Echo - ebook
Echo - ebook
Przypadkowa para spacerowiczów znajduje w poznańskim jeziorze Rusałka ciało młodego chłopaka. Szybko okazuje się, że to piętnastoletni Stanisław, uczeń społecznego liceum, który nie wrócił do domu po urodzinowej imprezie jednego z kolegów.
Sekcja zwłok potwierdza przypuszczenia Florentyny, policjantki śledczej, że było to zabójstwo i próba upozorowania wypadku.
Zaczyna się wyjątkowo trudne dochodzenie – ślady nie wskazują na nikogo ze znajomych, a kolejne wątki prowadzą donikąd. Na jeziorze zaś co jakiś czas ktoś puszcza wianki uplecione z białych kwiatów...
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8310-299-3 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozdział
1
To był spokojny niedzielny poranek. Tego dnia było dość chłodno, ale nawet najgorsza pogoda nie odstrasza tych, którzy muszą wyjść z psem na spacer. Nad jeziorem Rusałka unosiła się delikatna mgła, woda była spokojna, niezmącona podmuchem wiatru. Wyglądało to niezwykle malowniczo, dlatego kobieta i mężczyzna, którzy zjawili się tu już o siódmej rano wraz ze swoim owczarkiem niemieckim, zatrzymali się na moment i z zachwytem obserwowali jezioro.
– Lubię przychodzić tak wcześnie – powiedziała kobieta. – Kiedy nikogo jeszcze nie ma, jest cicho, pusto, słychać tylko kaczki i plusk wody. Chociaż o to ostatnie akurat dzisiaj trudno. – Roześmiała się.
Chwilę później usłyszeli jednak coś jeszcze: ujadanie psa, który mimo nawoływania nie chciał wrócić. Stał na brzegu i nerwowo przebierał łapami, od czasu do czasu kręcąc się w kółko. Jego szczekanie niosło się po wodzie i brzmiało jeszcze donośniej niż zazwyczaj.
– Maks! – krzyknął mężczyzna, ale pies nie posłuchał.
Kobieta nabrała powietrza, żeby zagwizdać, ale w tym momencie jej wzrok zahaczył o pomost, a dokładnie o coś, co znajdowało się pod nim. Przełknęła ślinę.
– Tam coś jest – powiedziała ochrypłym tonem, wskazując ręką to, co zobaczyła.
Mężczyzna wytężył wzrok, ale niczego nie dostrzegł.
– Może jakieś śmieci. – Wzruszył ramionami. – Ludzie dzisiaj wszystko wrzucają do wody.
Kobieta pokiwała głową, ale nagle poczuła, jak jej serce zaczyna bić szybciej, a przez ciało przechodzą dziwne dreszcze. Wzdrygnęła się.
– Co jest? – Od razu zauważył zmianę w jej zachowaniu.
– Nie wiem. – Potarła dłonią o dłoń. – Po prostu mam wrażenie, że to nie są śmieci, ale nie mam odwagi, żeby podejść bliżej.
Mężczyzna spojrzał na nią badawczo, a potem podszedł do psa i przypiął mu smycz. Owczarek cały czas ujadał i próbował się wyrywać, w końcu jednak ruszył posłusznie za właścicielem.
– Zostań tu z Maksem, a ja pójdę sprawdzić, bo doskonale wiem, że nie da ci to spokoju – powiedział mężczyzna, podając swojej towarzyszce smycz.
Chwilę później kobieta usłyszała jego przeraźliwy krzyk i już wiedziała, że to, co jej partner zobaczył w wodzie, z całą pewnością nie było workiem ze śmieciami.
Florentyna nie spała tej nocy zbyt dobrze. Budziła się co kilkanaście minut, a kiedy znowu zapadała w lekki sen, zaczynały jej się śnić koszmary, po których się wybudzała. I tak w kółko. O szóstej rano w końcu się poddała, wstała z łóżka, poszła do kuchni i zaparzyła herbatę. Usiadła przy pustym stole, ogrzewając sobie ręce różową filiżanką. Wiedziała, co zapowiadały złe sny. Dzisiaj wydarzy się coś strasznego. Nie lubiła tego napięcia, nie lubiła dni, w których dowiadywała się o śmierci innych ludzi. Wypiła kolejne trzy filiżanki herbaty, nieświadomie czekając na telefon. Gdyby ktoś zapytał, jak to jest możliwe, pewnie nie potrafiłaby mu odpowiedzieć. Po prostu czuła, że coś się stanie. Kiedy krótko po ósmej zawibrowała komórka, policjantka zamknęła oczy. Doskonale wiedziała, co usłyszy, tak naprawdę nie znała tylko miejsca.
– Tak – odpowiedziała cichym, spokojnym tonem, odebrawszy połączenie. – Zaraz tam będę.
Co za ironia losu, znowu niedziela. Czasem odnosiła wrażenie, że większość zabójstw dokonywana jest właśnie tego dnia, zupełnie jakby przestępcy w tygodniu zajmowali się czymś innym i tylko w weekend mieli czas na zbrodnię. Spojrzała przez okno, a potem na moment wyszła na balkon. Wciągnęła powietrze nosem i poczuła, jak chłód rozlewa się po jej ciele. Wróciła do pokoju i zamknęła za sobą drzwi balkonowe. Założyła dżinsy i duży, różowy sweter, a szyję owinęła szalikiem w tym samym kolorze. Kiedy spojrzała w lustro, od razu poczuła się lepiej. Nie mogła pojąć, dlaczego ten kolor tak pozytywnie na nią wpływał, ale cieszyła się, że pomaga jej w najczarniejszych momentach życia. Może to było absurdalne, może coś sobie tylko wmawiała, ale to nie miało znaczenia. Najważniejsze, że działało.
Na miejscu zdarzenia był już prokurator Mączyński, co Florentynę trochę zdziwiło. Podczas ostatniego zabójstwa, do którego również doszło w niedzielę, facet spóźnił się co najmniej godzinę i wyglądał tak, jakby ledwo wyrwał się z rodzinnego spotkania. Dało się to jakoś zrozumieć, w końcu był weekend, chociaż dla Florentyny dni tygodnia nie miały żadnego znaczenia.
– Cześć. – Uśmiechnął się na widok policjantki, a nawet wykonał ruch w jej stronę, jakby chciał podejść bliżej i coś jeszcze powiedzieć.
Ona jednak spojrzała na niego tak odpychająco, że natychmiast zmienił swój zamysł.
– Chłopak został znaleziony przez dwójkę spacerowiczów. Na razie nie wiemy, kto to jest, na oko czternasto-, może piętnastolatek. Prawdopodobna przyczyna zgonu: utonięcie, no ale jak wiadomo, różnie z tym bywa.
Florentyna nie odpowiedziała, tylko podeszła do ciała chłopca. Uklękła przed nim i dokładnie zlustrowała jego twarz. Nie leżał w wodzie zbyt długo, to można było zauważyć na pierwszy rzut oka. Był ładnym chłopcem, o delikatnie wykrojonych ustach i niewielkim nosie pokrytym piegami. Trochę pryszczaty, ale to nie odbierało mu urody. Obcięty w typowy dla chłopaków w jego wieku sposób – podgolone boki, nieco dłuższa grzywka. Ubrany był w ciemne spodnie i czarną bluzę z kapturem. Na nogach miał białe sportowe buty. Florentyna od razu pomyślała, że to nie mogło być zwykłe utonięcie podczas pływania, bo w październiku nikt już raczej nie zażywał kąpieli, a nawet jeśli, to wcześniej by się rozebrał. Albo chłopak sam wpadł do jeziora, zachłysnął się wodą i nie potrafił już wypłynąć, albo ktoś mu w tym pomógł.
Serce jej się ścisnęło. Każda bezsensowna śmierć wywoływała w niej ogromny smutek; być może wzbudzało go poczucie bezsilności, że nie potrafiła jej zapobiec, choć było to niedorzeczne myślenie. Najbardziej jednak bolała ją śmierć dzieci, które wszystko miały jeszcze przed sobą. Nigdy nie potrafiła się z tym pogodzić, zrozumieć, dlaczego czyjeś życie kończy się tak szybko. Jakby ktoś nagle wyciągnął wtyczkę z gniazdka, bo właśnie miał taki kaprys.
Technicy zabezpieczali ślady, więc Florentyna postanowiła, że nie będzie im przeszkadzać. Weszła na pomost, pod którym znaleziono ciało chłopca, kucnęła na jego końcu i zapatrzyła się w ponurą taflę jeziora. Zamknęła na moment oczy i pozwoliła swobodnie płynąć myślom, co niejednokrotnie dawało jej więcej wiedzy na temat przebiegu wydarzeń, niż to, co zabezpieczali technicy. Próbowała wyczuć jakieś zapachy, usłyszeć coś, co mogło mieć znaczenie, ale tym razem obraz był zamglony, jakby rozmyty. Przez moment wydawało jej się, że na brzegu pomostu widzi dziecięcą zabawkę, coś w rodzaju małego dinozaura, ale przecież to nie mogło mieć żadnego znaczenia. Otworzyła oczy, słysząc, jak ktoś się do niej zbliża. Nie odwracając się, wiedziała, że to Mączyński, z daleka poznałaby go po zapachu perfum. Nie były najgorsze, ale czy musiał używać ich w niedzielę rano, kiedy wiedział, że wzywają go na miejsce wypadku lub może zbrodni?
– Jadłaś już śniadanie? – odezwał się nagle, na co Florentyna nie mogła zareagować inaczej, jak gwałtownym odwróceniem się i spojrzeniem na niego tak, jakby właśnie zapytał ją, czy ma ochotę wskoczyć z nim do Rusałki i przepłynąć na drugi brzeg.
– Nie, ale nie bardzo wiem, dlaczego cię to interesuje? – Odpowiedź brzmiała trochę zaczepnie, może dlatego, że pytanie było idiotyczne.
– Nie wiem. – Wzruszył ramionami. – Po prostu ja też nie jadłem, więc pomyślałem, że może podzielę się z tobą kanapkami – powiedział, jakby było to coś zupełnie naturalnego.
Wybałuszyła na niego oczy.
– Kanapkami? Żona przygotowała ci kanapki, a teraz ty proponujesz mi śniadanie nad jeziorem? – Nie chciała, żeby zabrzmiało to aż tak sarkastycznie, po prostu jakoś tak wyszło.
Mączyński spojrzał na nią dość chłodnym wzrokiem.
– Sam je zrobiłem. Jestem przyzwyczajony, że rano jadam śniadania, a ponieważ nie miałem zbyt wiele czasu, wziąłem ze sobą kanapki – wyjaśnił spokojnym tonem. – A jeśli chodzi o żonę, to odeszła ode mnie kilka lat temu i teraz prawdopodobnie robi śniadanie swojemu aktualnemu mężowi – dodał jeszcze.
Zrobiło jej się okropnie głupio. Tak naprawdę nie chciała ingerować w jego osobiste sprawy, a już tym bardziej naciągać go na zwierzenia. W tej sytuacji zupełnie nie wiedziała, co odpowiedzieć, więc tylko wyciągnęła rękę i sięgnęła po kanapkę zapakowaną w biały papier.
– Z kozim serem – poinformował ją Mączyński. – Mam nadzieję, że lubisz, bo niektórzy nie cierpią tego smaku.
Florentyna tylko pokiwała głową i wbiła zęby w świeżą, pachnącą bułkę. Nie wiedziała, czy jej smakuje, czy nie, po prostu nagle poczuła się głodna. Chętnie napiłaby się jeszcze kawy.
– Dzięki – wymruczała pod nosem, a potem ominęła go i ruszyła w stronę lekarza, który właśnie przyjechał na oględziny ciała.
– Masz coś? – spytała.
– Ślad po mocnym uderzeniu, z tyłu głowy, ale możliwe, że doszło do niego, kiedy chłopak wpadł do jeziora. Na razie nic innego nie potrafię ustalić. Na pewno nie ma żadnych dowodów walki: zadrapań, siniaków, niczego, co mogłoby wskazywać na przykład na bójkę. Możliwe, że to był nieszczęśliwy wypadek, ale więcej powiem ci dopiero jutro.
Florentyna raz jeszcze spojrzała na bladą twarz chłopca.
– Ile on mógł mieć lat? – spytała cicho.
Lekarz pokręcił głową.
– Czternaście, może więcej, trudno powiedzieć. Na razie wiem tyle, że leżał w wodzie zaledwie kilka godzin. Proces marszczenia naskórka już się zaczął, ale jest widoczny tylko na końcach palców. Gdyby ciało było zanurzone od około doby, pomarszczone byłyby całe palce, a nawet dłonie i podeszwy stóp. Zresztą po tym czasie doszłoby już do łuszczenia się skóry, a tutaj tego nie mamy. Ale jest coś jeszcze: sine paznokcie, nie mam pojęcia skąd, dlatego teraz jak najszybciej musimy przewieźć ciało do prosektorium, żeby ustalić szczegóły.
Mączyński, który dołączył do nich chwilę temu i przysłuchiwał się rozmowie, skinął głową, a Florentyna oddaliła się w stronę techników.
– I jak? – zapytała.
– Szczerze mówiąc, żadnych śladów. Chłopak nie miał też przy sobie dokumentów. Pewnie trzeba będzie poczekać na zgłoszenie zaginięcia. Ale zrobiliśmy kilka zdjęć miejsca zdarzenia, w tym ułożenia zwłok pod pomostem, prześlemy ci mailem. Czasem fotografia może coś zdradzić. Oprócz tego mamy śmieci, które znajdowały się na brzegu, wszystko zabezpieczyliśmy – powiedział młody chłopak, którego imię policjantka wyjątkowo zapamiętała.
Kamil.
– Gdzie są osoby, które znalazły ciało? – spytała.
Technik wskazał ręką w kierunku dwóch zrośniętych brzóz. Kobieta siedziała pod nimi na ziemi, chociaż było wilgotno, a mężczyzna masował jej plecy. Obok nich na trawie leżał owczarek niemiecki, bawiąc się gumową piłką. Koledzy z dochodzeniówki zdążyli już wprawdzie tych ludzi przepytać, ale Florentyna chciała z nimi porozmawiać osobiście.
Kobieta miała na imię Magdalena i nadal była tak roztrzęsiona, że z trudnością dobierała słowa.
– Maks okropnie szczekał. I nie reagował na swoje imię. Nigdy się tak nie zachowywał, zawsze wracał, kiedy go wołaliśmy. Myśli pani, że on coś wyczuł?
Nie odpowiedziała od razu. Zapach zwłok zanurzonych w wodzie rozchodzi się w postaci tak zwanego stożka zapachowego. Jego podstawa znajduje się tuż pod powierzchnią. Następnie woń unosi się i jest niesiona z prądem, zgodnie z kierunkiem wiatru. Oczywiście, że pies mógł ją wyczuć.
– Sprawność węchowa psa jest ponad sto tysięcy razy większa niż przeciętnego człowieka. Tak, to możliwe – przytaknęła w końcu.
– Kto to był? – wyszeptała kobieta. – Kim jest ten chłopiec?
– Tego jeszcze nie wiemy. – Florentyna bezradnie rozłożyła ręce. – A czy zauważyli państwo cokolwiek? Innych spacerowiczów? Samochód zaparkowany w nietypowym miejscu? A może coś słyszeliście?
Mężczyzna spojrzał na nią ponurym wzrokiem.
– Pani myśli, że to ktoś zrobił? Że chłopak sam się nie utopił?
– W tej chwili muszę brać pod uwagę wszystkie możliwości – wyjaśniła im spokojnie.
– Ja słyszałam tylko kaczki – wyszeptała kobieta.
– Kurwa… Niedobrze mi. – Mężczyzna się skrzywił.
Florentyna pokiwała głową i szczelniej otuliła szyję szalikiem, bo nagle zrobiło jej się zimno. Była połowa października. Jeszcze wczoraj świeciło słońce, teraz jednak niebo pokryło się sinymi chmurami, a powietrze zaczynało pachnieć deszczem.
– Mam nadzieję, że dzisiaj nie będzie padać… – Mączyński podszedł do niej i najwyraźniej myślał o tym samym, tyle że zanim dokończył zdanie, Florentyna weszła mu w słowo:
– Będzie, i to za parę minut.
Spojrzał na nią ze zdumieniem, ale nic nie powiedział. Ona tymczasem ruszyła powoli w kierunku swojego samochodu. Prokurator patrzył za nią tak długo, aż zupełnie zniknęła mu z oczu, a potem nagle zmarszczył nos, bo poczuł na twarzy małe krople deszczu.ROZDZIAŁ 2
Rozdział
2
Tożsamość chłopca udało się ustalić już następnego dnia. Kiedy na komendzie zjawili się rodzice szesnastoletniego Stanisława Kalika, informując o zaginięciu syna i podając jego dokładny rysopis, bardzo szybko powiązano to ze znalezieniem zwłok w Rusałce. Florentyna była niemal pewna, że rodzice potwierdzą tożsamość syna i faktycznie, zaledwie pół godziny później tak właśnie się stało.
Stanisław Kalik, lat szesnaście, uczeń drugiej klasy liceum społecznego. Miłośnik piłki nożnej, seriali anime, gier komputerowych i rapera Quebonafide. Rodzice widzieli go po raz ostatni w sobotę wieczorem, kiedy wybierał się na urodziny do kolegi. Matka powiedziała, że syn około drugiej, może trzeciej w nocy wrócił do domu. Słyszała trzaśnięcie drzwiami, a potem kroki na schodach. W niedzielę zajrzała do niego dopiero o trzynastej, bo chciała, żeby chłopak odespał po imprezie. Ze zdumieniem stwierdziła, że w pokoju nikogo nie ma. Pościel była zmięta, co jednak niczego nie oznaczało, ponieważ Stasiek nigdy nie ścielił łóżka. Matka próbowała się do niego dodzwonić, ale telefon chłopaka był wyłączony. O piętnastej zaczęła się niepokoić i dzwonić do jego kolegów, którzy również byli na urodzinach. Większość poświadczyła jednak, że Stanisław około pierwszej w nocy wyszedł z imprezy do domu. Tak przynajmniej im powiedział.
Florentyna siedziała teraz naprzeciwko dwojga ludzi, którzy właśnie zobaczyli ciało swojego syna i do których dotarła przerażająca prawda. Wiedziała, że to najgorszy moment w życiu każdego człowieka, coś, czego nie można opisać, jeśli samemu się tego nie przeżyło. Jeśli nie dotknęło się ciała ukochanej osoby i jeśli się sobie nie uświadomiło, że już nigdy nic nie będzie takie jak przedtem. Nie będzie rozmów, nie będzie wspólnych posiłków, nie będzie żartów i kłócenia się o rozrzucone w pokoju skarpetki. Kiedy przerażać będzie cisza, która pojawi się w miejscu rozgardiaszu. Tej ciszy nikt nie chce, bo to ona boli najbardziej. Florentyna wiedziała również, że nie ma dobrego momentu na rozpoczęcie tej rozmowy. Zawsze będzie na nią za wcześnie i zawsze tak samo rozerwie ona serce na pół.
– Kiedy zgłosili państwo zaginięcie syna? – zadała w końcu pierwsze formalne pytanie.
Anna Kalik podniosła na nią opuchnięte od płaczu oczy. Była drobną kobietą, z ciemnymi, nieuczesanymi włosami, które co chwila próbowała założyć za ucho, w szarym swetrze i spódnicy w kwiaty. Na nogach miała dwa różne buty.
– Dopiero dzisiaj rano. Bo przecież muszą upłynąć te dwadzieścia cztery godziny, prawda?
– Zaginięcie dziecka można zgłosić w każdej chwili, a im szybciej, tym lepiej. Nieprawdą jest, że musi upłynąć jakiś konkretny czas. – Florentyna musiała to powiedzieć.
Anna skuliła ramiona.
– Mogłam temu jakoś zapobiec? Czy gdybym wcześniej wam powiedziała, że Staśka nie ma w domu, to mogłabym go uratować?
Policjantka pokręciła przecząco głową.
– Ze wstępnych ustaleń wynika, że państwa syn utopił się w nocy z soboty na niedzielę. W momencie, w którym stwierdziła pani, że Stanisława nie ma w domu, on już nie żył. Proszę nie robić sobie wyrzutów.
Wiedziała jednak, że to niemożliwe. Matka Stanisława Kalika już do końca życia będzie oskarżała siebie o to, że czegoś nie dopatrzyła. Że pozwoliła mu pójść na tę imprezę. Że nie sprawdziła, czy faktycznie wrócił na noc. Że niczego nie przeczuła.
– Jest pani pewna, że słyszała, jak syn wraca do domu?
Kobieta zaczęła kiwać głową i nie mogła przestać.
– Tak, tak, tak, tak. Na pewno słyszałam trzaśnięcie drzwiami. W domu mieszkamy tylko my: ja, mój mąż – wskazała ręką na mężczyznę, który siedział koło niej jak skamieniały i najwyraźniej nie potrafił wydusić z siebie ani słowa – oraz nasz syn. Kto inny mógłby do nas wejść? I po co?
Florentyna nie chciała na razie nic sugerować ani zdradzać rodzicom chłopca swoich podejrzeń, bo na wszystko było jeszcze za wcześnie. Nie miała nic poza przeczuciem, że to nie był wypadek.
– Potrzebuję adresu kolegi państwa syna, u którego odbyła się impreza, oraz nazwisk jego najbliższych przyjaciół. Muszę z nimi porozmawiać, może w ten sposób uda się ustalić, jak doszło do tej tragedii.
Anna dotknęła ręki męża, który drgnął jak oparzony, a potem podniósł wzrok i wbił go w policjantkę.
– Dlaczego Staś się utopił? Przecież umiał pływać. Wygrał nawet mistrzostwa juniorów w stylu dowolnym. Jak ktoś jest mistrzem, to nie może się utopić, prawda? Nie może.
Florentyna nie odpowiedziała. Za godzinę miała skontaktować się z lekarzem medycyny sądowej, żeby dowiedzieć się czegoś więcej. Również tego, czy we krwi chłopaka znajdował się alkohol lub narkotyki.
– Pozostanę z państwem w kontakcie i jeżeli pojawi się coś nowego, natychmiast o tym poinformuję. Proszę przyjąć wyrazy współczucia. Wiem, co przeżywacie, ale i tak nie potrafię znaleźć słów, żeby wyrazić, jak bardzo jest mi z tego powodu przykro.
Matka w końcu przestała kiwać głową.
– A może to jakieś nieporozumienie? – wyszeptała.
Florentyna wzięła głęboki oddech. Dokładnie to samo pomyślała wtedy, kiedy poinformowano ją o śmierci jej męża. A nawet później, kiedy zidentyfikowała zwłoki Mikołaja. Ona również przez ułamek sekundy miała jeszcze nadzieję, że to wszystko da się odkręcić. Że ktoś, kogo kochała nad życie, nie może tak po prostu zniknąć.
– Przykro mi… – powiedziała tylko.
Godzinę później w jej pokoju zjawiła się cała grupa dochodzeniowa, z którą od jakiegoś czasu pracowała. Monika Kulm, aspirantka sztabowa, Marcin Miłoch, starszy aspirant, oraz Antek Malański, sierżant sztabowy. Trudno powiedzieć, czy się lubili, ale Florentynie było to zupełnie obojętne. Ważne, że nie nawalali jako zespół, nawet jeśli czasem trzeba było ich zachęcać do szybszego działania jakimś pieszczotliwym określeniem. Marcin nienawidził, kiedy szefowa zwracała się do niego „ptaszyno” lub „kaczorku”, Antek też miał z tym pewien problem, choć widać było, że próbuje to zaakceptować. Jako najmłodszy w zespole najwyraźniej nie chciał jeszcze wdawać się w dyskusje z panią komisarz. Monika również nie znosiła, kiedy szefowa nazywała ją „wróbelkiem”, dlatego starała się nie dawać jej ku temu okazji. Była świetną policjantką, miała nosa i nie znosiła bezczynności. W przeciwieństwie do Marcina, który zaczynał działać dopiero wtedy, kiedy się go mocniej przycisnęło. Na szczęście on też dość szybko pojął, że Florentyna nie uznaje słów „jutro”, „potem” czy „zaraz”. Tak naprawdę wszystko było „na wczoraj”. Drażniło go to, podobnie jak róż, ulubiony kolor pani komisarz. Chyba jeszcze nigdy nie widział jej w innym ubraniu. Normalnym. Czarnym, szarym, niebieskim. Ale róż? Na komisariacie? Na samą myśl zgrzytał zębami i wzdrygał się z obrzydzeniem.
Teraz również wyglądała jak pieprzona landrynka. Miała na sobie coś włochatego, oczywiście w różowym kolorze, a do tego różowe kolczyki w kształcie kwiatuszków. Wszystko to było cholernie infantylne i kompletnie nie pasowało do zawodu policjantki. No dobra, może nie każdy musi chodzić jak Monika, na czarno, w powyciąganych swetrach, ale chyba można założyć normalne dżinsy i zwykły T-shirt, a nie jakieś cukierkowe fatałaszki, od których człowiekowi robi się niedobrze? Marcin zachowywał jednak te uwagi dla siebie, doskonale wiedząc, że szefowa zareaguje na jego komentarz charakterystycznym dla niej sarkazmem, po którym on będzie się czuł jak idiota. Usiadł przy stole i wyciągnął telefon, udając, że coś w nim sprawdza.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki