- W empik go
Dziewczyny w garniturach - ebook
Dziewczyny w garniturach - ebook
„Dziewczyny w garniturach” są opowieścią inspirowaną prawdziwym życiem kobiet mieszkających w dużym mieście. Trzy dziewczyny. Dobrze wykształcone. Trzy historie. Kulisy życia w stolicy. Wszystkie pracują w szklanym wieżowcu. W pracy dają z siebie wszystko. Czy uda się im znaleźć szczęście w życiu prywatnym? Jaki wpływ na ich życie będą miały przemyślane lub nieprzemyślane decyzje? Jak żyć w wielkim mieście i czy warto poświęcić wszystko?
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8189-853-9 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
— To była jedna z najlepszych decyzji w moim czterdziestoletnim życiu — krzyknęła Ewa.
Wyszła na taras niedawno kupionego, bo zaledwie kilka tygodni temu, apartamentu. Ściany jeszcze pachną farbą, delikatny rozgardiasz i kilka nierozpakowanych pudeł przypomina o początku czegoś nowego, a może końcu czegoś, co nie zostało do końca zamknięte. Trudno powiedzieć. W końcu coś się udało, znalazła swoją małą przystań, punkt zaczepienia, chyba już na stałe. Czas pokaże, także w tym przypadku, bo tak jak ze wszystkim scenariusz napisze samo życie. Tu zacznie się nowy etap jej życia, inny, ale nie znaczy, że gorszy. Pojawia się strach przed nieznanym, ale kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana.
— Gdzie jesteś? — pyta przez telefon koleżanka z korporacji.
— Jestem w…. — odpowiedziała zmieszana Ewa.
Bije się z myślami powiedzieć czy nie. Nie po to tu się znalazła, żeby się znowu tłumaczyć. Chce wolności i chyba już ją zaczyna powoli osiągać. W tym czasie przeżywa odrealnienie. Słuchawkę trzyma przy uchu, ale myślami jest zupełnie w innym miejscu. W Warszawie, która zupełnie chyba ją zatraciła, przeobraziła, ale też otworzyła oczy, pozwoliła zrozumieć to, co w życiu ważne. Stolica wciąga każdego, kto się tutaj na dłużej znalazł. Przypomina sobie poprzednie piętnaście lat. Wtedy zaczyna na dobre swoją karierę. Od zwykłej asystentki w korporacji wspinała się kolejno po szczeblach swojej kariery. Kariery, która przypomina prawdziwą drabinę. Boi się, że czasami spadnie, ale wizja porażki nie może jej przestraszyć. Nieustannie poszerza swoją wiedzę, kolejne kursy, szkolenia, nowe nieznane pasje. Doba jest za krótka. Awansuje bardzo szybko, bo po kilku latach zostaje menedżerem. Pracuje bardzo dużo. Mnóstwo wypijanych kaw, szybkie gotowe a do tego niezdrowe jedzenie, brak jakiejkolwiek stabilizacji w życiu osobistym oraz rozchwianie emocjonalne dadzą o sobie znać. Jeszcze wtedy nie przypuszcza kiedy, ale ma świadomość, że nie można bez końca biec.
— Ewa jesteś tam? — zapytała koleżanka.
— Tak, tak jestem — odpowiedziała Ewa.
— Gdzie do cholery jesteś! — krzyknęła koleżanka. — Czy wiesz, że jutro przyjeżdża szefostwo z Paryża, nic nie jest zrobione? — dodała.
— Mam wszystko gdzieś — odpowiedziała Ewa.
Rzuciła słuchawkę i po krótkiej chwili wyszła na spacer do lasu, który był po przeciwnej stronie ulicy. Panował tam niesamowity klimat. Prawie baśniowy. Te drzewa nieskażone żadnymi truciznami i spalinami. Zero smogu, który powodował, że kiedyś po każdym wieczornym spacerze po stolicy trzeba było prać kurtkę i czapkę. Można spacerować bez końca albo usiąść na jednej z ławeczek i spokojnie przemyśleć wiele kwestii, poukładać to, co było do tej pory jak układanka z niepasujących do siebie elementów. Nieświadoma upływającego czasu spędziła w lesie ponad dziesięć godzin. Przecież to tyle czasu, ile kiedyś dzień w korporacji. Wróciła znowu do pięknego apartamentu, zaparzyła kawę, której zapach wypełniał pół budynku, a potem usiadła na miękkiej i welurowej kanapie w kolorze burgundu i zamknęła oczy.
— Tego mi było potrzeba, tych chwil oddechu — westchnęła. Usnęła.
Znowu była w Warszawie. Mieście, które w dzieciństwie kojarzyło się z czymś ogromnym, innym i niedostępnym. Jeszcze wtedy nie pomyślała, że ta cholerna teraz Warszawa będzie na wyciągnięcie ręki, że tutaj jej rozpoczęta kariera nabierze tempa, a potem wręcz zacznie galopować. Nieświadoma zacznie pogrążać się w pracy, szybko będzie wyrabiać przysłowiową normę, coraz więcej nadgodzin, a potem pojawią się bóle głowy i serca, a w końcu wyląduje w szpitalu, gdzie czas spędzi sama, bo przecież nikt z tego wyścigu szczurów nie przyjdzie, choć na chwilę, by zapytać jak się czuje i czy czegoś potrzebuje.
Godzina szósta rano. Usłyszała dzwonek do drzwi. Wydawało się, że to we śnie, ale raczej nie. Ewa zerwała się z kanapy i pobiegła w kierunku drzwi. Otworzyła, ale nie było nikogo. Ten dźwięk był chyba tylko w jej głowie. Teraz jeszcze telefon.
— Tak słucham — odpowiedziała Ewa. Znowu zapanowała cisza.
— Jesteś tam? — zapytała natrętna koleżanka.
Jeszcze przed odpowiedzią Ewa żałowała, że w ogóle nie wyłączyła na stałe tego numeru telefonu. Wtedy miałaby spokój. Żadnego wydzwaniania, nikt nie wiedziałby, gdzie jest, jak mieszka, z kim. Uniknęłaby być może niejednego tłumaczenia.
— Tak jestem — odpowiedziała Ewa. W jej głowie kłębiło się mnóstwo myśli. Zastanawiała się czy powiedzieć, gdzie jest. Na początku myślała żeby to zrobić, ale w sumie po co miałaby to robić. Nie chciała wizyt koleżanki i na pewno późniejszego przekonywania przez nią żeby wrócić do korporacji.
— Nie wydzwaniaj więcej do mnie — powiedziała Ewa. To nie ma sensu. Już nie wrócę do Warszawy — dodała.
— Czy w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, co robisz? — powiedziała koleżanka. Przekreślasz swoją karierę i tracisz szanse na lepsze życie — dodała.
— Jakie lepsze? — brzmiała odpowiedź Ewy. Pomyślała tylko, czy lepszym życiem ma być poranne wstawanie o godzinie czwartej, później dwie godziny spędzone w korkach i spalinach, a po dziesięciu ponad godzinach pracy brak sił nawet na zjedzenie kolacji. Do tego jeszcze nieustanne przemęczenie, bóle głowy i ogólne znerwicowanie. I jeszcze tkwienie w samotności w zamkniętym jak więzienie osiedlu i duszenie się tym wszystkim. Przymuszanie do wyjeżdżania podczas urlopów, bo przecież każdy pracownik korpo musi wyjechać, gdyż inaczej jest nieefektywny, było beznadziejnym pomysłem. Nie chcę tego, jeśli się nic nie zmieni, to chyba wyskoczę przez okno. Taka myśl była kilkukrotnie w głowie Ewy. Wiele razy myślała o tym, żeby w końcu zmienić coś w swoim życiu, ale ciągle brakowało jej odwagi, czasami może chęci i mobilizacji.
— Każdy ma swój punkt widzenia i pewne priorytety — wspomniała koleżanka. Nigdy nie zdecydowałabym się żeby uciec z dużego miasta i to jeszcze stolicy — po chwili dodała.
— Wiesz, już kilka razy dokładnie przemyślałam swoją decyzję i jestem zdecydowana — odpowiedziała Ewa.
— Na co zdecydowana? — zapytała zdziwiona koleżanka.
— Chcę porzucić korporację i wyjechać z dużego miasta — powiedziała Ewa.
— Ty chyba nie mówisz na poważnie. A co z mieszkaniem? Gdzie będziesz pracować i z czego można żyć mieszkając na jakiejś tam wsi? — zapytała koleżanka.
— Pomyślałam o wszystkim — odpowiedziała Ewa.
— A tak na poważnie, to ile czasu masz zamiar jeszcze siedzieć tutaj? Gdzie teraz jesteś? — zapytała koleżanka?
— Nie będę długo — powiedziała dosyć nieprzyjemnym głosem Ewa.
— To w takim razie do usłyszenia — powiedziała koleżanka. W tym momencie chyba za dużo od ciebie nie dowiem się — dodała i rozłączyła się.
*
Ewa przemyślała jednak, że nie może tak z dnia na dzień porzucić pracy i uciec. Nie chodzi tu nawet o to, że jest to nie fair. Bo to czy dane postępowanie jest odpowiednie czy nie było bez znaczenia. Po prostu w końcu pomyślała o sobie. Tak cholernie egoistycznie i prawdziwie. Po porannej rozmowie z koleżanką z pracy, która trwała w sumie dziesięć minut otworzyła okno. Świeże powietrze znad morza muskało jej zmęczone ciało. Do tego wiatr rozwiewał i targał włosy.
— Jak można nie kochać tego miejsca? — westchnęła Ewa.
Tu można odpocząć i normalnie funkcjonować. Cały czas myślała jak to wszystko zorganizować. Owszem ten apartament był jej własnością od niedawna, ale tutaj nad morzem spędziła wiele wolnych chwil. Nigdy nie mieszkała na stałe, bo praca, która dopiero później stała się jej męką, była w Warszawie. Tak samo w Warszawie kupowała ubrania, kosmetyki, jedzenie, chodziła do kawiarni, restauracji, kina i teatru. Zawsze urządzając swoje warszawskie mieszkanie myślała czy to będzie pasowało w przyszłości do jej nadmorskiego apartamentu. Myślała, że być może to tam będzie miała spokojniejsze, a nawet radośniejsze życie. Zbliżała się ósma. Poranny rogalik i do tego kawa i bagietka z konfiturą wiśniową smakowały rewelacyjnie. Tym razem zjadła śniadanie na niewielkim tarasie, z którego jednocześnie mogła obserwować piękno sosen i bogactwo zieleni. Jeszcze te kwiaty, które zdobiły jej balkon stwarzały niesamowity klimat. Taras w kilku kolorach, bo błękitnym, różowym, szmaragdowym i kremowym prezentował się zjawiskowo. Do tego w wygodnych wiklinowych fotelach i przy niewielkim stoliczku można było siedzieć chyba pół dnia.
*
Zdecydowała, że jutrzejszego dnia wyjedzie stąd. Wróci do korporacji, popracuje jeszcze kilka miesięcy i potem już na stałe opuści stolicę. Będzie miała czas na to żeby zastanowić się nad tym jak tutaj pracować i przemyśleć wiele innych kwestii. Wyjęła z szafy niebieską walizkę i powoli zaczęła się pakować. Kilka niezbędnych rzeczy nie zajmowało wiele miejsca. W nocy nie mogła usnąć, bo ciągle w jej głowie kłębiło się mnóstwo myśli, ale w końcu udało się. To właśnie wtedy pomyślała, że skoro zawsze lubiła sztukę to może zacznie malować i w sezonie będzie sprzedawać swoje obrazy. Do tego jeszcze uwielbiała ciasta i różne desery, więc może otworzy kawiarnię.
Idąc główną ulicą w stronę stacji kolejowej miała na twarzy uśmiech, bo wiedziała, że tu wróci już za kilka miesięcy. Łza niczym kropla porannej rosy, która spłynęła po jej kaszmirowym policzku, była łzą szczęścia. Przed szóstą odjeżdżał pociąg do Gdyni, a potem jeszcze przesiadka w pociąg do Warszawy i za kilka godzin będzie w stolicy. Zanim zaczęła podziwiać niesamowite widoki, których nie ma w Warszawie, znowu zadzwonił telefon. Spojrzała na wyświetlacz i zobaczyła, że to znowu ona, czyli Anka, która nie dawała jej spokoju przez ostatnie dni.
— I co wracasz? — zapytała Anka.
— Tak jadę, popracuję jednak kilka miesięcy, a potem rezygnuję — odpowiedziała Ewa.
Przy okazji jednak doszła do wniosku, że takie ukrywanie się i uciekanie nic nie da, a z pewnością nie świadczy o dorosłości i odpowiedzialności. W pociągu do Gdyni było prawie pusto. Takie pustki niemożliwe są w sezonie. Wtedy, kiedy zaczynają się wakacje wszyscy uciekają nad morze. Natomiast przed końcem sierpnia jest już zupełnie inaczej. Taki spokój jest w gruncie rzeczy oczekiwany przez nadmorskich mieszkańców. Nie ma tego ogromnego hałasu, straganów, korków, spalin i tłumów. Przez całą podróż pociągiem do Gdyni rozmyślała. W końcu miała na to czas, bo były to prawie dwie godziny. W głowie pojawiało się mnóstwo pytań. Czy na sto procent odnajdzie się na stałe nad morzem? Czy nie będzie tęsknić za wielkomiejskim klimatem? Czy będą nowi znajomi? Czy najzwyczajniej sobie poradzi ze wszystkim? Po drodze przez okno pociągu podziwiała nadmorskie piękno, biały piasek, niebieską wodę, błękit nieba i soczystą zieleń.
W końcu dotarła do Gdyni. Teraz jeszcze przesiadka i za kilka godzin będzie w mieście, które nigdy nie śpi, które wywołuje adrenalinę i w końcu do którego zmierza większość młodych z Podlasia, Lubelszczyzny, Podkarpacia, bo tu szukają lepszego życia. Warszawa — jedni ją kochają, inni wprost przeciwnie. Podróż mijała błyskawicznie. Jeszcze godzina i na miejscu. Wejdzie do swojego mieszkania w jednej z prestiżowych dzielnic, wypije kawę, zamówi coś do jedzenia, zadzwoni do Anki, a potem zaśnie, bo jutro niestety już rano musi być w korporacji.
*
— Już jestem w Warszawie — wyszeptała zmęczonym głosem przez telefon.
— To dobrze, bo jutro jest bardzo i to bardzo dużo pracy — odpowiedziała Anka. Szefowa jest coraz bardziej wymagająca ponad stan — dodała.
— Co ona sobie myśli, że dorwała frajerów — skwitowała Ewa.
— Niestety nie każdy ma taką możliwość, żeby tak jak ty rzucić to w cholerę, uciec gdzieś daleko i na nowo zaczynać swoje życie — powiedziała Anka — Ty to masz szczęście. W tym czasie zapadła cisza nie na sekundę czy dwie, ale można było ją liczyć w minutach.
— Może i mam — odpowiedziała po pewnym czasie Ewa. Jeśli szczęściem nazywać branie kredytu, którego koniec spłaty przypada na starość, podróże do niedostępnych dla większości miejsc, bo na wszystkie prawie kontynenty, samodzielne dysponowaniem swoim czasem, to mam szczęście — dorzuciła. A jeśli szczęściem jest stworzenie ciepła domowego ogniska, spokojna praca i świetna kondycja to chyba jest mi do tego daleko — zaznaczyła jeszcze.
— Wiesz, Marzena, nasza szefowa, słyszałam, że kiedyś taka nie była — wspomniała Anka.
— Niemożliwe — odpowiedziała Ewa. W końcu od kiedy była jej przełożoną to pamięta, że jej zachowanie nie uległo zmianie. To chyba zmiana stanowiska i pieniądze mają jednak wpływ na sposób postrzegania świata i ludzi. Muszę się położyć– odpowiedziała stanowczo Ewa.
— To do jutra — odpowiedziała Anka, a następnie wyłączyła się.
Noc w warszawskim mieszkaniu minęła bardzo szybko. Już na samą myśl, że jutro musi być w korporacji Ewa miała w nocy silne bóle głowy. To chyba przeciążony kręgosłup, a może od nerwów. Wzięła kilka tabletek przeciwbólowych, ale niestety nie pomogły. Wypiła melisę. Okazała się nieskuteczna. Chyba za dużo przez te wszystkie lata poświęciła się korporacji. Powoli zaczynała dochodzić do wniosku, że już nie chce oglądać swojej warszawskiej szefowej. Miała już coraz mniej obaw o zmianę swojego miejsca zamieszkania. Argumenty na rzecz tego, czy przeprowadzić się nad morze są liczniejsze, aniżeli te przeciw. Pomyślała, że nie poznaje siebie. Przecież jeszcze kilkanaście lat temu kiedy zaczynała pracę przeżywała fascynację. Myślała, że tutaj doczeka przysłowiowego wieku emerytalnego. Oczywiście nie emerytury, bo jej pewnie nie będzie. Była głodna sukcesu, pieniędzy, a jak ich było coraz więcej, to apetyt i aspiracje rosły. Chciała być tym przysłowiowym team leaderem. Jeszcze ten dress code. Ciemna spódnica, której długość była mierzona przez szefową, rajstopy konkretnej grubości i szpilki, oczywiście zwykłe czarne. Po kilkunastu godzinach w takich butach stopy wołały o pomoc. Uwięzione niczym w klatce z czasem buntowały się i jakby mogły to zaczęłyby protestować. Do tego jasne koszule z długim rękawem i wykrochmalone kołnierzyki. Taki strój przypominał dosłownie jakieś roboty z taśmy. Życie prywatne prawie nie istniało. Nie było czasu na wyjścia ze znajomymi, nie mówiąc o jakimkolwiek życiu rodzinnym. Nie było siły posprzątać mieszkania. Jeszcze ta z każdym rokiem przybywająca większa ilość obowiązków okazywała się ponad jej siły.
Następnego dnia po źle przespanej nocy podąża tramwajem do korporacji. W ciągu godziny podąża na miejsce. Przed wejściem wita ją wściekła Marzena.
— Co ty myślisz? Gdzie byłaś? — usłyszała od wściekłej szefowej. Nie myślisz chyba, że inni będą ciebie wyręczać. Tutaj każdy sam pracuje na swój sukces — dodała.
Ewa nie zwracając uwagi na humory szefowej odwróciła się. Uśmiechnęła się. Myślami była tylko w jednym miejscu. Nad morzem. Tylko tam właściwie doświadczyła tego, że mogła poczuć się jak u siebie i do tego nie uwięziona przez ten dress code, codzienne obowiązki, poranne wstawanie, gapienie się na tych samych ludzi w tramwajach, autobusach, metrze i ten okropny smog, przez który miała wrażenie, że jest przesiąknięta zapachem miasta. Mózg może tego po jakimś czasie nie wytrzymać.
Godzina za godziną w pracy mijały, a ona w tym wszystkim jak ta małpa czy sterowana kukiełka tkwiła. Najgorsze były poniedziałki, kiedy trudem zwlekała się z łóżka, robiła makijaż, zakładała szpilki i zmierzała do tego nazywanego przez nią obozem pracy miejsca. Wszyscy tam jakby przed chwilą szczotki połknęli. Poważni, że można zwymiotować. Wielcy menedżerowie, asystenci, asystentki i specjaliści. A po pracy wyskakują ze swoich masek. Tutaj dopiero każdy jest sobą. Mężczyźni wypijają szklaneczki dobrych alkoholi, godziny przesiadują na portalach randkowych, szukając uciech a może ucieczki od obowiązków, odpowiedzialności, stabilności czy może chcąc powrotu do wolności, tracą głowy i często pieniądze w nocnych klubach. Mają wystarczająco dosyć sfrustrowanego i nękającego swoimi humorami menedżera albo menedżerki. Nie mogąc spojrzeć na twarz, ręce, tułów, nogi gapią się w podłogę, nie chcąc być oskarżonym o molestowanie. Tylko trzyma ich przy pracy kredyt na trzydzieści, a może nawet czterdzieści lat, we frankach. Panie sfrustrowane ilością pracy i całym tym ogólnym napięciem, bo przecież żeby zarobić tyle co facet muszą się napracować o wiele więcej, też pokazują swoją prawdziwą twarz. W końcu mogą bez hamulców oddać się niespełnionym pragnieniom albo w dresie i bez makijażu sącząc Prosecco, podjadając krakersy, a nie jakieś hipsterskie jedzenie, które nie jest warte swojej ceny, przesiedzieć na kanapie pół wieczoru. Tak, po pracy w korporacji każdy pokazuje swoje prawdziwe oblicze, ukryte za garniturem, obcasami i makijażem. Udawaniem, że lubi określone jedzenie, podróże w konkretne miejsca i spędzanie wolnego czasu na pokaz.
— Czy kiedyś w końcu będzie normalnie? — zagaiła do jednej z koleżanek z pracy Ewa.
— Nie wiem. Mam wrażenie, że tamten świat nawet sprzed dekady odchodzi w zapomnienie. Nic nie będzie jak kiedyś. Ewka otwórz oczy — odpowiedziała Martyna.
— Wiesz ja powoli chyba wariuję — powiedziała Ewa. Wcześniej miała nikomu nie mówić o zamiarach wyjazdu, ale doszła do wniosku, że chyba nie ma sensu trzymać tego w tajemnicy. W końcu nie ma zamiaru nikomu podawać dokładnego adresu, a tym bardziej zdradzać swoich planów związanych z życiem w nowym miejscu.
— Też czasami mam dosyć. Wiecznie w biegu. Zanim przekroczyłam próg tej firmy byłam młoda, piękna, zadbana. Do tego nie wyobrażałam sobie żeby nie posługiwać się branżowym slangiem. Całą swoją energię przekierowałam na skupianie się wyłącznie na własnych wynikach. Ta praca miała być furtką do ogromnej i wymarzonej kariery. Czy jestem szczęśliwsza? Nie wiem. To wszystko kosztowało mnie bardzo dużo. Rozwód, do tego utrata zdrowia. Pojawiły się depresja, ataki paniki, fobie. Wszystko posypało się w niesamowitym tempie. Biorę Xanax albo Prozac. Dziś na nowo sklejam swoje życie. Dochodzę do wniosku, że to wszystko nic nie warte, ale muszę tu tkwić, bo jestem uwiązana kredytem na trzydzieści lat. A to jak pętla na szyi, która z każdym rokiem spłacania jest coraz luźniejsza. Kiedy skończę spłacać pewnie już będę na emeryturze. Czasami mam wrażenie, że błądzę — powiedziała Martyna.
— A sprawiałaś wrażenie takiej zrównoważonej — dodała Ewa.
— To tylko pozory. Jestem ciągle na proszkach. Pod warstwą makijażu skrywam swoją prawdziwą twarz. Pod służbowym strojem jest zagubiona młoda kobieta, a do tego jeszcze samotna. Bo przecież mężczyzna z którym byłam związana od lat rozmyślił się. Swoje smutki topił w alkoholu, zaś wieczorami przesiadywał w nocnych klubach. Był zapatrzony w mnogość nagich ciał, które niczym dzikie kocice wychodziły w poszukiwaniu ofiar. Zmienił się. Najpierw pojawiło się uzależnienie od alkoholu. Potem doszły leki i przesiadywanie godzinami w klubach i na erotycznych czatach internetowych. Tam szukał kogoś, komu mógłby wyżalić się, a dziewczyny były gotowe zrobić wszystko, aby tylko wpływały żetony. Znikał najpierw na całe popołudnia. Później nie było już go wieczorami. Zasypiałam i budziłam się sama.
— Nie wiedziałam? — odpowiedziała Ewa.
— Czego? — szybko zapytała Martyna.
— Źle cię oceniałam. Wszyscy nie jesteśmy w tej fabryce sobą. Mamy dziwne maski, za którymi kryją się zupełnie inne osoby. Takie normalne ze zwykłymi, a nawet poważnymi problemami. Kiedy wychodzisz z pracy już nie liczy się lans. Nie chcesz pić jakiegoś świństwa z mlekiem sojowym i jeść bezglutenowych ciasteczek. Chcesz normalności. Takiej, która jest gdzieś. Tylko gdzie? Poza Warszawą czy poza Polską?
— Pewnie gdzieś jest normalnie — dodała Martyna.
W tym momencie na korytarzu korporacji zapanował jakiś hałas. Do tego jeszcze było można usłyszeć odgłosy obcasów. W powietrzu unosił się zapach perfum. Może to Chanel, Dior albo Versace. Ten zapach nie był obcy. Zbliżała się ona. Szefowa. Kolejna osoba z wypranym mózgiem. I wtedy rozległo się:
— Jak wyniki? Jak plany?
— Bardzo dobrze — odrzekła Ewa.
Ewa w tym momencie wymieniła dyskretne spojrzenie z Martyną. Wiedziały o co chodzi. Nie mogły jej pozwolić cały czas wchodzić na głowę. Marzena była zawsze ambitna. Cały czas zależało jej żeby zajmować stanowisko kierownicze. W końcu kilka nocy spędzonych z kim trzeba i przejście bez ubrań po mieszkaniu, nagie randki, poskutkowały odpowiednią posadą.
— Martyna wiedziałaś dlaczego Marzena właśnie jest naszą szefową? — zapytała bez wahania Ewa.
— Nigdy się nad tym nie zastanawiałam — brzmiała odpowiedź. Słyszałam, że spotkała się z kim trzeba, ale myślałam, że to tylko plotki stworzone przez zazdrosnych ludzi — dodała.
— Tak to prawda — powiedziała stanowczo Ewa.
Marzena spotykała się z ówczesnym szefem, który miał awansować wyżej, a ona wiedziała że będzie zwalniało się stanowisko. Tego szefa spotkała w jednym z warszawskich lokali. Można powiedzieć, że wręcz go przyłapała na spotkaniu z nową flamą. Wtedy on zaproponował, że ona zapomni o tym co widziała, a w zamian dostanie stanowisko. Tylko tak nie do końca za darmo. Bo będzie trzeba przejść się kilka razy bez ciuchów po mieszkaniu, a potem spędzić parę nocy u szefa, którego żona wyjechała w delegację do Paryża.
— Niemożliwe? — zapytała Martyna.
— Tak niestety było — dodała Ewa. Okazuje się, że właśnie żona tego szefa jest dyrektorem oddziału w jednym z warszawskich banków. Ona też nie jest święta. Myślisz że to przypadek, że jej pracownikami są w większości mężczyźni?
— Nie wiedziałam, że ich związek to jedna wielka ściema i są ze sobą dla pieniędzy — powiedziała Martyna i powoli zmierzała w kierunku swojego telefonu, którego dźwięk słyszała, chociaż dźwięk dzwonka był w zasadzie ledwo słyszalny.
A na zegarze właśnie było po dwunastej. Pora lunchu. — Ciekawe, co tym razem zjem? W głowie Ewy było tylko to zdanie. Nie miała w sumie chęci na nic konkretnego. Za dużo wrażeń. Po pierwsze ciągle myślała o tym jak to będzie kiedy już znajdzie się nad morzem, potem pomyślała o Martynie, którą w sumie źle oceniała, a następnie o drodze Marzeny do stanowiska. Zjechała windą na ten lunch. Przegryzła jakąś sałatkę, dwa sandwiche, a potem wypiła mocną kawę, która postawiła ją na nogi. Bez kawy nie ma tutaj funkcjonowania. Mózg musi pracować na wysokich obrotach. Nie nadążasz to twój problem. Wypadasz. Podczas pory lunchu w lokalu nie było za dużo osób. Do stolika, przy którym siedziała Ewa przysiadła się Anka, a potem Martyna.
— Dziewczyny czemu tak mało osób od nas jest tutaj? — zapytała Ewa.
— To nie wiesz? — brzmiała odpowiedź Martyny.
— Reszta spędza przerwę i lunch w inny sposób– dodała Anka.
Zdziwiona Ewa zamilkła, a potem wyjrzała przez ogromne panoramiczne okna. Jej oczom ukazały się apartamenty, które wybudowane zostały już kilka miesięcy temu, a część była w trakcie budowy. Teraz dotarło do niej, że część z tych mieszkań jest wynajmowana na godziny pracownikom korporacji. Poznają kogoś w internecie i lunchu nie muszą spędzać w restauracji oraz przegryzać sandwiczów. Spotykają się z nieznanymi i przypadkowymi osobami. Kilka chwil relaksu, odstresowania, a potem powrót do fabryki. Prawnicy, biznesmeni, urzędnicy pod pretekstem lunchu albo biznesowego spotkania wychodzą do miejsc, które z lunchem mają mało wspólnego. Najpierw krótkie spotkanie na parkingu albo przed wejściem do apartamentu, a potem wiadomo o co chodzi. A potem pod przybranymi nickami swoje fantazje opisują na forach i wymieniają się doświadczeniami. Gdzie? Jak? I z kim lepiej?
— Już jest. Wrócił — powiedziała Anka.
— To Arek? Nie poznałam go. Zmienił się — odrzekła Ewa i potwierdziła Martyna.
Arek był w nienagannym garniturze, zawsze dobrze wyglądający, niekiedy z chropowatym delikatnym, zarostem, który jeszcze dodaje mu dzikości. Ten zapach perfum, który jest niezapomniany. Dziewczynom zaczęło aż mocniej bić serce na myśl, że usiądzie w tym pięknym grafitowym garniturze, wypolerowanych skórzanych butach obok nich. I jeszcze ten akcent. W końcu większość życia spędził w Londynie. Zagraniczne studia to nie to samo, co jakaś prywatna szkoła wyższa na prowincji. On trzyma poziom. Tutaj zajmuje ważne kierownicze stanowisko. Przynajmniej raz w tygodniu lunch spędza poza korporacją. Ta sama taksówka zamawiana przed trzynastą już czeka. Woli nie wynajmować pokoju obok korporacji. Nie chce ryzykować. Tak jak on, lunch spędza sporo jego znajomych. Wie, że w drzwiach apartamentu będzie czekała na niego ona. Młoda, zadbana, wymalowana, w ładnej markowej bieliźnie z kieliszkiem szampana. Gotowa zrobić wszystko, oczywiście za kasę. Dobrą kasę. Co miesiąc płaci jej kilkanaście tysięcy. Uważa, że to sprawiedliwa stawka. Naładowany pozytywną energią będzie mógł w spokoju wrócić do swoich odpowiedzialnych obowiązków. Po pobycie u tej młodej kotki jest gotowy na wiele nowych wyzwań. W końcu tyle endorfin wystarczy do następnego tygodnia, kiedy znowu pojedzie do niej.
— Dziewczyny, ale on jest przystojny i jeszcze do tego mądry i bogaty — powiedziała Anka.
— Niepotrzebny mi taki, więc już wolę być sama — odpowiedziała Ewa.
W tym czasie Martyna wypatrzyła Wojtka. Nigdy nie jadł lunchu na miejscu. Zawsze gdzieś się spieszył. Tutaj pojawił się, bo gdzieś zapodział się jego telefon.
— Przepraszam nie widziałyście mojego telefonu? — zapytał. W jego głosie był wyczuwalny niepokój. Wojtek cały zmieszany ulotnił się z restauracji. Pobiegł do jednego z pobliskich apartamentowców.
— Może się w końcu uspokoi — powiedziała Anka.
— Skąd tyle wiesz? — zapytała w tym czasie Martyna.
— Bardzo dobrze obserwuję relacje jakie panują w korporacji — odpowiedziała Anka.
Anka wiedziała, kto i gdzie spędza lunch, kto ma kogoś na boku i znała wiele szczegółów z życia. Jak zaczęła pracę w korporacji szalała za Wojtkiem. Byli razem na kilku wyjazdach zagranicznych, ale niestety po kilku randkach doszła do wniosku, że nic z tego poważnego nie wyjdzie. Potem może trochę żałowała. Żal szybko minął, bo nie umieli ze sobą rozmawiać. Ile można słuchać na urlopie o niezrealizowanych inwestycjach, kolejnych przedsięwzięciach, kursach akcji i walut. Te wyjazdy z nim zamiast relaksować były udręką. Cały dzień mógłby nie wychodzić z łóżka i tylko opowiadał o tych swoich finansowych poczynaniach. Za każdym razem Anka z wyjazdu wracała zmęczona. Jeszcze te jego dziwne pomysły. Kazał jej sprzątać nago pokój w hotelu, który wynajmował. Do miasta wychodzili, ale tylko wtedy kiedy ona zakładała krótką spódniczkę, ledwo zakrywającą pośladki. Ich bliska znajomość szybko się skończyła i Anka wcale nie rozpaczała z tego powodu. Może trochę było jej żal tych wyjazdów, ale zawsze twierdziła, że w życiu nie ma złych decyzji i nie ma czego żałować. Pora lunchu nieubłaganie zbliżała się do końca. Jeszcze kilka ostatnich łyków kawy i powoli trzeba było zmierzać do swoich obowiązków.
Wszystkie szły jednym krokiem. Ewa w dobrze skrojonym garniturze w kolorze pięknego granatu w czarnych butach na wysokim obcasie wyglądała jak młoda łania. Spodnie opinały jej niesamowite kształty, które poruszały się niczym falujące morskie fale. Martyna w czarnej spódnicy i jasnej koszuli wyglądała zjawiskowo. Nie tylko miała buty na najwyższym obcasie, ale była też najwyższa. Anka najbardziej krągła z całej trójki w czarnym garniturze wyglądała bardzo dobrze. W końcu od kilku miesięcy pilnuje żeby za dużo się nie objadać, a do tego jeszcze po pracy siłownia trzy raz w tygodniu i ciało staje się coraz bardziej wyrzeźbione. Wszystkie młode z nienagannym delikatnym makijażem zmierzały do swoich obowiązków. Były niczym niewinne sarny. Pocieszało je to, że jeszcze kilka godzin i będzie można wyjść z tego Mordoru, potem wsiąść do auta albo komunikacji miejskiej i zmierzać do oazy spokoju. Tak, żeby odpocząć od ludzi, hałasu, rywalizacji. Totalnie wyłączyć się. Posłuchać muzyki podczas kąpieli z olejkami eterycznymi, które ukoją stargane nerwy i odprężą ciało.
Te kilka godzin wcale aż tak szybko nie mijało. Ogromna sterta dokumentów, które trzeba było wprowadzić szybko i bezbłędnie do komputera. Wysuszone oczy od nieustannego patrzenia w monitor zaczynały odmawiać posłuszeństwa. Do tego jeszcze ból nadgarstków od szybkiego uderzania w klawiaturę. I jeszcze ten ból głowy. To chyba z tego napięcia jednoczesnego pisania, skupienia i do tego rozmowy przez telefon. I tak mijały minuta po minucie, godzina po godzinie. A każda z nich dyskretnie spoglądała na zegar. Ewa już snuła plany. Chciała jak najszybciej wydostać się z tej fabryki. Marzyła tylko o jednym. Powrocie do domu, jakiejś przekąsce, a potem kąpieli. Najlepiej w wannie po uszy wypełnionej pachnącą pianą. Szkoda tylko, że była sama. Samotność zaczynała jej dawać się we znaki coraz bardziej. Czasami myślała, że może kiedyś, tylko kiedy, coś się zmieni.
— Dziewczyny jeszcze godzina i potem… — wspomniała Anka.
— Tak jeszcze tylko przetrwać trzeba te cholerne sześćdziesiąt minut — dodała Martyna.
— Jak cudownie, już niedługo będzie można wyjść z tego więzienia — powiedziała Ewa. W myślach już była w wannie. A jeszcze wcześniej w swojej głowie widziała masażystę z delikatnymi dłońmi, który najpierw wylewał na jej zmęczone ciało podgrzany miód i ogrzanymi dłońmi zaczynał masować. Można zasnąć. W tle słychać było spokojną muzykę. Całość atmosfery dopełniały zasłony oraz świece. Wszystko idealne i niemożliwe żeby mogło być prawdziwe.
— Martyna co robisz dzisiaj wieczorem? — spytała Anka. Wiedziała, że Ewy nie ma co pytać, bo pewnie nie zechce nigdzie wyskoczyć.
— Mam wizytę u lekarza, bo kończą mi się leki — odpowiedziała Martyna. Wiedziała, że jeszcze musi pobrać te proszki, bo w tym momencie nie jest w stanie bez nich funkcjonować. Nie jest jeszcze na siłach. Powoli układa w swojej głowie na nowo życie. Mimo że po rozwodzie, gdzieś tam w myślach jest tęsknota za spokojnym, normalnym życiem u boku właściwego człowieka. Teraz wie, że już będzie kierować się innymi priorytetami.
— A czemu ty właściwie wybrałaś lekarza do którego musisz jechać prawie godzinę, a jeśli są korki to podróż zajmuje prawie trzy? — zapytała Anka.
— Doktor Peter Borkovsky to niesamowity specjalista. On pierwszy mnie wysłuchał — brzmiała odpowiedź Martyny.
Borkovsky zawsze elegancki. Pod białym lekarskim fartuchem skrywał się dobrze skrojony garnitur i jeszcze ten spokojny głos. Miał w planach wyjazd do Niemiec lub Szwecji. Nie chce już pracować tutaj. W Polsce jest tak duszno. Wizyta u niego była dla niej potrzebna. Zawsze z gabinetu wychodziła uskrzydlona. Ale wiedziała, że nie może być ciągle na tabletkach, bo w końcu trzeba będzie jakoś radzić sobie bez nich. A do kogo będzie chodzić jak Borkovsky wyjedzie? Nie wyobrażała sobie tego. Doktor nie dość, że posiadający obszerną wiedzę, przystojny, ale i taki nowoczesny. Wiedziała, że drugiego takiego lekarza będzie bardzo trudno jej znaleźć. Borkovsky w wieku trzech lat wyjechał do Stanów. Tam spędził dzieciństwo. W USA skończył studia. Od kiedy pamięta fascynował go ludzki organizm, a najbardziej mózg i procesy w nim zachodzące. Twierdził, że ludzka psychika jest nieodkryta. Dlatego wybrał psychiatrię. Mimo iż więcej rozmawiał po angielsku to posługiwał się nienaganną polszczyzną. Opowiadał Martynie jak rodzice nie odpuszczali i każdej soboty trzeba było uczęszczać na lekcje języka polskiego. Przyjechał do Polski z ciekawości i postanowił zostać. Z tym krajem wiązał nadzieje, ale rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Tu poznał swoją pierwszą żonę, z którą po pięciu latach się rozwiódł. Potem było drugie niezbyt udane małżeństwo. Teraz jest sam od ponad dwóch lat. W sumie nie ma czasu na związek. Praca w prywatnym gabinecie, do tego dyżury w szpitalu i zagraniczne wykłady pochłaniają większość czasu.
— Też słyszałam o nim. To prawda, że Borkovsky jest dobrym lekarzem — zaznaczyła Anka. A może ty się w nim zadurzyłaś Martyna? — dodała.
Martyna zawsze kolejnego dnia w pracy po wizycie była cała w rumieńcach. Nigdy za dużo nie opowiadała o przebiegu wizyty. Pojawiała się aura tajemniczości. Gdzieś była tajemnica i co nią było, trudno odgadnąć.
— Martyna, a z kim byłaś na wyjeździe podczas ostatniego urlopu? — zapytała Ewa.
— Nieistotne, a poza tym nie musisz wiedzieć — odpowiedziała spokojnym tonem. Czuła, że dziewczyny się czegoś domyślają. Wiedziała, że teraz nie może absolutnie powiedzieć, że od ponad pół roku jej towarzyszem jest Borkovsky. Trochę się bała wyjawić, że się z kimś spotyka. I jeszcze to poczucie, które nie dawało jej spokoju, że może ona nie zasługuje na szczęście, że jest zbyt słaba jak dla takiego prawie amerykańskiego doktora. Do tego mężczyzny bez skazy.
— Ja nie zamierzam z nikim się wiązać przynajmniej przez kilka miesięcy– krzyczała Anka. Dziwny związek z Wojtkiem mi wystarczy. Dziękuję bardzo psycholom — dodała.
Wszystkie trzy intensywnie pracowały. Już tylko kwadrans i na szczęście będą mogły wyjść. Każda miała w myślach to co będzie robić po pracy. Martyna pojedzie do doktora Borkovsky’ego, bo już ta tęsknota, której nie pokazuje, nie daje jej spokoju. Ewa myśli tylko o jednym, jak się najszybciej się dostać z pracy do domu i położyć się w wannie pełnej piany. Ukoić zmęczone ciało. Zresetować się, a potem ułożyć się na kanapie w salonie, włączyć jakąś muzykę, jeszcze wcześniej coś zjeść i nie myśląc o niczym i nikim, odpoczywać. Anka też wróci do domu i odgrzeje jedzenie sprzed dwóch dni, wypije gorącą herbatę, a potem w fotelu przesiedzi cały wieczór.
Do wyjścia z pracy pozostawało zaledwie kilka minut. I już w końcu wybiła godzina kiedy mogą stąd wyjść. Potem każda pójdzie w swoją stronę. Martyna pojedzie samochodem. Podwiezie do centrum Ankę. Ewa wróci tramwajem, wybiera komunikację miejską, bo za dużo nerwów kosztują ją korki.
*
Ewa prawie śpiąca siedziała w tramwaju. Po całym dniu nie miała siły. Usnęła i śniła. Wtedy była w apartamencie nad morzem. Nie mogła być w innym miejscu, bo tylko tu odpoczywała maksymalnie. Relaksowała się. Jeszcze te powiewy wiatru, który trzepotał firany i promienie słońca, które wdzierały się do salonu muskały jej policzki. W powietrzu można było wyczuć słony zapach. Już wychodziła na spacer ze swego apartamentu. I w tej chwili obudziła się. Na szczęście, bo musi już wysiadać. Szkoda, że ten sen tak szybko się skończył, ale z drugiej strony przejazd tramwajem miała już za sobą. Jeszcze tylko trzeba pójść do sklepu kupić jakieś warzywa i owoce, bo reszta jedzenia jest w lodówce i będzie można w końcu wrócić do siebie. Już po kilkunastu minutach jest w domu. W końcu. Zdejmuje buty na obcasie. Jej stopy wołają o pomoc, bo tyle godzin spędzonych w takich butach to niezły wysiłek. Potem zmywa makijaż, nie chce trzymać na twarzy nawet tej cienkiej warstwy fluidu i mieć ciężkich rzęs. To taka ulga ubrać się w coś wygodnego i być bez makijażu. Mimo iż w pracy zjadła lunch to zgłodniała. Odgrzewa zupę sprzed dwóch dni, a potem jeszcze przegryzie jakieś warzywo. Wyczekiwana kąpiel z olejkami. Nic tak nie działa na zmysły, ciało i umył. Nic tak nie relaksuje jak wanna pełna piany z olejkiem paczulowym i lawendowym. Do tego jeszcze mała kawka wypita w wannie dopełnia całości relaksu. Kąpiel mogłaby trwać bez końca. Zapach lawendy i paczuli unosił się w powietrzu. Jest taki niesamowity i od razu niweluje zmęczenie i dodaje sił. Taka kąpiel to niczym ogromna dawka energii.
Wyszła z wanny jak Afrodyta z morskiej piany i okryła się miękkim ręcznikiem w kolorze pięknego beżu. Założyła ciepłe pluszowe kapcie i niczym modelka na wybiegu podążała do pokoju. Usadowiła się na kanapie, włączyła telewizor, ale stwierdziła, że nie ma nic ciekawego i usnęła, bo pomimo energetycznej kąpieli czuła się zmęczona. Znowu była tam, gdzie czuje się jak w raju. Tak mijała minuta za minutą, a ona spacerowała po plaży nad Bałtykiem. Jak bardzo pragnęła być w tamtym miejscu, wiedziała tylko ona sama. Każdy sen zaczynał się nad morzem czyli tam, gdzie nie było pośpiechu, takiego stresu, nerwów, gdzie czas płynie wolniej i można chociaż na chwilę zatrzymać się. Obudził ją dźwięk domofonu. Kto to może być? Takie pytanie pojawiło się w głowie.
— Tak? — zapytała.
— To ja. Głos wydawał się znajomy. Obudzona nagle nie mogła sobie przypomnieć czyj jest to głos. To ja Anka. Co Anka mogła tutaj robić, przecież miała odpoczywać? Na to pytanie próbowała odpowiedzieć sobie w myślach Ewa.
— Dobrze, otwieram drzwi.
Wtedy pojawiła się Anka. W pięknej granatowej skromnej sukience i czółenkach w kolorze cielistego beżu. Do tego jeszcze zapach perfum, który zaczął unosić się po całym korytarzu, a potem już był w całym mieszkaniu. Anka jeśli wybierała jakiś zapach, to zawsze musiał być z górnej półki. Zaopatrywała się w Londynie. Już kilka razy chciała Ewę wyciągnąć na wyprzedaże do Londynu, które z polskimi wyprzedażami mają mało wspólnego.
— Pomyślałam, że przyjdę na kawę, bo wieczorem wybieram się do klubu. Miałam siedzieć w domu, ale doszłam do wniosku, że wieczorne wyjście bardziej mnie zrelaksuje niż siedzenie w dresach i gapienie się w telewizor — wyjaśniła Anka. A może wybierzesz się ze mną? — zapytała.
Jednym na co miała ochotę Ewa był spokój, którego wcale w Warszawie nie mogła zaznać. Coraz gorzej czuła się w stolicy. Do tego jeszcze pojawiające się prawie każdego dnia bóle głowy i karku stawały się coraz bardziej męczące i dezorganizujące jej popołudnia i wieczory.
— Ewa, zrób cappuccino. Mam ochotę na kawę, a w klubie pozwolę sobie na coś mocniejszego. Skoro nie masz chęci wyskoczyć, to chociaż chwilę porozmawiajmy. W tym momencie Ewa postanowiła, że też napije się kawy. Zapach kawy podanej w pięknych filiżankach zaczął być obecny nie tylko w samej kuchni. Ta woń wypełniała całe jej warszawskie mieszkanie.
— Ciekawe jak tam Martyna u doktora Borkovsky? –zapytała zdecydowanym głosem Anka.
— Właśnie. Taki przystojny, mądry i elegancki. To nie ma się co dziwić, że Martyna za nim szaleje, ciekawe tylko czy Borkovsky też. On też jest po dwóch nieudanych związkach, to więc nie wiadomo, czy tym razem zaryzykuje i będzie z Martyną. Czas pokaże.
— Nie ma co naciskać. Jeśli Martyna zechce to sama nam powie, że się z nim spotyka — powiedziała Anka.
— Też tak uważam.
— Która godzina?
— Już po dwudziestej — odpowiedziała Ewa.
— Będę za pół godziny powoli się zbierała. Fajne masz to mieszkanie, tak z gustem urządzone. Korzystałaś z usług projektanta? — zapytała Anka.
— Nie, sama na początku przed kupieniem mebli przejrzałam wiele gazet i stron internetowych poświęconych urządzaniu wnętrz — wyjaśniła Ewa.
W tym momencie przyszedł Ewie do głowy pewni pomysł. Może właśnie po przeprowadzce nad morze powinna zająć się urządzeniem wnętrz i ich porządkowaniem. Przecież już kilka razy słyszała, że ma talent do urządzania i jeszcze ten minimalizm, który tak bardzo ceni. Zawsze wiele osób zgłaszało się do Ewy po poradę jak uporządkować wnętrze. Nigdy nie brała za to pieniędzy, bo jak można brać kasę od kogoś, kogo się zna. Wielu jej znajomych miało problem z uporządkowaniem mieszkania, domu, wyzbyciem się starych nieużywanych sprzętów czy ubrań, które leżały całymi latami w szafie i zajmowały miejsce. Może tu był klucz. Powinna nad morzem zająć się tym co lubi i potrafi, bo przecież nie ma nic gorszego jak wykonywać znienawidzone obowiązki.
Anka obejrzała dokładnie całe niewielkie warszawskie mieszkanie koleżanki. Zaczęła od korytarza, w którym była tylko jedna komoda, lustro i wazon. Potem przeszła do salonu, gdzie kanapa w kolorze szmaragdowym najbardziej rzucała się w oczy. Do tego jeszcze ściany w kolorze magnolii, piękny stolik i lampa, której abażur przypominał stylowy kobaltowy witraż. Ciepły dywan ogrzewał i masował stopy, które jeśli mogłyby to krzyczałyby z radości. W sypialni znajdowało się łóżko, stylowa lampa i szafa. Z sypialni szła do kuchni z wyspą. W kuchni pierwsze miejsce zajmowały wyciskarka do soków i ekspres do kawy. Ewa zawsze chwaliła sobie koktajle wypijane z rana. Ekspres najbardziej przydatny był w godzinach popołudniowych.
— Jak tutaj się mieszka? — zapytała Anka.
— Dobrze się tu mieszka i do tego jest bardzo cicho. Ewie cały czas nie dawało spokoju to, czy rzeczywiście warto zająć się projektowaniem wnętrz i porządkowaniem przestrzeni. Czy jest to dobry pomysł? Czy warto zaryzykować? Czy iść na żywioł? Wiele pytań tego wieczoru na zmianę pojawiało się w jej głowie i nie dawało spokoju. Doszła do wniosku po przemyśleniu wszystkich argumentów, że może warto spróbować. Anka natomiast była zauroczona jej niesamowitym mieszkaniem. Miała w sobie tyle zachwytu. Nie zazdrościła, ale trochę była w szoku, bo chciała też mieć taki talent do urządzania przestrzeni. Ten styl. Ten szyk. To wszystko w tym mieszkaniu było dopracowane z największą starannością. W tle było słuchać muzykę. Ta melodia była tak odprężająca, że wydawało się Ance, że mogłaby tylko usiąść w fotelu i nic nie robić, a potem mogłaby usnąć i zapomnieć o całym świecie, problemach w pracy, kłopotach w życiu prywatnym. Niestety było coraz później, więc pomyślała, że będzie się zbierała. W końcu ten wieczór był zaplanowany w klubie.
— Ewa, za pięć minut idę — powiedziała. Może się zdecydujesz na wyjście? — zapytała. Taki relaks byłby potrzebny. W końcu mnóstwo godzin spędzonych w korporacji w nieustannym napięciu, czy się uda wyrobić z obowiązkami oraz w jakim humorze będzie szefowa, przekładało się na nieciekawą kondycję psychiczną i fizyczną. Niestety długotrwały stres, który generuje taka praca, da o sobie znać. Trzeba się w końcu gdzieś odstresować.
— Nie chce mi się wychodzić — odpowiedziała zdecydowanie Ewa.
W tym momencie, kiedy Anka wyszła z jej mieszkania, Ewa poszła do kuchni. Zrobiła kawę przegryzła dwa ciasteczka i cały czas myślała, co będzie robić zawodowo, gdy będzie już nad morzem. Coraz bardziej chce już tam być. Budzić się i usypiać z myślą, że kilka metrów dalej jest przepiękny sosnowy las, dwie plaże i czyste powietrze. Ewa przejrzała położyła się w swojej sypialni i usnęła. I znowu była tam, gdzie pragnęła najbardziej. Szkoda, że sama. Czasami ta samotność dawała się jej we znaki. Miała cholernie dosyć, ale niestety nadmiar obowiązków okazywał się czasami receptą na jej samotne wieczory. Po pracy nie miała siły, więc odpoczywała w swoim mieszkaniu. Na szczęście, bo przecież gdyby obowiązków miała mniej to chyba zwariowałaby. Ciągle gdzieś z tyłu głowy miała poczucie, że z czasem jej praca stanie się naprawdę bardzo znienawidzonym obowiązkiem.
*
Anka już była niedaleko klubu. Była niczym młoda sarna. Ten strój, ten sposób poruszania się, mówił sam za siebie. Jakby chciała wysłać sygnał, że jest do wzięcia. Tak, w końcu chyba była gotowa na coś nowego. Dziwny związek z Wojtkiem przeszedł już do historii, więc była już przygotowana, że z czasem jej sytuacja ulegnie zmianie, choć stanowczo, ale tylko czasami twierdziła, że ma dosyć mężczyzn i nie chce być z kimkolwiek. Już była pod drzwiami. Trochę dziwnie, gdyż wybrała się sama, ale w gruncie rzeczy to ona chciała się dobrze bawić i nie potrzebowała żeby ktoś dotrzymywał jej towarzystwa. Aczkolwiek z Ewą i Martyną byłoby na pewno raźniej, ale niestety Martyna widocznie była mocno zajęta wizytą u doktora Borkovsky’ego, a tajemnicza Ewa nie miała wcale ochoty wychodzić gdziekolwiek w wolnym czasie. Czasami Anka zastanawiała się nad tym, czy to w ogóle normalne, żeby młoda osoba tyle czasu spędzała w domu. Przecież Ewa była gdzieś tam na wyjeździe, ale za dużo o tym nie wiadomo i jest cały czas mimo wszystko tajemnicza.
Muzyka w klubie była głośna. Pierwsze kroki skierowała w kierunku baru. Postanowiła, że musi się czegoś napić. Chciała chociaż delikatnie zapić całotygodniowy stres. Czuła taką potrzebę. Chciała oderwać się na chwilę. Relaks był jej potrzebny, ale nie taki polegający na spędzeniu wieczoru w domu czy snuciu się po supermarkecie. Jej niesamowicie czerwone usta były tak ponętne, że zwracały uwagę. Nie było możliwości żeby nie zauważyć takiego krwistego koloru. Gdyby mogły krzyczałyby, że są chętne na rozkosz. Zdecydowała się na początku na kieliszek czerwonego wina, potem był jeszcze jeden, kilka przetańczonych utworów, aż w końcu nogi odmówiły posłuszeństwa. Usadowiła się przy barze. Znowu zamówiła wino. Sączyła je. Nie rozmyślała o niczym. Była tu i teraz. Gdyby mogła to krzyczałaby z całych sił, że chyba w końcu jest szczęśliwą kobietą. Jeśli zliczyć wszystkie kieliszki to z pewnością byłaby cała butelka. Sprawdziła, która jest godzina. Było dość wcześnie. Zbliżała się północ, a tu niestety wypita butelka wina i ona sama.
Wtedy pojawił się. Jej oczom ukazał się bardzo zadbany mężczyzna w średnim wieku. Podszedł do baru i zamówił szklankę whiskey. Popatrzyła na niego dyskretnie i pomyślała, że musi z nim porozmawiać. Twarz sprawiała wrażenie człowieka spokojnego, zdecydowanego, a jednocześnie czułego i spragnionego uczuć.
— Czemu siedzisz sama? — zapytał.
Onieśmielona, ale jednocześnie zadowolona Anka odpowiedziała — tak wyszło.
— Tak wyszło — powtórzył. Nic w życiu nie dzieje się bez powodu — dodał.
— O co mu chodzi — pomyślała Anka. A dlaczego jesteś sam? — zapytała.
— Sam nie znaczy, że samotny — skwitował przystojny nieznajomy.
— Oczywiście masz rację — odpowiedziała i wtedy załamał się jej głos, bo chciała powiedzieć do niego po imieniu. Tylko jak może mieć on na imię? Takie pytanie w tym momencie podsunął jej umysł. Chociaż w głowie trochę szumiało od alkoholu, to doskonale czuła, że kilka zamienionych zdań nie zostanie bez śladu. Tylko będzie początkiem, ale czego nie czuła w tym momencie. Może czegoś stałego, trwalszego albo tylko początkiem znajomości, kilku gorących i spontanicznych chwil. Wiedziała, że to tylko kwestia czasu. Sączyła wino, a on kolejną, już nie pamiętała, którą szklankę whiskey.
— Jak właściwie masz na imię? — zapytał. Spojrzał na nią pięknymi niebieskimi oczami, w których ona widziała tęsknotę.
— Anka. A ty? — zapytała.
— Steven — odpowiedział.
— Muszę zadzwonić. Wracam za chwilę — zapowiedziała Anka.
— Dobrze czekam przy barze.
W tym momencie Anka szła w kierunku szatni. Musiała zadzwonić do Ewy, a potem Martyny. Czuła, że ta znajomość nie zakończy się tak szybko. Wtedy wybrała delikatnie drążącą dłonią numer do Ewy.
— Tak — odezwała się Ewa.
— Co robisz? — zapytała trochę zdenerwowana a jednocześnie podekscytowana Anka. Bała się. Nie chciała zapeszyć. Znała go zaledwie kilka chwil i już snuła w swojej głowie jakieś dziwne plany.
— Śpię — odpowiedziała Ewa. Poza tym myślę o swoim spokojnym apartamencie nad morzem. Tam jest tak spokojnie. Tam jest tak pięknie. To jest takie cudowne miejsce. Pobyt nad morzem jest zawsze niesamowity.
— Masz apartament nad morzem? — zapytała Anka. Była trochę zdziwiona, ale wcale nie zazdrościła, bo w tym momencie jej głowę zajmowało co innego.
— Nic tobie ani Martynie nie mówiłam, ale tak, mam mieszkanie nad morzem — odpowiedziała Ewa. Czuję się tam wyśmienicie. Anka wcale nie kończyła rozmowy. Była bardzo podekscytowana świeżą znajomością.