Dziewczyny IT - ebook
Informatyka, macierzyństwo, pole dance. Te jakże odmienne przestrzenie, przenikają przez siebie i dopełniają się w książce, pozwalając nam dotknąć i być dotkniętym przez każdą z nich. Roksana jest studentką informatyki. Wiktoria to tancerka, wracająca do rurki po przerwie. Adriana jest pełną zaangażowania mamą. Alicja programistką, której przeszkadza współpracownik-rywal. Co łączy te cztery bohaterki i jak będą przeplatały się ich losy? Dziewczyny IT to wielowątkowa powieść, która nie daje gotowych rozwiązań, ale skłania do refleksji. Przełamuje tabu, uwypukla niesprawiedliwości, ale też inspiruje i daje nadzieję. Zaprasza czytelnika do uważniejszego obserwowania ludzi i ich reakcji, i pokazuje jaki wpływ na innych mogą mieć nasze słowa.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Obyczajowe |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788397734302 |
| Rozmiar pliku: | 210 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Bujne złociste włosy kilkulatki przelatywały to do przodu, to do tyłu i z każdym huśtnięciem na przemian zakrywały i odkrywały jej rozpromienioną twarz. Szeroki uśmiech nie znikał, nawet kiedy był niewidoczny pod roztańczonymi kosmykami. Mocniej, mocniej, wyżej, wyżej, do chmur!
Potem pojawiły się pytania. Czy uda mi się rozhuśtać aż tak wysoko? Czy mogę zeskoczyć z huśtawki i polecieć? A jeśli nie zeskoczę? Czy mogę zrobić obrót? A jak spadnę w połowie obrotu? A może muszę się przykleić? Tylko chyba nie mamy w domu takiego mocnego kleju. Kiedyś próbowałam przykleić do siebie skrzydła i odpadły. O, ptaszek, jaki śliczny! Dziewczynka zeskoczyła na ziemię i pobiegła za nim. Ale ty masz piękne skrzydła, ptaszku. Czy jak będę machała rękami, to polecę?
Ptak przefrunął od huśtawek do piaskownicy i na chwilę przysiadł na jej brzegu. Gdy tylko dziewczynka do niego dobiegła, wciąż lekko dysząc, ptak wzbił się z powrotem w powietrze. Poszybował wysoko, aż w końcu zupełnie zniknął. Kilkulatka nie zmartwiła się jednak i wskoczyła do piasku. Wykopię dziurę. To będzie gniazdo dla ptaków. Albo nie, zrobię coś innego. Wybuduję… konstrukcję do latania. Trampolinę? Skocznię? O, wiem – wyrzutnię! I będzie miała mnóstwo różnych przycisków. Dzięki nim będzie można wybrać, dokąd się leci. I będzie mój dom, i morze, i góry i jakieś inne kraje i kosmos. I jeszcze będzie można wybrać czy leci się szybko czy wolno. A żeby polecieć, trzeba będzie się ubrać w specjalny strój, jak kosmonauci.
Jak będę duża, to gdzieś polecę. I będę robiła takie super maszyny. Do latania. I jakieś inne też. Do… pływania, jeżdżenia, skakania… gotowania, sprzątania… mycia, czesania… leczenia i dawania zastrzyków… – ale taką, która nie boli. Tak… to będzie świetny pomysł! Muszę się koniecznie pochwalić dziadkowi.ROKSANA
Dlaczego ten lokal musi być przy najbardziej ruchliwej ulicy w mieście? Roksana miała wrażenie, że co drugi przechodzień zaczął mierzyć ją nieprzychylnym wzrokiem, gdy tylko zatrzymała się przed odpowiednim budynkiem. Lista przycisków na domofonie była długa, ale plakat na drugim piętrze zdradzał, że mieściła się tutaj nietypowa szkoła. Dziewczyna odszukała odpowiednią pozycję, wcisnęła guzik i po chwili usłyszała charakterystyczny dźwięk, informujący ją, że może pchnąć drzwi i wejść na klatkę schodową.
Zawahała się. Powinna tam wchodzić? To nic nadzwyczajnego, przekonywała ją siostra, która dopingowała jej decyzji, to tylko taniec. Sama od dziecięciu lat trenowała balet. Tylko, że ten taniec to nie był zwykły taniec, i wielu ludziom mógł się źle kojarzyć.
– Przecież nie musisz się od razu chwalić na Insta – mówiła Sara. – A jak się nie pochwalisz, to skąd ktokolwiek z twoich znajomych miałby wiedzieć? Zresztą to sami nerdzi. Dlaczego mieliby się interesować innymi ludźmi, ba, kobietami, i ich życiem osobistym?
Sara miała rację, oczywiście, ale Roksana i tak się wahała. Dźwięk przy drzwiach ucichł, co wyrwało ją z rozmyślań, a jednocześnie, jak znikająca szansa, zmotywowało do tego, żeby zadzwoniła jeszcze raz i tym razem weszła.
Schody, po których stąpała wciąż niepewnie i powoli, zbyt szybko się skończyły i wkrótce przyszła tancerka stanęła przed kolejnym wejściem – do samej szkoły. Na drzwiach był przyklejony ten sam plakat, co w oknie – szczupła blondynka, z włosami upiętymi w fantazyjny warkocz, wygięta w podobnie fantazyjny sposób, zwisała do góry nogami z połyskującej rurki. „Passion. Szkoła Pole Dance. Poczuj miłość do tańca i do swojego ciała!”. Niech tak będzie, spróbujmy poczuć się bardziej komfortowo i kobieco, pomyślała Roksana naciskając klamkę.
Przed jej oczami ukazało się małe, ale przytulne pomieszczenie z kilkoma drzwiami prowadzącymi do innych sali, większą ilością zdjęć z tanecznych sesji zdjęciowych na ścianach, zapełnionym wieszakiem na kurtki, butami rozrzuconymi w nieładzie wokół niego i drewnianym biurkiem z różową karteczką “recepcja” pośrodku.
– Cześć! – uśmiechnęła się do niej ciepło dziewczyna, która siedziała za biurkiem. Miała tak samo upięty fantazyjny warkocz, który Roksana już kojarzyła. To ona była na zdjęciu z plakatu. I na części zdjęć wiszących na ścianach. Tylko tym razem miała na sobie znoszony dres, a przez spód biurka prześwitywały pluszowe pantofle w króliki. – Na zajęcia dla początkujących? – zapytała zachęcająco.
– Tak, Roksana Krzenecka. – Spróbowała odwzajemnić uśmiech, lekko onieśmielona. – Dzwoniłam wczoraj.
– Taak… O, świetnie, mam cię na liście – powiedziała recepcjonistka po chwili przeglądania systemu, po czym automatycznie wyrecytowała standardową formułkę dla nowoprzybyłych. – Pierwsze wejście jest gratis. Jeśli zajęcia ci się spodobają, będziesz mogła wykupić karnet na całe szkolenie z pierwszego poziomu. Tutaj jest kluczyk do szafki, za tamtymi drzwiami jest szatnia, gdzie zostawiasz rzeczy i możesz się przebrać. Polecamy krótkie spodenki i podkoszulek lub biustonosz sportowy. Bardziej zaawansowane ćwiczenia mogą wymagać zaczepienia się udami lub brzuchem, do czego potrzebna jest dobra przyczepność. Tutaj jest toaleta, a tam wejście na salę treningową… Jakieś pytania? – Przeniosła wzrok z powrotem na Roksanę i zaczerpnęła powietrza.
– Nie, chyba nie – wymamrotała trochę przytłoczona Roksana.
– Świetnie! – Dziewczyna z warkoczem się uśmiechnęła i spojrzała na zegar, który był za Roksaną, nad wejściem do studia. – Do treningu jeszcze piętnaście minut, także masz chwilę, żeby się oswoić ze studiem. Jeśli chcesz, możesz wejść wcześniej na salkę, akurat nie ma zajęć przed wami… Ale instruktorka zaraz powinna się pojawić – doświergotała jeszcze pracowniczka recepcji wesoło.
– Dzięki – odpowiedziała Roksana, wzięła kluczyk i udała się w stronę szatni. Krótkie spodenki, biustonosz sportowy. Tak, mogła o tym pomyśleć. Ale chyba strój, który zabrała, nada się na pierwsze zajęcia.
W szatni było jeszcze kilka przebierających się dziewczyn w różnym wieku. Rzuciła im zdawkowe „cześć”, założyła czarne leginsy i workowaty szary T-shirt, a następnie rozejrzała się dookoła. Nawet tak bardzo nie odstawała, nie wszystkie były ubrane skąpo. Ale niektóre prezentowały się bardzo atrakcyjnie z odsłoniętymi brzuchami, idealnie wyrzeźbionymi i wydepilowanymi nogami. Czy będzie w stanie się tak ubrać? Po latach przystosowywania się wyglądem do chłopaków, którzy ją otaczali? Żeby nie rzucać się w oczy, nie być inną? Tutaj wstęp dla mężczyzn był wzbroniony, to był jeden z czynników, który spowodował, że się zdecydowała. Nie musiała więc udawać nikogo ani stylizować się na chłopczycę. Tylko czy potrafiła jeszcze być kobieca? Czy w ogóle kiedykolwiek była kobieca? Czy to udawanie nieatrakcyjnej to rzeczywiście jest udawanie?
– Wika. – Któraś z tych atrakcyjnych kobiet wyciągnęła do niej rękę. Roksana musiała za długo patrzeć się w jej kierunku. Miała wyjątkowo ładny błękitny komplet. Idealnie komponował się z jej jasnymi jak słońce włosami. Zamrugała oczami, jakby wyrwana z letargu i podała jej swoja dłoń.
– Wybacz, Roksana, cześć – przedstawiła się lekko speszona.
– Nie przejmuj się. Przed pierwszą lekcją też czułam się trochę onieśmielona. – powiedziała Wiktoria.
– O, chodziłaś już tu na zajęcia? – zdziwiła się Roksana – Czemu zaczynasz od nowa?
– Miałam hmm… – na moment zawahała się dziewczyna – przerwę… i potrzebuję sobie wszystko przypomnieć – odparła.
– Tak, jasne, rozumiem… – Był początek roku akademickiego, a Wiki wyglądała jakby była jej rówieśniczką, więc Roksana pomyślała, że tak jak większość jej znajomych wyjechała na wakacje na praktyki lub wróciła do swojej rodzinnej miejscowości. Nie chciała się jednak o to dopytywać, żeby nie okazać się wścibską. Postanowiła więc zapytać o zajęcia. – Jest trudno?
– Nie, za to bardzo fajnie – zapewniła ją Wiktoria. – Chciałam zacząć od początku, żeby na nowo się wkręcić i przyzwyczaić mięśnie do wysiłku.
– Oczywiście…. – powtórzyła Roksana.
– Możemy już iść na salę, to pokażę ci kilka tricków. – zaproponowała bardziej doświadczona tancerka.
– Spoko, dzięki – młoda adeptka zgodziła się nieśmiało. Może ta rurka rzeczywiście będzie fajna? Może niepotrzebnie się o wszystko obawiała? Wciąż niepewnie, ale Roksana ruszyła za Wiki.WIKA
Wiktoria doskonale wyczuła, co oznacza ten wzrok, gdy tylko zorientowała się, że jedna z dziewczyn patrzy się na nią z odrobiną zazdrości i zakłopotania. Też czuła się trochę dziwnie, kiedy zaczynała swoją przygodę z tym sportem. Jednak podobało się jej uczucie wolności jakie dawał taniec. Dzięki niemu mogła wirować w powietrzu, odstresować się i przez moment skoncentrować tylko na sobie i swoim ciele.
Zaproponowała Roksanie, że pójdą na salę wcześniej, sama też chciała się przekonać co jeszcze pamięta i czy niećwiczone mięśnie nie odmówią jej posłuszeństwa. Miały jeszcze kilka minut, była to więc idealna okazja, żeby zakręcić się kilka razy wokół drążka tak jak się wcześniej uczyła.
Gdy tylko przekroczyły próg pomieszczenia, Wiktoria poczuła powiew świeżego powietrza, przedostającego się do sali treningowej przez otwarte na oścież drewniane okiennice i usłyszała gwar z ruchliwej uliczki na dole. Zaczerpnęła je zachłannie, próbując wydobyć z tętniącego miastem powietrza potrzebną dla siebie energię, i rozejrzała się dookoła z sentymentem.
Sześć trzymetrowych rurek, ustawionych w dwóch rzędach, w odległościach dwóch metrów od siebie, żeby tancerki nie zderzały się ze sobą podczas ćwiczeń. Środkowa rurka, instruktorska, wysunięta jeszcze odrobinę do przodu. A wszystkie odbite w wielkim lustrze, powiększającym salę i pozwalającym kursantkom oglądać swoje akrobatyczne postępy.
Wiktoria podbiegła do swojej ulubionej, w prawym górnym rogu, blisko okna. Automatycznym ruchem rurkowej “rezerwacji” rzuciła obok swoją tubkę magnezji, szmatkę do przecierania rury między figurami i bidon z wodą. Wyjrzała przez okno z uśmiechem, wróciła do rurki, chwyciła ją ręką jak starą dobrą koleżankę, wzięła kolejny wdech, żeby opanować ekscytację i przypominając sobie o Roksanie, gestem zachęciła ją, żeby podeszła bliżej.
– Pokażę ci coś… – powiedziała tajemniczo.
– Jasne, bardzo chętnie zobaczę, czego mogę się nauczyć – odpowiedziała grzecznie Roksana. Chyba wciąż czuła się zakłopotana. Wiktoria lekko się zawahała. A jeśli jej nie wyjdzie? Czy nie zniechęci niepotrzebnie nowej znajomej? Czy ma w ogóle siłę, żeby cokolwiek pokazać? Przesunęła swoje rzeczy dalej od rurki i z nieco większą rezerwą postanowiła spróbować.
– To jest strażaczek, tego pewnie będziesz próbowała już dzisiaj – powiedziała tonem instruktorki, zataczając się wokół rurki jak strażak, starający się jak najszybciej pokonać kolejne piętra po usłyszeniu wezwania do pożaru. No, może nie do końca jak on – z większą gracją, ale mimo wszystko w najprostszy sposób. Udało się, ale to nie wymagało praktycznie żadnych pokładów mocy. Potem podniosła się, bo skończyła figurę w przysiadzie na dole rurki i zaczęła następny obrót, wcześniej wykonując trzy delikatne kroki na palcach dookoła, trzymając się wewnętrzną ręką stalowego drążka. Następnie, chwyciła się drugą ręką niżej, na rozporze, obróciła całym ciałem w stronę rurki i oderwała obydwie nogi do góry, zgięte, wskazujące czubkami palców sufit.
– To jest karuzela – powiedziała triumfalnie, gdy wylądowała. Poczuła ten rozpór w ręce, ale udało jej się odpowiednio odepchnąć i utrzymać w obrocie. Było naprawdę nieźle.
– Wow, wygląda imponująco – pogratulowała jej udanej figury Roksana. Wyglądała jakby zaczynała się coraz bardziej przekonywać, że podjęła dobrą decyzję. Czym mogła ją najbardziej zachęcić? A przy okazji siebie najlepiej sprawdzić?
– Czekaj na następny obrót… – uśmiechnęła się Wika. Zaczęła od karuzeli, podobnie jak przedtem, ale gdy wciąż była w powietrzu, przekręciła nogę tak, że zaczepiła się nią o rurkę i obróciła do niej plecami. – Przejście do haka tyłem – zakomunikowała. Bezproblemowe, choć czuła, że powoli zaczyna się już ślizgać.
– Brawo, Wiktorio, widzę, że masz formę! – Na salę weszła Lidka, jej wcześniejsza, i jak się okazało również obecna, trenerka. Wiktoria szybkim ruchem wstała i cofnęła się od rurki. Nie spodziewała się, że poza Roksaną ktoś ją jeszcze w tym momencie obserwuje.
– Też się cieszę, dziękuję – odpowiedziała poprawiając włosy, które po obrocie trochę wysmyknęły się jej z kucyka.
– Jednak, pierwsza zasada, żeby nie zrobić sobie krzywdy – trening zawsze zaczynamy od porządnej rozgrzewki! Tym bardziej po długiej przerwie… – trenerka zganiła ją przesadnie pouczającym tonem i Wiki poczuła się jak w szkole. Spuściła wzrok, jednak w głębi ducha cieszyła się ze swojej przed-rozgrzewkowej próby. Dawało jej to nadzieję, że z trudniejszymi elementami też sobie jakoś poradzi. – Jestem Lidka – podjęła trenerka, tym razem zwracając się do wszystkich, bo pozostałe uczestniczki zajęć zdążyły w międzyczasie wejść na salę. Lidia zdecydowanie miała autorytet wśród swoich kursantek, i choć czasem bywała wymagająca i czepiała się szczegółów, Wiki doceniała to jako dodatkową motywację – Proszę, znajdźcie dla siebie trochę miejsca, zaczniemy od truchtu i elementów aerobiku.
Dziesięć dziewczyn posłusznie ustawiło się w kratę, Wika zwróciła jeszcze uwagę Roksanie, żeby na ten moment stanęła dalej od rurki, żeby ta jej nie przeszkadzała. Ponieważ rurek było mniej niż dziewcząt, będą się musiały wymieniać i ćwiczyć w dwóch turach. Ale Wiktoria uznała, że tym razem to jej pomoże, da więcej czasu na złapanie oddechu. Ćwiczenia nie są w ten sposób za intensywne, a bała się, że całej godziny mogłaby nie wytrzymać. Może jednak, dzięki odpowiedniemu zaangażowaniu i pod bacznym okiem trenerki, uda jej się sprawnie wrócić do dawnej kondycji. Uśmiechnęła się do swojego wątłego odbicia – da radę!VICTORIA
Dzień był przepiękny, dzień był słoneczny i choć Victoria jeszcze nie wiedziała, co przyniesie, była pewna, że coś dobrego. Zamknęła okno, przez które wyjrzała, żeby pooddychać porannym rześkim powietrzem, zaścieliła zostawione w rozgardiaszu łóżko, z którego wyskoczyła zaraz po przebudzeniu, nałożyła na siebie cienkie bolerko i wyszła na wspólny korytarz. Przeszła kilka kroków i znalazła się w kuchnio-salonie wynajmowanego domku.
Zobaczyła Aśkę, siedzącą skrzyżnie na wysokim krześle przy kuchennej wyspie, garbiącą się nad swoim laptopem. Kiedy machnęła przed nią ręką, żeby sięgnąć po znajdujący się na środku blatu sok pomarańczowy, jej koleżanka zdjęła z uszu słuchawki, zastopowała muzykę i uśmiechnęła się do niej.
– Hej Vicky, jak tam się czujesz w środku dnia? – zagadnęła. Victoria spojrzała na elektroniczny zegarek na mikrofalówce wskazujący 8.15 i przewróciła oczami, przypominając sobie, że jej szalona współlokatorka miała ambitny plan nie przestawiać się do końca na czas amerykański, żeby móc rozmawiać w sensownych porach z rodziną z Polski, i rozpoczynała swój dzień już o czwartej.
– Rano, Asiuniu, dla mnie to rano – odpowiedziała z przekąsem. – A czuję się wybitnie, już nie mogę doczekać się kolejnego dnia praktyk! – powiedziała żywo. Wzięła kilka łyków soku i wyjęła z lodówki galon mleka. Nalała sobie trochę do miski i włożyła ją do mikrofalówki, ponownie kręcąc głową, gdy jej wzrok napotkał na wyświetlającą się godzinę. Ona nie poświęcała się tak dla bliskich, zresztą niewielu ich miała. Wychowywała się z dziadkiem, dzwoniła do niego w soboty, zdając relację z całego tygodnia.
– Pracujesz? – zapytała Aśki, czekając aż podgrzeje się jej śniadanie.
– Niee… no co ty! Na zdalnej? – Jej koleżanka parsknęła. – Zamawiam perfumy z Amazona, chcesz obczaić? – Mrugnęła do niej porozumiewawczo.
– Jasne, pokazuj! – Victoria stanęła za nią i spojrzała na ekran jej pracowego komputera. Aśka przeklikała się przez swoje pokaźne zamówienie, a Vicky rozpoznała znane marki.
– No, nieźle, wyglądają naprawdę fajnie – przyznała z ukłuciem zazdrości.
– I na pewno tak pachną! Tu dużo bardziej opłaca się je kupować niż u nas.
– Mhm, pewnie tak, może też coś sobie kupię… – dziewczyna rozmarzyła się, myśląc o nowych kosmetykach, które już od jakiegoś czasu miała na oku. Pyknięcie mikrofalówki przywróciło ją do rzeczywistości. Wyjęła miskę, nasypała sobie płatków i usiadła koło Aśki.
– Hej, hej, dalej ode mnie, ja tu pracuję, proszę się trzymać z tym płynem daleko od firmowego sprzętu! – zgromiła ją.
– Tak, tak, oczywiście. – Victoria roześmiała się i przesunęła kawałek. – Ale tak serio, to ty pracuj, nie po to tu jesteśmy, żeby się opierdalać.
– Nie? – Aśka zamrugała oczami, udając niewiniątko.
– Wiesz, dostałyśmy szansę, jakich mało… A zresztą, ja tam wracam po praktykach do swoich, a ktoś tu podobno się stara o full time? – Victoria po przyjacielsku ukłuła ją w bok.
– Wyluzuj, nie opierdalam się, tylko czekam na review mojego PR’a. Dopracowywałam go rano, ale mój team najwyraźniej jeszcze tak jak ty się nie rozbudził – odpowiedziała krytycznym tonem jej koleżanka. – Ach, trudno jest być rannym ptaszkiem… – Westchnęła. – Zresztą, zaraz wychodzę do biura, bo z nimi to się nie da inaczej gadać niż na żywo.
– Daj mi chwilę, dokończę jedzenie, ogarnę się i pójdziemy razem – zaproponowała Vicky.
– Dobra, masz czas do wpół do – przystała na jej propozycję Aśka. – I radziłabym ci się pospieszyć, bo zaraz wstaje Dominik, a jak ten zajmie łazienkę, to przed dziewiątą nie wyjdzie… – wspomniała o ich współlokatorze, z którym wynajmowały na czas wakacyjnego stażu domek.
– Jasne, lecę! – Victoria się uśmiechnęła, wzięła do budzi ostatnią łyżkę, wrzuciła miskę do zlewu i pognała do łazienki. Na szczęście była wolna. Victoria z satysfakcją przekręciła zamek w drzwiach i wskoczyła pod prysznic. Namydliła się ulubionym truskawkowym żelem i zanotowała sobie w głowie, żeby wieczorem, zgodnie z sugestią Aśki, skorzystać z okazji i zamówić sobie do przetestowania nowy. Szybko spłukała się i wyszła z wanny. Wytarła dokładnie włosy, uznając, że nie potrzebuje suszenia, bo wyschną po drodze i zawinęła ciało w ręcznik. Kurczę, przebiegło jej przez myśl, nie wzięłam ubrania… Nie przejęła się zbytnio, odblokowała zamek i otwarła drzwi, żeby przemknąć do pokoju. Już miała ruszyć do przodu, kiedy wyrósł przed nią Dominik. Wpadła na niego i przewróciła się, gubiąc przy okazji swój ręcznikowy szlafrok.
– O kurczę, przepraszam… – Wybuchnęła śmiechem, zbierając się z podłogi i zawijając z powrotem. Dominik mrugał jeszcze oczami, analizując powoli to, co się przed chwilą wydarzyło i próbując skupić się po zobaczeniu nagiej Victorii.
– To… to ja przepraszam – wydukał.
– Oj, Vicka, zawstydziłaś nam kolegę – zaśmiała się Aśka, która najwyraźniej widziała całe wydarzenie z końca korytarza. – Hej, ziemia do Dominika, ochłoń!
– Jestem ekhm… ochłonięty – ponownie wydukał i przycisnął do siebie mocniej swoje ubranie na zmianę, które trzymał w dłoniach. Victoria jeszcze raz uśmiechnęła się do niego przepraszająco i zniknęła w swoim pokoju. – I nie rób sobie nadziei, kolego – dorzuciła Aśka – Vicki dziś po południu znowu spotyka się z Lukasem.
– Mhm, niech się się spotyka, Asiu… To, co robi, to jej sprawa, co mi do tego? – obruszył się Dominik.
– Nie, nic… Tak, tylko ci mówię, na wszelki wypadek – odpowiedziała jego koleżanka, znów mierząc go wzrokiem. Dominik jeszcze raz ścisnął ubranie i sięgnął ręką do klamki.
– Jeśli to wszystko, to idę się umyć – wycedził.
– Tak, idź – przytaknęła Aśka.
– Zresztą, kim jest ten cały Lukas? – Dominik przewrócił jeszcze oczami.
– Hmm… – Jego współlokatorka udała, że się zamyśla. – Półbogiem z Tindera? Przystojnym, wysokim, dobrze ustawionym, choć lekko szalonym facetem, który rozkochał w sobie naszą Victorię? Kompanem przygód? Gorącym romansem? Wakacyjną miłością? A może taką na zawsze…?
– Oj, już przesadzasz! – przerwał jej zagniewanym tonem Dominik.
– Kto wie…?
– Idę się umyć.
– Tak, idź – odparła Aśka z drwiącym uśmiechem. Dominik przewrócił oczami i mocno nacisnął na klamkę. Silnym ruchem otworzył drzwi i je zatrzasnął, jak tylko naburmuszony zniknął we wnętrzu łazienki. Chwilę później ze swojego pokoju wyszła Victoria. Asia pomyślała, że wygląda pięknie, w swoich długich złotych włosach, które układały się w fale, obcisłej kobaltowej bluzce i luźnych spodniach.
– Gotowa? – zapytała przyglądając się jej jeszcze.
– Tak, chodźmy! – odparła Vicki z błyskiem w oku. Już nie mogła doczekać się kolejnego dnia. I popołudnia.ALICJA
Podczas delikatnych ruchów ciemnoszarej metalowej łyżeczki w kolorowym ceramicznym kubku z napisem „Jesteś najlepsza” czekającym na dnie, fusy kawy połączone z okruchami kakao jakby tańczyły po całym naczyniu. Alicja wiedziała to, choć przez ciemną ciecz niewiele można było dostrzec. To pomagało jej się skupić, skoncentrować swoje myśli tak, aby krążyły tylko wokół jednego, teraz najbardziej istotnego tematu. Czyli pracy, i jej aktualnego zadania – poszukiwania scenariusza użycia jej kodu, dla którego planowany sposób implementacji byłby niewystarczający oraz analizie wad i zalet swojej strategii i strategii Adama.
– Nigdy nie mogłem pojąć dlaczego zawsze tak intensywnie mieszasz kawę, mimo że nie słodzisz? – Ciasną kuchnię, w której się znajdowała wypełnił swoją obecnością jej współpracownik i jeden z największych rywali Adam. Wyjął z koszyka z owocami jabłko, oparł się o blat tak, by stanąć naprzeciwko Alicji i wziął spory kęs soczystego owocu. – Mhm… Pyszne – zachwycił się, wciąż przeżuwając.
– Bo lubię – rzuciła zdawkowo kobieta, podnosząc na niego wzrok. – Dlaczego mówisz z pełnymi ustami, mimo, że tak możesz się zakrztusić i jest to dość… nieestetyczne?
– Bo lubię – uśmiechnął się Adam. – Bez przesady, ktoś kiedyś zakrztusił się kawałkiem jabłka?
– Na twoim miejscu bym nie ryzykowała, ale jak wolisz – westchnęła Alicja i odłożyła łyżeczkę do zlewu. Mężczyzna wybił jej myśli z pożądanego toru na tyle, że już nie było warto dalej mieszać kawy. Gdy fusy trochę opadły, wzięła łyk i zaczęła iść w stronę swojego stanowiska.
– Może to nas różni? – zapytał mężczyzna, kiedy już prawie wyszła z kuchni. – Ja bardzo lubię ryzyko.
– Tak, Adamie, może tak. – Kobieta nie chciała dalszej konfrontacji, więc wolała nie wdawać się w dyskusję. Wróciła do biurka i zaczęła robić porównanie, które miała przedstawić na jutrzejszym spotkaniu. Wydajność, czytelność kodu, skalowalność rozwiązania. Scenariusze, które mogą być wąskim gardłem dla jednego i drugiego podejścia. Nakład pracy.
Wiedziała, że Adam na pewno tego tak dokładnie nie przeanalizuje, bo często rzucał pomysły bez zastanowienia. I często były to bardzo dobre pomysły, dlatego ich manager, Robert, pozwalał mu na pewną dozę instynktownego i spontanicznego działania. Alicji działało to na nerwy, bo była bardzo przywiązana do wysokiej jakości oprogramowania. Uważała, że każdy kod, który oddają powinien być idealnie przetestowany i napisany tak, żeby za jakiś czas, jak będą musieli do niego wrócić, wiedzieli jak działa. A ponieważ nierzadko to jej przypadało szukanie błędów w starych fragmentach programu, tym bardziej irytowało ją niedbanie o jego nowe fragmenty.
Ale wytykanie błędów innym nie czyniło jej lubianym członkiem zespołu. Mimo, że starała się to robić w jak najbardziej dyplomatyczny sposób, swoje zdanie zawsze popierając przemyślanymi i wiarygodnymi argumentami. Czymże są jednak żmudnie wypracowane opinie w porównaniu do przebłysku geniuszu? A to jednak geniusz i kreatywność były tu bardziej cenione.
Alicja wypiła jeszcze kilka łyków i była już w stanie spomiędzy fusów i poprzez jasnobrązowy płyn dostrzec napis na dnie.
– Wiem, kochanie… – uśmiechnęła się do koślawych liter. – Dziękuję.ADRIANA
– To co teraz, kochanie? W co chciałbyś się pobawić? – zapytała Adriana uśmiechając się do swojego 3-letniego synka, który stał na środku pokoju i podpierał się pod bokami. Dopiero co skończyli gimnastykę i Maciuś miał jeszcze rozczochraną fryzurę, podwinięty podkoszulek i przekręcone spodenki. Podeszła do niego i poprawiła mu ubranko. Chłopczyk nawet tego nie zauważył, bo rozglądał się wytężonym wzrokiem po pokoju w poszukiwaniu kolejnej zabawy.
– Sy-la-by! – przesylabizował, wskazując palcem na grę, która znajdowała się na wysokiej półce w jednej z otwartych szaf.
– Sylaby. Oczywiście! – zgodziła się jego mama i ściągnęła pudełko. – Chodźmy pograć przy stole kuchennym, tam jest dużo miejsca.
Chłopiec radośnie przytaknął i zmienili pomieszczenie. Gdy Maciuś próbował wdrapać się na krzesło, Adriana przygotowała stół do zabawy. Zwinęła do połowy obrus, przestawiła doniczkę ze storczykiem na okno i przełożyła kilka kubków z niedopitym kompotem do zlewu. Oczywiście nikomu nie chciało się wyjadać owoców i „zostawiam na później” znaczyło „zostawiam na nigdy”. Na koniec Adriana położyła grę koło synka i zaczęła otwierać pudełko.
– Chcem sam! – wykrzyknął Maciuś.
– Już, już, tak, sam, oczywiście! – Oderwała gwałtownym ruchem ręce i dała mu chwilę na wyjęcie planszy do układania wyrazów i kolorowych kartoników z sylabami. – To jaki wyraz układamy? A może całe zdanie?
– Mama! – wykrzyknął. Zastanowił się przez chwilę, po czym dodał – “Mama nie ma kota!” – to było jego ulubione zdanie do układania.
– Dobrze, poszukasz gdzie jest sylaba “ma”? – zapytała.
– Tutaj! – zawołał chłopiec z entuzjazmem podając różowy kartonik z odpowiednim napisem.
– Świetnie, dziękuję! – powiedziała Adriana, kątem oka zerkając na zegarek. Było piętnaście po piątej, miała nadzieję, że Tomek zaraz się pojawi, bo szybko zbliżała się godzina, o której musiała wyjść. Nie chciała zawieść swojej koleżanki Joli, która na nią czekała, potrzebowała też trochę oddechu, żeby nie biec do niej zziajaną.
– Co będzie następne, żeby było “mama”? – zapytała. Maciuś podawał jej kolejne sylaby, czasem trochę je ze sobą myląc. Patrzyła z dumą jak coraz sprawniej mu idzie zarówno czytanie, jak i mówienie. W pewnym momencie rozległ się głos dzwonka do drzwi. Piąta czterdzieści-pięć, o kwadrans później niż zwykle.
– Tata wraca do domu! – wykrzyknął Maciuś.
– Tak – przytaknęła mama, uśmiechając się do syna – Idź się przywitać! – powiedziała, a chłopiec zerwał się z krzesła i pobiegł do drzwi wejściowych. Adriana szybkim ruchem złożyła grę. Wzięła łyk wody, umyła szklankę i pobiegła po swoją siatkę treningową. Dorzuciła do niej komórkę i portfel i przeszła do przedpokoju, gdzie jej mąż wykonywał z roześmianym synkiem akrobacje.
– Cześć, Tomku – przywitała się i zaczęła ubierać buty – Jesteś dzisiaj później… – dodała po chwili nieśmiało.
– Cześć, rzeczywiście, jestem… – odpowiedział powoli – Jeśli potrzebujesz wiedzieć, odbierałem swojego nowego laptopa – wyjaśnił zdawkowo. Adriana przypomniała sobie, że jakiś czas temu mówił jej, że zepsuła mu się chyba karta graficzna i potrzebuję nowszego sprzętu.
– Ach, tak, rozumiem… – odpowiedziała, owijając chustkę wokół szyi. Nie chciała się kłócić przed wyjściem, więc nie drążyła tematu. Do przedpokoju weszli Mikołaj i Magda, ich starsze dzieci, i przywitali się z tatą.
– Cześć, Miki! – zawołał Tomek z entuzjazmem. – Chodź, śmigamy do twojego pokoju, będziesz miał swój własny komputer! Wkrótce zbliżają się twoje urodziny… więc oddaję ci mojego starego laptopa! – Uśmiechnął się do niego, widocznie ciesząc się, że zaszczepi swoją smykałkę do technologii synowi.
– Super! – zawołał Mikołaj z entuzjazmem. Adriana nie zdążyła zaprotestować. Mógł ją chociaż uprzedzić, oferując synowi tak drogi prezent. Magda przewróciła na to oczami. Oczywiście ulubieńcem taty był Miki. To w nim widział małego siebie, którego chciał jak najlepiej pokierować. I upodobnić. To, że miała lepsze oceny i radziła sobie ze wszystkim w szkole i w domu świetnie, już się nie liczyło. Dla niej nigdy nie miał takich prezentów.
– Cześć, Madziu! – zwrócił się do niej. – Zajmiesz się Maciusiem jak mamy nie będzie?
– Tak, tato – odpowiedziała przygryzając wargę i złapała najmłodszego brata za rękę. No tak, niańczenie malucha, mogła się tego spodziewać. Adriana spojrzała na nią ze zrozumieniem i wdzięcznością. Widziała, że jest jej przykro, i miała nadzieję, że później jakoś jej to wynagrodzi, ale teraz bardzo potrzebowała jej wsparcia z opieką nad najmłodszą pociechą.
– Wychodzę. Wrócę za dwie godziny. Bawcie się dobrze! – powiedziała swoją standardową formułkę na pożegnanie i szybkim ruchem przemknęła na klatkę.
– Pa, pa, mamusiu! – zawołały jej dzieci chórem.
– Do zobaczenia – odpowiedział Tomek, zamknął za nią drzwi i ruszył z Mikołajem do jego pokoju. Już nie mógł się doczekać tego, co mu pokaże. Nareszcie mają chwilę dla siebie.VICTORIA
– Hey babe, wyglądasz nieziemsko! – przywitał ją Lukas, czekający przed budynkiem aż Victoria skończy pracę.
– Mhm, i tak się czuję! – Zarzuciła mu ręce na ramiona, a on podniósł są do góry i okręcił wokół siebie.
– I co, tak robicie na zajęciach? Byłbym dobrą rurką? – mrugnął do niej porozumiewawczo.
– Tak, świetną! – rozmarzyła się Victoria. – Kiedyś możemy wypróbować na tobie rurkowe akrobacje – zaśmiała się.
– Bardzo chętnie! – Przysunął ją bliżej do siebie i wyszeptał jej do ucha – Może dzisiaj wieczorem? – zaproponował. Victorię przeszył dreszcz podniecenia.
– Kto wie? – odparła tajemniczo muskając go po twarzy. – Ale teraz idziemy! – Klepnęła go w policzek. – Mamy ambitny plan do zrealizowania!
– Okay, okay, lets’go! – zgodził się Lukas i ruszyli w kierunku przystanku autobusowego. Sprawdzili, kiedy będzie następny kurs do miasta, a ponieważ zostało już niewiele czasu, Victoria zaczęła przeszukiwać portfel w poszukiwaniu ćwierćdolarówek na bilet.
– To co, najpierw ruszamy na downtown? – zagadnął Lukas.
– Jeszcze wcześniej chciałam zobaczyć to muzeum sztuki, o którym ci wczoraj wspominałam, później park z rzeźbami i port. Możemy tam skoczyć do jakiejś knajpki, a potem downtown i driny? – Zamrugała słodko oczami, żeby go przekonać do swojego pomysłu.
– Rzeczywiście, ambitny plan – zauważył Lukas – Ale co tylko chcesz… Pod warunkiem, że to ja wybieram knajpkę, a raczej elegancką restaurację i cię do niej zapraszam!
– Dobrze, możesz tym razem mnie zaprosić, bardzo chętnie skorzystam! – odpowiedziała pojednawczo Victoria i pocałowała go w usta. Były takie miękkie i smaczne. – O, jest autobus! – oderwała się od jego warg, widząc zbliżający się pojazd i pobiegła w stronę przednich drzwi. – I zapomniałam wspomnieć, że wysiadamy przystanek wcześniej, żeby przejść się kawałek na nogach, bo stamtąd jest ładny widok – dorzuciła, wchodząc do pojazdu.
– Victoria! – krzyknął, doganiając ją. – You are very sneaky!
– Skądże znowu? – ponownie zamrugała oczami. – Wsiadaj, bo zaraz odjedzie – pogoniła go i dołączył do niej.
***