Dzika kaczka - ebook
Dzika kaczka - ebook
Sztuka norweskiego autora Henryka Ibsena Dzika kaczka należy do kanonu literatury światowej. Była po raz pierwszy wystawiona w 1885 roku i została ironicznie ochrzczona przez krytykę, jako komedia z tragicznym zakończeniem. Głównym bohaterem utworu jest idealistyczny młodzieniec Gregers Werle, którego dewizą jest radykalne demaskowanie prawdy o wszystkich i o wszystkim. Po długiej nieobecności, Gregers powraca do rodzinnego domu. Wierny swojej dewizie, obnaża jedną po drugiej ukrywane tajemnice rodzinne. Bohater wierzy, że w ten sposób wszystkich uszczęśliwi, ale jak się okazuje, walka z kłamstwem przynosi same nieszczęścia. Doktor Relling, jedna z postaci dramatu, konkluduje: „Pozbawiając zwykłych ludzi kłamstwa, pozbawiamy ich równocześnie szczęścia”.
LEKTURA DLA SZKÓŁ ŚREDNICH
Kategoria: | Liceum |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8279-308-6 |
Rozmiar pliku: | 3,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W domu Werlego. Kosztownie i wygodnie urządzony gabinet. Szafy biblioteczne, miękkie, wyściełane meble, na środku sceny biurko, na którym leżą papiery i formularze. Pozapalane lampy z zielonymi abażurami. Na tylnym planie – drzwi z uchylonymi portierami, widać przez nie duży, wytworny pokój, oświetlony lampami i kandelabrami. Z gabinetu prowadzą na prawo do kantoru małe drzwi obite tapetą; z lewej – kominek z żarzącymi się węglami oraz w głębi drzwi dwuskrzydłowe prowadzące do jadalni. Pettersen, lokaj hurtownika Werlego, w liberii, i Jensen, lokaj wynajęty, we fraku, sprzątają gabinet. W tylnym pokoju kilku lokai zapala światła. Z jadalni dochodzi gwar i śmiech; ktoś uderzył nożem szklankę, następuje cisza. Ktoś wygłasza toast. Brawa, znowu gwar rozmów.
PETTERSEN (zapala na kominku lampę i nakłada na nią abażur w kształcie daszka)
No, wiecie, Jensen, teraz stary stoi przy stole i wygłasza długi toast na cześć pani Sörby.
JENSEN (przysuwając fotel)
Czy to prawda, co ludzie opowiadają? Jest coś między nimi?
PETTERSEN
Diabli wiedzą.
JENSEN
Ho, ho, to był w młodszych latach hulaka nie lada.
PETTERSEN
Być może.
JENSEN
Mówią, że wydaje to przyjęcie dla syna.
PETTERSEN
Tak, syn przyjechał wczoraj do domu.
JENSEN
Nawet nie wiedziałem, że stary Werle ma syna.
PETTERSEN
Ma. Ale ten syn pracuje w fabryce i mieszka stale daleko stąd. Przez te wszystkie lata, jak tu służę, nie był w mieście.
JEDEN Z LOKAI (w drzwiach do drugiego pokoju)
Słuchajcie no, Pettersen, jest tu jakiś staruch...
PETTERSEN (mruczy do siebie)
Co, u licha, teraz jeszcze ktoś przychodzi!
Z prawej wchodzi Stary Ekdal. Ma na sobie znoszony płaszcz z wysokim kołnierzem; na rękach wełniane rękawice z jednym palcem, w jednej ręce laska i futrzana czapka, pod pachą jakiś owinięty w papier pakunek. Na głowie rudawa, brudna peruka. Przystrzyżone siwe wąsy. Pettersen idzie mu naprzeciw.
O Jezu, czego pan tu chce?
EKDAL (w drzwiach)
Pettersen, muszę koniecznie wejść do kantoru.
PETTERSEN
Kantor już z jaką godzinę zamknięty!
EKDAL
Słyszałem już w drzwiach, przyjacielu. Ale Groberg siedzi tam jeszcze. Niech pan będzie łaskaw, Pettersen, przepuścić mnie tędy. (wskazuje na wytapetowane drzwi) Dawniej nieraz tędy przechodziłem.
PETTERSEN
Dobrze, niech będzie. (otwiera drzwi) Tylko niech mi pan tędy nie wraca. Mamy gości.
EKDAL
Wiem, wiem! Dziękuję ci, Pettersen, stary, poczciwy przyjacielu. Dziękuję. (mruczy pod nosem) Barania głowa!
Wszedł do kantoru, Pettersen zamyka za nim drzwi.
JENSEN
Ten także należy do personelu kantoru?
PETTERSEN
Nie. Ale od czasu do czasu bierze przepisywanie do domu. Swego czasu był z tego starego Ekdala elegancki pan.
JENSEN
Tak, wyglądał wcale, wcale.
PETTERSEN
Wyobraźcie sobie, że był porucznikiem.
JENSEN
Tam, do licha, porucznikiem?
PETTERSEN
A jakże. Potem przerzucił się na handel drewnem czy coś w tym rodzaju. Mówią, że spłatał Werlemu brzydkiego figla. Fabryka, gdzie teraz pracuje młody Werle, była wtedy własnością starego i Ekdala. Rozumiecie? O, starego Ekdala to ja znam dobrze. Wypiliśmy razem w knajpie pani Eriksen niejedną gorzką wzmocnioną i niejedną flaszkę monachijskiego piwa.
JENSEN
Nie wygląda, żeby miał na stawianie.
PETTERSEN
Nie rozumiecie, Jensen, że to ja stawiałem i stawiam, nie on. Uważam, że nie wolno być sknerą wobec lepszych ludzi, którym się później noga powinęła.
JENSEN
Zbankrutował?
PETTERSEN
Nie, gorzej, dostał się do twierdzy.
JENSEN
Do twierdzy?
PETTERSEN
A może nawet do więzienia. (nasłuchuje) Spokój, idą do stołu.
Kilku lokai otwiera drzwi prowadzące do jadalni. Wchodzi Pani Sörby w otoczeniu kilku panów, z którymi rozmawia. Za nimi całe towarzystwo ze starym Werlem na czele oraz szambelanami Florem, Ballem i Kaspersenem. Na samym końcu Hjalmar Ekdal i Gregers Werle.
PANI SÖRBY (do służby)
Pettersen, proszę kazać podać kawę w salonie muzycznym.
PETTERSEN
Doskonale, pani Sörby.
Pani Sörby i towarzyszący jej dwaj panowie wchodzą do tylnego pokoju. Pettersen i Jensen idą za nimi.
SZAMBELAN FLOR (do szambelana Ballego)
Ten obiad to dobry kawał pracy.
SZAMBELAN BALLE
Ach, przy odrobinie dobrej woli można w ciągu trzech godzin dokonać niewiarygodnych rzeczy.
SZAMBELAN FLOR
Tak, ale później, drogi szambelanie.
TRZECI PAN
Słyszałem, że kawę i maraskino mają podać w salonie muzycznym.
SZAMBELAN FLOR
Brawo! Może pani Sörby zagra przy tej okazji jakiś kawałek.
SZAMBELAN BALLE (szeptem)
Żeby nam tylko wkrótce nie zrobiła innego kawału.
SZAMBELAN FLOR
Ależ nie, na pewno nie; Berta nie rzuci swoich starych przyjaciół.
Śmieją się i wchodzą do tylnego pokoju.
WERLE (cicho, zmieszany)
Nie sądzę, żeby ktoś zwrócił na to uwagę, Gregers.
GREGERS (spogląda na niego)
Na co?
WERLE
Tyś także nie zauważył?
GREGERS
Czego?
WERLE
Było nas przy stole trzynaście osób.
GREGERS
Co? Trzynaście?
WERLE (ze spojrzeniem na Hjalmara Ekdala)
Przywykliśmy do dwunastu osób przy stole. (do reszty) Niechże panowie pozwolą.
Wychodzi ze wszystkimi. Pozostają tylko Hjalmar i Gregers.
HJALMAR (który słyszał rozmowę)
Nie powinieneś był posyłać mi zaproszenia, Gregers.
GREGERS
Co takiego? Przecież to przyjęcie zostało niby wydane na moją cześć. I nie miałbym zaprosić mego jedynego i najlepszego przyjaciela...
HJALMAR
Myślę jednak, że twój ojciec niechętnie mnie tu widzi. Nigdy do tego domu nie przychodzę.
GREGERS
Słyszałem. Ale musiałem cię zobaczyć, pomówić z tobą, bo na pewno wkrótce znowu odjadę. Tak, my dwaj – szkolni koledzy – nie widzieliśmy się spory kawał czasu, jakieś szesnaście, siedemnaście lat.
HJALMAR
Rzeczywiście tak długo?
GREGERS
Tak, na pewno. No, jakże ci się powodzi? Dobrze wyglądasz. Utyłeś. Zaokrągliłeś się.
HJALMAR
No, utyć, to nie utyłem, chyba tylko zmężniałem.