Dzikość - ebook
Dzikość - ebook
"Dzikość. Jak kultury zwierzęce wychowują rodziny, tworzą piękno i osiągają pokój."
Carl Safina, jeden z najbardziej bestsellerowych i najczęściej nagradzanych autorów piszących o przyrodzie, w swojej najnowszej książce przybliża czytelnikom trzy kultury inne niż ludzkie – jak funkcjonują, dlaczego akurat tak i jak się w nich żyje.
Niektórzy twierdzą, że kultura jest osiągnięciem wyłącznie ludzkim. To nieprawda. Ta książka przedstawia trzy kultury żyjących na Ziemi istot innych niż ludzie. Jeśli jesteś kaszalotem, arą żółtoskrzydłą lub szympansem, również doświadczasz swojego życia ze zrozumieniem, że jesteś osobą w określonej społeczności. Nie definiują Cię wyłącznie twoje geny; twoja kultura jest drugą formą dziedzictwa. Otrzymujesz je od tysięcy osób, z puli wiedzy przechodzącej przez pokolenia. Możesz wychowywać młode, rozumieć, czym jest piękno, lub walczyć o pokój. Twoja kultura również ewoluuje. Zmieniający się świat wymaga dostosowywania się do nowych sytuacji, więc zdolność uczenia się, zwłaszcza uczenia się społecznego, pozwala adaptować zachowanie znacznie szybciej, niż pozwoliłby na to same geny.
Dzikość oferuje niezwykły wgląd w kultury zwierząt innych niż ludzie – poprzez spojrzenie na życie jednostek w różnych współczesnych społeczeństwach zwierzęcych. Pokazując, jak inni się uczą i są uczeni, Safina pozwala lepiej zrozumieć to, co dzieje się poza ludzkością. Dzięki reporterskiemu wglądowi w głębię dzikiego życia książka oferuje wyjątkowe spojrzenie za zasłonę życia na Ziemi i pomaga w udzieleniu odpowiedzi na najbardziej palące pytanie: czy rzeczywiście jesteśmy tutaj sami?
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66586-87-1 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Stado ar żółtoskrzydłych wynurza się z głębokiego lasu deszczowego niczym płonąca kometa: kilkadziesiąt dużych, bystrych ptaków o rozwianych ogonach i jaskrawych barwach. Przy akompaniamencie fanfar, który same generują, osiadają na wysokich drzewach nad stromym brzegiem rzeki. Są hałaśliwie i rozbawione. Wydaje się, że dobrze bawią się w swoim gronie. Choć tworzą stado, łatwo dostrzec, że wiele z nich przemieszcza się w zażyłych parach. Za jedną z takich par podąża trzecia papuga – młody, lecz potężnie zbudowany ptak. Przyszedł na świat w zeszłorocznym sezonie lęgowym i nadal zawraca głowę rodzicom, domagając się od nich jedzenia. Inne jednoroczne ary są już bardziej niezależne i nauczyły się zachowywać z większą godnością – o ile termin ten da się zastosować do wiszenia do góry nogami, wygłupów i flirtów – i zaczęły same radzić sobie z problemami swojego własnego młodego życia.
Mały szympans jedzie na grzbiecie matki do wodopoju. Nadeszła pora sucha, pozostały więc jedynie płytkie kałuże, rozsiane to tu, to tam. Jest gorąco. Członkowie stada cały ranek spędzili na odległym drzewie owocowym, a po wędrówce przez gęsty las wszyscy są spragnieni. Znalazłszy mech, matka ugniata go i zanurza w niewielkiej kałuży. Przykłada mokrą „gąbkę” do ust i wyciska z niej płyn. Maleństwo zeskakuje z grzbietu matki, szturcha ją tak długo, aż ta poda mu mokrą kulkę mchu, po czym robi to samo co ona. Po tej kluczowej lekcji, jak ugasić pragnienie w porze suchej, mały szympans i jego matka wypoczywają chwilę, a następnie żądni kontaktów towarzyskich ruszają na poszukiwanie przyjaciół.
W tym samym czasie bezbronny młody kaszalot pływa przy nasłonecznionej powierzchni tropikalnego oceanu, mającego w tym miejscu głębokość ponad trzech kilometrów. Oczekuje powrotu matki, która tysiące metrów niżej, w ciemnej jak noc i lodowatej wodzie, poluje na kałamarnice. Dziecko, słysząc jej klikanie, podąża za niewidzialną matką niczym balonik na sznurku. Nieopodal małego kaszalota na straży czuwa jego ciotka, czekając na swoją kolej, by zanurkować i rozpocząć łowy. Pierwszy sygnał wskazujący na zagrożenie dziecka sprawia, że cała rodzina, rozproszona po wodach barwy indygo, przybywa na wezwanie.
***
Historie zawarte w tej książce opowiadają o kulturach zwierząt. To, co naturalne, nie zawsze przychodzi naturalnie. Wiele zwierząt musi uczyć się od starszych, jak być tym, kim się urodziły. Muszą poznać specyfikę miejsca, w którym przyszło im żyć, muszą dowiedzieć się, jak utrzymywać się przy życiu, jak skutecznie się komunikować i być słyszanym w określonym miejscu i w określonej grupie. Kulturowe uczenie się upowszechnia umiejętności (takie jak rozpoznawanie i zdobywanie pożywienia), stwarza tożsamość i poczucie przynależności do swojej grupy (a nie do innych grup) oraz podtrzymuje tradycje, które definiują pewne aspekty istnienia (na przykład tę dotyczącą skutecznych zalotów).
Jeśli ktoś w twojej społeczności już zorientował się, co jest bezpieczne, a czego unikać, czasami opłaca się „zrobić to, co trzeba”. Jeśli zrobisz to sam, możesz się dowiedzieć – na własnej skórze – co jest trujące lub gdzie jest niebezpiecznie. Dla członków gatunku poleganie na nauce w kontekście społecznym w celu uzyskania tego, co wypróbowane i prawdziwe, ma wymiar wysoce praktyczny.
Do tej pory kultura pozostawała w dużej mierze ukrytą, niedocenianą warstwą życia gatunków określanych przez nas jako „dzikie”. Jednak dla wielu z nich stanowi ona kluczowy, a zarazem bardzo kruchy element ich egzystencji. Specyficzna wiedza kulturowa, zdobywana i przekazywana przez wiele pokoleń, zaczyna zanikać na długo przed tym, zanim populacja danego gatunku zmniejszy się tak znacznie, że zacznie sprawiać wrażenie niemal wymierającej.
Książka ta opowiada również o tym, dokąd kultura doprowadziła Życie (pisane wielką literą, na oznaczenie wszystkiego, co żyje na naszej planecie) w jego niewiarygodnie długiej podróży. Na przykład jaskrawe ciała ar żółtoskrzydłych oferują nam wspaniałą tajemnicę: dlaczego ich barwy i pióra, które same ptaki postrzegają jako piękne, nas również zachwycają? Na długo przed pojawieniem się ludzi Życie rozwinęło zdolność nie tylko do postrzegania, ale także do tworzenia – i pożądania – tego, co nazywamy pięknem. Dlaczego na Ziemi istnieje postrzeganie piękna? Ten aspekt niniejszych dociekań prowadzi do bardzo zaskakującego wniosku o roli piękna w ewolucji. W toku naszej podróży będziemy dokonywać niezwykłych odkryć. Na razie przyznam się tylko, że gdy pewnego niedzielnego wieczoru, pisząc tę książkę, zdałem sobie sprawę z zapomnianej roli piękna jako siły napędowej ewolucji nowych gatunków, dostałem gęsiej skórki.
***
Nie tylko przez geny stajemy się tym, kim jesteśmy. Kultura jest również formą dziedziczenia. Przechowuje ona ważne informacje nie w pulach genów, lecz w umysłach. Zasoby wiedzy – narzędzia, umiejętności, preferencje, piosenki i dialekty – przekazuje się z pokolenia na pokolenie niczym pochodnię. A sama kultura zmienia się i ewoluuje, często obdarzając zdolnościami adaptacyjnymi tych, którzy ją podtrzymują, szybciej i z większą elastycznością, niż zdołałaby to uczynić ewolucja genetyczna. Jednostka otrzymuje geny tylko od swoich rodziców, lecz kulturę może otrzymać od każdego członka swojej grupy i całej społeczności. Nie rodzimy się z kulturą – na tym polega różnica. A ponieważ kultura zwiększa szanse na przeżycie, to może kierować naszym rozwojem, a geny będą musiały za nią podążać i się dostosowywać.
Od początku istnienia zwierzęcego życia na Ziemi gobelin genów w znacznie większym stopniu, niż sądzili ludzie, przeplata się z wyuczoną wiedzą i zdobytymi informacjami. Wokół nas toczy się proces nauczania w kontekście społecznym. Jest on jednak subtelny; aby go zauważyć, trzeba patrzeć długo i uważnie. Ta książka to głębokie, przenikliwe spojrzenie na rzeczy, które trudno dostrzec.
Dowiemy się z niej, jak będąc kaszalotem Pinchym, arą Tabasco lub szympansem Musą, można doświadczać swojego dzikiego życia ze zrozumieniem, że żyje się w określonej społeczności, która robi rzeczy w określony sposób. Zobaczymy, że w zmiennym i złożonym świecie kultury dostarczają odpowiedzi na pytanie, jak żyć tam, gdzie się żyje.
Uczenie się od innych, „jak żyć”, jest czymś bardzo ludzkim. Jednak uczenie się od innych jest również czymś bardzo kruczym. Czymś małpim i czymś wielorybim. Czymś papuzim. A nawet pszczelim. Zakładanie, że inne zwierzęta nie posiadają kultury, dlatego że nie przypomina ona kultury ludzkiej, jest jak myślenie, że nie mogą się one porozumiewać, ponieważ nie stosują ludzkich form komunikacji. Zwierzęta mają swoją komunikację. Mają też swoje kultury. Nie chcę przez to powiedzieć, że odczuwamy życie tak samo jak one; tak nie jest. Chcę powiedzieć, że wiele stworzeń musi nauczyć się prawie wszystkiego o tym, jak stać się tym, kim będą.
Wieloryby, papugi i szympansy, które odwiedzimy, reprezentują trzy główne tematy kultury: tożsamość i rodzinę, implikacje piękna oraz to, jak życie społeczne tworzy napięcia, które kultura musi złagodzić. Te gatunki – i wiele innych omawianych w tej książce – będą naszymi nauczycielami. Od każdego dowiemy się czegoś, co poszerzy naszą świadomość na temat świata, w którym wszyscy żyjemy.
Zagłębiając się w naturę, patrząc na poszczególne stworzenia w ich żyjących na swobodzie społecznościach, uzyskamy bardzo szczególny przywilej: możność zerknięcia za kurtynę Życia na Ziemi. Obserwowanie, jak wiedza, umiejętności i zwyczaje przepływają między innymi gatunkami, daje nam nowe zrozumienie tego, co nieustannie dzieje się – choć niewidoczne – poza światem ludzi. Pomoże to nam udzielić odpowiedzi na jedno z najistotniejszych pytań: kim są nasi towarzysze podróży na tej planecie – kim są ci, z którymi tu jesteśmy?
Oto cel naszej wyprawy. Gotowi?KRÓLESTWO PIERWSZE: WYCHOWANIE DO ŻYCIA W RODZINIE
KASZALOTY
_Mówią, że morze jest zimne, lecz morze zawiera krew najgorętszą, najdzikszą i najgwałtowniejszą._
D. H. Lawrence, _tłum. Leszek Elektrowicz_
Sylvia milczała.
Potem odwróciła się do Shane’a i powiedziała do niego: „Czujesz ciężar zaufania, który pokładają w tobie te wieloryby”.
To było coś, co zawsze czuł, ale nigdy nie potrafił tego dokładnie nazwać ani wyrazić. W tym jednym zdaniu Sylvia wyjaśniła mu, dlaczego tu jest.
A kiedy dotarł do brzegu, zawołał swoją żonę. Podniosła się i poznała po głosie, że płakał.
„W końcu rozumiem”, powiedział.
A ona odparła: „Opowiedz mi, co się stało”.RODZINY
------------------------------------------------------------------------
JEDEN
_Tak są harmonii pełne czyste duchy:_
_Tylko my słyszeć jej nie możem._
William Shakespeare, _tłum. Józef Paszkowski_
Jest ósma rano, a my żeglujemy po oceanie. Znajdujemy się „na poziomie morza” – tak się na to mówi, jak gdyby ocean był tylko tą powierzchnią, a wszystko, co istotne, unosiło się nad nią, otoczone powietrzem jak my. Jak gdyby istniał tylko „poziom zero”. W rzeczywistości ślizgamy się, mając pod sobą głęboki, rozległy, gęsto zamieszkany świat. Zdecydowana większość istot żyjących na Ziemi kryje się pod powierzchnią wód. Dotyczy to również wielorybów, które wprawdzie oddychają tym samym powietrzem co ludzie, lecz wiodą swój żywot w morzu.
W jaki sposób wieloryb odnajduje sens w życiu? To bardzo poważne pytanie, które może wyprowadzić nas daleko poza naszą strefę komfortu.
Już teraz czuję, jak wielka głębia otwiera się pod nami. Nasza otwarta i wypełniona sprzętem łódź ma długość dziewięciu metrów. Na pokładzie jest czterech członków załogi, których w drogę pchnęła ciekawość i pragnienie przeżycia przygody. Jest jeszcze Shane Gero. I ja. Płyniemy na południowy zachód, naprzeciw wznoszącej się potężnej masy wód. A kapitan David Fabien, wielki Karaib z dredami i głosem jak z boomboxa, jest z tych, którzy się falom nie kłaniają. Idę na nawietrzną stronę łodzi i po chwili jestem kompletnie przemoczony. Wiem, że to jego sposób na to, aby mnie sprawdzić, więc nie odwracam się, żeby na niego spojrzeć i dać mu satysfakcję. Stykałem się w przeszłości ze znacznie gorszymi wodami i znacznie wredniejszymi ludźmi. Rozumuję, że jeśli będę spokojnie znosił chlusty morskiej wody, to będziemy mieć dobre relacje przez cały czas trwania rejsu.
Tymczasem Shane woła: „To było niewiarygodne”. Zalewa mnie kolejna fala, a on kontynuuje: „Ten pierwszy miesiąc. To wtedy tak naprawdę po raz pierwszy zaznajomiłem się z kaszalotami jako jednostkami. To było po prostu niesamowite”. Opowiada mi o swoim pierwszym doświadczeniu, które przeżył tu, u wybrzeży Dominiki, na Morzu Karaibskim.
Wkrótce napotkamy kilkadziesiąt ptaków złowrogo trzepoczących ciemnymi skrzydłami. To fregaty. Są wielkie. Gdy polatują, wydają się nieprzystępne i groźne niczym piraci. I takie w rzeczywistości są. Ich łacińska nazwa gatunkowa brzmi _Fregata magnificens_ – dosłownie: „fregata wspaniała” – i faktycznie jest to wspaniały ptak.
Poniżej tych latających piratów wodę przecinają ciemne kształty, przypominające płetwy grzbietowe delfinów. Zatrzymujemy się. Jeden ptak podrywa się w powietrze, a następnie spomiędzy dużych ciał pływających zwierząt zręcznie wyciąga kałamarnicę.
Nie mam pojęcia, kim są ci obdarzeni płetwami łowcy kałamarnic, ale Shane nie ma problemu z ich rozpoznaniem. To _Pseudorca_, szablogrzbiety, zwane też orkami karłowatymi; faktycznie są znacznie mniejsze niż „prawdziwe” orki. Gdy poszczególne osobniki wynurzają się, by zaczerpnąć oddech, i znikają, szacujemy, że jest ich może około osiemnastu. Długa, gładka plama na wodzie informuje nas, że właśnie przegapiliśmy bardzo udane polowanie. Wokół kłębią się okrągłe czarne głowy. „Pseudoorki” relaksują się teraz jak ludzie, którym po obfitym śniadaniu nie chce się zmywać naczyń.
Przed odpłynięciem Shane pochyla się nade mną i mówi: „To, że tak cię zmoczyło, to tylko na twoją korzyść”.
Odpowiadam, że wiem o tym.
„Od teraz będzie już płynął tak ostro”.
Płyniemy dalej. Shane się nie mylił.
***
Poszukujemy klasycznego potwora morskiego: kaszalota, archetypowego wieloryba ludzkiej wyobraźni, biblijnego Lewiatana, który połknął Jonasza, monstrum, które staranowało statek wielorybniczy Essex, zwierzyny łownej, która doprowadzała do obłędu kapitana Ahaba z _Moby Dicka_. To właśnie ten wieloryb urósł w naszej wyobraźni – w mitach, prawdziwym życiu i fikcji – do największych rozmiarów. To do tej istoty, prawie nigdy nie widzianej, słynącej ze wściekłości – największego na świecie stwora zbrojnego w zęby – staramy się teraz podejść możliwie jak najbliżej.
Wieloryby od wieków symbolizowały różne rzeczy. Handel. Robotę. Przygodę. Pieniądze. Zagrożenie. Tradycję i dumę. Światło i pożywienie. Są surowcem, jak ruda żelaza czy ropa naftowa, z którego można wytworzyć wiele produktów. I z tego powodu wieloryby były cenną zdobyczą. Mężczyźni widzieli w wielorybach wszystko – z wyjątkiem samych wielorybów. Widzenie rzeczy takimi, jakimi są naprawdę, zawsze wymaga uczciwości.
Z tej łodzi szukamy prawdziwego stworzenia, wiodącego swoje autentyczne życie. Ssaków najbardziej przystosowanych do życia w wodzie. Wieloryby pochodzą od ssaków lądowych, które około pięćdziesięciu milionów lat temu stopniowo wróciły do morza. _Cetacea_, łacińska nazwa rzędu waleni, wywodzi się od greckiego słowa κῆτος, które oznacza potwora morskiego.
Kaszaloty są jedynymi żyjącymi członkami rodziny zwanej _Physeteridae_ (kaszalotowatymi), która istnieje od ponad dwudziestu milionów lat. Zalicza się do niej również kilkanaście innych waleni, dziś wymarłych. Lewiatan to ostatnia struga nurtu, który płynął w ziemskich oceanach w szczęśliwej epoce przed nastaniem ery człowieka.
Ale my jesteśmy tu i teraz. Mam nadzieję, że przez kilka następnych tygodni, przy znacznej pomocy Shane’a, zmniejszymy przepaść między nimi a nami. Pragnę spotkań, które pozwolą mi nie tylko ujrzeć Lewiatana, nie tylko obserwować kaszaloty, lecz również przeniknąć przez stereotypy i obcować z tymi istotami takimi, jakimi są, żyjącymi wraz z ich rodzinami i oddychającymi tym samym powietrzem, które łączy nasze dwa światy. Szukam jedynie cudu i dlatego znajduję się w najlepszym możliwym miejscu: na twardej – i w większości mokrej – powierzchni planety, która jako trzecia orbituje wokół gwiazdy zwanej Słońcem; w miejscu, gdzie cuda są tak tanie, że rutynowo się ich nie dostrzega. Trudno w to uwierzyć, wiem. Kontynuujmy.
***
Parę mil za nami – tam, gdzie wschodzi słońce – szmaragdowo lśnią strome wulkaniczne zbocza. Dominika jest jedną z kilku wysp wulkanicznych, które łukiem otaczają Morze Karaibskie, oddzielając je od zachodniego Atlantyku. Na północ od niej leży Gwadelupa, na południu zaś wznoszą się szczyty Martyniki. Porośnięte gęstą dżunglą zbocza opadają wprost do morza. Głęboki ocean trzyma wyspy w swych błękitnych ramionach.
Kaszaloty zamieszkują obszar, który jest rozleglejszy – wzdłuż, wszerz i w głąb – niż habitat jakiekolwiek innego stworzenia na Ziemi, z wyjątkiem ludzi: rozciąga się on od sześćdziesiątego stopnia szerokości północnej do sześćdziesiątego stopnia szerokości południowej (samice i młode na ogół pozostają między czterdziestym równoleżnikiem na północy a czterdziestym na południu), a ponadto od powierzchni oceanu do mrocznych i zimnych głębin, gdzie panuje miażdżące ciśnienie. Ale ludzie nieczęsto je dostrzegają. Kaszaloty przemierzają wody otwartego oceanu na dużej głębokości i prawie zawsze daleko od szelfu kontynentalnego. Rzadko kiedy zapuszczają się na akweny, których dno sięga powyżej dziewięciuset metrów, a głębie znajdują się daleko od większości wybrzeży. Co więcej, mogą przepłynąć dziennie ponad sześćdziesiąt kilometrów, co daje trzydzieści tysięcy kilometrów w skali roku. Rozległość ich liczącego miliony kilometrów kwadratowych oceanicznego habitatu sprawia, że badanie ich wędrownego życia jest prawie niemożliwe. Jednak tutaj, na Dominice, głębiny znajdują się blisko lądu, co sprawia, że jest to najlepsze miejsce na świecie do tego, aby jakiś zespół badawczy, mający bazę na brzegu, mógł próbować je obserwować i rejestrować ich obyczaje.
Shane po prostu nakreślił na mapie oceanu kwadrat o boku długości dwudziestu kilometrów i powiedział: „To jedne z największych i najbardziej nieuchwytnych stworzeń na świecie. Będziemy je badać, gdy będą pojawiać się w tym niewielkim kwadracie i gdy będą go opuszczać”. Shane zainwestował dużo czasu i wysiłku w to, żeby ta śmiała propozycja okazała się sensowna. Porażka nie wchodzi w grę; stawka jest zbyt wysoka, zarówno dla niego, jak i dla wielorybów.
***
Gdy zbliżamy się do miejsca pierwszego postoju, opada na nas kurtyna lekkiego deszczu. Owszem, polujemy na Lewiatana, lecz nie posługujemy się do tego wzrokiem. Jest bardzo mało prawdopodobne, abyśmy go odnaleźli, pływając po prostu po okolicy i wypatrując jego fontanny, ponieważ pięćdziesiąt minut z każdej godziny swojego życia kaszaloty spędzają pod wodą. Około 80 procent ich czasu wypełniają łowy prowadzone w mrocznych i lodowatych głębinach, tysiące metrów pod powierzchnią morza, bądź wędrówka z tych głębin na powierzchnię i z powrotem. Tak więc, podobnie jak wieloryby, będziemy polować, wykorzystując doskonałą zdolność wody do przewodzenia dźwięku. Będziemy nasłuchiwać.
Zatrzymujemy się. Wodoodporny mikrofon, zwany hydrofonem, zostaje opuszczony z boku łodzi do wody. Asystenci Shane’a odnotowują współrzędne lokalizacji, stan morza i nieba… Shane podaje mi słuchawki; na zmianę nasłuchujemy klikania kaszalotów, które stanowi ich system echolokacji.
Gdy napotykamy na morzu delfiny, które ścigają się z łodzią lub płyną na fali dziobowej, możemy usłyszeć ich piski i gwizdy. Te dźwięki nie mają związku z echolokacją. To sposób, w jaki zwierzęta te komunikują się między sobą. Do echolokacji służy klikanie.
Kaszaloty przez długi czas uważano za nieme. Pierwszy opis ich kliknięć naukowcy opublikowali w 1957 roku. Wielorybnicy nigdy nie słyszeli klikania, jakie wydają te zwierzęta.
Ja zresztą, jak dotąd, też. Początkowo słyszę tylko odgłosy falującej wody na powierzchni. Potrzeba kilku chwil, aby mój mózg odfiltrował chlupot i wsłuchał się głębiej. Wtedy – tak, zaczynam je słyszeć. Wezwania. Piski i gwizdy, bardzo wysokie. Niezbyt głośne. Shane mówi, że to prawdopodobnie orki karłowate, które widzieliśmy tam, gdzie były fregaty. Tak, te nawoływania przywędrowały z daleka. Shane dodaje, że gwizdy orek karłowatych brzmią trochę jak muzyka elektroniczna; odgłosy delfinów bardziej przypominają poświstywania. Orki, podobnie jak delfiny, komunikują się za pomocą gwizdów i pisków, natomiast do echolokacji służą im ciągi kliknięć, które czasami następują po sobie tak szybko, że brzmi to jak bzyczenie.
My zaś poszukujemy dźwięków echolokacji kaszalotów: klik, klik, klik. Tego jednak nie słychać. W przeciwieństwie do delfinów, kaszaloty porozumiewają się, również klikając. Wszystkie znane nam dźwięki, które generują, to kliknięcia, jedne do echolokacji, inne do komunikacji.
***
Morze stanowi wirującą mozaikę ruchomych prądów i sezonowo zmieniających się granic temperatur. Tak więc mieszkańcy otwartego oceanu nieustannie się przemieszczają, w ślad za optymalnymi temperaturami, a przede wszystkim za pożywieniem. Wiodą koczowniczy żywot, przemierzając ogromne trasy zarówno w płaszczyźnie poziomej, jak i pionowej.
Podróżujący tuż pod powierzchnią otwartego oceanu może pokonywać znaczne odległości we względnie niezmiennych warunkach, lecz zaledwie dziewięć metrów pod wodą ciśnienie podwaja się. Osiemnaście metrów pod powierzchnią jest ono trzykrotnie większe niż na powierzchni, a poza tym robi się tak zimno, że nurkowanie bez izolacji termicznej doprowadziłoby do wychłodzenia ciała. Na tej głębokości panuje już półmrok, bo przez grubą warstwę wody przenika jedynie zredukowana paleta barw.
Na to, jak ukształtowane są wieloryby, miały wpływ zarówno ląd, jak i ocean. Wieloryby to kręgowce, a dokładniej ssaki. Kręgowce ewoluowały początkowo w oceanie, ssaki zaś wyłącznie na lądzie, jednak niektóre z nich – w tym przodkowie waleni – powróciły do morza. Ryby przekazały wszystkim kręgowcom nasz podstawowy plan budowy ciała, w tym szkielet, narządy, szczęki, układ nerwowy, krwionośny, trawienny i inne. Kiedy niektóre ryby przeniosły się na ląd, panujące tam warunki zamieniły ich rudymentarne kończyny w nogi zdolne do chodzenia i skrzydła zdolne do latania, a łuski ustąpiły miejsca piórom i sierści.
Kiedy jednak pewne ssaki ponownie zanurzyły się w wodzie, ta przypomniała im o konieczności posiadania płetw. Tak właśnie było w przypadku waleni; ich płetwy to po prostu rękawice nałożone na te same kości palców, których używam do napisania tego zdania. Ssaki, które powróciły do morza po milionach lat testów naziemnych, zachowały również płuca, swe wewnętrzne „piece grzewcze”, oraz zwyczaj sprawowania opieki rodzicielskiej nad młodymi. Nie zrezygnowały ze swoich bystrych intelektów ani wybitnych umiejętności społecznych. Te cechy, rozwijane dla potrzeb życia na lądzie, posiadającym je stworzeniom morskim zapewniają szczególną przewagę jako łowcom. Zawartość tlenu w wodzie morskiej wynosi mniej niż 1 procent, co powoduje, że oddychanie skrzelami stanowi nie lada wysiłek. Natomiast powietrze zawiera około 20 procent tlenu. Pomimo nowych modyfikacji adaptacyjnych wieloryby i delfiny pozostają w każdym calu ssakami, którymi byli ich przodkowie. Są bystre i komunikatywne, zasysają powietrze z dużą zawartością tlenu, którym karmią się ich mięśnie, są zapalczywymi, pełnymi wigoru superdrapieżcami z innego świata, krążącymi wokół upatrzonych ofiar.
Morze miało dla powracających doń ssaków dwie główne zalety. Po pierwsze, obfitość pożywienia. W przypadku niewielkich stworzeń żyjących na otwartym morzu gwarancją przetrwania, zupełnie inaczej niż na lądzie, jest tylko jedno: ogromna liczebność. Drobne rybki i kalmary przemieszczają się chmarami. Często milionami. Drugą zaletą środowiska wodnego jest przewodnictwo akustyczne. W najlepszych warunkach widoczność w oceanie wynosi tylko sto metrów. Zaledwie sto–dwieście metrów poniżej powierzchni nie dociera żadne światło słoneczne. Ponieważ jednak woda jest około ośmiuset razy gęstsza od powietrza, ułatwia rozchodzenie się dźwięków.
Podczas polowania kaszaloty posługują się echolokacją, generując kliknięcia w tempie około dwóch na sekundę. „Klikanie” to termin stosowany przez naukowców, lecz zależnie od odległości dźwięk ten może brzmieć rozmaicie. Z oddali przypomina równomierne tykanie; gdy źródło znajduje się bliżej – odgłos kastanietów; gdy jest bardzo blisko – stukot stalowych kulek.
***
Jednym z powodów obecnej absencji Lewiatana jest to, że kaszaloty nie przepadają za orkami karłowatymi. Zachowują się tak, jakby ocean był niebezpiecznym miejscem, i nie jest to postawa nieuzasadniona. Lękają się orek, unikają ataków grindwali i zachowują ostrożność wobec orek karłowatych, bowiem te ostatnie dokuczają młodym kaszalotom, podgryzając ich płetwy ogonowe – zapewne dla zabawy, lecz nie ma w tym niczego zabawnego dla kaszalotów, które są nieśmiałe i troszczą się o swoje potomstwo.
Shane sprawdza GPS w celu ustalenia następnej pozycji. Przepływamy trzy kilometry. Klikanie kaszalota można usłyszeć z odległości co najmniej pięciu kilometrów. Nasze postoje są więc tak zaplanowane, aby nie pozostawiać „akustycznych przerw”. Jeśli wieloryby są obecne, wykryjemy je. Jeśli ich nie ma, cisza nas o tym poinformuje.
O waleniach wiemy wystarczająco dużo, aby naszą wiedzą wypełnić wiele książek. Lecz zarazem wiedza ta stanowi bardzo drobny ułamek ich życia, którego na co dzień doświadczają. Kaszaloty i humbaki, orki, butlonosy i delfinki plamiste – te gatunki ludzie badali nieustannie, jednak pozostali przedstawiciele rzędu waleni nadal są dla nas niemal całkowicie obcymi istotami, żyjącymi w tajemniczym, podwodnym świecie. Co kilka lat naukowcy odkrywają kolejny, nieznany dotąd gatunek walenia.
Łatwiej jednak wyobrazić sobie, że zbliżamy się do Lewiatana, niż faktycznie tego dokonać. Im dalej od brzegu, tym wilgotniej, bardziej kiwa i jest mniej wygodnie. Ale morze nie jest zobowiązane, by ułatwiać nam dostęp do wielorybów. Choć mokniemy, a naszą łodzią miota, jest to i tak nieduża cena za możliwość zajrzenia do tak odmiennego świata.
To napędza Shane’a Gero. Shane jest zgrabny i atletycznie zbudowany; ma sylwetkę ratownika, krótkie brązowe włosy i szarobłękitne oczy. Łączy szczerą, budzącą sympatię życzliwość z głębokim, dociekliwym umysłem. Shane postanowił ustalić, jak kaszaloty dowiadują się, kim są, i jak uczą swoje potomstwo posługiwać się kodami swojej tożsamości. Uzyskanie odpowiedzi na te pytania pomogłoby nam zrozumieć, w jaki sposób stworzenia te tworzą swoje niezwykłe więzy rodzinne.
***
Na drugim postoju – cisza. Kiedy zmierzamy w kierunku trzeciego, na powierzchni morza odbija się oślepiająca mgła rozpraszająca światło. Odległa Dominika na przemian znika i wyłania się zza okrywających ją chmur. Płynąc dalej, mamy wrażenie, jakbyśmy unosili się nad tajemnicami niedostępnymi dla ludzkości. I tak właśnie jest.
Nasz pędzący przez fale kadłub odstrasza latające ryby; jedna z nich ląduje w łodzi. Chwilę podziwiam jej wielkie oko, lustrzane boki i pasmo barwy indygo na grzbiecie, a następnie wrzucam ją do morza.
W ślad za latającą rybą podąża ptak, który pojawił się dosłownie znikąd. To faeton czerwonosterny: ma białe upierzenie, a jego długi czerwony ogon ciągnie się za nim jak proporczyk. Ptak wie, że tnący morze kadłub naszej łodzi może powodować, iż latające ryby wyskoczą ponad powierzchnię, rozumie, co może się wydarzyć, i czeka na to, czego się spodziewa.
Rozczarowujemy go. Patrzę w górę, a ptak spogląda w naszym kierunku: „Czemu nie było cię tu pięć minut temu?” – myślę. „Wtedy ryb było mnóstwo”.
***
Zbliżając się do trzeciego postoju, w którym mamy prowadzić nasłuch, napotykamy unoszącą się na wodzie plechę żółto-zielonych gronorostów o powierzchni dziesięciu arów. Zrywamy znajdującą się na niej plastikową plandekę. Do kadłuba naszej łodzi podpływa niewielka grupa ryb dorado – początkowo widać jedynie ich jasnobłękitne płetwy piersiowe poruszające się w ciemnej głębi morza. Neonowe płetwy i ciała w kształcie wioseł – pokryte plamkami błękitu i żółci, jakby pokolorowało je dziecko – czynią z nich zapewne jeden z najpiękniejszych gatunków w fantazmatycznej puli ryb.
***
Docieramy do miejsca naszego trzeciego postoju i hydrofon ponownie schodzi pod wodę. Słyszę jakiś silnik. Ale chwila… „Ten silnik okrętowy jest tak głośny, że…”.
Shane sądzi, że słyszy bardzo słabe kliknięcia. „Nie jestem pewny…”.
Teraz już obaj słyszymy ledwo wyczuwalne gwizdy – mają w sobie coś elektrycznego. Shane nie ma pewności, jakie stworzenie je generuje. A ja jestem zdumiony subtelną złożonością podwodnych dźwięków.
Potem słyszymy coś jeszcze. Przez hałas fal, odgłos statku i gwizdy docierają do nas… kliknięcia.
Kaszaloty klikają. Ale nie tylko one; klikać potrafią też delfiniaki malajskie. I właśnie widzimy, jak pod wiatr zbliżają się ku nam w małych grupach jakieś delfiny. Ich ciała połyskują, gdy wynurzają się ponad fale.
Kogo właściwie słyszymy?
Shane nasłuchuje uważnie; ze słuchawkami na uszach i z zamkniętymi oczami próbuje odfiltrować klikanie od innych dźwięków oceanu. Aby przynajmniej częściowo pozbyć się szumu, zanurza mikrofon „kierunkowy”. To po prostu hydrofon wetknięty do misy – takiej, w której podaje się sałatkę – umocowanej na kiju od szczotki, komiczne połączenie zaawansowanej technologii i spontanicznej improwizacji. Misa osłania mikrofon przed dźwiękami dochodzącymi z innych stron niż ta, ku której jest skierowany. Obracanie kijem pomaga zlokalizować dźwięki. To prawie tak, jakbyśmy wsadzili pod wodę własne uszy.
„Nie w pobliżu. Z całą pewnością”.
Wpatruję się w ciemnoszare morze. Jest zamglone, rażące, ruchliwe, wzburzone. Posępne.
Shane, z rondem kapelusza nasuniętym nisko na czoło, skupia uwagę na słuchaniu. Kręci kijem, do którego umocowany jest mikrofon kierunkowy, i mówi cicho: „Tak. Może cztery, może pięć wielorybów”… – milknie, nie przerywając obracania misą. „Jeden na północnym wschodzie. Większość na południe od nas”.
Z wyczekiwaniem spoglądamy na południe. Morze jest tam bardzo wzburzone. Cali mokrzy pokonujemy krótki odcinek. Shane’a niezbyt cieszy nierówna walka z wiatrem i falami.
***
Cały nasz dzień kręci się wokół waleni. Wokół ich poszukiwań. Wokół ustalania, kogo znaleźliśmy. Wraz z tymi niewyraźnymi kliknięciami zaczynamy powoli odkrywać morskie tajemnice. Gdzieś w oddali, głęboko pod powierzchnią wody polują kaszaloty, klikając, aby ustalić, co się znajduje przed nimi w ciemności.
Lewiatan zamieszkuje świat dźwięków – i współtworzy go. Prawie nieustannie kaszaloty słyszą odgłosy delfinów, innych waleni i członków własnej rodziny. Gdy przebywają głęboko pod wodą, niemal ciągle posługują się echolokacją, generując kliknięcia i nasłuchując ich.
_Milczący świat_ – tak Jacques-Yves Cousteau zatytułował swoją słynną, wydaną w 1953 roku książkę. To sugestywny zwrot – ale daleki od prawdy. Morze pełne jest wezwań i potwierdzeń. Ostrzeżeń. Powitań. Wyrazów miłosnej tęsknoty. Plemiennych pieśni. Odgłosów silników, impulsów wzbudzanych za pomocą sprężonego powietrza w celu dokonania pomiarów sejsmicznych (tak zwanych _air-guns_) i szumów. W wodzie, która jest osiemset razy gęstsza od powietrza, dźwięk rozchodzi się czterokrotnie szybciej, co czyni ją doskonałym medium komunikacji. Z tego powodu tak wiele zwierząt, od krewetek po wieloryby, rozwinęło sposoby komunikowania się za pomocą przenoszonych przez morze komunikatów dźwiękowych. Niektóre – krewetki z rodziny _Alpheidae_, ustonogi (_Stomatopoda_), prawdopodobnie niektóre delfiny, a być może nawet same kaszaloty – używają dźwięku jako paralizatora. Ponieważ gęstość wody jest bardzo zróżnicowana w zależności od temperatury i zasolenia, oceany stają się akustycznymi systemami transmisji, umożliwiającymi odpowiednio dostrojonemu dźwiękowi odbijanie się od poszczególnych warstw wody i przemieszczanie się na większe odległości, co przypomina nieco przekazywanie sygnałów radiowych przez kolejne wieże transmisyjne. W ten sposób płetwale błękitne i finwale, nadające na najniższych częstotliwościach, mogą pozostawać w kontakcie i podróżować „razem”, będąc oddalone od siebie o setki kilometrów. Ocean z całą pewnością nie jest milczący – jest pełen dźwięków i wiadomości.
System echolokacji kaszalotów generuje najpotężniejszy impuls skupionego dźwięku, jaki może wydać jakakolwiek żywa istota. Huk o natężeniu około dwustu decybeli – porównywalny z odgłosem rakiety Saturn – jest jednym z najgłośniejszych znanych nam dźwięków. Wieloryby kumulują przed sobą strumień energii. To, że możemy usłyszeć ten dźwięk z odległości pięciu kilometrów w dowolnym kierunku od miejsca, w którym powstał, oznacza, że wieloryb dosłownie rozwibrował kilka kilometrów sześciennych wody morskiej, tworząc ogromną sferę dźwięku o dużej mocy, niezwykłą bańkę energii.
Klikanie, które stosują kaszaloty jako sposób echolokacji, jest tak potężne i przenikliwe, że prawdopodobnie są one w stanie „zobaczyć” wiele rzeczy od środka, jak gdyby je prześwietlały promieniami Roentgena. Ludzie, którzy trafiają do wody w pobliżu kaszalotów, są niekiedy skanowani szybkimi seriami kliknięć. Jak napisał James Nestor z BBC News, gdy jeden z fotografów próbował odepchnąć od aparatu zbyt dociekliwego młodego kaszalota, głowa natręta zaczęła tak gwałtownie wibrować od kliknięć, „że sparaliżowało to rękę badacza na cztery godziny”. Z kolei Richard Ellis pisał o młodym osieroconym kaszalocie cierpiącym na zapalenie płuc, który – słaby i bliski śmierci – sam wypełzł na brzeg: „Gdy dotknąłem jego nosa, wydobył z siebie dźwięk tak donośny, że strącił moją dłoń”.
Kiedy się zatrzymujemy, Shane zanurza hydrofon kierunkowy i natychmiast oznajmia: „Nieco bardziej na północ”.
Łódź przyspiesza. Czuję się trochę jak na polowaniu.
Bierzemy kurs na północ i po kilku kilometrach zatrzymujemy się. I tym razem wyraźnie słyszę dźwięk przypominający powolne stukanie paznokciem o twardy blat.
To kaszaloty. Nie ma wątpliwości. Ale słychać je tylko przez krótką chwilę. Stukanie ustaje. Czemu?
„Być może płyną w górę”, mówi Shane.
Kiedy kaszalot kończy łowy, przestaje używać echolokacji i po prostu rozpoczyna długą wędrówkę ku górze, w stronę słońca, aby wziąć następny oddech.
***
Shane twierdzi, że od czasu, który minął od ustania kliknięć, powinniśmy zobaczyć na powierzchni fontannę co najmniej jednego wieloryba. Mogła jednak ujść naszej uwadze na wzburzonym i pokrytym białymi smugami morzu.
Wpatrujemy się w lśniące odmęty, szukając jaśniejszych rozbłysków, które mogą być oznakami oddechu. Łódź się kołysze. Morze faluje. Ocean jest czystym blaskiem.
Słuchawki sygnalizują słabe i odległe kliknięcia daleko na północnym wschodzie.
„Aha – odzywa się Shane – więc dziś są po prostu bardzo rozproszone”.
Jednak pomimo tego rozproszenia wieloryby świetnie się słyszą. A dopóki członkowie rodziny słyszą się wzajemnie – są razem.
„Dobra – instruuje Shane – płyniemy na północny wschód, spróbujmy dopaść główną grupę, zobaczmy, kto to jest”.
Shane jako dziecko hodował kijanki w przydomowym basenie i obserwował przemianę gąsienic w motyle – to ten typ. W wieku ośmiu lat postanowił, że zostanie biologiem morskim. Pierwszego żyjącego na swobodzie walenia zobaczył, mając dwadzieścia lat. Zaskoczony tym doświadczeniem napisał e-mail do pioniera badań nad kaszalotami, Hala Whiteheada. Czekał wiele tygodni, nim nadeszła odpowiedź. A kiedy Whitehead mu odpisał, życie Shane’a uległo zmianie.
Zanim Shane i Whitehead po raz pierwszy wyruszyli na te wody, krążyły pogłoski, że na wodach Dominiki żyją „stali rezydenci”, choć naukowcy nigdy dotąd nie zaobserwowali „osiadłych” kaszalotów. Whitehead udokumentował wcześniej, że kaszaloty na Pacyfiku wiodą życie koczownicze, dlatego i on, i Shane byli sceptyczni wobec tych pogłosek.
Ale w ciągu pierwszej godziny spędzonej na tych wodach napotkali rodzinę waleni, którą nazwali Zespołem T. Później spotkali wieloryby nazwane przez nich Grupą Siedmiu i spędzili z nimi – rzecz bezprecedensowa – czterdzieści jeden dni. Wkrótce spotkali kilka innych rodzin wielorybów. W krótkiej historii badań nad tymi mitycznymi gigantami żadnemu człowiekowi nigdy nie udało się uzyskać z nimi takiej bliskości.
***
Teraz – wnioskując po ich nagłym milczeniu – wieloryby, które były na północny wschód od nas, płyną ku górze. Ciśnienie, temperatura i natężenie światła zmieniają się drastycznie, a rozpuszczone gazy ponownie rozszerzają ich zapadnięte płuca; z nieznanych nam krain kaszaloty wznoszą się ku powierzchni morza, ku ciepłu i powietrzu, którym wspólnie oddychamy.
„Fontanna!”, obwieszcza kapitan Dave. „Taaak!”, potwierdza krzykiem Shane.
Jakieś dwieście metrów od nas, z masywnej głowy – stanowiącej jedną trzecią długości ciała kaszalota – wyglądającej jak machina, jak gigantyczny klin rozszczepiający ocean, szumiąc, tryska ukosem w lewo szara, parująca struga. W przeciwieństwie do wszystkich innych waleni otwór nosowy kaszalotów nie znajduje się na czubku głowy, lecz z przodu, tam gdzie można się spodziewać nozdrzy na pysku typowego ssaka. Muskularny wzgórek kontroluje otwieranie i zamykanie dziwnie lewoskrętnego pojedynczego nozdrza.
Mokra para rozprasza się na wietrze. Obserwujemy sekwencję kilku kolejnych oddechów. Oddech. Mija dziesięć lub dwanaście sekund. Oddech. Kolejne dwanaście sekund. Oddech. Taki trwający klika minut cykl jest potrzebny do oczyszczenia i ponownego „naładowania” tlenem ogromnych ilości krwi. Gdy kaszaloty głęboko nurkują, ich płuca zapadają się pod wpływem ciśnienia. Napęd zapewnia im nie tyle powietrze wypełniające płuca, co tlen wstępnie zmagazynowany w mięśniach.
Podpływamy bliżej, żeby się lepiej przyjrzeć. Kaszalot jest jakieś pięćdziesiąt metrów od nas i płynie w naszym kierunku. Skóra na jego głowie jest napięta i przypomina ciemną termokurczliwą folię. Reszta ciała jest pomarszczona, aby zmniejszyć opór wody poprzez przerwanie przepływu laminarnego. Oczy – których zastosowanie w czarnych i mroźnych głębinach jest ograniczone – są stosunkowo małe. Przy tych rozmiarach ciała trwająca godzinę podróż z powierzchni w głębiny i z powrotem nie wydaje się czymś nierealnym. Echolokacja umożliwia orientację się w mroku. Tłuszcz pozwala przetrwać chłód. Wszystko, co w kaszalocie skrajne, jest w istocie doskonałe.
Potężne zwierzę wydmuchuje fontannę, a potem zanurza swój masywny pysk i zgina długi grzbiet. Unosi w górę swoją szeroką czarną „śrubę napędową”, sygnalizując rychłe odejście ze słoneczno-powietrznego świata. Rozchlapuje wodę mocnymi ruchami płetw i ogona. Podąża w dół, w otchłań morza, ku łowiskom położonym na głębokości stu długości jego ciała.
„Cóż… Ciekawe”. Shane nie brzmi przekonująco.
A ja pozostaję z wrażeniem, że wieloryb jest za duży, abym mógł go zobaczyć. Jedynie przez krótką chwilę można dostrzec jego fragment. Teraz głowa. Teraz grzbiet. Teraz płetwy. Nigdy nie jest to cały wieloryb. Kiedyś w Rzymie powiedziałem do mojej żony Patricii: „Widzimy stworzenie świata autorstwa Michała Anioła. Ale jak wyglądałoby stworzenie, gdyby namalował je Stwórca?”. Myślę, że teraz łatwo mi odpowiedzieć na to pytanie: to musiałoby być coś, co przypomina te wieloryby na tym morzu…
***
„Właśnie bada nas za pomocą echolokacji” – stwierdza Shane, wciąż nasłuchując. „Teraz wędruje w dół”. Kaszalot skupiony na jednym obiekcie wysyła w jego stronę szybkie wiązki, czasami ponad sześćset kliknięć na sekundę, które w naszych uszach brzmią jak szum.
„To młoda sztuka, wygląda na nastolatkę”, mówi kapitan Dave.
„Tak, nie jest zbyt duża. Ale nie sądzę, żebyśmy to ją właśnie słyszeli za pierwszym razem”, odpowiada Shane.
Te oparte na zgadywaniu domysły zwykle prowadzą do ustalenia tożsamości „sprawcy”.
W tym momencie pytanie brzmi: kto to taki? z której rodziny pochodzi?
Nagle jakieś czterysta metrów od nas strzela fontanną inny wieloryb. Porusza się statecznie. Ciemny kształt przebija białą ścieżkę wśród fal.
Zmierzamy w kierunku tego nowego przybysza. Mniej więcej co dziesięć sekund pojawia się kolejna krótka parująca struga oddechu. Kaszalot oczyszcza płuca, napełniając je świeżym powietrzem.
Niespodziewanie, w odległości nie większej niż długość łodzi, wyłania się zaledwie cztero- czy pięciometrowy wieloryb.
„Wrzuć na luz! Wrzuć na luz!” – wrzeszczy Shane. „Mamusia jest tutaj!”.
Spoglądam w dół i zdumiony dostrzegam ciemne oblicze ogromnego wieloryba. Trudno mi zrozumieć, na co właściwie patrzę.
„Śpi w pionie”, wyjaśnia Shane.
Teraz pojmuję; to matka unosi się pionowo w wodzie, nosem do góry. Nie widzę jej ogona; jest za długa. To jej fontanna jako pierwsza zwróciła naszą uwagę.
Kaszaloty sypiają pionowo. „Żeby oddychać, wykonują jakby małe podskoki”. Oddech waleni jest zawsze kontrolowany; nigdy nie odbywa się automatycznie.
Mały kaszalot na krótką chwilę płytko się zanurza. Shane tłumaczy: „Dziecko zanurkuje i zacznie pocierać okolice sutka, aby wywołać wypływ mleka. Karmienie zwykle odbywa się w ten sposób”.
Mleko to „matka w płynnej formie”; rosnące niemowlę ssaka jest całkowicie mlekiem matki przekształconym w pulsujący i pomrukujący organizm: mięso, krew, kości i wszystkie organy i układy. Większość kaszalotów karmi swe młode przez pierwsze cztery lub pięć lat. Niektóre czynią to znacznie dłużej. Najstarszy „osesek” obserwowany na tych wodach miał osiem lat. Światowy rekord to trzynaście lat. Samice nie zajdą w ciążę, dopóki nie przestaną karmić. Kaszaloty mogą dożyć mniej więcej sześćdziesięciu pięciu lat, a najstarsza znana ciężarna samica miała około czterdziestki.
Obyczaje związane z karmieniem różnią się w poszczególnych rodzinach. W Grupie Siedmiu dzieci ssą tylko własne matki. W Rodzinie J występuje tendencja do wspólnej opieki nad dziećmi. Tereka, samica należąca do Zespołu T, która zgodnie z wiedzą badaczy jeszcze nigdy nie rodziła, pomagała w karmieniu dwójki młodych kaszalotów – Topy i Turnera. „Czasami oba młode ssały jednocześnie, po obu jej stronach. Niesamowite”.
Jak to możliwe?
„Tak właśnie to robi Rodzina T”.
Trzyletnia Digit należąca do Grupy Siedmiu nie była już karmiona mlekiem, gdy zaplątała się w jakiś osprzęt rybacki, który ją spowolnił. Po tym, jak ruchy Digit uległy upośledzeniu, jej matka, Fingers, ponownie zaczęła ją karmić. Digit, obecnie sześciolatka, nadal wlecze za sobą osprzęt – i nadal jest karmiona.
***
Dla kaszalotów rodzina jest wszystkim. W pierwszych latach pobytu Shane’a na tych wodach jedna z grup, nazwana przez niego Grupą Siedmiu, lubiła spędzać czas z Rodziną Utensyliów. Can-opener, dorastająca samica należąca do Utensyliów, lubiła bawić się z ówczesnymi młodymi członkami Grupy Siedmiu noszącymi imiona Tweak i Enigma. Co ciekawe – choć może bardziej adekwatnym słowem byłoby „zdumiewające” – odkąd Digit zaplątała się w osprzęt, obie grupy przebywały cały czas razem, jakby były jedną rodziną. Czy stało się tak dlatego, że kaszaloty rozpoznają, iż Digit jest w niebezpieczeństwie? (Istnieje ryzyko, że kiedy Digit będzie dorastać, lina oplatająca podstawę jej ogona zacznie wżynać się w jej ciało i zapewne ją zabije. Jednak samiczka nadal porusza się zbyt szybko, aby ludzie mogli podjąć próbę uwolnienia jej z osprzętu).
Rodziny takie jak te, które szczególnie się lubią, nazywane są „grupami więzi”. To określenie zapożyczone od badaczy słoni i oznacza ono rodziny, które pozostają ze sobą w przyjaźni. W rzeczywistości struktura społeczna kaszalotów bardziej przypomina tą tworzoną przez słonie niż inne wieloryby. Podobieństw jest wiele: utrzymujące ścisłe, stabilne więzi rodziny, w skład których wchodzą samice i zależne od nich młode; grupy „kawalerskie” złożone z dojrzałych fizycznie samców, które zamiast rywalizować z kolosalnych rozmiarów starszymi samcami wolą raczej odłożyć rozmnażanie na później; uderzająca różnica wielkości między samicami a w pełni rozwiniętymi samcami; największe mózgi w swoim środowisku; nawet zęby kaszalotów pokryte są tą sama tkanką co ciosy słoni. Samice słoni i kaszalotów osiągają dojrzałość płciową jako nastolatki i przez całe życie pozostają członkiniami grupy rodzinnej, w której przyszły na świat. Samce słoni opuszczają matkę w okresie dojrzewania. Tak samo dzieje się u kaszalotów. Kaszaloty z jednej rodziny wędrują niekiedy przez kilka godzin lub dni z innymi, a potem się rozdzielają. Podobnie postępują słonie. Zdarzało mi się obserwować stada słoni, które wyglądały jak jedna duża grupa, czasami licząca setki osobników. Jednak pod koniec dnia można było zobaczyć, jak rozdzielają się na znacznie mniejsze zespoły. Były to rodziny, które osobno udawały się w góry do miejsc, gdzie miały spędzić noc. Kiedy rodziny łączyły się w gromadę, nie byłem w stanie określić, kto jest kim. Natomiast słonie nie miały z tym problemu, podobnie jak my potrafimy rozpoznać w tłumie własną rodzinę.
***
Wieloryby, które są teraz na powierzchni, mogą pozostać na niej zaledwie kilka minut lub nieco dłużej. Typowa godzina dorosłego życia kaszalota składa się z długiego nurkowania – podróżowania w dół, poszukiwania pożywienia – które odbywa się pomiędzy przerwami na oddychanie na powierzchni wynoszącymi mniej więcej dziesięć minut. „Nagle decydują odsapnąć – mówi Shane – i kilka godzin spędzają na odpoczynku i spotkaniach towarzyskich”.
Młody kaszalot szykuje się do nurkowania. Młode osobniki zwykle tego nie robią, ale…
„Kod!”, wykrzykuje Shane.
W słuchawkach słychać krótkie serie kliknięć. „Kod” to niejednostajne tykanie, charakterystyczne dla echolokacji. Kody występują w różnych wzorach rytmicznych i przypominają trochę prosty alfabet Morse’a, składający się z trzech do nawet czterdziestu kliknięć. To sygnały tożsamości kaszalotów. Deklaracje przynależności. Za pomocą kodów kaszaloty zapowiadają swoją obecność, określają tożsamość innych wielorybów i ustalają, czy napotkały grupę, z którą mogą się spotykać, czy też taką, której muszą unikać.
Walenie często generują kody podczas przejść – na przykład podczas wynurzania się z głębin na powierzchnię lub przed nurkowaniem – a także witając członków rodziny, zaznaczając obecność samca lub wykrywając zbliżające się drapieżniki… Hal Whitehead, pionier badań nad kaszalotami, po tym, jak po raz pierwszy był świadkiem narodzin walenia, napisał: „W czasie porodu kody emitowane są ze szczególną intensywnością”.
Słuchawki wypełnia gęsta dźwiękowa tkanka złożona z głębokich i odległych odgłosów tykania charakterystycznego dla echolokacji oraz pobliskich głośnych klekotów – to kody. Są tak głośne, że czuję się tak, jakby ktoś klaskał tuż obok mojego ucha. Gdy założyłem słuchawki, w pierwszej chwili pomyślałem, że to kapitan Dave dla żartu klasnął w dłonie za moją głową. Zdumiewa mnie klarowność i siła tych sygnałów. Jeden. Dwa. Trzy, cztery, pięć.
Nikt nie rozumie w pełni, jakie informacje są zakodowane w tych sygnałach. Oczywiście oprócz wielorybów.
Matka, która dotąd spała, teraz wymienia kody z innym wielorybem. Przypomina to wzajemne nawoływanie się: „Jestem tutaj”, mówi jeden. „A ja jestem tutaj”, odpowiada drugi. Coś na kształt rozmowy. Zapewne zanurkował jakiś młody kaszalot, bo samica wita się ze zbliżającym się osobnikiem.
Teraz nie ma wątpliwości, z matką pojawia się kolejna dorosła samica. Trzy walenie odpoczywają obok siebie na powierzchni, oddychając. Najmłodszy po prawej, największy po lewej. Po intensywnym wysiłku czas na głęboki relaks. Każdemu mocnemu, świadomemu wydechowi towarzyszy delikatna tęczowa mgiełka, rozwiewana bryzą.
Dwa większe wieloryby zmieniają pozycję, by odpocząć w pionie. Po zaledwie kilku minutach snu mały wieloryb zaczyna uderzać ogonem w powierzchnię, tworząc potężne rozbryzgi. Nawet jego ogon jest wielki i silny. Wydaje się, że młody kaszalot chce, żeby coś się działo. Liczymy uderzenia: jest ich dwadzieścia jeden.
„On mówi: «Dalej, mamo, obudź się»”, śmieje się Shane.
W międzyczasie Shane nasłuchiwał dwóch innych wielorybów, które brzmiały, jakby były kilka kilometrów dalej. Zamilkły.
Chwilę później kolejny wieloryb wynurza się z hukiem z oceanu jakieś trzysta metrów od nas i opada pod kątem, z lekko wygiętym grzbietem. Gdy jego ciało opada na wodę, wydaje się, że dla uzyskania maksymalnego efektu celowo uderza głową o powierzchnię morza. Przy drugim wyskoku kaszalot podrywa się w powietrze z szeroko otwartą szczęką, a woda wypływa mu z kącików pyska. Ten jedyny w swoim rodzaju widok natychmiast zapisuje się w mojej pamięci. Zwierzę schodzi nieco w dół, odwraca się w stronę światła, a następnie uderza z rozmachem swoim szerokim ogonem – moc tego ciosu wystarcza, aby wyrzucić całe jego ogromne ciało w powietrze. Wykonuje jeszcze cztery kolejne skoki, a jego siła i masa wprawiają nas w osłupienie.
To samica; nazywa się Jocasta. Krawędzie ogonów kaszalotów są niezwykle nieregularne. Pokrywają je zadrapania i wyżłobienia – być może pamiątki po ukąszeniach rekinów lub orek karłowatych. Takie skaleczenia i rany goją się, lecz ślady pozostają na zawsze. Zestaw blizn po ranach, których życie nie szczędzi żadnemu wielorybowi, jest na tyle wyjątkowy, że pozwala zidentyfikować poszczególne osobniki. Jocasta ma na ogonie dwa muszelkowate znaki. Te wieloryby należą do niej, do Rodziny J.
L. V. Worthington, W. E. Schevill, _Underwater Sounds Heard from Sperm Whales_, „Nature” 1957, vol. 180, s. 291 .
R. Ellis, _The Great Sperm Whale_, Kansas University Press, Lawrence 2011, s. 4.
Przepływem laminarnym określa się sytuację, w której – przy odpowiednio małej prędkości przepływu – ciecz przepływa w równoległych warstwach, bez zakłóceń między nimi .
H. Whitehead, _Sperm Whales. Social Evolution in the Ocean_, University of Chicago Press, Chicago 2003, s. 123.
C. Oliveira, M. Wahlberg, M. A. Silva i in., _Sperm Whale Codas May Encode Individuality as Well as Clan Identity_, „Journal of the Acoustical Society of America” 2016, vol. 139, s. 2860–2869.
H. Whitehead, _Voyage to the Whales_, Chelsea Green, White River Junction, VT 1990, s. 151.