- W empik go
e-Ziemia - ebook
e-Ziemia - ebook
W przyszłości powstanie myśląca, samoświadoma sztuczna inteligencja…
Czy okaże się szansą, czy śmiertelnym zagrożeniem dla ludzkości?
Zagubiona w Kosmosie wyprawa wraca po siedmiuset pięćdziesięciu dwóch latach na Ziemię. Kontrolę nad światem sprawuje niepojęty sztuczny umysł. Konfrontacja z ludzkością jest nieunikniona… Przyszłość szokuje astronautów, którzy szukają sposobu na przetrwanie w tak gruntownie zmienionym świecie, a jednocześnie podejmują próbę odkrycia przyczyny zmian.
Emocjonujące przygody na Ziemi, w Kosmosie i na odległych pozasłonecznych światach. Poetyckie opisy egzoplanet, wizjonerskie spojrzenie w przyszłość i próba odpowiedzi na pytania, które nigdy nie stracą na aktualności.
Powieść e-Ziemia jest kolejną książką Bohdana Szymczaka, która łączy futurologiczną wizję przyszłości z psychologiczną analizą postaw ludzkich oraz nowymi koncepcjami rozwoju społecznego. W warstwie fabularnej kontynuuje przygody bohaterów, którzy pojawili się w powieści PUSTA ZIEMIA.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-911362-7-0 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Żyjemy w świecie, w którym takie terminy jak wirtualna rzeczywistość i sztuczna inteligencja przestały być jedynie hasłami encyklopedycznymi, a stały się elementami życia codziennego. To wciąż dopiero początki, ale chyba nikt nie ma wątpliwości, że te oba terminy z dnia na dzień stają się istotniejsze i w coraz większym stopniu będą na nas oddziaływać.
Najwięcej emocji budzi bez wątpienia sztuczna inteligencja, której możliwości rozwijają się dynamicznie wraz z postępem techniki. Dzisiaj wielu specjalistów branży IT nie ma wątpliwości, że jedynie kwestią czasu pozostaje możliwość stworzenia prawdziwego sztucznego umysłu, a więc takiej sztucznej inteligencji, która uzyska świadomość własnego istnienia i zdolność myślenia porównywalną z ludzką.
W odróżnieniu od mózgu człowieka, którego możliwości ogranicza struktura biologiczna, sztuczny umysł będzie posiadał bez porównania większy potencjał rozwojowy, a w konsekwencji i zdolności intelektualne. Co istotne, może się okazać, że dla tak zbudowanego bytu nie będą istniały granice doskonalenia lub będą one sukcesywnie przesuwane przez niego samego.
Kiedy istnienie superinteligencji – takim terminem określa się często sztuczny umysł – okaże się faktem, nieunikniona stanie się jej konfrontacja z ludzkością. Czy okaże się to zagrożeniem, czy szansą? Czy superinteligencja stanie się śmiertelnym wrogiem, który postanowi unicestwić gatunek ludzki, czy wręcz przeciwnie – postawi się w roli przyjaciela, a może nawet opiekuna ludzi działającego na ich rzecz?
A może działanie wyższej inteligencji będzie dla nas nie dość, że niepojęte, to w niektórych aspektach wręcz niedostrzegalne, a jego skutków nie da się ocenić w ludzkich kategoriach dobra i zła.
Powieść _e-Ziemia_ jest moją osobistą próbą zmierzenia się z tymi problemami i powiązania ich z futurologiczną wizją odległej przyszłości. Nie przekonują mnie apokaliptyczne obrazy wojny ludzi z maszynami, które dobrze prezentują się na kinowym ekranie, ale dla których trudno znaleźć uzasadnienie, rozumiejąc, że superinteligencję charakteryzować będzie nie tylko zdolność do myślenia na niedosięgłych dla człowieka wyżynach, ale może nawet przede wszystkim posiadany przez nią system wartości i zasady moralne przynależne każdej rozumnej istocie.
Sprawą otwartą jest natomiast wyobrażenie, jaki to będzie system i jakimi zasadami superinteligencja będzie się kierować. Jestem przekonany, że sztuczny umysł samodzielnie wyprowadzi swoje zasady z wiedzy, jaką będzie posiadać i nie jest wcale oczywiste, że będą one zbieżne z naszymi, ludzkimi.
Obecnie nie sposób rozstrzygnąć jednoznacznie tego problemu, jego rozwiązanie nastąpi dopiero w przyszłości, ale temat jest tak frapujący, że czas poświęcony na jego analizę nie może być uznany za zmarnowany.
Oddając czytelnikowi tę powieść, która w beletrystyczny sposób przedstawia mój ogląd sprawy, wyrażam nadzieję, że stanie się ona przesłanką do zastanowienia nie tylko nad możliwą przyszłością, interakcją ludzi i superinteligencji, ale w szerszym zakresie nad fundamentalnymi pytaniami o sens istnienia i znalezienia dla siebie odpowiedniej recepty na życie.
_Bohdan Szymczak_I. DOM
Cisza wypełniała całą otaczającą go przestrzeń. Kiedy Tom Lockwood obudził się, pierwszym i dominującym wrażeniem był absolutny brak jakichkolwiek dźwięków. Do jego uszu nie dochodził żaden odgłos. Spodziewając się nadchodzącej niechybnie katastrofy, jego organizm zareagował błyskawicznym wyrzutem adrenaliny do krwi. Serce odpowiedziało natychmiast przyspieszonym biciem. Nie była to jednak oznaka paniki. Wieloletni trening poparty niejednym doświadczeniem zadziałał bez najmniejszego zarzutu. Astronauta odebrał sygnał do działania i był gotów natychmiast je podjąć.
Uniósł się energicznie, w pełni sprawny i przygotowany na każdą możliwość, a w następnej chwili spokojnie opadł na posłanie. Dopiero teraz do jego świadomości dotarło, że żadne niebezpieczeństwo już mu nie zagrażało. To, co mogło być objawem awarii i zwiastunem możliwej katastrofy na pokładzie statku kosmicznego, tu na Ziemi stanowiło potwierdzenie bezpieczeństwa.
Teraz cisza uspokajała, koiła układ nerwowy, który przez ostatnie lata wciąż wystawiany był na coraz poważniejsze wyzwania. Astronauta leżał dalej nieruchomo, nie otwierając wciąż oczu, jakby w obawie, że świat, w którym się znalazł, zniknie, a on zobaczy jedynie znany do najdrobniejszego szczegółu obraz swojej niewielkiej kabiny na pokładzie kosmolotu, przemierzającego pustkę Kosmosu.
Wsłuchiwał się w tę ciszę, ale żaden, nawet najmniejszy szmer, nie zakłócał jej absolutnej doskonałości. Kiedy kosmolot leciał w próżni, otaczająca go przestrzeń pozbawiona była wszelkich dźwięków, które mogłyby przedostać się do wnętrza statku kosmicznego. Mimo to nie sposób było znaleźć w nim miejsce wypełnione taką ciszą, jakiej doświadczał teraz Tom. Nawet kabiny mieszkalne, które na dwadzieścia dwa lata stały się domem dla załogi pierwszej wyprawy międzygwiezdnej, nie były wolne od dźwięków. Chociaż zaprojektowano je tak, by zapewniały maksimum komfortu dla mieszkańców, to doskonałego wytłumienia nie udało się nigdy uzyskać.
Cichy, ale wyraźnie słyszalny szmer powietrza krążącego w układzie wentylacji, był wszechobecny i wieczny. Nawet pomimo upływu wielu lat Tom nie zdołał zaakceptować tego szumu, chociaż z konieczności musiał przyzwyczaić się do jego stałej obecności. Do tego dochodziły dźwięki przepływających w instalacjach płynów, a także przenoszące się momentami poprzez konstrukcję statku wibracje, pochodzących od zatrzaskujących się grodzi.
Kosmolot był pełen odgłosów pochodzących od pracujących urządzeń i ludzkiej aktywności. Wypełniały one wewnętrzną przestrzeń statku, dając świadectwo jego życia i zarazem pewien rodzaj poczucia bezpieczeństwa wynikający ze świadomości, że mimo upływu czasu i pokonania dziesiątek lat świetlnych przestrzeni, wszystkie urządzenia wciąż funkcjonują. Właśnie to dawało obietnicę bezpiecznego powrotu do domu.
Konieczność akceptacji nawet największych uciążliwości i chodzenie na ciągłe i nieuniknione kompromisy były stałym towarzyszem trwającej dwadzieścia dwa lata podróży, a świadomość braku jakiejkolwiek alternatywy tylko powiększała stres, z jakim zmagała się załoga.
Cisza oznaczała spokój, tu, na Ziemi, ale tam – we wnętrzu statku kosmicznego zawieszonego w nieskończonej pustce przestrzeni międzygwiezdnej, mogła oznaczać tylko niebezpieczeństwo kolejnej awarii, być może tej ostatniej, przekreślającej definitywnie marzenia o powrocie. Te ciche odgłosy, które tworzyły nieustające tło dźwiękowe kosmolotu, zarazem irytowały Toma, jak i cieszyły go, dając świadectwo nieprzerwanej pracy urządzeń, za których działanie odpowiadał. Wsłuchanie się w oddech i bicie serca maszyny, jak to sam kiedyś ujął, było pierwszą i najkrótszą listą kontrolną, którą w swoim umyśle wypełniał każdego dnia zaraz po przebudzeniu. To był nawyk inżyniera pokładowego, którego układ nerwowy wyczulony na najmniejsze odstępstwo od normy wydawał się na stałe połączony z ogromnym mechanizmem kosmolotu.
Nie mogło dziwić to, że na krótki moment cisza wywołała w nim niepokój. Długie lata spędzone na pokładzie statku kosmicznego wytworzyły w nim podświadome odruchy i brak dochodzących do uszu dźwięków był jednym z tych czynników, które wyzwalały natychmiastową reakcję. Powinien przecież zażądać raportu od pokładowego komputera, sprawdzić stany wskaźników, a gdyby okazały się nieprawidłowe, podjąć szybkie działania. Zamiast tego wciąż leżał nieruchomo, nie odczuwając potrzeby żadnej reakcji. Wiedział, że koszmar wyprawy już minął, a on znajduje się na Ziemi, na hawajskiej wyspie Kauai.
Jakby nie ufając sobie, szukając dowodu na potwierdzenie rzeczywistości, wciąż nie otwierając oczu, przesunął rękę w bok. Z ulgą stwierdził, że zamiast natrafić na obłą krawędź zainstalowanej w kajucie koi, dotyka miękkiej powierzchni wielkiego, prostokątnego łoża. Przez chwilę gładził tę powierzchnię o przypominającej welur fakturze, tak różnej od sterylnej gładkości, jaką posiadały sprzęty na pokładzie statku kosmicznego. Znajdował upodobanie w odnajdywaniu tych wszystkich różnic, z których każda kolejna była okazją do odczuwania niesłabnącej wciąż radości z powrotu.
Powoli uchylał powieki, stopniowo przyzwyczajając wzrok do panującej w pomieszczeniu jasności. Pokój nie był przesadnie duży, a sporą jego część zajmowała, służąca za łóżko, duża prostokątna platforma. To komfortowe miejsce do spania przylegało do ściany znajdującej się naprzeciwko wielkiej, całkowicie przezroczystej, półkolistej płaszczyzny odsłaniającej widok na zewnątrz domu. Tom pierwszy raz zobaczył w świetle dziennym panoramę rozpościerającą się za tak niezwykle ukształtowaną ścianą. Dom stał blisko morza, zbudowany tak, by przez ścianę pokoju można było oglądać nie tylko rozlewający się aż do horyzontu ocean, ale również rozciągającą się w obie strony plażę. Pnie wysokich palm kokosowych rosnących w pobliżu nie zasłaniały widoku, a jedynie tworzyły klimat, tak charakterystyczny dla tropikalnych wysp.
Tom rozejrzał się po pokoju skąpanym teraz w świetle słonecznym, które bez przeszkód wpadało przez wielką półkolistą ścianę. Poprzedniego dnia zapamiętał ją jako czarną i nieprzejrzystą, teraz była tak przeźroczysta, że zdawała się nie istnieć. Tylko to, że nie przepuszczała odgłosów z zewnątrz a powietrze stało nieruchome, dowodziło, że jednak istnieje przegroda między nim a światem. Pomieszczenie było całkiem puste – za wyjątkiem wielkiego łoża, nic nie zajmowało miejsca. Tak ukształtowała je wczoraj wieczorem Kate i tak pozostało bez zmian do dzisiaj.
Uniósł się nieco do góry, by brzeg morza był lepiej widoczny. Kiedy spoglądał na niewielkie fale sunące do brzegu, uświadomił sobie, że właśnie taki krajobraz najczęściej wyświetlał w swojej kajucie podczas dłużących się w nieskończoność godzin trwającej latami podróży. Teraz nie musiał już patrzeć na hologram, znajdując się wreszcie w miejscu, za którym tak bardzo tęsknił. Nie miał nic pilnego do wykonania, więc leżał dalej, napawając się błogim przeświadczeniem, że od teraz jego życiem przestaną dyrygować rygory wymuszone nieprzewidywalnymi zdarzeniami wyprawy badawczej w nieznane. Celowo nie dopuszczał do umysłu myśli, że ich sytuacja na Ziemi wciąż jest niepewna, a poczucie bezpieczeństwa może okazać się złudne.
Sięgnął pamięcią do poprzedniego dnia, który okazał się tak nieoczekiwanym zwrotem w jego życiu. Właśnie zakończył swoją ostatnią misję, którą wraz z astronautką Kate Oakley wypełniał na powierzchni Ziemi. Wcześniej oboje badali rodzimą planetę, która po siedmiuset pięćdziesięciu dwóch latach ich nieobecności okazała się bardziej zaskakująca niż wszystkie odwiedzone przez nich pozasłoneczne globy. Ich dwójka pozostała na hawajskiej wyspie i miała oczekiwać na przybycie pozostałych członków wyprawy, którzy wciąż przebywali na pokładzie krążącego na orbicie kosmolotu.
Chociaż na Ziemi znajdowali się już dłuższy czas, to dopiero w tamtej chwili, stojąc na brzegu oceanu, astronauci odczuli, że wrócili do domu. Wieloletnia podróż kosmiczna dobiegła wreszcie końca. Tom uświadomił sobie, że zakończył się pewien etap życia, a to oznaczało konieczność rozpoczęcia nowego. Wszystkie jego wcześniejsze rozważania nad przyszłością nie przetrwały konfrontacji z nową, całkiem odmienioną, ziemską rzeczywistością. Właśnie wtedy, nagle, pod wpływem wewnętrznego impulsu zaproponował Kate zamieszkanie we wspólnym domu.
W tej propozycji znalazło się nie tyle postanowienie, co pewna deklaracja, określająca jego plany i zamiary odnośnie reszty życia. Wszystko wydawało się proste i oczywiste, a w dodatku podsycane przekonaniem jego towarzyszki, że niezwykły sztuczny umysł, nazywany Kontrolerem, roztoczy nad nimi opiekę podobnie, jak robił to wobec ostatnich żyjących na Ziemi pokoleń ludzkich. Perspektywa osiedlenia się na Hawajach była kusząca – wydawało się, że wystarczy tylko wybrać sobie dom z licznie stojących w okolicy. Przecież wszystkie były puste, pozostawione na pastwę losu przez ich zmarłych właścicieli.
Dom Anuhei – ostatniej żyjącej wciąż mieszkanki Ziemi znajdował się kilka kilometrów od miejsca, gdzie teraz stali. Jak zdołali się wcześniej zorientować, był położony najbliżej lądowiska, na którym wylądował najpierw ich wahadłowiec, a następnego dnia kolejny z drugą ekipą zwiadowców. Z tamtego miejsca biegła wzdłuż wybrzeża droga, przy której w regularnych odstępach stały domy. Wszystkie były parterowe i prezentowały podobny styl architektoniczny.
Nie spiesząc się, jakby byli na wycieczce, Kate i Tom zeszli z plaży na drogę i poszli nią dalej, rozglądając się po okolicy.
– Czy coś ci to przypomina? – zapytała Kate, pokazując ręką rząd podobnych domów.
– Nowy York i Central Park – odpowiedział bez chwili wahania Tom, a widząc nieme potwierdzenie, dodał: – Ten sam porządek i regularność. Wszystko jest zagospodarowane z matematyczną precyzją. Nawet palmy rosną w idealnie równych rzędach.
– To oznacza, że tu też ktoś dba o otoczenie – zauważyła astronautka. – Trawa jest równo przystrzyżona, a krzewy idealnie przycięte. Tak jak w tamtym parku.
– Nie ktoś – zaoponował Tom. – Poza Anuheą nie ma tu już ani jednego żywego człowieka. To muszą robić te automaty ogrodnicze, tak samo jak w Central Parku. Tylko po co i dla kogo?
– Dla niej. – Kate machnęła ręką w kierunku, z którego przyszli. – Ona do śmierci ma zapewniony luksus, a w nim mieści się również właściwie utrzymane otoczenie. Powiem więcej – wszystkie miejsca na Ziemi, które pozostały jeszcze czynne, są też utrzymywane w sprawności, na wypadek gdyby chciała je odwiedzić. Nie wiem – może to ma sprawić, by miała lepsze samopoczucie…
– Zapewne masz rację. Widok walących się ruin byłby z pewnością przygnębiający. A swoją drogą, to naprawdę niezwykłe, że całe zasoby globu są wykorzystywane już tylko dla jednego człowieka.
– Oto wyżyny cywilizacji – stwierdziła refleksyjnie, ale zaraz roześmiała się, mówiąc: – Korzystajmy i my z tego luksusu. Co powiesz na ten dom? – Wskazała ręką stojący najbliżej.
– Obejrzyjmy go z bliska – zaproponował Tom i skręcił w prowadzącą do niego drogę, wysadzaną po obydwu stronach szpalerem palm kokosowych.
Idealny porządek wokół budynku i starannie wypielęgnowana roślinność sprawiały wrażenie, że właściciel wciąż jest obecny na miejscu, wydawałoby się, że najwyżej udał się gdzieś w swoich sprawach. Może to jednak tylko umysł astronautów podpowiadał takie skojarzenia, gdyż panująca wokół pustka i bezruch sprawiały jednak wrażenia podobnego surrealizmu, jakiego doświadczyli wcześniej w Nowym Yorku. Nikt nie siedział przed domem, nikt nie spacerował po drodze ani nie przechadzał się po plaży. Jedynie czasami jakiś pojedynczy ptak przeleciał gdzieś w oddali, udając się w sobie tylko wiadomym kierunku. Dochodzący znad morza szum fal i szelest liści na wietrze były jedynymi odgłosami, jakie wypełniały otoczenie.
Dom, do którego doszli, był regularną, parterową bryłą w kształcie litery U. Jego ściany skierowane były w kierunku morza. Wysunięte części ograniczały niewielki dziedziniec, a raczej rozległy taras przykryty przeźroczystym dachem, który nie rzucał cienia, ale musiał pochłaniać promieniowanie podczerwone, gdyż pod nim czuć było jedynie lekkie ciepło bijące od słońca. Zamysł budowniczego był oczywisty. Stworzył idealne miejsce do przebywania nawet podczas skwarnego południa. Ściany domu były całkowicie jednolite, bez żadnych otworów drzwiowych ani okien, za to fragmentami całe połacie od samego podłoża aż po dach były wykonane z gładkiego materiału przypominającego szkło.
– Zobacz, wygląda na takie samo tworzywo, jakie widzieliśmy w Nowym Yorku – zauważył Tom. – Pamiętasz? W hotelu była z tego zrobiona cała frontowa ściana.
– Tak, ale ta jakimś sposobem jest nieprzejrzysta. – Zwróciła uwagę Kate. – Nie da się zajrzeć do środka.
Tak zachowywały się tafle na wszystkich ścianach. Były idealnie gładkie i czarne, lekko opalizujące w promieniach słonecznych. Bez zauważalnych spoin łączyły się z murem, który odróżniał się nieco inną fakturą – był matowoszary, co nadawało mu pozory pewnej chropowatości. Nie sposób było dostrzec żadnego otworu wejściowego. Z zewnątrz budynek prezentował się jak gładka, jasnoszara, jednolita bryła podzielona fragmentami czarnych lekko opalizujących pasów.
Kilkukrotnie obeszli dom wkoło, lecz nie znaleźli sposobu na dostanie się do środka, ruszyli więc w kierunku następnego, przy którym dostrzegli jakiś ruch. Dochodząc do niego poznali znajomą sylwetkę robota ogrodniczego, który na ich widok usunął się na bok i znieruchomiał.
– Tu coś się dzieje. – Zauważył z nadzieją Tom. – Może ten jest otwarty...
Dom okazał się dokładną kopią odwiedzonego wcześniej i tak jak tamten był całkowicie niedostępny. Pokręcili się chwilę w pobliżu, po czym ruszyli dalej. Kiedy odchodzili, robot ogrodniczy ożył i przystąpił do kontynuacji przerwanej pracy.
Idąc dalej drogą, trafili na dłuższy, niezabudowany fragment porośnięty gęstą roślinnością wyglądającą bardziej na pozostałość tropikalnego lasu niż na pielęgnowane starannie nasadzenia parkowe.
– Możemy mieć problem – odezwał się Tom, a w jego głosie pobrzmiał lekki niepokój. – Chyba za szybko uwierzyliśmy w ten hawajski raj.
– Co masz na myśli? – zapytała jego towarzyszka.
– Nie dostaliśmy kluczy do domu – odparł i wyjaśnił: – Przyjęliśmy _a priori_, że skoro wszyscy właściciele nieruchomości umarli i domy stoją puste, to my możemy bez przeszkód zająć dowolny z nich. A przecież cały ten świat wciąż funkcjonuje według określonych reguł. Tu nie panuje anarchia. Może nie ma już ośrodków władzy w naszym, archaicznym rozumieniu, ale wciąż obowiązują jakieś zasady i prawo, które tu wcześniej ustanowiono. Tak będzie do chwili, gdy Kontroler zdecyduje odstawić „prochy”, a później zapewne się wyłączy. Może trzeba uzyskać jakieś formalne prawo do objęcia którejś z tych nieruchomości?
Po chwili namysłu Kate odparła:
– To wydaje się całkiem możliwe. Przecież kiedy mieszkali tu jeszcze ludzie, to sprawa własności indywidualnej albo przynajmniej prawo do zamieszkania określonej nieruchomości musiały być jakoś uregulowane. I to niezależnie od tego, czy funkcjonował pieniądz, czy nie. To, że nie musieli pracować na swoje utrzymanie, nie oznacza, że dystrybucja dóbr nie była jakoś regulowana. Nawet jeśli wszystkiego było w nadmiarze. Bo jak rozwiązać problem, gdyby chętnych na określony dom było więcej? Na pewno te budynki do kogoś należały. Ale teraz, gdy oni wszyscy już nie żyją...
– To działa prawo spadkowe – wszedł jej w słowo Tom. – A skoro nie ma spadkobierców?
– To wszystko przechodzi na własność skarbu państwa – odpowiedziała bez wahania Kate, dodając: – Tak było zawsze, więc pewnie jest tak i teraz.
Przez chwilę rozważała w myślach ten problem, po czym zadała kolejne pytanie:
– Kto jest zatem reprezentantem administracji – Kontroler?
– Czuję w tym posmak absurdu – skonstatował inżynier, ale czując nachodzące go wątpliwości, bardziej stwierdził niż zapytał: – Może trzeba było wrócić najpierw do Anuhei i jej się poradzić? Przecież my wciąż tak niewiele wiemy o tym świecie...
Zajęci rozmową minęli las i ich oczom ukazał się kolejny dom. Ten był zbudowany na planie litery L. Dłuższym bokiem był usytuowany równolegle do drogi i brzegu morskiego. W stronę oceanu skierowana była mniejsza, prostopadle dostawiona część, zakończona wielką, kolistą, panoramiczną ścianą z gładkiego tworzywa. Tu również wszystkie te części były czarne i nieprzejrzyste.
Bez wielkiej nadziei obeszli dom, nie znajdując nigdzie niczego przypominającego wejście do środka..
– Piękny stąd widok – stwierdził Tom, spoglądając w kierunku morza. – Tu można by zostać, ale cóż...
Podszedł do budynku. W nadziei, że ściana może wreszcie ustąpi, walnął w nią pięścią i natychmiast skrzywił się, czując ból ręki, która tak zareagowała na zetknięcie z twardą jak skała powierzchnią. Stał jeszcze chwilę przed niepokonaną przeszkodą, rozmasowując jedną dłoń drugą, a ostatecznie odwrócił się do Kate i rozkładając ręce w geście bezradności, zasugerował:
– Wracajmy do Anuhei. Trzeba się jej poradzić. Siłą nie dostaniemy się do środka, a dalej nie ma sensu iść. Robi się już ciemno. Wygląda na to, że wszędzie jest tak samo.
Spojrzał na podobne domy znajdujące się w zasięgu wzroku i czując narastające rozdrażnienie, stwierdził:
– Po prawdzie, to bez sensu – przecież te domy nikomu już się nie przydadzą. To jakiś idiotyzm.
Zamierzał już odejść, gdy Kate powstrzymała go, mówiąc:
– Poczekaj, tylko ludzie są idiotami. Nie wierzę, aby największy umysł jaki kiedykolwiek istniał na Ziemi, działał w tak kretyński sposób. To my zachowujemy się jak wypuszczone z klatki małpy, które próbują dostać się do szafy z bananami.
Szybkim krokiem podeszła do domu ścieżką prowadzącą wprost od drogi. Stanęła przed ścianą i dotknęła noszonej na ręce opaski Interfejsu Zastępczego. Zareagował natychmiast, rozbłyskując delikatnym światłem.
– Otwórz wejście do domu! – wypowiedziała zdecydowanym tonem, a potem spojrzała z tryumfem na Toma, czując się jak bajkowy Ali Baba, kiedy wypowiedział magiczną formułę: „Sezamie otwórz się”.
W ścianie domu pojawiła się szczelina, która szybko powiększyła się do rozmiarów dużych drzwi, tworząc w znany im już sposób otwór wejściowy.
– No i masz. – Uniosła rękę, pokazując opaskę. – Klucze nosimy cały czas ze sobą. Chyba powinieneś przenieść mnie przez próg – dodała.
Bez słowa pochwycił ją i przyciskając do piersi, przekroczył próg budynku, który od dziś miał stać się ich własnym ziemskim domem.
Wnętrze okazało się puste, albo co bardziej prawdopodobne, nie posiadając Interfejsów Standardowych, nie umieli w prosty sposób zidentyfikować wszystkich części budynku. Za drzwiami odkryli jedynie prosty korytarz przechodzący przez całą szerokość domu i kończący się otwartym wejściem prowadzącym do wysuniętego w kierunku morza pokoju. To pomieszczenie było ograniczone wielką półkolistą ścianą, która zwróciła ich uwagę z zewnątrz. Wewnątrz dom oświetlało łagodne, białe światło emitowane przez całą powierzchnię sufitu.
– Obawiam się, że umeblowanie musimy sobie wymyślić – stwierdziła Kate, a rozglądając się po całkowicie pustym wnętrzu, dodała: – Nie tylko umeblowanie, ale całe wnętrze trzeba będzie jakoś zaaranżować.
– Na to wygląda – zgodził się Tom.
Przeszedł się po pustym, ślepo zakończonym korytarzu, a nie odnajdując żadnego innego wejścia, przeszedł do jedynego otwartego pomieszczenia. Stanął na środku pokoju z półkolistą ścianą, zastanawiając się nad możliwościami jego urządzenia. Szybko jednak zrezygnował i zauważył:
– Dom musi jeszcze poczekać. Teraz czeka nas powrotny spacer na lądowisko. Trzeba przynieść tu ekwipunek i wypadałoby połączyć się z kosmolotem.
– To ładny kawałek drogi. Odeszliśmy całkiem daleko. A może? – zastanowiła się Kate. – Może da się wezwać transport, jak w Nowym Yorku?
Tom nie odpowiedział, tylko dotknął swojego Interfejsu i zażądał pojazdu.
– Zobaczymy – zwrócił się do Kate. – Jeśli to nie była jedynie usługa hotelowa, to powinno się udać.
Wyszedł przed dom, by wrócić już po kilku minutach z pozytywnymi wieściami:
– Jest. Podjechał taki sam pojazd jak ten w Nowym Yorku. Nasza „taksówka”. Coraz bardziej mi się to podoba – stwierdził zadowolony, po czym zaproponował:
– Może ja pojadę po sprzęt, a ty spróbuj w tym czasie jakoś to wszystko ogarnąć.
Kate kiwnęła twierdząco głową i wyruszyła zbadać dokładnie dom, który dla każdego posiadacza Interfejsu Standardowego byłby oczywisty i zrozumiały, ale dla niej stanowił zagadkę do rozwiązania. Najpierw postanowiła odkryć rozkład pomieszczeń. Używając Interfejsu Zastępczego, zrobiła to, czego nauczyli się w Nowym Yorku. Dotknęła opaski na ręku i wydała krótkie polecenie. Natychmiast na równych ścianach korytarza pojawiły się lekko fosforyzujące linie wyznaczające obrysy otworów drzwiowych.
– No nieźle – powiedziała do siebie – teraz trzeba to obejrzeć dokładnie.
Rozpoczęła metodyczny przegląd wszystkich pomieszczeń, próbując gdzieniegdzie z marszu aranżować wnętrze. Dom na ogół posłusznie wypełniał jej polecenia, tworząc meble, których żądała. Była wciąż zajęta poznawaniem pomieszczeń, gdy usłyszała dochodzący z zewnątrz odgłos, który nie mógł być bezszelestnie poruszającym się pojazdem, którym odjechał Tom. Zdziwiona wyszła na zewnątrz. Przed dom podjechał ich stary transporter. Pojazd zatrzymał się, a po chwili z wnętrza wyszedł Tom. Widząc zdziwioną minę swojej towarzyszki, wyjaśnił:
– Zostawili nam transporter z całym wyposażeniem. Uznałem, że prościej nim tu przejechać, niż przeładowywać wszystko. A kto wie, może się jeszcze przyda…
– Dobrze zrobiłeś – pochwaliła go Kate. – Lepiej jeśli będziemy niezależni. A teraz chodź, pokażę ci, co udało mi się zrobić.
Kiedy weszli do wnętrza, wyjaśniła szczegółowo:
– Tu jest ta sama magiczna nanotechnologia. Działa identycznie jak w hotelu, gdzie mieszkaliśmy i tak jak to widzieliśmy w domu Anuhei. Na razie poleciłam oznaczyć wejścia do poszczególnych pomieszczeń. Na przestawianie przegród będzie jeszcze czas. Zacznijmy od końca – zaordynowała i poprowadziła mężczyznę na sam koniec korytarza.
– W tym pokoju z panoramiczną ścianą urządziłam tymczasowo sypialnię. – Pokazała z dumą wielkie łoże, które siłą nanotechnologii wyrosło wprost z podłogi i dodała: – W dzień możemy mieć tu salon, zresztą zobaczymy później... Są dwie łazienki i jeszcze cztery pokoje, póki co puste. Ten sąsiadujący z sypialnią przeznaczyłam na jadalnię. Już są tam stół i dwa krzesła. Jedynie kuchni nie udało mi się w żaden sposób wygenerować.
– Może kuchnia to już dawno zapomniany przeżytek? – zaczął zastanawiać się głośno Tom. – Gotowanie posiłków mogło wyjść z użycia. Zauważ, że w miarę postępów cywilizacyjnych, coraz większa część obróbki żywności była wykonywana przemysłowo. Nawet za naszych czasów, kiedy gotowanie było jeszcze na porządku dziennym, używaliśmy co najwyżej półproduktów.
– Tak czy inaczej – podsumowała Kate. – Dziś na kolację musimy zjeść własny prowiant.
– Przeżyjemy – stwierdził refleksyjnie Tom. – Jemy tak już dwadzieścia dwa lata, a zresztą i tak nie liczyłem dziś na uroczystą kolację przy świecach. Z tym musimy jeszcze zaczekać.
– Ciekawe tylko, skąd weźmiemy świece? – zapytała rzeczowo Kate. – Tyle spraw, tak oczywistych kiedyś, teraz staje się prawdziwym problemem. Najważniejsze jednak to zaopatrzenie w żywność, ale tu bez pomocy Anuhei na pewno się nie obejdzie.
Tom wrócił do transportera, skąd przyniósł zasobniki z prowiantem. Korzystając z niego, sprawnie przygotowali prosty posiłek, zalewając wodą liofilizowaną żywność. Po długich godzinach poszukiwań domu oboje odczuwali głód, więc nie grymasząc na monotonię jedzenia, szybko zjedli swoją standardową kolację. Wkrótce na stole pozostały tylko puste opakowania.
– Co z tym? – zapytał Tom, pokazując kobiecie ręką śmieci.
– Nie mam pojęcia – odparła. – Nie znalazłam żadnych pojemników na odpady.
Zebrała wszystkie pozostałości do jednego większego pojemnika i postawiła go przy ścianie.
– Na razie to będzie nasz kosz na śmieci. – Zadecydowała, po czym wymownie spojrzała na Toma.
– Tak, tak. – Zrozumiał od razu. – Musimy połączyć się z kosmolotem.
Westchnął ciężko i dodał:
– Mam nadzieję, że nie będą nam robić wyrzutów.
– Nie przejmuj się, nie jesteśmy dezerterami. Tak po prostu wyszło. Może nawet lepiej, że my jesteśmy tu – na dole. Przygotujemy im bazę. Wszystkim będzie łatwiej.
Obawy dwójki astronautów okazały się płonne. Nikt z załogi krążącego po orbicie kosmolotu nawet słowem nie zająknął się o ich samowolnej decyzji pozostania na Ziemi. Również dowódca Michael McCormic pominął milczeniem ten fakt i bez zbędnego wstępu przeszedł od razu do narady. Rzeczowo poinformował o udanym powrocie obydwu wahadłowców oraz najbliższych zamiarach załogi. Priorytetem stało się opracowanie sposobu na dostarczenie na powierzchnię Ziemi możliwie jak największej ilości sprzętu i zaopatrzenia pozostającego w magazynach kosmolotu. Oczywistym wąskim gardłem były możliwości transportowe, oferowane przez trzy posiadane wahadłowce.
Dowódca zakończył krótkie omówienie sytuacji, po czym otworzył dyskusję, mówiąc:
– Proszę zgłaszać zagadnienia. Kto pierwszy?
– To może ja – odezwała się Vanessa Webb. – Mam obawy co do stanu technicznego wahadłowców. Są już mocno wyeksploatowane. Co jeśli stracą zdolność do lotu? Zużyjemy je do końca na transport rzeczy i w rezultacie sami zostaniemy tu na górze, bez możliwości powrotu na powierzchnię.
– Tak, to jest problem. – Ocenił dowódca i zwrócił się do Głównego Inżyniera: – Co o tym sądzisz, Hubercie?
– Wahadłowce są sprawne. Te dwa: alfa i beta, które ostatnio były używane, są teraz poddawane dokładnemu przeglądowi. Pierwsze dane wskazują, że nie mają usterek, ale oczywiście każdy z nich swoje już przepracował. Nie określę dokładnie, ile jeszcze wytrzymają. Po prawdzie wszystko tutaj – machnął ręką dookoła – ma już dość.
– To co proponujesz?
– Minimalizować ryzyko – odpowiedział bez chwili wahania Hubert Moore i wyjaśnił: – Ograniczyć do minimum liczbę lotów, wyekspediować na powierzchnię część załogi, a na miejscu trzymać zawsze jeden z wahadłowców na wypadek, gdyby trzeba było ewakuować resztę.
– Powinno się zmienić procedurę lądowania – wtrącił Denis Burwell, jeden z pilotów kosmolotu.
Widząc pytające spojrzenia zebranych, wytłumaczył:
– Trzeba wejść w atmosferę pod mniejszym kątem i dłużej wytracać prędkość. To wydłuży czas lądowania, ale zmniejszy przeciążenia i obciążenie cieplne powłoki. Wahadłowiec będzie mniej narażony na uszkodzenia.
– To tylko jeden z elementów ryzyka – skomentował inżynier pokładowy Glen Curtis. Naśladując ręką lot wahadłowca, pokazał początkową trajektorię, a później pochylając dłoń, szybko poruszył nią w dół, mówiąc: – W tym momencie włączają się turbiny i tu jest drugi krytyczny moment. Dla niego nie ma żadnej alternatywy. Nie, nie! – Zaprzeczył gwałtownie, widząc reakcję pilota i szybko dodał: – Denis ma rację. Zgadzam się z nim całkowicie, procedurę lądowania trzeba zmienić. Ja tylko chciałem zwrócić uwagę, że to nie rozwiąże w całości problemu.
– W porządku – zabrał głos dowódca i wydał polecenie: – Zmieńcie procedurę.
Na dłuższą chwilę zapadło milczenie, które przerwała dopiero Kate Oakley, mówiąc:
– Trzeba z czegoś zrezygnować. Nie łudźmy się, że zdołamy przewieźć na powierzchnię cały sprzęt i zapasy. Gdzieś trzeba ponieść ryzyko. Moim zdaniem możemy ograniczyć transport żywności. Na Ziemi jest jedzenie. Póki co, wszystko tu działa, cała infrastruktura. Przynajmniej na Hawajach i z tego co zdołaliśmy się zorientować, w wielu innych miejscach. Jedzenie będziemy otrzymywać. Przynajmniej dopóki żyje Anuhea. To jest czas, jaki będzie nam dany, by opanować problem wyżywienia.
– Po prawdzie, to nie mamy zbyt wiele dobytku. – Trzeźwo zauważył zastępca dowódcy Daniel Jackson, po czym doprecyzował: – Jesteśmy wyprawą badawczą, a nie osadnikami, którzy wyprawili się do nieznanej krainy. Dużo wyposażenia utraciliśmy w układzie Sol II. Co nam zostało? Trochę żywności, resztki odzieży przeznaczonej do noszenia na pokładzie, narzędzia potrzebne w kosmolocie. Pomijam rzeczy przeznaczone do użytku na innych planetach, choćby kombinezony planetarne. Tu na Ziemi są zbędne.
– Co sugerujesz? – zapytał dowódca. – Chcesz wszystko zostawić?
– Nie, chcę właśnie powiedzieć, że trzeba przeszukać kosmolot w poszukiwaniu wszystkiego, co potencjalnie może się przydać tam, na dole. Każdy drobiazg może okazać się bezcenny. A jedzenie trzeba zabrać. Może Kate ma rację, ale jeżeli nie, to co? Będziemy jeść trawę?
– Raczej orzechy kokosowe – wtrąciła Kate. – Są smaczne, pożywne i jest ich pod dostatkiem.
– Bądź poważna, Kate. Trudno żywić się wyłącznie kokosami. – Zareagował dość ostro Daniel Jackson, ale zaraz złagodził ton głosu, mówiąc: – To z pewnością jest jakaś opcja, przynajmniej w sytuacji kryzysowej, ale co później? Ile czasu upłynie, zanim nauczymy się zdobywać żywność?
– Tak, masz rację – podsumował dowódca – ale możliwości transportowe mamy ograniczone. To znaczy, że trzeba przygotować listę minimum.
Przesunął wzrokiem po załodze i dobitnie stwierdził:
– Każdy kilogram ma znaczenie. Zacznijmy od tego, co najbardziej może się przydać tam, na dole. W pierwszym transporcie polecicie też wy. – Wskazał ręką na grupę siedzących obok siebie naukowców. Tu niewiele pomożecie, a tam – pokazał palcem w dół – jest jeszcze tyle do odkrycia…
Zawiesił głos, a jego poważny ton nie pozostawiał wątpliwości, że w ostatnim zdaniu nie było drwiny, ale prawdziwe przekonanie, że rola ekipy naukowej nie skończyła się wraz z powrotem na Ziemię.
– Ograniczcie bagaż osobisty. To polecenie dla wszystkich, którzy w pierwszej kolejności polecą na Ziemię. – Dowódca spojrzał na kierownika naukowego profesora Edgara Thompsona i z pewnym wahaniem zapytał:
– Czy zamierzasz zabrać jakieś materiały z Sol II? Może próbki? Mamy sporo tego w ładowniach.
– W tej sytuacji? – odpowiedział pytaniem na pytanie profesor i dodał: – A komu to potrzebne? Ludzkość przestała istnieć. Sobie na pamiątkę? Pewnie każdy zabierze jakiś drobiazg, ale to się nie liczy. Nie, Michael, nie przywieźliśmy ze sobą nic, co miałoby obecnie jakąkolwiek wartość.
W jego głosie słychać było gorycz i rozżalenie, chociaż już wiele lat temu, gdy okazało się, że powrót opóźni się o kilkaset ziemskich lat, naukowcy zaprzestali pracy, rozumiejąc jej oczywistą bezcelowość. A jednak poczucie zmarnowanych lat i daremnego wysiłku wciąż było obecne w umysłach ekipy naukowej, a przytłumione latami monotonnej podróży odżyło wraz z powrotem do tak niezwykle odmienionego domu.
– Leki i wyposażenie medyczne. – Zabrzmiał głos lekarki Lisy Snyder. – Wygląda na to, że ja i Charles będziemy wam dalej potrzebni. Trzeba zabrać wszystko, co da się zdemontować i załadować, i oczywiście wszystkie leki, jakie nam zostały. Chociaż nie wiem, co może być potrzebne tam teraz, po siedmiu wiekach…
Uzasadniony niepokój wybrzmiewał w głosie lekarki. W kosmolocie było wszystko to, czego mogli potrzebować podczas wyprawy do dalekiego układu Sol II, w czasie podróży i podczas pobytu na obcych globach. Ziemia po powrocie okazała się nie mniej zagadkowa od obcych światów. Nie wiedzieli, czego mogą spodziewać się tam na dole. Z całej ludzkości pozostała przy życiu tylko jedna, będąca już u kresu życia kobieta – Anuhea. Dopóki ona żyła, cywilizacja trwała, o co dbał niezwykły sztuczny umysł – Kontroler. To on odpowiadał za produkcję żywności i wszelkich potrzebnych dóbr, dbał o klimat i produkcję energii. Dość niezwykła umowa, jaką zawarł dawno temu z ludźmi, gwarantowała, że taki stan utrzyma się do końca życia ostatniego człowieka. Co będzie dalej wciąż pozostawało zagadką. Kontroler nie złożył żadnej deklaracji odnośnie przyszłości, jedynie zobowiązał się dotrzymać istniejącej umowy, którą wiele lat wcześniej zawarł z przodkami Anuhei.
Dla powracających z odległego Kosmosu astronautów, wyludniona Ziemia mogła okazać się dziewiczym lądem, który aby przeżyć trzeba zagospodarować od początku. Żadne z osiągnięć cywilizacyjnych ludzi przyszłości nie były dla nich możliwe do wykorzystania. Bezludne fabryki i farmy obsługiwane przez automatyczne urządzenia nie były już przystosowane do sterowania i zarządzania przez ludzi, tym bardziej ludzi dawnej epoki, dla których technologia przyszłości okazała się wręcz niepojęta i przez to niemożliwa do wykorzystania.
– Rozumiem, że osiedlamy się tutaj. – Bardziej stwierdził niż zapytał Tom.
– Tak – potwierdził dowódca i wyjaśnił: – Ustaliliśmy wspólnie, że zostajemy na Hawajach. Przynajmniej do czasu, aż poczujemy się w miarę pewnie na tej nowej Ziemi. Kluczowa pozostaje dla nas pomoc Anuhei, gdyż Kontroler wciąż milczy. Jeśli Marta ma rację, a nie widzę powodów, by negować jej opinię, to na jego decyzję możemy czekać nie wiadomo jak długo.
– Możemy się jej nigdy nie doczekać. – Usłyszeli z komunikatora głos Marty. – Mówiłam i powtórzę to jeszcze raz, on decyzję już podjął, tylko nie chce się nią z nami podzielić.
– Ale dlaczego? – niemal zawołał Tom.
– Pamiętaj. – Z komunikatora doszedł spokojny ton głosu Marty. – Pamiętaj, że to nie jest taka klasyczna sztuczna inteligencja jak nasz pokładowy System. Kontroler to istota, co prawda sztuczna, ale istota obdarzona świadomością i zdolnością do niezależnego myślenia, a w dodatku emocjonalnie podobna do nas – ludzi. Możemy spodziewać się po nim tego samego, co po każdym człowieku. On nie jest wolny od emocji i tak jak my posiada wolną wolę.
– Nie możemy go do niczego zmusić. – Teraz głos zabrał profesor Thompson. – Nawet nie wiadomo, jak nakłonić go do pozornie tak prostej rzeczy, jak zakomunikowanie nam wprost, co zamierza. On ma jakiś powód, dla którego zwleka, ale ja nie potrafię go odgadnąć. Jak dotrzeć do jego planów? – rzucił na głos pytanie.
– Nie, nie. – Odezwała się znów Marta, która odebrała pytanie Thompsona jako skierowane do niej. – Nawet do naszego Systemu mam ograniczony dostęp, chociaż jestem w stanie dobrać się do jego pamięci. Kontroler to konstrukcja tak zaawansowana, że nawet nie jestem w stanie wyobrazić sobie jego budowy. Nie mam nawet pojęcia, gdzie on się faktycznie znajduje. A w dodatku panuje nad Ziemią, podlega mu cała infrastruktura. On może tu wszystko, my nic...
– On na coś czeka – odezwał się drugi naukowiec, Richard Sanford. – Albo też... Zrobił znaczącą pauzę i dodał: – Albo z wyżyn swojego intelektu nie traktuje nas poważnie. Może zwyczajnie nie uważa nas za obiekty godne swojej uwagi i po prostu nas ignoruje.
– Nie dojdziemy teraz do prawdy – stwierdził dowódca, a zwracając się do Kate i Toma, dodał: – My pracujemy nad przenosinami na Ziemię, a wy starajcie się możliwie najlepiej rozpoznać miejsce, gdzie jesteście. To będzie nasz pierwszy ziemski dom. Spróbujcie znaleźć dla nas jakieś wygodne lokum. Czy są jeszcze jakieś sprawy? – zapytał, a stwierdzając, że nikt nie zgłasza nowych tematów, pierwszy przerwał połączenie.
Tom wrócił jeszcze na chwilę myślami do tej rozmowy z załogą przebywającą na pokładzie kosmolotu krążącego na orbicie stacjonarnej gdzieś wysoko nad nimi. Czuł, nie do końca możliwy do wyrażenia, wewnętrzny niepokój związany z Martą. Teraz, gdy pozostał na Ziemi z Kate, wiedział, że czeka go nieuchronna konfrontacja z obiektem swojej kosmicznej miłości, który, co do tego nie miał wątpliwości, pozostawił mu całkowitą swobodę wyboru.
Jego relacja z Martą była z pewnością skomplikowana i złożona, a za taki stan odpowiadały bez wątpienia obie strony. Przecież to Marta, jeszcze w ostatnich dniach podróży powrotnej, jednoznacznie zadeklarowała wolę otwarcia wszystkiego od początku. Nie wiedziała, jak potoczy się ich życie na całkiem nieznanej im Ziemi. Otwarcie o tym mówiła i wobec tego wielkiego nieznanego nie chciała składać Tomowi żadnej wiążącej obietnicy, co do ich wspólnego losu. Tak, Marta nie miała żadnego moralnego prawa zgłaszać mu pretensji i wiedział, że tego nie uczyni.
To, co sprawiało, że Tom odczuwał rodzaj moralnego kaca, było jego wewnętrznym poczuciem sprzeniewierzenia się własnym deklaracjom. Ileż to razy zapewniał Martę o swojej miłości i domagał się od niej zobowiązania, by pozostała z nim na zawsze. A wczoraj podjął tak szybką i nieoczekiwaną decyzję... Właściwie wciąż nie wiedział, czy była to decyzja, która dojrzewała w nim przez wszystkie dni, które spędził, odkrywając z Kate na nowo Ziemię, czy też wypadki same potoczyły się w tak niespodziewanym kierunku.
Przerwał tok myśli, które niepokojąco gromadziły się w jego umyśle, uznając, że czas na wewnętrzny rozrachunek jeszcze nie nadszedł, a bieżące problemy są dużo ważniejsze. Wstał z łóżka i podszedł do wielkiej panoramicznej ściany, podziwiając rozciągający się za nią widok. Ujrzał Kate zmierzającą od strony morza szybkim krokiem do domu, a po chwili zobaczył ją w wejściu do pokoju.
– No, wreszcie się obudziłeś. – Przywitała go z uśmiechem na twarzy.
– Dokładnie na czas twojego powrotu – odparł i zapytał: – Gdzie byłaś?
– Kręciłam się w pobliżu, czekając, aż wstaniesz. Spodziewaj się niespodzianek – zapowiedziała, a widząc, że mężczyzna zmierza do łazienki, dodała z zagadkową miną: – Zapraszam na śniadanie.
Kiedy wrócił i wszedł do pomieszczenia, w którym Kate urządziła jadalnię, w oczy rzucił mu się całkiem bogato zastawiony stół, a w miejscu liofilizowanych produktów z ich zapasów żywności, których miał prawo oczekiwać, dostrzegł świeże pieczywo, owoce i soki.
– O! Są nawet moje ulubione rogaliki – zawołał zaskoczony. – Skąd to wszystko?
– Siadaj i jedz – zaordynowała Kate. – Ja jestem już po śniadaniu.
Wzięła ze stołu szklankę z sokiem pomarańczowym. Aromat, jaki z niej dochodził, nie pozostawiał najmniejszych wątpliwości, że sok został przed chwilą wyciśnięty ze świeżych owoców. Podsunęła naczynie Tomowi pod nos, by poczuł zapach pomarańczy, po czym upiła spory łyk. Wyraz ukontentowania, jaki zagościł na jej obliczu, był najlepszym dowodem jakości i smaku napoju.
– No dobrze. – W głosie inżyniera odezwała się nutka zniecierpliwienia. – Opowiadaj, skąd to wszystko. Przywiozłaś od Anuhei?
– Mówiłam ci, że czekają cię niespodzianki. Jedz spokojnie, a ja wszystko ci opowiem.
Usiadła wygodnie naprzeciwko Toma i rozpoczęła opowieść:
– Wiesz dobrze, że wciąż jeszcze dręczą mnie w nocy koszmary rodem z kosmolotu. Chociaż upłynęło już sporo czasu od powrotu na Ziemię, to nie mogę się ich pozbyć. Tu nie ma elektrostymulacji snu, więc dość często budzę się w nocy na odgłos nawet najmniejszego podejrzanego dźwięku. Kiedy to wreszcie minie? – Zadała pytanie samej sobie, a w odpowiedzi wzruszyła tylko ramionami i kontynuowała: – No nieważne. Dziś obudziłam się nad ranem. Było parę minut po czwartej. Wydawało mi się, że słyszę jakieś odgłosy, więc wstałam i wyszłam przed dom. Wyobraź sobie, że stał tam pojazd, dość podobny do tego, który zatrzymałam na ulicy w Nowym Yorku. Nieco mniejszy, ale podobny. Stał przy samej ścianie domu, a mówiąc precyzyjnie był częściowo w nią wsunięty. Słyszałam odgłosy jakichś pracujących mechanizmów, jakby coś wewnątrz się przesuwało. To trwało jakiś kwadrans. Potem pojazd wysunął się ze ściany, która w tym miejscu natychmiast zasklepiła się i odjechał. Próbowałam zobaczyć, co ten dom skrywa w tym miejscu, ale żadne polecenia wydawane za pomocą tego naszego ułomnego interfejsu nie zadziałały. Wróciłam więc do łóżka, ale już długo nie pospałam. Dręczyła mnie zagadka tych nocnych odwiedzin. W końcu wstałam koło szóstej i jeszcze raz obejrzałam dokładnie to miejsce na ścianie. Oczywiście żadnego śladu nie znalazłam, ale wtedy kolejny raz szczegółowo przeanalizowałam nasz pobyt w Nowym Yorku i tę krótką wizytę u Anuhei. Właśnie wtedy mnie olśniło. Weszłam do jadalni i przy użyciu Interfejsu Zastępczego zaordynowałam śniadanie. I proszę. – Wskazała ręką na stół. – Jest wszystko, czego nam potrzeba. Powiem więcej, to są te produkty, które nam najbardziej smakowały i które najczęściej jedliśmy w Nowym Yorku.
Spojrzała tryumfująco na swojego towarzysza i entuzjastycznym tonem oznajmiła:
– Tom, to jest inteligentny dom, autonomiczny i całkowicie zautomatyzowany. Jest tak, jak mówiła Anuhea. Wszystko jest podłączone do jednego systemu i dalej nadzorowane przez Kontrolera. I to wciąż działa! Dlatego ten dom już wie, co nam smakuje i w nocy sprowadził zaopatrzenie. Kiedy zamieszkaliśmy tu wczoraj wieczorem, spiżarnia była jeszcze pusta, bo nikt nie mieszkał tu od nie wiadomo jak dawna.
Kiedy wypowiedziała słowo „spiżarnia” uśmiechnęła się, tak abstrakcyjnie to zabrzmiało. Mówiła dalej:
– Dom rozpoznał, że postanowiliśmy tu zamieszkać i sprowadził w nocy żywność. Ta przeźroczysta ściana w sypialni zaczęła przepuszczać światło nad ranem i stała się całkowicie przejrzysta w tym samym czasie, który ustawiałam w oknach hotelowych. Dom zna już nasze zwyczaje i upodobania. Ale to nie wszystko.
Uniosła lewą rękę i zademonstrowała opaskę Interfejsu Zastępczego.
– Pamiętasz, jak zareagował, gdy wbiegłam przed ten pojazd w Nowym Yorku? – zapytała.
– Zdaje się, że wysłał ci jakiś impuls elektryczny – odpowiedział Tom.
– Tak, a to oznacza, że nie jest jedynie jednokierunkowym przekaźnikiem, ale potrafi również sygnalizować określone stany. Odkryłam, że jest zdolny wykonywać trzy akcje. Pierwsza, którą poznaliśmy na samym początku, to świecenie potwierdzające gotowość do przyjmowania poleceń. Poza tym wibruje i wysyła ostrzegawcze impulsy elektryczne. Myśleliśmy, że to są wyłącznie akcje autonomiczne, ale nie. Wydałam polecenie, by Interfejs powiadomił mnie wibracjami, kiedy się obudzisz i wstaniesz z łóżka. Taki test – wyjaśniła, a potem z zadowoleniem stwierdziła: – Miałam rację. Dom wyczuł, co robisz, a Interfejs odebrał wysłany przez niego komunikat. Opaska zawibrowała mi na ręce. Tak, Tom, nieprzypadkowo weszłam do domu, zaraz po tym.
– Dziwi mnie tylko jedno. – Tom dotknął ręką opaski, która natychmiast rozświetliła się, a nie odbierając polecenia od człowieka szybko zgasła. – Dziwi mnie – powtórzył – że przy tej całej zaawansowanej technice, jaką stworzyli, dali nam tak prymitywny interfejs. Mógłby chociaż godzinę wyświetlać.
– Zwróć uwagę na okoliczności, w jakich wydano nam te opaski – zaoponowała Kate. – Potrzebny był raptem prosty sterownik do podstawowych urządzeń. Cokolwiek, gdyż do pomocy dostaliśmy robota. Bez problemów mogliśmy korzystać z jego asysty, ale sam zrezygnowałeś z jego usług. To ty nie mogłeś znieść jego towarzystwa. Chyba jakaś mania prześladowcza cię wtedy dopadła.
– E, daj spokój. – Machnął ręką. – Oboje czuliśmy się wtedy niepewnie.