Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Dziewczynka ze skrzypcami - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
16 sierpnia 2025
E-book: EPUB,
20,00 zł
Audiobook
25,00 zł
20,00
2000 pkt
punktów Virtualo

Dziewczynka ze skrzypcami - ebook

Róża straciła wszystko w jednej chwili. Od lat ukrywa się przed światem, otoczona pieniędzmi i bolesnymi wspomnieniami. Uważa, że to co najlepsze, dawno za nią. Pewnego wieczoru słyszy w barze głos mężczyzny, który porusza w niej najwrażliwsze struny. Nie wie jeszcze, że przed nią kolejne próby — bolesne i niesprawiedliwe. Poruszająca opowieść o stracie, przyjaźni i miłości, która przychodzi wtedy, gdy wydaje się, że nic dobrego nas już nie czeka. Książka przeznaczona dla osób pełnoletnich.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788384146781
Rozmiar pliku: 183 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Mocny, drażniący zapach chloru uderzył w moje nozdrza.

Dziwny dźwięk, jakieś rytmiczne pikanie… to jedyne co słyszę.

— Budzik — myślę — Wyjątkowo upierdliwy…

Nie wiem, gdzie jestem.

Próbuję otworzyć oczy, ale nie mogę… jakby ktoś położył mi coś ciepłego i miękkiego na powiekach.

Nie wiem, co się dzieje. Zaczynam panikować.

— H… Halo — próbuję się odezwać, ale zaschnięte gardło i usta powodują, że mój głos jest ledwo słyszalny.

Cienka szczelina między powiekami jednego oka pozwala mi zobaczyć zaledwie skrawek białej ściany i rozmazany kontur okna.

— Co do cholery… — szepczę.

Serce wali mi jak młotem, a pikanie zdaje się coraz szybsze i bardziej natarczywe.

Dłonią próbuję zdjąć to cholerne coś, co przysłania mi oczy. Zanim jednak do nich dotrę, czuję pod palcami jakieś rurki… i bandaże?

Zamieram.

— Boże, to dzieje się znowu! — krzyczę w myślach.

Próbuję się podnieść i w panice, na oślep chcę wyczuć jakieś znajome kształty. Zrzucam coś, słyszę dźwięk rozbijanego szkła.

Głowa mi ciąży, czuję, że odlatuję…

— Ja pierdole…

***

— Pani Różo, jest Pani z nami?

Słyszę miły, kobiecy głos. Uchylam powieki.

Chcę odpowiedzieć, ale głos nie chce wydostać się z moich ust.

— C...co… — próbuję mówić.

Postać kobiety pochyla się nade mną, chcąc zrozumieć, co mówię.

— Co...jest… kurwa…? — szepczę powoli i czuję, jak łza spływa mi po policzku. Piecze!

— Spokojnie pani Różo — mówi i czuję jej ciepłą dłoń na moim ramieniu. — Teraz proszę chwilę odpocząć, za chwile przyjdzie lekarz.

— Lekarz — powtarzam za nią i czuję, jak ponownie spadam w otchłań.

ROZDZIAŁ 1

PÓŁ ROKU WCZEŚNIEJ

— Nie daj się prosić. — Lila położyła rękę na moim ramieniu i wpatrywała się we mnie jak kot ze znanej bajki. — Będą sami znajomi, posiedzimy chwilę w knajpie, a później zaliczymy kilka szalonych tańców w jakimś klubie dla młodych.

— W klubie dla młodych? — parsknęłam.

— No co?

— Dla młodych! — powtórzyłam z naciskiem. — Słyszysz samą siebie? — zaśmiałam się, kręcąc głową.

— Róża, nie możesz wiecznie ukrywać się w domu, szukając sobie co rusz to nowych wymówek — przyjaciółka ścisnęła moją dłoń, a na jej twarzy widać było troskę. — Powinnaś korzystać z życia! Nie jesteś staruszką. Powinnaś żyć!

— Ale przecież ja żyję — wrzasnęłam wzburzona, a w głowie odruchowo dopowiedziało się słowo NIESTETY.

Westchnęłam.

— Właśnie, żyję. — Powiedziałam spokojnie, tłumiąc rosnący we mnie smutek.

— Ty wegetujesz! — powiedziała przyjaciółka i puściła moją dłoń. — Masz 38 lat, a zachowujesz się, jakbyś miała na karku siedemdziesiątkę. Jak mocno cię kocham, tak mocno mnie wkurzasz.

— Dobrze — odparłam, zmęczona dyskusją i podniosłam dłonie w geście poddania. — O której ta impreza?

Lila doskoczyła do mnie i uwiesiła się na mojej szyi.

— Dziękuję! — Cmoknęła mnie w policzek i zadowolona skierowała się w stronę drzwi.

— Impreza zaczyna się o siódmej — mówiła, zmierzając do wyjścia. Nagle jednak zatrzymała się i odwróciła w moją stronę. — Tylko proszę, nie ubieraj się znowu jak siedemdziesiątka, co? Masz być ponętną, seksowną mamuśką, a nie… — przerwała i wykonała jakiś dziwny gest ramieniem, wskazując na moją postać.

Nie odezwałam się ani słowem, ale moje spojrzenie musiało wyrażać wiele.

— A! Zapomniałabym! — dodała już prawie zza drzwi. — Umówiłam cię z kimś. Nie spieprz tego! — rzuciła i puściła mi oczko. Trzasnęła szybko drzwiami, by nie słyszeć mojego sprzeciwu.

Stałam, wpatrując się z otwartą buzią w miejsce, gdzie przed chwilą stała przyjaciółka.

— Zastrzelę ją! — wysyczałam.

Do siódmej zostało jeszcze kilka godzin, ale ja już teraz wpadałam w panikę. Otworzyłam szafę i bez zdziwienia stwierdziłam, że nie mam co na siebie włożyć. Ściślej mówiąc, szafa pękała w szwach, jednak przeważająca część mojej garderoby to ubrania dedykowane do pracy. Marynarki, spódnice ołówkowe, koszule czy spodnie w kantkę zdecydowanie nie pasowały na dzisiejszą okoliczność. Mogłam ewentualnie rozważyć założenie dresu, w którym biegałam w przypływie mocnego postanowienia poprawy — zdrowia i sylwetki oczywiście. Na dodatek moje włosy od dwóch miesięcy nie widziały fryzjera, a pojedyncze siwe odrosty już mocno odznaczały się na tle ciemnokasztanowych loków.

— Zajebiście! — pomyślałam z ironią.

Powinnam zostać w domu, jednak wiedziałam, że Lila mi nie daruje i gotowa jest wpaść tu po mnie i wywlec na tę imprezę, choćby w samej piżamie.

Wyjęłam telefon z torebki i wysłałam kilka wiadomości.

Chwilę później miałam już miejsce u fryzjera i kilka namiarów na butiki z ciekawą odzieżą.

Mam spore znajomości, ale nie lubię ich wykorzystywać. Jednak dzisiaj nie miałam innego wyjścia.

Na imprezie ma się pojawić kilku znajomych. Niektórych nie widziałam od lat. Chyba nie chcę im dawać kolejnych powodów do użalania się nade mną.

Nie lubię takich spędów, nie czuję się na nich komfortowo. Wolę unikać pytań dotyczących mojego życia, rodziny. No i oczywiście standardowego: „A jak ty się czujesz?” A jak się mam, kuźwa, czuć?!

Kiedyś wychodziłam często i lubiłam się bawić. Kiedyś było inaczej. Kiedyś żyłam.

— A teraz tylko wegetuję — powtórzyłam na głos słowa Lili, patrząc na swoją żałosną postać w lustrze.

Kwadrans po siódmej moja taksówka podjechała pod podany przez Lilę adres. Weszłam do środka, rozglądając się niepewnie, czując w powietrzu zapach perfum, papierosów i spoconych ludzi. Odwykłam od tego. W knajpie było tłoczno, a przyciemnione światła, gwar i muzyka nie ułatwiały mi znalezienia przyjaciółki.

— No tak, karaoke — parsknęłam, słysząc śpiew jakiejś kobiety, która pewnie miała jakieś talenty, ale zdecydowanie nie ten muzyczny.

Kochałam muzykę. Czasem tylko ona przynosiła ukojenie mojemu sfatygowanemu sercu. Nie potrafiłam grać na żadnym instrumencie, jednak zdolność do wyłapywania fałszów miałam rozwiniętą do perfekcji. Błogosławieństwo czy przekleństwo?

Dziewczyna zakończyła występ. Nagrodzona oklaskami zeszła ze sceny i wykonując palcem gest podcinania gardła, skierowała się do swojego stolika. Dopiero wówczas zauważyłam, że cały aplauz pochodził właśnie stamtąd. Nagle zrobiło mi się jej żal, bo zdałam sobie sprawę, że zapewne została przymuszona do występu przez swoich znajomych.

Ponownie rozejrzałam się po sali w poszukiwaniu Lili, kiedy do moich uszu dotarły pierwsze dźwięki mojej ukochanej piosenki — „Heaven” Bryana Adamsa.

— Człowieku, proszę, nie zniszcz tego — pomyślałam, spodziewając się kolejnego wokalisty z talentem… plastycznym.

Jednak kiedy usłyszałam pierwszy wers piosenki, zamarłam.

„Oh, thinkin’ about all our younger years…”

Śpiewał jakiś mężczyzna głosem, który był intensywny niczym gęsty dym, połączony z zapachem piżma i aromatem dobrej whisky.

Nikt nie rozumiał tych moich dziwnych skojarzeń… prawie nikt. Jednak przychodziły one spontanicznie, kiedy słyszałam dźwięki, które mnie poruszały.

Tłum zamilkł i w całej sali zapadła cisza. Gdzieniegdzie słychać było tylko dźwięk obijających się o siebie szklanek i stłumiony szelest pojedynczych rozmów.

Ta piosenka trafiała w bardzo wrażliwy punkt w moim sercu. Miała dla mnie wyjątkowe znaczenie. Jednak moje emocje z nią związane, odpłynęły w tym momencie na dalszy plan. Wsłuchiwałam się w piękny utwór, delektując się czystymi dźwiękami i niesamowitą barwą głosu mężczyzny. W tym głosie było coś, co otulało moją duszę, wywoływało dreszcze na całym ciele i przyjemnie skupiało się w dole mojego brzucha, powodując delikatne łaskotanie.

— Mogłabym iść z tym facetem do łóżka, nawet nie widząc go — pomyślałam — o ile śpiewałby tylko dla mnie. Pierwotny instynkt — zaśmiałam się w duchu z reakcji mojego ciała.

„Baby, you’re all that I want…” rozbrzmiewało w całej sali, a ja drżałam.

Pod sceną nie było wolnego miejsca, więc nie mogłam zobaczyć mężczyzny obdarzonego tym talentem, ale nie potrzebowałam tego. Wystarczyło mi słyszeć.

— Jesteś! — krzyk przyjaciółki wyrwał mnie z transu. — Już myślałam, że nie przyjdziesz — dodała, całując mnie w policzek. — Zastanawiałam się właśnie, czy po ciebie nie jechać.

Spojrzałam na nią, udając zdziwienie, jednak w środku śmiałam się z tego, jak dobrze ją znam.

— Wow, pani Ostrowska — rzekła Lila głosem przypominającym rozochoconą kotkę — ależ się pani odstawiła. Cofam wszystko, co powiedziałam o twoich stylówkach! — oznajmiła i ukłoniła się teatralnie.

— Przesadziłam? — zapytałam speszona.

— Zwariowałaś? Wyglądasz jak milion dolców! — dodała, chwyciwszy mnie za rękę, po czym obróciła wokół własnej osi.

Tego wieczoru zdecydowałam się na coś zupełnie nie w moim stylu. Czarne, skórzane spodnie, mocno przylegające do mojego ciała, podkreślały wydatny tyłek i smukłe nogi — tego nie mogłam się powstydzić. Top odsłaniający ramiona nie miał zbyt dużego dekoltu, ale za to tył wycięty był prawie do samego dołu, ukazując nagie plecy. Czarne szpilki i skórzana ramoneska dodawały tej stylizacji odrobinę pikanterii.

Włosy, po kilku szybkich zabiegach fryzjerskich, odzyskały blask, a puszczone luźno na ramiona loki, tworzyły kaskadę kasztanowych obręczy, połyskujących zawadiacko w klubowym świetle. Jak za starych, dobrych czasów.

Podczas ostatnich trzech sylwestrów przyrzekłam sobie, że w nowym roku rozpocznę również nowe życie. A raczej postaram się wrócić do poprzedniej wersji swojego życia. No dobra, chciałam przynajmniej zbliżyć się do tej wersji. Witając nowy rok w samotności, obiecywałam sobie, że to już ostatni raz.

W tym roku było podobnie. Pełna optymizmu powitałam nową datę, jednak kilka dni później mój zapał minął, a w głowie pojawiło się mnóstwo powodów, dla których powinnam jeszcze trochę odciągnąć odbudowę mojego życia osobistego.

Zawodowo miałam się świetnie. Zajmowałam się tym, co było dla mnie ważne i miałam wrażenie, że przez te sześć lat, faktycznie nie przepracowałam ani jednego dnia. Pozwoliłam wciągnąć się w wir obowiązków, a ten dawał mi złudne, ale zadowalające poczucie zapomnienia.

Jednak samotnie spędzane wieczory, weekendy, święta boleśnie przypominały o pustce w moim życiu i wielkiej wyrwie, którą nosiłam w sercu.

— Cieszę się, że mnie wyciągnęłaś — szepnęłam do przyjaciółki.

Ta spojrzała na mnie czule.

— Najwyższy czas kwiatuszku — powiedziała i chwytając za ramię, poprowadziła do stolika.

Znajomi zareagowali na moją obecność nieukrywanym zdziwieniem i ekscytacją.

— Nie wierzyłem Lilce, kiedy mówiła, że wpadniesz — zawołał Filip, stary znajomy. — Ale oto jesteś — dodał i uścisnął mnie mocno. — I to w pełnej krasie — ciągnął, lustrując mnie od góry do dołu, unosząc przy tym jednoznacznie brwi.

Speszyłam się. Odwykłam bowiem od komplementów, chowając się za swoim szarym, formalnym strojem do pracy — beznamiętnym aż do bólu, z przygładzonymi włosami spiętymi w elegancki kok i za grubymi oprawkami okularów, których właściwie nawet nie potrzebowałam. Przywitałam się z resztą znajomych, co rusz słysząc, że cieszą się z mojej obecności.

— Róża? — usłyszałam za swoimi plecami.

Zamarłam.

— Różyczka? — odwróciłam się gwałtownie, poznając kobiecy głos.

Przede mną stała moja przyjaciółka, z którą nie miałam kontaktu od przeszło siedmiu lat. Nie ukrywam — z mojej winy.

— Tami — wyszeptałam, a ta rzuciła się na mnie, tuląc tak mocno, jakby bała się, że zniknę na kolejne lata.

— Przepraszam — wyszeptałam. — Proszę, wybacz — próbowałam mówić, hamując łzy.

— Nic nie mów — uspokajała mnie. — To nieważne. Dobrze, że jesteś — dodała z uśmiechem, wpatrując się we mnie i ocierając moje policzki, po których spływały już pojedyncze łzy. — Tylko nie uciekaj już, proszę.

Tami była osobą, której najbardziej brakowało mi w moim życiu po wypadku — oczywiście mając na myśli tych żywych. Utrata kontaktu z nią była konsekwencją szeregu decyzji, które przyszło mi podjąć w tamtym czasie. Tami była przyjaciółką Toma, mojego męża. To on mnie z nią poznał. Traktował ją jak członka rodziny, a z czasem i mi stała się bliska niczym siostra, której nigdy nie miałam.

Kiedy stało się to… co się stało…

Często zastanawiałam się, czy decyzja, którą podjęłam, była słuszna, ale czasu nie można było cofnąć, choć marzyłam o tym nieskończenie wiele razy.

W tamtym momencie gorycz i żal były mi najbliższymi przyjaciółmi i wydawało mi się, że nie potrzebuję niczego, ani nikogo więcej.

— Khm, khm… — usłyszałam chrząknięcie Lili.

— O, przepraszam! — zorientowałam się, że większość gości przy naszym stoliku przygląda się nam z zaciekawieniem. — To Tamara, moja przyjaciółka — przedstawiłam ją wszystkim.

— Przyjaciółka? — rzuciła kpiąco Lila. — Jakoś nie kojarzę jej z naszych babskich wieczorów — uniosła badawczo brwi.

— Nie miałyśmy ostatnio ze sobą kontaktu — zaczęłam tłumaczyć.

— Ale niebawem to nadrobimy — przerwała mi Tami i uśmiechnęła się szeroko, chcąc uniknąć kolejnych, zbędnych jej zdaniem pytań. — Miło mi was poznać — kontynuowała i wyciągnęła dłoń w stronę Lili. — Coś czuję, że się polubimy — dodała i mrugnęła do niej.

Lila uśmiechnęła się zaskoczona i odwzajemniła uścisk.

W pierwszej chwili myślałam, że to ona ściągnęła tutaj Tami, że jakimś cudem dowiedziała się o niej i czuła, że tego potrzebuję.

Lila wiedziała dużo, właściwie prawie wszystko, począwszy od tego, co wydarzyło się w moim życiu w tamtym feralnym czasie, o decyzjach jakie wówczas musiałam podjąć i o tym jaką formę chciałam nadać swojemu życiu po tym wszystkim. Szanowała to i nigdy nie naciskała, abym to zmieniła. Do czasu, kiedy po ostatnim sylwestrze zwierzyłam się jej, że marzę o tym, aby zacząć normalnie żyć. Przyjaciółka jakby czekała na taki sygnał. Od tamtej pory co jakiś czas proponowała mi wspólne wyjście, czy spotkania ze znajomymi, z marnym jednak skutkiem. Czasem dałam się skusić na jakąś kolację w wąskim gronie lub wyjście do teatru. Nic poza tym.

Dzisiejszy wieczór był wyjątkiem. Moja przyjaciółka obchodziła urodziny. Kiedy odmówiłam przyjścia na imprezę, zasłaniając się pracą, uprzejmie poinformowała mnie, że jako moja asystentka pozwoliła sobie na zmiany w moim grafiku, czego nigdy wcześniej, bez mojej zgody, nie robiła. Wiedziałam już, że sprawa jest poważna i że tak łatwo się nie wymigam. Ale kiedy dzisiaj rano wparowała do mojego domu, rzucając na stół prezent, który jej posłałam i grożąc, że wywali go do kosza, jeśli nie pojawię się wieczorem w knajpie, byłam pewna, że nie mam wyjścia.

I chwała jej za to! Pewnie stchórzyłabym jak zawsze. Ona zna mnie dobrze, przerażająco dobrze.

Usiadłyśmy przy stoliku, na którym chwilę później pojawiły się wymyślne, kolorowe drinki. Tamara spojrzała na mnie wymownie.

— Zaraz wracam — rzuciła i zniknęła w tłumie.

Po chwili wróciła, dzierżąc w dłoniach dwa shoty złotej tequili. Zaraz za nią przydreptał kelner, stawiając przed nami talerzyk z cynamonem i kawałkami pomarańczy.

Uśmiechnęłam się na wspomnienia, które zalały mnie w tej chwili. Bez słowa chwyciliśmy po kieliszku i zgodnie wyrecytowałyśmy; „Cynamon, kielonek, pomarańcza”. Zlizałam cynamon z kciuka, piekący trunek wlałam do ust, a słodkim owocem złagodziłam ostrość alkoholu. Skórki pomarańczy powędrowały na talerzyk, a my wybuchłyśmy śmiechem. Lila patrzyła na nas zaskoczona, nie wiedząc, co się właściwie wydarzyło..

— Mam nadzieję, że dobrze się przyjrzałaś, — odezwała się do niej Tami — bo następnego pijesz z nami — uśmiechnęła się zadziornie.

Próbowałyśmy porozmawiać chwilę, ale ogólny hałas mocno nam to utrudniał.

— Musimy się spotkać — powiedziałam w końcu.

Tamara ścisnęła moją dłoń.

— To jest mój numer — podałam jej wizytówkę.

Dziewczyna przyglądała się jej chwilę i z niezrozumieniem w oczach pokręciła głową.

— Zmieniłaś nazwisko? — zapytała ściszonym głosem.

Pokiwałam głową, nie chcąc wchodzić w szczegóły.

— Dobra, wszystko mi opowiesz, ale najpierw… — zawiesiła głos i wyjęła długopis z torebki. — … bez twojego nowego adresu nigdzie się nie ruszam.

Uśmiechnęłam się tylko, bo doskonale wiedziałam, dlaczego to robi. W tym momencie podszedł do nas kelner, niosąc na tacy trzy shoty tequili.

— Idealnie na czas — Tami klasnęła w dłonie. — Pamiętasz kolejność? — zwróciła się do Lili.

— Cynamon, kielonek, pomarańcza — powtórzyłam, wskazując po kolei palcem.

Lila kiwnęła głową i chwilę później cała nasza trójka rzucała resztki pomarańczy na talerzyk. Tami wstała od stołu, zbierając swoje rzeczy.

— Muszę już iść — wymamrotała.

— Ale… — próbowałam ją zatrzymać — dopiero co przyszłaś…

— Przyjechałam tutaj ze znajomymi, będą na mnie źli, że ich zostawiłam. Odezwę się szybciej, niż myślisz — mrugnęła do mnie.

Przytuliła mnie mocno i zniknęła w tłumie.

Impreza trwała w najlepsze. Kilka razy na scenie pojawiła się Lila, z bardzo podobnym skutkiem jak dziewczyna od pierwszego występu, ale po kilku shotach tequili jej brak zdolności wokalnych nie przeszkadzał mi już tak bardzo.

W pewnej chwili do naszego stolika podszedł wysoki, dobrze zbudowany, jasnowłosy mężczyzna. Przyjaciółka uśmiechnęła się szeroko i wstała, by powitać gościa.

— Różo, to Artur. Arturze, to Róża — dokonała prezentacji.

— Arturze, gdzie masz różę? — roześmiał się ze swojego żartu, lekko już podchmielony Filip.

— Następnym razem się o to postaram — odpowiedział mężczyzna, lekko zmieszany. — Miło mi cię poznać — zwrócił się do mnie, wyciągając w moim kierunku dłoń.

Uścisnęłam ją w typowy dla mnie sposób, czyli mocno i zdecydowanie. Nieznajomy był widocznie zaskoczony taką formą powitania.

— Silna i zdecydowana — skwitował krótko, unosząc brew.

— Błagam, tylko nie rób jej psychoanalizy na pierwszym spotkaniu — wtrąciła się przyjaciółka. — Skreśli cię na wstępie — pokręciła głową z dezaprobatą.

— Wie, co mówi — potwierdziłam, udając powagę.

Nieznajomy okazał się bardzo sympatycznym rozmówcą. Był psychologiem, tak jak ja. Czyżby stąd pomysł, aby nas poznać? Pracował z dziećmi w spektrum, ja natomiast zajmowałam się ofiarami przemocy domowej — w dużym skrócie.

Wieczór mijał nam bardzo przyjemnie. Swobodne, niezobowiązujące rozmowy, krążyły z dala od drażliwych tematów. Oboje nie mieliśmy ochoty na wyjście na scenę, mimo usilnej namowy ze strony naszych towarzyszy.

Czułam się komfortowo. Nie wiem, czy to zasługa shotów, czy tego, że nareszcie odpuściłam sobie samobiczowanie, ale bez wątpienia mogłam uznać ten wieczór za udany.

Parę minut po północy cała ekipa zbierała się do klubu, aby potańczyć.

— Wybaczcie, ale na dzisiaj mam dosyć — powiedziałam skruszona. — Odpadam.

Znajomi próbowali namówić mnie na dalszą imprezę, ale trzymałam się swego, będąc już mocno zmęczona.

— Ja również odpuszczam — wtrącił Artur, odwracając ode mnie ich uwagę.

— Starcy! — zawołała kpiąco Lila.

— No tak, w tym wieku to tylko prostata i kurza ślepota — skwitował Filip, prowokując nas do zmiany decyzji.

— No to ja wybieram kurzą ślepotę — odparł Artur, podnosząc jednocześnie do góry rękę.

— Czyli mi zostaje prostata — dodałam, udając powagę.

Goście wybuchli śmiechem.

— Dobrze — odezwała się Lila — wybaczę, pod warunkiem że Artur odwiezie cię bezpiecznie do domu.

Nie widziałam takiej potrzeby. Moje protesty były jednak bezcelowe. Ostatecznie wylądowałam na miejscu pasażera w samochodzie Artura i właśnie przemierzaliśmy drogę do mojego domu. Mężczyzna zatrzymał pojazd na moim podjeździe.

— Dziękuję za podwózkę — przerwałam niezręczną ciszę.

— Cała przyjemność po mojej stronie — odparł lekko. — Czy możemy się jeszcze kiedyś spotkać? — zapytał bez zastanowienia.

Zastygłam. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Z jednej strony nie miałam nic przeciwko, tym bardziej że wieczór, który się właśnie kończył, był najfajniejszą rzeczą, jaka mnie spotkała od kilku lat. Z drugiej jednak strony miałam wrażenie, że wszystko dzieje się za szybko.

— Myślę, że… — próbowałam wydukać z siebie coś mądrego.

— Nie chcę nalegać, — przerwał mi, widząc moje zakłopotanie — ale bardzo dobrze bawiłem się w twoim towarzystwie i z chęcią to powtórzę. Jeśli ty dojdziesz do takiego samego wniosku, zadzwoń do mnie — powiedział spokojnie, wyciągając w moim kierunku wizytówkę.

Sięgnęłam po nią wolno, wdzięczna, że oszczędził mi tej nieudolnej próby wymigania się od odpowiedzi.

— To był miły wieczór, dziękuję — powiedziałam i wysiadłam z samochodu.

ROZDZIAŁ 2

“Tequila to zdradziecka suka” — przypomniały mi się słowa Toma, kiedy rano otworzyłam oczy i poczułam potworny ból głowy.

Powtarzał mi to po każdej nocnej eskapadzie z Tamarą, kiedy to tequila rządziła imprezą. Stawiał wówczas na stoliku obok łóżka szklankę soku pomarańczowego i tabletkę aspiryny.

Spojrzałam odruchowo na stolik, ale prócz butelki z wodą nie było tam nic. Poczułam dziwny ucisk w piersi. Sięgnęłam po wodę i wypiłam duszkiem pół butelki. Chyba nie sam nadmiar alkoholu przyczynił się do mojego stanu. Kołowrotek myśli i nieprzespana noc, która była tego wynikiem, zdawały się mieć równie duże znaczenie.

W drodze do łazienki zahaczyłam o kuchnię i łyknęłam szybko dwa ibupromy. Gorąca woda spod prysznica przyjemnie rozluźniła moje ciało i kiedy skończyłam, po bólu głowy nie było już śladu.

Lubiłam leniwe niedzielne poranki. Owinięta w koc siadałam na tarasie i wpatrywałam się w dal, słuchając świergotu ptaków, o ile miałam tyle szczęścia, że panowała właśnie wiosna, lato, albo wczesna jesień. Zimą czułam się jak zamknięta w klatce.

Żadną przyjemnością było dla mnie marznięcie, odgarnianie połaci śniegu, albo wykopywanie spod niego huśtawki. Obecnie miałam szczęście. Wiosna na dobre rozgościła się w ogrodach i na łąkach, a poranne słońce, mimo że daleko mu do tego letniego, potrafiło już przyjemnie rozgrzać. Siedziałam zawinięta w koc, popijając kawę, kiedy usłyszałam przychodzący SMS.

Lila: “Żyjesz? “

Uśmiechnęłam się. Cała ona — pomyślałam.

Szybko odpisałam.

Ja: “Jasne, ale co to za życie “

Lila: “ Kac gigant? “

Ja: “Nie jest tak źle”

Lila: “Tabletki masz?”

Ja: “Tak, zaczęły już działać”

Chwilą ciszy…

Widzę, w aplikacji, że coś pisze, wymazuje, za chwilę pisze znowu. Ciekawe co wymyśliła…

Lila: “Seks był?”

Wybałuszyłam oczy. No zwariowała!

Ja: “Oczywiście” — odpisałam, szczerze żałując, że nie mogę widzieć jej miny.

Po dłuższej chwili

Lila: “Pierdzielisz, i jak było? Jak się spisał?“

Ja: “Bosko jak zwykle, muszę jednak pamiętać, żeby naładować w nim baterie, żeby był gotów na kolejny raz”

Lila: “O czym ty piszesz?”

Ja: “O moim niestrudzonym kochanku, który służy mi od lat. Jest już trochę wypracowany, ale jak na swoje lata, to działa całkiem dobrze.”

Lila:“Wariatka “

Ja: “Też cię kocham”

Odłożyłam telefon na stolik, śmiejąc się pod nosem.

Seks. Zapomniałam już, co to takiego. Czy ona serio myślała, że pójdę z Arturem do łóżka? Właściwie całkiem przystojny z niego facet. Regularne rysy twarzy, pełne usta, szarozielone oczy… Może gdyby inne okoliczności, mogłabym to rozważyć.

Moje rozmyślania przerwał dźwięk telefonu. Dzwonił jakiś nieznany mi numer.

— Halo?

— Cześć, Różyczko, tu Tamara.

— Tamara — powtórzyłam. Spodziewałam się jej telefonu, a mimo to ścisnęło mnie w żołądku, jakby pukała do mnie przeszłość.

— Cześć, kochana — przywitałam ją z radością.

— Jesteś dzisiaj bardzo zajęta? — zapytała nieśmiało.

— Siedzę w domu cały dzień — odpowiedziałam bez namysłu.

— Czyli mogę wpaść?

— Jasne! — ucieszyłam się. — Kiedy będziesz?

— Właściwie jestem pod twoim domem — odparła zawstydzona.

— No to na co czekasz, wchodź!

Rozłączyłam się szybko i pobiegłam do drzwi.

Kiedy je otwierałam, Tami próbowała wygramolić się z samochodu, targając za sobą siatkę zakupową.

— Pomyślałam, że nie wyjdę stąd za szybko, więc przywiozłam dobry deser — palcem postukała w pudełko z lodami — i… coś na deser — wskazała ręką na szyjkę butelki, wystającą z torby.

Zaśmiałam się cicho. Tak było zawsze, kiedy szykowałyśmy się na długą pogadankę. Lody i winko.

Weszłyśmy do domu, a Tamara rozejrzała się po wnętrzu.

— Zupełnie inaczej niż…

— Tak, wiem — przerwałam jej pospiesznie. — Siadamy na tarasie, czy w salonie?

— Ładna okolica — pokiwała głową. — Myślę, że taras i kocyk to idealny plan.

Usiadłyśmy obok siebie na huśtawce, dzierżąc w jednej ręce lampkę wina, a w drugiej łyżeczkę do deserów.

— Chyba jestem ci winna wyjaśnienia — powiedziałam w końcu.

— Niczego nie jesteś mi winna — powiedziała spokojnie. — Na początku nie potrafiłam zrozumieć, co się wydarzyło. Z czasem jednak zrozumiałam. Domyślałam się powodów twojej decyzji i starałam się ją uszanować, choć moje serce rozbiło się na milion kawałków — przerwała i spojrzała na mnie smutno — drugi raz w tak krótkim czasie.

— Wiem, — wbiłam wzrok w podłogę — dlatego chciałabym, żebyś poznała całą historię.

Skinęła głową, a ja zaczęłam opowiadać.

— Pamiętasz naszą radość, kiedy dowiedzieliśmy się, że spodziewamy się dziecka?

Przytaknęła i ścisnęła mocniej moją dłoń.

— Niedługo po tym wyjechałaś na staż — ciągnęłam opowieść. — Ciążę przechodziłam średnio dobrze, miałam 31 lat, a to dość późno, jak na pierwsze dziecko, ale radość z tego, że nareszcie nam się udało, wynagradzała wszystko. Tom nadal musiał dość często wyjeżdżać, ale wiedziałam, że przygotowuje swoich współpracowników na to, że po narodzinach dziecka będą musieli przejąć część jego obowiązków. Kłóciliśmy się o to, mimo że wiedziałam, iż z dnia na dzień Tom nie może porzucić firmy i zostać w domu. Niby to rozumiałam, ale hormony i fatalne samopoczucie robiły swoje. Dowiedzieliśmy się, że będziemy mieli synka. Tom był taki szczęśliwy. Postanowił, że wyjedziemy na kilka dni i spędzimy je razem, z dala od pracy, ciesząc się sobą. To był szósty miesiąc. Idealny moment, by trochę odpocząć i wykorzystać ostatnie chwile bycia tylko we dwoje. Tom znalazł piękny hotel w Tajlandii. Raj na ziemi. Samolot mieliśmy o 5 rano. Prosiłam go, żeby kierowca zawiózł nas na lotnisko, ale Tomi twierdził, że nie ma takiej potrzeby, że da radę prowadzić. Był zmęczony, widziałam to, ale sama wiesz, jak nie lubił obarczać innych swoimi sprawami. Nocna podróż samochodem zmęczyła mnie okrutnie i zasnęłam. Gdybym była wytrwalsza… — przerwałam, ścierając łzę, która niepostrzeżenie spłynęła po moim policzku. — może zauważyłabym, że Tom zasypia…

— Nie możesz się obwiniać — wtrąciła Tamara.

Wierzchem dłoni otarłam resztę łez, wzięłam głęboki oddech, by kontynuować.

— Ocknęłam się w szpitalu. Sama. Toma już nie było i naszego synka również. Przeklinałam Boga, dlaczego pozwolił żyć tylko mi, zabierając tym samym wszystkich, którzy byli moim życiem. Stan mojego zdrowia był kiepski. Złamana w kilku miejscach kość ramienia, złamana kość udowa i połamane żebra bolały bardzo, jednak największy ból, nie tyle fizyczny, ile psychiczny, sprawiała blizna na brzuchu. Jedyny ślad, jaki pozostał po moim dziecku. Poinformowano mnie również, że już nigdy nie będę miała dzieci, ale ten fakt był mi całkowicie obojętny. Po co mi możliwość zajścia w ciążę, skoro jedyny mężczyzna, który mógłby być ojcem mojego dziecka, nie żyje.

Nie chciałam z nikim rozmawiać, nawet mamy ani taty nie chciałam widzieć. Rodzice podjęli decyzję o leczeniu w Szwajcarii, pojechali tam ze mną, a mi było wszystko jedno, gdzie będę, z kim będę i czy w ogóle będę. No, ale lekarze spisali się na medal. Po pół roku, kilku operacjach, niezliczonych godzinach terapii i ciężkiej rehabilitacji, byłam gotowa wrócić do domu.

I wówczas zaczął się kolejny koszmar. Firma Toma stała na krawędzi. Gdzie kota nie ma, tam myszy harcują — uśmiechnęłam się smutno — Jedyną osobą, która stała wiernie na straży dobytku Toma, był Franciszek, jego prawa ręka. Tylko dzięki niemu firma nie została rozszabrowana. Wróciłam w ostatniej chwili. Franciszek był już przygotowany, czekał tylko na mój powrót. Przedstawił mi swój plan. Jego zdaniem jedyny sposób na uratowanie majątku to sprzedaż firmy i każdej z siedmiu filii rozsianych po świecie. Znalazł nawet odpowiednich kupców, którzy byli w stanie zapłacić krocie.

Rada nadzorcza miała też swój pomysł, bardzo podobny, jednak ich plan zakładał sprzedaż akcji swoim „pociotkom” za jakieś gówniane pieniądze. Wyjątkowo nie w smak był im mój powrót i nasza decyzja. Dostawałam listy z pogróżkami, głuche telefony. Robili wszystko, żeby mnie zastraszyć. Dzięki Franciszkowi i jego znajomemu policjantowi zdołałam to jakoś przetrwać, realizując do końca nasz plan. Sprzedałam posiadłość Toma, przeniosłam się do małego domku — zatoczyłam ręką krąg, wskazując na to, co nas otaczało. — Zmieniłam numer telefonu…

— I nazwisko — przerwała mi Tami.

— I nazwisko — powtórzyłam wolno — wróciłam do panieńskiego. Chciałam stać się bardziej anonimowa, tym bardziej że majątek Toma okazał się dużo większy, niż myślałam i zbyt wiele osób, słysząc moje stare nazwisko, kojarzyło go z niczym innym, jak tylko kasą.

— To dlatego nie mogłam cię nigdzie znaleźć — Tami zmarszczyła brwi.

Spojrzałam na nią z wyrzutem sumienia.

— Wybacz — zamknęłam oczy i dłońmi zakryłam twarz.

Lody postawione na ławeczce między nami zdążyły się całkowicie roztopić. Mój kieliszek wina był nadal pełny, a przyjaciółka nalewała sobie właśnie kolejną porcję.

— Ale dlaczego nie odezwałaś się do mnie? — dopytywała.

— Prywatny detektyw wynajęty przez Franka ustalił, że ciebie również obserwowali.

Dziewczyna uniosła brwi w zdziwieniu.

— Baliśmy się o ciebie. Gdyby dowiedzieli się o naszej zażyłości, mogliby… — zawiesiłam głos, nie chcąc wypowiadać tych słów — Początkowo miałam się z tobą nie kontaktować przez kilka pierwszych miesięcy. Ale uwierz, że z każdym miesiącem trudniej było o ten kontakt, do tego strach przed konfrontacją z tą częścią życia, która tak mocno wiązała się z Tomem.

— Tego się domyślałam — Tamara pokiwała lekko głową.

— Idę po nowe lody — stwierdziłam szybko — chciałam odparować trochę emocji. Opowiadanie o tym, to jak przeżywanie tego od nowa. Stanęłam w kuchni, oparłam ręce o blat i rozpłakałam się cicho. Kątem oka zauważyłam przyjaciółkę wchodzącą za mną. Szybko otarłam twarz, chcąc ukryć łzy.

Tami przytuliła mnie mocno.

— Gdzie masz te lody? — powiedziała jak gdyby nigdy nic.

Byłam jej za to wdzięczna.

— Chodź, muszę usłyszeć, co jeszcze mnie ominęło przez te lata.

Usiadłyśmy na tarasie z nową porcją lodów i w odrobinę lepszym nastroju.

— Właściwie nie ma co opowiadać. Pierwsze miesiące po powrocie do miasta starałam się nie rzucać w oczy. Przyznam, że miałam sporego stracha po tych wszystkich groźbach. Nie wiedziałam, czego się spodziewać i obawiałam się jakiejś zemsty. Jednak fakt, że zawsze trzymałam się z dala od firmy, sprawił, że mało kto kojarzył mnie z widzenia. Zmiana nazwiska i miejsca zamieszkania też pomogły. Zamknęłam się w domu i tak przetrwałam pierwszy rok. Franciszek zadbał o to, żeby pieniądze Toma zarabiały na siebie, no i na mnie, bo rzuciłam pracę — wzruszyłam ramionami. — Nie chciałam spotykać się z ludźmi, bo każda rozmowa kręciła się wokół Toma i tragedii, jaka się wydarzyła. Ciężko było przeżywać to od nowa i od nowa, widzieć te spojrzenia pełne litości i wiecznie powtarzające się pytania „jak się czujesz?”, „czy potrzebujesz pomocy?” Kuźwa — westchnęłam ciężko — ja wiem, że to wszystko z troski, ale… rozumiesz? — zapytałam, szukając u przyjaciółki zrozumienia.

Tamara skinęła głową.

— I tak sobie trwałam w tej mojej samotni. Nie było mi dobrze, ale też nie było mi gorzej, nie widziałam więc powodów, żeby to zmieniać. No, ale w pewnym momencie zmieniło się wszystko, no prawie wszystko…

ROZDZIAŁ 3

SZEŚĆ LAT WCZEŚNIEJ

Zadzwonił Franciszek. Chciał się koniecznie ze mną spotkać, więc umówiliśmy się w kawiarni. Wiem, że on również próbował na siłę wyciągnąć mnie z domu i wiedział, że jedynie dobry pretekst będzie dla mnie mobilizacją. Spotkaliśmy się. Towarzyszył mu młody człowiek, byłam pewna, że to jego syn. Skóra zdjęta z ojca!

— Konstanty — odezwał się młodszy mężczyzna i uśmiechnął się tak serdecznie, że od razu wiedziałam, że go polubię. — Dla przyjaciół Kostek — mrugnął do mnie porozumiewawczo, wyciągając w moją stronę dłoń.

Frank ma już swoje lata. Przyznam, że obawiałam się momentu, kiedy stwierdzi, że chce przejść na emeryturę. W tej chwili był jedynym człowiekiem, któremu całkowicie ufam. No i stało się to, czego się obawiałam. Poinformował mnie, że jeśli nie mam nic przeciwko, chciałby zacząć wprowadzać swojego syna w moje interesy, on natomiast chciałby w końcu cieszyć się zasłużoną emeryturą.

— Zostawiasz mnie? — zapytałam przerażona.

— Najwyższy czas, żebym trochę odpoczął i zaczął wydawać majątek, który dzięki tobie zarobiłem — powiedział lekkim tonem.

— Raczej dzięki Tobie — skwitowałam krótko.

Frank zawsze był dobrze opłacany. Zarówno Tom, jak i ja dbaliśmy o to, żeby za swoją pracę otrzymywał sowitą zapłatę, ale każdy grosz, który trafiał na jego konto, był absolutnie zasłużony.

— Mniejsza o szczegóły — machnął ręką. — Twoim interesom przyda się świeże spojrzenie i młoda krew, a Konstanty to jedyna osoba, w której ręce z pełną odpowiedzialnością mogę cię oddać.

Kostek zgromił ojca wzrokiem.

— To znaczy Twoje interesy — uśmiechnął się zakłopotany niefortunnym doborem słów.

Ulżyło mi, bo już zaczęłam obawiać się jakiejś nikomu niepotrzebnej próby swatania mnie.

— Kostek ma parę pomysłów i muszę przyznać, że mówi całkiem sensownie — kontynuował.

Pokiwałam głową szczerze zainteresowana.

Frank spojrzał na Kostka i zaproponował, żeby to on przedstawił mi swoje pomysły. Słuchałam z zainteresowaniem.

— Zgromadziła pani… — zaczął.

— Mów mi po imieniu — przerwałam mu szybko.

— Dobrze — uśmiechnął się nieznacznie. — Zatem… zgromadziłaś na swoich kontach spory majątek. Zakładam, że jeszcze trzy następne pokolenia będą żyć z tych pieniędzy i to na bardzo wysokim poziomie.

— Nie będzie kolejnych pokoleń — wtrąciłam oschle.

Kostek spojrzał na ojca, marszcząc brwi i nie rozumiejąc, o co chodzi.

Frank poprawił się na swoim krześle.

— Nie wtajemniczyłem Kostka w Twoje sprawy osobiste — powiedział spokojnie.

— Zatem, drogi Konstanty — zwróciłam się do niego z przesadnie oficjalną formą — informuję cię, że nie będzie kolejnych pokoleń — cedziłam każde słowo — ponieważ jedyne dziecko, jakie mogłam urodzić, zginęło razem ze swoim ojcem.

— Przepraszam — odparł zmieszany — nie miałem pojęcia. Yyy… Jesteś młoda i… piękna, dlatego zakładałem… — motał się w swoich słowach.

Frank położył mu dłoń na przedramieniu.

Mężczyzna westchnął głęboko.

— Przepraszam — odparł spokojniejszym głosem.

— To ja przepraszam, nie powinnam… — odezwałam się tonem dużo łagodniejszym. — Nie powinnam na ciebie naskakiwać, bo przecież skąd mogłeś wiedzieć. Frank, dziękuję za dyskrecję. Doceniam — skinęłam głową w jego stronę. — Możemy kontynuować?

Kostek przedstawił mi wstępny plan inwestycyjny. Z jego wypowiedzi wnioskowałam coś o podziale kapitału, ale kojarzyłam tyle, co nic. Tylko Frank wiedział, jakim laikiem jestem w tej dziedzinie, więc widząc moją konsternację, przybył mi z pomocą.

— Konstanty próbuje ci powiedzieć, że dzielimy fundusze na pięć frontów. Każda z proponowanych inwestycji ma spory potencjał, a co za tym idzie, z czasem masz spore szanse pomnożyć znacznie swoje pieniądze.

— Pieniądze Toma — przerwałam mu spokojnie.

— Na chwilę obecną, pieniądze z kapitału Toma, jak się upierasz, to zaledwie połowa tego, co posiadasz — dokończył z uśmiechem.

Przyznam, że zdziwiło mnie to. Nie sądziłam, że jest tego aż tyle. Gestem zachęciłam Kostka, żeby kontynuował.

— Przy podziale na pięć mamy spore szanse na zarobek, ale jesteśmy również zabezpieczeni. Gdyby okazało się, że któraś z trzech inwestycji nie wypali, to pozostałe nadrobią straty.

— Mówisz o podziale na pięć, a wspominasz o trzech inwestycjach? — zapytałam zdziwiona.

— Tak. Trzy nowe inwestycje, nie zapominaj, że te poczynione przez mojego ojca nadal przynoszą spore zyski — spojrzał na ojca z uznaniem. — Czwarta część powinna być ulokowana w bezpieczny sposób, zapewniając ci stabilność finansową na wypadek jakiegoś krachu, czy innego czynnika, którego przewidzieć nie jesteśmy w stanie.

Pokiwałam głową, przyznając, że ma sporo racji.

— A piątą część?

— Piątą część powinnaś ulokować w jakiejś fundacji. Dzięki temu sprawy podatkowe będą odrobinę prostsze, a przy okazji zrobisz coś dobrego.

— Tom byłby zachwycony, ale… — powiedziałam przestraszona, bo właśnie dotarło do mnie, że będzie to wymagało mojego zaangażowania, czyli wychodzenia z domu, spotykania się z ludźmi i całego tego gówna, którego unikałam od roku. — Nie wiem, czy to dobry pomysł — skwitowałam. — Nie znam się na tym.

— Nie musisz się znać — powiedział Frank spokojnie. — Ważne, że będziesz chciała komuś pomóc. Zatrudnimy ludzi, którzy się na tym znają. Przygotuję wstępny plan, żeby łatwiej ci było to zrozumieć i ogarnąć. Ty wymyśl, komu chcesz pomagać — powiedział łagodnie. — Bo chcesz, prawda? — rzucił, unosząc brew i patrząc na mnie znad okularów.

— Skubaniec — pomyślałam i właśnie zdałam sobie sprawę, że powiedziałam to na głos. — Wziąłeś mnie pod włos — zaśmiałam się z samej siebie.

— Czyli mamy decyzję? Bosko! — powiedział Frank, nie czekając na moją odpowiedź. — Powinniśmy to uczcić!

Zadowoleni z owocnego spotkania, wychodziliśmy właśnie z kawiarni, kiedy dobiegł nas odgłos kłótni.

Na parkingu, tuż obok mojego samochodu, stała trójka ludzi. Podeszłam do nich, domyślając się draki z udziałem mojego samochodu. Pewnie jakieś nieostrożne parkowanie albo coś w tym stylu. Podchodząc jednak bliżej, zdałam sobie sprawę, że sytuacja jest poważniejsza. Dwie kobiety, z czego za nogami jednej z nich chowało się dziecko, kłóciły się z jakimś mężczyzną. Facet — wysoki, barczysty, z widocznymi czarnymi tatuażami na ramionach i karku, krzyczał coś, przeklinał i szarpał jedną z kobiet za ramię, tą z dzieckiem właśnie. Dziecko zanosiło się płaczem, a druga kobieta, drobna blondynka, próbowała odciągnąć mężczyznę na bok. W pewnej chwili ten zbir uderzył blondynkę w twarz, a ta upadła na ziemię.

— Przestań! — krzyknęłam w jego kierunku, zwracając jego uwagę na siebie.

— Następna chętna na limo pod okiem? — wycedził. — No chodź, tobie też pokażę, gdzie twoje miejsce! Makijaż gratis!

— Taki z ciebie bohater? — powiedziałam zjadliwie i stanęłam między matką z dzieckiem a nim. Zobaczyłam unoszącą się pięść i zacisnęłam powieki, czekając na cios.

Niemal natychmiast podbiegli do nas Kostek i Frank. Młodszy odciągnął zbira na bok i zgrabnym ruchem przygwoździł go do ziemi. Starszy dzwonił po policję, a drobna dziewczyna, podnosząc się z ziemi, podbiegła do matki z dzieckiem.

Chwilę później słychać było syreny, a policja zabrała niebezpiecznego mężczyznę.

Matka przytulała córeczkę, starając się ją uspokoić, a blondynka stała z boku, wycierając w rękaw krew, która popłynęła jej z rozbitej wargi.

Podeszłam do niej i podałam jej paczkę chusteczek.

— Chodź, pomogę ci to opatrzyć — powiedziałam, wskazując na samochód.

— Nie trzeba, dzięki — odparła szybko dziewczyna, biorąc ode mnie jedynie chusteczki. — Dziękuję za pomoc, ale musimy już iść. Nie mamy czasu — dodała, pospieszając pozostałą dwójkę.

— Mogę wam jakoś pomóc? — zdążyłam rzucić.

— Już pomogłaś! Dzięki! — odwróciła się i całą trójką wsiedli do Nissana Micry.

Stałam osłupiała i wpatrywałam się w śmieszny niebieski samochodzik, znikający za zakrętem.

— Co to, kurwa, było? — pomyślałam na głos.

— Życie, moja droga — odpowiedział mi Frank. — Życie. — powtórzył i smutno pokiwał głową. — Ale! — dodał po chwili, odwracając się wściekły w moją stronę. — Następnym razem, kiedy będziesz tak ryzykowała, autentycznie przerzucę cię przez kolano i wytrzaskam po tyłku! — dodał, tym razem mocno wzburzony.

Poczułam się jak niesforne dziecko, zrugane przez ojca.

Właściwie miał rację, to było skrajnie nieodpowiedzialne, ale nie potrafiłam zachować się inaczej. W tamtej chwili musiałam coś zrobić.

— Jedź do domu — odezwał się spokojniej Frank. — Masz o czym myśleć — dodał i przytulił mnie, iście ojcowskim gestem.

Posłusznie wsiadłam do samochodu i machając Kostkowi na pożegnanie, odjechałam.

Siedziałam na tarasie. Propozycja Kostka dotycząca założenia fundacji nie dawała mi spokoju. Miałam tyle pomysłów. Mogłabym wspierać dzieci onkologiczne, albo zająć się wyrównywaniem szans ubogiej młodzieży z potencjałem. Najczęściej jednak myślałam o ofiarach przemocy. Wydarzenia na parkingu sprzed dwóch dni mocno mną wstrząsnęły. Mam wykształcenie psychologiczne, dość długo pracowałam w zawodzie, czyli mam jakieś tam podstawy. Ale co z całą resztą?

Mętlik w głowie nie pozwolił mi usiedzieć na miejscu. Czasem zmiana perspektywy pozwala znaleźć rozwiązania, które zdają się na wyciągnięcie ręki. Postanowiłam wybrać się do kawiarni, modląc się w duchu, by nie spotkać kogoś znajomego.

Mała knajpka, usytuowana na wylocie z miasta, zdawała się idealnym wyborem. Miała swój wyjątkowy klimat, a dzięki miejscu, w którym była położona, obniżała prawie do zera możliwość spotkania kogoś znajomego. Tylko przejezdni, przypadkowi ludzie, szukający wzmocnienia w filiżance dobrej kawy przed dalszą podróżą.

Jej dodatkowym atutem, prawie tak mocnym, jak bycie w tym miejscu anonimowym, były przepyszne domowe wypieki. W całym mieście nie było tak wykwintnej cukierni i tak pysznych wyrobów.

Usiadłam przy pierwszym wolnym stoliku. Zamówiłam kawę i bajeczny sernik pistacjowy. Zanim kelnerka uporała się z zamówieniem, rozłożyłam przed sobą kartki z pomysłami na fundację. Czytałam po kilka razy spisane wady i zalety każdej z nich, próbując wydedukować, jaka decyzja będzie tą właściwą.

Nagle do mojego stolika dosiadł się jakiś mężczyzna.

— Pani wolna? — zapytał bez zbędnego ceremoniału.

Wyrwana z zamyślenia nie wiedziałam, o co mu właściwie chodzi.

— Ja też sam — dodał, wpatrując się we mnie maślanymi oczami.

— Nie rozumiem, o co Panu chodzi? — odparłam zaskoczona.

— No jak nie rozumiesz, maleńka? Ty sama, ja sam… No wiesz, moglibyśmy… — nie dokończył zdania, unosząc wymownie brwi.

— Proszę stąd iść — poprosiłam stanowczo.

— No, nie bądź taka niedostępna! — obleśnie oblizał swoje wargi.

W jednej sekundzie usłyszałam kobiecy głos za swoim ramieniem.

— Jesteś już, kochanie — ten głos zwracał się do mnie. — Przepraszam za spóźnienie, mam nadzieję, że długo nie czekałaś — dodała i obdarzyła mnie mocnym, głębokim i namiętnym pocałunkiem.

Jedyne, co w tym czasie zdołałam zarejestrować, to blond kosmyki łaskoczące mnie w twarz i szyję, oraz miętowy posmak jej języka.

— O fuj! — wycedził facet siedzący przede mną.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij