Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dziwnie, ale niewiarygodnie dobrze - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
10 października 2022
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dziwnie, ale niewiarygodnie dobrze - ebook

W dniu, w którym Cat Glamour postanowiła zmienić swoje życie, ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewała, był współczesny Dżin wyskakujący z konsoli gier wideo. Niestety jej Dżin okazał się być nieco problematyczny, jeśli chodzi o spełnianie życzeń…

W serii zabawnych przygód wysyła Cat do zamku we Francji i cofa ją w czasie o 20 lat, próbując rozwiązać jej problemy z wagą i stresem emocjonalnym. Podróż Cat jest pełna dziwacznych przygód, realistycznej miłości, a przede wszystkim odkrywania samej siebie.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-7357-4
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Ka­the­rine „Cat” Gla­mour, weź się w garść. Je­steś w miarę roz­sądną trzy­dzie­sto­ośmio­let­nią ko­bietą, ale tym ra­zem chyba zu­peł­nie się od­kle­iłaś. Cał­ko­wi­cie po­stra­da­łaś zmy­sły.

Wciąż za­my­kam i otwie­ram oczy, aby upew­nić się, że na­prawdę tam jest. Ma około stu osiem­dzie­się­ciu cen­ty­me­trów wzro­stu, opa­lone mu­sku­larne ciało i kru­czo­czarne włosy. Jego błysz­czące zie­lone oczy przy­cią­gnę­łyby całą moją uwagę, gdyby nie ja­skra­wo­czer­wone spodenki gim­na­styczne, od­sła­nia­jące wy­rzeź­bione mię­śnie ud. Mru­gam i mru­gam, ale te­raz nie mogę ode­rwać wzroku od skom­pli­ko­wa­nego cel­tyc­kiego ta­tu­ażu zdo­bią­cego jego prawy bi­ceps.

No tak, mój tre­ner per­so­nalny wy­sko­czył wła­śnie z kon­soli Wii Fit i stoi w moim za­ba­ła­ga­nio­nym sa­lo­nie. Na kasz­ta­no­wej so­fie leży sterta nie­po­se­gre­go­wa­nego pra­nia, przy sto­liku ka­wo­wym ze szkla­nym bla­tem wala się stos nie­prze­czy­ta­nych ga­zet, a obok te­le­wi­zora stoi grecki bóg. To chyba naj­wyż­szy czas zre­zy­gno­wać z Co­smo­po­li­ta­nów pod­czas po­nie­dział­ko­wych spo­tkań z sio­strą. Jak wi­dać, nie ra­dzę już so­bie na­wet po wy­pi­ciu jed­nego ma­lut­kiego zbyt dro­giego drinka z pa­ra­solką.

Upusz­czam pi­lot od Wii Fit. Po­kój za­czyna wi­ro­wać mi przed oczami. Do­strze­gł­szy na dy­wa­nie plamy po se­ro­wych chrup­kach i mleku cze­ko­la­do­wym, na­prawdę ża­łuję, że nie po­sprzą­ta­łam. Ra­tow­nicy me­dyczni, albo mili lu­dzie z ka­fta­nem bez­pie­czeń­stwa, po­ja­wią się tu lada chwila i po­my­ślą, że je­stem grubą la­fi­ryndą w śred­nim wieku miesz­ka­jącą z bab­cią. I będą mieli ra­cję, Gruba Cat. Bądźmy szcze­rzy, to się chyba już ni­gdy nie zmieni.

Za­nu­rzam się w czerni, a do oczu na­pły­wają mi łzy.

Mój dzień za­czął się jak każdy inny zwy­czajny po­nie­dzia­łek.

– Mamo! Mamo! Gdzie są moją ró­żowe kol­czyki koła? Nie mogę ich zna­leźć, a za­raz bę­dzie au­to­bus.

Mimo jej pre­ten­sjo­nal­nego tonu chcia­łam wy­sko­czyć z łóżka i po­móc. Jenna to moja pier­wo­rodna, moje dzie­ciątko, które zmie­niło się w osiem­na­sto­let­nią mod­ni­się. Tego lata pra­gnę­łam wy­ko­rzy­stać każdą moż­liwą chwilę, by spę­dzić z nią czas, za­nim wy­pro­wa­dzi się z domu. Pro­blem po­le­gał na tym, że do­słow­nie nie by­łam w sta­nie wy­sko­czyć z łóżka. To wy­ma­ga­łoby ener­gii i odro­biny wiary. Co wią­za­łoby się z ko­niecz­no­ścią zrzu­ce­nia tych wszyst­kich zbęd­nych ki­lo­gra­mów. Ale czy jest to w ogóle moż­liwe? Mó­wią, że wszystko się da, lecz ja przez cały czas czuję się bez­na­dziej­nie. Źle się czuję w swoim ciele. Zu­peł­nie nie wiem, od czego za­cząć. To tak, jak­bym za­mar­zła i stała się rzeźbą lo­dową po­zo­sta­wioną przy Ka­nale Ri­deau, a lu­dzie prze­cho­dzący obok nie zda­wa­liby so­bie sprawy z tego, że utknę­łam. Je­śli nie po­tra­fię zna­leźć w so­bie tyle sił, żeby ogar­nąć pra­nie lub prze­czy­tać ga­zetę, to ja­kim cu­dem mia­ła­bym zna­leźć mo­ty­wa­cję, by za­cząć ćwi­czyć i przy­rzą­dzać zdrowe po­siłki? Poza tym nie umiem przy­go­to­wać zwy­kłego gaz­pa­cho. Na­wet po do­kład­nym prze­śle­dze­niu każ­dego cho­ler­nego słowa w prze­pi­sie na stro­nie in­ter­ne­to­wej Cha­te­la­ine.

– Jenna, skar­bie, nie mam po­ję­cia, gdzie je zo­sta­wi­łaś. Za­py­taj Bab­cię, może ona wie, gdzie są.

– No do­bra. Bab­ciaaa!

Jenna wy­bie­gła z mo­jej sy­pialni i udała się do piw­nicy. Wtedy u drzwi po­ja­wiła się Alyssa, chwy­ciła za fu­trynę i jej piękna szczu­pła, jesz­cze nie­ko­bieca syl­wetka za­częła się nie­spo­koj­nie ko­ły­sać tam i z po­wro­tem. Na­stęp­nie wy­rzu­ciła nogi przed sie­bie i do­słow­nie wsko­czyła do po­koju.

– Nie za­po­mnij, że ju­tro po szkole mam gim­na­stykę, a Jenna pla­stykę. Mo­żesz nas ode­brać o osiem­na­stej trzy­dzie­ści.

– Nie za­po­mnę, ko­cha­nie.

– A cio­cia Ci­cily od­biera nas dziś, tak?

– Tak. Ju­tro mu­szę iść do pracy, więc wraz z Cici uzgod­ni­ły­śmy, że zo­sta­nie­cie u niej na noc. Na pewno bę­dziesz się świet­nie ba­wić z ku­zy­no­stwem.

By­wało, że bar­dziej ufa­łam star­szej sio­strze w kwe­stii opieki nad mo­imi cór­kami niż sa­mej so­bie. Cici była świet­nie zor­ga­ni­zo­wana, do tego stop­nia, że w ko­ry­ta­rzu swo­jego domu miała schowki prze­zna­czone za­równo dla swo­ich, jak i mo­ich dzieci, a za­war­tość jej sza­fek ku­chen­nych opa­trzona była ety­kie­tami. Wstyd mi to przy­znać, ale nie da­ła­bym so­bie ze wszyst­kim rady, gdyby nie jej po­moc i czę­ste wi­zyty w mo­jej studni bez dna, to zna­czy w moim domu.

– Ja­sne, za­bawy po pa­chy. A! I za­sta­na­wia­łam się, czy jak przy­je­dziesz po mnie ju­tro wie­czo­rem, to mu­sisz za­kła­dać T-shirt i dresy…

– Oba­wiam się, że wszystko inne jest te­raz w pra­niu.

– Czyli nie bar­dzo się w co­kol­wiek in­nego mieścisz, tak? – Gdy tylko do­strze­gła, jak zrze­dła mi mina, na­tych­miast za­kryła ręką usta. – O Boże. Prze­pra­szam cię, ma­mu­siu. – Usia­dła na łóżku i chwy­ciła moją dłoń. – Nie wiem, dla­czego to po­wie­dzia­łam.

Alyssa za­wsze twier­dziła, że nie wie, dla­czego mówi pewne rze­czy. Nie wie­działa też, dla­czego je czuje. Tak po pro­stu się działo. Naj­zwy­czaj­niej w świe­cie moja có­reczka ro­zu­miała i na­zy­wała wszystko po imie­niu. Boże, tak bar­dzo chcia­ła­bym być choć tro­chę po­dobna do niej. Ale wtedy nie wy­szła­bym za tego dur­nia i nie mia­ła­bym jej i Jenny, mo­ich słod­kich anio­łecz­ków. Cza­sami po pro­stu nie ma ide­al­nego roz­wią­za­nia.

Ni­gdy nie za­po­mnę tego dnia, gdy Alyssa miała sie­dem, pra­wie osiem lat, i pod­czas śnia­da­nia, kiedy ra­zem ja­dły­śmy płatki, nie­spo­dzie­wa­nie po­wie­działa: „Ma­muś, czy też tak masz, że wi­dzisz w swo­jej gło­wie ob­razy i po­tem to, co wi­dzia­łaś, na­prawdę się dzieje?”. Za­częła mi wtedy opo­wia­dać o dziew­czynce, która po­ja­wiła się w jej kla­sie, ku­le­jąc do­kład­nie tak, jak wy­obra­ziła to so­bie go­dzinę wcze­śniej, za­nim ta ko­le­żanka upa­dła i skrę­ciła kostkę. Zda­łam so­bie sprawę, że ma dar prze­wi­dy­wa­nia i praw­do­po­dob­nie wie o wiele wię­cej o tym, co dzieje się w mo­jej gło­wie i sercu, niż ja. W ja­kiś spo­sób spra­wiło to, że po­czu­łam się bez­piecz­nie. Spra­wiło to rów­nież, że po­czu­łam za­nie­po­ko­je­nie. Czy dam radę? Czy uda mi się zrzu­cić te ki­lo­gramy, które ni­czym ciemne chmury wi­szą nade mną każ­dego dnia? Czy po­do­łam roli ro­dzica, by być taką mamą, jaką za­wsze chcia­łam być? Otrzy­ma­łam te dziew­czynki ni­czym dar z nie­bios i za nic w świe­cie nie chcę ich za­wieść.

Mocno ści­snę­łam jej dłoń.

– Lyssa, mó­wisz tak, bo je­steś sfru­stro­wana. Do­sko­nale cię ro­zu­miem. Nie za bar­dzo mogę co­kol­wiek z wami ro­bić, dziew­czyny. Ale wiesz, że nad tym pra­cuję, tak? Ro­zu­miesz to, prawda?

De­li­kat­nie wsu­nę­łam długi ko­smyk jej uro­czych kasz­ta­no­wych wło­sów – moje mają taki sam od­cień, ale jej są grub­sze i zdrow­sze – za ucho, dzięki czemu mo­głam zo­ba­czyć jej piękną twarz.

– Lyssa, na­prawdę się sta­ram.

– Okej. Do ju­tra. Pa.

Szybko cmok­nęła mnie w po­li­czek i spu­ściła wzrok, ner­wowo otrze­pu­jąc spód­niczkę w kratkę i raj­stopy, choć nic na nich nie było. Na­stęp­nie wstała, aby wyjść z po­koju.

– Zro­bię to do two­ich szes­na­stych uro­dzin, ko­cha­nie. To jest mój cel. Okej?

Już kie­dyś to sły­szała. Jak długo mam za­miar je okła­my­wać? Przy oka­zji okła­mu­jąc też sie­bie?

Gdy Alyssa opusz­cza moją sy­pial­nię, sły­szę trzask drzwi wej­ścio­wych. Jenna wy­szła do szkoły, na­wet się nie po­że­gnaw­szy. Za­wio­dłam w roli matki i przy­ja­ciółki, którą za­wsze chcia­łam dla nich być, a wi­nić za to mo­głam tylko i wy­łącz­nie sie­bie.

Kiedy do­wle­kłam się do sa­lonu w czar­nych kap­ciach i fla­ne­lo­wej pi­ża­mie w lam­par­cie cętki, usły­sza­łam Ba­buń­cię gło­śno roz­ma­wia­jącą przez te­le­fon ze swoją przy­ja­ciółką Pat, a przy­naj­mniej tak mi się wy­da­wało. Po­tem do­biegł mnie ło­skot rzu­ca­nej słu­chawki. We­szłam do kuchni i za­sta­łam ją mam­ro­czącą coś do pa­telni na ku­chence.

– Przy ca­łym tym po­stę­pie tech­no­lo­gicz­nym można by­łoby przy­pusz­czać, że za­pro­jek­tują coś w stylu przy­ci­sku zo­staw-mnie-kuźwa-w-spo­koju dla cho­ler­nie iry­tu­ją­cych lu­dzi – mruk­nęła i usia­dła przy stole z ta­le­rzem peł­nym je­dze­nia. – Dzwo­nili ze szkoły. Prze­ra­żający ro­bot imi­tu­jący ko­biecy głos prze­ka­zał au­to­ma­tyczną wia­do­mość o pra­wi­dło­wej pro­ce­du­rze pod­wo­że­nia dzieci, tak aby nie za­kłó­cać kur­sów au­to­bu­sów. O dżi­zas! Za mo­ich cza­sów na­uczy­ciele i dy­rek­to­rzy wie­dzieli, jak pi­sać li­sty. Po­słu­gi­wali się peł­nymi zda­niami, uży­wali zna­ków in­ter­punk­cyj­nych i ca­łej reszty!

– Ba­buń­ciu. Mó­wi­łam ci już, że mo­żemy ku­pić te­le­fon z wy­świe­tla­czem.

– Do­bre so­bie! Nie stać mnie na to. I tak nie chcę z ni­kim roz­ma­wiać. Nie po­win­nam na­wet od­bie­rać tego te­le­fonu. Chcesz jajka?

Przy­tak­nę­łam, usia­dłam i za­czę­łam się ba­wić wi­del­cem. Czy chcę jajka? Ja­sne. Czemu nie? Chcia­ła­bym też wie­dzieć, co do­pro­wa­dziło mnie do tej chwili, że sie­dzę z moją dzie­więć­dzie­się­cio­jed­no­let­nią bab­cią i po­mimo dzie­lą­cej nas róż­nicy po­ko­leń tylko ona ze wszyst­kich lu­dzi na świe­cie wi­dzi mnie, a nie mój tłuszcz.

– Co cię gry­zie, skar­bie?

Jej błę­kitne oczy wy­ra­żają głę­bię życz­li­wo­ści, ale jej chra­pliwy głos i zgorzk­niały ton bar­dzo do­brze to ka­mu­flują. Wszy­scy wi­dzieli w niej tylko starą zrzę­dliwą babę, która prze­żyła swoje dzieci i stała się cię­ża­rem dla wnuczki. To nie tak, Ba­buń­ciu. Zu­peł­nie nie tak. Twoje ciało może i jest wą­tłe, ale za­pału masz wię­cej niż nie­je­den mło­dzie­nia­szek. Ostat­nimi czasy to ja je­stem dla cie­bie więk­szym cię­ża­rem.

– Tracę dziew­czynki. Z po­wodu mo­jej wagi. Z po­wodu wstydu, który na nie spada. Czuję, że je tracę.

Pró­bo­wa­łam za­ta­mo­wać ser­wetką na­pływ łez, ale da­rem­nie.

– Nie­prawda. To tylko chwi­lowe. Nie­długo znów bę­dzie­cie bli­sko. Poza tym to, jak wy­gląda twoje ciało, nie ma żad­nego zna­cze­nia. W su­mie ma dla na­sto­la­tek, bo tylko to li­czy się we współ­czes­nym świe­cie. Wi­dzą te prze­ro­bione fotki na swo­ich te­le­fo­nach. Ale twoje dziew­czynki nie są ta­kie jak inni. W głębi serca wie­dzą, że po pro­stu zbie­rasz się do kupy. Nie­długo znów bę­dzie­cie bli­sko.

Stała przy zmy­warce i wkła­dała do niej na­czy­nia, bo ja nie mia­łam wy­star­cza­jąco siły, żeby móc się tak schy­lić. Dzie­więć­dzie­siąt je­den lat. Coś musi się w końcu zmie­nić, Cat. Two­ich ro­dzi­ców już nie ma, a Ba­buń­cia nie bę­dzie żyć wiecz­nie. Nie mo­żesz też pro­sić Jenny, żeby po stu­diach zo­stała w domu, by zgi­nać się i pod­no­sić za cie­bie różne rze­czy. Nie mo­żesz jej tego zro­bić.

– Tak my­ślisz? Uwa­żasz, że mi­łość po­winna być ry­wa­li­za­cją? – za­py­ta­łam.

– Ko­cha­nie, nie py­taj mnie o mi­łość, na tym się nie znam. Ale je­żeli cho­dzi o ży­cie, to jest to cią­gła ry­wa­li­za­cja – głów­nie z sa­mym sobą – i tylko naj­od­waż­niejsi i naj­sil­niejsi wy­gry­wają.

– No tak, wiem, co masz na my­śli.

– Be­konu?

– Nie. Nie mogę.

Prze­su­wa­łam jaj­kami po ta­le­rzu, two­rząc małe okręgi.

– Ba­buń­ciu?

– Tak, pą­czu­siu.

– Diety nie dzia­łają same z sie­bie. Wiesz, że pró­buję tego od lat i ja­koś nie przy­nosi to żad­nych re­zul­ta­tów. Chyba czas naj­wyż­szy wy­brać się na si­łow­nię. Niech to bę­dzie ten dzień.

– My­ślę, że to wspa­niały po­mysł. Od­kąd od­szedł Jimmy, nie zro­bi­łaś ani jed­nej cho­ler­nej rze­czy, żeby o sie­bie za­dbać. A prze­cież ro­bisz tak wiele dla swo­ich dziew­czy­nek i dla mnie…

– Och, nie­stety, od­kąd ki­lo­gramy za­częły się mnie cze­piać, ro­bię zde­cy­do­wa­nie mniej…

Wy­cho­dząc za mąż, już mia­łam nad­wagę i od razu po ślu­bie przy­ty­łam nie­mal pięć ki­lo­gra­mów. Szcze­rze mó­wiąc, nie je­stem pewna, jak prze­szłam od by­cia pulchną do oty­ło­ści w za­le­d­wie kilka lat. Pró­bo­wa­łam każ­dej moż­li­wej diety cud, ale je­dy­nym cu­dem, który prze­ja­wiał się z ra­cji mo­ich wy­sił­ków, były cu­dow­nie kur­czące się za­soby na kon­cie ban­ko­wym. Czu­łam się jak kom­pletna idiotka, da­jąca się na­brać na pod­ręcz­ni­kowe sztuczki mar­ke­tin­gowe, bo to prze­cież nie jest tak, że te firmy nie wie­dzą, co ro­bią.

By­cie grubą we współ­cze­snym świe­cie wiąże się nie tylko z tym, że je­steś obiek­tem kpin, je­steś też ce­lem dzia­łań mar­ke­tin­go­wych. Żadna z opcji zdro­wego stylu ży­cia nie może za­pew­nić ci wraz ze swo­imi pro­duk­tami nie­zbęd­nej wy­trwa­ło­ści. Mo­gła­bym ku­pić sto ma­szy­nek do kro­je­nia marki Slap Chop i wszyst­kie wa­rzywa z ich re­klamy, ale mu­sia­ła­bym też zna­leźć w so­bie mi­łość do sa­mej sie­bie, by co wie­czór ich uży­wać i trzy­mać się zdro­wej diety. Tak, prze­czy­ta­łam to w ma­ga­zy­nie Oprah Win­frey. Zna­łam to wszystko z teo­rii. Ale za­sto­so­wa­nie tego w prak­tyce to zu­peł­nie inna bajka.

Ba­buń­cia miała ra­cję. Już dawno temu prze­sta­łam o sie­bie dbać. Chwile ob­żar­stwa zda­rzały mi się naj­czę­ściej w nocy, gdy oglą­da­łam te­le­wi­zję, le­żąc w łóżku. Czu­łam się wtedy naj­bar­dziej sa­motna i za­czy­na­łam ana­li­zo­wać swoje nie­udane mał­żeń­stwo oraz wszyst­kie inne prze­mil­czane kwe­stie. Ni­gdy nie roz­ma­wia­li­śmy o ma­łym Lo­ga­nie. Ani razu.

W mo­men­tach, gdy by­wam z sobą szczera, wiem, że ten zwią­zek od po­czątku ska­zany był na nie­po­wo­dze­nie. Wszystko za­częło się tej czerw­co­wej nocy po pierw­szym roku szkoły biz­ne­so­wej, kiedy po tan­det­nej randce w Bur­ger Kingu po­szłam z Jim­mym Fin­kiem do domu, wy­pi­łam o wiele za dużo wina i się z nim prze­spa­łam. Łu­dzi­łam się, że ni­czym za do­tknię­ciem ma­gicz­nej różdżki sprawi, że po­czuję się le­piej. Za­miast tego ma­gicz­nie szybko mu­sie­li­śmy do­ro­snąć. A przy­naj­mniej ja mu­sia­łam. Za­szłam w ciążę. Wszystko po­to­czyło się wła­śnie tak, bo zma­ga­łam się z przy­tła­cza­ją­cym po­czu­ciem winy z ra­cji tra­gicz­nego wy­padku, za który czu­łam się od­po­wie­dzialna.

– Cat? Hej, Cat! Wy­cho­dzisz na cały dzień?

Spoj­rza­łam na Ba­buń­cię i za­mru­ga­łam, zda­jąc so­bie sprawę, że zbyt długo wpa­try­wa­łam się w je­den punkt.

– Och, nie. Nie bę­dzie mnie tylko kilka go­dzin. Nie­długo jadę na si­łow­nię, po­tem od­bie­ram wy­płatę w Wal­mar­cie i za­ła­twię kilka spraw. Dziew­czynki idą po szkole do Cici.

– A ja gram dziś po po­łu­dniu w bry­dża z Pat. Do zo­ba­cze­nia póź­niej. O! I jesz­cze jedno, Cat.

– Tak?

– Daj im w kość na tej si­łowni. Ze­pchnij te chu­do­dupce z bieżni!

Taa, ja­sne, je­śli szyb­ciej nie do­stanę za­wału.

Gdy tylko Ba­buń­cia wy­szła z kuchni, wzię­łam swój ta­lerz i ze­skro­ba­łam jajka oraz roz­mo­kłe to­sty do śmieci. Fuj, ale to obrzy­dli­wie wy­gląda. No nic, ku­pię so­bie po dro­dze pą­czu­sie u Tima Hor­tonsa – ostatni przy­smak przed roz­po­czę­ciem no­wego ży­cia. Dam radę. Po­ra­dzę so­bie, ale mu­szę za­cząć od ma­łych krocz­ków. Tak, małe kroczki na start.ROZDZIAŁ DRUGI

Do­tar­cie na miej­sce było nie lada wy­zwa­niem. Na­sze mia­steczko Chri­st­mas, z po­pu­la­cją li­czącą po­nad sie­dem­dzie­siąt pięć ty­sięcy osób, leży na przed­mie­ściach Ot­tawy, około trzy­dzie­stu mi­nut na za­chód od cen­trum, w pro­win­cji On­ta­rio. I cho­ciaż do­jazd do nowo otwar­tej si­łowni, zlo­ka­li­zo­wa­nej tuż przy au­to­stra­dzie, za­jął mi za­le­d­wie dzie­sięć mi­nut, nie­na­wi­dzi­łam jeź­dzić sa­mo­cho­dem w dni po­wsze­dnie, tym bar­dziej z rana. Nikt już nie prze­strzega za­sad ru­chu dro­go­wego, a zwy­kła uprzej­mość zni­kła wraz z roz­mo­wami, od kiedy to wszy­scy za­częli ese­me­so­wać.

Zna­le­zie­nie miej­sca par­kin­go­wego było kosz­ma­rem, ale ro­ze­bra­nie się w szatni przy­po­mi­nało ta­niec nad pa­le­ni­skiem na cześć Le­dusy – mo­jej wy­ima­gi­no­wa­nej bo­gini sa­mo­bi­czo­wa­nia. „Jaka szkoda, że nie ma tu lu­ster na ścia­nie na­prze­ciwko sza­fek” – szep­nęła mi do ucha Le­dusa. Gdy zdję­łam T-shirt, od­wró­ci­łam się, aby usiąść na ławce i zdjąć spodnie, i ką­tem oka uchwy­ci­łam swoje od­bi­cie w lu­strze na drzwiach szafki. Dłu­gie kasz­ta­nowe włosy za­sła­niały mi ra­miona, ale nie do­się­gały piersi, które wy­le­wały się z przy­cia­snego sta­nika. Nie­bie­sko­szare oczy były jak niebo po­kryte chmu­rami – wy­glą­dały na sa­motne i zroz­pa­czone. Skie­ro­wa­łam wzrok na moje nogi. Fu! Istna fa­bryka serka wiej­skiego. Zro­bi­ła­bym z niego lep­szy po­ży­tek, sie­dząc w czy­jejś lo­dówce. Głę­boko wes­tchnę­łam, po czym szybko na­rzu­ci­łam na sie­bie T-shirt w roz­mia­rze XL, dre­sowe spodnie, skar­petki i buty do bie­ga­nia. Ech! Nie­na­wi­dzę no­sić tego roz­miaru. Nie­na­wi­dzę tego, jak spo­łe­czeń­stwo spra­wia, że czuję się jak ciu­chy, które mam na so­bie. Nie­na­wi­dzę cię, prze­my­śle mo­dowy, z tymi two­imi ma­leń­kimi T-shir­tami pa­su­ją­cymi wy­łącz­nie na ni­skich gło­du­ją­cych chłop­ców.

Mu­sia­łam te­raz wspiąć się po wy­so­kich scho­dach ku sali tre­nin­go­wej, zgo­to­wu­jąc przy tym mię­śniom nóg atak skur­czów. Lu­dzie i sprzęty na si­łowni wy­dzie­lali za­pach zu­ży­tych ręcz­ni­ków upcha­nych na dnie ko­sza z brudną bie­li­zną. Ale co gor­sza, był to też za­pach suk­cesu. Przy­pra­wiony szczyptą po­gardy. Oczy­wi­ście w sto­sunku do mnie. Czu­łam to w ich spoj­rze­niach. Nie po­tra­fi­łam jed­nak po­pa­trzeć im w oczy.

Je­stem prze­ko­nana, że nie­któ­rzy z nich wy­glą­dali kie­dyś tak jak ja te­raz, ale ska­nu­jąc wzro­kiem po­miesz­cze­nie, nie mo­głam zna­leźć ni­kogo, kto prze­ja­wiałby nad­wagę więk­szą niż dwa ki­lo­gramy. Tu i ów­dzie do­strze­głam osoby trzy­ma­jące w dłoni kubki z latte. Te ze Star­bucksa, z cze­ko­la­dową po­sypką na wierz­chu. Zde­cy­do­wa­nie nie li­czyły ka­lo­rii. Może były tu tylko dla­tego, że po pro­stu we­szło im to w ru­tynę. Zu­peł­nie jak co­dzienne my­cie zę­bów. A może to taki ich klub to­wa­rzy­ski? Musi być miło. Ale co ja tu w ogóle ro­bię? Nie dam rady!

Po­czu­łam, jak gar­dło ści­ska mi się jesz­cze bar­dziej i łzy na­pły­wają mi do oczu. Od­wró­ci­łam się, żeby uciec po tych pie­przo­nych scho­dach, i sta­nę­łam twa­rzą w twarz z ener­giczną, roz­pro­mie­nioną dwu­dzie­sto­latką.

– Już idziesz? Może mo­gła­bym ci ja­koś po­móc?

– Nie, to nie dla mnie.

– Och, co to, to nie! Masz już swo­jego tre­nera?

– Nie, nie po­trze­buję tre­nera.

– Och, my­ślę, że jed­nak po­trze­bu­jesz. Na se­rio. Se­rio go po­trze­bu­jesz.

W dło­niach trzy­mała pod­kładkę do pi­sa­nia i pew­nie uznała to za uro­cze, gdy klep­nęła mnie nią w ty­łek. Po­win­nam ją po­zwać za mo­le­sto­wa­nie sek­su­alne, ale po upo­ra­niu się z tymi scho­dami nie mia­łam na to już siły.

– Nie, dzięki. Na se­rio. Se­rio go nie po­trze­buję. A tak poza tym… to twoja si­łow­nia śmier­dzi.

Dwa­dzie­ścia mi­nut póź­niej by­łam z po­wro­tem przy drive-thru Tima Hor­tonsa, gdzie za­mó­wi­łam pu­dełko ma­łych pącz­ków Tim­bits tłu­ma­cząc so­bie, że Ba­buń­cia i dziew­czynki po­mogą mi je zjeść.

Od­bie­ra­jąc czek z wy­płatą w biu­rze kie­row­nika Wal­martu, cie­szy­łam się, że nie na­tknę­łam się na żad­nego ze współ­pra­cow­ni­ków. Tom, mój prze­ło­żony, uśmiech­nął się, wrę­cza­jąc mi ko­pertę, i po­wie­dział, że jest za­do­wo­lony z mo­jej pracy w tym mie­siącu. Je­śli są­dził, że po­więk­sze­nie mo­jego zdję­cia i przy­pię­cie go na ta­blicy ogło­szeń pod ha­słem „Pra­cow­nik mie­siąca” w po­koju so­cjal­nym spełni moje ma­rze­nia, to, o rany, jak można aż tak się po­my­lić?! Nie chcia­łam, by ozna­czał mnie na Fa­ce­bo­oku, a w szcze­gól­no­ści nie chcia­łam, żeby moje zdję­cie wi­siało w miej­scu pu­blicz­nym. Mimo to uśmiech­nę­łam się i od­par­łam, że zo­ba­czymy się ju­tro.

Kosz­tow­nym błę­dem, czę­sto przeze mnie po­peł­nia­nym po ode­bra­niu wy­płaty, było skie­ro­wa­nie się ku skle­po­wym alej­kom za­miast od razu do sa­mo­chodu i domu. Te­raz też nie było ina­czej. Chcia­łam tylko choć troszkę uszczę­śli­wić się za­ku­pami. To wszystko. Prze­cież samo pa­trze­nie nic nie kosz­tuje, co nie?

Ca­thy Hol­lows… Oto naj­wred­niej­sza zdzira, z jaką mia­łam do czy­nie­nia w li­ceum.

Kiedy po­de­szła, naj­praw­do­po­dob­niej na­dal mia­łam cu­kier pu­der na gór­nej war­dze. Sta­łam w dziale z bie­li­zną, trzy­ma­jąc w dło­niach naj­więk­sze i naj­brzyd­sze fio­le­towe majtki z ko­ronką, ja­kie można so­bie wy­obra­zić. Szybko, niech ktoś znaj­dzie mi ja­kąś dziurę, w któ­rej mo­gła­bym się ukryć.

– Cat? Czy to ty? Och, pra­wie cię nie po­zna­łam!

Cios nu­mer je­den.

Czu­łam, jak jej ciem­no­brą­zowe oczy roz­kła­dają mnie na atomy ka­wa­łek po ka­wałku. Wy­obra­zi­łam ją so­bie na wie­czor­nym przy­ję­ciu kok­taj­lo­wym dla bo­ga­czy, ubraną w ide­alną małą czarną i szpilki, prze­rzu­ca­jącą dłu­gie, pro­ste, czarne włosy przez ra­mię i ni­czym dziecko roz­ba­wione wła­snym żar­tem marsz­czącą pie­go­waty no­sek pod­czas wy­bu­chów hi­ste­rycz­nego śmie­chu, kiedy wspo­mina na­sze spo­tka­nie w Wal­mar­cie. Tylko że to ja by­łam tym żar­tem, a ona ba­wiła się przed­nio, po­wta­rza­jąc go tak czę­sto, jak tylko było to moż­liwe.

Przy­po­mnia­łam so­bie, kiedy po raz pierw­szy po­czu­łam po­gar­dliwe spoj­rze­nia osób szczu­płych. Mia­łam wtedy czter­na­ście lat i za­pro­szono mnie na li­ce­alną im­prezę przy ba­se­nie. Uszczę­śli­wił mnie sam fakt, że mo­głam się tam po­ja­wić, bo da­leko mi było do tych od­jaz­do­wych dziew­czyny ze szkoły. Nie na­le­ża­łam też do żad­nej grupy głów­nie z po­wodu sa­dełka na moim tyłku i udach. By­łam pulchną dziew­czyną. Chłopcy, Jake Hamp­ton i Jimmy Fink, za­pla­no­wali im­prezę na czas, gdy ro­dzice Jimmy’ego byli na Ber­mu­dach. Nie mia­łam po­ję­cia, że za­pro­szono mnie tam w roli ma­skotki. A wiem to dla­tego, że pięć lat póź­niej (zu­peł­nie bez­myśl­nie) po­ślu­bi­łam Jimmy’ego Finka i pew­nego dnia w przy­pły­wie pi­jac­kiego szału mi o tym opo­wie­dział: „Rusz wresz­cie ten swój tłu­sty ty­łek i tu ogar­nij. Gruba Cat. Och tak! Gruba Cat. Pa­mię­tasz, jak za­czę­li­śmy cię tak na­zy­wać?”. „My?” – za­py­ta­łam, po­wstrzy­mu­jąc łzy. „Tak, my! To było w li­ceum. Pa­mię­tasz tamtą im­prezę? Chcie­li­śmy Grubą Cat, by było się z kogo po­na­bi­jać. Za­ło­ży­li­śmy się o to, czy od­wa­żysz się sko­czyć do ba­senu na bombę. I zro­bi­łaś to. Szkoda, że tego nie na­gra­li­śmy. A nie, cze­kaj. Na­gra­li­śmy to! »Hi­sto­ria o fali«”. Tak bar­dzo go to roz­ba­wiło, że za­po­mniał o swo­jej zło­ści i o tym, że chwilę wcze­śniej za­mie­rzał się, by mnie ude­rzyć. Za­miast tego jego dłoń po­wę­dro­wała w kie­runku sto­lika do w po­ło­wie opróż­nio­nej bu­telki piwa. Wziął kilka ły­ków i wy­szedł z po­koju.

Le­ża­łam na ka­na­pie, do­pi­ja­jąc colę i do­kań­cza­jąc paczkę czip­sów po wy­jąt­kowo stre­su­ją­cym dniu. Nie by­łam w sta­nie pod­nieść się po tym, jak usły­sza­łam, że mój mąż stwo­rzył prze­zwi­sko, które to­wa­rzy­szyło mi aż do pierw­szego roku szkoły biz­ne­so­wej, kiedy to po­rzu­ci­łam uczel­nię, by za niego wyjść. Uda­wa­łam, że śpię, do­póki nie wy­szedł z domu, by spę­dzić resztę wie­czoru w ba­rze, a po­tem pła­ka­łam tak długo, aż na­prawdę zmógł mnie sen.

Na tam­tej im­pre­zie po­zna­łam Bena Co­ver­drive’a. Cu­dow­nego, ko­cha­ją­cego Bena. Sta­nął w mo­jej obro­nie, gdy wszy­scy śmiali się z mo­jego skoku do wody. My­śla­łam, że te fajne dzie­ciaki uznają mój wy­głup za coś za­baw­nego, coś od­je­cha­nego. Ale one to wszystko za­pla­no­wały. Za­pla­no­wały, że będą oglą­dać, jak – przy­go­to­wu­jąc się do skoku z tram­po­liny – mój brzuch bę­dzie fa­lo­wał. Za­pla­no­wały to spo­tka­nie przy ba­se­nie, by na­grać mnie na wi­deo. Dzięki Bogu było to przed erą te­le­fo­nów ko­mór­ko­wych stale go­to­wych do uży­cia. Ale i tak oka­zało się, że ten film od­twa­rzały na wszyst­kich ko­lej­nych im­pre­zach. Tak dla za­bawy.

– Och, fio­le­towe ko­ronki.

Ca­thy ścią­gnęła mnie z po­wro­tem do rze­czy­wi­sto­ści. O mój Boże! Za­uwa­żyła te majtki. Szybko wrzu­ci­łam je do sto­ją­cego obok ko­sza, po czym od­gar­nę­łam włosy z twa­rzy, by le­piej się pre­zen­to­wać. Czemu, do cho­lery, cię to ob­cho­dzi, Cat? Ona za­wsze bę­dzie pa­trzeć na cie­bie z góry bez względu na to, co zro­bisz. Za­wsze.

– Hej, Ca­thy. Jak się masz?

– Och, wy­śś­śmie­ni­cie… – De­lek­to­wała się pierw­szą sy­labą, jakby roz­sma­ko­wy­wała się w przy­stawce, a dźwięczne „ś” przeciągnęła, jakby roz­sma­ro­wy­wała na ję­zyku wy­borne cze­ko­ladki.

Cała Ca­thy. Za­równo jej wiel­kiemu wej­ściu, jak i wyj­ściu mu­siał to­wa­rzy­szyć splen­dor, spra­wia­jący, że każdy przy niej czuł się gor­szy.

– By­łam wła­śnie w dro­dze na za­ję­cia ze spin­ningu i po­my­śla­łam, że wsko­czę jesz­cze po bu­telkę wody – za­częła nie­win­nie, by za­raz zrzu­cić kon­kretną bombę: – Och, a tak w ogóle to masz ja­kiś kon­takt z ro­dzi­cami Bena? A może z ro­dzi­cami Lo­gana?

Dla­czego o tym wspo­mniała? Co chciała osią­gnąć? Z pew­no­ścią zda­wała so­bie sprawę, że ten te­mat jest dla mnie bo­le­sny. To coś w moim gar­dle przy­po­mi­nało kulę z łań­cu­chem wcią­ga­ją­cym mnie co­raz głę­biej w pie­kielne cze­lu­ście, w któ­rych prze­by­wa­łam przez ostat­nie dwa­dzie­ścia lat.

– Nie. Nie są­dzę, by chcieli się ze mną kon­tak­to­wać.

– Och, prawda, to była prze­cież taka tra­ge­dia. Istny dra­mat… Mi­łość two­jego ży­cia… Taka tra­ge­dia.

Po­krę­ciła głową jak na­uczy­ciel stro­fu­jący ucznia i wy­dała z sie­bie dźwięk przy­po­mi­na­jący „nu, nu”, po czym za­częła przy­glą­dać się nie­bie­skiemu la­kie­rowi do pa­znokci na wy­prze­daży po dru­giej stro­nie alejki. Dla­czego w ogóle ze mną roz­ma­wia? No tak! Zjazd ab­sol­wen­tów…

– Och, zjazd już ju­tro! Je­stem taka pod­eks­cy­to­wana. Oczy­wi­ście bę­dziesz tam, prawda?

Hm… Niech po­my­ślę… Na­zy­wa­li­ście mnie Grubą Cat, nikt z was mnie nie lu­bił, współ­czu­je­cie mi, że w li­ceum stra­ci­łam mi­łość swo­jego ży­cia, ale chce­cie się upew­nić, że we­zmę udział w zjeź­dzie, że­by­ście mo­gli skry­ty­ko­wać to, jak wy­glą­dam w su­kience?

Tkwi­łam tam w dziale z majt­kami w Wal­mar­cie i już otwo­rzy­łam usta, żeby po­wie­dzieć, że prę­dzej mi kak­tus wy­ro­śnie na dłoni, nim po­każę się im wszyst­kim z moją tu­szą i nie­szczę­ściem wy­ma­lo­wa­nym na twa­rzy, lecz za­miast tego po­wie­dzia­łam, że tak, że przy­jadę.

– Kto nie jest z nami, jest prze­ciwko nam…! – Za­śmia­łam się ner­wowo. O raju. Ale to było słabe.

Jej twarz przy­brała dziwny wy­raz.

– Hm… tak, prawda. W ta­kim ra­zie chyba do zo­ba­cze­nia!

Po­de­szła do sto­iska z nie­bie­skimi la­kie­rami, chwy­ciła bu­te­leczkę i się uśmiech­nęła.

– Te­raz mu­szę tylko zna­leźć su­kienkę, by pa­so­wała do la­kieru. – Pu­ściła do mnie oko. – Od mie­sięcy prze­szu­kuję sklepy, by skom­ple­to­wać ide­alną kre­ację, ale bio­rąc pod uwagę, że zo­stało tylko kilka go­dzin, będę mu­siała za­dzwo­nić do mo­jej przy­ja­ciółki, pro­jek­tantki, i po­pro­sić ją o uszy­cie su­kienki na miarę. Po­wo­dze­nia z twoją kre­acją!

Zdzira.

Po­wstrzy­ma­łam łzy. Nie mia­łam za­miaru być tą ko­bietą, która pła­cze w dziale bie­liź­nia­nym w Wal­mar­cie. O nie. By­łam po­nad to. Wo­la­łam udać się do działu ze sło­dy­czami i tam się roz­pła­kać.

Sta­łam przed nie­koń­czą­cymi się rzę­dami pięk­nych ja­skra­wych żel­ków marki Ju­ju­bes i Mike and Ikes, naj­zwy­czaj­niej w świe­cie po­zwa­la­jąc łzom pły­nąć po mo­jej twa­rzy ni­czym wo­do­spad, kiedy przy­po­mnia­łam so­bie, że mu­szę ku­pić chleb, mleko i kilka wa­rzyw, by spró­bo­wać dziś wie­czo­rem przy­rzą­dzić zdrowe da­nie na pa­telni. Je­śli nie da­łam rady z si­łow­nią, mu­szę przy­naj­mniej spró­bo­wać ze zdro­wymi po­sił­kami.

Gdy wy­szłam ze sklepu na par­king z wóz­kiem peł­nym świe­żych pro­duk­tów w płó­cien­nych tor­bach, za­częło pa­dać. Tak wła­śnie wy­gląda moje szczę­ście. Przy­naj­mniej deszcz był letni i chło­dził skórę. Po­sta­no­wi­łam nie biec, wie­dząc, że nie dam rady zro­bić tego bez utraty tchu i god­no­ści, i wy­ko­rzy­sta­łam oka­zję naj­le­piej jak umia­łam – szłam, nu­cąc Desz­czową pio­senkę. By­łam pod­eks­cy­to­wana my­ślą, że oto roz­po­czyna się nowy etap mo­jego ży­cia, a świat ra­czy mnie desz­czem, by uczcić tę chwilę.

Po­tem do­strze­głam lu­dzi wpa­tru­ją­cych się we mnie, gdy bie­gli ze swo­ich sa­mo­cho­dów do sklepu. Ga­pili się i marsz­czyli brwi. Nie pa­trzyli mi w oczy, ale bar­dziej w ja­kiś punkt po­mię­dzy moim brzu­chem a udami. Ja­kiś chłop­czyk wska­zał na mnie pal­cem, a jego matka za­kryła mu usta. Bie­gli, ga­pili się i wska­zy­wali. Po pro­stu to zi­gno­ruj, Cat, po pro­stu przejdź obok tego obo­jęt­nie. Nie mo­żesz po­zwo­lić, żeby ich osąd cię po­wstrzy­mał. Za­mie­rzasz zrzu­cić te ki­lo­gramy. Więc idź przed sie­bie. Zo­staw prze­szłość za sobą.

Nie by­łam pewna, czy kro­ple, które zli­zy­wa­łam z ką­ci­ków ust, były w rze­czy­wi­sto­ści desz­czem czy łzami. Pró­bo­wa­łam głę­boko od­dy­chać, ale kiedy do­tar­łam do auta i wło­ży­łam torby do ba­gaż­nika, opu­ści­łam głowę, a łzy wy­pły­nęły ze mnie jak woda prze­ry­wa­jąca tamę. Je­cha­łam w stronę domu i le­dwo co wi­dzia­łam przez nie i deszcz. Im więk­sze mia­łam pro­blemy ze sku­pie­niem wzroku, tym bar­dziej się stre­so­wa­łam, że mogę ko­goś po­trą­cić. Ostat­nie, czego w tej chwili po­trze­bo­wa­łam, to wście­kłego kie­rowcy mo­gą­cego mnie za­bić w dro­go­wym szale. Za­czy­nam nowe ży­cie. Już nie­długo po­czuję się wspa­niale. Nikt mnie nie za­bije. Nie dzi­siaj!

Ro­zej­rza­łam się do­okoła i stwier­dzi­łam, że nie wi­dzę już ab­so­lut­nie nic za oknem. Zro­biło się zbyt nie­bez­piecz­nie, by pro­wa­dzić, więc mu­sia­łam zje­chać na po­bo­cze. Gdy zwal­nia­łam, moją uwagę przy­kuły dwa li­mon­kowe neo­nowe znaki in­for­mu­jące o wy­prze­daży ga­ra­żo­wej, znaj­du­jące się po pra­wej. Były mo­kre, ro­ze­rwane przez wiatr i prak­tycz­nie nie­czy­telne, lecz speł­niły swoje za­da­nie, po­ma­ga­jąc mi w zna­le­zie­niu pod­jazdu, na który mo­głam wje­chać. Zga­si­łam sil­nik, wy­tar­łam twarz T-shir­tem i wy­sia­dłam z auta. Mu­sia­łam spraw­dzić, do­kąd za­je­cha­łam.

Spo­glą­da­jąc na ulicę, pró­bo­wa­łam usta­lić, w któ­rym mo­men­cie źle skrę­ci­łam, kiedy męż­czy­zna wy­glą­da­jący na sześć­dzie­się­cio­latka pod­szedł z pa­ra­so­lem i osło­nił nim moją głowę. Był wy­soki i szczu­pły, miał na so­bie czer­woną fla­ne­lową ko­szulę w kratę i ciemne dżinsy.

– Ależ fa­talna po­goda, co nie? Chyba wy­bra­łem nie naj­lep­sze po­po­łu­dnie na wy­prze­daż.

– Na to wy­gląda.

Uśmiech­nę­łam się uprzej­mie, ma­rząc tylko o tym, by wró­cić do sa­mo­chodu.

– Może wy­schnij tro­chę, roz­glą­da­jąc się po moim garażu, co?

Wska­zał po­miesz­cze­nie na dwa po­jazdy, gdzie mo­głam się scho­wać, a w nim trzy stoły pełne rze­czy, które mo­głyby być dla ja­kieś ko­biety skar­bem. Nie były jed­nak skar­bem dla mnie. Nie dzi­siaj. Choć cze­kaj, cze­kaj… Czy to przy­pad­kiem nie kon­sola Wii Fit? Za dwa­dzie­ścia do­lców?

Po­de­szłam do sto­lika po pra­wej i przyj­rza­łam się obu­do­wie. Wy­gląda na to, że to Wii kosz­tuje tylko dwa­dzie­ścia do­la­rów, choć ra­czej poza tym, że po­kry­wała je war­stwa ku­rzu, wy­da­wało się w po­rządku.

– Co jest nie tak z tą kon­solą? – od razu prze­szłam do sedna.

Nie wy­glą­dał na za­nie­po­ko­jo­nego moją bez­po­śred­nio­ścią.

– Ni­gdy jej nie włą­czy­łem. Córka przy­wio­zła ją, gdy prze­pro­wa­dzała się tu z Los An­ge­les, ale o niej za­po­mniała, a te­raz się wy­pro­wa­dziła i nie mamy co z tym ustroj­stwem zro­bić.

Nie wa­ha­łam się ani chwili.

– We­zmę ją – po­wie­dzia­łam, wrę­cza­jąc mu ostat­nią dwu­dzie­sto­do­la­rówkę.

Wpa­dłam na po­mysł, że będę ćwi­czyć w do­mo­wym za­ci­szu. Cici po­wie­działa mi kie­dyś, że nowe Wii Fit to świetna za­bawa. Można je na­wet pod­łą­czyć do in­ter­netu i oglą­dać filmy na Net­flik­sie. Zo­sta­wiła mi też swoją nową płytę. Mo­gła­bym tego spró­bo­wać. Och tak. To brzmi świet­nie. Mo­gła­bym to zro­bić.

Męż­czy­zna za­niósł Wii do mo­jego ba­gaż­nika, ku mo­jemu za­sko­cze­niu jed­no­cze­śnie trzy­ma­jąc w dru­giej ręce pa­ra­sol nad moją głową. Ach, czyli są jesz­cze na tym świe­cie praw­dziwi dżen­tel­meni.

– Dzię­kuję – od­par­łam, wsia­da­jąc do sa­mo­chodu. – Mam na­dzieję, że bę­dzie dzia­łać.

– Bę­dzie dzia­łać jak ma­rze­nia. Istna ma­gia. Zo­ba­czysz.

Uśmiech­nął się i po­ma­chał mi na po­że­gna­nie.

Wciąż pa­dało, ale udało mi się bez­piecz­nie do­trzeć na miej­sce i wje­chać do ga­rażu. Na­stęp­nie sie­dzia­łam tam chwilę w bez­ru­chu. Nie wie­dzia­łam na­wet, od czego za­cząć. Wy­ko­nu­jąc ćwi­cze­nia z Wii, będę pew­nie wy­glą­dała jak wa­riatka. Ale Ba­buńci nie było te­raz w domu, co ozna­czało, że mo­głam ten je­den raz zro­bić z sie­bie bał­wana i nie mu­sieć wy­słu­chi­wać jej do­cin­ków. Na­wet je­śli chciała do­brze, na­wet je­śli chciała mnie tylko roz­śmie­szyć, to nie był do tego naj­lep­szy dzień. Nie po tym, jak wpa­dłam na Ca­thy, która ra­czyła przy­po­mnieć mi o Be­nie.

Zgod­nie z in­struk­cją pod­łą­czy­łam kon­solę do te­le­wi­zora, wło­ży­łam płytę Cici, na­la­łam so­bie szklankę wody i sta­nę­łam przed du­żym ekra­nem, go­towa przez go­dzinę wal­czyć ze świa­tem, a przy­naj­mniej z Wii.

Po­ja­wiła się strona główna z py­ta­niem . Wcis­nę­łam . Na ekra­nie wy­świe­tliły się syl­wetki kom­pu­te­rowo wy­ge­ne­ro­wa­nego męż­czy­zny i ko­biety – moim zda­niem wy­glą­da­jące na dość kre­sków­kowe – ubra­nych w białe T-shirty i czer­wone szorty.



Do­bra, ten gość wy­gląda nie­ziem­sko. Te jego mię­śnie… Z pew­no­ścią mnie zmo­ty­wuje. Nie za­ufa­ła­bym mu w ży­ciu, ale pod­czas tre­ningu po­wi­nien się spraw­dzić.

Na­je­cha­łam kur­so­rem na męż­czy­znę i wci­snę­łam . Nic się nie stało. Po­trzą­snę­łam kon­tro­le­rem. Na­dal nic. Po­trzą­snę­łam po­now­nie. Zero re­ak­cji. Za­częło mnie to już mę­czyć. Kuc­nę­łam i zro­bi­łam to, co zro­bi­łaby każda roz­sądna ko­bieta w mo­jej sy­tu­acji. Wal­nę­łam dło­nią w obu­dowę kon­soli.

– Dzia­łaj, ty głu­pia ma­szyno! Dzia­łaj, jak ci każę! – wrzesz­cza­łam.

Nie by­łam przy­go­to­wana na to, co na­stą­piło.

– Twoje ży­cze­nie jest dla mnie roz­ka­zem! – usły­sza­łam mę­ski głos tre­nera, ale nie­do­bie­ga­jący z te­le­wi­zora. Sły­sza­łam go tuż za sobą, a echo tego dźwięku wy­peł­niło cały sa­lon.

Po­de­rwa­łam się z pod­łogi i spoj­rza­łam na to, co stało przede mną. Nie, to nie była zjawa. To był praw­dziwy męż­czy­zna, z krwi i ko­ści, ubrany w naj­praw­dziw­szy strój do ćwi­czeń. Po­woli lu­stro­wa­łam go wzro­kiem. Sze­ścio­pak jak ze stali, odro­bina za­ro­stu na bro­dzie, uro­czy chło­pięcy uśmiech… Szcze­rzył się, a to nie mo­gło zwia­sto­wać ni­czego do­brego.

– Wy­noś się z mo­jego domu, świ­rze! Wyjdź albo za­dzwo­nię na po­li­cję! – krzyk­nę­łam.

– Nie bój się, nie chcę cię skrzyw­dzić. Je­stem tu, aby ci po­móc – od­po­wie­dział męż­czy­zna z mo­jego Wii.

– Wy­noś się! Wy­noś!

Wtem po­kój za­czął wi­ro­wać mi przed oczami i wszystko po­chło­nął mrok.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: