Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Dzisiaj wyjdę za mąż - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Format:
EPUB
Data wydania:
13 maja 2025
11,99
1199 pkt
punktów Virtualo

Dzisiaj wyjdę za mąż - ebook

Miranda Fadel pomaga kuzynce uniknąć zaaranżowanego ślubu z szejkiem Zamirem. Nieświadomie zakłóca bieg historii, Zamir bowiem musi się tego dnia ożenić, by przejąć władzę w kraju. Gdy oświadcza, że w takim razie ona zostanie jego żoną, Miranda jest przerażona. Wie, że nie nadaje się na żonę władcy, jednak w zaistniałej sytuacji nie może odmówić. Tym bardziej że Zamir jest pierwszym mężczyzną, przy którym jej serce bije szybciej…

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-291-1362-5
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Zamir przymknął oczy, wychodząc z chłodnego luksusowego hotelu w palące słońce, które wzmagało pulsujący ból głowy. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że zapomniał o okularach przeciwsłonecznych. Ostatnio nie dawał rady, przytłoczony nadmiarem obowiązków i spraw do załatwienia. Ale nadzieja, że dziś wszystko wreszcie się ułoży, była jak obietnica życiodajnej wody na pustyni.

Odetchnął, zadowolony. Ostatnie tygodnie były piekłem, ale nie pozwolił sobie na rozczulanie się nad sobą. Musiał pozostać silny, dla swojej rodziny i kraju. Był o krok od osiągnięcia wszystkiego, co obiecał umierającemu wujkowi – zabezpieczenia korony, a tym samym stabilności swojej ojczyzny, Qu’sil, oraz ponownego zjednoczenia Qu’sil z sąsiednim państwem, Aboussir.

W obu krajach zaplanowano z tej okazji liczne uroczystości, bo nawet najbardziej zagorzali nacjonaliści w obu krajach zgodzili się, że jest to właściwe rozwiązanie. Mimo to negocjacje nie przebiegały łatwo. Na szczęście do zrobienia pozostała już tylko jedna rzecz, choć najważniejsza ze wszystkich.

Nie zwalniając kroku, z telefonem przy uchu, wsłuchany w słowa ministra finansów, który szczegółowo opisywał nieprzewidziane problemy budżetowe, Zamir podszedł do czekającej na niego limuzyny. Drzwi samochodu były otwarte, podtrzymywał je stojący na baczność szofer.

Zamir przez chwilę zastanawiał się, dlaczego jego gospodarze nalegali, by kierowca nosił rękawiczki w takim upale, a nie sprawili, by miał dopasowany mundur. Nawet jego kapelusz wydawał się za duży i zasłaniał mu twarz.

Zamir miał jednak poważniejsze sprawy na głowie. Podziękował kierowcy, wsiadł do limuzyny i skupił się na słowach swojego ministra. Wyciągając nogi, sięgnął po wodę. Po kilku minutach zakończył rozmowę i natychmiast odebrał telefon od szefa królewskiej ochrony. Hassanowi nie podobało się, że Zamir podróżował bez eskorty w obcym kraju, nawet podczas krótkiego przejazdu z hotelu. Ale o to właśnie chodziło – okazać całkowite zaufanie ludziom Aboussir, którzy staną się jego poddanymi.

– Odpręż się, Hassanie. Jestem w drodze. Do zobaczenia wkrótce. – Spojrzał na zatłoczone wąskie uliczki miasta. – I nie martw się, jeśli się trochę spóźnię. Drogi tutaj nie są tak szerokie, jak w domu. Poza tym na pewno nie zaczną ceremonii beze mnie.

Kończąc rozmowę, bocznym przyciskiem opuścił szybę między nim a kierowcą. Potem wziął kolejne tabletki na narastający ból głowy i znów napił się wody. Powinien był znaleźć czas na śniadanie, jednak śmierć wuja oznaczała mnóstwo pracy. Ale wkrótce… Po dzisiejszym dniu postanowił wziąć wolny wieczór.

– Telefon mi pada – powiedział. – Muszę go naładować.

Zwykle robił to wcześniej, ale zapomniał wskutek nadmiaru zdarzeń.

– Oczywiście, panie.

„Panie”? Takie staromodne słowo, ale Aboussir był bardziej tradycyjnym miejscem niż Qu’sil. W jego kraju zwracano się do niego „proszę pana”. Wkrótce zostanie formalnie uznany za szejka i ludzie będą go nazywać „waszą wysokością”.

Zamir posmutniał. Tęsknił za starym człowiekiem, za wujem, którego zastąpi na tronie.

– Poproszę o telefon, zajmę się tym, panie.

Głos szofera brzmiał bardzo młodo, może zbyt młodo, ale skoro umiał prowadzić i znał miasto, wiek nie miał znaczenia. Zresztą… Doprawdy zręcznie manewrował pomiędzy pojazdami, zwierzętami i pieszymi.

– Dziękuję.

Zamir podał telefon, usiadł i zamknął oczy. Powinien był trochę odpocząć

– Za ile tam dotrzemy? Piętnaście minut?

– Dłużej, niestety. Doszło do poważnego wypadku. Będziemy musieli zjechać z głównej drogi. Ale zawiozę was, panie, tam, gdzie potrzebujecie.

Zamir skinął głową, ale nie otworzył oczu. To spotkanie było istotne. Postanowił trochę się zdrzemnąć, żeby potem być w formie.

Nawet w klimatyzowanym pojeździe skóra Mirandy była wilgotna, jednak nie z powodu temperatury, lecz ze strachu! Nawet dla niej, znanej z beztroski i braku odpowiedzialności, dzisiejsze działania były nie do przyjęcia.

Jak w ogóle mogła pomyśleć, że odniesie sukces? Przecież był to tylko akt desperacji. Nie jej własnej, ale kuzynki, której nie mogła tak po prostu odmówić.

Kiedy opracowała plan, w zasadzie pół żartem, Sadia od razu go zaakceptowała. Po raz pierwszy jej nieśmiała kuzynka nie martwiła się o przyzwoitość ani konsekwencje. Właściwie, dlaczego miałaby się martwić, skoro to Miranda ryzykowała najwięcej?

To nie fair. Sadia nie mogłaby tego zrobić. Zauważono by, gdyby wymknęła się dziś rano.

W każdym razie, jeśli plan nie wypali, obie za to zapłacą. Ale gdyby się udało… Nawet jej bujna wyobraźnia nie była w stanie sprostać wyzwaniu. Pal licho, byłoby warto, nawet mimo prawdopodobnych konsekwencji!

Przecież nie mogła siedzieć bezczynnie, gdy Sadia potrzebowała pomocy! Przyjaźniły się przez całe życie, wliczając w to lata nieobecności Mirandy w Aboussir.

Wjeżdżając przez łukowe przejście do centrum nowej części miasta, zerknęła we wsteczne lusterko. Wyglądało na to, że się zdrzemnął, oparty na wyściełanym oparciu, z długimi nogami wyciągniętymi wzdłuż kanapy.

Był najbardziej imponującym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek spotkała. Chociaż zdjęcia nie oddawały jego piękna, widziała na nich niepokojąco przystojnego mężczyznę. Było w nim coś nieuchwytnie doskonałego, pewność siebie w aurze elementarnej męskości. Sama jego obecność sprawiła, że zaczęła odczuwać świadomość własnej płci. To nie powinno się dziać, wziąwszy pod uwagę, jak dużo czasu spędzała w pobliżu przystojnych mężczyzn. Dlatego ta świadomość ją zszokowała.

Poczuła dreszcz emocji. Co innego opracować plan w pokoju Sadii o północy, a co innego wprowadzić go w życie w biały dzień.

Jej odwaga została osłabiona artykułami o błyskotliwym umyśle szejka Zamira, jego niecodziennych umiejętnościach prezentowanych za sterami władzy i w sporcie. Prasa przedstawiała go jako kogoś, kto potrafiłby zadbać o swój kraj bez względu na okoliczności. Takiego człowieka nie da się łatwo pokonać. Dlatego w nocy próbowała zrezygnować z tego szalonego projektu, ale Sadia była zbyt zdesperowana.

Miranda czuła się winna, bo – szczerze mówiąc – byłaby wdzięczna, gdyby plan się nie powiódł. Ale tak się nie stało. W efekcie przygniotła ją mieszanina strachu i podniecenia, gdy Zamir ruszył w kierunku samochodu. Kroczył z pewnością siebie, eksponując szerokie ramiona i mocne dłonie. Blask hebanowych oczu w przystojnej twarzy sprawił, że zapomniała oddychać.

Ojczym Mirandy był przystojny, podobnie jak wielu jego przyjaciół grających w polo. Była przyzwyczajona do obecności sportowców, którzy poruszali się tak, jakby posiadali cały świat. Ale szejk Zamir był klasą sam w sobie.

Ignorując ciepło przeszywające ją falami, skręciła w główną drogę, by opuścić miasto. Nie poruszył się. Jej tętno przyspieszało w oczekiwaniu na pytania. Nic takiego nie nastąpiło. Może rzeczywiście spał. Jednak poczucie niepewności sprawiło, że zrobiło jej się niedobrze.

Opuścili teren zabudowany. Znów spojrzała w lusterko i tym razem przyłapała go, gdy wtulał się głębiej w skórzane siedzenie. Kontrast pomiędzy surowymi, męskimi rysami i delikatnością jego ruchów obudził w niej coś nieznanego. Odetchnęła głęboko, z ulgą. Sprawdziła czas. Wydawało jej się, że jechała godzinami, ale gdyby teraz zawróciła, zdążyliby do miejsca, gdzie go oczekiwano.

Zaciskając szczękę, Miranda skupiła się na drodze i wszystkich powodach, dla których to robiła.

Po pierwsze, nienawidziła gnębicieli. Po drugie, Sadia była zbyt cenna, by ją tak traktować. Poza tym, owszem, to ojciec Sadii faktycznie zmuszał ją do uległości, ale odbywało się to na życzenie tego człowieka. Skoro nikt inny nie miał odwagi, by mu się przeciwstawić, musiała to zrobić osobiście.

Samochód dojechał do skrzyżowania trzech autostrad. Miranda uchyliła okno i jednym szybkim ruchem wyrzuciła telefon Zamira. Jeśli ktoś będzie próbował go zlokalizować, skończy w przydrożnych krzewach. Szkoda, że nie zrobiła tego, kiedy jeszcze byli w mieście, wtedy poszukującym szejka byłoby jeszcze trudniej.

Miranda uśmiechnęła się. Właśnie tak postąpi, kiedy trzeba będzie ponownie kogoś porwać.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij