Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dzwony o zmierzchu. Wbrew wszystkiemu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 sierpnia 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
36,90

Dzwony o zmierzchu. Wbrew wszystkiemu - ebook

Janina poświęciła swoje aspiracje, aby stworzyć mężowi prawdziwy dom, który stracił, gdy jego rodzice zginęli w pożarze. Do pełni szczęścia brakuje im tylko dziecka. Niestety, kolejne nieudane próby zajścia w ciążę i brak zrozumienia ze strony Antoniego pogłębiają jej przygnębienie i rozczarowanie. Niespodziewanie los stawia im na drodze kilkutygodniową dziewczynkę, którą decydują się zaopiekować. Janina za sprawą nauczycielki rysunku wraca do swojej pasji. Jednak jej życie zmienia się dopiero wtedy, gdy poznaje młodego artystę – Jakuba Zigmana.

Saga „Dzwony o zmierzchu” opowiada o wyborze pomiędzy rodziną, bezpieczeństwem, dojrzałą miłością a spontanicznością, namiętnością i artystycznymi uniesieniami. A także o tym, jak małe kłamstwa i niedopowiedzenia z czasem narastają, prowadząc do rozpadu relacji.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8103-845-4
Rozmiar pliku: 2,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ I

Kwie­cień 1921 r.

Zbli­ża­ło się po­łu­dnie. Cie­pły wiatr, już nio­są­cy za­po­wiedź ma­jo­we­go upa­łu i za­pach roz­bu­dzo­nej do ży­cia wio­sen­nej zie­lo­no­ści, po­ru­szał ga­łę­zia­mi drzew i krze­wów po­ra­sta­ją­cych Wzgó­rze Tum­skie, nie­spiesz­nie mu­skał wody Wi­sły, wy­do­by­wa­jąc z fal psot­ne od­bły­ski świa­tła.

An­to­ni Gar­dow­ski przy­sta­nął na chwi­lę u stóp ka­mien­nych scho­dów, jed­nak tyl­ko ką­tem oka ło­wił pięk­no ota­cza­ją­cej go przy­ro­dy. Po­pra­wił zbyt cia­sno za­pię­ty pas, wy­gła­dził poły ciem­no­gra­na­to­wej kurt­ki wy­koń­czo­nej cha­bro­wy­mi po­li­cyj­ny­mi na­szyw­ka­mi na koł­nie­rzu, z sza­cun­kiem, nie­mal piesz­czo­tli­wie do­tknął na­szy­te­go na rę­ka­wie szew­ro­nu i po­ru­szył pal­ca­mi w skó­rza­nych bu­tach. Pa­trzył na ich dłu­gie cho­le­wy z wy­raź­nym upodo­ba­niem. Nie przy­zwy­cza­ił się jesz­cze ani do no­we­go obu­wia, ani do na­dal sztyw­ne­go ma­te­ria­łu mun­du­ro­we­go, bo le­d­wie dwa dni wcze­śniej ode­brał uni­form od Ein­fel­da z Sze­ro­kiej – ży­dow­skie­go kraw­ca, któ­ry ta­niej i szyb­ciej niż w za­kła­dzie Smo­leń­skie­go czy Sa­dziń­skie­go uszył mun­dur z gra­na­to­we­go suk­na za­ku­pio­ne­go po dłu­gich sta­ra­niach przez in­ten­den­tu­rę. Cały po­ste­ru­nek miał się pięk­nie pre­zen­to­wać, peł­niąc służ­bę pod­czas nad­cho­dzą­cych uro­czy­sto­ści z oka­zji uchwa­le­nia ma­jo­wej kon­sty­tu­cji. An­to­ni czy­tał w ga­ze­cie o szy­ko­wa­nym przez ma­gi­strat wy­staw­nym ob­cho­dzie, a i pan ko­mi­sarz Toł­py­ho przy­po­mi­nał, że na pa­ra­dzie i od­sło­nię­ciu ta­bli­cy pa­miąt­ko­wej przy ra­tu­szu wszy­scy mają god­nie wy­stą­pić. Pierw­sze­go maja rów­nież ro­bot­ni­cy szy­ko­wa­li swo­je de­mon­stra­cje i tam też trze­ba bę­dzie pil­no­wać po­rząd­ku, ale Gar­dow­ski póki co nie za­mie­rzał za­przą­tać so­bie tym gło­wy. Ot, służ­ba. Za to nowe ofi­cer­ki wy­pa­da­ło roz­cho­dzić, żeby nie krzy­wić się na uro­czy­sto­ściach, gdy od­ci­ski będą da­wać się we zna­ki. Stąd więk­szość funk­cjo­na­riu­szy już te­raz, za ci­chym przy­zwo­le­niem ko­men­dan­ta, pa­tro­lo­wa­ła mia­sto w no­wych ob­sta­lun­kach.

– Ech, Jan­ka, gdy­by te uni­for­my nam na po­cząt­ku kwiet­nia, na przy­jazd mar­szał­ka dali po­szyć... – wzdy­chał w od­po­wie­dzi na za­chwy­ty żony, przy­mie­rza­jąc mun­dur po­przed­nie­go wie­czo­ru. – To wstyd, że na­wet o nas, po­li­cjan­tach, nie wspo­mnie­li, wstyd i hań­ba! – po­msto­wał po raz nie wia­do­mo któ­ry, a Ja­necz­ka ze zro­zu­mie­niem ki­wa­ła gło­wą, za­ła­mu­jąc ręce.

Ob­ra­zy z sierp­nia po­przed­nie­go roku, kie­dy cały Płock bo­ha­ter­sko od­pie­rał na­jazd bol­sze­wi­ków, wciąż były w An­to­nim żywe. Zwłasz­cza w ta­kie dni jak dziś, gdy przy­pa­dła mu służ­ba na na­brze­żu, a po­god­ny dzień przy­po­mi­nał o let­nim upa­le. To prze­cież tu­taj osiem­na­ste­go sierp­nia, pod ko­men­dą Le­ona Je­dwab­ne­go, ra­zem z Wład­kiem Ka­miń­skim i Józ­kiem Szon­del­me­je­rem usi­ło­wa­li opa­no­wać cha­os wśród ucie­ka­ją­cej na most ciż­by, a póź­niej bro­ni­li przy­czół­ka. Wte­dy, w ogól­nym pod­nie­ce­niu i fer­wo­rze, po­cząt­ko­wo nie za­uwa­żał kul nie­przy­ja­cie­la, głu­pio za­uro­czo­ny fak­tem, że w koń­cu zna­la­zła go woj­na, do któ­rej jako mło­dziak się rwał, a od któ­rej uchro­ni­ło go za­pew­nie­nie or­szy­mow­skie­go pro­bosz­cza, że jest je­dy­nym sy­nem swo­ich ro­dzi­ców, dzię­ki cze­mu pod­czas wiel­kiej woj­ny nie zo­stał wcią­gnię­ty na li­stę po­bo­ro­wych. Cała gro­za sy­tu­acji do­tar­ła do nie­go do­pie­ro wte­dy, gdy obok nie­go bry­znął krwią po­strze­lo­ny w ple­cy woź­ni­ca, gdy zmar­ło mu na rę­kach dziec­ko, pulch­ny, ja­sno­wło­sy chłop­czyk, któ­re­go usi­ło­wał do­nieść do punk­tu opa­trun­ko­we­go, i za­raz po­tem, kie­dy bro­niąc się, bez opa­mię­ta­nia dźgał zdo­bycz­nym ba­gne­tem w pierś ata­ku­ją­ce­go go soł­da­ta. Zro­zu­miał, że tak jak nie uj­rzy już swo­ich ro­dzi­ców, któ­rzy zgi­nę­li w po­ża­rze wznie­co­nym w Bo­rze­niu przez od­da­ją­ce pole woj­ska ro­syj­skie, tak samo może wię­cej nie zo­ba­czyć swo­jej nie­daw­no po­ślu­bio­nej mał­żon­ki. Po­zo­sta­wił ją bo­wiem – wy­da­wa­ło­by się bez­piecz­nie – w jej domu ro­dzin­nym, w go­spo­dar­stwie pod Brwil­nem, na tym sa­mym brze­gu Wi­sły, co wieś Ra­dzi­wie, gdzie usi­ło­wa­ła zresz­tą ucie­kać lud­ność mia­sta, a na sa­mym po­cząt­ku, wstyd po­wie­dzieć, tak­że i woj­sko...

Dla­te­go An­to­nie­go bo­la­ło, że pod­czas de­ko­ra­cji Krzy­żem za Mę­stwo i Od­wa­gę w mar­cu i póź­niej, w kwiet­niu, gdy mar­sza­łek Pił­sud­ski wrę­czał od­zna­cze­nia za­słu­żo­nym dla obro­ny mia­sta, wy­mie­nia­no wszyst­kich, tyl­ko nie jego ko­le­gów z płoc­kie­go ko­mi­sa­ria­tu, i to po­mi­mo li­stu ko­mi­sa­rza Toł­py­hy do ka­pi­tu­ły. Do­ce­nio­no – słusz­nie – po­świę­ce­nie cy­wil­nych miesz­kań­ców Płoc­ka, a fuk­cjo­na­riu­szy po­li­cji i pocz­tow­ców po­mi­nię­to, choć od­zna­czo­no żoł­nie­rzy, któ­rzy prze­cież tak jak i oni byli na służ­bie, więc każ­dy czy­nił to, co do nie­go na­le­ża­ło.

Spoj­rzał w lewo na dom prze­my­słow­ca Gór­nic­kie­go i ru­szył bul­wa­rem Nej­dhar­ta w stro­nę za­bu­do­wań. Po­tem za­mie­rzał przejść bli­żej na­brze­ża i przy­sta­ni, gdzie cza­sem wy­bu­cha­ły kłót­nie, a na­wet bój­ki mię­dzy do­roż­ka­rza­mi i wo­za­ka­mi cze­ka­ją­cy­mi na pa­sa­że­rów stat­ków, chęt­nych na pod­wóz­kę do mia­sta. Krę­ci­ło się tam też wie­lu wy­rost­ków za kil­ka ko­pie­jek ofe­ru­ją­cych po­dróż­nym, zbyt ubo­gim na wy­na­ję­cie po­jaz­du, wnie­sie­nie ba­ga­ży na górę. A już w tym to­wa­rzy­stwie nie­trud­no o ja­kie­goś drob­ne­go zło­dzie­jasz­ka.

Żad­ne­go stat­ku aku­rat nie było, je­dy­nie ło­dzie ry­ba­ków co ja­kiś czas przy­bi­ja­ły do brze­gu. An­to­nie­go wraz z wia­trem od rze­ki owio­nął za­pach ryb i za­plą­ta­ny z ja­kie­goś domu aro­mat świe­żo upie­czo­ne­go chle­ba. Męż­czy­zna wy­obra­ził so­bie ru­mia­ny, okrą­gły bo­chen owi­nię­ty w lnia­ną ście­recz­kę. Paj­dę ta­kie­go chle­ba ukro­iła mu rano Ja­necz­ka, suto po­sma­ro­wa­ła ma­słem i ob­ło­ży­ła twa­ro­giem. We wto­rek go­ści­li ro­dzi­ców żony; ko­rzy­sta­jąc z uprzej­mo­ści le­śni­cze­go wy­bie­ra­ją­ce­go się na targ w Płoc­ku, te­ścio­wie przy­je­cha­li z nim fur­man­ką i przy­wieź­li chle­ba, ja­jek, ma­sła i twa­ro­gu z wła­sne­go go­spo­dar­stwa. Wszyst­ko świe­że i pysz­ne, „do­mo­we, a nie to, co z tych wa­szych skle­pów” – jak pod­kre­śla­ła te­ścio­wa, znie­sma­czo­na ha­ła­sem pa­nu­ją­cym na głów­nych uli­cach i gwar­nym tar­go­wi­sku na No­wym Ryn­ku. Była prze­ko­na­na, że w mie­ście nie da się wy­piec pie­czy­wa tak do­brze jak w wiej­skim, „praw­dzi­wym” pie­cu, tyl­ko jej ręką kar­mio­ne kury zno­szą naj­lep­sze jaj­ka, a ma­sło może sma­ko­wać je­dy­nie wte­dy, gdy zro­bić je z mle­ka od ich wła­snej kro­wy i za­wi­nąć w li­ście chrza­nu ro­sną­ce przy po­dwór­ko­wej stud­ni.

I rze­czy­wi­ście chleb był nie­zrów­na­ny i przy­po­mi­nał An­to­nie­mu dni, gdy cho­dził w za­lo­ty do Ja­necz­ki, a ona czę­sto­wa­ła go pach­ną­cy­mi paj­da­mi. Te z ko­lei przy­wo­dzi­ły mu na myśl chleb wy­pie­ka­ny przez mat­kę. Sam już był wte­dy na świe­cie, a w mi­ło­ści do mło­dziut­kiej Paw­la­ków­ny zna­lazł po­cie­sze­nie i otu­chę, zdo­łał też za­po­mnieć o żalu, któ­ry tra­wił go od śmier­ci ro­dzi­ców. Nie uchro­nił ich, po­ma­gał pro­bosz­czo­wi w pa­ko­wa­niu dóbr... Po spa­le­niu Bo­rze­nia nie chciał wra­cać na zglisz­cza wsi. Wte­dy pro­boszcz z Or­szy­mo­wa dał mu list po­le­ca­ją­cy do swo­je­go bra­ta, a ten za­ła­twił An­to­nie­mu po­sa­dę po­moc­ni­ka w fa­bry­ce pa­pie­ru u Pio­tra Kasz­te­la­na w So­czew­ce. Któ­rejś nie­dzie­li w ko­ście­le za­uwa­żył ja­sne, wy­jąt­ko­wo gru­be war­ko­cze, usły­szał psalm śpie­wa­ny czy­stym ni­czym krysz­tał gło­sem i od tej chwi­li nie spo­czął, póki nie za­po­znał się z tą dziew­czy­ną. Wpraw­dzie mó­wio­no, że to pan­na nie dla nie­go, bo wy­edu­ko­wa­na nie na wsi i z do­bre­go domu, a jej ro­dzi­ce ob­no­si­li się z her­bem – po­noć przed wiel­ką woj­ną mie­li ma­ją­tek gdzieś na kre­sach – ale on nie od­pu­ścił. Oka­zja tra­fi­ła się na­wet szyb­ko, na jar­mar­ku z oka­zji od­pu­stu. Były tań­ce, a on nie prze­pu­ścił jej żad­ne­go. Do­bry to był czas. Mimo że An­to­ni pra­co­wał cięż­ko, uczu­cie do­da­wa­ło mu sił i o ni­czym in­nym nie my­ślał, tyl­ko wy­cze­ki­wał ko­lej­nych spo­tkań. Każ­dy wol­ny dzień spę­dza­li ze sobą, a on słu­chał ma­rzeń Jan­ki o wy­jeź­dzie ze wsi, o kur­sie na­uczy­ciel­skim i po­sta­no­wił je speł­nić. I to się uda­ło. Gdy Pol­ska sta­ła się wol­nym pań­stwem, od razu zgło­sił się w Płoc­ku do służ­by w for­mu­ją­cej się po­li­cji, a po­tem – ma­jąc już do­brą po­zy­cję – mógł już z po­wo­dze­niem po­pro­sić o rękę Ja­necz­ki i za­brać żonę do mia­sta, gdzie skoń­czy­ła wy­ma­rzo­ne se­mi­na­rium.

An­to­ni uśmiech­nął się do wspo­mnień. Gorz­ko. Nad ra­nem sły­szał plusk wody w mied­ni­cy i po­chli­py­wa­nie żony. Do­brze wie­dział, co to ozna­cza, mimo że ona nie mó­wi­ła nic, nie skar­ży­ła się. Ale cze­ka­ła. Bóg jed­nak jak do­tąd nie po­bło­go­sła­wił ich dziec­kiem, a prze­cież to już po­nad rok, od­kąd są mał­żeń­stwem. An­to­ni nie wstał, nie utu­lił jej smut­ku, choć ser­ce mu się do niej wy­ry­wa­ło. Bał się. Co niby miał po­wie­dzieć? Co obie­cać? Nie znaj­do­wał w so­bie aż tyle pew­no­ści, by sza­fo­wać sło­wa­mi. Ja­necz­ka była u aku­szer­ki – nic mu nie zdra­dzi­ła, sam się do­my­ślił. Pa­rzy­ła ja­kieś zio­ła, któ­rych nazw nie po­tra­fił wy­mie­nić, sama je piła i przed nim po ko­la­cji sta­wia­ła pe­łen ku­bek. Nie py­tał, wy­chy­lał za jed­nym ra­zem, choć na­par po­zo­sta­wiał i cierp­ki smak na ję­zy­ku. Za­uwa­żył na­wet, że pod­czas wi­zy­ty te­ścio­wa prze­ka­za­ła cór­ce wo­re­czek z ko­lej­ną ta­jem­ni­czą za­war­to­ścią i dłu­go szep­ta­ły w ką­cie kuch­ni. Teść, czło­wiek spo­koj­ny i z na­tu­ry ma­ło­mów­ny, tyl­ko po­krę­cił gło­wą, wi­dząc te na­ra­dy ko­biet, i po­kle­pał An­to­nie­go krze­pią­co po ra­mie­niu.

– Na Zie­lo­ne Świąt­ki przy­jedź­cie ko­niecz­nie – mruk­nął przy tym. – A jak bę­dziesz miał służ­bę, to na Boże Cia­ło – do­dał po dłuż­szym na­my­śle, sta­now­czo, jak­by ten dru­gi ter­min już nie pod­le­gał ja­kiej­kol­wiek dys­ku­sji. – Po­wie­trze u nas lep­sze.

Ech, Pa­nie Boże, nie uła­twiasz mo­jej tu­łacz­ki – wes­tchnął do sie­bie An­to­ni. Za­raz jed­nak po­krę­cił gło­wą i w du­chu żar­li­wie zło­żył po­dzię­ko­wa­nie za oca­le­nie od woj­ny, a po chwi­li z rów­nym za­an­ga­żo­wa­niem do­ło­żył proś­bę o dziec­ko. Bo cóż to mo­gło za­szko­dzić...

Ru­szył da­lej na­brze­żem, na­dal za­my­ślo­ny, po­wol­ny. Nie zwra­cał więk­szej uwa­gi na oto­cze­nie, le­d­wie do­cho­dzi­ły do nie­go le­ni­we po­krzy­ki­wa­nia ry­ba­ków, par­ska­nie koni, nie­spiesz­ny tur­kot kół po bru­ku nie­da­le­kiej uli­cy. Pora dnia sprzy­ja­ła wy­ci­sze­niu, a grze­ją­ce przy­jem­nie słoń­ce roz­le­ni­wia­ło. Miał wra­że­nie, że całe mia­sto czu­wa­ją­ce na wzgó­rzu zwol­ni­ło, już ocze­ku­jąc nad­cho­dzą­ce­go świę­ta lub od­po­czy­wa­jąc przez chwi­lę, by za­raz z we­rwą wró­cić do przy­go­to­wań i wpra­wić wszyst­kich w ruch w zna­nym tyl­ko so­bie ryt­mie.

– Pa­nie po­ste­run­ko­wy! Pa­nie po­li­cjan­cie! Po­mo­cy, pa­nie po­ste­run­ko­wy! – Krzyk z kil­ku gar­deł przy­wró­cił go do rze­czy­wi­sto­ści.

Ja­kiś wy­ro­stek za­afe­ro­wa­ny wska­zy­wał w stro­nę rze­ki, dru­gi roz­pacz­li­wie wy­ma­chi­wał rę­ka­mi. Ktoś biegł w kie­run­ku wody.

An­to­ni w jed­nej se­kun­dzie oce­nił sy­tu­ację. Do­strzegł czy­jeś cia­ło zni­ka­ją­ce pod wodą, a za chwi­lę wy­nu­rza­ją­ce się w roz­pacz­li­wej pró­bie zła­pa­nia od­de­chu. Wi­dział, jak to­ną­cy za­chły­stu­je się wodą za­miast zbaw­czym po­wie­trzem, i nie­mal po­czuł to szarp­nię­cie w płu­cach, ten ból, któ­ry mu­siał roz­lać się w pier­si wal­czą­ce­go o ży­cie czło­wie­ka. Ja­sna chu­s­ta, sza­ry far­tuch. Ko­bie­ta! Obok ja­kieś za­wi­niąt­ko, któ­re pró­bo­wa­ła za­gar­nąć, młó­cąc cha­otycz­nie ra­mio­na­mi. Już biegł, by bez wa­ha­nia rzu­cić się do rze­ki, mi­nąw­szy tego dru­gie­go, któ­ry w po­śpie­chu ścią­gał z sie­bie odzie­nie. Nie było cza­su na zdej­mo­wa­nie bu­tów, na kal­ku­la­cje. An­to­ni wie­dział, że musi do­pły­nąć. Po­móc. Ra­to­wać. Tyl­ko to miał w gło­wie.

Sko­czył. Oto­czy­ło go zim­no, ubra­nie mo­men­tal­nie na­sią­kło. Do­pły­nął do to­ną­cej w chwi­li, gdy miał wra­że­nie, że ona już nie wal­czy. Chwy­cił ją za ra­mio­na, gdy szła pod wodę, po­cią­gnę­ło go za nią, ale wy­trzy­mał. Szarp­nął w górę. Na po­wierzch­nię. Bez­wład­ne cia­ło ko­bie­ty cią­ży­ło mu jak ołów, zda­wa­ło się wy­śli­zgi­wać z rąk, przeć do dna. Z wy­sił­kiem po­no­wił pró­bę, wy­do­był to­ną­cą na chwi­lę na po­wierzch­nię i już my­ślał, że nie da rady, gdy po­mo­gły mu czy­jeś ręce. Męż­czy­zna, któ­re­go mi­jał w bie­gu, i inny, praw­do­po­dob­nie ry­bak, prze­ję­li od nie­go cię­żar, po­ho­lo­wa­li do brze­gu. Ką­tem oka An­to­ni do­strzegł zbli­ża­ją­cą się jed­nost­kę po­li­cji wod­nej i kil­ka in­nych ło­dzi.

– Ra­tuj pan dziec­ko! – Zno­wu krzyk, An­to­ni nie wie­dział na­wet, z któ­rej stro­ny.

Dziec­ko? Ro­zej­rzał się w de­spe­ra­cji. To­bo­łek, któ­ry oka­zał się za­wi­nię­tym w be­cik nie­mow­lę­ciem, chy­ba tyl­ko cu­dem utrzy­my­wał się na wo­dzie, tak że głów­ka ma­leń­stwa wy­sta­wa­ła po­nad ta­flę. Nie­sio­ny wzbu­dzo­ny­mi sza­mo­ta­ni­ną fa­la­mi, od­pły­nął na kil­ka me­trów. An­to­ni rzu­cił się w stro­nę dziec­ka, zła­pał za­wi­niąt­ko i czym prę­dzej wró­cił na ląd. Dziec­ko za­krztu­si­ło się, za­pła­ka­ło. Trzy­mał je bez­rad­nie w ra­mio­nach, nie czu­jąc chło­du, za­pa­trzo­ny w wy­krzy­wio­ną pła­czem twa­rzycz­kę, za­ci­śnię­te po­wie­ki, wy­gię­te w żalu si­na­we ustecz­ka. Tu­lił be­cik od­ru­cho­wo do sie­bie, jak­by chcąc ogrzać nie­mow­lę, choć sam ocie­kał zim­ną wodą i dy­go­tał. W gło­wie sły­szał sło­wa swo­jej nie­daw­nej mo­dli­twy. Prócz tego nie­mal nic do nie­go nie do­cie­ra­ło.

A wo­kół dzia­ło się bar­dzo dużo. Męż­czyź­ni ukła­da­li nie­szczę­sną na zie­mi. Ktoś gło­śno wzy­wał le­ka­rza, ktoś inny wo­łał, że już te­le­fo­nem z przy­sta­ni po­wia­do­mio­ny, że je­dzie. Ciż­ba ga­piów gęst­nia­ła, ko­bie­ty la­men­to­wa­ły. Usi­ło­wa­no wy­du­sić to­pie­li­cy wodę z płuc, przy­wró­cić jej od­dech, ale bez po­wo­dze­nia. Lu­dzie po­wo­li za­czy­na­li ro­zu­mieć, że ko­bie­ty nie da się ura­to­wać, gło­sy ci­chły, ustę­pu­jąc szep­tom i uty­ski­wa­niom. Ktoś roz­po­znał w le­żą­cej pan­nę słu­żą­cą nie­gdyś u Brzo­zow­skich.

Jak przez mgłę do­tar­ło do An­to­nie­go, że po­ja­wi­ła się ka­ret­ka kon­na ze Szpi­ta­la Świę­tej Trój­cy, a za­raz za nią dwóch funk­cjo­na­riu­szy na ro­we­rach, któ­rzy uto­ro­wa­li le­ka­rzo­wi dro­gę przez ze­bra­ny tłum, na­wo­łu­jąc przy tym ga­piów do ro­zej­ścia się.

– Naj­święt­sza Pa­nien­ko, prze­bacz mi, nie do­pil­no­wa­łam! – Tuż za dok­to­rem do cia­ła przy­pa­dła sio­stra w sza­rym ha­bi­cie i ja­śniej­szym o ton we­lo­nie. Może przy­je­cha­ła z ka­ret­ką, a może po pro­stu była gdzieś w po­bli­żu. Za­raz uję­ła wi­szą­cy u pasa ró­ża­niec i po­grą­ży­ła się w mo­dli­twie, co raz ocie­ra­jąc spły­wa­ją­ce jej po twa­rzy łzy.

– Jej już nie po­mo­gę. – Le­karz po­krę­cił gło­wą i wstał, po czym na­tych­miast skie­ro­wał uwa­gę na na­dal pła­czą­ce dziec­ko.

Do­pie­ro gdy za­bra­no je z rąk An­to­nie­go, ten oprzy­tom­niał. Ro­zej­rzał się. Roz­po­znał pod­ko­mi­sa­rza Bo­ru­sie­wi­cza i przo­dow­ni­ka Win­nic­kie­go, któ­rzy już prze­py­ty­wa­li zgro­ma­dzo­nych na oko­licz­ność zda­rze­nia. Sio­stra od mag­da­le­nek wciąż roz­pa­cza­ła nad roz­cią­gnię­tą na zie­mi dziew­czy­ną. Po­stą­pił krok bli­żej, przy­cią­ga­ny wy­ra­zem twa­rzy zmar­łej.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­sza­my do za­ku­pu peł­nej wer­sji książ­ki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: