-
nowość
-
promocja
Dziura w płocie - ebook
Dziura w płocie - ebook
Detektywki Konieczna i Mruczyńska: rozwiązują sprawy szybciej, niż parzą kawę… no, prawie.
Kiedy zgłasza się do nich zrozpaczony chłopak z prośbą o odnalezienie jego brata, wydaje się, że to prosta sprawa. Do czasu, gdy w tle pojawia się trup, sekretarki giną jedna po drugiej, a dziewczyny muszą lawirować między kłamstwami, przystojnymi policjantami i własnym poczuciem humoru.
Zbrodnia z nutą absurdu, śledztwo z kobiecym pazurem i duet, którego nie da się nie pokochać. W świecie, gdzie każdy coś ukrywa, one nie ukrywają tylko jednego – że świetnie się przy tym bawią.
| Kategoria: | Kryminał |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-68695-12-0 |
| Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Siedziała w najciemniejszym kącie kawiarni, małymi łyczkami popijała koktajl truskawkowy i beznamiętnie wpatrywała się w ekran smartfona. Włosy mysiego koloru niedbale związała gumką. Szary, rozciągnięty sweter i niewiadomego koloru spódnica czyniły kobietę niemal niezauważalną dla otoczenia. Co jakiś czas podnosiła komórkę na wysokość oczu, jakby ogromne okulary nie pozwalały dobrze zobaczyć tego, co się tam wyświetlało. W pewnym momencie skinęła na kelnerkę, zapłaciła, ale nadal spokojnie dopijała to, co jeszcze zostało na dnie szklanki. Poprawiła włosy, palcem wskazującym podsunęła okulary na nosie i ruszyła do wyjścia.
Szła powoli, obojętna na potrącających ją przechodniów. W końcu zatrzymała się przed starą kamienicą. Pstryknęła kilka zdjęć tablicy z numerem domu, odwróciła się na pięcie i ruszyła w drogę powrotną. Pod kawiarnią zostawiła auto. Wsiadła i sprawnie włączyła się do ruchu.
***
– Cześć, Ewka!
– Cześć. Nareszcie jesteś. Od godziny wydzwania ta Markowska. Masz coś dla niej?
– Mam. Może przyjść, sprawa zakończona.
Gabriela Konieczna minęła biurko wspólniczki i weszła do swego pokoju. Westchnęła ciężko. Nareszcie mogła usiąść. Cały dzień ganiała po mieście i już nie czuła nóg. Posiedziała tylko tyle, co w kawiarni. Zdjęła okulary, zrzuciła szary rozciągnięty sweter i rozpuściła włosy. Zdjęcia zgrała na komputer. Na ekranie ukazali się siedzący przy stoliku kobieta i mężczyzna. Wyraźnie widać było, że popijają wino i rozmawiają rozbawieni. Obok butelki leżał sporych rozmiarów bukiet róż. Następne zdjęcia pokazywały, jak para idzie ulicą i wchodzi do starej kamienicy. Tam pocałowali się czule na pożegnanie. To, co widniało na ekranie, oraz wcześniej zebrane informacje były niepodważalnym dowodem zdrady.
– Tak. Mam cię, gagatku – powiedziała do siebie głośno Gabrysia.
Zdążyła jeszcze zaparzyć kawę i wydrukować fotki, zanim do biura weszła korpulentna brunetka.
– Tu są dowody. – Konieczna podsunęła przybyłej teczkę. – Rozpisane, z datami i godzinami, gdzie pani mąż bywał. A tu ta kobieta. – Stuknęła palcem w fotografię z kawiarni. – Imię i nazwisko na odwrocie zdjęcia. Dla sądu to wystarczające dowody. Rozwód ma pani w kieszeni.
Wychodząc, zadowolona klientka zderzyła się ze starszą kobietą, która bezceremonialnie weszła do pokoju Gabrieli, szumnie nazywanego biurem. Ewa Mruczyńska próbowała zaprotestować.
– Pani Marto! Gabi jest zajęta. Proszę poczekać!
Pani Marta jednak nie zwracała uwagi na błagalny ton. Weszła do pomieszczenia, bez pytania przysunęła sobie krzesło i usiadła, ignorując minę Gabrysi.
– Masz okropnie niewygodne krzesła. Tyle razy ci to mówiłam. Jeśli nie masz pieniędzy, to ja ci kupię coś porządniejszego i wygodniejszego. To wstyd przyjmować klientów w takich warunkach. Zresztą, co to za klienci – wzruszyła pogardliwie ramionami – nieudacznicy, którzy nie radzą sobie ze swoim życiem.
– Krzesła nie są dla wygody. – Gabriela starała się mówić opanowanym głosem. – Wiesz przecież, że ja tu pracuję, a moich klientów mało obchodzi wystrój biura.
– To jest praca? – fuknęła staruszka. – Uganianie się po mieście za facetami nazywasz pracą? Znalazłabyś wreszcie sobie jednego, a porządnego. Urodziłabyś kilkoro dzieci, zajęłabyś się domem, a nie głupotami. Weź ze mnie przykład. Ta cała agencja potrzebna ci jest jak dziura w płocie.
Marta Konieczna powtarzała to wielokrotnie. Któregoś razu ostatnie zdanie usłyszała Ewa i od tamtej pory nazywały żartobliwie swoje biuro dziurą w płocie, a z czasem po prostu dziurą. Oczywiście tylko między sobą. Wprawdzie Ewa nawet zaproponowała zmianę nazwy agencji na „Dziurę w płocie”, ale Gabi popukała się w czoło.
– A może „Kulą w płot”? – dodała wtedy z ironią.
– Te głupoty, jak mówisz, przynoszą mi zysk, i to całkiem niezły – wytłumaczyła spokojnie. – A poza tym lubię to, co robię. I o ile mi wiadomo – dodała z przekąsem – ty miałaś tylko jedno dziecko, to znaczy mnie. Pracowałaś zawodowo i nie miałaś dla mnie zbyt wiele czasu.
– Bo twój ojciec, świeć Panie nad jego duszą, był, delikatnie mówiąc, niezaradny. Czytał tylko kryminały, a ja musiałam zarabiać na dom.
Ewka zajrzała przez uchylone drzwi.
– Klient przyszedł.
– Dobrze, dobrze, już idę – mruknęła Marta z obrażoną miną. – A ty się zastanów nad swoim życiem – zwróciła się do córki – i w końcu odwiedź starą matkę. Upiekłam sernik, który tak lubisz. Tylko zadzwoń wcześniej, żebym była w domu. Też mam swoje sprawy i swoje życie – podkreśliła.
Wychodząc, rzuciła okiem na mężczyznę, który siedział naprzeciwko Ewy i nerwowo pocierał dłonie. Na widok starszej kobiety podniósł się z krzesła.
– Mogę wejść? – zapytał nieśmiało.
– Tak, proszę. – Mruczyńska ręką wskazała drzwi gabinetu, a pani Marta porozumiewawczo do niej mrugnęła.
– Widziałaś, jakie ciacho? – Lubiła używać młodzieżowego żargonu. – Że też i takich żony zdradzają. – Nie czekając na odpowiedź, ruszyła do wyjścia. Nacisnęła klamkę i jeszcze się odwróciła. – A jak tam twoje dzieciaki? Zdrowe?
– Tak, dziękuję.
***
Mężczyzna wszedł do pokoju Gabrieli, ostrożnie zamknął za sobą drzwi i rozejrzał się niepewnie.
– Nazywam się Dariusz Górski i mam delikatną sprawę. Nie wiem, od czego zacząć i czy w ogóle trzeba panią angażować.
– Proszę usiąść. Od tego tu jestem.
Klient był wyraźnie zdenerwowany. Gabriela postanowiła mu pomóc.
– Proszę dać mi zdjęcie żony.
– Nie mam żony.
– To narzeczonej.
– Narzeczonej też nie mam.
– W takim razie proszę po kolei powiedzieć, z czym pan przyszedł.
Zawahał się.
– Chodzi o to, że mój młodszy brat zaginął. Nie wrócił na noc do domu, telefonu nie odbiera, u żadnego kolegi go nie ma.
– Ile brat ma lat?
– Dziewiętnaście. Wiem, jest już dorosły, ale obawiam się, że wpakował się w jakieś kłopoty. Opiekuję się nim od śmierci naszych rodziców trzy lata temu.
– Zawiadomił pan policję?
– Nie. Łatwo się domyślić, co by powiedzieli. Jest pełnoletni, nie minęły jeszcze dwadzieścia cztery godziny i tak dalej. Zlekceważą mnie i mojego brata. W pani jedyna nadzieja.
– Proszę powiedzieć mi coś o bracie. Uczy się? Pracuje? Nazwiska kolegów. Może ma dziewczynę? Bierze narkotyki?
Dariusz starał się odpowiadać na każde pytanie wyczerpująco. Podał adres szkoły oraz nazwisko i zapisany w swojej komórce numer telefonu Nikodema, kolegi Sebastiana. Adresu niestety nie znał, imion innych kolegów również.
– Uczy się w technikum numer siedem, to w Zespole Szkół Mechanicznych. Jest w klasie maturalnej. Dziewczyny, o ile wiem, nie ma. Jego najlepszy kolega ma na imię Nikodem i chodzi z nim do jednej klasy. Dzwoniłem i do niego, i do innych kolegów, obdzwoniłem wszystkie szpitale, ale w nocy nie było żadnego wypadku. Co do narkotyków, to absolutnie nie! – Szczerze się oburzył. – Nic nie bierze. Nie pozwoliłbym na to.
– To dobrze. Musiałam o to zapytać.
Po wyjściu Górskiego na biurku leżała kartka z notatkami i zdjęcie zaginionego z dopiskiem na odwrocie: „Sebastian Górski, lat 19”.
Zaginiony? Szczerze wątpię. Po prostu urwał się z domu. Brat wygląda na dość zasadniczego, może młody miał dość tej opieki?, Gabriela analizowała w myślach sytuację. Nie spodobało jej się zachowanie klienta. Drażniła ją taka nadopiekuńczość. Sama doświadczała tego na co dzień i też – niejednokrotnie – miała chęć odciąć się od matki chociaż na kilka dni. Brakowało jej jednak odwagi.
***
Wieczorem, już sporo po dwudziestej pierwszej, Gabriela pojawiła się u Marty. Uprzedziła ją telefonicznie, że przyjdzie późno, bo ma kilka spraw, które jeszcze dzisiaj musi ogarnąć. Tak naprawdę odwlekała wizytę, jak tylko mogła. Nie miała ochoty na odwiedziny, a jeszcze mniejszą na wysłuchiwanie, jaką to jest niewdzięczną córką, że starej matki nie chce odwiedzać, że praca ważniejsza, że matka może w każdej chwili umrzeć w samotności, a ona, ta niewdzięczna córka, nawet tego nie zauważy.
Gabriela zastała Martę przy wertowaniu albumu.
– Popatrz! – Kobieta nawet nie podniosła głowy na jej powitanie, tylko stuknęła palcem w zdjęcie. – Byłaś takim słodkim dzieckiem. W tej różowej, tiulowej spódniczce i bluzeczce z cekinami wyglądałaś jak aniołek. I te różowe maleńkie figurówki.
– Tak. Miałam wtedy sześć lat i zamiast bawić się z dziećmi, musiałam chodzić na lodowisko i trenować jazdę figurową.
Chciała dodać, że łyżwy były paskudne i że nie cierpiała tych treningów, ale ugryzła się w język. Po co zaogniać sytuację? Matka uwagę puściła mimo uszu.
– Tak, Gabrysiu, byłaś bardzo ambitnym dzieckiem. Do tej pory nie wiem, czemu porzuciłaś sport. Miałaś duże szanse na sukces. Tyle lat treningu poszło na marne. Nie wspomnę już o pieniądzach.
Gabi westchnęła. Dopiero w wieku szesnastu lat odważyła się sprzeciwić matce.
– Nie wzdychaj i nie przewracaj oczami. Jakoś do tej pory nie możesz znaleźć swego miejsca na ziemi. Rzuciłaś karierę sportową. Rzuciłaś studia. Jesteś humanistką i mogłaś zostać świetną nauczycielką, tak jak ja. Zrezygnowałaś nagle z posady asystentki dyrektora w szkole, którą ci załatwiłam. Był bardzo z ciebie zadowolony.
– Tak, szczególnie gdy gapił się na mój tyłek.
Matka się skrzywiła.
– Nie bądź wulgarna i nie przesadzaj. Nie studiowałaś, nie pracowałaś, tylko czytałaś z ojcem te kryminały. Co to za lektura? Ogłupia tylko. Dlatego wylądowałaś bez zawodu w tym niby-biurze i udajesz, że pracujesz.
– Mamo!
– Co „mamo”? Mam rację. Jaka czeka cię przyszłość? Masz dwadzieścia sześć lat. Powinnaś wyjść za mąż, mieć dzieci. Nie umiesz o siebie zadbać. Nawet narzeczony cię zostawił.
– Mamo! – powtórzyła już prawie ze łzami w oczach.
Matka jakby tego nie słyszała, ciągnęła swoją tyradę.
– Wdałaś się w ojca. Też nic nie potrafił. Tylko czytał te swoje kryminały – powtórzyła takim tonem, jakby to była największa zbrodnia na świecie.
– Zaprosiłaś mnie na sernik – przypomniała Gabriela, żeby zmienić temat.
– A, tak. Sernik jest w kuchni, ukrój po kawałku i zrób sobie kawę, a dla mnie herbatę malinową. Na kawę już za późno, nie mogłabym zasnąć. Sobie też lepiej zrób herbatę. Chociaż – zawiesiła głos, a po chwili dodała: – i tak ostatnio źle sypiam. Martwię się o ciebie. Twoją przyszłość widzę w czarnych barwach. Przy ciasteczku i herbatce porozmawiamy o twojej przyszłości.
Gabi wyszła do kuchni, włączyła czajnik i nałożyła sernik na talerzyki, z trudem powstrzymując łzy. Ojciec zmarł sześć lat temu, a jej ciągle go brakowało. Tych wspólnych tematów, rozwiązywania zagadek kryminalnych, dyskusji przy książkach Agathy Christie. Wierzchem dłoni otarła łzę, która się jednak pojawiła, i wróciła do pokoju z tacą.
– A ten przystojny młody człowiek, którego widziałam w biurze, to kto? Chce się rozwieść? Może byś się koło niego zakręciła?
– Mamo!
– Tylko musisz iść do fryzjera. – Marta spojrzała z dezaprobatą na włosy związane w koński ogon. – Masz taki mysi kolor włosów.
– To mój naturalny kolor, a nazywa się ciemny blond, a nie mysi. – Chciała dodać, że odziedziczyła go po niej, ale to już przemilczała.
– I twarz! – ciągnęła rodzicielka niewzruszona. – Kosmetyczka też miałaby co robić. No i koniecznie manicure. Jak nie masz pieniędzy, to ci pożyczę. Nawet dam. Nie musisz zwracać.
Sernik utknął Gabrieli w gardle. Nie mogła przełknąć ani kęsa. Mimo to spokojnie powiedziała:
– Pieniędzy mi nie brakuje, lubię swoją fryzurę, na kosmetyczkę nie mam czasu, a teraz muszę już wracać. Mam jeszcze trochę pracy.
– Tak, musisz. Wszystko jest ważniejsze ode mnie. Idź! Idź do tej swojej pracy.
Kobieta ostentacyjnie otworzyła album i ponownie zaczęła przeglądać stare fotografie.ROZDZIAŁ II
Następnego dnia Gabrysia z samego rana zjawiła się w Zespole Szkół Mechanicznych. Sebastian Górski chodził do maturalnej klasy. Bez trudu odszukała jego kolegów z technikum i podeszła do nich na przerwie.
– Nazywam się Gabriela Konieczna, jestem prywatnym detektywem i szukam Sebastiana. Wiem, że chodzi z wami do klasy.
– „Chodzi” to za dużo powiedziane – odezwał się szczupły blondyn, a reszta wybuchnęła śmiechem.
– Teoretycznie – dodał nieco niższy brunet.
– Powiecie coś więcej?
– Od dwóch dni nikt go nie widział. Wcześniej też często się urywał z lekcji. Ostatnio robił wrażenie bardzo zajętego, i to wcale nie nauką.
– Wiecie, gdzie może być? Brat go szuka.
– Uciekł braciszkowi? – Wyraźnie rozbawiło to jego kolegów.
– No dobra. – Gabi zakończyła rozmowę. – Na razie to tyle. Jak się wam coś przypomni, to jest mój telefon. – Wręczyła blondynowi wizytówkę.
– A na kawę da się pani zaprosić?
Pogroziła mu palcem. Chłopak, który do tej pory stał kilka kroków dalej i przysłuchiwał się rozmowie w milczeniu, teraz powoli oddalił się od grupy. Gabi domyśliła się, że to Nikodem, przyjaciel Sebastiana, o którym wspominał Górski. Ruszyła za nim w bezpiecznej odległości. Po kilku krokach zadzwoniła do Ewki. Chłopak słyszał, jak Konieczna się przedstawia, i od razu domyśliłby się, że go śledzi. Wspólniczka odebrała po pierwszym sygnale.
– Jesteś potrzebna – oznajmiła Gabriela konspiracyjnym szeptem. – Trzeba poobserwować takiego jednego. Idę za nim od technikum mechanicznego w kierunku ogródków działkowych „Nad Strugiem”. Pospiesz się.
DWA DNI WCZEŚNIEJ
Seba jak zwykle urwał się z lekcji. Nudy! Czego można się w szkole nauczyć? Życie – to jest nauczyciel! Chłopak włożył ręce do kieszeni i pogwizdywał jakiś przebój, a że nie miał słuchu za grosz, to fałszował okropnie, aż jakaś przechodząca kobieta syknęła z dezaprobatą. Nie przejął się i gwizdał nadal. Miał nadzieję, że znowu zobaczy tę dziewczynę. Czasem chodziła o tej porze przez stare miasto, więc może i tym razem ją spotka… Musiała się wreszcie z nim umówić. Nawet nie wiedział, jak ma na imię. Była ładna, jasne włosy związane w kucyk kołysały się w jedną i drugą stronę. Spotkał ją kilka dni temu i próbował zagadać, ale jej wzrok mówił „spadaj”, więc dał spokój. Chwilowo.
Szczęście mu dopisało. Zobaczył ją z daleka. Szła szybko, oglądając się za siebie. Ucieszył się na jej widok. Przygładził kruczoczarne włosy i przyspieszył kroku. Chciał ją dogonić. Weszła do bramy, podążył za nią. Dzisiaj jej nie odpuszczę.
***
Dziewczyna weszła na podwórze. Rozejrzała się nerwowo, ale nikogo nie zauważyła. Mimo to czuła, jak przeszywa ją strach. Dlaczego Jaromir kazał jej tutaj przyjść? To nie miało sensu. Przecież to nagranie z ostatniej imprezy mogła mu pokazać dyskretnie w biurze. Niestety był bardzo zajęty, zdążyła mu tylko szepnąć o filmie. Dopiero godzinę temu wysłał wiadomość, i to w dodatku z obcego numeru. Miała zgrać plik z telefonu na pendrive’a i mu go dostarczyć. Zrobiła, o co prosił, i przyszła w umówione miejsce. Tylko czemu w takiej dziwnej okolicy? I po co ta konspiracja? Nie pytała. Nie chciała znowu usłyszeć „od myślenia to ja jestem”. Okej, chciał być tajemniczy, niech tak będzie. Tylko co ten chłopak, który szedł za nią od dłuższego czasu, miał z tym wspólnego?
***
Komisarz Antoni Iwacki z zadowoleniem porządkował papiery na biurku. Wreszcie dostał dwa tygodnie urlopu. Żona mu zagroziła, że jeżeli i tym razem odwołają wyjazd nad morze, to się z nim rozwiedzie.
– Pogoda w sam raz – mówiła. – Nie za zimno, nie za gorąco. Hotel zarezerwowany. Można jechać z psem. Dzieci jeszcze do szkoły nie chodzą, więc czas i miejsce odpowiednie.
Zamykał akurat szufladę, gdy zadzwonił służbowy telefon. Nie podejrzewając niczego złego, odebrał. Dzwonił prokurator.
– Morderstwo. Przydzielam panu tę sprawę.
– Ale ja…
– Nie ma żadnego „ale”! Proszę natychmiast jechać. – Podał adres. – Spotkamy się na miejscu.
Ledwo prokurator się rozłączył, komórka Iwackiego wydała znajomy dźwięk. Dzwoniła żona. Zignorował. To nie był najlepszy moment na rozmowę. Kolejnego połączenia też nie odebrał. Po chwili nadszedł SMS.
Jak nie odbierzesz, to zaraz przyjadę i narobię ci takiego wstydu, że popamiętasz.
Odebrał.
– Kiedy wreszcie będziesz w domu? Jutro rano wyjeżdżamy. Jesteśmy już spakowani. Chłopcy nie mogą się doczekać.
Komisarz odchrząknął i niepewnym głosem powiedział:
– Mam nową sprawę. Morderstwo.
Przezornie odsunął słuchawkę od ucha i chociaż nie włączył głośnika, kolega z sąsiedniego biurka wszystko słyszał.
Tego potoku słów, narzekań, wymyślań od pracoholików, nieudaczników, wrednego męża i jeszcze gorszego ojca nie dało się opisać. Żona Antoniego mówiła – to było delikatne określenie – chyba z dziesięć minut. W końcu krzyknęła tak głośno, że obaj panowie podskoczyli na krzesłach.
– Jadę sama i wnoszę sprawę o rozwód! Dzieci już nigdy nie zobaczysz!
Rozłączyła się, a kolega z sąsiedniego biurka powiedział tylko:
– Współczuję.
***
Iwacki z wisielczą miną pojechał pod wskazany adres. Ekipa techników policyjnych była już na miejscu i bez słowa wykonywała swoje obowiązki. Lekarz medycyny sądowej popatrzyła na kolegę i bez zbędnych pytań w stylu „co się stało?” zaczęła zdawać relację z oględzin.
– Zginęła na miejscu. Kula prosto w serce, z dość bliskiej odległości. Celny strzał. To nie był amator. Zmarła jakieś pół godziny temu.
– To znaleźliśmy przy niej. – Do komisarza podszedł policjant w cywilu i podał mu torebkę. – Są dokumenty, portfel, komórka – wyliczał.
– Czyli nie rabunek. Są świadkowie?
– Ta kobieta – wskazał stojącą nieopodal – wyjrzała akurat przez okno, zobaczyła leżącą dziewczynę i uciekającego człowieka.
Komisarz podszedł do roztrzęsionej kobiety.
– Widziała pani zabójcę?
– Tak, widziałam. Krzyknęłam za nim „stój!”, ale się nawet nie obejrzał. Uciekł tam. – Wskazała ręką bramę.
– Może go pani opisać?
Kiwnęła głową.
– Mężczyzna?
Znowu kiwnęła głową.
– Jak wyglądał?
– No, taki był duży, to znaczy wysoki, raczej szczupły. W granatowej kurtce. Miał czarne włosy i uciekł.
– Twarz?
– Nie widziałam, tylko jego plecy. Szybko wybiegł za bramę. Ja weszłam do mieszkania po telefon i zadzwoniłam na sto dwanaście.
– Panie komisarzu – jeden z ekipy techników policyjnych podszedł do Iwackiego – znaleźliśmy jeszcze jedną komórkę. Jest rozbita.
Antoni spojrzał na telefon.
– Przekaż to informatykom. Muszą sobie z tym poradzić.
TERAZ
Młody Górski nie wiedział, jak dotarł do ogródków działkowych. Nie wiedział też, jakim sposobem natrafił na altankę, która na szczęście – oczywiście na jego szczęście, a nie właścicieli – była otwarta. No, niezupełnie. Musiał pomóc sobie kopniakiem. Siedział w tej cholernej altance już drugi dzień, trzęsąc się z zimna i z całą orkiestrą w brzuchu.
– Kwiecień, kurka wodna – mruczał pod nosem. – To ma być kwiecień? Mokro, zimno, żeby chociaż kubek gorącej herbaty.
Po Nikodema też nie mógł zadzwonić, bo gdzieś posiał komórkę. Kolejny raz zaklął pod nosem, omotał się jakimś starym, cuchnącym kocem i próbował zasnąć. Nie było to łatwe. Ciągle miał przed oczami tę dziewczynę.
***
Sebastian od dwóch dni się nie odzywał. Umówili się, że zadzwoni wieczorem, więc Nikodem cierpliwie czekał na telefon. Ale ile można czekać? Parę razy próbował się dodzwonić, ale telefon kumpla milczał. Ponownie wziął komórkę, ale rozmyślił się w ostatniej chwili. Jak były problemy, to szli na działki. Plątali się między domkami. Czasem skubnęli jakąś truskawkę, czasem zerwali parę czereśni.
To przecież nie kradzież.
Taaa, pomyślał Nikodem i podrapał się w głowę. Na pewno jest na działkach.
Stał parę kroków za kolegami z klasy, ale i tak wszystko słyszał. Ta kobieta pytała o Sebę. Ciekawe, w co się wpakował. Bezszelestnie wycofał się w bezpieczne miejsce, to znaczy za budynek. Postał chwilę, namyślając się, czy aby na pewno szukać przyjaciela na działkach, czy może poszedł na przykład do kina. Nie, na kino Górski nie miał forsy. W końcu Nikodem postawił jednak na ogródki działkowe.
Szedł szybko. Cały czas miał wrażenie, że ktoś go obserwuje. Obejrzał się kilka razy, ale nic podejrzanego nie zauważył.
Chyba tej detektyw nie przyszło do głowy, żeby iść za mną, pomyślał. Po dwudziestu minutach marszobiegu dotarł na miejsce. Zwolnił. Teraz musiał rozejrzeć się za kumplem.
– Myśl, Nikodem – powiedział do siebie. – Jeżeli jest tutaj, to na pewno szedł tą ścieżką. Zawsze tędy chodzimy.
Zaczął gwizdać ich ulubioną melodię, którą Seba potwornie fałszował. Nagle usłyszał cichutkie wołanie:
– Nikodem!
Odwrócił się i zobaczył przyjaciela wychylającego się przez okno altanki. Rozejrzał się bacznie, ale nikogo nie zobaczył, więc wszedł do środka. Sebastian był owinięty starym, cuchnącym kocem i bardzo blady.
***
Ewa Mruczyńska przejęła chłopaka w połowie drogi. Obserwacja wysportowanego dziewiętnastolatka przysporzyła jej nieco kłopotu, ale przecież ma się tę wprawę. Nie na darmo biegała codziennie rano. Wprawdzie tylko dlatego, że za późno wychodziła z domu i inaczej nie zdążyłaby do pracy, ale przecież nieważne, z jakiego powodu. Ważne, że jest trening. Rozmyślała, że mąż znowu będzie narzekał, że nie wróciła do domu o określonej porze, bo przez to nie dostanie obiadu. Dobrze, że dzieci jedzą w szkole, pocieszyła się.
Stanęła za jakąś szopą i sapała. Obiekt wszedł do opuszczonej altanki. Dostrzegła tam drugiego człowieka. Widziała ich dokładnie przez duże okno. Szyba nie była pierwszej czystości, co przypomniało Ewie, że musi umyć okna.
– Gabi, potrzebne wsparcie – wyszeptała do telefonu. – Siedzi z kimś w altance i nie wiem, co mam dalej robić. Bo jeśli to mordercy? Pamiętaj, że mam dzieci.
Minęła niepełna godzina, która wydawała jej się wiecznością, zanim przybyły posiłki w postaci Gabrieli Koniecznej i emerytowanego policjanta Romana Izydora. Funkcjonariusz od trzech lat był na zasłużonej emeryturze, ale odpoczynek bardzo mu ciążył. Dlatego też gdy żona jego dawno zmarłego przyjaciela poprosiła o dyskretne czuwanie nad Gabrielą, zgodził się bez namysłu. Polubił dziewczynę i wciągnął się do pracy w agencji „Tropiciel”. Oczywiście pracował na zasadzie wolontariatu, ale stawiał się na każde wezwanie. Teraz też z ochotą podjechał po Gabrysię, a potem razem przyjechali do ogródków działkowych. Zaparkował przy ogrodzeniu, w pobliżu bramy. Weszli na teren, rozglądając się uważnie. Może wreszcie Marta doceni mnie za pomoc Gabrysi i opiekę nad nią?, pomyślał emeryt. Od dawna podobała mu się ta energiczna kobieta. Nigdy jednak by jej o tym nie powiedział. Nigdy w życiu! Gdzież on by pasował do takiej eleganckiej byłej nauczycielki, i to w dodatku języka polskiego. Z polskim zawsze miał problemy.
Ewkę zobaczyli z daleka. Machała do nich komórką i nawoływała. „Konspiratorka od siedmiu boleści”, chciał powiedzieć, ale w końcu uwagę zachował dla siebie.
Zbliżyli się do opuszczonego domku ogrodowego, stanęli za jakimiś kłującymi krzakami i zaczęli nasłuchiwać. Chłopcy rozmawiali tak głośno, że było słychać każde słowo. Izydor ruchem ręki nakazał kobietom zostać na miejscu, a sam podszedł bliżej, tuż pod okno altanki, i dyskretnie zajrzał do środka. Młodzieńcy byli zaaferowani rozmową. Nie zauważyliby nikogo, nawet gdyby ten ktoś stanął obok nich.
– Seba, szukają cię.
– Psy?
– Nie. Jakaś tajniaczka. Ciekawe, kto ją nasłał.
– Pewnie mój kochany braciszek. Bawi się w ojca. Starzy mnie tak nie pilnowali jak on. Nikodem, masz coś do żarcia?
Nikodem wyciągnął nadgryzioną bułkę.
– Od dwóch dni piję surową wodę z zardzewiałych rur – oznajmił Górski, łapczywie pożerając resztki śniadania kolegi. – I zjadłem paczkę spleśniałych herbatników. Masz jakąś forsę?
Kolega wręczył mu kilka banknotów.
– Tylko tyle? Za to mam prysnąć za granicę?
– Co ty pieprzysz? Za jaką granicę? Co jest grane?
– Nie mogę ci powiedzieć. Muszę zniknąć na jakiś czas. Dasz radę skołować więcej forsy?
– Niby jak? Te dwie stówy starzy dali mi na szkolną wycieczkę. Jak się wyda, to mam przechlapane. Zastanów się jeszcze nad tym wyjazdem. Wiesz przecież, że co nagle, to po diable. Ucieczka nie rozwiąże twojego problemu, jakikolwiek by był.
– Zamknij dziób. Mam dość tych twoich powiedzonek. Zgubiłem telefon. Sprawdź, o której mam jakiś autobus, na przykład do Berlina.
Chłopcy zamilkli. Nikodem szukał w komórce rozkładu jazdy autobusów.
– Jutro. O szóstej piętnaście, z dworca.
– Okej. Bądź na dworcu. Przynieś coś do żarcia i postaraj się o jeszcze trochę forsy.
– Porąbało cię do reszty? Powiedz wreszcie, o co się rozchodzi. Jeżeli mam zostać twoim wspólnikiem, to chcę wiedzieć, w co się pakuję.
– Mniej wiesz, dłużej pożyjesz. – Seba odpowiedział tekstem z jakiegoś filmu.
Po chwili z altanki wyszedł Nikodem, mrucząc coś pod nosem. Były policjant zdążył niepostrzeżenie przemknąć do kobiet.
– Co robimy? – wyszeptała Ewka. – Dzwonimy po gliny?
– Jeszcze nie. Sami się z nim rozmówimy, a brat wyraźnie nie chciał powiadamiać policji – zadecydowała Gabi.
Roman pokręcił głową. Sprawa zaczynała śmierdzieć, a dziewczyny pakowały się w nie wiadomo co. Kłopoty murowane.
Po wyjściu Nikodema i odczekaniu kilkunastu minut obie kobiety weszły do środka, a Izydor stanął w drzwiach, z założonymi na piersiach rękami. Zaskoczenie pomieszane z przerażeniem wyraźnie odbiło się na jeszcze trochę dziecięcej twarzy Sebastiana.
***
Informatyk bez trudu złożył rozbitą komórkę. Telefon był na abonament, więc właściciela od razu ustalono.
– Otwierać! Policja!
Dwóch mundurowych nic nie robiło sobie z faktu, że naruszają wieczorny spokój.
– Otwierać!
Dariusz stanął w drzwiach i nawet ucieszył się na widok funkcjonariuszy. Może wiedzą coś na temat Seby? Niestety. To oni chcieli się dowiedzieć czegoś od Darka.
– Sebastian Górski?
– Nie, ja jestem Dariusz. Sebastian to mój brat.
– Gdzie jest pański brat?
– Nie wiem, gdzie jest. Od dwóch dni go nie widziałem. Nie, nie zgłaszałem zaginięcia. Coś się stało?
– Pana brat jest podejrzany o dokonanie morderstwa.
Patrzyli na niego podejrzliwie. Nie pytając o zgodę, bez nakazu weszli i bacznie rozglądali się po mieszkaniu.
– To niemożliwe. Seba nigdy… To jemu na pewno coś się stało – próbował tłumaczyć policjantom Darek.
Nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał.
***
Gabriela długo tłumaczyła Sebastianowi, że takie ukrywanie się jest bez sensu.
– Czego się boisz? Policji?
Pokręcił głową. Telefon w kieszeni Gabrieli brzęczał dość długo, zanim zdecydowała się odebrać. Spojrzała na wyświetlacz.
– To Dariusz Górski – powiedziała i nacisnęła słuchawkę.
– Właśnie miałam do pana dzwonić. Tak. Jest cały i zdrowy. Ukrywał się na terenie ogródków działkowych. Policja go szuka? Dlaczego? Podejrzany o morderstwo?
Popatrzyła na chłopaka z niedowierzaniem.
– Coś ty nawyrabiał? Kogo zabiłeś?
– Ja nikogo nie zabiłem. Chciałem z nią tylko porozmawiać.
– Jedziemy na policję – zadecydował Roman, ale dziewczyny go zakrzyczały.
– No co pan! Chłopaka zatrzymają na całą noc. Będą przesłuchiwać, wypytywać, dręczyć. Jest przecież podejrzany o morderstwo, a ledwo stoi na nogach. Jedziemy do biura.
– Słyszał pan? – zapytała Gabi Dariusza, który cały czas starał się wyłapać, o czym rozmawiają po drugiej stronie telefonu.
– Tak. Słyszałem. Zaraz przyjadę.
– Gabi ma rację. Na pewno jest głodny – poparła wspólniczkę Ewa.
– Na policję zgłosi się jutro z samego rana – dodała stanowczo Konieczna. – Teraz go nakarmimy i musi odpocząć.
– A nie posądzą nas o ukrywanie przestępcy? – zaniepokoiła się Ewa.
Były policjant udał, że nie słyszy. Seba milczał. Było mu wszystko jedno, czy biuro, czy policja. Byle dalej od bandytów.
W biurze Ewka zaparzyła herbatę, wkroiła gruby plaster cytryny i wsypała dwie łyżeczki cukru. W mikrofali podgrzała biedronkowe pierogi z mięsem, które leżały w lodówce, w domyśle na czarną godzinę. Chłopak rzucił się na jedzenie i poparzył sobie usta.
Starszy brat zjawił się po dwudziestu minutach. Wszyscy słuchali w skupieniu, co uciekinier ma do powiedzenia. Seba nie mógł zapomnieć dziewczyny, z którą chciał porozmawiać, a został świadkiem zbrodni.
– Ja widziałem morderstwo – zaczął cicho opowiadać. Każde słowo przychodziło mu z trudem. – Wszedłem do bramy. Dziewczyna stała na środku podwórza i rozglądała się nerwowo. Nagle usłyszałem cichy trzask i zobaczyłem jak powoli, jakby w zwolnionym tempie, osuwa się na ziemię. Niewiele myśląc, podbiegłem do niej. Potrząsnąłem za ramiona. I wtedy zobaczyłem na swoich rękach krew. Przeraziłem się. Rozejrzałem się, ale nikogo nie było. Tak przynajmniej mi się wydawało. Wyciągnąłem z kieszeni komórkę i chciałem wezwać pogotowie i policję, ale ręce mi tak drżały, że komórka wypadła na chodnik i się roztrzaskała. Wtedy usłyszałem za sobą jakiś szmer. Ktoś krzyknął: „stój!”. Z przerażenia, nie zważając już na nic, wpadłem do bramy. Pędziłem przed siebie, byle dalej od zamordowanej dziewczyny i od morderców. „Muszę się ukryć”, ta jedna myśl kołatała mi w głowie. Gdzie? Najlepiej w ogródkach działkowych.
Po wysłuchaniu opowieści Dariusz wyciągnął z kieszeni kartkę.
– To znalazłem pod drzwiami, jak wychodziłem. Domyślam się, że chodzi o Sebę.
Piśniesz słowo na psiarni i już po tobie.
Gabriela obejrzała kartkę ze wszystkich stron. Tekst był wydrukowany.
– Czego mam niby nie mówić policji i skąd bandyci wiedzą, gdzie ja mieszkam? – Chłopak był przerażony. Nikt jednak nie umiał dać mu odpowiedzi.