- W empik go
Dziewczyna znaleziona w parku - ebook
Dziewczyna znaleziona w parku - ebook
Kim jest tajemnicza dziewczyna znaleziona w parku? Kto ją pobił i dlaczego? O przeszłości nie da się zapomnieć i wciąż daje o sobie znać. Czy znajdzie się ktoś komu będzie można powierzyć swe troski, gdy najbliżsi zawiedli? Czy da się uspokoić niepewność uczuć, niepewność serca? Nie na wszystkie pytania znajdą się proste odpowiedzi.
Beata Andrzejczuk kolejny raz wykreowała świat emocji i uczuć, w którym młoda kobieta musi zrobić ten prawdziwie trudny krok – musi wejść w dorosłość i stawić jej czoła z wszystkimi tego konsekwencjami.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7569-775-9 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Katarzyna wcale nie chciała tutaj spędzać wakacji. Nie obchodziło jej to, że przebywa na zielonej, zatopionej w słońcu wyspie. Nie wiedziała też, że pobyt tu zmieni wszystko i nic nie będzie już takie samo. Była pełnoletnia, ale matka wciąż dawała jej do zrozumienia, że nie ma prawa decydować o sobie, ponieważ to oni, rodzice, ją utrzymują, a ona wie, co dla córki jest najlepsze. Przyleciała więc z nimi dla świętego spokoju. Wiele rzeczy robiła z tego powodu.
– Kasiu, pójdziesz z nami na plażę? – dobiegł ją głos matki.
– Idźcie – odparła. – Dołączę do was. Chciałabym trochę odpocząć.
– No dobrze – zgodziła się, co było rzadkością. Na ogół wydawała polecenia i należało je wykonać. Uważała, że wszystko wie najlepiej. Taka właśnie była. – Będziemy w Sa Coma – dodała kobieta.
Rodzice opuścili pokój. Katarzyna stała wciąż na balkonie hotelu, w którym się zakwaterowali, i wpatrywała się w park naprzeciwko. Był porośnięty drzewami, obok których piętrzyły się sporej wielkości kamienie. Kasia przypominała sobie, że po lewej stronie parku widziała tablicę z napisem: „S’illot Prehistoric”, ale jakoś nie podziałało to na jej wyobraźnię. Pomyślała, że wszystko to wygląda jak kupa gruzu. Gdzieniegdzie zbudowano łukowate mostki, by ten gruz podziwiać z pewnej wysokości. Wiedziała, że nieopodal jest muzeum poświęcone temu, i postanowiła w najbliższym czasie pójść i dowiedzieć się o tym czegoś więcej.
W uszach wciąż dźwięczały jej słowa matki: „Kasiu, pójdziesz z nami na plażę?”. No właśnie: „Kasiu”. Była Kasią i czuła się Kasią, ale w akcie urodzenia i chrztu miała wpisane imię Maria. Mama już od szkoły podstawowej pilnowała, by tak właśnie podpisywała zeszyty i tak się przedstawiała. Gdy się pomyliła i napisała: Kasia Naber, mama podchodziła, zmazywała imię i mówiła: „Ty nie jesteś Katarzyna. Nie nosisz tego imienia”, po czym w domu nadal nazywała ją Kasią. Dziewczyna nieraz czuła się wtedy, jakby miała rozdwojenie jaźni.
Westchnęła głęboko i postanowiła pójść na plażę do Sa Coma. Była to inna miejscowość, ale właściwie łączyła się ze S’illot, w którym znajdował się ich hotel. Plaża była imponująca – szeroka, długa, piaszczysta. Chwilę trwało, zanim odnalazła wzrokiem rodziców.
– Już jestem – powiedziała.
– Wykupiliśmy serwis plażowy – oświadczyła matka. – Dla ciebie jest oddzielny leżak z parasolem. Ten po prawej, gdzie leży mój ręcznik.
– Dziękuję – odparła dziewczyna. Zdjęła lekką, przewiewną, zieloną sukienkę, pod którą miała strój kąpielowy. W tak wysokich temperaturach wszystko schło w okamgnieniu. Wyjęła z plażowej torby książkę i swój ręcznik. Rozłożyła go na leżaku. Wyregulowała odpowiednio parasol i ułożyła się wygodnie. Otworzyła lekturę na sto dwudziestej pierwszej stronie, w miejscu, w którym skończyła czytać. Skierowała wzrok na kolejną.
– Zwariowałeś, Igor?! – dobiegł ją przeraźliwy pisk, a potem wybuch śmiechu. Spojrzała w stronę, z której dochodziły radosne głosy w rodzimym języku. Dostrzegła opalającą się dziewczynę. Była wysoka, miała ładne, wysportowane ciało i długie falowane włosy koloru rudego splecione w gruby warkocz. Nad nią pochylał się chłopak, który przed chwilą wylał na jej brzuch dużą butelkę wody. Katarzyna pomyślała, że pewnie nabrał z kranu, który znajdował się przy prysznicu. Tylko tam była w miarę chłodna. Morze raczyło kąpiących się cieplutką wodą.
– To moja zemsta! – śmiał się chłopak. – Za twoją akcję w morzu, za spuszczenie mi powietrza z materaca.
– W wodzie się pływa, a nie śpi na materacu. Kondycja ci siądzie i brzuch urośnie, jak będziesz się tylko wylegiwał. Popatrz tylko na niektórych ziomków. Niby faceci, a wyglądają, jakby byli w ciąży – paplała wesoło. – Chcesz do nich dołączyć?
– Nigdy do nich nie dołączę – uśmiechnął się łobuzersko. – Niedoczekanie twoje. A kondycję to ci mogę poprawić po powrocie do Polski. Zabiorę cię na siłkę i dam taki wycisk, że nie będziesz miała więcej ochoty na te twoje dowcipy.
– Na siłkę to ja pójdę, ale na pewno nie z tobą. Marzy ci się. A za tę wodę się zemszczę. – Nie przestawała się śmiać. – Przechwalasz się dobrą kondycją, a chrapiesz w wodzie na materacu.
– W końcu jestem na wakacjach – odparł wesoło.
– Z tego, co mnie pamięć nie myli, to ty dość często miewasz wakacje – docięła mu pogodnie.
– Na pewno częściej niż ty. Zazdrościsz? – spytał żartobliwie.
Przekomarzali się jeszcze dłuższą chwilę. Chłopak zdaniem Kasi wyglądał dość oryginalnie. Był wysoki, szeroki w ramionach i umięśniony, ale tak naturalnie. Nie był napakowany jak ci z siłowni, których dziewczyna spotykała w swoim mieście. Jego lewą rękę zdobił sporych rozmiarów tatuaż, ale z tej odległości trudno było zobaczyć szczegóły. Włosy koloru blond związane miał „na Samuraja”. Sprawiał wrażenie lekkoducha. Nie wiedziała dlaczego, ale tak go w myślach oceniła.
– Dobra, czas na mnie – rzekł. – Wracam do swoich.
Włożył na siebie markowy T-shirt i równie porządne popielate spodenki sięgające kolan. Na kilometr było widać, że oryginalne, tak samo jak adidasy. Najnowszy model, czyli najdroższe, wiodącej marki. Pożegnał się z rudowłosą dziewczyną i jej znajomymi, z którymi najprawdopodobniej spędzała wakacje, i ruszył w stronę promenady. Nagle, bardzo blisko leżaka Katarzyny, zatrzymał się. Było to na tyle blisko, że dostrzegła nie tylko to, że tatuaż przedstawia ogromnych rozmiarów smoka w odcieniach szarości z czerwonymi skrzydłami, ale i kolor jego oczu. Były piwne. Nie niebieskie, jak u większości blondynów. Jej były niebieskie.
– Kalina! – zawołał. – Będziesz wieczorem?
– W S’aubie? – spytała. – Raczej tak.
– OK. – Uśmiechnął się i ruszył przed siebie.
– Gdyby nie mówili po polsku, to i tak na kilometr byłoby słychać, że to Polacy. Tacy są głośni – skomentowała matka Katarzyny. – Nawet na plaży nie można się zrelaksować.
– Mamo, ty też jesteś Polką – powiedziała dziewczyna.
– Dobrze wychowaną. W przeciwieństwie do nich. Powinnaś wiedzieć, co miałam na myśli. Wszystko trzeba ci tłumaczyć jak dziecku?
– Nie – odparła. – Ale Katalończycy są jeszcze głośniejsi. I to w środku nocy.
– Kasiu, nie dyskutuj ze mną. Nie rozmawiamy teraz na temat Katalończyków, tylko Polaków i ich zachowania.
Dziewczyna pomyślała, że każda rozmowa, podczas której ona miała inne zdanie, tak właśnie się kończyła. Mama Jadzia miała zawsze rację, a „nie dyskutuj ze mną” było jednym z jej ulubionych powiedzonek. W końcu była sędzią.
Nie odezwała się już. Jak zwykle, dla świętego spokoju, żeby nie kłócić się z matką. Przyjrzała się znajomym Kaliny. Doszła do wniosku, że nie zna nikogo o takim imieniu i nigdy nie znała. No chyba że nieżyjącą od dawna polską aktorkę Kalinę Jędrusik. Może na jej cześć to imię?
Obok Kaliny na leżakach wypoczywały dwie dziewczyny i dwóch chłopaków. Kasia pomyślała, że być może to dwie pary. Czyżby Kalina w takim razie była bez chłopaka? Blondyn o fryzurze na Samuraja wyraźnie powiedział: „Wracam do swoich”. Nie przyleciał więc tutaj z Kaliną.
Zaintrygowała ją ta grupka Polaków. Zastanawiała się, ile mogą mieć lat. Wydawało jej się, że są starsi od niej. Być może studenci? Zazdrościła im. Ona także miała propozycję wyjazdu z grupą znajomych, wprawdzie nie za granicę, nie do ciepłych krajów, nie na piękną wyspę, ale na Mazury. Gdyby pogoda dopisała, byłoby cudownie. Tak sobie to wyobrażała. Myślała, że gdy już będzie pełnoletnia, jej życie się zmieni. Liczyła, że mama Jadzia da jej więcej swobody. Niestety, było jak dawniej. Matka, gdy usłyszała o propozycji wyjazdu na pole namiotowe do Mikołajek, okazała dezaprobatę. Katarzyna musiała wysłuchać przemówienia, że nie po to rodzice w nią inwestowali swój czas i pieniądze, by teraz wpadła w złe towarzystwo i rozchorowała się, śpiąc w niekomfortowych warunkach pod namiotem. Jadwiga Naber po raz kolejny zasugerowała córce, że powinna być im wdzięczna za to, co dla niej zrobili i nadal robią. Wyraziła też rozczarowanie brakiem wdzięczności ze strony Kasi. Argumenty, że przecież jadą inni z jej klasy, nie zdołały matki przekonać. Uważała, że ich rodzice są nieodpowiedzialni i źle wychowują swoje dzieci, zezwalając na wakacyjne ekscesy, jak to określiła.
– Zbliża się pora obiadowa – dobiegł ją głos matki. – Wracamy – poleciła.
– Pójdziemy po obiedzie do Cala Millor? – spytała Kasia. – Podobno jest tam bardzo ładnie.
– Owszem, ale nie dziś – odparła kobieta. – Przylecieliśmy dopiero wczoraj. Jutro po śniadaniu ustalimy plan działania na najbliższy czas – dodała. – Janie, zgadzasz się ze mną?
– Oczywiście, że tak – przytaknął ojciec.
– Może rzeczywiście zaczniemy od Cala Millor? – rozważała. – Są tam pola golfowe. Stroje mamy. Kije i buty także – wyliczała. – Przed przylotem na wyspę przestudiowałam przewodnik. Najbardziej ekskluzywna i luksusowa jest Pula. Capdepera i Canyamel oferuje podobno wspaniałe widoki. Zdecydujemy na miejscu. No i spacer z torbami golfowymi nie wchodzi w rachubę. Są zbyt ciężkie. Mają kółka, ale na pewno nie będę ich ciągnąć po asfalcie.
– Widziałem kolejkę turystyczną, która tam jeździ – powiedział Jan Naber.
– To jest niegłupi pomysł – uśmiechnęła się.
– Tylko co będzie w tym czasie robiła Kasia? – spytał. – Nie gra w golfa.
– No przecież wiem. Pojedzie z nami, zwiedzi kurort. Przecież sama tego chciała. Potem wróci kolejką do S’illot, pójdzie na plażę, poczyta książki – zdecydowała. – Oprócz tych, które sama wzięła, dołożyłam jej lektury obowiązkowe.
– Mówicie o mnie, jakby mnie tutaj w ogóle nie było – stwierdziła dziewczyna.
– Próbuję ci jak najefektywniej zorganizować jutrzejszy dzień – zwróciła się do niej matka. – Powinnaś być mi za to wdzięczna.
– Dziękuję – odparła.
Celowo nie wdawała się w dalszą dyskusję. Wiedziała, że na pole golfowe pojadą po obiedzie, który podawany był tu dość wcześnie. Gra zajmie im zapewne kilka godzin. Jeśli nawiążą nowe znajomości i kontakty, to wrócą na kolację bądź zjedzą ją w Cala Millor. Będzie miała wówczas czas tylko dla siebie. I zaplanuje go sobie po swojemu. Mama Jadzia nie musi o wszystkim wiedzieć.
– Proszę. – Matka przyjrzała jej się podejrzliwie. – Chcemy dać ci trochę własnej przestrzeni, ale chciałabym mieć pewność, że czas spędzony tylko w swoim towarzystwie nie będzie stracony.
– Jest tu dużo młodych osób – wtrącił ojciec. – Może Kasia kogoś pozna?
– Należy być ostrożnym z zawieraniem nowych znajomości – skwitowała kobieta. – I mieć ograniczone zaufanie. Nigdy nie wiadomo, na kogo się trafi.
– Tak, to prawda – przyznał ojciec Katarzyny.
Obiad zjedli na hotelowym tarasie z widokiem na trzy baseny, egzotyczną roślinność i tropikalny gąszcz palm. Wszystkie posiłki były podawane w formie szwedzkiego bufetu. Były to dania typowo śródziemnomorskie, ale też takie, które wyróżniały wyspę na tle innych regionów Hiszpanii, choćby Aros Brut, czyli tak zwany „brudny ryż”. Choć nazwa zniechęcała, potrawa smakowała podobno świetnie. Dziewczyna wybrała jednak hiszpańską paellę de marisco z warzywami i owocami morza.
Po zjedzonym wspólnie posiłku cała trójka udała się na spacer po miasteczku. Szli drogą wzdłuż morza, podziwiając białe domki z niebieskimi drzwiami oraz okiennicami. Ich oczom ukazywały się wciąż nowe małe plaże i nieduże zatoczki ukryte wśród klifów. Wpatrywali się w zjawiskowe kolory lagun. Przyglądali roślinności, krzewom z kwiatami o różnych kolorach i wielkości, palmom i ogromnych rozmiarów kaktusom. Niektóre opuncje cudownie kwitły.
– Pięknie tutaj. Gdyby nie ja, nie zobaczyłabyś tego wszystkiego, Kasiu – stwierdziła kobieta.
Dziewczyna nic nie powiedziała. Odkąd tylko pamięta, matka permanentnie powtarzała: „Gdyby nie ja”, oczekując wdzięczności i podziwu za jej talent organizatorski, za mądrość, podejmowanie wyłącznie dobrych decyzji, jednym słowem za wszystko. Uważała się za nieomylną.
Czas płynął bardzo szybko. Pora było wracać do hotelu na kolację. Przeszli przez drewniany łukowaty mostek, skręcili w lewo i weszli do budynku drugim wejściem, takim znajdującym się przy małej uliczce.
Jakież było zdziwienie dziewczyny, gdy kilka osób przed sobą dostrzegła Kalinę ze znajomymi. Nie spotkała ich wcześniej w hotelu. Nie miała pojęcia, że mieszkają w tym samym co ona. Kalina przesuwała się powoli do przodu z talerzem w ręku, wybierając starannie potrawy. Włosy miała teraz rozpuszczone. Były falujące i grube. Błyszczały jak bursztyny. Katarzyna miała cienkie włosy. Przypomniało jej się, jaka czuła się nieatrakcyjna i brzydka z tego powodu, zwłaszcza w szkole podstawowej. Mama uważała, a właściwie twierdziła, że „ona wie”, że włosy wolno myć tylko raz w tygodniu, bo inaczej będą się przetłuszczały. Im częściej się to robi, tym szybciej są przetłuszczone. Swoje myła codziennie, twierdząc, że wykonywanie tak prestiżowego zawodu, którym się szczyciła, narzuca jej pewne wymogi i nie ma po prostu wyjścia. Włosy Kasi po umyciu dobrze wyglądały tylko jeszcze kolejnego dnia. Później były już tylko cienkie, tłuste i słabe. Dopiero znajoma lekarka, używając jakiegoś sensownego argumentu, wytłumaczyła Jadwidze Naber, że włosy należy myć tak często, jak zachodzi potrzeba, więc w końcu córce odpuściła. Katarzyna była też niska, w podstawówce najniższa w klasie. Kalina, którą dyskretnie obserwowała, miała wysoką, piękną, wysportowaną sylwetkę, co już zauważyła wcześniej na plaży. Ile by dała, by wyglądać jak ona. Igora nigdzie nie dostrzegła, mimo że uważnie się rozglądała. Wywnioskowała, że mieszka w innym hotelu.
Kalina i jej znajomi po nałożeniu potraw na talerze usiedli przy dwóch łączonych stolikach. Borys i Leon – imiona usłyszała, jak rozmawiali między sobą – poszli po wino do automatu. Wrócili z pięcioma napełnionymi lampkami, trzema winem czerwonym i dwoma białym. Kalina piła czerwone. Jej koleżanki – Laura i Ludwika – białe.
Po kolacji Kasia wróciła z rodzicami do pokoju.
– Pójdę się przejść – powiedziała niepewnie po dłuższej chwili.
– Co takiego? – zdziwiła się matka. – Spacerowaliśmy całe popołudnie. Niedługo zrobi się ciemno.
– Mamo, pospaceruję po głównej promenadzie. Jest oświetlona i kręcą się tam tłumy ludzi – dodała z większą pewnością siebie. – Chcę zobaczyć miasteczko nocą. Wy w tym czasie odpoczniecie trochę ode mnie. Przecież też potrzebujecie prywatności.
– Ma rację, jeśli chodzi o bezpieczeństwo. W nocy zapewne jest tam więcej ludzi niż w dzień – stwierdził tata Janek.
– No właśnie. Będą zaczepiać samotną dziewczynę – powiedziała kobieta. – Wykluczone – dorzuciła stanowczo.
– Jestem pełnoletnia, a ty wciąż traktujesz mnie jak małe dziecko – rzekła Katarzyna z wyrzutem. – Mam przez całe wakacje trzymać się twojej spódnicy? Za rączkę z tobą chodzić? Mamo, co to za wypoczynek! Jutro na plaży też mnie mogą zaczepiać, bo będę sama – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Mam przy sobie telefon. Możesz zadzwonić, kiedy tylko chcesz. Myślałam, że chcesz, żeby to był bardzo udany dla nas wszystkich urlop poza domem.
– Puść ją – wtrącił znów ojciec. – Będzie bezpieczna.
– Pozwól, że to ja zdecyduję, Janie – odparła. – Dobrze – dodała po długiej chwili namysłu. – Ale nie wracaj zbyt późno. Poznaj moje dobre serce i wyrozumiałość dla twoich potrzeb.
– Dziękuję – powiedziała spokojnie Kasia. – Nie będę zbyt długo spacerować. Szybko wrócę do hotelu. Dziś mają być animacje albo karaoke. Nie pamiętam dokładnie.
Na pozór wciąż była opanowana i łagodna. Wewnątrz jednak gotowała się ze złości. Czy całe życie za wszystko będzie musiała jej dziękować? Właściwie to sama nie wiedziała, czy jest wściekła, czy bardzo rozżalona. Zapewne te emocje wymieszały się w jej sercu i umyśle.
– W takim razie dobranoc. – Pożegnała się i opuściła pokój. Wiedziała, że mama Jadzia o dwudziestej trzeciej najpóźniej pójdzie spać. Miała swoje rytuały. Wcześniej wykąpie się i włoży jedwabną piżamę. W takim stroju nie pójdzie sprawdzić, czy Katarzyna rzeczywiście wróciła i jest na terenie hotelu.
Dziewczyna dwa razy do niej zadzwoniła, mówiąc, że nic jej nie grozi i że nikt jej nie zaczepia. Wzrokiem szukała klubu bądź baru o nazwie S’auba. Kwadrans później znalazła. Dostrzegła także Kalinę i Igora. Koleżanek i kolegów rudowłosej dziewczyny nie było. Znajomych Igora chyba także nie, bo rozmawiali wyłącznie ze sobą. Dużo też tańczyli. Hiszpańska muzyka i hiszpańskie tańce. Kasia usiadła na murku oddzielającym plażę od promenady. Obserwowała ich dyskretnie. Nie miała pojęcia, dlaczego to robi. Z nudów? Zawsze to było lepsze niż ciągłe przebywanie z rodzicami. No i intrygowali ją, choć nie wiedziała z jakiego powodu. Spojrzała na wyświetlacz smartfona. Było przed dwudziestą trzecią. Wybrała numer matki.
– Jestem już na karaoke. Możesz spać spokojnie – skłamała. – Dobranoc, mamo.
– To dobrze – usłyszała w odpowiedzi.
– Dobranoc – powtórzyła.
– Dobranoc – pożegnała się matka.
Katarzyna wiedziała, że tej nocy miało być karaoke. Sprawdziła to dokładnie. Wcześniej udawała, że nie pamięta, co dokładnie. To była asekuracja na wypadek późniejszego przesłuchania. Istniało też małe prawdopodobieństwo, że matka wyśle na dół tatę. Kładł się zawsze razem z nią. Ale nawet gdyby to zrobiła, to dziewczyna miała pewność, że ojciec jej nie wyda. Oddała się więc dalszej obserwacji.
Kalina i Igor bawili się do wpół do drugiej. Potem opuścili klub. Kasia szła za nimi w dość sporej odległości. Wmieszana w tłum miała pewność, że nic nie podejrzewają. Zdziwiła się, gdy w połowie promenady się pożegnali. Była pewna, że Igor odprowadzi Kalinę do hotelu. Rudowłosa skręciła w uliczkę. Zamierzała zapewne pójść na skróty przez park znajdujący się na wprost hotelu. Igor usiadł w ogródku kawiarnianym i zamówił piwo. Wypił je i skierował swoje kroki dokładnie w tę samą uliczkę, co wcześniej Kalina. Katarzyna, zachowując ostrożność, ruszyła za nim. Widziała, jak wchodzi do parku. Zdecydowała się zrobić to samo. W końcu była to droga na skróty. Nikt nie mógł mieć pretensji o to, że tamtędy przechodzi.
Rozdział drugi
Chwilę szła słabo oświetloną uliczką. Minęła muzeum S’illot Prehistoric dotyczące historii tych dziwnych kamieni, podobno wykopalisk prehistorycznych porozrzucanych po całym parku, przeszła przez jezdnię i zatopiła się w gąszczu krzewów i drzew. Było ciemno. Gdzieniegdzie tylko latarnie dawały blade światło, za słabe jednak, by dobrze oświetlić cały park. Gdy wzrok przyzwyczaił się do ciemności, najwyraźniej rzucały się w oczy głazy. Jakby wytyczały ścieżkę, którą należy iść. Poczuła niepokój. Po ciele przeszedł jej dreszcz. Nie miała w zwyczaju nocą samotnie przechodzić przez opustoszały park. Igor zniknął jej z pola widzenia. Bała się. Nagle do jej uszu dobiegły jakieś głosy. Zatrzymała się. Spanikowała. Wyjęła telefon z kieszeni i spojrzała na wyświetlacz. Dochodziła druga. Zastanawiała się, czy to normalne o takiej godzinie spotykać się z kimś w parku. Były wprawdzie wakacje, ale dlaczego akurat tutaj, a nie na promenadzie czy w klubie? Katalończycy mieli w zwyczaju wychodzić na ulicę po skończonej pracy. Ostatniej nocy obudziły ją ich głośne rozmowy, niekiedy śpiewy lub kłótnie. Chwilę myślała, czy nie zawrócić. Mogła przecież pójść do hotelu uliczkami. Byłoby zdecydowanie bezpieczniej. Obejrzała się. Za nią roztaczała się wyłącznie ciemność. Zrobiła kilka kroków w przód, w stronę latarni, która skąpiła jasności. Wyglądała, jakby rzucała na ścieżkę mgłę. Dostrzegła kontury kilku sylwetek. Gestykulowały rękoma. Widziała to. Podeszła bliżej. Jedna z osób klęczała, wykonując dziwne ruchy. Wtedy właśnie ktoś odwrócił się i zobaczył ją.
– Podejdź tu! – krzyknął chłopak.
Wzięła głęboki oddech i skierowała swoje kroki w ich stronę. Serce waliło jej jak oszalałe. Chciało wyskoczyć z klatki piersiowej.
– O matko! – krzyknęła, zatrzymując się koło nich.
Koło gęstego krzewu leżała dziewczyna, prawie cała we krwi. Kalina wykonywała jej masaż serca.
– Musi mnie ktoś zmienić – powiedziała, z trudem łapiąc oddech.
– To może ja – zaproponował ten, który kazał jej podejść. Zmienili się.
– No to sztos! – odezwał się ten drugi.
– Zamknij się z tym powiedzonkiem. Do szału mnie doprowadza. Co tu niby jest super? – irytował się Igor, który okazał się być tym trzecim chłopakiem.
– Super nie ma nic – odpowiedział ten pierwszy. – Co innego miałem na myśli.
– W kółko to powtarzasz – wycedził przez zaciśnięte usta Igor.
– Co tu się stało? – drżącym głosem spytała Katarzyna, wpatrując się w Kalinę i stojącą obok dziewczynę.
– Ona ją znalazła – odparła Kalina. – My napatoczyliśmy się później. Policja powiedziała, że nikomu nie wolno opuszczać miejsca zdarzenia aż do czasu ich przyjazdu, czyli tobie też.
– Ale ja tylko wracałam do hotelu – próbowała wyjaśnić Kasia. Chciała odejść jak najprędzej. Pomyślała, że to jakiś koszmar. Zakrwawiona dziewczyna, ludzie wykonujący masaż serca, Kalina i Igor, policja. Wszystko się wyda. Rodzice dowiedzą się, że nie było jej na karaoke w hotelu. Matka nie wybaczy jej kłamstwa.
– Wszyscy wracaliśmy do hoteli – odezwała się płacząca dziewczyna. – Nigdy w życiu coś takiego mi się nie przytrafiło. – Zaniosła się. – Jak ją zobaczyłam, to myślałam, że śnię, i błagałam, by się jak najszybciej obudzić. Potem przyszedł on – wskazała na ciemnowłosego chłopaka. Miał modnie przystrzyżone włosy z wygolonymi bokami. Do tego zarost i wąsy, ale także starannie prowadzone i wypielęgnowane. Z tak bliskiej odległości nawet w słabym świetle latarni było to widoczne. I brązowe oczy. Był wysoki, dobrze zbudowany.
– Szymon – przedstawił się.
– Łucja – powiedziała dziewczyna, ocierając wciąż spływające po policzkach łzy.
– A wy? – spojrzał na Katarzynę oraz Kalinę, a potem przeniósł wzrok na Igora.
– Kasia.
– Kalina.
– Igor.
– No to sztos! – odezwał się swobodnie Szymon.
– Zaraz ci coś zrobię – warknął Igor.
– Wyluzuj.
– Kto mnie zmieni?! – zawołał chłopak udzielający pierwszej pomocy.
– Ja – odparł Igor. – Wolę ratować życie niż odebrać je komuś. – Spojrzał złowrogo na Szymona.
– Mikołaj – przedstawił się chłopak udzielający przed chwilą pierwszej pomocy. – Dla znajomych Miki.
Był najniższy z nich trzech. Trochę przy kości. Włosy ciemny blond miał dłuższe, lekko falowane, w swojego rodzaju nieładzie artystycznym.
Katarzyna przyjrzała się też uważnie Łucji. Była to zdecydowana brunetka o czekoladowym kolorze oczu. Włosy sięgały jej ramion. Miała na sobie długą do kostek kwiecistą sukienkę.
– Karetka jedzie – stwierdziła Kalina.
Do ich uszu dobiegł wibrujący dźwięk sygnału.
– Ktoś musi im wskazać drogę – rzekł Mikołaj. – Wyjdę po nich.
– No to sztos – wtrącił Szymon.
– Oddycha – zawołał Igor. – Czuję też puls na szyi. Kładę ją w pozycji bocznej bezpiecznej.
– Pomogę ci – zadeklarowała Kalina.
– Dobrze, że już są – pociągnęła nosem Łucja.
– I tak musimy czekać na policję – stwierdził Szymon.
Łucja zrobiła kilka kroków w stronę przewracanej właśnie na bok dziewczyny. Przykucnęła, odsłoniła dłonią dość wysoką w tym miejscu suchą trawę i wzięła coś do ręki.
– Czerwona koronkowa rękawiczka ze wzorem motyla – powiedziała jakby do siebie.
– Co ty robisz?! – krzyknął Igor. – Nie można niczego dotykać ani ruszać. Zwariowałaś?! Nie dość, że ją pierwsza znalazłaś, to jeszcze właśnie zostawiłaś swoje odciski palców. Gratuluję – dodał z chłodną ironią.
– Spokojnie. Gdyby Łucja ją pobiła, sama byłaby zakrwawiona – stanął w obronie dziewczyny Szymon.
– Wyjaśnię im to – wydukała przerażona Łucja. – Powiem, że byłam zszokowana, że nie wiedziałam co robię i dlatego podniosłam tę rękawiczkę.
– Ale zanim im to wyjaśnisz i ci uwierzą, to trochę wakacyjnych dni stracisz. Nie sądzisz? – Sarkazm nie znikał z tonu Igora.
– Przestań ją stresować. Nie widzisz, że jest w szoku? – po raz kolejny odezwał się Szymon. – Gdyby nie Mikołaj, to nawet nie wiedziałaby, jak wezwać karetkę i powiadomić policję. Była jak sparaliżowana.
– OK, już nic nie mówię.
– Nareszcie – rzucił poirytowany już Szymon.
– Słyszałam, jak wykonywał te połączenia – wyznała po chwili Kalina. – Doszłam tu niedługo po nim. Ty już byłeś, prawda? – spojrzała na Szymona.
– Tak. Wracałem do hotelu, gdy zobaczyłem Łucję. Stała jak zahipnotyzowana. Nie krzyczała. Drżała tylko. Zaraz potem nadszedł Mikołaj, tylko z innej strony. Był opanowany. Powiedział, że należy wezwać alerta i policia – tłumaczył Szymon, próbując naśladować Mikołaja. – Rozmawiał z nimi po hiszpańsku. O, już są – wskazał na biegnących ratowników medycznych i Mikołaja.
– Żyje – zwrócił się do nich Szymon. – Znajomi ją reanimowali, bo nie oddychała. Ale już jest dobrze.
– Uratowaliście jej życie – powiedział lekarz z uznaniem po zapoznaniu się z sytuacją. Płynnie mówił po angielsku, choć z katalońskim akcentem.
Leżąca dziewczyna błyskawicznie została ułożona na noszach. Do ich uszu ponownie dobiegł sygnał dźwiękowy. Tym razem była to policja. Mikołaj znów pobiegł w kierunku ulicy, by wskazać im drogę. Kasia mimochodem zauważyła, jak roztrzęsiona Łucja chowa czerwoną koronkową rękawiczkę do kieszeni swojej długiej sukni.
– Co tu się wydarzyło? – spytał policjant, który podobnie jak lekarz także swobodnie mówił w języku angielskim.
– Znaleźliśmy zakrwawioną, nieprzytomną dziewczynę. Nie oddychała – wyjaśnił Mikołaj. – Reanimowaliśmy ją. Teraz zabrało ją pogotowie. Zresztą sami panowie to widzieli.
– Tak – przyznał jeden z policjantów. – Będziemy starali się z nią porozmawiać, jak tylko odzyska przytomność i lekarz na to pozwoli. – O której ją znaleźliście?
– Właściwie to znalazła ją Łucja – wskazał na dziewczynę.
– Nie wiem, która była godzina – odparła drżącym głosem. – Po pierwszej. – Płakała. – Może przed drugą. Nie wiem. – Rozpłakała się jeszcze bardziej.
– Sama ją odnalazłaś?
– Tak. – Otarła mokre od łez policzki.
– Skąd wracałaś? I dlaczego sama? – dopytywał.
– Byłam z ciocią i jej przyjaciółką w kawiarni. Spotkałam znajomą z Polski. – Z trudem łapała oddech. – Ciocia z przyjaciółką wróciły do hotelu, a my się zasiedziałyśmy. Myślałam, że tu jest bezpiecznie.
– Widziałaś coś podejrzanego?
– Tylko jakiegoś rowerzystę. Ale nie wiem, co to za rower. – Nie przestawała szlochać. – Było zbyt ciemno, a on zbyt daleko.
– A wy przyszliście razem? – spojrzał na pozostałych.
– Każdy z nas dotarł tu osobno – wyjaśnił Mikołaj.
Policjanci popatrzyli na nich podejrzliwie i z ogromnym zdziwieniem.
– Wszyscy jesteście w pojedynkę?
– No tak się akurat złożyło. – Mikołaj był z nich wszystkich najbardziej opanowany.
Obok błyskały flesze aparatów. Fotografowano miejsce, w którym wciąż były ślady krwi.
– Chcecie mi powiedzieć, że w ogóle się nie znacie?
– Nie – odparli prawie równocześnie, jak na komendę.
Kasi błyskawicznie przebiegła przez głowę myśl, ze przecież Kalina i Igor się znają. Dlaczego skłamali? Dlaczego oddzielnie weszli do tego samego parku, skoro wcześniej razem się bawili?
Wszyscy zostali wylegitymowani, spisani i przesłuchani.
– W jakiej kolejności tutaj dotarliście? – padło kolejne pytanie.
– Pierwsza była Łucja, potem Szymon, ja, Kalina, Igor i Katarzyna – wyjaśnił Mikołaj.
– Zwróciło coś waszą uwagę?
– Gdy wchodziłem do parku, widziałem stojący samochód – odezwał się Igor. – Ktoś siedział w środku, ale specjalnie mnie to wtedy nie zdziwiło. To była jedna osoba.
– Pamiętasz markę? – dopytywał policjant.
– Tak. To był seat leon. Czarny – odparł.
– Nieźle znasz się na markach samochodów – stwierdził policjant. – Poza tym było ciemno.
– Interesuje mnie to. W ogóle auta. – Wzruszył ramionami. – Jestem pewien, że to właśnie taki.
– Ja też go widziałam – wydukała Katarzyna. – Z tym, że ja się na markach nie znam – dodała pospiesznie. – Ale był czarny i taki, i taki... – nie umiała znaleźć odpowiedniego słowa – no zaokrąglony. Taki opływowy miał kształt.
– Od której strony weszłaś do parku?
– Stamtąd – wskazała na ścieżkę.
– Ja też – przyznał Igor.
– Ktoś jeszcze wchodził od tamtej strony? – nie ustawał w pytaniach policjant.
– Ja – stwierdziła Kalina. – Ale nie wiem, czy coś tam stało. – Wzruszyła ramionami. – Zupełnie nie zwróciłam na to uwagi. Chciałam jak najszybciej dotrzeć do hotelu.
– Dotykaliście czegoś? Znaleźliście coś?
– Niczego nie znaleźliśmy – Igor przez moment spojrzał na Łucję. – Dotykaliśmy tę dziewczynę. Reanimowaliśmy ją.
– Kto?
– Mikołaj, Kalina i ja – wymienił Igor.
– Szefie! – dobiegł ich głos od strony drzewa. – Mamy czerwoną, koronkową rękawiczkę z motywem motyla. I zerwany wisiorek.
– Tylko jedną rękawiczkę?
– Tak.
– Szukajcie drugiej.
Kasia czuła, jak mocno wali jej serce. Nie patrzyła na Łucję. Przecież wszyscy wiedzieli, gdzie znajduje się druga rękawiczka.
– To by było na tyle – powiedział policjant. – Chciałbym, żebyście się jutro stawili na komisariacie. – Podał im adres i wytłumaczył, jak dojść. – Potwierdzicie swoje zeznania i podpiszecie je. Po siedemnastej. Do południa jestem zajęty. A teraz wracajcie do hotelu. Jest już późno.
Policjanci oddalili się, a oni ruszyli grupą za nimi.
– Chyba musimy się jutro spotkać i pogadać – szepnął Igor. – Mamy o czym.
– A jak nas będą obserwować? – spytała Kalina.
– Teraz się już znamy, więc wolno nam się chyba spotkać – odparł Mikołaj. – Jak nas sprawdzą, to dowiedzą się tylko tyle, że wcześniej z całą pewnością się nie znaliśmy.
– No, fakt – przyznała Kalina, rzucając krótkie spojrzenie na Igora.
– To jutro idziemy jak najszybciej na obiad i po lunchu spotykamy się przed plażą, ale tą naszą, w S’illot – zaproponował Mikołaj.
– OK – zgodzili się.
Dochodzili do głównej drogi.
– Cholera – przeklął Igor. – Chyba klucz do pokoju wyleciał mi z kieszeni. Idźcie, a ja wrócę i sprawdzę.
Kasi ponownie przypomniało się, że mimo, iż Kalina z Igorem się znali, to osobno weszli do parku i nie przyznali się policjantom do tej znajomości. Teraz Igor zawrócił, jakby nie chciał, by ktoś zobaczył ich razem. Wydało jej się to bez sensu, bo przecież byli razem na plaży i w klubie. Nie rozumiała, o co tu chodzi.
Razem z Kaliną weszły do hotelu. Chwilę później Kasia jak najciszej podeszła do drzwi pokoju, który zajmowała z rodzicami. Zdjęła buty. Wstrzymując oddech, delikatnie wsunęła klucz do zamka. Na szczęście rodzice poprosili o dwa. Uważając, by niczego nie potrącić, doszła do swojego łóżka i w ubraniu wślizgnęła się pod prześcieradło, które służyło do przykrywania. Upewniając się, że mama i tata śpią, przebrała się pod nim w piżamę. Dziś jej się upiekło.
Długo nie mogła zasnąć. Rozmyślała o Kalinie i Igorze. Jutro mają się spotkać po obiedzie. Dołączy do nich, gdy rodzice pojadą do Cala Millor. Coś wymyśli, by z nimi nie jechać. Chyba musi w końcu się postawić i zawalczyć o odrobinę swobody. Nigdy w życiu tego nie zrobiła. Nigdy się nie zbuntowała ani też nie przeciwstawiła. Raczej uciekała się do kłamstw.