Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dziewczynka, która nie lubiła swojego imienia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
9 marca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
27,90

Dziewczynka, która nie lubiła swojego imienia - ebook

Oto opowieść o pomysłowej, zdolnej i odważnej dziewczynce ze Stambułu. Wszystko w jej życiu układałoby się wspaniale, gdyby nie jej nietypowe imię. Dlaczego rodzice nie nazwali jej Różą albo Jaśminą, tylko wybrali dla niej imię… Pelargonia?

Najlepszymi przyjaciółkami Pelargonii są książki, dlatego dziewczynka dużo czasu spędza w szkolnej bibliotece. Właśnie tam znajduje magiczny globus i odkrywa zaznaczone na nim tajemnicze miejsce – nieznany ósmy kontynent. I tak zaczyna się pełna przygód podróż Pelargonii na skrzydlatym koniu przez Las Możliwości prosto do krainy opowieści, baśni i legend.

Czy dziewczynce, która nie lubi swojego imienia, uda się ocalić bajkowy świat?

Elif Shafak, ceniona brytyjsko-turecka powieściopisarka, w swojej pierwszej książce dla dzieci z dużą wrażliwością opowiada najmłodszym o wartości przyjaźni i mocy wyobraźni.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67176-24-8
Rozmiar pliku: 2,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

W dużym mieście, na szerokiej ulicy, na trzecim piętrze błękitnej kamienicy mieszkała pewna dziewczynka. Nie była ani wysoka, ani niska. Jej brązowe włosy latem mieniły się na blond, zimą wydawały się rudawe. Może i była szczupła, ale nie był z niej żaden chudzielec. Twarz – okrągła, a oczy – piwne. Przepadała za czytaniem książek, słuchaniem muzyki, oglądaniem filmów, rysowaniem, grą w piłkę, skakaniem na skakance i pieczeniem czekoladowych ciasteczek. Najbardziej lubiła bawić się z samą sobą. Zabawa polegała na odczytywaniu znanych kształtów z obłoków rozsianych po niebie. Czasem chmura przypominała ślimaka giganta, a czasem żyrafę. Niekiedy był to hamburger albo topiące się lody w wafelku.

Do zwierząt, które lubiła, zaliczały się: koty, psy, kozy, konie i pręgowane wiewiórki. Wprawdzie jak dotąd nigdy nie zdarzyło się jej spotkać pręgowanej wiewiórki, ale czy to przeszkadza w tym, żeby je lubić? Ściany jej pokoju całe były oblepione zdjęciami pręgowanych wiewiórek.

Od wczesnego dzieciństwa pragnęła mieć kota albo psa, albo choćby kozę. Właściwie to i koń by się nadał, ale mama, pani Hajal, której imię oznaczało Marzenie, każdą prośbę kwitowała krótkim stwierdzeniem: „Przenigdy”. Dlaczego?

– Koty gubią sierść, dostanę od nich alergii. Psy szczekają, kozy meczą i sąsiedzi będą się skarżyć. A koń? Niby gdzie mielibyśmy go wcisnąć, córeczko?

– Mamo, ja tak bardzo bym chciała karmić jakieś zwierzątko.

– Nakarmisz, gdy pójdziemy do zoo!

– Tam karmienie zwierząt jest zabronione. Ja chcę mieć własne zwierzątko w domu!

W końcu tata, pan Hasan, jeszcze tego samego roku sprezentował jej dwa małe żółwie. Hodowała je w terrarium stojącym na stoliku. Nazywały się Dzień i Noc. A że były identyczne, to nie sposób było się zorientować, który jest który.

Dziewczynka miała dociekliwą naturę. Encyklopedię o zwierzętach przeczytała od deski do deski. Dowiedziała się, że żółwie jedzą dżdżownice. Pewnego dnia świeżo po deszczu rozkopała ziemię i zebrała ich całą masę. Niektóre były króciutkie, a inne długie jak makaron. Wszystkie wsadziła do słoika i zaniosła do domu.

– Popatrz, mamo, jakie jedzonko zebrałam dla Dnia i Nocy!

Ale pani Hajal zerwała się z krzykiem:

– Natychmiast usuń te paskudne stwory z mojego domu!

Już nigdy więcej nie przyniosła do domu dżdżownic. Żółwikom do jedzenia podawała tylko karmę. Dodatkowo podsuwała im wapno, żeby miały twarde skorupy. Były przecież ich jedyną ochroną. Kto wie, może i z ludźmi jest tak samo. Wprawdzie nie mają skorup, ale czasem, żeby mogli poradzić sobie z trudnościami życia, też muszą być z nich twardziele.

Poza zwierzętami lubiła także sport, zwłaszcza siatkówkę i koszykówkę. Interesowała ją także piłka nożna. Mówiono, że „futbol nie jest dla dziewczynek”. Skądże! Ona w swoim pokoju trzymała album, w którym zbierała karty z piłkarzami. O wiele lepiej od wielu chłopców z klasy wiedziała, ile goli strzelił dany zawodnik i ile razy wygrała dana drużyna.

Z owoców najbardziej lubiła jabłka, mandarynki i arbuzy, a z kolorów – fioletowy i zielony; z pór roku – zimę oraz wiosnę. Z deserów przepadała za zapiekanym ryżowym budyniem, a z napojów – za lemoniadą cytrynową. To wszystko lubiła najbardziej od swoich najmłodszych lat. Była jednak pewna rzecz, której zdecydowanie nie lubiła, wcale a wcale. Nie lubiła własnego imienia!!!

Nie podobało się jej. Właściwie to się go wstydziła. Jakaż szkoda, że nie ma innego! Na przykład takiego jak jej kuzynka, która nazywała się Bahar, czyli Wiosna. Albo jak córki sklepikarza, te z warkoczami i piegami: Lilia, Sara i Ofelia. A może jak koleżanki ze szkoły: Ada, Asly, Ajszegiul, Bejza, Defne, Ebru, Ela, Gamze, Kiubra, Meltem, Ozlem, Pynar, Tuba, Zejnep. Ależ na tym świecie jest imion, jedno ładniejsze od drugiego, no i prostsze. Ale jej rodzice zlekceważyli te możliwości. Tak szukali i tak kombinowali, aż wymyślili coś po prostu niedorzecznego. Żeby chociaż miała jeszcze jakieś imię na zapas albo jakieś przezwisko – nic. Nawet tego nie miała. W szkole każdy dostał jakąś ksywę, czasem sympatyczną, a czasem zabawną. Tylko ona jedna jedyna nie miała. Czemu? Bo samo jej imię było tak dziwaczne, że brzmiało jak śmieszne przezwisko.

Pewnego dnia dostrzegła wiadomość na ostatniej stronie gazety, którą podczas śniadania czytał tata. Tekst na temat dziwacznych imion, które gwiazdy filmowe i słynni piosenkarze nadawali swoim dzieciom. Dzięki niemu dowiedziała się, że są na świecie inni, którzy tak jak ona mają nadzwyczajne imiona: Brzoskwinia, Jabłko, Figa, Słowik, Ocean, Niebieski Anioł, Kostka Cukru.

Ciekawe, jak oni się czuli z takimi imionami? Jakie to uczucie, gdy już jesteś dorosłą osobą i ktoś zwróci się do ciebie: „Panie Oceanie”, „Pani Słowik”?

Jednak tych nietypowych imion nie było aż tak trudno zaakceptować jak jej własnego. Gdyż jej własne imię w całej swej rozciągłości brzmiało: Pelargonia Bluszczolistna.

– Mamo, skąd wam przyszedł do głowy pomysł, żeby nazwać mnie Pelargonią Bluszczolistną? – pytała za każdym razem.

– To przecież nazwa kwiatu, czyż nie jest piękna?! – odpowiadała mama. – Zupełnie jak Róża, Lilia, Narcyz. Niczym się od nich nie różni, nieprawdaż?

– Ale z ich imion nikt się nie naśmiewa. Z mojego wszyscy żartują!

– Tylko ci się zdaje. Dlaczego mieliby się z niego śmiać? Wszyscy lubią kwiaty. I kropka!

Za każdym razem, gdy pani Hajal chciała zamknąć jakiś temat rozmowy, na końcu zdania wypowiadała to swoje „I kropka!”. Wiedząc to, Pelargonia tylko westchnęła. Dorosłym nie sposób cokolwiek wytłumaczyć.

Sprawdziła w encyklopedii. Roślina o nazwie pelargonia bluszczolistna naprawdę istniała. Po łacinie jej nazwa była jeszcze dziwniejsza: Pelargonium peltatum. Kwiaty miewały kolor biały, różowy, żółty lub czerwony. Dowiedziała się, że roślina pochodzi z południowej Afryki. Hodowana w doniczkach, kwitnie całorocznie, można ją postawić na balkonie, na parapecie. Liście wydają ciekawy zapach przypominający woń cytryny, który odstrasza robaki i owady.

Długo przyglądała się zdjęciu i prawdę mówiąc, podobało jej się to, co na nim widziała. Ładna roślina. Jednak wcale jej to nie przekonało. Skoro rodzice koniecznie chcieli jej nadać imię, które jest nazwą kwiatu, czemu nie nazwali jej Różą albo Jaśminą?

Bohaterowie książek, a zwłaszcza komiksów, miewali niesamowite imiona. Także ci w filmach animowanych. To nie było dla nich wielkim problemem, żyli przecież w wymyślonym świecie. Tam nikt nikomu nie robił przykrości z powodu imienia. Dzwoneczek, Ralph Demolka, Simba, Niesamowity Hulk. Historie były pełne bohaterów o przedziwnych imionach.

Pelargonia jednak nie była ani bohaterką powieści, ani postacią wymyśloną, tylko zwykłą dziewczynką, która mieszkała w spokojnej dzielnicy Stambułu. Gdy poszła do szkoły, uczniowie drwili z jej imienia. Za każdym razem, gdy nauczyciel sprawdzał listę obecności, nieszczęsna Pelargonia niczego tak bardzo nie pragnęła, jak tego, by ze wstydu zapaść się pod ziemię.

– Kerem.

– Jestem!

– Nazli.

– Obecna!

– Pelargonia?

Gdy przychodziła jej kolej, cała klasa zgodnym chórem wykrzykiwała:

– Pelargonica donica!!!

W takich chwilach Pelargonii zbierało się na płacz, chciała uciec jak najdalej. A że była grzecznym dzieckiem, oczywiście nie robiła rzeczy tak niewłaściwych. Jedynie spuszczała głowę i cichutko siedziała w swojej ławce.

Klasowe łobuziaki ułożyły nawet rymowankę na jej temat:

Zła pogoda, z nieba woda

leci na ulicę.

Pelargonia jak piwonia

w oknie tkwi, w donicy.

Już obłoki ślą potoki,

zatapiają łodzie.

Pelargonia z gracją słonia

sączy swoją wodę.

Śpiewali ją za każdym razem, gdy padał deszcz. A co na to Pelargonia? A co niby miała zrobić? Cichutko siedziała i słuchała.

Czasem zdarzało się, że dogadywała się z kimś ze swojej klasy, przez jakiś czas. Spędzała z tą osobą przerwy, siadali razem przy obiedzie, a nawet zwierzali się sobie ze swoich tajemnic. I tak fajnie upływało kilka dni. Jednak zaraz potem ta nowa przyjaciółka lub przyjaciel przyłączali się do grupy dzieciaków, które naśmiewały się z jej imienia, i Pelargonia widziała, jak ukradkiem z innymi się z niej podśmiewują. I to łamało jej serce.

Nie tak wygląda prawdziwa przyjaźń. Nie drwisz z kogoś, na kim ci zależy, tylko dlatego, że inni tak robią. „Już wolę bawić się sama niż mieć fałszywego przyjaciela”. Tak mówiła do siebie i rzeczywiście bywała samotna. Czasem nawet zdawało się jej, że jest jedna jedyna na całym świecie.

W jakiejś książce przeczytała, że każdy na Ziemi ma gdzieś swojego odpowiednika. Cokolwiek człowiek robi na Ziemi, jego odpowiednik we wszechświecie robi to samo. Na przykład: człowiek płacze, i ten w kos­mosie też płacze, gdy ty tutaj się śmiejesz, ten tam także się śmieje. Ten temat bardzo Pelargonię zainteresował. Przez kilka nocy z rzędu obserwowała niebo. Oczywiście wiedziała, że gwiazdy są bardzo, bardzo daleko. Mimo to miała nadzieję, że może gdzieś tam, na wysokościach nieba, dostrzeże wędrującą znaną sobie dziewczynkę. Taką podobną do niej, ale o skórze zielonej jak u pasikonika, wielkich uszach i oczach jak dwie żarówki – taką Pelargonię kosmitkę.

Po jakimś czasie jednak porzuciła te wymysły. Szczerze mówiąc, uznała, że nie ma takiej dziewczynki, która by mogła ją przypominać, choćby była kosmitką. Ona była tą jedyną Pelargonią w całym wielgachnym wszechświecie.

Na całej Ziemi była jedynym dzieckiem o tak dziwacznym imieniu.

A tego swojego imienia nie lubiła nic a nic.Pelargonia nieraz żaliła się rodzicom na swoje imię. Niestety nie traktowali jej poważnie. Zresztą, co tu dużo mówić, to, że szczera rozmowa z dorosłymi zakończy się sukcesem, jest tak prawdopodobne, jak to, że w środku sierpnia spadnie śnieg. Dorośli albo udają, że nie słyszą pytań, które im nie odpowiadają, albo zbywają je żartami. Niekiedy też suszą głowę i udzielają reprymendy, a zaraz potem zamykają temat ostatecznie.

– Mamusiu, a gdyby tak znaleźć dla mnie nowe imię? – spytała wiele lat temu mamę. Miała wtedy ze cztery lata, może pięć. Nie chodziła jeszcze do szkoły, ale już przeczuwała, że w przyszłości to imię narobi jej sporo kłopotów.

– Ależ czemu? Jak można nie lubić własnego imienia? – pytała pani Hajal, marszcząc swoje wąskie brwi. – Tak nie wypada. Uznajmy, że w ogóle tego nie słyszałam. Zobaczysz, jeszcze twoje imię się na ciebie obrazi.

– Obrazi? – spytała Pelargonia, pełna obaw.

– Naturalnie, zobaczysz, że w końcu zostaniesz bezimienna. Nie będzie wiadomo, jak cię zawołać, bo nikt nie będzie miał pojęcia, jak się do ciebie zwrócić. „Ej ty, no ty!”, tak będą do ciebie wołać. I wszyscy będą się oglądać, bo przecież każdy to „ty”! Tak jak każdy to „ja”.

– Mamo, namieszałaś mi w głowie.

– No właśnie o tym mówię. Jak nie będziesz używać swojego imienia, to pomiesza ci się w głowie. Nie waż się zrażać do siebie swojego własnego imienia. I kropka!

Zdaniem pani Hajal wiele rzeczy w życiu przejawiało skłonność do obrażania się. Niedopita do połowy szklanki woda płacze; ubrania, których się nie wkłada, obruszają się i kurczą, a zniszczone rzeczy po wyrzuceniu do kosza popadają w przygnębienie. Jeśli nie spodoba ci się prezent urodzinowy i bezgłośnie w duszy to okażesz, to anioły się na ciebie obrażą i już nikt nigdy nie da ci żadnego prezentu. A jeśli pracy domowej nie zrobisz na czas, to ona się na ciebie pogniewa i nie zdasz do kolejnej klasy. Jeżeli natomiast każdego wieczoru nie poskładasz mundurka, to mundurek się tak nadmie, że kto wie, może nawet nie ukończysz szkoły. Najbardziej obrażalskie są potrawy. Za każdym razem podczas posiłku pani Hajal naciskała na córkę, aby skończyła jedzenie, tymi słowy:

– Na Boga, nie odkładaj tego ryżu. Inaczej każde ziarenko z osobna będzie za tobą płakać.

Raz Pelargonia nie wytrzymała i spytała wprost:

– Mamo, a ugotowane warzywa mają serca? Czy obwarzanek prosto z pieca ma żołądek, który burczy? Ugotowana kukurydza ma uszy, które słyszą?

– Co to za pytania?!

– Kiedy nadgryzam chleb, to czy on odczuwa ból? A kiedy gryzę pieroga, to czy uszkadzam mu farsz w środku? Kiedy obieram ze skórki jabłko, to czy ono się wstydzi?

– Oczywiście, córeczko, że nie. Co to za wymysły?

– W takim razie czemu wciąż mi mówisz, że zostawione na talerzu jedzenie będzie płakać? Skoro jedzenie nie ma duszy i nie oddycha, to niby jak ma płakać?

Matka spojrzała na nią z wielkim zdziwieniem. Przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć. Potem się lekko roześmiała.

– Oj, Pelargonio, przestań się ze mną droczyć. Taki to twój dziecięcy pomyślunek.

Pelargonia wiedziała, że skoro dorośli tak często o tym wspominają, to musi być coś takiego jak ten „dziecięcy pomyślunek”. W takim razie co mają nastolatkowie? Kuzynka Bahar miała aż trzynaście lat. Musiała mieć więc „nastoletni pomyślunek”. Z kolei młodzież ma „młodzieńczy pomyślunek”. A ci w średnim wieku „średniowieczny pomyślunek”? Emeryci mają „emerycki pomyślunek”. Tak więc naturalną koleją rzeczy jest to, że starcy mają „starczy pomyślunek”.

Chwila, jednak nie wszystkie dzieci są sobie równe. Wprawdzie Efekan, syn sąsiadów z dołu, dzieciak hałaśliwy, bezustannie grający w domu w piłkę – rozmyślała Pelargonia – nieznośny łobuziak, bo przywiązuje kotom puszki do ogonów, jest moim rówieśnikiem, ale… Dziewczynka była przekonana, że ich umysły pracują odmiennie. Cały pomyślunek Efekana był skoncentrowany na rozrabianiu. A Pelargonia była dziewczynką grzeczną.

Nie miała pojęcia, skąd się brały u mamy te mądrości: „Jak nie będziesz się uczyć, to się lekcje na ciebie obrażą”; „Jak nie będziesz jeść, to jedzenie się na ciebie pogniewa”; „Jak nie zaprosisz ich do domu, to sąsiedzi się na ciebie obrażą”. „A kiedy pójdziesz w gości i poczęstowana, nie zjesz wszystkiego, to gospodarze się na ciebie pogniewają”. Jakby mama bezustannie, każdego dnia obawiała się czyjejś obrazy. Czy właśnie dlatego co dzień używa tej samej szminki, a włosy wiąże wciąż w ten sam sposób? To z obawy, że kosmetyki i ubrania mogą się na nią pogniewać?

Naturalnie, że Pelargonia nie chciała dawać swojemu imieniu powodu do obrazy. Była dobrym dzieckiem i nie miała zamiaru nikogo ranić. Ale co zrobić, nie potrafiła polubić swojego imienia. Dorośli nadawali swoim dzieciom imiona, jakie im po prostu przyszły do głowy. Jaki wiatr im je tam przywiał? W pewnych sprawach byli wprost niepojęci. Czemu żaden nie konsultował imienia ze swoim dzieckiem? To nie jest właściwe, żeby dzieci nie mogły mieć nic do powiedzenia w sprawie imienia, które potem noszą całe życie.

Wiele o tym rozmyślała. Może noworodkom zaraz po urodzeniu nie powinno się tak od razu nadawać imion? Dzieci powinny same wybierać sobie imię w porozumieniu z rodzicami, po tym, jak już trochę podrosną i osiągną wiek szkolny, nauczą się czytać i pisać. Do tego czasu można się do nich zwracać prostymi słowami. Nie takimi brzydkimi jak: „Chodź tu, grzdylu!”, „Siadaj, pędraku!”. Za tymi nie przepadała. Można było używać miłych przezwisk, określeń pasujących do danej osoby.

Do niebieskookiego chłopca można by mówić „Wodo”, do piegowatego – „Nakrapiany”; do tego, który ma kręcone włosy: „Loczek”, a do obdarzonego pięknym głosem: „Aksamitnogłosy”. Do dziewczynki o długiej szyi zaś – „Wiotkoszyjna”. Na dziecko, którego pierwszym słowem było „agu”, niech tak właśnie się woła: „Agu”, pomyślała Pelargonia. Nie ma w tym przecież nic złego. Oczywiście tylko przez jakiś czas. Potem dzieci zasiądą z dorosłymi i naradzą się wspólnie, by ustalić, jakie imię przyjmą. I wówczas nikt nie będzie nieszczęśliwy.

Pelargonia wyobrażała sobie planetę, na której każdy ma pełną wolność w wyborze własnego imienia. Czy istnieje takie miejsce? Wiedziała doskonale, że gdyby odważyła się zadać mamie takie pytanie wprost, ta, śmiejąc się, odpowiedziałaby: „Otóż i cały dziecięcy pomyślunek”.Piątki w szkole mijały bardzo szybko. Ostatnie lekcje, po kolei: przyroda, turecki, matematyka i wychowanie fizyczne – po czym uczniowie rozchodzili się w strojach sportowych. Niektórych odbierali ojcowie lub mamy, inni wracali razem na piechotę, a jeszcze inni wsiadali do szkolnego busa. Pelargonia mieszkała daleko, więc należała do grupy dzieci jadących busem.

Jej ulubionym przedmiotem była przyroda. Fascynowały ją zwłaszcza takie tematy jak „skorupa ziemska”, „księżyc” oraz te o „istotach żyjących wokół nas”. Fajnie było dowiadywać się coraz to nowych rzeczy o innych krajach i odległych miejscach. Jaki ten świat jest ogromny, chociaż mapa zawieszona na tablicy wydawała się taka mała!

Pelargonia była zadowolona z faktu, że kula ziemska jest okrągła. Dobrze, że nie jest trójkątna lub prostokątna, lub – co gorsza – kwadratowa. Nie mówiąc już o pięciokątnej. Albo dziewięciokątnej? A gdyby była graniastosłupem? Dobrze, że nie ma ostrych boków. Dzięki temu, że jest okrągła, łatwiej jest ją objąć. Każde miejsce jest oddalone tak samo. Czy to idąc lądem, czy płynąc wpław przez morza, człowiek jest w stanie przemierzać świat. Gdyby Pelargonia była ptakiem, przeleciałaby z krańca na kraniec. Jeśliby się zmęczyła, to zrobiłaby sobie postój, i wtedy miałaby okazję zaprzyjaźnić się z innymi ptakami.

Dwa lata temu na urodziny Pelargonia dostała od taty atlas. I od tamtej pory był to jej ulubiony przedmiot. Kiedy przebywała w domu, miała go gdzieś zawsze blisko siebie. Od czasu do czasu zabierała go też do szkoły. Przeglądała go na przerwach, przerysowywała flagi różnych państw i je kolorowała. Stolic uczyła się na pamięć. Potrafiła z zamkniętymi oczami wymienić większość krajów Ameryki Południowej, Afryki i Azji. Gdy dorośnie, wszystkie je zwiedzi. Dobrze, że nie trzeba być ptakiem, by móc podróżować.

Pelargonia dobrze znała też mapę Turcji. Wiedziała, gdzie uprawia się dane warzywo oraz gdzie są najmroźniejsze zimy i chłodne lata, a także które miasta mają najwięcej ludności. Na te pytania odpowiadała natychmiastowo. Morze, góry, lasy, rzeki. Turcja ma wiele pięknych miejsc. Ziemia to bogata i urodzajna. Szkoda, że ludzie nie wiedzą, jak wielką wartość ma natura, i nie szanują środowiska. Największym marzeniem Pelargonii było rozpoczęcie szkolnej kampanii na rzecz ochrony środowiska. Wahała się jednak przed urzeczywistnieniem go, z obawy, że zostanie wyśmiana. Ale dlaczego? Oczywiście, że z powodu jej imienia. Gdy ktoś nazywa się Pelargonia, to trudno mu przewodzić kampanii na rzecz roślin. Była pewna, że znajdą się tacy, którzy będą się z tego nabijać.

„Co to? Czyżbyś zaczęła kampanię na rzecz badyli takich jak ty?” Śmialiby się z niej na pewno, bez dwóch zdań.

Pani Lejla, nauczycielka przyrody, bardzo lubiła Pelargonię. Na jej dociekliwe pytania zawsze odpowiadała życzliwie, wykazując wiele cierpliwości. Ona jedna wymawiała pełne imię Pelargonii. Inni nauczyciele ograniczali się do skrótów, jak „Pela” czy „Gonia”. Ale nie pani Lejla, nigdy przenigdy. Uczniowie też o tym wiedzieli. Gdy do klasy przychodziła pani Lejla, wtedy nikt nie ośmielał się drwić z Pelargonii.

Na dzisiejszej lekcji pani Lejla opowiadała o różnych krajach. Zrobiła przerwę i rozejrzawszy się po klasie z uśmiechem, zapytała:

– Czy ktoś ma pytanie?

Głos pani Lejli zawsze był miękki, i tą swoją miękkością zachęcał uczniów do dzielenia się swoimi przemyśleniami. Była jednym z najlepszych pedagogów w szkole. Niezmiennie powtarzała: „Nie wstydźcie się zadawać pytań, proszę, pytajcie”.

Pelargonia podniosła rękę. Dręczyła ją pewna ­kwestia.

– Słucham – odezwała się pani Lejla.

– Proszę pani, dlaczego Japonię nazywamy Dalekim Wschodem?

Klasowe wesołki z tylnych ławek zaraz zaczęły się podśmiewywać.

– Proszę się nie śmiać, to bardzo logiczne pytanie – powiedziała pani Lejla. Potem obróciła się w stronę Pelargonii i spojrzała na nią z czułością. – Mówimy tak dlatego, że jest daleko, i dlatego, że leży na wschodzie.

– Ale przecież dla kogoś, kto mieszka w Chinach, Japonia jest blisko. A dla kogoś, kto mieszka w Australii, to nie jest żaden daleki wschód, tylko bliska północ”.

Pani Lejla pokiwała głową.

– To bardzo trafne spostrzeżenie. Brawo. Ludzie zawsze patrzą ze swojej perspektywy. A przecież nie jesteśmy centrum świata. Nikt nie jest. To, czy coś jest „daleko”, czy „blisko”, czy „na południe”, czy „na północ”, zależy od miejsca, gdzie znajdują się oczy, które na to coś spoglądają.

Pelargonia z szacunkiem spojrzała na nauczycielkę. Wrócili do zasadniczego tematu lekcji. Pani Lejli prowadzenie lekcji zawsze sprawiało przyjemność. Pelargonia, pełna zapału, robiła notatki. Ale za każdym razem, gdy odgłos dzwonka przerywał lekcję przyrody, dziewczynka natychmiast smutniała. Dla niej ta lekcja mogłaby się nigdy nie kończyć.

Turecki minął spokojnie. Pani Selma była chora i dlatego na zastępstwo przychodził inny nauczyciel. Wszyscy mieli za zadanie streścić pisemnie samodzielnie przeczytany rozdział podręcznika. Potem przyszła kolej na matematykę.

Na lekcjach przyrody Pelargonia była szczęśliwa. Wierzyła w siebie. Na matematyce sytuacja była zupełnie inna. Pelargonia miała kłopoty. Nie dlatego, żeby nie lubiła liczb, tylko dlatego, że na lekcjach matematyki bywała taka rozproszona. Od razu zaczynała marzyć albo z nudów robiła się zwyczajnie senna. Dzisiaj było tak samo. Nie mogła się skupić.

Nauczyciel matematyki, pan Sinan, był najbardziej surowym nauczycielem w całej szkole. Bali się go wszyscy, także nauczyciele. A nawet sam dyrektor! Podobnie koty w szkolnym ogrodzie oraz szybujące w powietrzu mewy!

Pan Sinan był niski, okrągły, miał jasną twarz. Oczy ukrywał za okularami o grubych szkłach w masywnych oprawkach i wciąż je mrużył. Mocno łysiał, ale starał się to maskować, zaczesując kępkę włosów z prawa na lewo.

Kiedy pisał na tablicy, bez przerwy kichał, z powodu licznych alergii. Przede wszystkim był uczulony na kredę. Po każdym kichnięciu pana Sinana uczniowie jednogłośnie krzyczeli: „Na zdrowie!”.

– Już dobrze. Nie żartujemy – karcił ich.

Po dwóch minutach znowu kichał i ponownie rozlegało się: „Na zdrowie, panie psorze!”.

Na dzisiejszą lekcję pan Sinan przyszedł w pełnej gotowości. Dla ochrony przed kredowym pyłem miał na twarzy kropiastą chustkę, zasłaniającą mu nos i usta. Dlatego jego głos brzmiał dziwnie.

– Proszę otworzyć zeszyty! Ma być cicho jak makiem zasiał, jasne? Bez gadania! Bez szeptów, wyskoków i wygłupów! Nie obijać się! Wszystko, co zapisuję na tablicy, ma być przepisane do zeszytów. Do roboty!

Pelargonia westchnęła głęboko i niczym mysz zaczęła obgryzać końcówkę ołówka. Zatrzymała wzrok na swojej torbie leżącej na podłodze. Dziś do szkoły przyniosła ze sobą atlas. Nie wytrzymała. Po kryjomu wyciągnęła go i rozłożyła na kolanach. Patrzyła na nauczy­ciela i jednocześnie przeglądała strony. Otworzyła mapę Japonii. A więc tak wygląda kraj, który dla jednych jest „dalekim wschodem”, a dla drugich „bliską północą”.

– A-psik!

Stało się jasne, że chustka w kropki na nic się zdała. Uczniowie zgodnym chórem krzyknęli: „Na zdrowie, panie psorze!”.

– Już dobrze. Nie żartujemy. A-psiiiik!

Nie wiedzieć czemu pan Sinan dzisiaj kichał więcej niż zwykle. Czoło i górna część policzków mu się zaróżowiły. Szybko zapisał na tablicy działanie i rzucił kredą o ścianę.

– Kto ma wynik? Podawać, byle szybko. Od uczenia was wysiada mi zdrowie.

Kilka osób w pośpiechu podniosło rękę. Na mate­matyce zawsze ci sami zgłaszali się do odpowiedzi, a nauczyciel wciąż tym samym udzielał głosu. Jednak dzisiaj pan Sinan zmrużył swoje oczy znad brzegu chustki i skierował spojrzenie na tylne ławki. Po czym wskazał palcem Pelargonię.

– Ty! Długowłosa dziewczynka! Jak ci było na imię?! – spytał. – Coś kwiatowego…

A wtedy wszyscy uczniowie jednogłośnie krzyknęli, śmiejąc się: „Pelargonica donica!”.

– Już dobrze, nie żartujemy! – uciszał wszystkich pan Sinan. – No odpowiedz, kwiatuszku!

Pelargonia z niepokojem rozejrzała się wokół. Nie miała pojęcia, czego dotyczy pytanie.

– Najmocniej przepraszam. Zamyśliłam się. Czy może pan powtórzyć?

I tak już zaróżowione czoło pana Sinana w złości poczerwieniało jak burak.

– Dobre sobie, zamyśliła się! Ja tu wychodzę z siebie, żeby was czegoś nauczyć, a wy co? Czy ktoś to doceni? Nikt. Dziecko, czemu wy nie słuchacie? Dlaczego mnie martwicie? Czy to mnie potrzebne są te wiadomości? Nie, przecież ja to wszystko wiem. To wam są potrzebne. Wam! Jeśli teraz nie będziecie słuchać, to na sprawdzianie dostaniecie zero punktów. Wielkie, okrągłe zero!

I pan Sinan, połączywszy dwa kciuki i palce wskazujące, zrobił znak zera. Gdy przybliżył ręce do oczu, wyglądało to, jakby na swoje okulary nałożył kolejne, ułożone z paluchów, i wtedy raz jeszcze powtórzył słowo „zero”.

Pelargonia ze stresu aż przełknęła ślinę. Przypuszczała, że nauczyciel zaraz każe jej usiąść na miejscu. Ale tak się nie stało, bo pan Sinan zadał kolejne pytanie:

– Powiedz więc, czemu się zamyśliłaś. Gdzie się podziewały twoje myśli?

– W Japonii – odpowiedziała nieuważnie Pelargonia i zasłoniła rękoma usta. Ojej, ale jej się wymsknęło!

W klasie rozległ się śmiech.

– Przepraszam – powiedziała.

Nauczyciel nie słyszał przeprosin.

– Japonia, tak? Co ty sobie myślisz? Za karę będziesz miała dodatkową pracę domową. Masz ją zrobić na kolejną lekcję, bo inaczej nie przepuszczę cię do następnej klasy! Zrozumiano?

Znowu wybuchnął śmiech.

– Dobrze, panie profesorze – powiedziała Pelargonia.

Spuściła głowę. Zapłakane oczy wpatrywały się w atlas leżący na podłodze. Och, gdyby tylko mogła być teraz w jakiejś innej krainie! Biegać w Afryce ze słoniami, żyrafami, zebrami; karmić lamy w Ameryce Południowej; w Azji gonić jelenie po pustyni, a na Antarktydzie grać w piłkę z fokami. Wszystko lepsze niż wysłuchiwanie przy wszystkich nagany matematyka. Gdyby tylko mogła wskoczyć do atlasu i tam wędrować po świecie!

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: