- promocja
- W empik go
Dziwnie, ale niewiarygodnie dobrze - ebook
Dziwnie, ale niewiarygodnie dobrze - ebook
W dniu, w którym Cat Glamour postanowiła zmienić swoje życie, ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewała, był współczesny Dżin wyskakujący z konsoli gier wideo. Niestety jej Dżin okazał się być nieco problematyczny, jeśli chodzi o spełnianie życzeń…
W serii zabawnych przygód wysyła Cat do zamku we Francji i cofa ją w czasie o 20 lat, próbując rozwiązać jej problemy z wagą i stresem emocjonalnym. Podróż Cat jest pełna dziwacznych przygód, realistycznej miłości, a przede wszystkim odkrywania samej siebie.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-7357-4 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Katherine „Cat” Glamour, weź się w garść. Jesteś w miarę rozsądną trzydziestoośmioletnią kobietą, ale tym razem chyba zupełnie się odkleiłaś. Całkowicie postradałaś zmysły.
Wciąż zamykam i otwieram oczy, aby upewnić się, że naprawdę tam jest. Ma około stu osiemdziesięciu centymetrów wzrostu, opalone muskularne ciało i kruczoczarne włosy. Jego błyszczące zielone oczy przyciągnęłyby całą moją uwagę, gdyby nie jaskrawoczerwone spodenki gimnastyczne, odsłaniające wyrzeźbione mięśnie ud. Mrugam i mrugam, ale teraz nie mogę oderwać wzroku od skomplikowanego celtyckiego tatuażu zdobiącego jego prawy biceps.
No tak, mój trener personalny wyskoczył właśnie z konsoli Wii Fit i stoi w moim zabałaganionym salonie. Na kasztanowej sofie leży sterta nieposegregowanego prania, przy stoliku kawowym ze szklanym blatem wala się stos nieprzeczytanych gazet, a obok telewizora stoi grecki bóg. To chyba najwyższy czas zrezygnować z Cosmopolitanów podczas poniedziałkowych spotkań z siostrą. Jak widać, nie radzę już sobie nawet po wypiciu jednego malutkiego zbyt drogiego drinka z parasolką.
Upuszczam pilot od Wii Fit. Pokój zaczyna wirować mi przed oczami. Dostrzegłszy na dywanie plamy po serowych chrupkach i mleku czekoladowym, naprawdę żałuję, że nie posprzątałam. Ratownicy medyczni, albo mili ludzie z kaftanem bezpieczeństwa, pojawią się tu lada chwila i pomyślą, że jestem grubą lafiryndą w średnim wieku mieszkającą z babcią. I będą mieli rację, Gruba Cat. Bądźmy szczerzy, to się chyba już nigdy nie zmieni.
Zanurzam się w czerni, a do oczu napływają mi łzy.
Mój dzień zaczął się jak każdy inny zwyczajny poniedziałek.
– Mamo! Mamo! Gdzie są moją różowe kolczyki koła? Nie mogę ich znaleźć, a zaraz będzie autobus.
Mimo jej pretensjonalnego tonu chciałam wyskoczyć z łóżka i pomóc. Jenna to moja pierworodna, moje dzieciątko, które zmieniło się w osiemnastoletnią modnisię. Tego lata pragnęłam wykorzystać każdą możliwą chwilę, by spędzić z nią czas, zanim wyprowadzi się z domu. Problem polegał na tym, że dosłownie nie byłam w stanie wyskoczyć z łóżka. To wymagałoby energii i odrobiny wiary. Co wiązałoby się z koniecznością zrzucenia tych wszystkich zbędnych kilogramów. Ale czy jest to w ogóle możliwe? Mówią, że wszystko się da, lecz ja przez cały czas czuję się beznadziejnie. Źle się czuję w swoim ciele. Zupełnie nie wiem, od czego zacząć. To tak, jakbym zamarzła i stała się rzeźbą lodową pozostawioną przy Kanale Rideau, a ludzie przechodzący obok nie zdawaliby sobie sprawy z tego, że utknęłam. Jeśli nie potrafię znaleźć w sobie tyle sił, żeby ogarnąć pranie lub przeczytać gazetę, to jakim cudem miałabym znaleźć motywację, by zacząć ćwiczyć i przyrządzać zdrowe posiłki? Poza tym nie umiem przygotować zwykłego gazpacho. Nawet po dokładnym prześledzeniu każdego cholernego słowa w przepisie na stronie internetowej Chatelaine.
– Jenna, skarbie, nie mam pojęcia, gdzie je zostawiłaś. Zapytaj Babcię, może ona wie, gdzie są.
– No dobra. Babciaaa!
Jenna wybiegła z mojej sypialni i udała się do piwnicy. Wtedy u drzwi pojawiła się Alyssa, chwyciła za futrynę i jej piękna szczupła, jeszcze niekobieca sylwetka zaczęła się niespokojnie kołysać tam i z powrotem. Następnie wyrzuciła nogi przed siebie i dosłownie wskoczyła do pokoju.
– Nie zapomnij, że jutro po szkole mam gimnastykę, a Jenna plastykę. Możesz nas odebrać o osiemnastej trzydzieści.
– Nie zapomnę, kochanie.
– A ciocia Cicily odbiera nas dziś, tak?
– Tak. Jutro muszę iść do pracy, więc wraz z Cici uzgodniłyśmy, że zostaniecie u niej na noc. Na pewno będziesz się świetnie bawić z kuzynostwem.
Bywało, że bardziej ufałam starszej siostrze w kwestii opieki nad moimi córkami niż samej sobie. Cici była świetnie zorganizowana, do tego stopnia, że w korytarzu swojego domu miała schowki przeznaczone zarówno dla swoich, jak i moich dzieci, a zawartość jej szafek kuchennych opatrzona była etykietami. Wstyd mi to przyznać, ale nie dałabym sobie ze wszystkim rady, gdyby nie jej pomoc i częste wizyty w mojej studni bez dna, to znaczy w moim domu.
– Jasne, zabawy po pachy. A! I zastanawiałam się, czy jak przyjedziesz po mnie jutro wieczorem, to musisz zakładać T-shirt i dresy…
– Obawiam się, że wszystko inne jest teraz w praniu.
– Czyli nie bardzo się w cokolwiek innego mieścisz, tak? – Gdy tylko dostrzegła, jak zrzedła mi mina, natychmiast zakryła ręką usta. – O Boże. Przepraszam cię, mamusiu. – Usiadła na łóżku i chwyciła moją dłoń. – Nie wiem, dlaczego to powiedziałam.
Alyssa zawsze twierdziła, że nie wie, dlaczego mówi pewne rzeczy. Nie wiedziała też, dlaczego je czuje. Tak po prostu się działo. Najzwyczajniej w świecie moja córeczka rozumiała i nazywała wszystko po imieniu. Boże, tak bardzo chciałabym być choć trochę podobna do niej. Ale wtedy nie wyszłabym za tego durnia i nie miałabym jej i Jenny, moich słodkich aniołeczków. Czasami po prostu nie ma idealnego rozwiązania.
Nigdy nie zapomnę tego dnia, gdy Alyssa miała siedem, prawie osiem lat, i podczas śniadania, kiedy razem jadłyśmy płatki, niespodziewanie powiedziała: „Mamuś, czy też tak masz, że widzisz w swojej głowie obrazy i potem to, co widziałaś, naprawdę się dzieje?”. Zaczęła mi wtedy opowiadać o dziewczynce, która pojawiła się w jej klasie, kulejąc dokładnie tak, jak wyobraziła to sobie godzinę wcześniej, zanim ta koleżanka upadła i skręciła kostkę. Zdałam sobie sprawę, że ma dar przewidywania i prawdopodobnie wie o wiele więcej o tym, co dzieje się w mojej głowie i sercu, niż ja. W jakiś sposób sprawiło to, że poczułam się bezpiecznie. Sprawiło to również, że poczułam zaniepokojenie. Czy dam radę? Czy uda mi się zrzucić te kilogramy, które niczym ciemne chmury wiszą nade mną każdego dnia? Czy podołam roli rodzica, by być taką mamą, jaką zawsze chciałam być? Otrzymałam te dziewczynki niczym dar z niebios i za nic w świecie nie chcę ich zawieść.
Mocno ścisnęłam jej dłoń.
– Lyssa, mówisz tak, bo jesteś sfrustrowana. Doskonale cię rozumiem. Nie za bardzo mogę cokolwiek z wami robić, dziewczyny. Ale wiesz, że nad tym pracuję, tak? Rozumiesz to, prawda?
Delikatnie wsunęłam długi kosmyk jej uroczych kasztanowych włosów – moje mają taki sam odcień, ale jej są grubsze i zdrowsze – za ucho, dzięki czemu mogłam zobaczyć jej piękną twarz.
– Lyssa, naprawdę się staram.
– Okej. Do jutra. Pa.
Szybko cmoknęła mnie w policzek i spuściła wzrok, nerwowo otrzepując spódniczkę w kratkę i rajstopy, choć nic na nich nie było. Następnie wstała, aby wyjść z pokoju.
– Zrobię to do twoich szesnastych urodzin, kochanie. To jest mój cel. Okej?
Już kiedyś to słyszała. Jak długo mam zamiar je okłamywać? Przy okazji okłamując też siebie?
Gdy Alyssa opuszcza moją sypialnię, słyszę trzask drzwi wejściowych. Jenna wyszła do szkoły, nawet się nie pożegnawszy. Zawiodłam w roli matki i przyjaciółki, którą zawsze chciałam dla nich być, a winić za to mogłam tylko i wyłącznie siebie.
Kiedy dowlekłam się do salonu w czarnych kapciach i flanelowej piżamie w lamparcie cętki, usłyszałam Babuńcię głośno rozmawiającą przez telefon ze swoją przyjaciółką Pat, a przynajmniej tak mi się wydawało. Potem dobiegł mnie łoskot rzucanej słuchawki. Weszłam do kuchni i zastałam ją mamroczącą coś do patelni na kuchence.
– Przy całym tym postępie technologicznym można byłoby przypuszczać, że zaprojektują coś w stylu przycisku zostaw-mnie-kuźwa-w-spokoju dla cholernie irytujących ludzi – mruknęła i usiadła przy stole z talerzem pełnym jedzenia. – Dzwonili ze szkoły. Przerażający robot imitujący kobiecy głos przekazał automatyczną wiadomość o prawidłowej procedurze podwożenia dzieci, tak aby nie zakłócać kursów autobusów. O dżizas! Za moich czasów nauczyciele i dyrektorzy wiedzieli, jak pisać listy. Posługiwali się pełnymi zdaniami, używali znaków interpunkcyjnych i całej reszty!
– Babuńciu. Mówiłam ci już, że możemy kupić telefon z wyświetlaczem.
– Dobre sobie! Nie stać mnie na to. I tak nie chcę z nikim rozmawiać. Nie powinnam nawet odbierać tego telefonu. Chcesz jajka?
Przytaknęłam, usiadłam i zaczęłam się bawić widelcem. Czy chcę jajka? Jasne. Czemu nie? Chciałabym też wiedzieć, co doprowadziło mnie do tej chwili, że siedzę z moją dziewięćdziesięciojednoletnią babcią i pomimo dzielącej nas różnicy pokoleń tylko ona ze wszystkich ludzi na świecie widzi mnie, a nie mój tłuszcz.
– Co cię gryzie, skarbie?
Jej błękitne oczy wyrażają głębię życzliwości, ale jej chrapliwy głos i zgorzkniały ton bardzo dobrze to kamuflują. Wszyscy widzieli w niej tylko starą zrzędliwą babę, która przeżyła swoje dzieci i stała się ciężarem dla wnuczki. To nie tak, Babuńciu. Zupełnie nie tak. Twoje ciało może i jest wątłe, ale zapału masz więcej niż niejeden młodzieniaszek. Ostatnimi czasy to ja jestem dla ciebie większym ciężarem.
– Tracę dziewczynki. Z powodu mojej wagi. Z powodu wstydu, który na nie spada. Czuję, że je tracę.
Próbowałam zatamować serwetką napływ łez, ale daremnie.
– Nieprawda. To tylko chwilowe. Niedługo znów będziecie blisko. Poza tym to, jak wygląda twoje ciało, nie ma żadnego znaczenia. W sumie ma dla nastolatek, bo tylko to liczy się we współczesnym świecie. Widzą te przerobione fotki na swoich telefonach. Ale twoje dziewczynki nie są takie jak inni. W głębi serca wiedzą, że po prostu zbierasz się do kupy. Niedługo znów będziecie blisko.
Stała przy zmywarce i wkładała do niej naczynia, bo ja nie miałam wystarczająco siły, żeby móc się tak schylić. Dziewięćdziesiąt jeden lat. Coś musi się w końcu zmienić, Cat. Twoich rodziców już nie ma, a Babuńcia nie będzie żyć wiecznie. Nie możesz też prosić Jenny, żeby po studiach została w domu, by zginać się i podnosić za ciebie różne rzeczy. Nie możesz jej tego zrobić.
– Tak myślisz? Uważasz, że miłość powinna być rywalizacją? – zapytałam.
– Kochanie, nie pytaj mnie o miłość, na tym się nie znam. Ale jeżeli chodzi o życie, to jest to ciągła rywalizacja – głównie z samym sobą – i tylko najodważniejsi i najsilniejsi wygrywają.
– No tak, wiem, co masz na myśli.
– Bekonu?
– Nie. Nie mogę.
Przesuwałam jajkami po talerzu, tworząc małe okręgi.
– Babuńciu?
– Tak, pączusiu.
– Diety nie działają same z siebie. Wiesz, że próbuję tego od lat i jakoś nie przynosi to żadnych rezultatów. Chyba czas najwyższy wybrać się na siłownię. Niech to będzie ten dzień.
– Myślę, że to wspaniały pomysł. Odkąd odszedł Jimmy, nie zrobiłaś ani jednej cholernej rzeczy, żeby o siebie zadbać. A przecież robisz tak wiele dla swoich dziewczynek i dla mnie…
– Och, niestety, odkąd kilogramy zaczęły się mnie czepiać, robię zdecydowanie mniej…
Wychodząc za mąż, już miałam nadwagę i od razu po ślubie przytyłam niemal pięć kilogramów. Szczerze mówiąc, nie jestem pewna, jak przeszłam od bycia pulchną do otyłości w zaledwie kilka lat. Próbowałam każdej możliwej diety cud, ale jedynym cudem, który przejawiał się z racji moich wysiłków, były cudownie kurczące się zasoby na koncie bankowym. Czułam się jak kompletna idiotka, dająca się nabrać na podręcznikowe sztuczki marketingowe, bo to przecież nie jest tak, że te firmy nie wiedzą, co robią.
Bycie grubą we współczesnym świecie wiąże się nie tylko z tym, że jesteś obiektem kpin, jesteś też celem działań marketingowych. Żadna z opcji zdrowego stylu życia nie może zapewnić ci wraz ze swoimi produktami niezbędnej wytrwałości. Mogłabym kupić sto maszynek do krojenia marki Slap Chop i wszystkie warzywa z ich reklamy, ale musiałabym też znaleźć w sobie miłość do samej siebie, by co wieczór ich używać i trzymać się zdrowej diety. Tak, przeczytałam to w magazynie Oprah Winfrey. Znałam to wszystko z teorii. Ale zastosowanie tego w praktyce to zupełnie inna bajka.
Babuńcia miała rację. Już dawno temu przestałam o siebie dbać. Chwile obżarstwa zdarzały mi się najczęściej w nocy, gdy oglądałam telewizję, leżąc w łóżku. Czułam się wtedy najbardziej samotna i zaczynałam analizować swoje nieudane małżeństwo oraz wszystkie inne przemilczane kwestie. Nigdy nie rozmawialiśmy o małym Loganie. Ani razu.
W momentach, gdy bywam z sobą szczera, wiem, że ten związek od początku skazany był na niepowodzenie. Wszystko zaczęło się tej czerwcowej nocy po pierwszym roku szkoły biznesowej, kiedy po tandetnej randce w Burger Kingu poszłam z Jimmym Finkiem do domu, wypiłam o wiele za dużo wina i się z nim przespałam. Łudziłam się, że niczym za dotknięciem magicznej różdżki sprawi, że poczuję się lepiej. Zamiast tego magicznie szybko musieliśmy dorosnąć. A przynajmniej ja musiałam. Zaszłam w ciążę. Wszystko potoczyło się właśnie tak, bo zmagałam się z przytłaczającym poczuciem winy z racji tragicznego wypadku, za który czułam się odpowiedzialna.
– Cat? Hej, Cat! Wychodzisz na cały dzień?
Spojrzałam na Babuńcię i zamrugałam, zdając sobie sprawę, że zbyt długo wpatrywałam się w jeden punkt.
– Och, nie. Nie będzie mnie tylko kilka godzin. Niedługo jadę na siłownię, potem odbieram wypłatę w Walmarcie i załatwię kilka spraw. Dziewczynki idą po szkole do Cici.
– A ja gram dziś po południu w brydża z Pat. Do zobaczenia później. O! I jeszcze jedno, Cat.
– Tak?
– Daj im w kość na tej siłowni. Zepchnij te chudodupce z bieżni!
Taa, jasne, jeśli szybciej nie dostanę zawału.
Gdy tylko Babuńcia wyszła z kuchni, wzięłam swój talerz i zeskrobałam jajka oraz rozmokłe tosty do śmieci. Fuj, ale to obrzydliwie wygląda. No nic, kupię sobie po drodze pączusie u Tima Hortonsa – ostatni przysmak przed rozpoczęciem nowego życia. Dam radę. Poradzę sobie, ale muszę zacząć od małych kroczków. Tak, małe kroczki na start.ROZDZIAŁ DRUGI
Dotarcie na miejsce było nie lada wyzwaniem. Nasze miasteczko Christmas, z populacją liczącą ponad siedemdziesiąt pięć tysięcy osób, leży na przedmieściach Ottawy, około trzydziestu minut na zachód od centrum, w prowincji Ontario. I chociaż dojazd do nowo otwartej siłowni, zlokalizowanej tuż przy autostradzie, zajął mi zaledwie dziesięć minut, nienawidziłam jeździć samochodem w dni powszednie, tym bardziej z rana. Nikt już nie przestrzega zasad ruchu drogowego, a zwykła uprzejmość znikła wraz z rozmowami, od kiedy to wszyscy zaczęli esemesować.
Znalezienie miejsca parkingowego było koszmarem, ale rozebranie się w szatni przypominało taniec nad paleniskiem na cześć Ledusy – mojej wyimaginowanej bogini samobiczowania. „Jaka szkoda, że nie ma tu luster na ścianie naprzeciwko szafek” – szepnęła mi do ucha Ledusa. Gdy zdjęłam T-shirt, odwróciłam się, aby usiąść na ławce i zdjąć spodnie, i kątem oka uchwyciłam swoje odbicie w lustrze na drzwiach szafki. Długie kasztanowe włosy zasłaniały mi ramiona, ale nie dosięgały piersi, które wylewały się z przyciasnego stanika. Niebieskoszare oczy były jak niebo pokryte chmurami – wyglądały na samotne i zrozpaczone. Skierowałam wzrok na moje nogi. Fu! Istna fabryka serka wiejskiego. Zrobiłabym z niego lepszy pożytek, siedząc w czyjejś lodówce. Głęboko westchnęłam, po czym szybko narzuciłam na siebie T-shirt w rozmiarze XL, dresowe spodnie, skarpetki i buty do biegania. Ech! Nienawidzę nosić tego rozmiaru. Nienawidzę tego, jak społeczeństwo sprawia, że czuję się jak ciuchy, które mam na sobie. Nienawidzę cię, przemyśle modowy, z tymi twoimi maleńkimi T-shirtami pasującymi wyłącznie na niskich głodujących chłopców.
Musiałam teraz wspiąć się po wysokich schodach ku sali treningowej, zgotowując przy tym mięśniom nóg atak skurczów. Ludzie i sprzęty na siłowni wydzielali zapach zużytych ręczników upchanych na dnie kosza z brudną bielizną. Ale co gorsza, był to też zapach sukcesu. Przyprawiony szczyptą pogardy. Oczywiście w stosunku do mnie. Czułam to w ich spojrzeniach. Nie potrafiłam jednak popatrzeć im w oczy.
Jestem przekonana, że niektórzy z nich wyglądali kiedyś tak jak ja teraz, ale skanując wzrokiem pomieszczenie, nie mogłam znaleźć nikogo, kto przejawiałby nadwagę większą niż dwa kilogramy. Tu i ówdzie dostrzegłam osoby trzymające w dłoni kubki z latte. Te ze Starbucksa, z czekoladową posypką na wierzchu. Zdecydowanie nie liczyły kalorii. Może były tu tylko dlatego, że po prostu weszło im to w rutynę. Zupełnie jak codzienne mycie zębów. A może to taki ich klub towarzyski? Musi być miło. Ale co ja tu w ogóle robię? Nie dam rady!
Poczułam, jak gardło ściska mi się jeszcze bardziej i łzy napływają mi do oczu. Odwróciłam się, żeby uciec po tych pieprzonych schodach, i stanęłam twarzą w twarz z energiczną, rozpromienioną dwudziestolatką.
– Już idziesz? Może mogłabym ci jakoś pomóc?
– Nie, to nie dla mnie.
– Och, co to, to nie! Masz już swojego trenera?
– Nie, nie potrzebuję trenera.
– Och, myślę, że jednak potrzebujesz. Na serio. Serio go potrzebujesz.
W dłoniach trzymała podkładkę do pisania i pewnie uznała to za urocze, gdy klepnęła mnie nią w tyłek. Powinnam ją pozwać za molestowanie seksualne, ale po uporaniu się z tymi schodami nie miałam na to już siły.
– Nie, dzięki. Na serio. Serio go nie potrzebuję. A tak poza tym… to twoja siłownia śmierdzi.
Dwadzieścia minut później byłam z powrotem przy drive-thru Tima Hortonsa, gdzie zamówiłam pudełko małych pączków Timbits tłumacząc sobie, że Babuńcia i dziewczynki pomogą mi je zjeść.
Odbierając czek z wypłatą w biurze kierownika Walmartu, cieszyłam się, że nie natknęłam się na żadnego ze współpracowników. Tom, mój przełożony, uśmiechnął się, wręczając mi kopertę, i powiedział, że jest zadowolony z mojej pracy w tym miesiącu. Jeśli sądził, że powiększenie mojego zdjęcia i przypięcie go na tablicy ogłoszeń pod hasłem „Pracownik miesiąca” w pokoju socjalnym spełni moje marzenia, to, o rany, jak można aż tak się pomylić?! Nie chciałam, by oznaczał mnie na Facebooku, a w szczególności nie chciałam, żeby moje zdjęcie wisiało w miejscu publicznym. Mimo to uśmiechnęłam się i odparłam, że zobaczymy się jutro.
Kosztownym błędem, często przeze mnie popełnianym po odebraniu wypłaty, było skierowanie się ku sklepowym alejkom zamiast od razu do samochodu i domu. Teraz też nie było inaczej. Chciałam tylko choć troszkę uszczęśliwić się zakupami. To wszystko. Przecież samo patrzenie nic nie kosztuje, co nie?
Cathy Hollows… Oto najwredniejsza zdzira, z jaką miałam do czynienia w liceum.
Kiedy podeszła, najprawdopodobniej nadal miałam cukier puder na górnej wardze. Stałam w dziale z bielizną, trzymając w dłoniach największe i najbrzydsze fioletowe majtki z koronką, jakie można sobie wyobrazić. Szybko, niech ktoś znajdzie mi jakąś dziurę, w której mogłabym się ukryć.
– Cat? Czy to ty? Och, prawie cię nie poznałam!
Cios numer jeden.
Czułam, jak jej ciemnobrązowe oczy rozkładają mnie na atomy kawałek po kawałku. Wyobraziłam ją sobie na wieczornym przyjęciu koktajlowym dla bogaczy, ubraną w idealną małą czarną i szpilki, przerzucającą długie, proste, czarne włosy przez ramię i niczym dziecko rozbawione własnym żartem marszczącą piegowaty nosek podczas wybuchów histerycznego śmiechu, kiedy wspomina nasze spotkanie w Walmarcie. Tylko że to ja byłam tym żartem, a ona bawiła się przednio, powtarzając go tak często, jak tylko było to możliwe.
Przypomniałam sobie, kiedy po raz pierwszy poczułam pogardliwe spojrzenia osób szczupłych. Miałam wtedy czternaście lat i zaproszono mnie na licealną imprezę przy basenie. Uszczęśliwił mnie sam fakt, że mogłam się tam pojawić, bo daleko mi było do tych odjazdowych dziewczyny ze szkoły. Nie należałam też do żadnej grupy głównie z powodu sadełka na moim tyłku i udach. Byłam pulchną dziewczyną. Chłopcy, Jake Hampton i Jimmy Fink, zaplanowali imprezę na czas, gdy rodzice Jimmy’ego byli na Bermudach. Nie miałam pojęcia, że zaproszono mnie tam w roli maskotki. A wiem to dlatego, że pięć lat później (zupełnie bezmyślnie) poślubiłam Jimmy’ego Finka i pewnego dnia w przypływie pijackiego szału mi o tym opowiedział: „Rusz wreszcie ten swój tłusty tyłek i tu ogarnij. Gruba Cat. Och tak! Gruba Cat. Pamiętasz, jak zaczęliśmy cię tak nazywać?”. „My?” – zapytałam, powstrzymując łzy. „Tak, my! To było w liceum. Pamiętasz tamtą imprezę? Chcieliśmy Grubą Cat, by było się z kogo ponabijać. Założyliśmy się o to, czy odważysz się skoczyć do basenu na bombę. I zrobiłaś to. Szkoda, że tego nie nagraliśmy. A nie, czekaj. Nagraliśmy to! »Historia o fali«”. Tak bardzo go to rozbawiło, że zapomniał o swojej złości i o tym, że chwilę wcześniej zamierzał się, by mnie uderzyć. Zamiast tego jego dłoń powędrowała w kierunku stolika do w połowie opróżnionej butelki piwa. Wziął kilka łyków i wyszedł z pokoju.
Leżałam na kanapie, dopijając colę i dokańczając paczkę czipsów po wyjątkowo stresującym dniu. Nie byłam w stanie podnieść się po tym, jak usłyszałam, że mój mąż stworzył przezwisko, które towarzyszyło mi aż do pierwszego roku szkoły biznesowej, kiedy to porzuciłam uczelnię, by za niego wyjść. Udawałam, że śpię, dopóki nie wyszedł z domu, by spędzić resztę wieczoru w barze, a potem płakałam tak długo, aż naprawdę zmógł mnie sen.
Na tamtej imprezie poznałam Bena Coverdrive’a. Cudownego, kochającego Bena. Stanął w mojej obronie, gdy wszyscy śmiali się z mojego skoku do wody. Myślałam, że te fajne dzieciaki uznają mój wygłup za coś zabawnego, coś odjechanego. Ale one to wszystko zaplanowały. Zaplanowały, że będą oglądać, jak – przygotowując się do skoku z trampoliny – mój brzuch będzie falował. Zaplanowały to spotkanie przy basenie, by nagrać mnie na wideo. Dzięki Bogu było to przed erą telefonów komórkowych stale gotowych do użycia. Ale i tak okazało się, że ten film odtwarzały na wszystkich kolejnych imprezach. Tak dla zabawy.
– Och, fioletowe koronki.
Cathy ściągnęła mnie z powrotem do rzeczywistości. O mój Boże! Zauważyła te majtki. Szybko wrzuciłam je do stojącego obok kosza, po czym odgarnęłam włosy z twarzy, by lepiej się prezentować. Czemu, do cholery, cię to obchodzi, Cat? Ona zawsze będzie patrzeć na ciebie z góry bez względu na to, co zrobisz. Zawsze.
– Hej, Cathy. Jak się masz?
– Och, wyśśśmienicie… – Delektowała się pierwszą sylabą, jakby rozsmakowywała się w przystawce, a dźwięczne „ś” przeciągnęła, jakby rozsmarowywała na języku wyborne czekoladki.
Cała Cathy. Zarówno jej wielkiemu wejściu, jak i wyjściu musiał towarzyszyć splendor, sprawiający, że każdy przy niej czuł się gorszy.
– Byłam właśnie w drodze na zajęcia ze spinningu i pomyślałam, że wskoczę jeszcze po butelkę wody – zaczęła niewinnie, by zaraz zrzucić konkretną bombę: – Och, a tak w ogóle to masz jakiś kontakt z rodzicami Bena? A może z rodzicami Logana?
Dlaczego o tym wspomniała? Co chciała osiągnąć? Z pewnością zdawała sobie sprawę, że ten temat jest dla mnie bolesny. To coś w moim gardle przypominało kulę z łańcuchem wciągającym mnie coraz głębiej w piekielne czeluście, w których przebywałam przez ostatnie dwadzieścia lat.
– Nie. Nie sądzę, by chcieli się ze mną kontaktować.
– Och, prawda, to była przecież taka tragedia. Istny dramat… Miłość twojego życia… Taka tragedia.
Pokręciła głową jak nauczyciel strofujący ucznia i wydała z siebie dźwięk przypominający „nu, nu”, po czym zaczęła przyglądać się niebieskiemu lakierowi do paznokci na wyprzedaży po drugiej stronie alejki. Dlaczego w ogóle ze mną rozmawia? No tak! Zjazd absolwentów…
– Och, zjazd już jutro! Jestem taka podekscytowana. Oczywiście będziesz tam, prawda?
Hm… Niech pomyślę… Nazywaliście mnie Grubą Cat, nikt z was mnie nie lubił, współczujecie mi, że w liceum straciłam miłość swojego życia, ale chcecie się upewnić, że wezmę udział w zjeździe, żebyście mogli skrytykować to, jak wyglądam w sukience?
Tkwiłam tam w dziale z majtkami w Walmarcie i już otworzyłam usta, żeby powiedzieć, że prędzej mi kaktus wyrośnie na dłoni, nim pokażę się im wszystkim z moją tuszą i nieszczęściem wymalowanym na twarzy, lecz zamiast tego powiedziałam, że tak, że przyjadę.
– Kto nie jest z nami, jest przeciwko nam…! – Zaśmiałam się nerwowo. O raju. Ale to było słabe.
Jej twarz przybrała dziwny wyraz.
– Hm… tak, prawda. W takim razie chyba do zobaczenia!
Podeszła do stoiska z niebieskimi lakierami, chwyciła buteleczkę i się uśmiechnęła.
– Teraz muszę tylko znaleźć sukienkę, by pasowała do lakieru. – Puściła do mnie oko. – Od miesięcy przeszukuję sklepy, by skompletować idealną kreację, ale biorąc pod uwagę, że zostało tylko kilka godzin, będę musiała zadzwonić do mojej przyjaciółki, projektantki, i poprosić ją o uszycie sukienki na miarę. Powodzenia z twoją kreacją!
Zdzira.
Powstrzymałam łzy. Nie miałam zamiaru być tą kobietą, która płacze w dziale bieliźnianym w Walmarcie. O nie. Byłam ponad to. Wolałam udać się do działu ze słodyczami i tam się rozpłakać.
Stałam przed niekończącymi się rzędami pięknych jaskrawych żelków marki Jujubes i Mike and Ikes, najzwyczajniej w świecie pozwalając łzom płynąć po mojej twarzy niczym wodospad, kiedy przypomniałam sobie, że muszę kupić chleb, mleko i kilka warzyw, by spróbować dziś wieczorem przyrządzić zdrowe danie na patelni. Jeśli nie dałam rady z siłownią, muszę przynajmniej spróbować ze zdrowymi posiłkami.
Gdy wyszłam ze sklepu na parking z wózkiem pełnym świeżych produktów w płóciennych torbach, zaczęło padać. Tak właśnie wygląda moje szczęście. Przynajmniej deszcz był letni i chłodził skórę. Postanowiłam nie biec, wiedząc, że nie dam rady zrobić tego bez utraty tchu i godności, i wykorzystałam okazję najlepiej jak umiałam – szłam, nucąc Deszczową piosenkę. Byłam podekscytowana myślą, że oto rozpoczyna się nowy etap mojego życia, a świat raczy mnie deszczem, by uczcić tę chwilę.
Potem dostrzegłam ludzi wpatrujących się we mnie, gdy biegli ze swoich samochodów do sklepu. Gapili się i marszczyli brwi. Nie patrzyli mi w oczy, ale bardziej w jakiś punkt pomiędzy moim brzuchem a udami. Jakiś chłopczyk wskazał na mnie palcem, a jego matka zakryła mu usta. Biegli, gapili się i wskazywali. Po prostu to zignoruj, Cat, po prostu przejdź obok tego obojętnie. Nie możesz pozwolić, żeby ich osąd cię powstrzymał. Zamierzasz zrzucić te kilogramy. Więc idź przed siebie. Zostaw przeszłość za sobą.
Nie byłam pewna, czy krople, które zlizywałam z kącików ust, były w rzeczywistości deszczem czy łzami. Próbowałam głęboko oddychać, ale kiedy dotarłam do auta i włożyłam torby do bagażnika, opuściłam głowę, a łzy wypłynęły ze mnie jak woda przerywająca tamę. Jechałam w stronę domu i ledwo co widziałam przez nie i deszcz. Im większe miałam problemy ze skupieniem wzroku, tym bardziej się stresowałam, że mogę kogoś potrącić. Ostatnie, czego w tej chwili potrzebowałam, to wściekłego kierowcy mogącego mnie zabić w drogowym szale. Zaczynam nowe życie. Już niedługo poczuję się wspaniale. Nikt mnie nie zabije. Nie dzisiaj!
Rozejrzałam się dookoła i stwierdziłam, że nie widzę już absolutnie nic za oknem. Zrobiło się zbyt niebezpiecznie, by prowadzić, więc musiałam zjechać na pobocze. Gdy zwalniałam, moją uwagę przykuły dwa limonkowe neonowe znaki informujące o wyprzedaży garażowej, znajdujące się po prawej. Były mokre, rozerwane przez wiatr i praktycznie nieczytelne, lecz spełniły swoje zadanie, pomagając mi w znalezieniu podjazdu, na który mogłam wjechać. Zgasiłam silnik, wytarłam twarz T-shirtem i wysiadłam z auta. Musiałam sprawdzić, dokąd zajechałam.
Spoglądając na ulicę, próbowałam ustalić, w którym momencie źle skręciłam, kiedy mężczyzna wyglądający na sześćdziesięciolatka podszedł z parasolem i osłonił nim moją głowę. Był wysoki i szczupły, miał na sobie czerwoną flanelową koszulę w kratę i ciemne dżinsy.
– Ależ fatalna pogoda, co nie? Chyba wybrałem nie najlepsze popołudnie na wyprzedaż.
– Na to wygląda.
Uśmiechnęłam się uprzejmie, marząc tylko o tym, by wrócić do samochodu.
– Może wyschnij trochę, rozglądając się po moim garażu, co?
Wskazał pomieszczenie na dwa pojazdy, gdzie mogłam się schować, a w nim trzy stoły pełne rzeczy, które mogłyby być dla jakieś kobiety skarbem. Nie były jednak skarbem dla mnie. Nie dzisiaj. Choć czekaj, czekaj… Czy to przypadkiem nie konsola Wii Fit? Za dwadzieścia dolców?
Podeszłam do stolika po prawej i przyjrzałam się obudowie. Wygląda na to, że to Wii kosztuje tylko dwadzieścia dolarów, choć raczej poza tym, że pokrywała je warstwa kurzu, wydawało się w porządku.
– Co jest nie tak z tą konsolą? – od razu przeszłam do sedna.
Nie wyglądał na zaniepokojonego moją bezpośredniością.
– Nigdy jej nie włączyłem. Córka przywiozła ją, gdy przeprowadzała się tu z Los Angeles, ale o niej zapomniała, a teraz się wyprowadziła i nie mamy co z tym ustrojstwem zrobić.
Nie wahałam się ani chwili.
– Wezmę ją – powiedziałam, wręczając mu ostatnią dwudziestodolarówkę.
Wpadłam na pomysł, że będę ćwiczyć w domowym zaciszu. Cici powiedziała mi kiedyś, że nowe Wii Fit to świetna zabawa. Można je nawet podłączyć do internetu i oglądać filmy na Netfliksie. Zostawiła mi też swoją nową płytę. Mogłabym tego spróbować. Och tak. To brzmi świetnie. Mogłabym to zrobić.
Mężczyzna zaniósł Wii do mojego bagażnika, ku mojemu zaskoczeniu jednocześnie trzymając w drugiej ręce parasol nad moją głową. Ach, czyli są jeszcze na tym świecie prawdziwi dżentelmeni.
– Dziękuję – odparłam, wsiadając do samochodu. – Mam nadzieję, że będzie działać.
– Będzie działać jak marzenia. Istna magia. Zobaczysz.
Uśmiechnął się i pomachał mi na pożegnanie.
Wciąż padało, ale udało mi się bezpiecznie dotrzeć na miejsce i wjechać do garażu. Następnie siedziałam tam chwilę w bezruchu. Nie wiedziałam nawet, od czego zacząć. Wykonując ćwiczenia z Wii, będę pewnie wyglądała jak wariatka. Ale Babuńci nie było teraz w domu, co oznaczało, że mogłam ten jeden raz zrobić z siebie bałwana i nie musieć wysłuchiwać jej docinków. Nawet jeśli chciała dobrze, nawet jeśli chciała mnie tylko rozśmieszyć, to nie był do tego najlepszy dzień. Nie po tym, jak wpadłam na Cathy, która raczyła przypomnieć mi o Benie.
Zgodnie z instrukcją podłączyłam konsolę do telewizora, włożyłam płytę Cici, nalałam sobie szklankę wody i stanęłam przed dużym ekranem, gotowa przez godzinę walczyć ze światem, a przynajmniej z Wii.
Pojawiła się strona główna z pytaniem
Dobra, ten gość wygląda nieziemsko. Te jego mięśnie… Z pewnością mnie zmotywuje. Nie zaufałabym mu w życiu, ale podczas treningu powinien się sprawdzić.
Najechałam kursorem na mężczyznę i wcisnęłam
– Działaj, ty głupia maszyno! Działaj, jak ci każę! – wrzeszczałam.
Nie byłam przygotowana na to, co nastąpiło.
– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem! – usłyszałam męski głos trenera, ale niedobiegający z telewizora. Słyszałam go tuż za sobą, a echo tego dźwięku wypełniło cały salon.
Poderwałam się z podłogi i spojrzałam na to, co stało przede mną. Nie, to nie była zjawa. To był prawdziwy mężczyzna, z krwi i kości, ubrany w najprawdziwszy strój do ćwiczeń. Powoli lustrowałam go wzrokiem. Sześciopak jak ze stali, odrobina zarostu na brodzie, uroczy chłopięcy uśmiech… Szczerzył się, a to nie mogło zwiastować niczego dobrego.
– Wynoś się z mojego domu, świrze! Wyjdź albo zadzwonię na policję! – krzyknęłam.
– Nie bój się, nie chcę cię skrzywdzić. Jestem tu, aby ci pomóc – odpowiedział mężczyzna z mojego Wii.
– Wynoś się! Wynoś!
Wtem pokój zaczął wirować mi przed oczami i wszystko pochłonął mrok.