Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dziewięć miesięcy i osiem dni - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
29 czerwca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dziewięć miesięcy i osiem dni - ebook

Miłość, która przychodzi późno, bywa tą najpiękniejszą w życiu

Małżeństwo Małgorzaty nie legło nagle w gruzach, raczej ulegało powolnej erozji. Teraz, gdy rozstanie stało się faktem, kobieta dzieli swój czas między pracę zawodową a rozwijanie artystycznej pasji. Potrzebę bliskości realizuje głównie w relacjach z dwojgiem prawie dorosłych dzieci. Sama siebie postrzega jako kobietę spełnioną, która nie stroni od ludzi, ale też nie szuka nowego mężczyzny. Gdy jednak przypadkiem poznaje Łukasza, uzdolnionego prawnika, nie zadaje sobie pytania, czy kolejny związek to dobry pomysł.

Choć nie wierzy w przeznaczenie, czuje, że zaczyna się spełniać jakaś magiczna przepowiednia. Łukasz – mężczyzna na wskroś racjonalny – doświadcza tego samego. Wzajemnej fascynacji nie towarzyszy snucie żadnych planów na przyszłość – oboje pragną nacieszyć się sobą tu i teraz. Czy oswoją lęk przed intensywnością tego uczucia? Jak potoczą się losy ich późnej miłości?

Rys takiego mężczyzny wracał do niej czasami w snach, czasem w czyimś spojrzeniu. W takiej twarzy nie zobaczy się roześmianych oczu, podniesionych kącików ust gotowych do wybuchu wesołości. Ale też nie ma zaciętości warg, grubej bruzdy pomiędzy brwiami. To inteligencja znaczy twarz i wypełnia aurę, którą inni muszą zastąpić dowcipem i oratorskimi popisami.
Wszystko to miała za chwilę odkryć w mężczyźnie, który stał obok niej. Ciemne włosy gdzieniegdzie przeplecione srebrem opadały miękko na boki czoła i kark. Były jak szlachetne obramowanie interesującego obrazu.

 

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8313-588-5
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ I

Przytrzymując telefon ramieniem, nie przerywała wyjmowania pakunków z przepastnej torby opatrzonej logo jej ulubionego sklepu. O przeznaczeniu niektórych przedmiotów jeszcze kilka lat temu niewiele wiedziała. Kładła na stole papierowe torebki, pudełka, rulony papieru i blok rysunkowy z jasnoszarymi kartkami. Była zadowolona z zakupów. Odebrała zamówioną kilka tygodni temu sztalugę. Bardzo nowoczesna forma. Nie była pewna, czy będzie jej używać do rysowania, ale wiedziała, że doskonale będzie się komponowała z wystrojem pracowni. Może być ozdobą. Nie wszystkie przedmioty muszą być używane zgodnie z instrukcją obsługi.

Lubiła u siebie ten stan zadowolenia, prawie radości, z rzeczy materialnych, które pozwalały jej się przenosić w inny, niemal nierzeczywisty świat. Niestety, ten dzień zaczynał być emocjonalnie rozedrgany. Przyjaciel męża chyba nie był pewien, czy go słucha, bo nagle urwał w pół zdania i powtórzył nazwę dworku, w którym ma się odbyć impreza. Słyszała wszystko, co mówił. Wyakcentowana fraza z dworkiem w roli głównej wybrzmiała tak tubalnie, że zelektryzowała kosmyki jej włosów. Nie umiała ocenić tej rozmowy. Nie była niemiła, ale rozwarstwiała jej przestrzeń. Miała już swoje plany na ten sobotni wieczór.

Nie będzie jeszcze myśleć o tym, że za kilka godzin ma wyjść z domu. Nie lubiła szczególnie imprez, a wszystko wskazywało na to, że bierze udział w jakimś towarzyskim maratonie! W przeddzień bardzo udana kolacja z dziećmi i mężem, natomiast niedziela zarezerwowana na inne rodzinne przyjęcie. Ale chyba wygłupiłaby się, odmawiając. Przypomniała sobie, że obiecała mężowi, że pójdą razem.

– Dziękuję, to miło, że dzwonisz. Oczywiście, będę. Do zobaczenia.

Jego sposób bycia mógł się podobać. Ale ją drażnił. Podejrzewała, że próbuje stwarzać sytuacje, które umożliwiały pojawienie się jej męża razem z nią. Czasem zachowywał się tak, jakby chciał pokazać wszystkim: patrzcie, jaka to udana para, doprawdy nie wiadomo, dlaczego nie są razem. Ale były i takie spotkania, podczas których bez większego skrępowania pytał ją, dlaczego kazała odejść swojemu mężowi. Poczucie misji ratowania jej małżeństwa było prześmiewczą mistyfikacją. A może irytowały ją te sytuacje, bo nie była pewna, czy sama nie chce tego małżeństwa ratować?

Ołówki rozsypały się na blacie, tworząc czarno-szary wachlarz. Grafitowa pałeczka i ołówek z akwarelowym grafitem to nowe przybory. Wiedziała, które szkice będzie chciała nimi wykończyć, chociaż nie była pewna efektu. Może najpierw wypróbuje tę technikę na czystym kartonie. Zwęglone gałązki orzecha i winorośli, o ładnych, aluminiowych uchwytach wykorzysta do wykończenia światłocieniem rysunku, dla którego już rok temu przygotowała miejsce na najbardziej prywatnym fragmencie ściany poddasza. Sangwinę kupiła chyba dlatego, że ładnie odcinała się od grafitowych odcieni, ale nie będzie nią jeszcze rysować. No i czarne gumki, jej niedawne odkrycie.

Jeszcze najczęściej używała czerni i szarości. Kolory wymagają warsztatu, bardzo łatwo można się otrzeć o kicz. W życiu nie chciała się zgodzić z opinią, że tak naprawdę to szarość oddaje rzeczywistość.

Oparła na sztaludze swój ostatni szkic. Słońce o tej porze dnia oświetlało cały pokój. Obróciła statyw w kierunku okna. Gdyby nie to, że rysunek był wykonany grafitem, mogłaby powiedzieć, że twarz mężczyzny nabiera kolorów.

Nie wiedziała, czy ma talent. Właściwie taka wiedza nie była jej potrzebna. Chciała wierzyć w to, że niektóre kreski ocierały się o wizję Mistrza.

_Nuty przechodzą w dźwięki, kolory stają się barwami, a wyrazy słowami. Dzieło może nie będzie skończone, ale jego przekaz prawdziwy. I nie chodzi bynajmniej o jakąś prawdę absolutną, której próżno szukać, a jeszcze większą niedorzecznością jest oczekiwanie, że się ją znajdzie. Prawda to wierność temu, co było praźródłem tej odwiecznej potrzeby tworzenia sztuki. Natchnienie jest potrzebne, aby to wszystko mogło się wydostać w tej jednej chwili. Przedtem było niedojrzałe. Później będzie tylko pokusą dodawania kontekstów i ozdobników._

Uśmiechnęła się do tych myśli. Co było jej własne, a co przeniknęło z cudzych maksym? Jakie to może mieć znaczenie? Jej własne odczucia przywdziewają czasem strój uszyty z nie jej słów. Czy musi być komuś zobowiązana za to, że kiedyś czuł podobnie? Coraz częściej była wdzięczna swojej pamięci za to, że wysupływała takie myśli. Nie oczekiwała od niej, by szukała współautora.

_Wszak wszystko jest plagiatem._

_Narodziny już ktoś wymyślił przed nami._

_Tylko śmierć jeszcze się broni, jeszcze próbuje być oryginalna._

Kilka linijek, które wypłynęły z niej, gdy kończyła rysunek. Znalazły się na odwrocie szkicu, który uznała za dostatecznie dobry, by go nie niszczyć. Rysunek to naturalnie próba skopiowania dzieła Mistrza. Przeczytała, że Mistrz malował czasem na odwrocie gotowego już obrazu. Poczuła się tak, jakby mieli wspólny sekret. Ona na odwrocie swoich rysunków pisała. Krótkie formy, myśli naprędce ubrane w słowa. Wiele szkiców przetrwało tylko dlatego, że na rewersie miały swoje drugie życie. Chciała je zachować do następnego i kolejnego czytania. Żeby się dowiedzieć, co wtedy chciała sobie albo komuś powiedzieć. Zapiski powstawały pomiędzy chwilą a chwilą. Takie niezamawiane recenzje do własnych przeżyć. Nigdy ich nie poprawiała, czego nie mogła powiedzieć o rysunkach. Były takie okresy, gdy to gumka wydobywała treść, pozbawiając rysunek kuglarskich ornamentów.

Gdy uznany, a może tylko znany artysta kopiuje, wtedy krytycy prześcigają się w poprawności swoich recenzji. Kopie są wtedy nazywane próbą poznania istoty realizmu, formą asymilacji kultury czy malarstwem przetworzonym. O dziełach Mistrza, nawiązujących do prac Maneta i Velázqueza przeczytała, że są quasi-kanibalistycznym aktem zawłaszczenia.

Jej szkice na pewno nie będą poddawane takim analizom. Chyba czułaby się dziwnie, gdyby ktoś chciał jej powiedzieć, co miała na myśli, rysując. To byłby dopiero kanibalistyczny akt ingerencji w jej emocje!

W chwilach, gdy była dla siebie bardziej życzliwa, pozwoliła sobie na myślenie, że jej kopiowanie to również akty tworzenia. Po raz pierwszy doznała takiego uczucia, gdy w swoim szkicu zobaczyła tę tajemnicę, tę wieloznaczność, o której Mistrz powiedział, że jest przestrogą. Kiedyś nie rozumiała tej sentencji. Obejrzała dziesiątki jego obrazów. Przesunięte detale twarzy, haczykowaty nos widziany z boku, mimo że twarz rysowana en face, oczy, z których jedno zdążyło jeszcze zobaczyć to, co już się rozmyło, a drugie spoglądało ciekawie na oglądającego, jakby chciało odgadnąć cel lustrowania tej twarzy. Wszystko to powracało w kolejnych dziełach, ale zmieniane. Miało budzić niepokój. Miało być sygnałem, że zbyt uparte trzymanie się schematów nie tylko nie pozwoli nam otworzyć się na nowe, ale nawet na to, co już zdążyliśmy poznać, a później chcemy to tylko – albo aż – zgłębić.

Na brzegu stołu leżał rysunek, który wyjątkowo jej się podobał. Nieskończony. I taki pozostanie. Gdy odkryła, że uchwyciła miękkość kreski szala, która wysubtelnia rysy twarzy kobiety, odłożyła szkic. Próba kreowania dalszego podobieństwa byłaby już impertynencją. Na odwrocie spisała kilka refleksji, które nasunęły jej się po wywiadzie z młodym pisarzem.

_Siła sztuki to nie rozbudzanie podziwu dla twórcy, ale kreowanie wszelkich możliwych doznań u tych, którzy zechcą się do niej zbliżyć. Ludzie nie są aż tak ciekawi tego, co artysta miał na myśli. Chcą przypomnieć sobie swoją reakcję na zrywający się wiatr, na pierwszy krzyk własnego dziecka._

_Sztuka nie aspiruje do tego, by być zrozumianą, do pozyskania jak najszerszego grona oklaskujących. Jej przesłaniem jest zatrzymać kogoś na chwilę przy sobie i przy nim samym. Zachwyt i kontestacja mają równe prawa. Obojętność nie wróży niczego dobrego. O wystawie, którą ledwo omiotło się wzrokiem, szukając wyjścia, już się nie pomyśli. Sztuka może przerażać, choć lepiej, by porażała, oburzać, irytować, roztkliwiać. Nie powinna tylko wywoływać obrzydzenia. I niech nikt nam nie wmawia, że kanony piękna i brzydoty ewoluują i przenikając się, zacierają własne obrysy. Kupa zrobiona na środku sali wystawowej lub tylko jej imitacja jest obrzydliwa od zamysłu po uprzątnięcie._

Ciągle nie przeczytała żadnej z jego książek. Za każdym razem, gdy sięgała po którąś na księgarskich półkach, ich objętość tłumiła jej entuzjazm. I nie chodziło o wielostronicowe opisy miejsc, w których znalazł się bohater, czy misternie oddaną aurę spotkania. Lubiła nawet takie detaliczne portretowanie przy użyciu słów. Ale na sześciuset stronach nie sposób uwolnić się od rozmywania treści i dopieszczania metafor do granicy absurdu. Nawracające sekwencje, tylko pozornie ukazane w innej konfiguracji, nie zostawiają miejsca dla własnej interpretacji lub chociażby supozycji. Bohaterowie są obdarzani ponadprzeciętną inteligencją, a ich życiorysy tak zagęszczane, że spokojnie wystarczyłyby na wykreowanie kilku postaci.

Mistrz również uważał, że ludzie mają dziwną potrzebę zrozumienia sztuki. Nie przejmują się tym, że nie rozumieją większości zjawisk wokół siebie. Zachwycają się śpiewem ptaków, przepychem barw ukwieconych łąk i nocnym rozgwieżdżonym niebem, nie chcąc zgłębiać źródła tych fenomenów. Ale gdy chodzi o obraz, myślą, że muszą go zrozumieć. Jeśli już koniecznie chcą zrozumieć, muszą coś o tym wiedzieć. W pełnym ekspresji wywiadzie oznajmił, że jego własna nieznajomość języka angielskiego nie może przecież oznaczać, iż ten język nie istnieje, że nie istnieją książki w tym języku, które kogoś zachwycają, irytują czy wzruszają. Chłonięcie sztuki to proces, który odbywa się po zakończeniu mistycznej, prawie okultystycznej fazy tworzenia. Twórca wykreował obrazy czy dźwięki, angażując mutacje zmysłów niedostępne śmiertelnikowi. Trzeba odwagi, by wystawić swoje dzieło na percepcję ludzi pozbawionych tych dodatkowych wypustków na prowadnicach zmysłów. Obraz będzie się odbijał w setkach par oczu i straci argument widzenia świata przez artystę. Ale Mistrz w odróżnieniu od tego młodego człowieka uważał, że każdy twórca potrzebuje oczu wpatrzonych najpierw w obraz, a potem zapatrzonych w autora. Ci, którzy twierdzą inaczej, to zwykli asekuranci. Wolą się odwrócić, by nie zobaczyć, jak inni odwracają się od ich dzieł. Uznanie i sława to miraże, którymi diabeł kusi artystów. To te same witki, którymi Bóg ich chłoszcze.

Rozpakowała zamówione książki. Miłe w dotyku, miękkie okładki obejmowały wnętrze, w które chciała się zanurzyć już tego wieczoru. Pozycja o sztuce zapowiadała się bardzo dobrze. Bo czyż nie brzmi intrygująco pogląd wpisany w podtytuł: _Komercja jak sokolnicze pęta trzyma w ryzach nie tylko nasz rozum, ale i duszę._

Chciałaby, aby autor rozwinął tę myśl, aby otrzymała potwierdzenie tego, z czym intuicyjnie się zgadzała. Ale równie dobrze może to być element marketingowej strategii. Znała już te zabiegi. Kilka tygodni temu zdarzyło się, że po raz pierwszy wyrzuciła książkę do śmietnika. Kilka zdań na obwolucie obiecywało _freudowskie studium wyalienowania wykreowane w nielinearnej narracji_. Wulgarna treść, wątki chaotycznie przedzierające się przez fabułę, która do końca nie uzyskała nawet zarysu spójności. Tam wszystko było nielinearne, a ona sama poczuła się wyalienowana z grona osób, które od czasu do czasu myślą życzliwie o swej inteligencji. Najwyraźniej kupiła opakowanie bez zawartości. A może zmanierowanie, które przypisała autorowi, wynikało z jej dyletantyzmu? Ale nawet w takich przypadkach pojawiało się na krótko uznanie dla słowa. Dla kilku słów na obwolucie. Słowa często są głębsze niż to, co opisują.

Książki zawsze musiały być nowe. Z ufnością poddawały się jej mało subtelnym zabiegom. Zakreślone fragmenty, podkreślenia tak gwałtowne, że przedzierały stronę, czy zagięte rogi naznaczały książkę. Nie mogłaby myśleć o tym, że ktoś inny wertował kartki, dotykał okładki, może zasnął z policzkiem na otwartych stronach. Przerzucanie kartek używanej książki było jak założenie cudzej bielizny. Biblioteka była dla niej pięknym gmachem, w którym podawano wyborną kawę podczas wernisaży i wyjątkowych spotkań, a dopiero w następnej kolejności zbiorem książek. Ledwo godziła się z tym, że inni patrzą na obrazy Mistrza.

Dawno zarzuciła czytanie książek autobiograficznych, a właściwie wszystkich, w których wydarzenia były opisywane w jakimkolwiek porządku chronologicznym. Wiedziała, że nie zapamięta dat, faktów, ich logicznego poprzednictwa i następstwa. Autorzy takich książek słusznie oczekują od czytelnika gratyfikacji za swój trud dokumentacji, nierzadko okraszonej śmiałymi opisami epizodów z życia bohaterów. Ona też oczekiwała od siebie, że odtworzy choć kilka fragmentów, że dopasuje bohaterskie lub nikczemne czyny postaci do tła historycznego czy choćby do moralności epoki. Ale jej pamięć najczęściej wybierała tylko takie koronki, które jako samodzielne frazy były jak rubaszny bełkot przy suto zastawionym stole. Godziny czytania takich książek nie przynosiły nawet kilkunastu minut refleksji, a próby odtworzenia treści powodowały, że biała plama jej niepamięci rozlewała się w kałużę o rozmiękłych brzegach.

Układając na półkach drobiazgi i książki, spojrzała na pudełko dzieci. Wysypała zawartość na biurko. Opaski szpitalne, na których nie wypisano jeszcze imion. Tasiemka Mateusza z nadprogramową dziurką. Był największym noworodkiem urodzonym w tym szpitalu w ostatnim czasie. Oczywiście, również najgłośniejszym! Laurki rysowane niewprawnymi paluszkami. Kilka książeczek czytanych na dobranoc. To były ich małe wspólne seanse. Śledziły dokładnie ich treść. Zawadiaka Emil trochę przerażał, ale głównie intrygował. Niezbyt rozgarnięty osiołek wprawdzie rozczulał, ale w końcu irytował. Książeczka o jeżyku, który szukał schronienia przed zimą, była najbardziej sfatygowana. Tę historię Mateusz i Natalia przeżywali tak samo. Zamartwiali się razem z małym kolczatkiem. Gdy wreszcie jeżyk znalazł swoje miejsce pod krzakiem berberysu, tak samo kolczastym jak on, w ich oczkach pojawiała się radość wymieszana z ulgą. Jakby się bały, że krzak przy którymś czytaniu się rozmyśli. Trzymając te książeczki w rękach, pomyślała, że być może będą je czytać swoim dzieciom. Chociaż będą im się pewnie jawiły jak teksty spisane na papirusach.

Były nawet połamane kredki i smoczek – trofeum po walce stoczonej z Natalią. Trochę to trwało, zanim go oddała na przechowanie. Najpierw był w kubku obok łóżeczka, tak na wszelki wypadek, później w słoiczku na półce. Aż któregoś dnia córeczka dosłownie wyszarpała swojej lalce plastikowy smoczek i przyniosła Małgorzacie obydwa.

Mały arsenał pamięci. Bez spisu treści. Do przeglądania i przeżywania w dowolnym czasie. Osobliwa wyprawka.

Nie trzeba czytać poradników, aby wiedzieć, że pojawienie się dziecka zmienia nas bezpowrotnie. Chociaż nieraz pomyślała, że powinna była jednak temat rodzicielstwa zgłębić. Nie na wszystko jesteśmy w życiu przygotowani. Poczucie odpowiedzialności zaczyna wyrzynać coraz szersze kręgi. Jesteśmy odpowiedzialni nie tylko za te małe istoty w taki oczywisty sposób, pilnując, by nie stała im się krzywda, by miały zapewnione dobre warunki dla swego rozwoju. Dużo trudniejsze jest zaakceptowanie tego, że to, jak się sami zachowujemy, co i w jaki sposób komunikujemy otoczeniu, jakie wartości wyznajemy, nie jest już tylko naszą sprawą. Te małe stworzenia będą nas obserwować, może się zdarzyć, że zechcą nas naśladować. Wolność przestaje być tak hippisowsko oczywista.

Świadomość, że są szczęściem, przyszła po tym, jak przestało boleć. I już pozostała. Kruche istoty przylegały do niej, nawet gdy ich nie dotykała. Jakby po wyjęciu z jej wnętrza zostały niemal natychmiast dopasowane do jej ciała. Dobrze, że nie było wówczas tej graniczącej z imperatywem agresywnej narracji wydobywającej się z każdego możliwego medium o tym, jak kobieta musi wyglądać w kilka dni po porodzie, jaka musi być zaradna i otwarta na nowe wyzwania. Nie wypadała najlepiej w tym okresie. Pomyślała, że talia powróci kiedyś w znane sobie okolice, a opuchnięte z niewyspania oczy otworzą się szerzej i zobaczą więcej świata niż fragmenty, które zagarnęła córeczka.

Było jednak coś, do czego chciała wrócić, co chciała w sobie ożywić. W kilka miesięcy po urodzeniu Natalii, w jesienny, pogodny wieczór, gdy malutka szybko i spokojnie zasnęła, rozłożyła niedokończone szkice. Patrzyła na nie i nie zobaczyła nic poza zdobytymi kiedyś naprędce umiejętnościami, zamienionymi w cyzelowane proporcje i poprawną perspektywę. Były jak prace zaliczeniowe, oparte na właściwym kadrowaniu i szlifowaniu perspektywy cienia.

Nie wykonała nawet kilku kresek. Jej emocje, których źródła ani wówczas, ani potem nie zidentyfikowała, wspomagane przez wyobraźnię, choć mogło być odwrotnie, wykreowały obrazy, dla których nie znalazła wprawdzie barw, ale które potrafiła ubrać w słowa. Liścik dla córeczki leżał na samym dnie pudełka. Rozwijała papier delikatnie, przedłużając moment, w którym miała sobie przypomnieć siebie sprzed wielu lat.

*

Malarze życia

_Dwoje młodych ludzi ostrożnie rozwinęło białe płótno na blejtramie. Będą szkicować obraz życia istoty, która utulona śpi spokojnie za białymi, półprzymkniętymi drzwiami. Kilka delikatnych, pastelowych linii jak spojrzenie błękitnych oczu okolonych jasnymi puklami. Kolorowa piłka i fioletowy kapelusik._

_Zadrapanie na rączce. Różowe prążki pulsujące pod delikatną skórą. Spojrzeli po sobie zdziwieni. Nie chcąc, by żonie było przykro, mąż szybko domalowuje rękawek. Myśli, że pewnie nieostrożnie zamoczyła pędzel._

_Już wiedzą, że to nie oni!_

_Jeszcze myślą, że mogą uchronić duszę swojego dziecka przed wszystkimi malarzami, którzy proszeni lub nie, będą się zjawiali ze swoimi farbami, z pędzlami wyszczerbionymi, może nawet z rysikiem._

_Każdy ze swoim pomysłem na barwy i linie życia ich dziecka._

_Młodzi rodzice są jak rzeźbiarz, który wyrzeźbił w miękkim kamieniu swoje dzieło. Nawet przez moment nie pomyślał, że jest skończone. Gdy zbliżał się do niego, zauważył balustradę. Nie pozwolono mu przez nią przejść. Nie pozwolono nawet osłonić pracy. Miała być częścią pejzażu, w którym powstała. Mógł tylko patrzeć, jak wystawiona na wiatr, deszcz, smagnięcia błyskawic i ludzkie dłonie zmieniała się._

_Dziecko, choć z naszego ciała, nie jest już nasze. Choć z duszy naszej, duszę swą odkrywa. Zasłoni ją przed nami? Odsłoni przed kimś, komu zaufa bardziej niż nam?_

*

Na karteczce do syna, którą niedawno wsunęła pod wieczko pudełka, chciała jeszcze coś dopisać, ale nie zdążyła, gdyż do pokoju nagle wszedł Mateusz. Nieco zmieszana zgięła papier i nakryła książką.

*

Do syna

_Widzisz moją dłoń uniesioną w geście pożegnania, gdy wyruszasz w kolejną podróż, o której tak mało wiedziałam?_

_Słyszysz, jak proszę, byś zapiął pasy?_

_Widzisz światło w moich oczach, gdy nieprzerwanym potokiem opowiadasz mi o swoim życiu?_

_Tak mnie zapamiętaj, Synku!_

*

Mąż zjawił się punktualnie. Sama nie była jeszcze gotowa, ale brakowało już niewiele, albo niewiele dało się już zrobić! Jeszcze przez chwilę musiała skupić uwagę na zajęciu w niczym nieprzypominającym przygotowań do wyjścia na imprezę. Usiłowała przekazać synowi kilka wskazówek, jej zdaniem przydatnych przy rozwiązywaniu zadań z matematyki. Poza, jaką przybrał, siedząc naprzeciwko, świadczyła o kompletnej absencji umysłowej. Chyba liczył na to, że przyswoi nieco wiedzy wyłącznie dzięki osmozie. Wyglądał trochę jak źrebak w boksie. Mięśnie pod koszulką lekko się napinały, gotowe do poderwania młodego człowieka. Na pewno nie była to mobilizacja przed spotkaniem z trygonometrią. Była przekonana, że jak tylko wyjdzie z domu, syn wepchnie zeszyty do plecaka i po uzgodnieniu jednolitej wersji z Natalią zniknie na cały wieczór.

Trochę mu to ułatwiła. Nazajutrz po osiemnastych urodzinach na podjeździe czekała na niego toyota, którą odkupiła od znajomych. Mateusz znał ten samochód. Był nim tak zachwycony, że wujek kilka razy wcielił się w instruktora i szkolił młodego kierowcę. Jakiego kierowcę? Małgorzata dowiadywała się o takich rewelacjach dopiero wtedy, gdy strony uznawały, że to już właściwy moment. Dbano o nią!

– Ale dzięki temu zaliczyłem egzamin w pierwszym terminie! – Machał z dumą cennym kartonikiem.

Bardzo chciała, by samochód był mniej kłopotliwy niż garbus, którego otrzymała Natalia. Ten mały chrząszcz był piękny, ale na tym lista jego zalet się kończyła. W warsztatach rezydował tak długo, że było jej aż przykro, że podarowała córce takiego grzmota. Aż nagle to cudo zaskoczyło! Natalia uwielbiała ten samochód.

Musi z synem porozmawiać. Po wakacjach to już klasa maturalna, a jego tak niewiele interesowało poza aktywnością sportową. Tylko że to nie było do końca prawdą. Jakimś ewenementem była na przykład znajomość języka angielskiego. Na wycieczkach szkolnych był tłumaczem, a z ostatniej egzotycznej wyprawy z kolegami wyszli cało właśnie dlatego, że umiał się porozumieć z funkcjonariuszami, gdy okazało się, że dokumenty niektórych popłynęły z nurtem strumienia. W domu nikt nie słyszał, jak mówi w tym języku. Gdyby nie celująca ocena na świadectwie, można by pomyśleć, że ktoś podkłada głos pod jego kwestie! Natalia powiedziała kiedyś, że jego angielski jest jak yeti, o którym wszyscy mówią, choć nikt go nie widział.

Historia zna również inne przykłady – ilu przeczytało _Odyseję_, o _Iliadzie_ nie wspominając, a wszyscy mówią o Homerze. Legenda ma się dobrze.

Jeśli wierzyć teoriom, że dzieci buntownicze i uparte są w dorosłym życiu bardziej przedsiębiorcze, jej syn osiągnie wiele! Pomoże mu w tym na pewno asertywność, którą doskonalił od wczesnego dzieciństwa! Małgorzata wiedziała, że takie zachowanie jest pokłosiem jej metod wychowawczych. Szczegółowo argumentowała każde swoje polecenie, uznając, że młody człowiek powinien świadomie spełniać oczekiwania innych. Wtedy nie mogła jednak przypuszczać, że maluch wykształci z czasem w sobie aż takie pokłady rezolutności. Oczekiwał, że zadania, które otoczenie próbowało mu przydzielać, będą uzupełniane o powód, dla którego to on ma je wykonać. Gdy było mu nie po drodze, po prostu grzecznie odmawiał. Można by powiedzieć, dobrze wychowany młody człowiek!

Była w dobrym nastroju, uwagi męża na temat postawy syna, rozumianej oczywiście bardzo szeroko, trochę ją irytowały, ale przecież zaraz mieli wychodzić. Mat zachowywał się bardzo spokojnie, to znaczy nie słuchał tego, co mówił ojciec. Tak, musi z nim koniecznie porozmawiać! Tylko że cierpiała na przewlekły deficyt konsekwencji. Jej dzieci też o tym wiedziały. Nie robiła nic, by podnieść jej poziom. Na wewnętrzną produkcję nie mogła liczyć. Może są jakieś suplementy? A może powinna przyznać przed sobą, że niekonsekwencja jest jej najsilniejszą stroną?

Już ubrana zapytała córkę, czy może tak pójść.

– Bardzo dobrze! – Natalia była wyraźnie zadowolona z mamy.

Sama Małgorzata również czuła, że wygląda nieźle. Lubiła czerwień. Włosy też były jakby bardziej przyjazne i uporała się z nimi. Były niewątpliwie jej atutem, ale ujarzmienie ich objętości potrafiło czasem generować wyraźne przesunięcia w harmonogramie dnia. Nowe sandałki na bardzo wysokich obcasach mogły stanowić problem, gdyby zamierzała tańczyć. Ale ustalili z mężem, że wracają wcześnie. Pewnym zagrożeniem była jej deklaracja alkoholowej wstrzemięźliwości, co od takowej absolutnie zwalniało męża. W efekcie mogło się to przełożyć na bardzo wysoką średnią spożycia dla nich obojga. Mąż nie lubił wcześnie opuszczać imprez, gdy był wstawiony. Ten wariant też przewidywała – po prostu wróci sama. Na pewno żaden z jego kolegów nie posądza jej o nadopiekuńczość, więc takie zachowanie uznają za standard. Nie można ich za bardzo oswajać z myślą, że coś się normuje, wystarczającym szokiem było ich drugie wspólne pojawienie się w ciągu kilku miesięcy.

Przechodząc pod uchylonym oknem, usłyszała salwy śmiechu Natalii i Mateusza. Musiała się powstrzymać, aby nie wrócić i nie zapytać, co ich tym razem tak rozbawiło. Ale pewnie nie powiedzą albo zmyślą coś naprędce. Może znów parodiowali rodziców! Kiedyś usłyszała (miała wrażenie, że wcale nie chciał być nieusłyszany!), jak Mateusz powtarzał siostrze słowa, które mama wygłosiła po powrocie z drugiego w ciągu tygodnia spotkania z dyrektorem szkoły.

– Wiesz, jaka jest różnica pomiędzy lekkomyślnością a głupotą? Ludzie lekkomyślni szacują ryzyko niepowodzenia, a głupi przy stu procentach niepowodzenia idą w zaparte! – Mateusz niemiłosiernie przeciągał _g._

Gdy zobaczyli ją wtedy w drzwiach, Natalia, niezbyt zmieszana, powiedziała do Mateusza:

– To było lekkomyślne czy głupie?

Kiedy indziej zobaczyła, jak Natalia przemierzała pokój zdecydowanymi krokami i głosem nieznoszącym sprzeciwu perorowała:

– Powtarzam raz jeszcze, jeśli się spóźnicie, nie będę czekał nawet minuty!

Ojciec nie byłby zachwycony.

Takie jasełka z niedoskonałymi rodzicami w roli głównej. Dobrze, że ciągle byli obecni w ich młodych, bombardowanych nie tylko realną rzeczywistością umysłach. Wiedziała, że te obrazy będą się zmieniały. One już transformowały wielokrotnie. Nie można oczekiwać, że nasze dzieci będą patrzyły na nas z takim samym uwielbieniem jak wtedy, gdy miały kilka lat. Przecież wyczuwała, że nie wszystkie pytania padają. A jej odpowiedzi zdają się reakcją na zupełnie inną sytuację niż ta, która te pytania wywołała.

Mówiła im, żeby zanim położą się na kozetce u psychoanalityka, wyłuszczając swoje żale na rodziców, spróbowali najpierw wygarnąć samym zainteresowanym. Będzie szybciej, taniej i efektywniej. Nadawała wtedy swoim słowom lekki ton, ale tak naprawdę zadawała sobie pytanie, czy była gotowa na taką konfrontację.

Powoli zachodzące słońce wspaniale rozświetlało niebo. Wierzchołki drzew, jakby niepewne tego, czy jutro będą wyglądały równie pięknie, chowały jego promienie pomiędzy konary. To jeszcze nie lato, ale czyż zapowiedź spełnienia nie jest piękniejsza niż samo spełnienie? Od piękna, które ją urzekało, była odgrodzona szybą. Nie chciała tego przyjąć, ale intuicja mówiła jej, że jeszcze ciągle jest bezpieczna. Nie lubiła u siebie tych stanów, gdy jej drugie, a może pierwsze _ja_, czując się bardzo swobodnie, próbowało tłumaczyć jej świat. Kilka razy kompletnie zignorowała te pouczenia. Nie chciała teraz o tym myśleć.

Krajobrazy zawsze ją urzekały. Mnogością barw, kształtów i szczegółów, które kontemplowała bądź pomijała. Zupełnie inaczej postrzegała obrazy. Nie budziły zachwytu dzieła, którym artystyczna maniera miała zapewnić wierne odzwierciedlenie rzeczywistości. Malując obraz, twórca zdąży zaledwie wykonać projekcję zarysu. W kolejnych sekundach już wszystko się zmieniło, no może poza martwą naturą, ale nigdy nie rozumiała, po co ją malować. Już samo określenie było dołujące.

Nadmiar szczegółów na obrazach wyzwalał w niej niezmiennie poczucie dyskomfortu. Ani natura, ani tym bardziej człowiek nie występują cały czas i wobec wszystkich w takim samym detalicznym wydaniu.

O ileż bardziej wymowna jest linia podbródka dziecka i jego oczy czule wpatrzone w gołąbka, którego obejmuje rączkami z ledwie zaznaczonymi paluszkami.

Mistrz był wierny poglądowi, że sztuka pozwala na kreację bytów, które nie muszą występować w naturze. Dzieła sztuki nie są kopiami realnego świata, one tworzą równoległe, autonomiczne światy. Na obrazach, które przedstawiały jego syna Paula, pojawiały się fragmenty, które to potwierdzały. Stopy chłopca czy kryza wokół szyi są ledwie zarysowane, ale przecież nikomu nie przychodzi do głowy, by pomyśleć, że te subtelne linie miały przedstawiać coś innego niż właśnie stopy i kryzę.

Kiedy oglądała twarze w zręczny sposób przedstawione jednocześnie en face i z profilu, mogła sobie odtworzyć ruch głowy spowodowany nagłym wtargnięciem do pokoju nieproszonego gościa. A może to ostry ból wywołał grymas na tym szczupłym obliczu? Miała wybór. Dopieszczone obrazy, tak jak jednoznaczne sytuacje, męczyły ją.

Nawet nie pamiętała, kiedy zaczęła w podobny sposób odbierać piękno i tajemniczość zamkowych budowli. To właśnie ruiny zamków jak niedokończone obrazy były dla niej miejscem, w którym czuła się wolna od przymusu pamiętania dat i tych wszystkich okoliczności, które powodowały, że najpierw zamek powstał, a potem został zburzony. Ocierając się o zmurszałe kamienie, spomiędzy których wyrastała gałązka bluszczu, albo wpatrując się we fragmenty krużganków na tle zasnutego mgłą nieba, myślała czasem o tych, którzy tam żyli, zmagali się z cierpieniami, ukrywali niegodziwe postępki lub obnosili się ze szlachetnością szytą na miarę czasów. Nie potrzebowała wiedzy o tym, jak miała na imię niewierna żona strącona do lochu przez męża wracającego z wojny. Z wojny, na której on sam i jego żołnierze plądrowali wioski i gwałcili kobiety.

Tabliczki z wierszami Szymborskiej w leśnej komnacie obramowanej powyginanymi konarami cisów zachwycały bardziej niż malowidła w złotych ramach straszące okrutnym albo cynicznym spojrzeniem.

Wszystkie te obrazy powoli odpływały, pozwalając, by sceneria za szybą samochodu mogła przywołać chwile z pogranicza wzruszenia i niepokoju, których doznawała do południa w alejkach ogrodu botanicznego. Miały zapach i posmak wilgotnej mgły unoszącej się nad jeziorem. Kora drzewa, o które się opierała, wrzynała się w plecy. W domu zobaczyła, że drobne łuski odcisnęły na jej bluzce i plecach ornament podobny do szrafowanego rysunku.

To był wspaniały pomysł, aby tam pojechać. Długo ociągała się z opuszczeniem tego miejsca. Gdy zbliżała się do bramy ogrodu, jak neon mignął na tablicy napis.

_Fotografia – rysowanie światłem_

Tytuł wystawy. Znów słowa urzekły ją bardziej niż to, co opisują. Fotografie jej nie zachwycały. W czasach, gdy tryby technologii wciągały wizję artysty, wyrzucając produkt o wydętych ustach, napompowanych pośladkach albo nakładających się pejzażach jak ze snów narkomanów, nie potrafiła wzbudzić w sobie zainteresowania tą sztuką. Teza, iż fotografia chwyta chwilę, była kolejnym socjozabiegiem. Moment sam w sobie nic nie mówi. Potrzebne są chwile, które były przedtem, i te, które nastąpią. Nic nie jest oderwane od tła, z którego się wyłoniło, ani od powłok, które je otulą.

Podobnie postrzegała twórczość impresjonistów. Skupienie się na ulotności chwili, impresji i powierzchowności odczytywała jako niechęć do konfrontacji z prawdą. Melanże, brak konturów, twarze pozbawione wyraźnych rysów i ekspresyjnego spojrzenia budziły w niej wręcz niepokój. Przeszkadzał jej również zgiełk, który krył się we włóknach płócien. Miała wrażenie, że słyszy gwar biesiadników przy śniadaniu, szum oceanu, plusk wioseł czy szelest ocierających się o siebie nenufarów.

Dużym zaskoczeniem było dla niej to, jak bardzo spodobały jej się obrazy Hoppera. Malarz długo pozostawał pod wrażeniem twórczości impresjonistów. Twierdził, że podobnie jak u nich, prawdziwym tematem jego malarstwa jest światło. Tylko że na jego obrazach, poza światłem, główną rolę gra cisza.

Postaci Hoppera są zawsze same, a raczej osobne. Ułożenie ciał, twarze skierowane w stronę światła, zatopienie w myślach wyzwalają potrzebę opowiedzenia drogi, która doprowadziła je do miejsca, w którym się znalazły. Doskonale wyczuli to filmowcy, czyniąc artystę jednym z najbardziej kinematograficznych malarzy dwudziestego wieku. Kadry filmów Deutscha czy Hitchcocka to ożywione obrazy twórcy. Nie brakuje jednak innego odbioru symboliki tych dzieł. Ludzie na nich zostali zatrzymani w kadrze, by pozwolić im zwolnić, by dać im możliwość egzystencji w odrealnionym świecie. Zdecydowanie bliżej było jej do takiego postrzegania tych prac. Po chwili wpatrywania się w obraz można odnieść wrażenie, że jest się na zewnątrz i wewnątrz obrazu. Jakby przyjmowało się zaproszenie do spokojnego dzielenia tej samotności. Nie chciała, by ci ludzie zostali ożywieni. Ich pozorne zagubienie to niezbywalne prawo każdego człowieka do spokoju, do nostalgii i samotności. Nawet jeśli cisza, która ich otuliła, może zassać myśli wypierane w codziennym biegu. Te o lękach, błędach i miłości.

Brak fascynacji fotografią i dziełami impresjonistów jeszcze nie oznaczał, że była taka oryginalna i że jej odczucia mogły być dla kogoś punktem odniesienia. Pewnie po prostu nie rozumiała tej sztuki. I tylko do siebie mogła mieć pretensje, że jej nie zgłębia. Tylko czy musiała?

Może wybierze się na tę wystawę? Nagle okazało się, że ma kilka dobrych pomysłów na siebie.

To był jeden z niewielu dni, w których czuła się częścią małego wszechświata. Do koherencji z tym wielkim nie aspirowała. Gdy dojeżdżała do parkingu przed ogrodem botanicznym, była pewna, że będzie musiała przełożyć wizytę w tym pięknym miejscu. Wąski pasek pomiędzy samochodami może byłby odpowiedni dla kogoś, kto umie parkować, ale ona w takich sytuacjach się poddawała. I wtedy ogromny jeep z gracją zwolnił miejsce, pozwalając jej spokojnie zająć ponadwymiarową powierzchnię. Wracając do domu, niemal płynęła zieloną falą. Była pewna, że gdyby zmieniła trasę, przez kolejne skrzyżowania przejeżdżałaby bez przeszkód. Gdyby zamierzała zgromadzić oszczędności w dolarach, kurs byłby jej przychylny!

Tylko to przyjęcie!

_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: