Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Ekstradycja - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
25 marca 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ekstradycja - ebook

Minęło kilka miesięcy, od kiedy Joanna Chyłka uciekła z kraju. Ślad po niej zaginął i mimo że wystawiono za nią Europejski Nakaz Aresztowania, służby nie potrafią odnaleźć żadnego tropu. Przez cały ten czas nie skontaktowała się z nikim w Polsce i nawet Kordian nie wierzy już w to, że Chyłka kiedykolwiek znajdzie sposób, by nawiązać z nim kontakt.

Oryński tymczasem przyjmuję sprawę człowieka, który wybudził się po półtorarocznej śpiączce w klinice. Ukrainiec, Witalij Demczenko, jest oskarżony o to, że wtargnął do jednej z restauracji na Powiślu i zastrzelił trzy osoby. Motywu nigdy nie ustalono, nie udało się też odnaleźć narzędzia zbrodni ani świadków. W dodatku Witalij nie pamięta niczego, co wydarzyło się przed tym, zanim znalazł się w stanie wegetatywnym.

Pamięta jedno: że ma dla Oryńskiego wiadomość od Chyłki..

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66517-57-8
Rozmiar pliku: 676 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Chyłka locuta, causa finita

1

Szpital Bródnowski, Targówek

Istniał rodzaj pustki, której nie dało się zapełnić. Pustki tak absolutnej, że zdawała się wchłaniać wszystko inne – szczęście, chęć życia, całe jestestwo Kordiana. Brakowało mu już sposobów na to, jak sobie z nią radzić. Najpierw całkowicie poświęcił się poszukiwaniom Chyłki, uparcie trzymając się nadziei na jej odnalezienie. Kiedy zrozumiał, jak bardzo ta wiara jest płonna, szukał ratunku gdzie indziej – faszerował się benzodiazepinami, pił nieco za dużo i powoli przestawał poznawać samego siebie.

Lepszym wyjściem z pewnością byłoby zatracenie się w pracy, ale żadna sprawa nie zajmowała go na tyle, by mógł jej się oddać. W dodatku czuł, że wszystko, co robi od kilku miesięcy, jest wyłącznie przykrym przymusem.

Stracił szansę na przekwalifikowanie się na prokuratora. Karta przetargowa, której miał zamiar użyć, by nadać impet nowej karierze, zginęła razem z Piotrem Langerem. Oryński nie miał niczego, co pozwoliłoby mu wybić się już na samym starcie.

Został w Żelaznym & McVayu, tłumacząc sobie, że dzięki temu będzie miał więcej czasu i środków finansowych na poszukiwania Chyłki. Może się nie mylił, ale po kilku miesiącach stało się jasne, że żadne pieniądze nie sprowadzą jej z powrotem.

Kordian musiał w końcu się z tym pogodzić. Przywyknąć do tego, że stracił nie tylko ją, ale także samego siebie. Momentami miał wrażenie, że zniknął zupełnie. Bez Chyłki nic nie miało sensu, każde zdarzenie wydawało się nieistotne, a wszystkie emocje stały się jedynie namiastką tych prawdziwych. Świat zdawał się zwykły, ludzie nijacy, wszystkie podejmowane decyzje zaś nic nieznaczące.

Jeszcze pół roku temu podjąłby się obrony Witalija Demczenki bez wahania. Sprawa była zagadkowa, mogła zakończyć się właściwie w każdy sposób i stanowiła nie lada wyzwanie dla każdego prawnika. Teraz Oryński nie był jednak nawet pewien, jak długo będzie w stanie reprezentować Ukraińca, na którego podpisano już wyrok.

Mimo to podjął się zadania. Żelazny naciskał, by w końcu poprowadził czyjąś obronę w głośnym procesie, a Kordian zaczynał obawiać się, że jeśli dalej będzie się migać, pożegna się nie tylko z firmą, ale i z samym sobą.

Musiał w końcu ruszyć naprzód, inaczej za jakiś czas, zamiast na sali sądowej, będzie brylował w szpitalu psychiatrycznym.

Na pierwsze spotkanie z klientem pojechał do Szpitala Bródnowskiego. Witalij wybudził się z półtorarocznej śpiączki tydzień wcześniej w nieodległej klinice, rzekomo nie pamiętając niczego, co mu się przydarzyło. W tym także tego, o co został oskarżony.

O wszystkie jego sprawy zadbała żona, Oksana. To ona zatrudniła kancelarię Żelazny & McVay – i to ona zaprowadziła Kordiana do jednoosobowej sali, w której przebywał jej mąż.

Policja zdawała się nie przywiązywać wielkiej wagi do pilnowania Witalija, co właściwie było całkiem zrozumiałe. Demczenko po pierwsze nie był w stanie uciekać, a po drugie nie wyglądał na takiego, który nawet będąc w formie, próbowałby to zrobić.

On i jego żona sprawiali wrażenie ludzi pogodnych, uprzejmych, a co ważniejsze, niewinnych, może nawet nieco naiwnych. Było to zasadniczo jedyne, co ich łączyło – oprócz tego nie mogli różnić się bardziej. On ledwo mówił po polsku, miał słabe wykształcenie i trudno było uznać go za przystojnego. Ona posługiwała się polskim niemal bez obcego akcentu, skończyła zarządzanie projektami na SGH i wyglądała jak z okładki czasopisma lifestyle’owego.

Kiedy zostawiła ich samych, Kordian przysunął sobie krzesło, a potem usiadł przy łóżku. Przez moment przyglądał się człowiekowi, którego miał bronić, i starał się stwierdzić, czy ten naprawdę stracił pamięć.

Jeśli nie, to z pewnością potrafił świetnie udawać człowieka zagubionego.

– Zanim zaczniemy, wyjaśnijmy sobie pewne sprawy – odezwał się Oryński.

Leżący na łóżku Ukrainiec postarał się lekko skinąć głową.

– Nie będę pytał, czy to zrobiłeś, czy nie.

– Ale…

– Żadnego prawnika nie interesuje, czy jego klient jest winny – kontynuował Kordian. – Liczy się tylko to, czy daną sprawę można wygrać. Jasne?

– Charaszo.

– Żeby wygrać twoją, muszę znać wszystkie fakty. I obojętne mi, czy świadczą na twoją korzyść.

– Ja zrozumiał.

Oryński przysunął się do łóżka.

– Na pewno? – spytał. – Bo od tego, co mi powiesz, zależy, jak dobrą linię obrony przygotuję. Jeśli wykręcisz wała, a ja na rozprawie obudzę się z ręką w nocniku, od razu się pożegnamy.

Witalij znów lekko skinął głową, choć przychodziło mu to z wyraźnym trudem.

– Panimajesz?

– Tak.

– Więc mów – odparł ostro Kordian. – Pamiętasz coś?

Gdyby nie był tak przymulony xanaxem, być może nie uszłoby jego uwagi to, że nie zachowuje się jak on. Tabletki wyciszały emocje do tego stopnia, że wyłączały nawet empatię. Oryński był po nich obojętny na wszystko i wszystkich – i w tej sytuacji być może przyniesie to klientowi pewną korzyść.

– Ja nic nie pamięta – odparł Witalij. – Naprawdę nic.

Kordian przez chwilę znów uważnie mu się przyglądał. Lekarze potwierdzali, że po ciężkim urazie głowy, przez który pacjent znalazł się w stanie wegetatywnym, taki rezultat mógł wystąpić. Demczenko prawdopodobnie mówił prawdę, choć nikt nie mógł dać stuprocentowej gwarancji, że tak jest.

– W porządku – powiedział Oryński. – Co pamiętasz jako ostatnie?

– Kolację z Oksaną. My jedli w Boscaioli, wypili piwo, a potem wrócili do domu uberem.

– To było dzień przed zabójstwem.

– Tak mnie mówią – potwierdził Witalij. – Potem ja już nic nie pamięta.

Kordian nabrał głęboko tchu i zaczął ustalać szczegóły. Jego klient nie znał ofiar, nie miał żadnego motywu i nigdy nie posiadał żadnej broni. Nie wiedział nawet, jak wygląda CZ-ka, z której zastrzelono dwie kobiety i mężczyznę na Powiślu.

Jedyne alibi na tamtą noc dawała mu jego żona, on sam nie potrafił powiedzieć, co wtedy robił. Według Oksany nocą, kiedy popełniono morderstwo, nie opuszczał domu. Wyszedł dopiero nad ranem, by wyprowadzić psa – i to wtedy został potrącony przez samochód. Kierowcy nigdy nie odnaleziono, a rannego Witalija znaleźli na chodniku przechodnie.

– Czyli nic nie wiesz, nic nie pamiętasz i nic nie zrobiłeś – podsumował Kordian.

– Taka jest prawda.

– Prawda jest gówno warta. Dowody natomiast bezcenne – odparł Oryński i podniósł się z krzesła. – A ich nam brakuje.

– Prokuratorom też.

Kordian zapiął marynarkę na górny guzik i podszedł do okna. Widok nie był przesadnie imponujący: wysokie bloki w oddali i stosunkowo nowe osiedla w pobliżu szpitala. Na tym, które znajdowało się naprzeciwko, mieszkał kiedyś prokurator, który w stanie wojennym oskarżał Tadeusza Tesarewicza.

Kolejne skojarzenie z Chyłką. Oryński miał wrażenie, że cała Warszawa jest nimi usłana. Gdziekolwiek by się ruszył, cokolwiek by zrobił, zawsze prędzej czy później trafiał na coś, co było związane z Joanną. Na dobre uświadomił sobie, że całe jego życie opierało się na jej obecności.

Od miesięcy próbował sfabrykować choćby jej namiastkę. Przeglądał wszystkie wspólne zdjęcia, oglądał materiały online, w których pojawiała się Joanna, i czytał po kilka razy każdego esemesa, którego kiedykolwiek mu przysłała, jakby to był święty tekst. Nie przegapił żadnego nagrania wideo w sieci – niezliczoną ilość razy obejrzał jej występy u Zygzaka i komentarze, których od czasu do czasu udzielała dla TVN24 lub NSI. Z każdym kolejnym zdawało mu się, że przez nie obumiera jeszcze bardziej, mimo to wciąż do nich wracał.

Włączenie jakiejkolwiek piosenki było gwoździem do trumny. Starał się tego nie robić i kiedy był trzeźwy, zazwyczaj mu się udawało. Problemy zaczynały się wieczorami, kiedy jakaś dziwna, masochistyczna potrzeba brała górę nad racjonalnością. Wykańczał się przy Poison, ledwo zipał przy Wind of Change i całkowicie dobijał się Disarm.

Wrócił do palenia i nadrabiał chyba wszystkie papierosy, których wcześniej sobie odmawiał. Jadł byle co, byle kiedy i zrezygnował z jakiegokolwiek ruchu, w efekcie tyjąc na tyle, że musiał zacząć kupować koszule z większym kołnierzykiem. Nie obchodziło go to, podobnie jak fakt, że pogrążał się coraz bardziej w kompletnej, ponurej samotności.

Nie mógł już dłużej tak ciągnąć.

– Panie mecenasie?

Kordian odchrząknął cicho i ponownie skupił się na swoim kliencie.

– Wygląda pan, jakby…

– Obmyślam taktykę obrończą – uciął Oryński i wsunął ręce do kieszeni garniturowych spodni. – I mylisz się co do prokuratury. Mają całkiem niezłe dowody świadczące na twoją niekorzyść.

– To przecież…

– Po pierwsze są świadkowie, którzy widzieli cię tamtej nocy w okolicy – nie dał sobie przerwać Kordian. – Po drugie zostaje kwestia broni.

– Jakiej broni? – jęknął Demczenko.

Kordian westchnął. Jego klient albo wprost rewelacyjnie rżnął głupa, albo naprawdę nie wiedział o pistolecie.

– CZ-ka, której prawdopodobnie użyto do zastrzelenia trójki ofiar, została skradziona z mieszkania twojego sąsiada w dzień przestępstwa, Witalij – powiedział Oryński. – To dowód poszlakowy, ale dość sugestywny.

– Ja nawet nie wiedział o żadnej kradzieży.

Broń nigdy się nie odnalazła, a więc formalnie nie potwierdzono, że to Demczenko ją zwinął – z czysto logicznego punktu widzenia trudno było jednak złożyć to na karb przypadku.

– I tym bardziej nie miał z nią nic wspólnego.

– Według prokuratury miałeś z nią bardzo wiele wspólnego.

– Kłamią.

Kordian widział, że Demczenko chciał powiedzieć więcej. Gorączkowo usiłował się wytłumaczyć, ale nawet przy dobrej kondycji umysłowej pewnie miałby problem z wysławianiem się po polsku.

– Tyle wystarczy, żeby oskarżać niewinnego człowieka? – zapytał w końcu.

Oryński nawet się nie zawahał.

– Tak – odparł, a potem ruszył do wyjścia.

– Panie mecenasie…

– Zrobię, co trzeba – uciął Kordian, zatrzymując się przy łóżku. – Ale musisz powiedzieć mi o wszystkim, co może mi się przydać. A tym bardziej o tym, co może przydać się drugiej stronie.

– Tak, ja wiem – odparł Witalij i zamknął oczy. – I miałem powiedzieć panu coś.

Oryński zmarszczył czoło.

– Co?

Rozmówca z trudem przełknął ślinę, jakby rozmowa zaczęła sprawiać mu większą trudność.

– Żeby… żeby się pan nie bał strzelać do nieznajomych.

W szpitalnej sali zaległa absolutna cisza. Okna były dobrze zaizolowane, ale z pewnością nie do tego stopnia, by całkowicie tłumiły hałas z dwóch ruchliwych ulic w okolicy. Mimo to Kordian nie słyszał niczego, nawet własnego oddechu. Przez moment wydawało mu się, że nie czuje nawet bicia serca.

Otrząsnął się z trudem.

– Co ty powiedziałeś?

– Przepraszam, ja po prostu…

– Skąd to znasz?

– Ja…

– Kto ci to powiedział? – rzucił agresywnie Oryński i znalazł się nad Witalijem. Złapał za pościel i ścisnął mocno, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że jest o krok od zaatakowania klienta.

Puścił kołdrę, wyprostował się i spojrzał na Demczenkę z góry.

– Przepraszam – powtórzył Witalij. – Ja wiem, że to nie brzmi dobrze.

Z jego punktu widzenia – być może. Z perspektywy Kordiana wprost przeciwnie.

– Miałem to przekazać – dodał Ukrainiec. – Ale to strzelanie, naprawdę nie wiedziałem, czy…

– Kto kazał ci to powiedzieć? – przerwał mu Oryński. – I jak? Do kurwy nędzy, półtora roku leżałeś w śpiączce!

Przez twarz Witalija przetoczył się cień strachu. Kordian miał to gdzieś. Pochylił się nad klientem i popatrzył na niego tak, by ten nie miał wątpliwości, jak istotna to kwestia.

– Ona powiedziała, że pan będzie wszystko wiedział – wydusił Demczenko.3

Zbaraż, obwód tarnopolski, Ukraina

Od kiedy Chyłka zaczęła życie zbiega, przeżywała chyba najbardziej kreatywny okres w swoim życiu. Nigdy wcześniej nie była tak pomysłowa, a ukoronowaniem tego był plan zobaczenia się z Zordonem.

Dopracowała wszystko w najmniejszych detalach. Komórka była nie do namierzenia, spotkanie z żoną klienta niepodejrzane, a wizyta na Ukrainie, w mieście, w którym Demczenko mieszkał przed wyjazdem, całkowicie uzasadniona.

Nawet jeśli służby miały Oryńskiego na oku, nikt nie powinien zorientować się, że którakolwiek z tych rzeczy ma jakiś związek z Joanną.

Wynajęła pokój u starej Ukrainki, Swietłany, przy ulicy Michaiła Łomonosowa – choć trudno było uznać, że budynek faktycznie mieści się przy ulicy. Raczej przy ledwo uklepanej dróżce, która w deszczowy dzień zamieniała się w bagno.

Okolica przywodziła na myśl obrazki znane z głębokiego PRL-u na ruralistycznej ścianie wschodniej. Przeciętna pensja w tym obwodzie wynosiła jakieś siedemset złotych, więc Joanny specjalnie nie dziwiło, że nikt nie pożytkuje pieniędzy na remonty. Ogrodzenia domów były pordzewiałe i poprzekrzywiane, znajdujące się między budynkami połacie ziemi uprawnej zalane śmierdzącą gnojówką, a domy tak zniszczone, że właściwie trudno było powiedzieć, czy ktoś nadal w nich mieszka.

Ten Swietłany nie różnił się od pozostałych. W porównaniu z pokojem, w którym od kilku dni mieszkała Chyłka, rudera McVaya na Targówku jawiła się jak ekskluzywna willa.

Zordona dzieliło od niej jakieś pięćset trzydzieści kilometrów, mniej więcej tyle, ile z Warszawy do Koszalina. Nie tak dużo, biorąc pod uwagę, że mogła przecież ukryć się daleko na wschodzie.

Kiedy jednak dowiedziała się o wybudzeniu Witalija Demczenki, uznała, że należy działać, bo taka okazja mogła się już nie powtórzyć. Sprawę Ukraińca kojarzyła, bo swego czasu było o niej głośno w mediach. Imigrant zabójca, który po popełnionej zbrodni zapadł w śpiączkę, był nośnym i często dyskutowanym tematem – dzięki temu Chyłka miała podstawową wiedzę, niezbędną do rozruchu.

Zadziałała od razu, a przekonanie Oksany do współpracy nie było przesadnie trudne. Teraz musiała tylko uzbroić się w cierpliwość. Do granicy Kordian powinien dotrzeć w jakieś cztery godziny, jego tempem. Stamtąd do Zbaraża będzie jechał trzy, może dwie i pół, jeśli nie będzie przejmował się ewentualnymi kontrolami drogowymi.

Chyłka sięgnęła po starą nokię, choć nie była pewna, czy powinna kolejny raz dzwonić do Oryńskiego. Dziś wybierała jego numer już kilka razy, on też nie potrafił się powstrzymać od kontaktowania się z nią. Przegadali wszystko, co istotne, i kolejnym telefonem po prostu dałaby mu do zrozumienia, że nie może bez niego wytrzymać.

Trudno. Zabrała komórkę i wyszła na podwórko. Po obejściu kręcił się pies, który sprawiał wrażenie, jakby w sierści miał hodowlę wszystkich możliwych owadów bezskrzydłych. Chyłka roboczo nazwała go Billy.

Przeszła kawałek błotnistą drogą, szukając zasięgu. Kiedy w końcu pojawiła się pierwsza kreska, po raz kolejny zadzwoniła pod ukraiński numer w Polsce.

– Nie myj się, ukochana – rzucił Kordian. – Nadjeżdżam.

– Co?

– Nie pamiętasz? Napoleon tak pisał do Józefiny, jak wracał do Paryża i niedługo mieli się spotkać.

Joanna uniosła wzrok.

– Nie interesują mnie ani praktyki seksualne dziewiętnastowiecznych Francuzów, ani twoje obecne erotyczne fantazje, Zordon.

– A powinny, bo zamierzam wszystkie uskutecznić.

– Powodzenia – odparła pod nosem.

Żarty żartami, ale nie wzgardziłaby porządną, długą kąpielą. Miała wrażenie, że jest przesiąknięta zapachem świń, krów i kur, które na obrzeżach miasta zdawali się hodować wszyscy.

– Gdzie jesteś? – spytała.

– Niewiele dalej od miejsca, w którym byłem, kiedy ostatnio dzwoniłaś.

– Ostatnio ty dzwoniłeś, dzbanie.

– Dzbanie?

– Aktualizuję słownictwo.

– Z dość dużym poślizgiem – odparł pod nosem Kordian. – I może powinnaś zacząć od „eluwiny” na powitanie? Albo w ogóle zrezygnować z aktualizowania słownictwa na podstawie plebiscytów?

– Odchodzisz od meritum, którym jest to, że określenie „dzban” wyjątkowo do ciebie pasuje.

Co rusz przyłapywała się na tym, że wyobraża sobie Zordona w iks piątce, słuchającego zapewne swoich hip-hopowych kawałków. O tym, że nie puścił niczego dobrego, dobitnie świadczył fakt, że wyłączył muzykę, kiedy tylko zadzwoniła.

– Nie możesz się trochę pospieszyć? – dodała.

– Staram się, ale… widziałaś, jak wyglądają ukraińskie drogi?

Chyłka westchnęła.

– Jechałam do Zbaraża marszrutką, Zordon – odparła. – Boleśnie przekonałam się o stanie nie tylko dróg, ale też ukraińskiego popu. Ale potem to sobie odbiłam.

– Jak?

– Powiedzmy, że nie zawsze słucham tutaj Iron Maiden. Ale kiedy już to robię, cała wiocha słucha ze mną.

– Jakby mało mieli problemów.

Mieli ich dość sporo, skwitowała w duchu Chyłka. W centrum Kijowa czy Odessy życie z pewnością wyglądało inaczej, ale na peryferiach i wsiach często brakowało bieżącej wody, drogi były nimi wyłącznie z nazwy, a jedynymi samochodami w okolicy były stare moskwicze lub wołgi, nadające się raczej na złom.

– Słuchaj, Zordon…

– No?

– Zostaw iks piątkę gdzieś w centrum Zbaraża – powiedziała. – Tutaj będzie za bardzo rzucała się w oczy.

Przez moment milczał, jakby nie był pewien, czy podróż bez samochodu na obrzeża miasta nie jest aby misją samobójczą.

– Wydaje mi się, że ona wszędzie będzie rzucała się w oczy – odparł. – Najlepszy samochód, jaki minąłem przez ostatnią godzinę, to stary golf.

Miał rację. Kilka razy była w centrum i widziała tam wyłącznie wiekowe, kanciaste sedany, za jeżdżenie którymi w niektórych europejskich krajach dostałoby się z miejsca mandat.

– Trzeba było wziąć rydwan ognia – odparła. – Wtopiłbyś się w otoczenie.

– W tym skansenie motoryzacyjnym nawet daihatsu by się wyróżniało.

– Może i tak – przyznała. – Ale ludzie są tu mili.

– Bo chodzą cały czas nawaleni.

– Tym bardziej ich szanuję.

Zaśmiał się cicho, a potem włączył muzykę. Joanna usłyszała w tle dźwięki pierwszego kawałka z płyty Fear of The Dark. Najwyraźniej jej ustawiczna praca nad gustem muzycznym Zordona nie poszła całkowicie na marne.

– Wytłumaczysz mi, co tam w ogóle robisz? – odezwał się.

– Czekam na ciebie. Więc mógłbyś trochę przycisnąć.

– Mam na myśli…

– Ogólną sytuację? Chowam się przed polskimi organami ścigania, które ubzdurały sobie, że to ja zabiłam Piotra Langera – wypaliła na jednym oddechu.

– Tak, ale…

– I naprawdę tego nie rozumiem. Czy ja ci wyglądam na osobę, która mogłaby kogoś zabić?

– Cóż…

– Potraktuję to jako komplement.

Chyłka szła przed siebie nierówną drogą, nie bardzo wiedząc, dokąd ta prowadzi. Niektóre mijane przez nią sady były zaniedbane, inne całkowicie zapuszczone. Na polach wolno pasły się konie, ale ze względu na to, że gospodarzy nie stać było na ogrodzenia, wiązali zwierzętom nogi, by nie mogły uciec.

Joanna właściwie czuła się podobnie jak te zwierzęta.

– Wiadomo coś w mojej sprawie? – spytała.

– Nic.

– Siarkowska podczas waszych schadzek niczego ci nie wyjawia?

– Nie schadzam się z nią – odparł cicho Oryński. – Poza tym ona nie prowadzi twojej sprawy.

– Ano tak. Wzięli ją do prokuratury krajowej, nie?

Kordian potwierdził cichym pomrukiem, a ona odniosła wrażenie, że rozmowa o oskarżycielce z Poznania jest mu nie na rękę. Postanowiła, że kiedy przyjedzie, tym bardziej poruszy ten temat.

– Nic od niej nie wyciągnę – dodał. – Ale dowody są jednoznaczne.

– Są jednoznacznie sfabrykowane, Zordonusie.

– Ty tak twierdzisz.

– Nie drocz się ze mną – odburknęła. – Gdyby Langer odwalił kitę za moją sprawą, zapewniam cię, że sama bym się tym chwaliła na prawo i lewo.

Kordian przez moment milczał, jakby nie był pewien, czy to odpowiedni moment, by robić sobie jaja. W końcu chyba uznał, że nie.

– Okej – odparł. – W takim razie kto zrobił z nim porządek?

– Nie wiem.

– I komu zależałoby na tym, żeby wrobić w to ciebie?

– Tego też nie wiem.

Nie była to do końca prawda, bo Chyłka miała przynajmniej kilka, jeśli nie kilkanaście typów. Uznała jednak, że to nieprzesadnie dobry moment na taką rozmowę.

– Może powinnaś najpierw zająć się tym, a dopiero potem Witalijem? – spytał.

– Z pewnością powinnam. Oświeć mnie tylko i powiedz, w jaki sposób.

Długie milczenie potwierdzało, że Kordian ma dokładnie tyle pomysłów, ile ona.

Przez ostatnie miesiące zastanawiała się, czy gdyby była w Warszawie, udałoby jej się trafić na jakikolwiek trop prowadzący do prawdy. Co miałaby zweryfikować? Co mogłaby zrobić? Czemu konkretnie się przyjrzeć?

Śledczy skrupulatnie zbadali wszystko, co znajdowało się w mieszkaniu Langera, i przeanalizowali kilkakrotnie każdy ślad. Wszystkie wskazywały na Joannę.

Parę razy myślała o tym, by skontaktować się ze Szczerbińskim. Po tym jednak, jak pomógł jej uciec z transportu do aresztu, nie chciała ryzykować. Właściwie nie wiedziała, czy ktokolwiek zdaje sobie sprawę, że to on przyłożył do tego rękę.

Sama długo nie mogła w to uwierzyć. Zatrzymali się na stacji benzynowej, a ona miała skorzystać z toalety. Jeden z funkcjonariuszy sprawdził pomieszczenie, zanim wpuścił Chyłkę do środka. Skinął jej lekko głową, mijając ją w progu, a chwilę później zobaczyła otwarte okno z tyłu.

Policjant stał przy wejściu, nikogo nie wpuszczając. Kątem oka cały czas kontrolował okno, a kiedy Chyłka się do niego zbliżyła, nadal stał jakby nigdy nic. Nie musiał mówić, dla kogo decydował się na takie ryzyko – tylko Szczerbaty miał w policji odpowiednią pozycję i wystarczająco wiele przysług do wykorzystania, by to zorganizować.

Stara skoda z kluczykami na desce rozdzielczej czekała na Joannę pod oknem budynku. Chyłka wsiadła do samochodu i odjechała w siną dal, a jeszcze tego samego dnia skontaktowała się z Witem, który zorganizował dla niej przerzut za wschodnią granicę. Zostawiła za sobą wszystko i wszystkich. Zabrała jedynie świadomość tego, że jeśli kiedykolwiek się do kogoś odezwie, służby natychmiast ją namierzą.

W końcu znalazła jednak sposób. I być może faktycznie powinna zajmować się swoją sprawą, a nie Demczenki. Po kilku rozmowach z Oksaną poczuła się jednak do pewnej odpowiedzialności. Miała bowiem przekonanie, że Zordon broni niewinnego człowieka.

– Więc co? – odezwał się. – Na resztę życia zaszyjesz się na ukraińskiej wsi?

– To peryferie miasta.

– Świetnie.

– Poza tym nie planuję zostać tutaj długo. Obłowię się, a potem spadam na jakąś rajską wyspę.

– Jakoś nie pasujesz mi na typ hamakowo-plażowy.

– Nie stronię od niczego, co luksusowe, Zordon. Jestem kobietą boskich obyczajów. Potknęłam się tylko raz.

– To znaczy?

– Jeśli chodzi o wybór faceta. Ale każdy ma jakieś słabości.

– Dzięki.

– Zawsze do usług – odparła szybko. – I gdzie jesteś, gamoniu?

– Mniej więcej tam, gdzie ostatnio.

– Przycisnąłeś trochę?

Oryński wypuścił powietrze ze świstem.

– Jak będziesz dalej mnie poganiać, na następnej stacji benzynowej wleję ci do baku ekodiesel.

– Do łba sobie wlej – odparowała, rozglądając się po okolicy.

Był to właściwie pierwszy spacer, na który się wybrała. Minęła szklarnię, która ze szkłem nie miała wiele wspólnego – właściwie jedyną pozostałością był metalowy, zardzewiały szkielet. I trochę samosiejek.

Musiała zweryfikować wcześniejsze zdanie o tej okolicy. Przypominała ścianę wschodnią w okresie PRL-u tylko pod warunkiem, że mowa o ogródkach działkowych, a nie terenach mieszkalnych.

Ponaglała Zordona nie bez powodu. Od miesięcy przebywała w podobnych miejscach i miała ich serdecznie dosyć. Zdawała sobie sprawę, że kiedy tylko on się tu zjawi, cały świat zniknie.

– Powiesz mi w końcu, co tam w ogóle robisz?

Przeszła jeszcze kawałek.

– W tej chwili przyglądam się jakiemuś truchłu i zastanawiam nad tym, dlaczego nikt go nie wykorzystał do wywaru na solankę.

– Na co?

– Taka zupa mięsna.

– Mniejsza z tym – uciął Kordian. – Czym się tam zajmujesz oprócz przyglądania się padlinie?

– Czasem myśleniem o tobie.

– Chyłka…

– Mówię poważnie – zastrzegła. – Taki tu klimat i atmosfera. Martwe zwierzęta, gnijące budynki i bida z nędzą tak mnie nastrajają.

– A oprócz tego?

Zatrzymała się i wyciągnęła paczkę czerwonych marlboro z ministerialnym ostrzeżeniem w cyrylicy. Zapaliła jednego, rozglądając się niepewnie. Podstarzały facet w czapce czołgisty właśnie gramolił się na skuter, nie zwracając na nią uwagi.

– Oprócz tego robiłam tu mały research – odparła, zaciągając się. – Okazuje się, że Witalij był do rany przyłóż. Nie znalazłam nikogo, kto źle by o nim mówił. Wręcz przeciwnie, wszyscy obruszają się, kiedy dopytuję, czy miał coś na sumieniu.

W tle wychwyciła dźwięki From Here To Eternity.

– To dobrze.

– Nie – zaoponowała. – To znaczy, że coś jest nie w porządku.

– Jasne. Bo jeśli o kimś mówi się tylko dobrze, to z twojego punktu widzenia coś jest z nim nie tak.

Skinęła głową i wypuściła dym. Mężczyzna na skuterze minął ją, lekko unosząc hełmofon.

– Witalij z pewnością był w porządku – powiedziała. – I moim zdaniem nie zrobił tego, co mu zarzucają.

– Ale?

– Ale ludzie tutaj wystawiają mu zbyt ładną laurkę.

– Więc zaczęłaś drążyć.

– Na stare lata robisz się coraz bardziej łebski.

– Do starych lat jeszcze trochę mi brakuje. Tobie nie.

– Au – odparła i znów się sztachnęła. – Zobaczysz moje nowe stringi jak świnia niebo, Zordon. Już teraz się z tym pogódź.

– Tak jak ty pogodziłaś się z bezdyskusyjnie świetną opinią o Witaliju?

Zagwizdała cicho.

– Niezły comeback – przyznała. – I jednocześnie powrót do tematu.

– Uczę się od najlepszych – odparł, a ona usłyszała, jak włącza kierunkowskaz, a silnik wchodzi na wyższe obroty. – Więc?

– Więc drążyłam do skutku, szukając człowieka, z którym nikt nie chciał, żebym rozmawiała.

– Założyłaś, że jest taki?

– Zawsze jest – odpowiedziała bez wahania. – I w tym wypadku też tak było. Nazywa się Ołeh Myrnyj, ale nikt nie chce powiedzieć mi, gdzie jebaniec mieszka. Wiem tylko, że pracuje na stacji paliw WOG.

– Znasz ulicę?

Chyłka przewróciła oczami.

– Naprawdę myślisz, że jest tu więcej niż jedna stacja benzynowa? – spytała.

– To widziałaś się już z nim?

– Nie. Czekam na ciebie.

Zamilkł na moment, z pewnością nie wiedząc, czy to aby nie ironia. Prawda była taka, że o Ołehu Joanna dowiedziała się dopiero wczoraj wieczorem. I to tylko dlatego, że jeden z tutejszych zaprosił ją na posiadówę, w której trakcie wypili mniej więcej tryliard hektolitrów wódki tak mocnej, że w większości krajów nie dopuszczono by jej do obrotu. Języki nieco się rozwiązały, ale Chyłka nie dowiedziała się niczego poza imieniem i nazwiskiem.

– Co tak zamilkłeś, jak najbardziej upierdliwy komar w środku nocy po zapaleniu światła? – odezwała się.

– Zastanawiam się nad tym Myrnyjem.

– I coś wynika z tego twojego namysłu?

– Wydaje mi się, że gdzieś już słyszałem to nazwisko.

– Niby gdzie?

Znów przez chwilę milczał, a ona słyszała w tle Afraid To Shoot Strangers. Wiele by oddała, by siedzieć teraz w iks piątce obok Oryńskiego. Nawet na siedzeniu pasażera.

– Halo – rzuciła zniecierpliwiona. – Dostatecznie długo cię nie słyszałam. Teraz dla odmiany wolę, jak kłapiesz dziobem.

– Ołeh Myrnyj – powiedział niewyraźnie, lekko zamyślony, jakby jednocześnie prowadził, rozmawiał z nią na ukraińskim telefonie i sprawdzał coś na swojej komórce. – Mhm… dobrze kojarzyłem.

– Znaczy?

– Półtora roku temu był sąsiadem Witalija. I to nie wszystko. To właśnie jego broń została skradziona w noc zabójstwa.

– Żartujesz.

– Czasem – przyznał. – Ale wtedy zazwyczaj śmiejesz się w głos.

– Chcesz powiedzieć, że gość, z którego broni najprawdopodobniej zastrzelono to trio z Powiśla, jest teraz w Zbarażu?

– Właściwie akurat to powiedziałaś ty, nie ja.

– I tak po prostu wypuścili go z Polski? – kontynuowała, a jej umysł wchodził na wyższe obroty. Brakowało jej tego. – Nie jest ścigany, nie był nawet przez moment podejrzewany przez prokuraturę? Tak po prostu uwierzyli, że ktoś buchnął mu tę CZ-kę i dali mu spokój?

– Na to wygląda.

– I w dodatku nikt tutaj nie chce, żebym trafiła na tego człowieka?

Mruknął potwierdzająco, a Chyłka przesunęła papierosa w kącik ust.

– Nieźle – powiedziała. – Wygląda na to, że mamy grubą intrygę. Zapierdalaj tu bez opamiętania, Zordon. Czas się zabawić.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: