Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dziwne karjery. Tom 1: powieść - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dziwne karjery. Tom 1: powieść - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 290 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ I.

(Opi­su­ją­cy sto­sun­ki kli­ma­tycz­ne, spo­łecz­ne, go­spo­dar­skie, et­no­gra­ficz­ne i po­li­tycz­ne Wiel­kich Księstw Mi­li­cji i Lan­dwer­ji, wraz z ich przy­le­gło­ścia­mi. Oprócz tego, czy­tel­nik do­wie się po­cząt­ku ni­niej­szej po­wie­ści.)

Kto­kol­wiek albo sam nie­daw­no opu­ścił szko­ły, albo też ma dzie­ci i zwra­ca uwa­gę na po­stę­py ich w na­ukach, ten z pew­no­ścią spo­strzegł, że wy­do­sko­na­lo­ny przez zna­ko­mi­tych te­go­cze­snych pe­da­go­gów sys­tem na­ucza­nia w teo­r­ji jest nie­zrów­na­nym, ale w prak­ty­ce zo­sta­wia pew­ne luki, któ­rych za­peł­nie­nie zo­sta­wio­ne jest przy­pad­ko­wi i czy­ta­niu ga­zet i po­wie­ści. Nie moją rze­czą by­ło­by wy­ka­zy­wać tu bra­ki w in­nych dys­cy­pli­nach, z ko­niecz­no­ści więc tyl­ko wspo­mnę, że wy­łącz­ne zaj­mo­wa­nie się je­ogra­fją fi­zycz­ną po dwu­na­stu la­tach mo­zol­nych stu­djów zo­sta­wia w umy­śle mło­dzień­ca wra­że­nie, iż zie­mia jest kulą z masy pa­pie­ro­wej, sta­ran­nie la­kie­ro­wa­ną i sy­me­trycz­nie krat­ko­wa­ną, po któ­rej, w kształ­cie prze­ry­wa­nych drob­nych kre­sek, krą­żą roz­ma­ite cie­płe i zim­ne prą­dy po­wie­trza i wody, i na któ­rej znaj­du­ją się roz­ma­ite wy­so­czy­zny i ni­zi­ny, pa­sma gór z do­li­na­mi po­dłuż­ne­mi i po­przecz­ne­mi, ja­ko­też mniej­sze i więk­sze do­rze­cza – któ­ra wsze­la­ko oprócz zja­wisk geo­lo­gicz­nych i me­te­oro­lo­gicz­nych wraz z ich skut­ka­mi nie za­wie­ra nic uwa­gi god­ne­go. Dzię­ki tej do­kład­nej zna­jo­mo­ści kan­wy, na któ­rej tka­ne są śla­dy ist­nie­nia ro­dza­ju ludz­kie­go, tka­ni­na po­zo­sta­je rze­czą zu­peł­nie nie­zna­ną, i kie­dy już mło­dzie­niec wy­ro­śnie na męża, i za­czy­na pió­rem lub sło­wem brać udział w ży­ciu pu­blicz­nem, za­dzi­wia on nie­raz ziom­ków swo­ich mnie­ma­niem, że Mo­na­chjum leży we Wło­szech, albo że Wa­gner urzą­dza swo­je uro­czy­sto­ści me­lo­dra­ma­tycz­ne w Bej­ru­cie, w Syr­ji.

Wo­bec ta­kie­go sta­nu rze­czy au­tor ni­niej­szej po­wie­ści za­le­d­wie może przy­pusz­czać, że dzie­sią­te­mu z po­mię­dzy jego czy­tel­ni­ków zna­ną jest wi­dow­nia wy­pad­ków, któ­re w na­stęp­nych roz­dzia­łach od­by­wać się mają. Mu­siał­by on prze­to opo­wia­da­nie swo­je prze­pla­tać na­wia­sa­mi i od­sy­ła­cza­mi, któ­re da­ły­by po­wie­ści po­zór uczo­nej roz­pra­wy i na­ra­zi­ły­by go na to, że z jed­nej stro­ny znie­cier­pli­wił­by i znu­dził czy­tel­ni­ka a z dru­giej zna­la­zł­by się w nie­bez­pie­czeń­stwie, iż go kie­dyś po­wo­ła­ją na człon­ka Aka­dem­ji Umie­jęt­no­ści – tego wiel­kie­go świecz­ni­ka, prze­zna­czo­ne­go do de­mon­stro­wa­nia ad ocu­los, iż ło­jów­ki jak­kol­wiek wy­so­ko umiesz­czo­ne na pod­nie­biu wspa­nia­łej sali, nie dają wiel­kie­go świa­tła. Le­piej więc bę­dzie, opi­sać za­raz z góry w osob­nym roz­dzia­le te­ren po­wiast­ki wraz ze wszyst­kie­mi jego wła­ści­wo­ścia­mi, a da­lej do­pie­ro iść to­rem przez ty­sią­ce in­nych pi­sa­rzy wska­za­nym, tj. wpro­wa­dzić dwo­je lu­dzi, róż­nej płci, pra­gną­cych po­łą­czyć się wę­złem mał­żeń­stwa i spo­ty­ka­ją­cych się z róż­ne­mi trud­no­ścia­mi pod­mio­to­we­mi i przed­mio­to­we­mi w cią­gu tego pra­gnie­nia – dać im do­świad­czyć na prze­mian wie­le ra­do­ści i smut­ku, a w koń­cu dać im się po­brać, albo umrzeć z roz­pa­czy, albo też wy­na­leść jaki spo­sób po­śred­ni, po­zwa­la­ją­cy po­ło­żyć sło­wo "ko­niec" pod ostat­nim roz­dzia­łem.

Wiel­kie księ­stwa Mi­li­cji i Lan­dwer­ji leżą w stre­fie umiar­ko­wa­nej, to zna­czy, że w le­cie go­rą­co, a w zi­mie zim­no do­cho­dzą tam do 30 stop­ni Cel­zju­sza, resz­ta zaś roku bywa śred­nio zim­ną. Są to kra­je rol­ni­cze i uwa­ża­ne za spi­chlerz tej czę­ści świa­ta; ja­ko­też w isto­cie za­le­d­wie raz do roku od­zy­wa się tam wo­ła­nie o za­po­mo­gę gło­do­wą. Głów­nym ich pro­duk­tem, tym, któ­re­mu za­wdzię­cza­ją swo­ją na­zwę, i któ­ry sta­no­wi je­dy­ny znacz­niej­szy przed­miot – nie han­dlu, ale wy­wo­zu, są re­kru­ci. Miesz­kań­cy do­star­cza­ją ich tak chęt­nie, tak są uprze­dza­ją­cy­mi w tej mie­rze, że je­ogra­fo­wie nada­li im tę na­zwę rów­nie traf­nie, jak są n… p.

w Ame­ry­ce Wy­brze­ża Nie­wol­ni­ków, Zło­ta, Pie­przu, Ko­ści Sło­nio­wej i t… p. Lud­ność pod wzglę­dem et­no­gra­ficz­nym dzie­li się po­dług re­li­gji. Są chrze­ści­ja­nie, któ­rzy że­gna­ją się raz, i tacy, któ­rzy że­gna­ją się trzy razy – dla ana­lo­gji, na­zy­wać będę pierw­szych Po­la­ka­mi, a dru­gich Ru­si­na­mi – tak, jak na­zy­wa­li­by­śmy "ludź­mi" stwo­rze­nia za­miesz­ku­ją­ce Mar­sa, gdy­by się uda­ło od­kryć je za po­mo­cą ja­kie­go ol­brzy­mie­go te­le­sko­pu. Są tak­że Nie­chrze­ści­ja­nie, peł­nią­cy funk­cje Ży­dów. Są na­ko­niec róż­ne ży­wio­ły na­pły­wo­we, o któ­rych póź­niej bę­dzie mowa.

Pod wzglę­dem spo­łecz­nym Mi­li­cja­nie dzie­lą się na szlach­tę, miesz­czan i chło­pów, jak każ­de spo­łe­czeń­stwo do­brze zor­ga­ni­zo­wa­ne. O szlach­cie mi­li­cyj­skiej pi­szą hi­sto­ry­cy, że była kie­dyś bar­dzo wo­jow­ni­czą, że więk­szą część ży­cia prze­pę­dza­ła na ko­niu, i t… p. Być to może, ale je­że­li to praw­da, to przy­znać po­trze­ba, że w bie­gu cza­sów cha­rak­ter i tem­pe­ra­ment tej szlach­ty zmie­nił się nie do­po­zna­nia. Jest to owszem rasa nie­sły­cha­nie spo­koj­na i po­tul­na, i w ca­łej Mi­li­cji trud­no by­ło­by sfor­mo­wać cho­rą­giew zło­żo­ną ze szlach­ci­ców, umie­ją­cych jeź­dzić kon­no. Ce­chą szla­chec­twa jest po­sia­da­nie więk­szej prze­strze­ni zie­mi. Kto po­tra­fi po­siąść jej tyle, co trzech do trzy­dzie­stu in­nych, ten zo­sta­je gran­dem i sta­je się przed­mio­tem czci po­wszech­nej – kto zaś prze­sta­je po­sia­dać zie­mię, idzie w miesz­cza­ny. Wy­ją­tek sta­no­wią tu tyl­ko gran­do­wie, mniej­si i więk­si, dla tych al­bo­wiem, sko­ro się zruj­nu­ją, ist­nie­ją roz­ma­ite po­sa­dy – dzię­ki ory­gi­nal­ne­mu po­li­tycz­ne­mu ustro­jo­wi kra­ju. Na­le­ży bo­wiem wie­dzieć, że przed laty sprzy­krzy­ło się było Mi­li­cja­nom i Lan­dwe­ryj­czy­kom mieć ja­ki­kol­wiek rząd wła­sny. Po róż­nych zmia­nach, we­szli w taki sto­su­nek z są­sied­nim kró­lem Cha­ocji, że ten­że, w za­mian za po­dat­ki i re­kru­tów, przy­sy­łał im " Obe­rko­mi­sa­rza" i mnó­stwo in­nych urzęd­ni­ków, w celu za­rzą­dza­nia Mi­li­cją i Lan­dwer­ją. Z cza­sem ato­li król ten spo­strzegł, że opła­ciw­szy Obe­rko­mi­sa­rza i kil­ku ko­mi­sa­rzy, może bez wszel­kiej trud­no­ści ścią­gnąć po­dat­ki i po­brać re­kru­ta, oświad­czył więc Mi­li­cja­nom, że od­tąd kon­ten­to­wać się bę­dzie temi dwo­ma czyn­no­ścia­mi rzą­do­we­mi – a je­że­li Mi­li­cja­nom po­trze­ba cze­go wię­cej, n… p… szpi­ta­li, szkół, dróg, mo­stów, po­rząd­ków gmin­nych, sa­ni­tar­nych i t… p., to wol­no im w tym celu za­pro­wa­dzić so­bie wła­sne wła­dze i wła­sne po­dat­ki. Mi­li­cja i Lan­dwer­ja przy­ję­ły tę pro­po­zy­cję z unie­sie­niem – roz­pi­sa­no czem­prę­dzej obok daw­niej­szych po­dat­ków nowe, a obok władz cha­otycz­nych usta­no­wio­no au­to­no­micz­ne. Na wy­pa­dek zaś, gdy­by król Cha­ocji za­po­trze­bo­wał wię­cej pie­nię­dzy, lub wię­cej żoł­nie­rzy, zo­bo­wią­za­ła się Mi­li­cja i Lan­dwer­ja utrzy­my­wać przy jego boku am­ba­sa­dę, któ­rej obo­wiąz­kiem jest pa­mię­tać o tych po­trze­bach, i któ­ra skła­da się z po­słów wy­bie­ra­nych osob­no przez szlach­tę, miesz­czan i chło­pów. Tym spo­so­bem po­wsta­ły w Mi­li­cji dwa rzą­dy: je­den, któ­ry po­bie­ra po­dat­ki i re­kru­ta dla kró­la Cha­ocji, a dru­gi, któ­ry o ile może i umie, zaj­mu­je się in­ne­mi spra­wa­mi Mi­li­cji i Lan­dwer­ji – w po­środ­ku zaś tego wszyst­kie­go stoi wyż wspo­mnia­na am­ba­sa­da. Ustrój ten od­po­wia­da wy­bor­nie uspo­so­bie­niu i gu­stom Mi­li­cjan, zwłasz­cza gdy król Cha­ocji – jak­kol­wiek oprócz Ko­sza­mer­dy­ne­rów, Mer­chów, i Te­rem­te­tów ma 37 róż­nych na­ro­dów pod swo­jem pa­no­wa­niem, mia­nu­je za­wsze Obe­rko­mi­sa­rza, i Obe­rsz­pi­tal­ni­ka, czy­li na­czel­ni­ka rzą­du au­to­no­micz­ne­go, z po­mię­dzy gran­dów mi­li­cyj­skich. Tym spo­so­bem, za­do­wo­le­nie Mi­li­cjan by­ło­by zu­peł­nem, gdy­by nie ta fa­tal­na oko­licz­ność, że przed trzy­dzie­stu laty przy­łą­czo­no do ich kra­ju hrab­stwo So­ko­łow­skie, któ­re­go miesz­kań­cy uwa­ża­ją się za lu­dzi nie­rów­nie wy­kształ­ceń­szych, mo­ral­niej­szych i bo­go­boj­niej­szych od Mi­li­cjan, i wi­dzą w tem wiel­kie dla sie­bie upo­ko­rze­nie, iż w Wil­ko­wie jako sto­li­cy Mi­li­cji, prze­by­wa Ober-Ko­mi­sarz i Ober-Szpi­tal­nik, pod­czas gdy So­ko­łów, mia­sto nie rów­nie star­sze i po­waż­niej­sze, kon­ten­to­wać się musi pro­stym ko­mi­sa­rzem i la­da­ja­kim szpi­tal­ni­kiem. Z po­cząt­ku So­ko­ło­wia­nie upo­mi­na­li się o osob­ne dwa na­czel­ne rzą­dy dla sie­bie, ale spo­strze­gł­szy, że tą dro­gą nic nic wskó­ra­ją, wzię­li się na inny spo­sób i opa­no­wa­li naj­pierw am­ba­sa­dę mi­li­cyj­ską w Kra­chen­bur­gu, sto­li­cy Cha­ocji, a na­stęp­nie, przez swo­ich gran­dów, za­czę­li wci­skać się na naj­wyż­sze po­sa­dy w Wil­ko­wie. Umie­li na­wet więk­szość gran­dów mi­li­cyj­skich przy­cią­gnąć na swo­ją stro­nę, przed­sta­wia­jąc im, że Wil­ków jest sie­dzi­bą nie­bez­piecz­nych agi­ta­cyj, gro­żą­cych upad­kiem re­li­gji i spo­łe­czeń­stwa, a na­wet, za­mą­ce­niem do­brych sto­sun­ków Mi­li­cji z Cha­ocją i utra­tą do­brej opin­ji w Kra­chen­bur­gu. Je­den tyl­ko jesz­cze hra­bia Al­bin Skir­gieł­ło opie­rał się temu wpły­wo­wi So­ko­ło­wian na spra­wy Mi­li­cji, i ku nie­mu też de­mo­kra­cja wil­kow­ska, opusz­czo­na przez swo­ich gran­dów spo­glą­da z uf­no­ścią. Był to pan tak pięk­ny, tak daw­ne­go rodu, i tak po­sia­da­ją­cy wszyst­kie przy­mio­ty, któ­re sta­no­wią bo­ha­te­ra, że z przy­jem­no­ścią na­zna­czył­bym mu pierw­sze miej­sce w opo­wia­da­niu, ale nie­ste­ty nie mogę, a to z dwóch przy­czyn. Naj­pierw, hra­bia Skir­gieł­ło nig­dy nie zro­bił nic nad­zwy­czaj­ne­go, a po­wtó­re, po­wieść moja ob­ra­cać się ma w sfe­rach miesz­czań­skich, gran­do­wie zaś, Obe­rko­mi­sa­rze, Obe­rsz­pi­tal­ni­cy i t… p… od­gry­wać w niej mogą tyl­ko taką rolę, jaką od­gry­wa­ją w epo­pei wła­dze nad­przy­ro­dzo­ne, n… p… bogi grec­kie i rzym­skie w Ilia­dzie i w Ene­idzie.

Kie­dy jesz­cze Mi­li­cja i Lan­dwer­ja uży­wa­ły spo­koj­niej­szych sto­sun­ko­wo cza­sów, zgro­ma­dzo­ne było to­wa­rzy­stwo skła­da­ją­ce się z czte­rech osób w dwor­ku, po­ło­żo­nym na przed­mie­ściu Wil­ko­wa. Był to dwo­rek z gan­kiem za­sło­nię­tym z dwóch stron gę­ste­mi ścia­na­mi dzi­kie­go wi­no­gra­du. Od uli­cy od­dzie­lo­ny był bia­łe­mi szta­che­ta­mi i ogród­kiem peł­nym kwia­tów, w któ­rym znaj­do­wa­ło się nad­to parę drzew owo­co­wych i cie­ni­sta al­tan­ka, przy­par­ta do par­ka­nu, sta­no­wią­ce­go gra­ni­cę od są­sied­nej re­al­no­ści. Za dwor­kiem były ofi­cy­ny i ogród wa­rzyw­ny, do­brze utrzy­ma­ny. We­wnątrz dwor­ku, zło­żo­ne­go z pię­ciu do sze­ściu po­ko­ików, wszyst­ko zna­mio­no­wa­ło pew­ną za­moż­ność go­spo­da­rza i wiel­ką za­po­bie­gli­wość, skrzęt­ność i schlud­ność go­spo­dy­ni. Było to oko­ło pią­tej po­po­łu­dniu, i stół na­kry­ty czer­wo­ną w bia­łe kwia­ty ser­we­tą, w ba­wial­nym po­ko­ju, świad­czył próż­ne­mi fi­li­żan­ka­mi i in­ne­mi przed­mio­ta­mi tego ro­dza­ju, że wy­pi­to wła­śnie pod­wie­czor­ko­wą kawę. Po po­ko­ju prze­cha­dzał się wiel­kie­mi kro­ka­mi je­go­mość o szpa­ko­wa­tym za­ro­ście twa­rzy, w cza­pecz­ce ha­fto­wa­nej na gło­wie, i z faj­ką w ustach. Je­go­mość ten od go­dzi­ny mó­wił bez­u­stan­nie, z wiel­ką em­fa­zą. Tre­ścią jego wy­kła­du były sto­sun­ki po­li­tycz­ne wszyst­kich państw we wszyst­kich pię­ciu czę­ściach świa­ta, nie dość, jak utrzy­my­wał, do­kład­nie i traf­nie wy­świe­co­ne w trzech dzien­ni­kach, któ­re le­ża­ły na ko­mo­dzie. Wy­kła­du tego słu­cha­ła bez wi­docz­ne­go za­ję­cia nie­mło­da już jej­mość, sie­dzą­ca na ka­na­pie za sto­łem i za­ję­ta od­czysz­cza­niem i ukła­da­niem list­ków róży, prze­zna­czo­nych na kon­fi­tu­ry. Obok niej sie­dzia­ła mło­da oso­ba, zbu­do­wa­na jak ła­nia, o du­żych ciem­nych oczach w tej chwi­li nie­po­spo­li­cie znu­dzo­nych, o ce­rze, któ­rej na­wet pudr nie mógł od­jąć wro­dzo­nej świe­żo­ści, i pięk­nych bru­nat­nych wło­sach, szka­rad­nie na­pię­trzo­nych i po­ku­dła­nych dla od­da­nia hoł­du mo­dzie. Przy tym sa­mym sto­le, na krze­śle już ato­li, trzy­mał się bar­dzo sztyw­nie mło­dy czło­wiek w czar­nym tu­żur­ku, za­da­ją­cy so­bie wszel­ką pra­cę, aże­by się zda­wa­ło, że słu­cha uważ­nie wy­kła­du szpa­ko­wa­te­go je­go­mo­ści, że po­dzie­la znu­dze­nie czar­no­okiej są­siad­ki, i że wraz z nie­mło­dą już jej­mo­ścią kon­cen­tru­je całą uwa­gę swo­ją na przy­go­to­wa­nia do kon­fi­tur ró­ża­nych..

Nie­zwy­kłe to roz­strze­le­nie uwa­gi ze stro­ny sztyw­ne­go mło­de­go czło­wie­ka w czar­nym tu­żur­ku tłu­ma­czy się tem, że szpa­ko­wa­ty je­go­mość był to se­kre­tarz Klusz­czyń­ski, oj­ciec pan­ny Na­ta­lii Klusz­czyń­skiej, czar­no­okiej sza­tyn­ki, nie­mło­da zaś jej­mość była pa­nią se­kre­ta­rzo­wą Klusz­czyn­ską, mat­ką pan­ny Na­ta­lii, i że nikt nie mógł wie­dzieć, w czy­jem ręku spo­czy­wa­ła wła­ści­wie wła­dza w domu pań­stwa Klusz­czyń­skich, pod­czas gdy wła­dza nad ser­cem mło­de­go sztyw­ne­go czło­wie­ka w czar­nym tu­żur­ku spo­czy­wa­ła nie­wąt­pli­wie w ręku pan­ny Na­ta­lii. Wy­pa­da­ło więc być uważ­nym na wszyst­kie stro­ny, ale nie było to ła­two. Od cza­su do cza­su bo­wiem p. Klusz­czyń­ska, jak gdy­by wy­wód po­li­tycz­ny p… se­kre­ta­rza był szme­rem tak mało zna­czą­cym jak szum sa­mo­wa­ru albo tur­kot po­wo­zów na uli­cy, zwra­ca­ła się do pan­ny Na­ta­lii z za­py­ta­nia­mi od­no­szą­ce­mi się do róż­nych szcze­gó­łów go­spo­dar­skich – albo też pan­na Na­ta­lia bez wzglę­du na po­wi­kła­ne sto­sun­ki po­li­tycz­ne Eu­ro­py, Azji, Afry­ki i Ame­ry­ki, do­wia­dy­wa­ła się co ju­tro grać będą w te­atrze, i kie­dy od­bę­dzie się za­ba­wa ogro­do­wa na do­chód ochro­nek: jed­no­cze­śnie zaś pan se­kre­tarz, pod­no­sząc głos, za­trzy­my­wał się przed za­kło­po­ta­nym mło­dzień­cem i wo­łał:

– Głu­pi chy­ba nie wi­dzi tego, że w tym roku jesz­cze przyjść musi do woj­ny mię­dzy Cha­ocją a Be­ocją – w ta­kim wy­pad­ku zaś, py­tam pana, co bę­dzie, co bę­dzie?

Mó­wiąc to, p… se­kre­tarz mie­rzył mło­de­go na­sze­go czło­wie­ka tak su­ro­wo, jak gdy­by go czy­nił od­po­wie­dzial­nym za skut­ki prze­wi­dy­wa­ne­go kon­flik­tu. Mło­dy czło­wiek, któ­ry jesz­cze nie od­po­wie­dział był na ostat­nie za­py­ta­nie pan­ny Na­ta­lii, ra­to­wał się chwi­lo­wo tem, że po­pra­wiał cy­ga­re­to, któ­re się było roz­kle­iło.

– Co bę­dzie, py­tam pana, – wo­łał da­lej p… se­kre­tarz, – je­że­li nas wy­pad­ki za­sta­ną nie­przy­go­to­wa­ny­mi? Czy am­ba­sa­da na­sza w Kra­chen­bur­gu, pa­nie tego, zda­je so­bie spra­wę z tego co się dzie­je? Ani mowy! Obe­rsz­pi­tal­nik, pa­nie tego, po­je­chał so­bie do wód, Obe­rko­mi­sarz strze­la kacz­ki w swo­ich do­brach, a tu pa­nie tego, (było to przy­sło­wie p… se­kre­ta­rza, ile­kroć wpadł w fer­wor) mi­lion­pięć­kroć­sto­ty­się­cy La­pu­tań­czy­ków stoi o trzy dni mar­szu od Plej­ty i po­wiedz mi pan z ła­ski swo­jej, do­kąd my zaj­dzie­my?

– A kto bę­dzie sprze­da­wał fan­ty pod­czas za­ba­wy? – wtrą­ci­ła pan­na Na­ta­lia.

Mło­dy czło­wiek tar­ga­ny w ten spo­sób, usi­ło­wał ile moż­no­ści przy­brać minę od­po­wia­da­ją­cą na za­py­ta­nie p… se­kre­ta­rza, że nie wie­dzieć do­praw­dy, "do­kąd zaj­dzie­my." ale że zaj­dzie­my nie­wąt­pli­wie w ja­kieś strasz­ne miej­sce; a jed­no­cze­śnie przy­po­mniał so­bie, kto bę­dzie sprze­da­wał losy lo­ter­ji fan­to­wej w par­ku miej­skim. Ści­śle rzecz bio­rąc, mógł­by był uspo­ko­ić p… se­kre­ta­rza uwa­gą, że po­nie­waż wiel­kie księz­twa Mi­li­cji i Lan­dwer­ji uwol­ni­ły się od stu lat od kło­po­tów wyż­szej po­li­ty­ki, więc nie­chaj­by i pan se­kre­tarz zo­sta­wił Cha­ocji i Be­ocji roz­pra­wie­nie się z pół­to­ra­mi­lio­no­wym za­stę­pem La­pu­tań­czy­ków nad Plej­tą – ale to by­ło­by mo­gło sprze­ci­wić się za­pa­try­wa­niom p… se­kre­ta­rza i naj­bez­piecz­niej prze­to było, nie od­zy­wać się wca­le. Trud­no było na­to­miast nie od­po­wie­dzieć pan­nie Na­ta­lii, a jesz­cze trud­niej zde­cy­do­wać się na ra­zie, co zro­bić.

Wtem, na szczę­ście na­sze­go, bez­i­mien­ne­go do­tych­czas mło­de­go czło­wie­ka, dały się sły­szeć kro­ki i gło­sy na gan­ku, i jed­no­cze­śnie pra­wie wpa­dły do po­ko­ju dwa in­dy­wi­dua bar­dzo oży­wio­ne i za­pe­rzo­ne. Oby­dwa były śred­nie­go wzro­stu i nie wiel­kiej tu­szy, oby­dwa po­sia­da­ły po­waż­nie oszklo­ne oczy, i oby­dwa mia­ły twa­rze za­koń­czo­ne u dołu bród­ka­mi ta­kie­mi, ja­kie zna­my z por­tre­tów kar­dy­na­ła Ri­che­lieu – a więc bród­ka­mi peł­ne­mi prze­bie­gło­ści dy­plo­ma­tycz­nej i ogrom­nej mą­dro­ści sta­nu. Oby­dwa in­dy­wi­dua nad­to mia­ły w ręku nu­mer dzien­ni­ka, pach­ną­cy świe­żem czer­ni­dłem dru­kar­skiem – to jest, pach­ną­cy albo nie­pach­ną­cy, bo to rzecz gu­stu.

– Czy­ta­łeś, se­kre­ta­rzu? – Za­wo­ła­ło pierw­sze in­dy­wi­du­um.

– I wiesz, dziś wie­czór od­by­wa­ją na­ra­dę u Obe­rsz­pi­tal­ni­ka, a ju­tro ogła­sza­ją zgro­ma­dze­nie wy­bor­ców! – Do­da­ło in­dy­wi­du­um Nr. 2.

Se­kre­tarz wziął dzien­nik z rąk jed­ne­go z przy­by­łych, pod­szedł do okna, i trzy­ma­jąc o dłu­gość ra­mie­nia od oczu, za­czął czy­tać z miną czło­wie­ka świa­do­me­go tej oko­licz­no­ści, że je­że­li on nie spro­sta sy­tu­acji, to już chy­ba nikt jej nie da rady:

– "Ju­tro na ko­rzyść fun­du­szu rze­mieśl­ni­ków, od­bę­dzie się w par­ku miej­skim. "

– Nie to, nie to, – za­wo­ła­ła bród­ka dy­plo­ma­tycz­na Nr. I. –Tu, ni­żej: "Do­wia­du­je­my się, że gro­no bar­dzo po­waż­nych oby­wa­te­li na­sze­go mia­sta za­mie­rza sta­wiać kan­dy­da­tu­rę zna­ko­mi­te­go we­te­ra­na-obroń­cy za­sad de­mo­kra­tycz­nych dra Cie­mię­gi. Nie ma wąt­pli­wo­ści, że wo­bec tej kan­dy­da­tu­ry o żad­nej in­nej mowy być nie może. "

– I cóż ty na to, se­kre­ta­rzu?

– Hm, Cie­mię­ga dziel­ny czło­wiek i ma wie­le po­wa­ża­nia w Kra­chen­bur­gu.

– Ależ uwa­żaj, kto go sta­wia! Or­gan Skir­gieł­ly, " Po­stęp Wil­kow­ski!" Cho­dzi tu o spa­ra­li­żo­wa­nie wszyst­kich za­bie­gów, wszyst­kich ro­bót de­mo­kra­tycz­nych…

– Al­boż były ja­kie ro­bo­ty?

– No, nie było żad­nych, ale być mogą! Czy­taj tyl­ko po­ni­żej do­nie­sie­nie: Hr. Al­bin Skir­gieł­ło przy­był z Schwit­zen­ba­du do Kra­chen­bur­ga!

– Ma­cie ra­cję… ale co tu po­cząć?

– Za kwa­drans mamy się zejść wszy­scy w biu­rze Re­dak­cji " Orę­dow­nicz­ki Wil­kow­skiej." Uło­ży­my li­stę ko­mi­te­tu i ka­że­my ją za­raz wy­dru­ko­wać. Chodź­że pręd­ko, se­kre­ta­rzu!

– Idę, idę, spra­wa pu­blicz­na wy­ma­ga tego ko­niecz­nie, Ma­ryś­ka! Daj mi ka­pe­lusz i la­skę. Ho, ho, jesz­cze my tu w Wil­ko­wie nie damy się ary­sto­kra­cji! Ma­ryś­ka! Ma­ryś­ka!

– Pro­szę pani! Sy­rup wy­bie­ga z rą­del­ka! –rze­kła, po­ja­wia­jąc się na pro­gu, we­zwa­na na po­moc prze­ciw ary­sto­kra­cji Ma­ryś­ka. Pani Klusz­czyń­ska po­spie­szy­ła na po­moc sy­ru­po­wi, a p… se­kre­tarz zna­la­zł­szy tym­cza­sem sam ka­pe­lusz i la­skę, wy­biegł na uli­cę w to­wa­rzy­stwie dwóch dy­plo­ma­tycz­nych bró­dek. I tak na­raz nie­spo­dzia­nie, nasz sztyw­ny mło­dy czło­wiek, uwol­nio­ny od od­po­wie­dzi na in­ter­pe­la­cje po­li­tycz­ne, zna­lazł się sam na sam z pan­ną Na­ta­lią…

Sy­tu­acja za­wsze po­nęt­na, ale czę­sto kło­po­tli­wa.

Był to mło­dy czło­wiek, słusz­ne­go wzro­stu, li­czą­cy lat koło 28mu, re­gu­lar­nych ry­sów twa­rzy, ze zgrab­nym wą­si­kiem, z gło­wą krót­ko­ostrzy­żo­ną, oczy miał ciem­ne, ale by­najm­niej nie tak duże, jak pan­na Na­ta­lia – o nie! Po­trze­ba było kil­ku par zwy­kłych oczu, aże­by z nich zło­żyć jed­nę źre­ni­cę pan­ny Klusz­czyń­skiej, i po­trze­ba było kon­ste­la­cji zło­żo­nej z ta­kich gwiazd, ja­kie ma Orion, aże­by w przy­bli­że­niu od­dać blask ta­kiej jed­nej źre­ni­cy. Sztyw­ny mło­dy czło­wiek miał oczy za­le­d­wie trze­ciej lub czwar­tej wiel­ko­ści, ale jak to się cza­sem zda­rza ma­łym oczom, mia­ły one pe – wien wy­raz fi­glar­ny, któ­ry sta­no­wił sprzecz­ność ra­żą­cą z sztyw­no­ścią ich wła­ści­cie­la. Kto wie zresz­tą, czy­li sztyw­ność ta była wro­dzo­ną, lub też po­cho­dzi­ła je­dy­nie z tu­żur­ka an­giel­skie­go, za­pię­te­go na prze­pi­sa­ną ilość gu­zi­ków – jest to bo­wiem ko­stjum, w któ­rym na­wet sylf nie po­tra­fił­by po­ru­szać się z gra­cją. Nie za­wa­dzi tu nad­mie­nić, że nasz mło­dy czło­wiek na­zy­wał się Sta­ni­sław Wo­ło­dec­ki, i był z pro­fe­sji pe­da­go­giem, a z na­ło­gu po­etą.

Tête-à-tête za­czę­ło się od tego, że p. Sta­ni­sław ze­sztyw­niał jesz­cze bar­dziej, spoj­rzał jesz­cze fi­glar­niej na pan­nę Na­ta­lię, i wes­tchnął, tj. wy­ko­nał trzy czyn­no­ści, nie ma­ją­ce z sobą naj­mniej­sze­go lo­gicz­ne­go związ­ku, a jed­nak lo­gicz­nie złą­czo­ne z tem, co my­ślał w tej chwi­li.

Pan­na Na­ta­lia zer­k­nę­ła na nie­go z pod oka, i cho­ciaż p. Sta­ni­sław nie uwa­żał tego, to obo­wiąz­kiem po­wie­ścio­pi­sa­rza jest za­no­to­wać, iż w tej chwi­li,.. jak ongi po knu­ją­cej zdra­dę fi­zjo­no­mii Wal­len­ro­da, tak po jej twa­rzy uśmiech prze­le­ciał, bla­dy i zni­ko­my, za­ma­sko­wa­ny zręcz­nie zwro­tem ku wa­zon­kom, sto­ją­cym za nią na oknie. Może jaka ła­ska­wa czy­tel­nicz­ka wy­tłu­ma­czy czy­tel­ni­ko­wi, co zna­czy taki uśmiech prze­la­tu­ją­cy po twa­rzy mło­dej pa­nien­ki w chwi­li, gdy znaj­du­je się sama w po­ko­ju z mło­dym czło­wie­kiem, któ­ry trzy­ma się sztyw­nie, spo­glą­da fi­glar­nie, i wzdy­cha.

– Czy pana bar­dzo bawi po­li­ty­ka? – za­gad­nę­ła go na­gle.

– Nie, nie bar­dzo… oso­bli­wie gdy…

– Oso­bli­wie gdy mój oj­ciec roz­ga­da się o niej, nie­praw­daż?

– Nie pani, oso­bli­wie, chcia­łem po­wie­dzieć… gdy mógł­bym mó­wić o czem in­nem… z kim in­nym…

– Na­przy­kład z mamą o kon­fi­tu­rach?

– Jaka pan­na Na­ta­lia nie­do­bra, że mię nie chce ro­zu­mieć!

– Przy­znasz pan, że do­tych­czas nie po­wie­dzia­łeś nic zro­zu­mia­łe­go.

– Nie po­trze­bu­ję mó­wić, że wo­lał­bym roz­ma­wiać z pa­nią… o czem­kol­wiek, niż zaj­mo­wać się po­li­ty­ką z naj­więk­szy­mi mę­dr­ca­mi sta­nu.

– Dla cze­goż pan słu­cha­łeś tak pil­nie tego co tato pra­wił?

– Bo… bo chciał­bym po­zy­skać jego wzglę­dy.

– Na cóż panu jego wzglę­dów?

– I pani mię py­tasz o to!

Tak to za­zwy­czaj bywa w po­dob­nych ra­zach. Nie­śmia­ły mło­dzie­niec chciał­by, aże­by pan­na zro­zu­mia­ła po­śred­nie jego wy­zna­nia, a na­iw­ność dzie­wi­cza żąda wy­ja­śnień ka­te­go­rycz­nych, aż po pół­go­dzin­nej szer­mier­ce za­py­tań i od­po­wie­dzi, ktoś trze­ci wej­dzie do po­ko­ju, albo tyl­ko skrzyp­nie drzwia­mi, i do­bra spo­sob­ność prze­mi­ja, cza­sem nie­po­wrot­ne. Była to czter­dzie­sta spo­sob­ność, któ­rą opusz­czał wła­śnie p. Sta­ni­sław, i prze­mi­nę­ła z po­wo­du iż p. Klusz­czyń­ska wró­ci­ła z kuch­ni do­no­sząc, iż sy­rup jesz­cze się nie wy­go­to­wał.

Za­ba­wiw­szy jesz­cze czas ja­kiś, bo­ha­ter nasz po­że­gnał się i wy­szedł zroz­pa­czo­ny.

Nie bę­dzie­my ści­ga­li du­szy na­sze­go bo­ha­te­ra na tych ma­now­cach, któ­re­mi błą­ka­ła się w po­nu­rej za­du­mie. Do­syć nam bę­dzie do­wie­dzieć się, że wró­cił do domu i ulżył so­bie naj­pierw, zdej­mu­jąc i wie­sza­jąc w sza­fie czar­ny tu­żu­rek, i wkła­da­jąc inny, bar­dziej za­sto­so­wa­ny do go­rą­cej pory roku. Na­stęp­nie pró­bo­wał jesz­cze ulżyć so­bie, wy­le­wa­jąc na pa­pier nie­sfor­ny po­tok buj­nych ry­mów, po któ­re­go sza­lo­nych fluk­tach róż­ne gorż­kie uczu­cia tłu­kły się jak sko­ła­ta­ne bu­rzą nawy, po­zba­wio­ne ste­ru, z Po­szar­pa­ne­mi ża­gla­mi. Nie­ba­wem był tego cały ar­kusz, i wier­sze były nie­złe, ale nie wy­po­wia­da­ły nic wię­cej nad to, że au­tor ich musi być dja­bel­nie nie­za­do­wo­lo­nym sam z sie­bie, sko­ro tak moc­no na­rze­ka na świat, na los i na lu­dzi. Na­wia­sem po­wie­dziaw­szy, taki bywa sens mo­ral­ny każ­de­go pe­sy­mi­zmu, po­etycz­ne­go i pro­za­icz­ne­go. Na po­chwa­łę p. Sta­ni­sła­wa po­wie­dzieć mu­szę, że coś na­kształt re­flek­sji po­dob­nej przy­szło mu do gło­wy, i że nie od­czy­taw­szy na­wet swe­go utwo­ru, scho­wał go do szu­fla­dy, gdzie był­by spo­czy­wał do­tych­czas, gdy­by nie pew­na oko­licz­ność, ści­śle złą­czo­na z go­spo­dar­stwem do­mo­wem na­sze­go po­ety. Oto, naj­mo­wał on po­kój z me­bla­mi, a wy­pro­wa­dza­jąc się w ja­kiś czas póź­niej, nie uwa­żał za rzecz po­trzeb­ną wy­próż­nić szu­fla­dy, o któ­rej wie­dział, że nie za­wie­ra nic cen­ne­go. Po nim zaś odzie­dzi­czył po­kój, sto­lik i szu­fla­dę inny po­eta, zna­lazł ów ma­nu­skrypt i po­słał do War­sza­wy, gdzie wy­dru­ko­wa­no go w pew­nem pi­śmie li­te­rac­kiem, umiesz­cza­ją­cem pra­ce pierw­szo­rzęd­nych je­dy­nie au­to­rów. Po­eta Nr. 2. otrzy­mał za to dzie­sięć ru­bli srebr­nych (w pa­pie­rach) i po­chwal­ną wzmian­kę w rocz­ni­kach li­te­ra­tu­ry, a po­eta Nr. I. nie zu­bo­żał wca­le.

Ska­zaw­szy swo­je rymy na po­grze­ba­nie w szu­fla­dzie, Sta­ni­sław przy­po­mniał so­bie, że pe­wien mę­drzec rzym­ski zwykł był znaj­do­wać w na­uce po­cie­chę i za­po­mnie­nie bo­lów i trosk wszel­kie­go ro­dza­ju. Wziął tedy z puł­ki książ­kę, trak­tu­ją­cą teo­re­tycz­nie i prak­tycz­nie o kon­struk­cji roz­ma­itych mo­stów ka­mien­nych, drew­nia­nych i że­la­znych, otarł dwie łzy, któ­re mu sta­nę­ły były w oczach pod­czas owe­go po­to­pu ry­mo­twór­cze­go, i wkrót­ce wśród roz­ma­itych for­mu­łek i fi­gur o pro­stych i o krzy­wych li­niach, woj­na z La­pu­tań­czy­ka­mi, kon­fi­tu­ry ró­ża­ne i czar­ne oczy pan­ny Na­tal­ji już tyl­ko na­kształt ja­kiejś nie­wy­raź­nej zmo­ry cię­ży­ły na umy­śle uję­tym w kar­by nie­ubła­ga­nych i wy­raź­nych pra­wi­deł ma­te­ma­tycz­nych.

Rzecz oczy­wi­sta, że ża­den ro­mans nie mógł­by się roz­wi­nąć, gdy­by wszy­scy za­ko­cha­ni mło­dzień­cy po­stę­po­wa­li w ten spo­sób. Ale jest muza, któ­ra czu­wa nad po­wie­ścio­pi­sa­rza­mi, i nim jesz­cze słoń­ce tego dnia za­szło, muza ta wkro­czy­ła do po­ko­ju p. Sta­ni­sła­wa, przy­braw­szy skrom­ną po­stać pani Ja­no­wej, żony stró­ża ka­mie­nicz­ne­go, któ­ra usłu­gi­wa­ła ka­wa­le­rom, miesz­ka­ją­cym w domu.

– Pro­szę pana pro­fe­so­ra, – rze­kła – tu był ja­kiś pan se­kre­tarz Klu… Klu­ska…

– Klusz­czyń­ski? –za­wo­łał nasz bo­ha­ter, zry­wa­jąc się z krze­sła, jak gdy­by od­krył jaką wadę w jego kon­struk­cji i prze­wi­dy­wał że się za­wa­li.

– A, może i Klusz­czyń­ski.

– Cze­mu­że­ście go nie pro­si­li na górę,. Ja­no­wa! Tyle razy wam mó­wi­łem…

– Jak­żem go mia­ła pro­sić, kie­dy nie chciał iść, jeno mó­wił, coby pan pro­fe­sor zara przy­szli do nie­go, bo ja­kaś tam pu­bli­ka nie cier­pi za­wo­ło­ki.

– Pew­nie "spra­wa pu­blicz­na nie cier­pi zwło­ki!" Idę na­tych­miast, idę. Po­czci­wa ta spra­wa pu­blicz­na! Pę­dzę bez zwło­ki!

I nie wdziaw­szy na­wet na po­wrót czar­ne­go tu­żur­ka, Sta­ni­sław chwy­cił za ka­pe­lusz i wy­biegł, zo­sta­wia­jąc swo­je go­spo­dar­stwo na ła­sce Ja­no­wej, któ­ra ru­sza­ła ra­mio­na­mi i dzi­wi­ła się w du­chu, jak taki po­rząd­ny czło­wiek, pro­fe­sor, może zaj­mo­wać się oso­ba­mi tak dwó­znacz­nej re­pu­ta­cji, i pę­dzić za nie­mi nie za­mknąw­szy na klucz po­ko­ju. Zszedł­szy na dół, nie omiesz­ka­ła udzie­lić swo­ich uwag w tej mie­rze żo­nie li­sto­no­sza, któ­ry miesz­kał na po­dwó­rzu w ofi­cy­nie. Li­sto­nosz za­raz po­tem przy szklan­ce piwa roz­mó­wił się o tem z woź­nym, ten zaś nie bę­dąc Mi­li­cja­ni­nem z rodu, ale po­cho­dząc z Cha­ocji, miał une idée fixe, że kto­kol­wiek mówi o za­wo­ło­kach i o pu­bli­ce, ten dy­bie na jego po­sa­dę. Za­raz więc na­za­jutrz w po­łu­dnie do­szło do wia­do­mo­ści ober ko­mi­sar­skiej wła­dzy, że nie­ja­ki pro­fe­sor Wo­ło­dec­ki i ja­kiś se­kre­tarz, jesz­cze nie wy­śle­dzo­ny, knu­ją spi­ski zmie­rza­ją­ce do za­mą­ce­nia do­brych sto­sun­ków mię­dzy Cha­ocją z jed­nej, a Mi­li­cją i Lan­dwer­ją z dru­giej stro­ny – w trzy dni zaś póź­niej Rak, or­gan opi­nii wy­cho­dzą­cy w So­ko­ło­wie, umie­ścił ar­ty­kuł da­ją­cy nie­dwu­znacz­nie do zro­zu­mie­nia, że Wil­ków jest sie­dli­skiem nie­bez­piecz­nej agi­ta­cji, im­por­to­wa­nej z za­gra­ni­cy, że knu­ją się tam róż­ne rze­czy, mo­gą­ce na­ra­zić kraj na ogrom­ne nie­szczę­ścia, i że lu­dzie do­brze my­ślą­cy po­win­ni spa­ra­li­żo­wać ta­kie nie­cne za­ma­chy, wska­zu­jąc spraw­ców kom­pe­tent­nej wła­dzy. By­ło­by szcze­gól­nie po­żą­da­ną rze­czą – mó­wił da­lej Rak, aże­by wy­łącz­ny nad­zór nad wy­cho­wa­niem mło­dzie­ży od­da­no ko­ścio­ło­wi, wów­czas bo­wiem nie mie­li­by­śmy pe­da­go­gów, pod po­zo­rem mi­ło­ści do­bra pu­blicz­ne­go, nie zno­szą­ce­go zwło­ki, za­tru­wa­ją­cych umy­sły mło­do­cia­ne ja­dem bez­boż­no­ści, nie­usza­no­wa­nia świę­tej spu­ści­zny oj­ców, za­war­tej w tra­dy­cji itd. itd.

Tym­cza­sem, pe­da­go­go­wi, któ­ry dał po­wód do ca­łej tej chryi, i któ­ry w tej chwi­li pę­dzi na przed­mie­ście do dwor­ku pp. Klusz­czyń­skich, spra­wa pu­blicz­na – o ile ona roz­gry­wa­ła się w Wil­ko­wie – o tyle tyl­ko wy­da­wa­ła się waż­ną, o ile po­zwa­la­ła mu tego sa­me­go dnia po raz dru­gi zbli­żyć się do pan­ny Na­tal­ji. Wiel­kiem też było na ra­zie jego roz­cza­ro­wa­nie, gdy w ba­wial­nym po­ko­ju, za­miast swo­je­go bó­stwa za­stał tyl­ko p… se­kre­ta­rza i ja­kie­goś mło­de­go czło­wie­ka, bar­dzo uj­mu­ją­cej po­wierz­chow­no­ści, któ­re­go je­dy­ną może wadą było, że ru­szał się i mó­wił nie­co z pań­ska, grzecz­nym był z pań­ska, a w da­nym ra­zie, nad­ska­ku­ją­cym z pań­ska. Był to słusz­ny męż­czy­zna o szla­chet­nych ry­sach twa­rzy, o prze­ni­ka­ją­cem spoj­rze­niu, i no­sił czar­ny za­rost sta­ran­nie utrzy­ma­ny. Do tych szcze­gó­łów, któ­re Sta­ni­sław spo­strzegł bez ni­czy­jej po­mo­cy, do­dał p… se­kre­tarz wia­do­mość, że jest to dr. Mi­trę­gą, nowy na­byw­ca i wy­daw­ca Orę­dow­nicz­ki Wil­kow­skiej.

– Jak­to, rzekł, czy­liż Ko­stur­ski…?

– Ko­stur­ski pa­nie tego, zo­sta­je w re­dak­cji, ale to wi­dzisz pan, po­trze­ba więk­szej for­sy, aże­by spa­ra­li­żo­wać Skir­gieł­łę, któ­ry nie ża­łu­je pie­nię­dzy na Po­stęp Wil­kow­ski, i pan dok­tor któ­ry za­rów­no z nami ko­cha spra­wę pu­blicz­ną, przy­szedł nam w po­moc swo­je­mi fun­du­sza­mi, i swo­im ta­len­tem. To dru­gi Gi­rar­din, pa­nie tego, dru­gi Gam­bet­ta, a ary­sto­kra­cji nie cier­pi, pa­nie tego! Ale, do rze­czy. Pa­nie Sta­ni­sła­wie, po­wiedz mi czy je­steś de­mo­kra­tą?

– Do­ka­zał­bym nie ma­łej sztu­ki, gdy­bym chciał być ary­sto­kra­tą.

– A co, nie mó­wi­łem dok­to­ro­wi? To za­cna du­sza – chodź tu Sta­siu, niech cię uści­skam! Wi­dzisz, ja mó­wi­łem, że mo­że­my li­czyć na cie­bie, jak na Za­wi­szę. Otóż ju­tro ro­bi­my zgro­ma­dze­nie wy­bor­ców, i wy­bie­rze­my ko­mi­tet, któ­ry nie do­pu­ści do wy­bo­ru dr. Cie­mię­gi, bo to pa­nie tego, fi­gu­ra Skir­gieł­ły. Li­sta człon­ków jest już wy­dru­ko­wa­ną; masz oto dwie­ście eg­zem­pla­rzy; tyl­ko pa­mię­taj aże­byś przy­szedł, i aże­byś za­agi­to­wał mię­dzy ko­le­ga­mi pro­fe­so­ra­mi i in­ny­mi zna­jo­my­mi, niech tak­że przyj­dą, i niech każ­dy od­da­je tę li­stę czer­wo­ną. Li­sta Cie­mię­gow­ców, pa­mię­taj, bę­dzie zie­lo­na – do­wie­dzie­li­śmy się o tem z dru­kar­ni. A mo­że­byś tak szep­nął na ucho chło­pa­kom, nie­chby przy­szli na ga­ler­ję i sy­ka­li, gdy bę­dzie mó­wił Cie­mię­ga, a jak my bę­dzie­my mó­wi­li, to niech krzy­czą: Wi­wat kan­dy­dat na­ro­do­wy!

– Ale któż jest tym… kan­dy­da­tem na­ro­do­wym? – za­py­tał pe­da­gog, odu­rzo­ny wi­rem ak­cji po­li­tycz­nej, w któ­rą go wcią­ga­no, a nie­po­sia­da­ją­cy się z ra­do­ści, że oj­ciec pan­ny Na­tal­ji daje mu ta­kie do­wo­dy za­ufa­nia i sym­pa­tji.

– Już ty się tem nie tur­buj, ko­cha­ny Sta­siu! – za­wo­łał se­kre­tarz, ca­łu­jąc go w po­licz­ki – Idź tyl­ko, i spisz się grac­ko! A nie za­po­mnij: na­sza li­sta czer­wo­na; an­ti­na­ro­do­wa zie­lo­na! Idź­że, a zwi­jaj się, i daj mi znać oko­ło po­łu­dnia, co zro­bi­łeś.

Staś wy­szedł, po­że­gna­ny po oj­cow­sku przez se­kre­ta­rza, i wy­mie­niw­szy uścisk ręki z dr. Mi­trę­gą, któ­ry go za­pew­nił, że bę­dzie uszczę­śli­wio­nym, je­że­li bę­dzie mógł pie­lę­gno­wać nadal tak miłą zna­jo­mość.

– A co, pa­nie tego, nie mó­wi­łem? – za­wo­łał try­um­fu­jąc se­kre­tarz po odej­ściu swe­go mło­de­go przy­ja­cie­la po­li­tycz­ne­go. Mamy już dwie­ście gło­sów jak­by w kie­sze­ni, bo to naj­pierw pro­fe­so­ro­wie, to praw­dzi­wa in­te­li­gen­cja, a po­wtó­re py­tam sza­now­ne­go dok­to­ra, któ­ry też oj­ciec ro­dzi­ny ze­chce za­dzie­rać z pro­fe­so­rem na ty­dzień przed eg­za­mi­na­mi, aże­by jesz­cze chłop­cu pal­nął dwój­kę? Ho, ho, znam ja moje mia­sto, i nie Skir­giel­le za­czy­nać ze mną!

– Co do mnie, przy­znam się, że nie poj­mu­ję, dla cze­go pa­no­wie wszy­scy wi­dzi­cie uoso­bie­nie za­sad ary­sto­kra­tycz­nych w Skir­giel­le. Prze­cież nie on je­den tyl­ko jest hra­bią!

– Ale pa­nie… on pa­nie tego… – pra­wił se­kre­tarz z miną nie­zmier­nie ta­jem­ni­czą, na­chy­la­jąc się do ucha swe­mu go­ścio­wi.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: