- W empik go
Dziwna historia Piotra Schlemichla i inne opowieści fantastyczne - ebook
Dziwna historia Piotra Schlemichla i inne opowieści fantastyczne - ebook
Znakomity zbiorek opowieści fantastycznych trzech mistrzów pióra, klasyków gatunku przypomnianych przez Wydawnictwo Armoryka. Obowiązkowa lektura wszystkich fanów tego gatunku.
Fragment:
Znasz mię Stefanie. Dziwiłeś się nieraz zbyt nagłym odmianom mojego humoru, który czasami aż do szalonej wesołości dochodził — czasami w niedocieczonym smutku mię pogrążał — albo też i marzeń krainę, w krainę lubego dumania unosił. Lecz jeślibyś, jakimkolwiek sposobem, potrafił przeniknąć moje dziwaczne marzenia; jeśliby one nagle się ukształtowały w obrazy widzialne dla oka, zlały się w dźwięki, które by ucho pochwycić zdołało: o, wtenczas byś pewno szaleńcem twórcę ich nazwał. Nic nie ma na świecie, aby, w marzeniach moich, dla mnie do spełnienia niepodobne było. W obłąkaniu moim, uważam siebie za jakieś bóstwo, za Czarnoksiężnika, któremu orszak Geniuszów posługuje, którego czarodziejska laska tłum dziwów skinieniem tworzy. Świat cały przede mną ugina kolana; anioły i czarty, niebiosa i piekło — na moje rozkazy! W chwilach tych marzeń, lubię się pieścić z tajemniczo—poetycznymi podaniami gminu, które i bez tego, dla mnie, zawierają w sobie jakiś pociągający urok. Lubię im nawet i wierzyć; ale na niedolę, sam koniecznie pragnę o ich prawdzie się przeświadczyć! Powiadam — na niedolę — bo doświadczenie, wróg najzaciętszy idealizmu i marzeń, swoim wielowładnym berłem, potłukło ów rozkoszny urok niektórych z tych podań; jak niegdyś stary mój Pan Dyrektor, zabierając się do nauczania, i kładąc mi książkę przed oczy, nielitościwie niszczył moje hieroglify z kwiatów, i z kart pałace,poukładane na stole.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7639-006-2 |
Rozmiar pliku: | 956 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
opowiadanie fantastyczne
Opowiem wam, co mi się dawniej przywidziało: Może we śnie — Bo kiedy sen uwięzi ciało, Duch wolny może obiec rozległą krainę, I długie pasmo życia w jedną zwić godzinę.
Sen
(z Lorda Byrona)
I.
Znasz mię Stefanie. Dziwiłeś się nieraz zbyt nagłym odmianom mojego humoru, który czasami aż do szalonej wesołości dochodził — czasami w niedocieczonym smutku mię pogrążał — albo też i marzeń krainę, w krainę lubego dumania unosił. Lecz jeślibyś, jakimkolwiek sposobem, potrafił przeniknąć moje dziwaczne marzenia; jeśliby one nagle się ukształtowały w obrazy widzialne dla oka, zlały się w dźwięki, które by ucho pochwycić zdołało: o, wtenczas byś pewno szaleńcem twórcę ich nazwał. Nic nie ma na świecie, aby, w marzeniach moich, dla mnie do spełnienia niepodobne było. W obłąkaniu moim, uważam siebie za jakieś bóstwo, za Czarnoksiężnika, któremu orszak Geniuszów posługuje, którego czarodziejska laska tłum dziwów skinieniem tworzy. Świat cały przede mną ugina kolana; anioły i czarty, niebiosa i piekło — na moje rozkazy!
W chwilach tych marzeń, lubię się pieścić z tajemniczo – poetycznymi podaniami gminu, które i bez tego, dla mnie, zawierają w sobie jakiś pociągający urok. Lubię im nawet i wierzyć; ale na niedolę, sam koniecznie pragnę o ich prawdzie się przeświadczyć! Powiadam — na niedolę — bo doświadczenie, wróg najzaciętszy idealizmu i marzeń, swoim wielowładnym berłem, potłukło ów rozkoszny urok niektórych z tych podań; jak niegdyś stary mój Pan Dyrektor, zabierając się do nauczania, i kładąc mi książkę przed oczy, nielitościwie niszczył moje hieroglify z kwiatów, i z kart pałace, poukładane na stole.
W wigilię Nowego Roku, w północ, siedziałem przed zwierciadłem, oczekując zjawienia się mojej narzeczonej i całej przyszłości. Z fajką w ustach, a piórem w ręku, usiadłem przy stole usłanym książkami i szpargałami papieru i długo dumałem, to w lustro spoglądając, to z dymu kółeczka rzucając w powietrze, a czasem myśli na papier. Minęła północ — i cóż widziałem? czego dociekłem? — prawdy! Wziąłem jedną lekcje doświadczenia, którego sposób nauczania śmiało porównać można do tego, jakim belfry bachorów po karczmach uczą.
Przede mną w zwierciadle była mroczna, nieprzejrzana przestrzeń, i ja, dokoła otoczony książkami z piórem w ręku, nad mym pamiętnikiem. Wprawdzie to można było przyjąć za istotną wróżbę. lecz ja nie lego żądałem. Widziałem moje przeznaczenie: przyszłość moja — tajemnica, jak przyszłość każdego człowieka. Przeczucie tylko powiada, że smutna. Praca moją przeznaczoną. Księgi i pióro — moi przyjaciele. Można to przyjąć za prawdziwą wróżbę, lecz jeszcze raz mówię, że ja nie tego żądałem.
W wigilią Ś. Jana, do której tyle dziwów lud nasz przywiązuje, wróciłem ze szkół do domu, i nasłuchawszy się gawęd staruszki, mojej i mego ojca piastunki, o strachach, czarownikach i wiedźmach, urokach, zawitkach w zbożu, o odbieraniu u krów i mleka itp., kiedy mi jeszcze oznajmiła, że ma gotować cedziłkę na osinowych drewkach, by poznać, kto mleko u krów odbiera; postanowiłem w tym jej dopomóc, i na zaś, po dokładnym opisaniu sposobów, rzecz całą zdała na moje ręce.
A tak! Więc, na dziedzińcu, który tylko parkanem był oddzielony od starej kapliczki i cmentarza, kazałem rozpalić ogień, i na trójnogu postawić kociołek z Jordańską wodą. Przyniosłem piasku z mogiły, który z cedziłką wrzuciłem do kociołka i tak już wszystko urządziwszy, o samej jedenastej w nocy, zasiadłem u ognia, oczekując zjawienia się wiedźmy. Ta zaś musiała przyjść do mnie koniecznie, bo to jej dusza z cedziłką się warzyła. Ona zaś, dla ulżenia sobie męki, powinna była nieodmiennie przyszedłszy prosić choć o szklankę wody, a zalecone mi było odmówić, a nawet drzazgi węgielka, piasku z dziedzińca wziąć nie pozwolić, bo uszłaby cała, i znowu szkodziłaby krowom. A tak zaś musi umierać lub czarów zaprzestać.
Dla większej pewności i bezpieczeństwa postawię strzelbę przy sobie i psu leżeć każę, i niecierpliwie oczekuję, zapowiedzianych odwiedzin czarownicy. Spoglądam to na zegarek, to na niebo, to drewek na ogień podrzucam, i marzę. Staram się myśleć o czymkolwiek rozsądniejszym, nie zaś o czarach, w które na ten raz pragnę nie wierzyć, bo włosy na głowie powstają!
Już blisko dwunastej. Dokoła uroczysta cisza, którą czasami tylko szczekanie psów wioskowych przerwie, lub pianie koguta. Już sama dwunasta. Wiatr dmuchnął. Płomień się zaiskrzył. Pies warcząc rzucił się ku furtce na cmentarz wiodącej, która się z wolna rozwarła, i — jakieś straszydło w bieli weszło na dziedziniec. Struchlałem ze strachu! Sam nie wiem, jakim sposobem porwałem za strzelbę, i chociaż ręce mi drgały, jak liść na osinie, jednakże niby to zmierzyłem — strzał huknął, i cała psiarnia, dotychczas uśpiona, rzuciła się z wrzaskiem na straszydło.
– Wszelki duch Pana Boga chwali! — rzekło to, chwiejącym się krokiem, zbliżając się do ognia.— Czarty przeklęte! Czego wy ode mnie chcecie? Wszelki duch Pana Boga chwali!
– I ja chwalę! — odrzekłem niewyraźnie, bo zęby strasznie dzwoniły.
– Cóż to, paniczu, robicie? — zapytało widmo ochrypłym głosem, słaniając się na nogach.
– To ty, Kazimierzu?
Widmem był szewc, zwolennik Bachusa, który, po śmierci żony, zazwyczaj każdej nocy sypiał na cmentarzu, w śmiertelnej koszuli, z butelką gorzałki w ręku.
– Czy nie raniłem ciebie? — spytałem, trochę ochłonąwszy.
– Czyż to panicz do mnie strzelili? Tak! Nu i powiedźcie! ja myślał, że do sowy, albo do tchórza, aż no do mnie! A gdyby panicz mnie zabili?
– A czegóż włóczysz się po nocy, jakby upiór jaki?
– Byłem u nieboszczki żonki; pogawędziliśmy trochę, daj wydziubali ot tę buteleczkę — rzekł, pokazując garncową flaszę. — Chodziłem do Żydów, ale te łajdaki nie dali mi więcej gorzałki na kreskę. Za to jutro łotrów Jordańską wodą wykropię, a tymczasem panicz niechaj mi sypnie do flaszy krembambuili garsteczkę, to, i za panicza zdrowie gągniemy z żonunią.