- promocja
- W empik go
Dziewczynka z parku - ebook
Dziewczynka z parku - ebook
POWIEŚĆ od 7 lat
Ta zima jest dla Andzi zupełnie inna niż wszystkie poprzednie. Pół roku temu zdarzyło się coś strasznego - umarł jej tata. Dziewczynka tęskni za wszystkim, co dawniej składało się na życie rodziny: za grą w chińczyka, rozmowami przy stole i za brzoskwiniowym sernikiem leczącym smutek. Przede wszystkim jednak brakuje jej wypraw do parku, w którym tata, zapalony ornitolog, uczył ją dostrzegać piękno przyrody.
Nie jest łatwo poradzić sobie z cierpieniem, ale Andzi pomaga pamięć o pewnej tajemnicy powierzonej przez tatę. Może również liczyć na kolegę, Jeremiasza, który przywraca uśmiech na jej twarzy. Czy dziewczynka zdradzi chłopcu swój sekret?
Opowieść o wspomnieniach, które bolą, ale też są tym, co posiadamy najcenniejszego. Autorka mówi o śmierci i stracie w sposób prosty, a jednocześnie pełen szacunku dla swoich bohaterów i czytelników.
Powieść ta udowadnia, że tradycja pisania mądrych i wartościowych książek dla młodzieży ma swoich kontynuatorów.
Damian Gajda, „Bluszcz", o Samotnych.pl
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7881-004-9 |
Rozmiar pliku: | 5,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Druga strona ulicy
– Czy to prawda, że twój tata umarł? − zapytał Jeremiasz, kiedy stała przy płocie i patrzyła na dwie kłócące się sikorki.
– Mhm − przytaknęła i mocniej naciągnęła czerwoną czapkę.
Był silny mróz.
Jeremiasz też mocniej wcisnął na uszy swoją czapkę i poprawił plecak.
Sikorki odleciały z piskiem. Rozsiadły się na pobliskim drzewie niczym na wielkiej białej kanapie.
– Jak chcesz, to pójdę kawałek z tobą. − Jeremiasz mocno tarł czerwone z zimna ręce.
– Będą się z ciebie śmiać − podniosła na niego oczy.
– E tam − wzruszył ramionami, jakby mu nie zależało. − A jutro wybieram się na łyżwy. Masz łyżwy?
– Mam. Chyba są już za małe.
Szli dalej w milczeniu, aż do budki z prasą i słodyczami. Jak zawsze wiła się wokół niej kolorowa kolejka dzieci.
– Kupimy sobie po batonie? − Jeremiasz wysypał na dłoń drobne i skwapliwie je przeliczył.
– Nie.
– Ja też nie chcę − uznał po dłuższej chwili.
Ruszyli w stronę gwarnego skrzyżowania.
– Jak będę duży, to sprawię sobie taki wóz.
Wzrok Jeremiasza zatrzymał się na smukłej linii sportowego auta. Przemknęło z rykiem silnika, zostawiając smugę białego dymu.
– Lubisz samochody?
Pokręciła przecząco głową.
Tata lubił − pomyślała. − Jego ukochane auto stoi teraz w garażu i czeka na nabywcę. Mama mówi, że zostało za dużo wspomnień. I nie da się ich ani odkurzyć, ani wytrzepać.
Po śmierci taty mama bez przerwy robiła porządki. Miała zaciśnięte usta, gdy kręciła się po domu w poszukiwaniu niepotrzebnych rzeczy. Chciała je za wszelką cenę wyłowić z szuflad i szaf. Czasami udawało jej się zapełnić foliowy worek jakimiś zdobyczami. Wydawała się wtedy zadowolona i spokojna. Ale gdy trafiała na przedmiot, który bronił się przed wyrzuceniem, działo się z nią coś złego. Trzymała go długo w dłoniach i była taka bezradna. Jakby zapomniała, że już jest dorosła.
Andzia pomyślała, że dorośli powinni wiedzieć, co można zatrzymać na dłużej, a z czym trzeba się rozstać.
Od czasu gdy zostały same, mama często zapominała, że jest dorosła. Na przykład zdarzyło jej się parę razy zasnąć w porze kolacji. Dopiero gdy Andzia spaliła niechcący czajnik i całą kuchnię spowiła ciemna mgła kopcącego dymu, mama przybiegła do kuchni, żeby otworzyć okna na oścież.
I często leżała w sypialni pod kocem w kratę. Nawet po południu.
Tata leżał tylko wtedy, kiedy chorował. A wcześniej nie mógł usiedzieć w domu. Brał Andzię, pakował do futerału wysłużoną lornetkę, a do plecaka atlas ssaków. I ruszali na wycieczkę. Wystarczyło przejść na drugą stronę ulicy, do parku, aby znaleźć się w innym świecie.
Mama nie lubiła tych wypraw. Jej wysokie obcasy zawsze zapadały się w grząskiej trawie i na podmokłych, wydeptanych ścieżkach. W dodatku nie miała orientacji i bała się zboczyć z głównej dróżki.
Andzia znała park na pamięć. Można w nim było karmić dzikie kaczki, które upodobały sobie zarośnięty staw. Albo zjeżdżać na sankach z niewysokiej górki prosto pod nogi poety, który stał na pomniku i patrzył w niebo.
A wiosną do parku przylatywały ptaki. Miały na drzewach swoje budki i dziuple, do których pracowicie znosiły różne skarby. Źdźbła traw, wiórki kory, a czasami nawet spore patyczki. Wówczas siadała na ławce i przyglądała się tym ptasim wędrówkom i staraniom. Albo liczyła wiewiórki, bawiące się w chowanego. Rude zalotnice.
– Idziesz już do domu? − zapytał Jeremiasz, gdy zza zakrętu wyłonił się niewielki budynek z okazałym tarasem.
Andzia przystanęła i spojrzała w stronę przydomowego ogrodu, ukrytego pod śniegową czapą.
– Chyba jeszcze nie. Mam śniadanie dla kaczek. Jak chcesz, możemy je razem nakarmić.
– Kaczki? − Jeremiasz spojrzał na rozległy park, próbujący skryć się za drzewami. − Jasne, że możemy − powiedział, odprowadzając wzrokiem kolejny sportowy samochód, zbyt szybko mknący po ruchliwej ulicy.rozdział 2
Słowa odlatują jak ptaki
Mama nie zapytała, dlaczego Andzia tak późno wróciła ze szkoły. Pewnie nie wiedziała, że jest późno, bo znowu leżała pod kocem w kratę. Wstała dopiero wtedy, kiedy na dole zaskrzypiały drzwi.
– Jesteś głodna? − zapytała, stawiając na gazie mały garnek z zupą.
To nie było pytanie do Andzi, tylko do zasłonki w maki. I do garnka, a także do bazylii, która zieleniła się na kuchennym parapecie.
Andzia nie lubi odpowiadać na takie pytania.
– Co w szkole?
Tym razem wzrok mamy zatrzymał się na niej. Jej oczy były lekko zaczerwienione i spuchnięte.
– Dobrze − odrzekła Andzia.
Nigdy nie wiedziała, co należy odpowiedzieć.
Od czasu jak zostały same, wszystko się zmieniło. Słowo „dobrze” też się zmieniło. Nie oznaczało już tego, co dawniej. Było trochę jak przeciwbólowa tabletka, a trochę jak czekoladka.
Mama zawsze lubiła czekoladki.
– Dostałaś jakąś ocenę? − Przed Andzią stanął talerz zupy.
– Czwórkę z polskiego − odpowiedziała, zanim zaczęła jeść.
Ostatnio często myślała o tym, że tata, gdy umierał, musiał zabrać ze sobą większość słów. Kiedyś tak łatwo rozmawiało się o różnych sprawach. A teraz mama wciąż milczy i szuka potrzebnego wyrazu.
Coś równie złego stało się z ich wspólnym śmiechem. Też umarł razem z tatą.
– Jak chcesz, zagramy w chińczyka.
Mama spojrzała na Andzię z małym przestrachem, że zechce grać.
– Może innym razem − odpowiedziała poważnie. − Muszę odrobić lekcje na jutro.
– Jutro jest sobota.
– To na poniedziałek − odparła Andzia. A mama, choć tylko pokiwała głową, natychmiast się uspokoiła, jakby właśnie pozbyła się jakiegoś kłopotu.
W pokoju Andzi był porządek. Porządek miał cieszyć mamę, ale nie cieszył. Martwił i ją, i Andzię, bo kiedy wszystko leży równo na swoim miejscu, to bardziej się sprząta w swoim pokoju, niż się w nim mieszka.
Po pogrzebie taty babcia powiedziała, że trzeba cierpliwie poczekać, a wszystko wróci do normy. Andzia nie rozumiała zbyt dobrze, co to znaczy, więc sprawdziła w słowniku. Ta norma, na którą miały z mamą poczekać, była jakąś ustaloną, ogólnie przyjętą zasadą.
Widocznie babcia się pomyliła − pomyślała wtedy Andzia. − Ani jej, ani mamie nie była potrzebna żadna zasada, tylko tata. Nie musiałby wstawać z łóżka czy chodzić do pracy. Przecież obie z mamą dobrze sobie radziły, gdy chorował.
Andzia patrzy na zdjęcie z tatą i ma do niego żal, że się do niej uśmiecha tylko ze ściany.
– Powinieneś tu być i zrobić coś takiego, żeby mama też zaczęła się uśmiechać − wyszeptała Andzia. A potem rozłożyła książki i usiadła do lekcji.
Późnym wieczorem zajrzała do niej mama.
– Czytasz książkę, Andziu? − zapytała, stojąc w progu.
– Tak. Wesołą. − Andzia szybko znalazła jakiś przypadkowy uśmiech.
– Jeśli chcesz, możemy spać razem.
Mama często przychodziła do Andzi z taką propozycją. A ona codziennie na nią czekała. Czasami udawała, że czyta, a czasami, że zasypia. Ale tak naprawdę zawsze nasłuchiwała kroków mamy.
Leżały na szerokim łóżku. Mama trzymała w rękach książkę, ale jej wzrok błądził po jasnych ścianach i z trudem wracał do powieściowych wydarzeń. Spojrzenie Andzi, choć też leżała z otwartą książką, najczęściej zatrzymywało się na twarzy mamy. Oczom Andzi zależało najbardziej na tym, aby mamę przeczytać jak opowiadanie, które dobrze się kończy. Nie było to jednak łatwe. Zwłaszcza od kilku tygodni.
– Kiedy już przestaniesz być smutna, mogłybyśmy pójść do parku − powiedziała cicho.
– Możemy się tam wybrać nawet jutro − odrzekła mama.
– To za szybko − Andzia pokręciła przecząco głową.
– Myślisz, że jestem smutna? − głos mamy niebezpiecznie zadrżał. − Bardzo się staram, żeby było… jak dawniej − dokończyła.
– Wiem − szepnęła Andzia i pocałowała mamę w policzek.
I znowu poczuła się dorosła. Jak mama swojej mamy. Zawsze miała takie odczucie, gdy robiła jedną z tych rzeczy, którymi wcześniej zajmowała się mama. A to poprawiała krzywo zawiązaną kokardkę przy jej kuchennym fartuszku, a to przynosiła nowe rajstopy, gdy dostrzegała oczko wędrujące po maminej nodze. A najczęściej czuła się bardzo dorosła, gdy sadzała mamę na krześle i starannie czesała jej niesforne włosy, zmierzwione i trochę zmęczone wiecznym leżeniem pod kocem.
– Muszę ci coś powiedzieć. Mam bardzo dzielną córeczkę. − Mama przeciągnęła Andzię na swoją połowę łóżka i kilkakrotnie ją pocałowała.
Andzia zamknęła oczy. Wszystko się zmieniło, ale mamy pocałunki nie. Pozostały takie same. Trzeba tylko było długo i cierpliwie na nie czekać.rozdział 3
Sekret
Jeremiasz zwolnił, kiedy wychodziła ze szkoły, a potem przystanął. I stał tak długo, aż Andzia znalazła się obok niego.
– Dzisiaj wziąłem specjalne śniadanie dla twoich kaczek − powiedział, lepiąc wielką śnieżną kulę. − A Zośki nie słuchaj. Ona się nie zna nawet na samochodach.
– Ja też nie za bardzo − zaczerwieniła się trochę.
– Ale ty umiesz rozmawiać z kaczkami. – Śnieżna kula wylądowała na pobliskim drzewie.
Szli przez chwilę w milczeniu.
– Jak będziesz chciał, to pokażę ci w parku wszystkie ptasie gniazda. I mieszkanie kreta.
– Skąd się na tym znasz? Na gniazdach i w ogóle? − Szalik Jeremiasza tańczył na wietrze.
– Mój tata był faunistą.
– Kim?
– Badaczem ptaków i ssaków.
– O rany! Leczył zwierzęta?
– Nie. Obserwował je i opisywał.
– Fajnie masz − westchnął Jeremiasz, ale nagle zamilkł i spojrzał z ukosa na Andzię.
– Nic nie szkodzi − odpowiedziała dzielnie i próbowała się uśmiechnąć. − Sama czasami zapominam. Że go nie ma.
– Mojego też często nie ma. − Jeremiasz miał czerwone od mrozu ręce. Próbował ulokować je w płytkich kieszeniach. − A kiedy wraca z pracy, to zawsze jest zmęczony.
– Ale wraca − szepnęła Andzia.
Jeremiasz pomyślał, że jest trochę podobna do małego głodnego ptaszka. Nie znał żadnej dziewczyny, która byłaby taka jak Andzia. Wszystkie dużo paplały i zbijały się w kącie klasy w kolorową grupkę. A potem szeptały, spoglądając na innych, żeby wreszcie wybuchnąć przykrym śmiechem. A już najbardziej nie lubił Zośki, głośnej jak wojskowa orkiestra i bardzo zarozumiałej.
Nad stawem bawiły się dzieci. Wodę skuł lód. Maluchy pod czujnym okiem rodziców stawiały na srebrnej tafli niepewne kroki.
Gdy Andzia sypała kaczkom okruchy chleba, podbiegały do niej na krzywych łapkach i wszczynały między sobą awantury. Kaczki − krzykliwe przekupki.
– One chyba cię znają. − Jeremiasz patrzył z zazdrością, jak ufnie maszerowały w stronę Andzi.
– Może. Nawet nie wiem, czy ja je znam, choć często tu przychodzę. Właściwie to przychodziłam. Z tatą. Mama też czasami dała się namówić. Ale teraz nie lubi spacerów.
Jeremiasz wypróbował podeszwy swych nowych butów na lodzie. Świetnie nadawały się do ślizgania. Gdy zdarzało mu się upaść, Andzia wybuchała szczerym śmiechem. Więc bez przerwy upadał.
A potem długo przyglądali się gniazdom. Andzia wiedziała, który ptak w nich mieszka, a który już na zawsze je opuścił.
Zadzierali wysoko głowy i śmiali się, gdy wiatr strącał z wysoka sypki śnieg na ich twarze.
– Muszę już iść. − Andzia otrzepała resztki białego puchu z kurtki.
– A krecia nora? Obiecałaś − przypomniał Jeremiasz.
– Przyjdź w niedzielę, to ją znajdziemy − powiedziała, zanim z żalem opuścili park.
Właściwie mogłaby powierzyć Jeremiaszowi swoją tajemnicę. Powtórzyć słowa taty, które często do niej wracają. Ale jednak zna go trochę za mało. I nie jest pewna, czy by ją dobrze zrozumiał.
Gdyby nie ta ostatnia rozmowa, gdy tata był już w szpitalu i miał na sobie obcą piżamę, Andzi byłoby dzisiaj bardzo ciężko. Wystarczyło spojrzeć na mamę, która nie znała sekretu, żeby wiedzieć, jak mogło być źle.
Szkoda, że mama wciąż tak bardzo cierpi. Bo gdyby wiedziała…
Mama siedziała z babcią przy kuchennym stole. Piły herbatę.
– Gdzie byłaś, Andziu? − zapytała, patrząc na córkę czujnym wzrokiem.
– W szkole.
– Lekcje dawno się skończyły. Dzwoniła twoja wychowawczyni.
Andzia zsunęła przemoczone buty i ruszyła z nimi na korytarz.
– Andziu, zapytałam cię o ważną rzecz. − Mama cierpliwie czekała na odpowiedź.
– Chodziłam po parku. Z Jeremiaszem.
– Tym drugorocznym?
– Tak.
Mama spojrzała na babcię takim wzrokiem, jakby Andzia zrobiła coś bardzo niewłaściwego.
– Lubię go, bo mi nie dokucza − dodała, choć mogła milczeć.
– Twoja pani jest zmartwiona. Mówi, że często spóźniasz się do szkoły.
– Tylko wtedy, gdy idę przez park − sprostowała Andzia.
– I nie zgłaszasz się na lekcjach.
– Nie lubię, jak na mnie patrzą.
– A ostatnio nie miałaś zadania domowego.
– Nie miałam.
– Zasmucasz mnie − powiedziała mama i Andzia poczuła mocny skurcz w gardle. Jakby coś w nim chciało zapłakać, ale powstrzymało się w ostatniej chwili.
Babcia pochyliła głowę nad parującą filiżanką.
– A ty zasmucasz mnie – babcia spojrzała znacząco na zaskoczoną mamę.
Mama i Andzia jednocześnie zatopiły wzrok w starszej pani.
– Obu wam jest teraz trudno i źle. − Babcia delikatnie wygładziła fałdę wełnianej spódnicy. − I mnie też niełatwo, jak to matce… Musimy być dzielne i próbować żyć jak kiedyś...
– Ja się bardzo staram. − Mama spojrzała na Andzię. Jakby sama nie dowierzała swoim słowom.
– Ale i tak widać. Ten twój smutek − westchnęła Andzia. − Nawet jak się przykrywasz kocem w kratkę.
– Szczególnie wtedy − dodała babcia, a biała filiżanka lekko zatrzęsła się w jej dłoni.
– No tak. Jestem wszystkiemu winna − zabrzmiał rozedrgany głos mamy − że Andzia się spóźnia, że chodzi do szkoły bez śniadania i bez prac domowych. Że nie byłyśmy już miesiąc na spacerze… − załkała, chowając głowę w ramionach.
Znowu wygląda jak mała dziewczynka − pomyślała Andzia.
Babcia musiała pomyśleć tak samo, bo pochyliła się nad mamą i mocno ją przytuliła.
– Żadna z was nie jest niczemu winna − wyszeptała, podając mamie chusteczkę. − Czasami są takie trudne dni.
Tata, gdy tylko pojawiał się smutek, zawsze kupował ciasto. To był zwykle sernik z brzoskwiniami. A gdy Andzia z mamą parzyły herbatę, skubał ciasto, aby wyłowić kawałki owoców. Można było podczas takiej uczty smacznie zapomnieć o smutku.
– Mamo, kupiłaś sernik? − zapytała Andzia.
Mama podniosła na nią zdziwione oczy.
– Sernik? − powtórzyła jak automat.
– Pójdę kupić. To niedaleko.
– Uważaj na samochody! − zawołała za nią mama, ale Andzia pędziła już do cukierni i głos mamy pozostał za szybko zamkniętymi drzwiami.Barbara Kosmowska
Poetka, pisarka, literaturoznawca. Autorka rozchwytywanego cyklu o Bubie (nagroda główna w konkursie „Uwierz w siłę wyobraźni”), Myślinków (2005), dwukrotnie nagradzanej Pozłacanej rybki (2007), popularnej Puszki (2009) i Samotnych.pl (W.A.B. 2011). Opublikowała również książki dla dorosłych: Głodna kotka (2000), Teren prywatny (2002), Niebieski autobus (2004, W.A.B. 2011), Hermańce (W.A.B. 2008). Mieszka w Bytowie.