- W empik go
Dziewczynka z Kijowa - ebook
Dziewczynka z Kijowa - ebook
Alisa ma dziesięć lat i mieszka w mieszkaniu komunalnym na obrzeżach Kijowa ze swoim ojcem Siemionem, przewodnikiem muzeum przyrodniczego, i matką Poliną. Wiadomości w telewizji są z dnia na dzień coraz gorsze, ale nikt nie chce wierzyć, że Rosjanie naprawdę zaatakują stolicę. Ani Ołeksandr, jego dziadek. Jest na tyle stary, że pamięta opowieści starych ludzi o II wojnie światowej i nie rozumie, jak ta tragedia może powtórzyć się w sercu Europy. Wszystko to jest omawiane wieczorem 23 lutego w domu rodziny Melnyków. Potem noc przerywa potężny ryk i wszystko zmienia. Alisa budzi się nagle, ogarnięta przerażeniem, którego nie potrafi nazwać. Co się dzieje? Czy to jest wojna? Niezwykła powieść o świecie małej dziewczynki w koszmarze konfliktu rosyjsko-ukraińskiego. Autorzy bestsellerowego Fotografa z Auschwitz.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67217-91-0 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wstęp
Tygrys był w pułapce.
Odkąd pierwsza eksplozja zniszczyła korytarz spacerowy wzdłuż fosy, chodził w kółko, w coraz bardziej szalonym rytmie, wydeptując w śniegu własne ślady. Wydawał głuchy, głęboki ryk, bolesny pomruk, który zdawał się płynąć z wnętrzności Ziemi, mieszając się z rykiem i wyciem syren alarmowych.
Kolejny pocisk rakietowy uderzył w wolierę dzikiej gęsi w pawilonie ptaków, który był chlubą całej Europy, a bomby kasetowe leżały ułożone wzdłuż ściany budynku.
W czasie bombardowania samica serwala urodziła młode, a wkrótce potem mały nosorożec też ujrzał świat. Nazwali go Kijów.
Po stu dwudziestu latach historii mikołajowskie zoo zamknęło swoje bramy na cztery tygodnie, a mimo to nie znalazło schronienia przed wojną.
Co najmniej dwieście gatunków spośród obecnych w zoo zostało wpisanych na czerwoną listę zwierząt zagrożonych wyginięciem, ale ewakuacja obiektu pozostawała poza dyskusją. Jedyna droga do Odessy była zatłoczona i niepewna, a mimo zbliżającej się wiosny chłód nie zelżał jeszcze całkowicie. Nawet gdyby słonie, żyrafy i hipopotamy zdołały jakoś uciec przed bombami, to ryzykowałyby śmierć przez zamarznięcie. W żadnym wypadku nie było środków umożliwiających przygotowanie eksodusu tysięcy zwierząt. Nie było żadnego Noego. Żadnej arki. Nie pozostawało nic innego, jak tylko wytrwać.
Wielu pracowników zdecydowało się pozostać na miejscu do samego końca, w niektórych przypadkach zabierali ze sobą członków swoich rodzin. Codziennie rozlegał się alarm przeciwlotniczy, codziennie słychać było wybuchy, spadały pociski rakietowe, ale nikt nie porzucał obowiązków.
Pięćset kilometrów na wschód od stolicy sytuacja wyglądała jeszcze gorzej. Dwóch wolontariuszy zajmujących się karmieniem zwierząt zostało zabitych, a zapasy charkowskiego Ekoparku Feldmana były na wyczerpaniu. Bombardowania odcięły linie energetyczne i telefoniczne. Eksplozje roztrzaskały szyby, a małpy, jeżozwierze i szopy w panice uciekły z parku. Ogarnięty przerażeniem młody jeleń rzucił się na ścianę, znajdując w niej śmierć. Ten sam los spotkał orangutany, szympansy, kozy, daniele, koty, torbacze, ptaki. Inne, jak pewna lwica, okaleczyły się, wydostając się poza ogrodzenie. Jeleń i łoś zostały wypuszczone i wędrowały po okolicznych lasach, próbując uniknąć moździerzy. Wycie rudych wilków rozbrzmiewało przeraźliwym echem wraz z syrenami. Jakiś chłopak opowiadał, że widział staranie o przeszukanie pojemnika na śmieci. Obie istoty patrzyły sobie w oczy, obaj nieruchomi, obaj oszołomieni. I obaj pewni, że świat oszalał.Rozdział 1
1
Z ust kobiety płynął ciepły i dźwięczny głos.
Marzenie chodzi pod oknem,
Marzenie chodzi pod oknem i pyta snu:
Gdzie możemy odpocząć?
A sen odpowiada,
Sen odpowiada:
W ciepłym domu, gdzie będą śpiewać,
kołysząc chłopczyka do snu,
W ciepłym domu, gdzie będą śpiewać,
Kołysząc do snu chłopczyka,
Kołysząc do snu chłopczyka.
Ostatnie nuty kołysanki wydostały się z ust Poliny stłumione, ale jeszcze wyraźne. Zdołała opanować emocje i drżenie, które podchodziło jej do gardła. Od wielu lat nie śpiewała córce tej piosenki, sądziła, że dziewczynka już nie będzie potrzebować tak wiele słodyczy. Ale rzeczy dzieją się tak szybko.
– Mamo, pani nauczycielka dzisiaj płakała w klasie!
Powiedziała jej to, gdy tylko wróciła ze szkoły. Była godzina piąta po południu i już się ściemniało. Po pracy Polina poszła odebrać córkę i znalazła ją czekającą przed szkołą. Kobieta, zatopiona we własnych myślach, prowadziła samochód, nie zdając sobie sprawy z milczenia dziewczynki. To było coś dziwnego, zazwyczaj wykorzystywała podróż do domu, żeby dokładnie opowiadać wszystkie szczegóły tego, co działo się na lekcjach. Jednak teraz milczała przez całą drogę. Alisa miała wzrok skupiony na tym, co było za oknem samochodu, na chodnikach, drogach, po których ludzie, jak zawsze, szli zajęci swoimi sprawami. Zdawało się, że nie myśli o niczym.
Dopiero gdy samochód się zatrzymał, a ona wysiadła przed ich blokiem, Polina zdołała dostrzec niecodzienne milczenie. Uśmiechnęła się do córki, pytając, jak jej poszło w szkole. Mała odpowiedziała, wykrzykując.
– Mamo, pani nauczycielka dzisiaj płakała w klasie!
Szukać kluczy w torebce… otworzyć drzwi do klatki schodowej… ściągnąć windę… wejść do niej i nacisnąć przycisk szóstego piętra. Kobieta wykorzystała ten czas na przygotowanie odpowiedzi.
Wiedziała, dlaczego nauczycielka płakała.
– Założę się, że szybko jej przeszło!
Alisa stała przed drzwiami mieszkania i zdumiona patrzyła na matkę.
– Tak! Skąd wiesz?
– Znam twoją nauczycielkę.
– Tak, wytarła łzy i uśmiechnęła się. Później wróciliśmy do czytania.
Po tej krótkiej wymianie zdań dziewczynka jednak znów zamilkła. Można było wyczuć, że zmartwienie kładło się cieniem na jej myślach. _Przeklęte telefony, przeklęty internet_, pomyślała Polina. Trzymanie dziecka z dala od wydarzeń na świecie nie było możliwe.
Zanim Alisa poszła do swojego pokoju odrabiać lekcje, niespodziewanie odwróciła się, mówiąc:
– Pani nauczycielka powiedziała też, że dopóki są nasi rodzice, my nie powinniśmy się bać.
– No właśnie – uśmiechnęła się matka.
Dziewczynka siadła przy biurku. Głowę pochyliła nad zeszytami, skoncentrowana na lekcji historii.
Następnego dnia był sprawdzian.Rozdział 2
2
Tamtego wieczoru tama ochronna się zawaliła.
– Alisa! Pomożesz mi nakryć do stołu?
Zazwyczaj nie trzeba było jej wołać. Poza dniami, gdy była szczególnie zmęczona lub zajęta jakąś zabawą, dziewczynka o stałej godzinie wychodziła ze swojej kryjówki i nakrywała do stołu. Matka nigdy nie nauczyła jej gotować, bo sama tego nie lubiła, ale chciała, żeby córka uczestniczyła w pracach domowych. Mając dziesięć lat, Alisa musiała mieć swój mały wkład w życie rodzinne.
– Gdzie ty się podziałaś?
Alisa nie pokazywała się i nie odpowiadała. Kobieta, sapiąc niezadowolona, wytarła dłonie, wyjęła garnek z kredensu i wyszła z kuchni. Zapukała do pokoiku córki i – widząc, że ta nie odpowiada – otworzyła drzwi.
Wyciągnięta na łóżku Alisa była wpatrzona w ekran smartfona.
Z pewnością skończyła odrabiać lekcje. Zeszyty leżały z boku. Plecak na jutro rano jeszcze nie był spakowany.
– Co oglądasz?
Odwróciła się z przestraszonym wyrazem twarzy.
– Czy to przydarzy się także nam?
Matka podeszła do łóżka i powtórzyła pytanie. Tym razem mówiła zniżonym tonem, podczas gdy jej niepokój narastał, wywołany jakimś nieprzyjemnym przeczuciem.
– Co… oglądasz?
– Przysłała mi to jedna moja koleżanka…
Polina wzięła telefon i ponownie zobaczyła klip, który pochodził nie wiadomo skąd. Spiker mówił po ukraińsku, ale miał rosyjski akcent. Nie było to właściwe określenie „mówił”. Darł się. Krzyczał złym głosem. Tylko zły głos mógł cieszyć się tymi odrażającymi widokami.
Kobieta szybko przejrzała wideo. Spalone domy, zburzone mury, wyburzone budynki, poprzewracane i spalone samochody. Ulice zasypane gruzem. Leżące zwłoki.
– Dlaczego oglądasz te okropności?
Córka, widząc spochmurniałą twarz matki, spuściła oczy i odpowiedziała, prawie płacząc:
– Przysłała mi to Larysa. Ona jest porządna. Dlaczego nie mogę tego obejrzeć?
– Bo to same głupoty!
Polina podniosła głos, ale szybko się zreflektowała. To tylko zwiększało napięcie wywołane tym, co mała oglądała. Pochyliła się nad córką i mocno przycisnęła ją do siebie.
– Co powiedziała twoja nauczycielka? Przecież pamiętasz…
Dziewczynka spojrzała jej prosto w oczy.
– Powiedziała: dopóki mama i tata będą przy was, nie powinniście się bać.
Kobieta uśmiechnęła się, jeszcze mocniej tuląc Alisę.
– My jesteśmy tutaj z tobą. Nigdy nic ci się nie stanie. Nic, przysięgam… A teraz idź do kuchni. Wołałam cię, żebyś nakryła do stołu.
Dziewczynka puściła matkę i wybiegła.
Polina nie miała odwagi dokończyć oglądania wideo. To byłyby kolejne dwie minuty horroru. Głos wrzeszczał:
– Wy, ludzie z Kijowa, skończycie tak samo! Skończycie jak Czeczeni. Tylko musimy po was przyjść. I zjawimy się, nie miejcie wątpliwości. Wiemy, że się boicie. Ale dzisiejszy strach jest niczym wobec jutrzejszego terroru. Już tam jesteśmy!
Skasowała wiadomość.
Wróciła do kuchni z niepokojem w sercu.
Czuła, że tama ochronna się zawaliła.Rozdział 3
3
Budynek mieszkalny Mielników był na zachodnim przedmieściu Kijowa przy ulicy Kudriawskiej, przecznicy wychodzącej na szeroką aleję Peremohy. Stamtąd, gdyby iść prosto na zachód, doszłoby się do Polski. Szczegół, do którego Polina przez te wszystkie lata nie przywiązywała żadnej wagi, bo nie wpływał w żaden sposób na ich codzienność, a który wkrótce okazał się dla nich najważniejszy w życiu.
Jednak jeszcze nie tego wieczoru. Jeszcze nie.
Przemieszczając się aleją Peremohy w przeciwnym kierunku, szło się wzdłuż Dniepru, wielkiej rzeki, u której brzegów wzniesiono ponad tysiąc pięćset lat temu miasto. Oni mieszkali daleko od luksusowych terenów odwiedzanych przez turystów, ale mieli w odległości zaledwie kilkudziesięciu metrów tę tak ważną arterię. Polina czuła, że wszelkie piękno jest na wyciągnięcie ręki: pół godziny jazdy autobusem do placu Majdan, a idąc pieszo kilkadziesiąt minut, można było znaleźć się w cieniu Ławry Peczerskiej – klasztoru setek złotych kopuł, których blask, rozpalony promieniami słońca, zapowiadał przepych skarbów, które można było podziwiać w jego salach i kryptach. Mogli kupić lody przed pałacem Maryńskim i delektować się nimi, wędrując wzdłuż rzeki, pozwalając się muskać przejeżdżającym obok całym rodzinom niedzielnych rowerzystów. Albo spacerować aż do teatru lalkowego w rozległym miejskim parku, na tyłach stadionu klubu sportowego Dynamo Kijów.
Wszystko sprawiało, że Polina postrzegała to miasto jako jedno z najstarszych miast Europy, które ze swoim przepychem przeżyło najazdy Tatarów, Szwedów, nazistów… Dużo starsze niż Moskwa! Nie mogła nie wspominać z dumą matki, która do śmierci była nauczycielką historii.
Od 2008 roku mieszkali w tym lokalu mieszkalnym, dopiero co się pobrali. Blok był nowy, zbudowany po rozpadzie ZSRR, a im wydawało się prawie niemożliwe, że będą mogli pozwolić sobie na zamieszkanie w nim. Chociaż mieszkanie było małe, im wydawało się pałacem. Były w nim dwie sypialnie, jedna rodziców i druga córki, tak bardzo upragnionej. Kuchnia z kuchenką gazową i stołem dla czterech osób, salonik z kanapą i telewizorem, małą szafą. Salonik szybko zapełnił się nadmiarem rzeczy, które nie pozwalały na dokładne sprzątanie. Chociaż wkrótce mieszkanie okazało się zbyt małe, nie myśleli o wyprowadzeniu się z niego. Oczywiście musieliby mieć dużo pieniędzy. Z jakiegoś powodu dobrze się jednak w nim czuli. To był dach nad głową, ich dom. Czuli się tam bezpieczni.
– Dlaczego myślisz, że gdzie indziej będzie nam lepiej?
Za każdym razem, gdy Semen rozglądał się za nowym lokum, Polina zawsze odpowiadała tak samo. Oczywiście pod miastem znaleźliby coś tańszego. Na dojazdy pociągiem do pracy nie zużywaliby dużo więcej czasu niż teraz. Ale ona była zadowolona. Nie chciała zmiany. Może z lenistwa? Może dlatego, że zawsze gdy wchodziła do budynku i wszyscy spotykali się w nim, ich troje i reszta sąsiadów, wydawało się jej, że tylko w tej przestrzeni może czuć oddechy ukochanych osób. Małe mieszkanie podtrzymuje uczucia.
– Ileż poezji! – wyśmiewał ją Semen, gdy żona próbowała głośno wyrazić swoje myśli.
– To nasza wrażliwość! – protestowała. – Wiesz przecież, że Ukraina jest jedynym krajem na świecie, w którym poezją można dokonać rewolucji… Dlaczego myślisz, że gdzie indziej będzie nam lepiej? Tu mamy wystarczająco dużo poezji.
_Kiedy mama i tata patrzą na siebie, między nimi fruwa kolorowe konfetti –_ kilka tygodni temu zapisała Alisa w temacie jednej ze szkolnych lekcji.
Polina ponownie weszła do kuchni i zobaczyła męża. Wrócił z pracy, gdy ona dyskutowała z córką. Coś podsłuchał pod drzwiami pokoiku Alisy, ale nie wtrącił się. Jednak teraz spoglądał na córkę, cichą, z zachmurzoną twarzą. Semen kiwnął na żonę. Ona potrząsnęła głową, jakby chciała powiedzieć, że powinni porozmawiać później.
– Jak ci dzisiaj poszło?
Semen uśmiechnął się. Był w dobrym humorze, jak prawie zawsze.
Usiadł przy stole, głęboko westchnął i odpowiedział:
– Dobrze poszło. Teraz mamy dużo wycieczek szkolnych. Dzieci nigdy nie przestają zadawać pytań. Ty, Aliso, dobrze o tym wiesz, prawda?
Pieszczotliwie pogłaskał córkę, ale ona odpowiedziała w dziwny sposób:
– Rozzłościłeś mamę? Nie wierzę w to…
Znów się uśmiechnął i zaczął opowiadać:
– Dzisiaj jedna nauczycielka, sympatyczna nauczycielka, taka mniej więcej w twoim wieku, zapytała mnie o ukraińskiego wielbłąda!
Gdy tylko o nim wspomniano, ukraiński wielbłąd przywrócił ożywienie przy stole.
Alisa zachichotała.
– Tato, co ty opowiadasz? Wielbłądy tu nie żyją!
– Ty tak twierdzisz!
Wyjaśnił, że w parku Askania Nowa na południu kraju żyją wielbłądy. I nie tylko. Są tam też antylopy, zebry, gnu. Mnóstwo egzotycznych i niespotykanych zwierząt.
– Nie wierzę ci! To niemożliwe!
Dziewczynka robiła miny.
– Jak możesz nie wierzyć własnemu ojcu? On jest ekspertem!
I to była prawda.
Semen, szef przewodników w Muzeum Przyrodniczym Kijowa, z czasem stał się znany dzięki swojej wiedzy, z zapałem ją poszerzał i uzupełniał. Niektórzy naukowcy mierzyli go wzrokiem z góry na dół, ale jemu wystarczały szacunek i zainteresowanie kręgu przyrodników dyletantów, którzy zaludniali sieć. Wiedział, że niektórzy z nich byli wykształceni jak profesorowie uniwersyteccy, a ich badania były na wagę złota.
– Wielbłąd z Ukrainy nie urodził się w samej Ukrainie, ale żyje tu i to wystarczy. A teraz, moje kochane panie, czy możemy zacząć jeść? Nie zdążyłem z obiadem i umieram z głodu…
Nastrój się poprawił. _W końcu nauczycielka miała rację_, pomyślała Polina. _Dobrze się mieli i byli silni, byli razem._Rozdział 4
4
– Co się stało?
Dziewczynka poszła spać i rodzice zostali sami. W saloniku słychać było włączony telewizor. Włączony z przyzwyczajenia, nawet jeśli żadne z nich nie miało ochoty oglądać programu. Semen porzucił wesoły nastrój: córka nigdy nie była tak zamyślona. Dla niego była to niespodzianka, że aż do tej pory to ukrywała.
Żona przestała krzątać się po kuchni i usiadła. Położyła ręce na stole, a następnie sięgnęła do kieszeni. Wyjęła coś i patrzyła, jakby widziała to po raz pierwszy. Skóra popękana z zimna ukazywała upływ lat. Zmęczenie z całego dnia przygniotło ją ołowianym ciężarem.
– No więc co się stało?
– Nauczycielka ze szkoły płakała. Nie mówiła o Rosjanach ani strachu przed wojną. Jednak płakała. Wiesz, jakie są dzieci. Im wystarczy drobiazg, żeby zrozumieć.
Po czym opowiedziała o wideo, które Alisa dostała na czacie od jednej z koleżanek.
Semen spochmurniał. Tyle razy dyskutowali kilka lat temu, czy trzeba kupić córce telefon. Przecież miała zaledwie osiem lat. Jednak wreszcie ustąpili jej naleganiu. Teraz Alisa skończyła dziesięć lat. Połączenie ze światem przynosiło owoce, czasem dobre, czasem gorzkie. Takie jak te z dzisiejszego popołudnia. Nie było jednak sensu biadolić.
– Prawdziwym problemem nie jest Alisa…
Polina spojrzała na męża.
– Sądzisz, że to naprawdę się wydarzy?
Semen, przygnębiony, rozłożył ręce.
– Nie wiem. Ty też oglądasz wiadomości w telewizji. Tamci gromadzą żołnierzy i czołgi. Na nic zda się mówienie, że nic się nie dzieje. Wiem, że już samo myślenie o tym jest niewyobrażalne, wręcz absurdalne. Jednak może się wydarzyć.
Uśmiechnął się, tym razem gorzko, dodając:
– Oczywiście możemy przyznać rację twojemu ojcu. On przysięga, że Rosjanie pozostaną w swoich domach…
Polina też się uśmiechnęła. Stary Oleksandr, dziadek Alisy, gdy mówiło się na te tematy, zawsze przytaczał wspomnienia swojego ojca Walceka. Pradziadek przeżył wojnę, wielką wojnę ojczyźnianą. Opowiadał straszne rzeczy i mówił, że ludzie się nauczyli. Że przede wszystkim Rosjanie się nauczyli i nigdy nie będą tak głupi, żeby wypowiedzieć wojnę. Zbyt wiele wycierpieli.
– Mam nadzieję, że tata ma rację. Bo w przeciwnym razie…
– Co w przeciwnym razie?
Rodzice odwrócili się.
Córka stała w drzwiach w piżamie ze szklanką wody w dłoni.
– Chciałam się napić… – powiedziała, zanim jej głos zaczął drżeć, coraz bardziej zauważalnie.
Polina podeszła do córki, objęła ją, pocieszyła i w końcu położyła do łóżka. Zaśpiewała dla niej.
Marzenie chodzi pod oknem,
Marzenie chodzi pod oknem i pyta snu:
Gdzie możemy odpocząć?
A sen odpowiada,
Sen odpowiada:
W ciepłym domu, gdzie będą śpiewać,
kołysząc chłopczyka do snu,
W ciepłym domu, gdzie będą śpiewać,
Kołysząc do snu chłopczyka,
Kołysząc do snu chłopczyka.
Polina tysiące razy słyszała tę kołysankę od matki, a matka tysiące razy od babci. Moc słów tej kołysanki uspakajała dzieci. To samo zdarzyło się Alisie tego wieczoru. Rozkosznie zasnęła i przez całą noc nic je się nie przyśniło.Rozdział 5
5
Alisa kochała życie, chociaż oczywiście nie umiała tego tak wyrazić. Kiedy ktoś z przyjaciół lub kuzynów pytał, jak się ma, odpowiadała zwyczajnie:
– Jestem zadowolona!
Urodziła się w lipcu i była spod znaku Raka. Jej mama, nie wiadomo dlaczego, przywiązywała dużą wagę do znaków zodiaku: mówiła, że w zawiera się w nich charakter danej osoby. W wieku dziesięciu lat Alisa miała więcej centymetrów niż wiele dziewczynek w jej wieku. Była szczupła, ale nie przesadnie smukła. Miała ciało jeszcze niedojrzałe, ale czuła, że rośnie. Niekiedy przyglądała się swojej dłoni lub stopie, bo była pewna, że jeśli naprawdę się skoncentruje, będzie mogła widzieć, jak centymetr po centymetrze się wydłużają. Oczy błękitne, włosy kasztanowy blond z fioletowym pasemkiem sięgającym do podbródka, co nie podobało się jej mamie. Ona jednak chciała tak mieć: Larysa też miała takie. Postarały się zrobić sobie te pasemka, obydwie je ufarbowały i postanowiły obciąć w dniu, w którym skończyłaby się ich przyjaźń. Co znaczyło, że nigdy.
Rzeczywiście tamtej nocy nic jej się nie przyśniło.
Jednak następnego ranka doskonale pamiętała, co się stało, i to także ją wystraszyło. Zazwyczaj rano tak pięknie się działo, że nie pamiętała przykrych rzeczy z poprzedniego dnia. Dlaczego tak nie stało się dzisiaj? Budzik, usłyszała mamę przygotowującą śniadanie, ale wiedziała, że nie będzie jej szukała przez najbliższe dziesięć minut. Wyciągnęła rękę, żeby wziąć z szafki gazetę codzienną.
Swoją gazetę codzienną.
Nie było blokady. Czuła się bezpieczna.
Umówiła się z mamą, że nie będzie czytać jej wiadomości, a Alisa w zamian czasem przeczyta jej jedno słowo, jedno zdanie.
Pięć rzeczy, które lubię:
Uśmiech babci, który zawsze pamiętam.
Moją koszulkę z napisem „Love, Love, Love”.
Kota sąsiada, bo pozwala się głaskać.
Świeże powietrze o poranku, gdy wychodzimy do szkoły.
Obiad po godzinie szóstej, bo wtedy jestem śmiertelnie głodna.
Pięć rzeczy, których nie lubię:
Godziny, kiedy robi się ciemno. Boję się.
Zupy na kolację, gdy mamie nie chce się gotować.
Uczyć się przedmiotów ścisłych i sposobu, w jaki wyjaśniają je nam w szkole.
Kota sąsiada, bo stale szuka jedzenia.
Ciężkich butów, a szczególnie ich brzydkiego koloru.
Kilkakrotnie przeczytała te słowa. Przez chwilę kusiło ją, żeby listę wydłużyć do sześciu, a później do siedmiu rzeczy.
Odrzuciła ten pomysł. Nienawidziła skreślać tego, co wcześniej napisała. Poza tym czuła się zadowolona. Ta lista uspokajała ją. Spędziła niewiele czasu na jej listy, ale ten moment wystarczył, żeby oderwać ją od historii z poprzedniego wieczoru. Czekał ją nowy dzień.
– Alisa, wstawaj! Śniadanie na stole.
Mama pukała do jej drzwi.
– Już idę!
I to była prawda.
Czuła, że jest gotowa do działania i pełna energii.Rozdział 6
6
– Jesteś pewien, że to nie błąd?
Andrij wstał, podszedł do biurka Poliny i pochylił się nad ekranem komputera. Dwukrotnie przeczytał dokument i nie znalazł nic dziwnego. Rachunek był w porządku.
– Wszystko jest w porządku. Co ci nie pasuje?
– Liczby. Dlaczego o tyle więcej?
Zauważyła to już poprzedniego dnia i jeszcze poprzedniego, ale zbytnio nie przywiązała do tego wagi. Za trzecim razem uznała, że jednak musi zapytać.
Ze swojego biurka widziała załadunek i rozładunek towarów największej firmy transportu samochodowego Kijowa. Tir za tirem z towarami wszelkiego rodzaju, które napływały do miasta z innych stron Ukrainy i z zagranicy, lub te, które ze stolicy wyjeżdżały w kierunku wielkiego państwa lub do innych krajów. Przede wszystkim produkty żywnościowe, posortowane, z rynków hurtowych i kierowane do centrów handlowych do sprzedaży w supermarketach. Zauważyła dużo więcej towarów niż zazwyczaj składowano na półkach dużych sklepów handlu detalicznego. Musiał być błąd w fakturach.
– Nie, to żaden błąd – powtórzył kolega.
– To co jest?
Mężczyzna spojrzał na nią zaciekawiony i nieco zaskoczony.
– Naprawdę nie domyślasz się?
Polina zastanowiła się. To, czego się domyślała, nie spodobało się jej.
– Chcesz powiedzieć, że…
Kolega odpowiedział, jakby był nieobecny.
– Oczywiście. Dokładnie to chcę powiedzieć. To zapasy.
– Ale…
– Wszyscy mówią o wojnie, Polino, a to są konsekwencje, ale bądź spokojna. Jestem pewien, że nic się nie wydarzy. Rosjanie są chciwi, ale nie głupi.
Wrócił do swojego biurka.
Jednak kobieta nie mogła przestać się zastanawiać. Starała się odrzucić dręczące myśli, ale jej się nie udało.
Andrij miał rację. Mówienie o czymś sprawia, że to się staje rzeczywistością. Moc mówienia o wojnie sprawiła, że ludzie byli przestraszeni. Szefowie placówek handlowych również byli wystraszeni, ale i przygotowani. Więcej towarów, większa sprzedaż, większy zarobek.
Polina nigdy nie stała w kolejce do supermarketu. Opowieści Oleksandra o niedostatkach z epoki sowieckiej traktowała jak historie z czasów, które nigdy nie powrócą. Jednak mieszkańcy jej miasta przygotowywali się na najgorsze.
Nagle uprzytomniła sobie, że ich mieszkanie jest bardzo małe, bo nie ma spiżarni. Nigdy nie robili żadnych zapasów i Semen często narzekał, bo brakowało papieru toaletowego albo herbaty, albo kiszonej kapusty w puszkach. Wszystkie towary były dostępne w każdej chwili: wystarczyło wyskoczyć do sklepu. Aż do teraz. A gdyby ludzie rzucili się do banków, żeby wszystko kupić? Ile czasu potrzebowaliby na opróżnienie ich ze wszystkich pieniędzy?
Polina poczuła, że musi wstać. Czuła się zmuszona do przebywania w biurze wymalowanym na biało i musiała przezwyciężyć pokusę porzucenia pracy wykonanej w połowie. Spojrzała na zegar wiszący na ścianie. Było zaledwie południe. Jeszcze trochę musiała tu siedzieć. Wytrzyma. Nagle, nie wiadomo dlaczego, poczuła potrzebę zatelefonowania do ojca.
– Tato, jesteś w domu?
– Oczywiście, a gdzie chciałabyś, żebym był? Coś nie tak?
Uśmiechnęła się. Siedemdziesięcioletni ojciec był jak skała. Odetchnęła z ulgą.
– Nie miałeś zająć się prowizją?
– Dzisiaj po południu. Zbiorę siły i moje stare nogi poniosą mnie na pocztę.
– Słusznie. Wydawało mi się, że pamiętam o tym. Poczekaj, pójdę z tobą.
Wyczuła zakłopotanie mężczyzny, które zabrzmiało w jego odpowiedzi.
– No, dobrze… Ale czy wszystko w porządku? Jesteś pewna?
– Oczywiście. Zaczekaj na mnie. Razem pójdziemy na pocztę.
Wróciła do swoich zajęć.
Zanim wróciła do pracy przy komputerze, wręcz obiecała sobie, że dzisiejszego wieczoru, choćby świat się walił, nie pójdzie do sklepu po zakupy. Była w nim zaledwie dwa dni temu. Trzy rachunki wystarczyły, żeby ją zdenerwować, ale nie mogła teraz zacząć robić zapasów jak inni i zachować się jak dziecko. Już nie była w wieku Alisy.Rozdział 7
7
– Jak to było w tamtych czasach?
Oleksandr rozsiadł się wygodnie na siedzeniu. Podejrzewał, że córka chciała zobaczyć się z nim z jakiegoś szczególnego powodu, i teraz zrozumiał. Odczytał jej zmartwienie w locie. Zdecydował się jednak go nie podsycać.
Udawał zasępienie.
– Daj mi wysiąść! Pójdę na pocztę pieszo. Jesteśmy zaledwie kilkaset metrów od niej.
– Tato, proszę, opowiedz mi…
Próbował otworzyć drzwiczki samochodu.
– Mówię ci, daj mi wysiąść! Nie lubię mówić o przeszłości. Wydarzyła się tak dawno i ja nie zamierzam tracić czasu na dyskutowanie o wariatach i ich szaleństwach.
Córka zwolniła, bo pieszy szedł po pasach, i spojrzała na ojca. Patrzył na nią z czułością i coś w jej oczach sprawiło, że postanowił przerwać żarty. Sprawa była poważna.
– Rzeczywiście się boisz! Pomyśl, moja najodważniejsza na świecie Polino! – narzekał.
Polina tymczasem zaparkowała samochód przed budynkiem poczty. O tej porze i przy takim zimnie na poczcie było bardzo mało ludzi. Kto miał podjąć wypłatę emerytury lub wnioskować o pożyczkę, robił to rano.
– Wejdę z tobą do środka, zaczekam. Najpierw jednak powiedz mi, jak to było, kiedy byliście z mamą w moim wieku.
– To długa historia. Co chcesz wiedzieć?
Opowiedziała ojcu o fakturach i tirach wyładowanych towarami. Mężczyzna znów ponarzekał i spojrzał na zegarek: poczta powinna być otwarta jeszcze przez godzinę. Naprawdę jednak nie chciał wracać do przeszłości.
Wziął dłoń córki i przycisnął do siebie.
– Nie martw się. Niedostatki, puste półki sklepowe, ludzie w kolejkach, godziny oczekiwania na nic, opuszczone żaluzje w oknach – to wszystko przeszłość. Nigdy nie wróci.
– Skąd możesz mieć taką pewność?
– Bo to była wina państwa, a teraz państwo jest inne. Wtedy kazało produkować dokładnie określoną liczbę jaj. Ani jednego więcej, ani jednego mniej. Mówiło też, które przedsiębiorstwa i kiedy mają produkować jajka, jakby kury były posłuszne wytycznym partii. Wszyscy mieli wykonywać to, co im kazano, i zapisywać w przeklętych papierach, że dokładnie wykonują te nakazy: dokładnie tyle jaj, dokładnie w tych przedsiębiorstwach, w tyle dni i z tylu kur. Wiesz, jaki był skutek tego szaleństwa? Przez miesiące nie widzieliśmy jajek. A potem nagle z dnia na dzień przywożono ich całe wagony, aż dostawaliśmy niestrawności i źle się czuliśmy. Potem znów nic. Ciągle to samo, przez całe życie.
Mężczyzna był wzburzony i Polina musiała zabrać dłoń. Nieświadomie tak mocno ją ściskał, że aż bolało.
– Jakże mogłyby wrócić tamte czasy? Nie wrócą!
– Ale wojna…
Oleksandr wzniósł oczy do nieba.
– Wojna, wojna! Już tu była wojna, najpierw przeciw komunistom, później przeciw nazistom. Któż chciałby znowu wojny?
Rosjanie, mogłaby odpowiedzieć Polina. Jednak samo myślenie o tym zdawało się absurdem. Wszyscy Rosjanie mieli krewnych w Ukrainie. Wszyscy Ukraińcy mieli krewnych w Rosji. Kto byłby w stanie myśleć o ich skłóceniu? O strzelaniu jedni do drugich, o wzajemnym mordowaniu się? Oczywiście, na Donbasie panował ten okropny chaos, który trwał już od lat i nie bardzo było jasne, jak się zaczął i co mógłby sprowokować. Niewiele jednak mówiono o tym, władzom nie spodobałoby się, gdyby sprawa stała się poważniejsza.
Nie odpowiedziała, a ojciec prychnął, zadowolony. Tak, uspokoił ją.
– Zastanów się dobrze i zobaczysz, że się przekonasz. Nie będzie żadnej wojny. Przemyśl to sobie, gdy będziesz teraz na mnie czekać. Na pocztę wejdę sam. Jak wyjdę, chcę cię zobaczyć z _socznikami_¹ w ręku. Po drugiej stronie ulicy robią pyszne. Zjemy je razem i zamkniemy temat.
Polina zamyśliła się na kilka sekund i czekała. Ufała ojcu i wiedziała, że ma dużo więcej doświadczenia niż ona. Nie wygadywał bzdur. Dlaczego jednak słyszała w głowie ten bezustanny dźwięk dzwonka alarmowego?
Przeszła przez najbliższe przejście dla pieszych i pokonała całą szerokość ulicy. Weszła do supermarketu. Chodziła szerokimi alejkami pomiędzy półkami. Wszystko było normalnie, w porządku, bez tłumów. Nikt nie był zajęty wypełnianiem wodą czy mąką wózka na zakupy.
Znalazła _soczniki_ i kupiła cztery. Były zrobione ze świeżutkiego ciasta francuskiego.
Ostatecznie nie dotrzymała danego sobie słowa: przed wieczorem weszła do sklepu. A może tak było lepiej. Nic tak dobrze nie wyprze koszmaru z myśli niż rzeczywistość.Rozdział 8
8
Tamtego wieczoru, wracając do domu, Oleksandr zatrzymał się w cerkwi św. Anny z Kašin. Nie był szczególnie wierzącym człowiekiem, ale dotrzymywał obietnicy danej kilka lat temu chorej żonie: przynajmniej raz w tygodniu będzie chodzić w odwiedziny do świętej, której ona była wręcz dewocyjną wyznawczynią.
Zauważył, że czuje bolesną tęsknotę za Ewą. Jej choroba trwała długo. Oboje mieli dość czasu, żeby przygotować się na nadejście nieuniknionego, a jednak gdy przyszła śmierć, gdy zamknęła jej spokojnie pogodne oczy, on poczuł się przygnieciony bólem. Jego życie też się skończyło. Chodził, rozmawiał, śmiał się, złościł, ale w tym wszystkim jakby patrzył na samego siebie z zewnątrz, tak jak zmarły obserwuje żywego. Od tamtego dnia minęło już sześć lat, ale nic nie wskazywało na to, że ból się zmniejsza. Rana nieustannie krwawiła.
Wszedł do cerkwi i usiadł w głębi na jednej z ławek, które ustawione były wzdłuż ścian, aby pozostawić wolną przestrzeń nawy, w której podczas ceremonii cerkiewnych ludzie przechodzili od jednej ikony do drugiej, modląc się, śpiewając i pochylając, żeby całować wizerunki świętych.
Zawsze gdy wchodził do tego świętego miejsca, natychmiast znowu zaczynał myśleć o małżonce. Tam wewnątrz, na tej ławce wydawało mu się, że atmosfera świątyni wręcz dotyka jego duszy, osładzając jego nastrój jak kojący balsam. Jeśli było jakieś miejsce, w którym można było wierzyć, że sprawy pomimo wszystko potoczą się dobrze, to była to właśnie cerkiew św. Anny.
Woń kadzideł wypełniała jego nozdrza, obserwował wielką ikonę gloryfikowanej zakonnicy. Anna stała na brzegu rzeki ubrana w długi ciemny habit, spoglądała z daleka na wieże swojego monasteru, podczas gdy Chrystus z niebios błogosławił ją i okazywał jej uwielbienie. Wybrał Annę, aby pokazała światu, jak żyje chrześcijanin przepełniony miłością. Ona błogosławiła wiernych dwoma palcami: znakiem starozakonnych.
Oleksandr obserwował obraz świętej i nagle spostrzegł popa Mykytę, który w pobliżu ołtarza przygotowywał się do ceremonii. Pop stał w cieniu i Oleksandr nie mógł dokładnie zobaczyć, ale dostrzegł, że mężczyzna niósł na ramieniu coś pokaźnych rozmiarów i poruszał się z trudnością.
Ojciec Poliny wstał.
– Czy mogę pomóc?
Kapłan odwrócił się zaskoczony.
– Och, to ty, Oleksandrze. Oczywiście, że możesz mi pomóc. Idź do drzwi zakrystii. Sam się zorientujesz.
Pop Mykyta niósł na ramieniu grube i sztywne maty kempingowe. Dlatego było mu ciężko. Przy drzwiach zakrystii Oleksandr zobaczył ich dużo, cały stos, może ze trzydzieści, ewidentnie zwiezione i wyładowane tutaj przez jakichś wolontariuszy. Podniósł dwie maty, ciekawy, do czego służą. W sąsiedztwie przebywała garstka bezdomnych. Oleksandr wrócił i zaraz za ołtarzem wszedł przez drzwiczki: blask światła zapraszał go do zejścia po wąskich schodkach. Musiał uważać, żeby się nie potknąć. Na dole znalazł się w obszernym pomieszczeniu, dobrze oświetlonym, ale bez okien. Z pewnością była to część starej krypty.
– Połóż na ziemi. Ja zajmę się rozłożeniem mat.
Oleksandr rozglądał się wokół. Zobaczył trzy rzędy polowych łóżek, na których kapłan układał maty.
Nie bez zdziwienia zrozumiał.
– Myśli pop, że będzie aż tak źle?
Pop Mykyta uśmiechnął się.
– Nie, Oleksandr, gdybym tak myślał, byłbym chrześcijaninem słabej nadziei. Jednak musimy być realistami. W wojnę nikt nie wierzy, ale wszyscy się jej obawiają. Musimy być przygotowani. Dlatego Rada Duszpasterska zdecydowała o zorganizowaniu tej noclegowni. Tak naprawdę modlę się, żeby nigdy nie była potrzebna.
Ojciec Poliny nie wiedział, co odpowiedzieć.
Był zmęczony długim dniem. Później spotkał się z córką, a teraz jeszcze z popem. Wszyscy chcieli, żeby się martwił i udało im się.
– Tamte też przyniesiemy?
– Oczywiście.
Pomógł kapłanowi przenieść do krypty wszystkie maty i poukładać je na łóżkach polowych. Tyle pytań kłębiło mu się w głowie, ale nie zadał ani jednego.
Milczał przez cały czas, pożegnał kapłana z szacunkiem i wyszedł z cerkwi.
Przedtem jednak rzucił pytające spojrzenie na św. Annę.Rozdział 9
9
Lubił wieczór.
Lubił być sam w domu. Wieczorem w przestrzeni między ścianami, którą dzielił z żoną, jego poczucie straty miękło i odzyskiwał w małych rzeczach przyjemność życia. Ciągle słyszał patetyczne historie o osobach starszych niemal martwych z powodu samotności. Płaczliwych, niezdolnych do przyrządzenia sobie czegoś do jedzenia, utrzymania pokoi w porządku, zachowania higieny osobistej.
On taki nie był. Nigdy nie rezygnował z ugotowania sobie gorącego dania, bo spędzenie czasu w kuchni sprawiało, że czuł się aktywny i zdolny do działania.
Później oglądał coś w telewizji: jakiś film, dokument o sztuce. Dzięki krótkim instrukcjom od córki nauczył się posługiwać abonamentem w Netflixie. Nic skomplikowanego, a było tam tyle rzeczy, które – gdyby tylko chciał – zajmowałyby mu cały dzień, miesiąc, rok… Kiedy był zmęczony oglądaniem telewizji, szedł do łóżka. Zamykał oczy po przeczytaniu kilku stron książki, przede wszystkim thrillerów, które pasjonowały go i kończyły się dobrze. Albo takich, które chociaż miały jakiś sens: odnajdywano winnego i zwyciężała sprawiedliwość. Jego wieczory były długie, spokojne, raczej satysfakcjonujące. Nie czuł upływu czasu. Dlatego nie nienawidził starości. Zapominał o niej.
Gdy wszedł do mieszkania, natychmiast nakarmił Milou, pręgowanego kota tak bardzo kochanego przez Ewę, zanim zachorowała. Kot otarł się o Oleksandra i pobiegł, żeby pokazać, że jego miska była pusta. Mężczyzna natychmiast napełnił miskę i czule pogłaskał zwierzę.
Później, podgrzewając sobie barszcz zaprawiony kwaśną śmietaną, ciągle rozmyślał o popie Mykycie i jego działaniach w krypcie. Usiadł na sofie i włączył telewizor. Kot usadowił się obok i przytulił do niego.
Oleksandr zawahał się, trzymając łyżkę w ręku. Kanały informacyjne zazwyczaj pogrążały go w okropnościach świata, ale teraz jego napięcie rosło i chciał zrozumieć, o co chodzi. Jeszcze się wahał… Jednak zdecydował się przełączyć kanał na Euronews.
Ukraina była wśród pierwszych informacji. Z tego, co pamiętał, tak działo się w ostatnich latach.
Pozostał, żeby wysłuchać relacji.
Rosjanie, koncentrujący swoje oddziały w Biełgorodzie, byli w odległości niewielu kilometrów od ich domu. Putin, przyjmując grupę rosyjskich przemysłowców, mówił, że Ukraińcy nie istnieją. Oleksandr dotknął barku: on istniał. Władze Kijowa apelujące o pokój. Spotkanie Europejczyków w Brukseli; kolejne apele o pokój. Następnie dziennik telewizyjny przeszedł do podawania innych wiadomości. COVID-19. W tym momencie Oleksandr przełączył na przypadkowy kanał. _Wiedziałem_, pomyślał, _wiedziałem, że muszę obejrzeć coś innego._
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki