- W empik go
Dziwne karjery. Tom 2: powieść - ebook
Dziwne karjery. Tom 2: powieść - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 293 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Od dłuższego już czasu Wilków oswoił się był z myślą, że panna Natalja Kluszczyńska idzie za mąż: "Za jakiegoś literata" dodawali niektórzy z lekceważeniem, inni zaś tym tonem, jakim młodzież szkolna na zapytanie katechety opowiada dogmat o Trójcy Przenajświętszej to jest, z głęboką wiarą, a bardzo niegłębokiem zrozumieniem rzeczy. Z matrymonialnego punktu widzenia, literatura należała bowiem w Milicji do wartości, zupełnie nie notowanych na giełdzie, i nie było wypadku, ażeby literat jako taki zdołał uniknąć niedogodności połączonych z celibatem. Żonaci autorowie byli albo byłymi dzierżawcami dóbr, którzy pożenili się, nim do reszty stracili na posesji, albo też przed ożenieniem się otrzymali posadę w oberszpitalnictwie, w jakim banku i t… p. Umysł milicyjski mógł wyobrazić sobie panią sekretarzowę, panią oficjałowę, panią profe – sorowę, panią kasjerowę, panią kanceliścinę nawet, ale pani "literatowa" była czemś równie niemożliwem jak parzysty pierwiastek ujemnej ilości.
Może po części z tego właśnie powodu, jakkolwiek Wilków oswoił się był powoli z tą myślą, nie oswoili się z nią jeszcze ani Stanisław, ani panna Natalia. Nieraz, gdy rzucił okiem na serdeczny palec u lewej swojej ręki… na którym miał pierścionek z ametystem, dany mu przez pannę Natalię w zamian za inny, brylantowy, który ośmielił się jej ofiarować młody współpracownik Orędowniczki, sądził, że marzy, i musiał dopiero odtwarzać w swojej pamięci różne niezaprzeczone fakta i okoliczności, ażeby doznać owej wpół radosnej a wpół tęsknej senzacji, którą poeci mieszczą w sercu, a której siedzibą, jak powiedziałem, jest błona żołądkowa. To też pierścionek ten był dla niego nieocenionym skarbem. Lubił, gdy kto spostrzegł jego fason – zbyt wyraźnie niewieści, by nie dal powodu do różnych komentarzy, miłych sercu młodziana. Wieczorem, nim usnął, zwykł był całować nieczułe złoto i twardy kamień, a ilekroć się budził, mimowoli chwytał się prawą ręką za lewą, ażeby się przekonać namacalnie o rzeczywistości swego szczęścia. Nie śmiałbym utrzymywać, że pierścionek Stanisława był przedmiotem równego fetyszyzmu ze strony panny Natalii – ale nosiła go zawsze, bo brylant był ładny i dobrze oprawiony. Zresztą, obchodziła się dość dobrze ze swoim przyszłym poddanym. Pozwalała mu prowadzić się wraz z matką do teatru, ile razy chciał, co – nawiasem powiedziawszy, stanowiło niemałą pozycję w budżecie literackim, bo Stanisław, jakkolwiek dziennikarz, nie chciał nadużywać uprzejmości dyrekcji i najczęściej kupował loże. Mniej powodzenia miały jego próby literackie. Jeszcze pół biedy było z tłumaczeniami z Horacego i Anakreonta, których dokonał był kilka dawniej i które teraz uzupełnił i wydał drukiem, w ozdobnym tomiku. Ale stało się, co najczęściej bywa w takich razach, Stanisław dopuścił się napisania dramatu, wprawdzie tylko w trzech aktach, ale osnutego na tle patrjotycznem. Publiczność obsypała go oklaskami – wołano autora – autor umierający z nieśmiałości i zakłopotania pojawił się, prowadzony za rękę przez dyrektora, i wykonał odpowiednią ilość uniżonych ukłonów. Postęp obszedł się wspaniałomyślnie z utworem pisarza, należącego do przeciwnego obozu, rozebrał wszystkie jego zalety i nie szczędził mu pochwał. Tylko panna Natalia milczała i o całości przedstawienia, równie jak i o szczegółach onego, nie znazła do powiedzenia nic więcej, jak tylko to:
– Czy to hrabianka Gozdawicka była w tej loży, w której znajdował się p. Mitręga?
– Tak jest. Jakże pani znajduje moją sztukę, czy bardzo nudna?
– Znajduję… że powinna pudrować włosy, bo mają odcień wcale niepiękny. Nie do twarzy jej także w różowym kolorze.
– Jakto, mojej sztuce?
– Ej, ktoby tam mówił o takich nudziarstwach. Mówię o pannie Gozdawickiej.
Stanisław westchnął. Co mu po wszystkich tryumfach autorskiej miłości własnej, skoro ta, na której zdaniu najwięcej mu zależało, nie chciała ich z nim dzielić. Ukarał się, cofając swój dramat z repertoaru, pod pozorem zmian, które w nim zrobić zamierza.
Innym znowu razem, panna Natalia dała bardzo wyraźnie do zrozumienia Stanisławowi, że podziela milicyjski sposób zapatrywania się na literaturę jako na źródło chleba powszedniego – w czem zresztą miała słuszność i ona, i mieli ją Milicjanie. Najlepiej byłoby, gdyby literatura i sztuka mogły być jedynie źródłem sławy, a nie potrzebowały dostarczać wyznawcom swoim tak prozaicznej rzeczy, jak chleba.
Stanisław polubił był swój nowy zawód i poświęcał mu się z zapałem. Nie – przychylny sąd panny Natalji dotknął go boleśnie.
– Więc sądzisz pani…? – rzekł skonfundowany.
– Sądzę, że z dwojga złego wolałabym już, abyś pan był profesorem. Zawsze to coś pewniejszego.
– Nie bardzo, jak tego miałem przykład.
– Przynajmniej nie miałbyś pan żadnych zobowiązań wobec pana Mitręgi, i nie powtarzałbyś wciąż, że jest pańskim dobrodziejem!
"Pan i pani", to tytuły dość sztywne między narzeczonemi, ale Stanisław nie mógł zdobyć się na odwagę i prosić Natalji o zmianę w tej mierze. Śmiechowski miał najzupełniejszą słuszność, utrzymując, że młody jego przyjaciel posiada wszelkie kwalifikacje na męża zostającego pod pantoflem żony. I tym razem jedno jej słówko wystarczyło, aby go skłonić do wysileń w celu odzyskania utraconej posady.
Królewski Ober-komisarz Milicji i Landwerji powrócił był oddawna do Wilkowa, jemu tedy postanowił nasz bohater przedłożyć swoją sprawę. Prosił o audjencję, którą uzyskał bez wielkich trudności. Ma się rozumieć, że nim był przypuszczonym do oglądania twarzą w twarz tego dygnitarza, ten ostatni przywołał poprzednio swojego sekretarza, który nosił za nim w portfelu jego oberkomisarski rozum stanu i talenta administracyjne, równie jak dawniej giermkowie nosili za rycerzami ich zbroje i miecze. Ten zdał sprawę, co zacz jest Wołodecki, i o co może prosić, a co mu można odpowiedzieć. Na nieszczęście sekretarz ten, pod nieobecność ober-komisarza, stał się był sprawcą dymisji, danej Stanisławowi, i nie mógł tedy dać o nim korzystnej informacji.
Grandowie milicyjscy są po największej części w istocie grandami, t… j… ludźmi nadzwyczaj słusznego wzrostu. Baron Koniecpolski, rzeczywisty tajny podczaszy, kawaler orderu Srebrnego Niedźwiedzia, i ober – komisarz Milicji i Landwerji, należał do ich rzędu, a nawet przewyższał ich po części o parę centymetrów. Przyjął on Stanisława ozięble, i z góry, t… j… z pełnej wysokości dwoch metrów. Z bijącem sercem bohater nasz opowiedział mu swoją historję.
– Dobre to wszystko – rzekł Jego Łaskawość – ale panowie szerzycie między młodzieżą zasady bezwyznaniowe, czego na żaden sposób cierpieć nie można.
– Wasza Łaskawości, przedmiot, który wykładałem, nie ma przecież nic wspólnego z religią!
– A… a jakiż to przedmiot?
– Wykreślna geometrja.
– Hm, więc pańskiem zdaniem wykreślna geometrją nie ma nic wspólnego z religią? To bardzo źle. To bardzo niedobrze. Wychowanie młodzieży musi opierać się na zasadzie religijnej. Religia jest fundamentem rodziny, społeczeństwa i państwa, i… i… fundamentem wszystkich nauk.
– Ale geometrją wykreślna…
– Nie powinna także wykreślać nic sprzecznego z naukami kościoła. Pan miewałeś także odczyty popularne?
– Jeden, o rozbiorze widma słonecznego.
– A czy widma mają co wspólnego z geometrją wykreślną? Dlaczego pan nie zostałeś w obrębie swojego przedmiotu?
– Wasza Łaskawość raczy zważyć, że do odczytów popularnych wybiera się przedmioty, mogące obudzić zajęcie powszechne.
– Nie powinno się wybierać przedmiotów, które szerzą pojęcia bezwyznaniowe. W odczycie swoim powiedziałeś pan (tu J. Ł. pan oberkomisarz zajrzał do notatek, które miał na stoliku, i ciągnął da – lej z tryumfującą miną), że słońce z czasem wypali się i wystygnie. Tego rodzaju zasady są zupełnie niezgodne z bezpieczeństwem państwa, ze spokojem i porządkiem publicznym, i z religią. Co pan masz na to do powiedzenia?
Na tę interpelację, wygłoszoną bardzo ostro, bohater nasz zmięszał się do reszty.
– Zapewne – rzekł jąkając się – że… gdyby słońce wystygło, to..
– To co? Mów pan, mów!
– Byłoby… bardzo zimno…
– A widzisz pan! i poco to głosić podobne nonsensa! Zresztą, być może – dodał, przypatrując się skruszonemu ex-pedagogowi, który nie wydawał się człowiekiem zbyt niebezpiecznym dla państwa i społeczeństwa – być może, iż postąpiono z panem zbyt surowo. Zobaczymy, co się da zrobić.
Tu nastąpiło owe majestatyczne skinięcie ręką, którem kończą się wszystkie posłuchania. Stanisław ukłonił się głęboko i wyszedł, nie wiedząc, jaki skutek odniosła uniżona jego prośba o cofnięcie dymisji. My wszakże, którzy duchem tylko obecni jesteśmy w sali audyencjonalnej, pozwolimy sobie zabawić tam jeszcze chwilkę.
– Panie Giermecki! – zawołał Jego Łaskawość. Sekretarz oberkomisarjatu pojawił się na to wezwanie.
– Wasza Łaskawość rozkaże?
– Ten Wołodecki nie wydaje mi się tak podejrzanym, jak go przedstawiono. Powiadasz pan, że pisuje do gazet?
– Ma nawet bardzo dobre pióro.
– Zanotuj mi pan to; może będzie można zrobić co z tym fantem. Cóż tam więcej?
– Zacierkiewicz czeka…
– Jaki Zacierkiewicz?
– Ten, któremu Wasza Łaskawość kazałeś przyjść, gdy była tutaj pani Swatalska.
– Aha, ten fabrykant spirytusu! Dobrze, dobrze, niech wejdzie.
Wszedł pan Zacierkiewicz, z miną niezbyt pewną siebie. Każdy fabrykant spirytusu może mieć dobre i czyste sumienie, ale mieć go nie musi, wobec reprezentanta władzy. Pan Zacierkiewicz, otrzymawszy wezwanie, ażeby się jawił wobec p… oberkomisarza, już od dwudziestu czterech godzin porównywał w duchu ilość wykazanego i opodatkowanego zacieru w swoich gorzelniach, rozmiary kadzi, kotłów itp. z ilością wypędzonego spirytusu, i nie czuł się pewnym, ażali bystre oko zwierzchności nie odkryło tam jakiej rażącej dysproporcji. Czuł ztąd pewien niepokój duszy i doznał tem przyjemniejszego rozczarowania, gdy Jego Łaskawość powitał go poufałym i uprzejmym tonem:
– A, pan Zacierkiewicz! Cieszę się bardzo! Niech pan siada, panie Zacierkiewicz!
Pan Zacierkiewicz usiadł.
– Pan masz znaczny majątek?
– Ot tak, przy pomocy boskiej, uzbierało się parękroćstotysięcy.
– I córki?
– Trzy.
– Hm, hm – wartoby pomyśleć o zięciach!
– Moje córki są jeszcze bardzo młode.
– Ale zawsze najstarsza będzie już miała…
– Lat szesnaście.
– To właśnie najlepsza pora, ażeby pannę wydać za mąż.
– Być może, skoro Łaskawość Wasza tak twierdzi; ale ja się nie spieszę.
– Bo to, widzisz pan, chciałem właśnie pomówić z panem w tym interesie. Jest tu jeden młody człowiek, którym ja się poniekąd interesuję… to jest, którego mi z pewnej strony gorąco polecono. Z bardzo dobrej familji, prawie baron… niejaki pan dr. Mitręga.
– Znam go. Ale jakiż związek…
– Związek! Właśnie mi chodzi o związek. Proszę pana o rękę pańskiej córki dla p. Mitręgi. Cóż pan na to?