Ekstremalnie wypasione rekolekcje - ebook
Ekstremalnie wypasione rekolekcje - ebook
Rekolekcje nie muszą być spotkaniem z gadającą głową w kościele, mogą być ostrą jazdą bez trzymanki. Mogą zaskakiwać, inspirować i dawać do myślenia. Nie wiem, kim jesteś, ale wiem, że trzymasz właśnie w ręku książkę, która jest zapisem takich rekolekcji ekstremalnie wypasionych. Może być ona dla ciebie przewodnikiem po życiu. Odnajdziesz tu klimaty subkultur, koncertów i wszystkiego, czym żyją dzisiaj młodzi ludzie. Jednak przede wszystkim znajdziesz odpowiedź na pytanie, jak w zwariowanym świecie się nie zgubić, a na dodatek znaleźć Boga.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7595-518-7 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Żagle na maszt!
Zasada jest prosta: jeżeli do koszyka włożysz jajko, tylko jajko możesz z niego wyjąć. Chyba że koszyk ma drugie dno. To samo dotyczy arbuza, wisienki i życia duchowego. Często przychodzą do mnie młodzi ludzie i mówią, że czują pustkę duchową, która sprawia, że życie wydaje im się pozbawione sensu. Zapłakani, nierzadko uwikłani w nałogi, nie potrafią poradzić sobie z bólem niesionym przez życie. Pytam ich wówczas delikatnie, starając się nie naruszyć ich poczucia wolności osobistej, czy czytają Pismo Święte, przystępują do sakramentów świętych, czy się modlą. Odpowiedzi bywają różne. Zdarza mi się widzieć na twarzach zdziwienie, zaskoczenie, a nawet przerażenie. Niektórzy wyglądają tak, jakbym im kazał zamiast jajka wyjąć z koszyka granat zaczepny. Choć nie mówią tego wprost, na ich twarzach widzę wypisaną myśl: „W dzisiejszych czasach pytać o takie relikty przeszłości?”. Pewna dziewczyna przyznała, że Pismo Święte w domu ma, ale musiałaby je odkurzyć. Gdy na jednym ze spotkań młodzieżowych poświęconych życiu duchowemu zaproponowałem uczestnikom, aby zaznaczyli na diagramie, ile czasu poświęcają na modlitwę w ciągu dnia, ktoś poprosił o cienkopis.
Kiedy w naszym krakowskim klasztorze przygotowaliśmy rekolekcje dla zabieganych, przyszło mnóstwo ludzi. Wielu z nich przybyło oczekując, że podamy im w pigułce panaceum na wszystkie choroby naszych czasów. Cóż, trudno się dziwić. Dla wielu współczesnych ludzi życie jest koszmarem, który sami sobie stworzyli. Pewien mężczyzna, podwożąc mnie kiedyś okazją, zwierzył się, że jego własny syn mówił do niego per pan. W rozmowie okazało się, że mężczyzna ten wychodzi z domu, kiedy syn jeszcze śpi i wraca, gdy syn już śpi. Jeśli więc nie mamy czasu dla swoich najbliższych, jak możemy znaleźć czas na to, by się zatrzymać i pomyśleć o życiu, o wartościach, o przemijaniu? Oczywiście, możesz powiedzieć, że to świat dorosłych, a wszystko jest winą systemu. Zanim jednak spalisz na stosie kilku dorosłych, popatrz na swój plan dnia. Szkoła, basen, angielski i...
Nie można przecież liczyć na to, że wkładając do koszyka wisienkę, wyjmie się jabłko lub dynię. Trzeba wysiłku, i to niemałego, aby odważyć się spojrzeć na swoje życie i spróbować zrobić z nim coś konstruktywnego. Oczywiście nie chodzi tutaj o wysiłek fizyczny, o wiele prostszy niż próba zmiany swojego wnętrza. Ta bowiem wymaga przede wszystkim czasu, a co za tym idzie — cierpliwości. Nie można zmienić całego życia w sekundę. Nie da się jednym gestem naprawić tego, co było psute przez kilka dobrych lat. Oczywiście, dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Musimy jednak brać pod uwagę, że Bóg jest dobrym pedagogiem i działa tak, aby człowiek był przygotowany na zmianę, która się w nim dokona. Chodzi o stworzenie możliwości spożytkowania tego, co otrzymujemy, i gotowość na przyjęcie konkretnych prawd. Cóż z tego bowiem, że otrzymasz książkę, jeśli nie umiesz czytać? Nawet ta najmądrzejsza nie przyniesie ci żadnego pożytku. Bóg, który jest Miłością, nie pozwala na zbyt szybkie zmiany, ponieważ wie, że mogłyby one zniszczyć człowieka. Nie podaje się niemowlęciu kotleta, ale mleko. Zbyt gwałtowne zmiany mogą wywołać skutek przeciwny do oczekiwanego. Podobnie jest ze sferą duchową.
Jeżeli nie dotkniemy ważnych obszarów naszego życia i przez systematyczną pracę nie uporamy się z różnymi problemami, możemy zniszczyć siebie i innych. Nie można przyjąć do zakonu neofity. Kiedy wstępowałem do zakonu, razem ze mną było wielu, którzy przymierzali się do życia w sukience zakonnej. Okazało się, że w miarę upływu czasu nasze szeregi topniały jak śnieg na wiosnę. W efekcie z pięćdziesięciu trzech zostało nas jedenastu. Wielu z nich nie było przygotowanych do tak radykalnych zmian — i chodzenie w kubraczku do kostek z całą pewnością stanowiło tu najmniejszy problem. Warto zaznaczyć, że nawet wtedy, gdy nawrócenie przebiega w sposób gwałtowny, ma ono jakiś początek i wpisuje się w konkretny okres naszego życia. Kiedy jeden z moich podopiecznych dostał pałką w głowę (był szalikowcem), nawrócił się pod wpływem tego wstrząsu, ale dopiero po kilku latach tak naprawdę dojrzał do pewnych spraw. Wydaje mi się, że już do końca życia będzie musiał walczyć o to, aby jego wybór Boga i Kościoła był dojrzały i pod wpływem różnych pokus życiowych nie poszedł w odstawkę.
Zawsze istnieje punkt zwrotny stanowiący początek zmiany. Przecież nie każdy musi dostać kijem w głowę, aby mu się poukładało pod czaszką. Choć nawrócenie najczęściej dokonuje się na płaszczyźnie myślenia, a więc właśnie w głowie. Greckie słowo metanoia — nawrócenie — niesie w swej treści myślenie i działanie płynące z przyjęcia Ewangelii.
Człowiek najpierw przyjmuje pewne poglądy, które leżą u podstaw wiary, a następnie w oparciu o nie żyje i działa. Można powiedzieć, że wszystko, co piękne, ale i co szkaradne, rodzi się w naszym umyśle, później dotyka serca, a na końcu przeradza się w działanie. Nie byłoby św. Augustyna, gdyby nie jego intelektualne rozważania i wpływ św. Ambrożego na jego umysłowość. Ale i nie byłoby Hitlera — takiego, jaki odcisnął się piętnem na historii świata — gdyby nie wymyślona i głoszona przez niego ideologia, która w efekcie doprowadziła do tragedii na skalę globalną. Co ciekawe, wielu faszystów żywiło wówczas przekonanie, że to, co robią, jest zgodne z uprzednio przyjętymi zasadami rozważanymi na płaszczyźnie intelektualnej. Jeden z moich przyjaciół Niemców pokazywał mi szpital niedaleko Koblencji, gdzie w piwnicach uśmiercono wiele tysięcy osób niepełnosprawnych niemieckiego pochodzenia, gdyż — zdaniem faszystów — z racji swej ułomności nie przystawały one do modelu nadczłowieka. Po wstąpieniu do zakonu spotkałem się z moimi kolegami ze szkoły średniej, którzy na słowa: Bóg, Kościół dostawali gęsiej skórki. Jeden z nich powiedział: „Wiesz, Anioł — taką bowiem w latach szkolnych nosiłem ksywkę, i to bynajmniej nie z racji swojego usposobienia, ale ze względu na włosy — pewnie całkiem inaczej wyglądałoby moje życie, gdyby ktoś opowiedział mi, gdy miałem 15 lat, o Bogu, Kościele i życiu tak, jak ty mówisz nam teraz”. A po chwili ciszy dodał: „Teraz jest już za późno, bo zawędrowałem już za daleko”. I choć na poprawę nigdy nie jest za późno, to zdarza się, iż człowiek posunie się w błędach tak daleko, że trudno mu zmienić sposób myślenia i działania. Zawsze jednak trzeba próbować.
Książka, którą trzymasz w rękach, jest próbą wypowiedzenia tego, czego być może nikt Ci nigdy nie powie, tak jak nikt nie powiedział o pewnych rzeczach moim kumplom ze szkoły średniej. Kiedy rodzice rozmawiają ze swoimi dziećmi, mówią im, że ważne jest zdobycie wykształcenia, opanowanie języków obcych itd. Nie zawsze jednak wskazują na to, co najbardziej istotne. Nie mówią o tym, jak przeżyć życie, aby nie stracić tego, co najważniejsze. Warto czasem usłyszeć, jak ktoś w prosty sposób mówi o rzeczach istotnych. Kiedyś studenci zaprosili mnie do jednego z akademików na wieczór świadectw, na którym ludzie mówili o swoim doświadczeniu Boga. Słuchałem ich i nie do końca chciało mi się wierzyć, że można tak prosto mówić o tym, co najważniejsze w życiu. Ich słowa docierały do serca i nie miały nic z teologicznych rozważań, choć, jak się okazało, w gronie przemawiających byli także i tacy, którzy studiowali teologię.
Potraktuj tę książkę jako zapis myśli przyjaciela, który dzieli się z Tobą swoim doświadczeniem. Może zawarte w niej słowa dadzą ci coś do myślenia, od którego najczęściej zaczyna się zmiana życia. Weź z tego, co chcesz, pamiętaj jednak, że to tylko moje doświadczenia, a nie uniwersalne prawidła, które sprawdzają się zawsze i wszędzie. Sam musisz odkryć własną drogę, gdyż jesteś osobą wolną i nikt do niczego nie może cię zmusić. Przeczytaj, przemyśl i weź to, co jest ci najbardziej bliskie. Pewnego dnia odkryłem, że Jezus bardzo często powtarzał słowa: „Jeśli chcesz”. Ja mogę powiedzieć to samo, pokazać ci dwa oceany: ocean miłości Boga, którego bezkres jest niewyobrażalny i ocean tego, co nie pozwala nam wrócić do Jego miłości. Wybór należy do ciebie, ale dokonuj go mądrze, bo możesz zbyt dużo stracić lub zbyt mało zyskać. Psalmista napisze: Stawiam przed tobą błogosławieństwo i przekleństwo, wybieraj. Pamiętaj, że za każdy ze swoich czynów zapłacisz głową. Jesteś gotów? Jeśli tak, to zaczynamy...Rozdział I. Horyzonty
Rozdział I
Horyzonty
W moim rodzinnym domu na ścianie nad moim łóżkiem wisi duże zdjęcie. Przedstawia ono mnie na szczycie góry, ze wzniesionymi rękoma. Targany wiatrem habit stwarza złudzenie, jakbym za chwilę miał wzbić się w powietrze. Wspaniała panorama, którą udało się uchwycić, potęguje szczególny, niemal mistyczny klimat tej fotografii. Jadąc na górę Kor Alpe i słysząc z ust mojego współbrata powtarzające się co chwilę słowo: kurwen — wtedy jeszcze nie wiedziałem, że oznacza ono skręcanie, byliśmy przecież w Austrii — nie przypuszczałem, że jest tam aż tak pięknie.
Idąc przez życie bardzo często doświadczamy piękna. Po sam horyzont możemy zobaczyć to, co napawa nas podziwem i radością. Ale istnieją także inne horyzonty! Bywa i tak, że w naszym życiu roztaczają się widnokręgi zła. W opartym na słynnym dziele Tolkiena filmie „Władca Pierścieni” główny bohater zmierza do krainy zła. Reżyser, od czasu do czasu, pokazuje okrywający dalekie obszary, zwiastujący obecność zła, mroczny cień. Co więcej, gdy Frodo zakłada na palec pierścień, jakaś niewyobrażalna siła pociąga go ku sobie, prosto w ciemność. Przed nami także roztaczają się różne widoki, które zachęcają do pójścia w ich kierunku. Gdybyśmy wiedzieli, co kryje się za horyzontem, sprawa byłaby w miarę prosta. Okazuje się jednak, że najczęściej zmierzamy do czegoś, czego nie znamy. Jesteśmy wolni i nikt nie może powstrzymać nas przed wyborem drogi. Warto jednak pomyśleć o tym, co kryje się za horyzontem, i pamiętać, że w miarę zbliżania się do widnokręgu, ten przesuwa się i zmusza, aby iść dalej. Dobrze jest, gdy pociąga nas dobro, ale co wtedy, gdy człowiek w swej wolności wybiera zło, a później coraz trudniej jest mu uwolnić się od niego?
1. Bezkres, czyli czy da się wbijać gwoździe gitarą?
1. Bezkres, czyli czy da się wbijać gwoździe gitarą?
W repertuarze zespołu Chłopcy z Placu Broni jest utwór zatytułowany: „Kocham wolność”. Cóż, któż z nas jej nie kocha? Nie lubimy, gdy inni — rodzice czy nauczyciele — mówią nam, co robić. Każdy człowiek chce zachować dla siebie własną przestrzeń wolności. Nawet małe dziecko kręci nosem, gdy ktoś wkracza na jego terytorium i zabiera mu zabawki. Pamiętam, jak kiedyś na plaży moja kuzynka zabrała mi ręcznik — miałem wtedy może ze cztery lata — i skończyło się to dla niej tragicznie. Chcąc uchronić swoją przestrzeń osobistą (ręcznik z całą pewnością do takiej należy), ugryzłem ją w plecy. Z przymrużeniem oka można powiedzieć, że ledwo ktoś odrośnie od ziemi, a już domaga się wolności osobistej. O wolność walczą nie tylko więźniowie polityczni, dziennikarze czy innowiercy, ale także prostytutki i homoseksualiści. I jak się w tym wszystkim połapać?
We wspomnianym utworze Bogdan Łyszkiewicz śpiewa: „Wolność kocham i rozumiem”. I tutaj zaczynają się schody. Okazuje się, że nie wystarczy kochać, ale trzeba też w odpowiedni sposób rozumieć to, co się kocha lub kogo się kocha. Bo jeżeli kocha się coś, czego się nie rozumie, albo człowieka, którego się nie zna, można się otrzeć o fałsz. Wystarczy sobie wyobrazić dziewczynę zakochaną w chłopaku, którego zaledwie kilka razy widziała na dyskotece. Może budować sobie obraz osoby, która w rzeczywistości nie istnieje. Znam kobiety, które po kilku miesiącach bycia z mężczyzną zaczynały odkrywać, że ten człowiek jest kimś zupełnie innym. Na szczęście decydowały się na zerwanie związku, który z biegiem czasu stawał się coraz bardziej uciążliwy. Cieszyłem się wtedy i dziękowałem Bogu, że dostrzegły pewne rzeczy jeszcze przed ostateczną decyzją. Co by się stało, gdyby prawda wyszła na jaw już po ślubie? Dlatego zanim ktoś zacznie domagać się wolności, musi przede wszystkim odpowiedzieć sobie na pytanie, czym ona tak naprawdę jest. Bo kochać nie znaczy zawsze to samo i być wolnym też nie dla wszystkich oznacza to samo. Może się bowiem okazać, że ktoś, uzurpując sobie prawo do źle pojmowanej wolności, zamyka się w więzieniu, z którego nie ma wyjścia.
Zwolennicy wychowywania bez ograniczeń szybko zauważyli, że pozwalanie dzieciom i młodzieży na wszystko, nie prowadzi do niczego dobrego. Wynika to z faktu, że człowiek, któremu nie stawia się granic, nie szanuje granic innych ludzi. Inni zaś odpowiadają mu pięknym za nadobne, naruszają jego granice i zaczyna się kłopot. Ktoś mi kiedyś opowiadał — nie wiem czy to fakt, czy dowcip — że pewna mamusia, jadąc pociągiem ze swoim synkiem, pozwalała mu na to, aby w butach chodził po siedzeniach. Jeden z podróżnych oburzył się i poprosił rozanieloną zachowaniem pociechy rodzicielkę, aby zabrała dziecko, bo nie dość, że chodzi po siedzeniu, to jeszcze depcze zwisający z wieszaka płaszcz. Oburzona kobieta odpowiedziała, że wychowuje dziecko bezstresowo. Pan przekonał się, że do niektórych ludzi trzeba mówić dużymi literami i pałaszowanego ze smakiem loda zrzucił na sukienkę pani, a następnie ze stoickim spokojem oznajmił, że w dzieciństwie również był wychowywany bezstresowo...
Żart to czy anegdota, wynika z tego jasno, że temat wolności trzeba przemyśleć na wszystkie sposoby, aby oszczędzić sobie i innym niemiłych niespodzianek. Mowa o wytyczeniu granic i postawieniu sobie pytania, czy rzeczywiście wolność polega na tym, że człowiek może wszystko. Tutaj kryje się pewne bardzo poważne niebezpieczeństwo: jeśli mogę wszystko, to mogę też zniszczyć wolność. Wiele razy spotykałem ludzi, którzy, wychodząc z założenia, że wszystko im wolno, niczym buldożery niszczyli siebie i wszystko wokół. Kiedyś na Przystanku Woodstock spotkałem chłopaków, którzy wyrwawszy się spod kurateli rodziców, tak się nawdychali kleju, że nie można się było z nimi dogadać. Gdy jednemu z nich zaproponowałem, aby się ze mną zamienił — chciałem dać mu talerz bigosu w zamian za worek z klejem — zasugerował mi, abym się, delikatnie mówiąc, ulotnił. I jak tu z takim rozmawiać?
Człowiek prawdziwie wolny nie niszczy siebie i innych. Prawdziwa wolność zakłada bowiem odpowiedzialność za życie swoje i za życie drugiego człowieka. Wszystko, co wybieram, a co czyni mnie gorszym, jest przyczynkiem do utraty wolności. Tutaj widać, iż wolność jest wartością, która wybiega poza obszar zewnętrznych ograniczeń. Okazuje się bowiem, że człowiek prawdziwie wolny potrafi zachować swoją wolność nawet wtedy, gdy przebywa za kratami więzienia. Jeden z naszych braci — myślę o Serafinie Kaszubie, który przez długi czas pracował na Wschodzie — był wiele razy więziony i prześladowany przez władze komunistyczne w Rosji, nigdy jednak nie stracił tego, co czyni człowieka wolnym. Nie dał się złamać! Do końca pozostał wierny prawdzie o swoim człowieczeństwie, powołaniu i posłaniu do ludzi, którzy potrzebowali jego duszpasterskiej posługi.
Nasz Papa Jan Paweł II napisał, że wolność człowieka jest ograniczoną prawdą o nim samym. Co to właściwie znaczy? Weźmy, na przykład, gitarę. Gitara służy do grania. Można powiedzieć, że jest to jej przeznaczenie — prawda o niej samej. Do tego momentu jesteśmy wolni, do którego używamy gitary zgodnie z jej przeznaczeniem. Nasza wolność kończy się w chwili, w której zaczniemy używać tego urządzenia na przykład do przybijania gwoździ. Wolność nasza kończy się w tym punkcie, ponieważ takie działanie prowadzi do zniszczenia. Podobnie sprawa ma się z człowiekiem noszącym w sobie pewną prawdę. Każdy, kto zaczyna krzywdzić drugą osobę lub siebie, przestaje być wolnym. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że wolność pozwala nam na palenie papierosów, upijanie się, zażywanie narkotyków. Kiedy jestem poza domem, nikt mnie nie kontroluje i nic nie ogranicza, mogę spokojnie napawać się swoją wolnością. I właśnie tutaj tkwi pewien paradoks: człowiek wolny jest ograniczony. Prawda o człowieku tkwi w tym, że został stworzony z miłości do miłości. A miłość nie wyrządza zła. Dlatego nie może być mowy o wolności, która rani drugiego człowieka. Jesteśmy oburzeni, widząc w telewizji matkę, która zabija swoje dziecko i ładuje je do beczki, ale znacznie mniej rusza nas manifestacja uliczna, postulująca, by zalegalizować marihuanę. Często jesteśmy tak dalece przekonani do ich praw, że sami zaczynamy powtarzać hasła, które się w takich chwilach krzyczy: wolność, równość, tolerancja... Wystarczy odrobina historii, aby przekonać się, do czego prowadzą takie sytuacje. Podczas Wielkiej Rewolucji Francuskiej rewolucjoniści krzyczeli: „Wolność, równość, braterstwo”, a później ich tolerancja sięgała zenitu, gdy pod ostrzami gilotyn spadały głowy.
Kategorycznie trzeba stwierdzić, że człowiek wolny jest ograniczony. Ktoś może powiedzieć: „To ja dziękuję za taką wolność!”. Oczywiście, nie jest to łatwe, ponieważ wymaga zmiany punktu widzenia. Dobrym przykładem może tu posłużyć doskonale znany wszystkim kuchenny lejek. Młodym ludziom wydaje się bardzo często, że wolność to korzystanie ze wszystkiego, jak się da i ile tylko się da. Uważają, że najlepiej byłoby, gdyby lejek życia miał wlew szeroki jak równik — aby mógł pomieścić wszystko. I rzeczywiście, patrząc na życie wielu młodych ludzi, odnosi się wrażenie, że jak odkurzacz łykają wszystko, co napotykają na swej drodze. Okazuje się jednak, że taka filozofia prowadzi do wyniszczenia, ponieważ gardziel lejka zmniejsza się i, w rezultacie, prowadzi to do uduszenia się własną samowolą. Jeżeli chcemy być prawdziwie wolnymi, musimy obrócić lejek i spojrzeć na niego od drugiej strony. Oczywiście, na początku będzie ciasno, ale kiedy zaakceptujemy prawdę o człowieku i uznamy, że nie można poza nią wychodzić, zauważymy, że perspektywa zacznie się poszerzać — i to w nieskończoność. Kiedy człowiek zastosuje w życiu zasadę lejka, zaczyna zauważać, że to, czego może doświadczyć w prawdzie, nie kończy się nigdy. Właściwie doświadcza bezkresu, który daje poczucie prawdziwej wolności — wolności wnętrza, wolności głębi... Patrząc na życie w ten sposób nie tylko można zrozumieć wolność, ale także słowa śpiewane przez Chłopców z Placu Broni:
Tak niewiele żądam
Tak niewiele pragnę
Tak niewiele widziałem
Tak niewiele zobaczę
Tak niewiele myślę
Tak niewiele znaczę
Tak niewiele słyszałem
Tak niewiele potrafię
Ref.:
Wolność kocham i rozumiem
Wolności oddać nie umiem
Tak niewiele miałem
Tak niewiele mam
Mogę stracić wszystko
Mogę zostać sam
Człowiek prawdziwie wolny nie chce brać i nie chce mieć. Jest wolny od tego, co go może zniewolić i wolny do tego, co może uczynić go jeszcze bardziej człowiekiem — do miłości względem drugiej osoby oraz siebie. I w tym punkcie, człowiek dotyka istoty swojej tożsamości. Ktoś kiedyś powiedział: „Należy czynić wszystko najlepiej, jak to możliwe; kochać wolność nade wszystko i nigdy nie zdradzać prawdy”. Jezuita Alfred Delp, więziony przez gestapo, napisał na kartce: „Wolność staje się udziałem człowieka, kiedy przekroczy on swoje ograniczenia”. Delp był bliski załamania, tak bardzo go torturowano. To, co przeżył, spisał i przekazał swoim najbliższym, kierując do nich następujące słowa: „Trzeba skierować żagle na powiew nie mający końca, wtedy dopiero poczujemy, do jakiej podróży jesteśmy zdolni”. Jeżeli chcemy wykorzystać w pełni wiatr i dopłynąć do wysp szczęśliwych, musimy tę zasadę wziąć sobie głęboko do serca i nie zachowywać się jak małe dzieci, które płaczą, kiedy matka wydziera im z ręki ostry nóż do krajania chleba lub nie pozwala odkręcić kurka z gazem.
2. Róża wiatrów, czyli czy tylko żaby miewają dylematy?
2. Róża wiatrów, czyli czy tylko żaby miewają dylematy?
Wchodzę do McDonalda — nie, żebym miał coś zjeść, ale z powodów, o których nie godzi się pisać w tak dostojnej książce. Widzę tłum dzieciaków kotłujących się przy ladzie i zamawiających fast foody. Oczywiście nie tylko dlatego, że są głodne, ale również z powodu rozdawanych do posiłku kolorowych samochodzików. Idą jak świeże bułeczki... Mój kumpel Camel omija tego typu miejsca szerokim łukiem. Myślę, że wolałby jeść codziennie ziemniaki z solą niż żywić się w ekspresowych jadłodajniach. To od nas zależy, co wybieramy. Znam rodziców, którzy nigdy nie zaprowadziliby dziecka na film bez wartości, nie kupiliby mu chipsów i nie pozwoliliby, aby żywiło się w takich miejscach. Jest to ich wybór, który w przyszłości sprawi, że dorastającemu człowiekowi nie przyjdzie do głowy wybrać rzeczy bezwartościowe. A przecież Ty także każdego dnia stoisz na rozdrożu i musisz dokonywać wyborów. Jeden mądry człowiek napisał: „Rodząc się raz wybrałem i przez całe życie muszę wybierać”.
Pamiętam jak zdezorientowani uczniowie nie wiedzieli, co się dzieje, kiedy wchodząc do klasy zdejmowałem habit i wskakiwałem na parapet. Byli zszokowani, gdy otwierałem okno i z uśmiechem na twarzy mówiłem: „A teraz zapiszcie temat lekcji: «Stoisz na parapecie swojego życia»”. Każdy z dokonywanych przez nas wyborów pociąga za sobą łańcuch zdarzeń, które w konsekwencji doprowadzą do szczęścia lub nieszczęścia. Najczęściej małe na pozór wybory okazują się decydującymi momentami naszego życia. Na imprezie poznajesz człowieka, który nie jest kimś wyjątkowym — można powiedzieć, że jednym z wielu. Ten człowiek proponuje ci wspólne wypicie soku jabłkowego i... I może jestem naiwny wierząc, że na imprezach pije się soki jabłkowe, ale nie tak dawno byłem na osiemnastce, gdzie prawie wszyscy zaproszeni pili gorącą czekoladę. Wracając do tematu: od momentu wypicia soku jabłkowego na imprezie historia zaczyna się kręcić. Czy wypicie soku z przypadkowo poznanym człowiekiem jest czymś wyjątkowym? Oczywiście, że nie, ale później może się okazać, że ów nieznajomy jest redaktorem gazety studenckiej. Kontynuując tę znajomość poznajesz innych, ciekawych ludzi. Dzięki nim dostajesz pracę w radiu, zaczynasz studia dziennikarskie i... Należy pamiętać, że może być też negatywny scenariusz. Niewinny z pozoru człowiek rozprowadza narkotyki i już po krótkiej rozmowie proponuje ci prochy... Nie muszę tłumaczyć, co może stać się w twoim życiu później...
Jeden z przyjaciół opowiadał mi kiedyś, że lubił mocne wrażenia. Wkrótce przekonał się jednak, że pewne sytuacje odciskają na nas piętno. Konkretne wybory pociągają za sobą inne. Im dalej w las, tym więcej drzew. Wydaje mi się, że są ludzie, którzy w poszukiwaniu mocnych wrażeń zapominają, że dotykając kabla wysokiego napięcia można nie tylko zostać lekko porażonym i zdążyć oderwać rękę — prąd może też chwycić i nie puścić... A wtedy przychodzi śmierć! Jeśli mówisz „A” musisz powiedzieć „B”, a później kolejną literką alfabetu, który kończy się na „Z” — zawsze przychodzi zakończenie. Oczywiście, koniec bywa taki, jakie były konkretne wybory. Jest konsekwencją tego, co działo się wcześniej. Pewnego dnia w swojej skrzynce mailowej odnalazłem list od dziewczyny, która sprofanowała Najświętszy Sakrament i nie mogła sobie z tym poradzić. Wypowiedziane „A” pociągnęło za sobą inne litery... „B” — bunt, „C” — cień, „D” — dół, „L” — lęk, „N” — niechęć, a w końcu „Z” — załamanie. Pisała: „Każda myśl o czymś dobrym rodzi niechęć i odrazę, każde wspomnienie o Miłości przysparza dreszczy. Każda myśl o tym, co złe, rodzi pragnienie i podniecenie. Rodzi chęć powrotu, tęsknotę za złem, za tym, co mnie tam czeka. Czy człowiek może pożądać zła? Czy może tak po prostu nienawidzić dobra? Nudzę się tym dobrem, rzygać mi się chce od niego. Wydaje mi się, że z czarnym jest mi do twarzy”. Wiele razy spotykałem się w swojej pracy z ludźmi, którzy mówili: „Przecież to tylko jeden raz. W życiu trzeba spróbować wszystkiego. Jeśli nie sprawdzę sam, to nie będę wiedział”. Oczywiście, takie tłumaczenie jest pozbawione sensu. Nie trzeba znosić jajek, aby być dobrym ornitologiem. Jeśli ktoś wyznaje taką zasadę, to przekonuje się, że dokonywane przez niego wybory czynią życie równią pochyłą. Oczywiście tego stanu rzeczy na pierwszy rzut oka nie widać. A jednak miękka kropla wody drąży twardy kamień. Po pewnym czasie zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Jedna z dziewczyn opowiadała mi, jak zaczęła z koleżankami chodzić na imprezy techno. Na początku było spokojnie. Dobry czas w piątek i sobotę, aby odprężyć się po trudach naukowych zmagań w tygodniu. Jednak po czasie zauważyła, że już nie może normalnie funkcjonować. Nie myśli o tym, co przynosi ze sobą kolejny dzień, żyje tylko od piątku do piątku. W niedzielę spała do godziny dwunastej, czego następstwem było to, że przestała chodzić do kościoła, bo przecież kiedyś trzeba się przygotować do poniedziałkowych zajęć. I tak z tygodnia na tydzień... Po trzech miesiącach imprezowego życia ktoś zaproponował drinka, a później trawę i tak zaczęła się tragedia... Oczywiście: wolność!
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie znajoma i powiedziała, że na dachu domu, w którym mieszka, stoi dziewczyna i grozi, że popełni samobójstwo. Wyleciałem jak z procy! Gdy dobiegłem, zobaczyłem widok, który zmroził mnie bardziej niż zimowy klimat. Zobaczyłem młodą dziewczynę (później dowiedziałem się, że miała 20 lat) stojącą w klapkach na oblodzonym gzymsie i patrzącą w dół. W takich sytuacjach człowiek mówi rzeczy, których nie pamięta. Przez pół godziny zarzucałem ją potokiem słów, starając się nawiązać kontakt i przekonać, aby jednak weszła przez otwarte okno do pokoju. Udało się! Wybrała życie, ale ilu wybiera śmierć? I niekoniecznie musi chodzić o to, że wielu młodych ludzi skacze w dół.
Nie tak dawno byłem w Portugalii, w miejscu, które mnie zaskoczyło, a nawet zaszokowało. Jedna z proponowanych atrakcji turystycznych przeraziła mnie tak mocno, że razem z przyjaciółmi chcieliśmy jak najszybciej opuścić to miasto. Myślę o Porto, miejscu, gdzie wytwarza się znane na cały świat wino. Po zwiedzeniu katedry zechcieliśmy przejść w okolice mostu skonstruowanego przez Eiffla (tego samego, który paryżanom zafundował słynną wieżę). I zaczęło się! Szukając drogi weszliśmy w slumsy bez wody i prądu. Na naszych oczach dealer sprzedawał narkotyki, a tym, co nas zaszokowało, był taras widokowy jednego z budynków, na którym leżało może z pięćdziesięciu naćpanych młodych ludzi. Czy był to ich wybór? Myślę, że efekt jednostkowych wyborów, które doprowadziły ich do tego miejsca.
Porto jest daleko, a narkomania to jeden z najbardziej radykalnych wyborów śmierci. Żyjesz w swoim mieście już tyle lat i dokonujesz wyborów. Jakie one są? Pewne jest, że stoisz na parapecie swojego życia i każdego dnia musisz się decydować na dobro i zło. W tym przypadku nie można zastosować dylematu żaby z dowcipu, która na prośbę lwa, aby zwierzęta podzieliły się na mądre i piękne, odpowiedziała: „Przecież się nie rozdwoję!”. W życiu bywa tak, że mądrość wyborów jest nagradzana pięknem. Bo przecież o to chodzi, aby życie przeżyć pięknie. Tak, aby na końcu swoich dni powiedzieć: „Moje wybory były właściwe, a życie dobre! Nie wstydzę się żadnego dnia, który było mi dane przeżyć”. Jedną ze scen, jakie najbardziej zapadły mi w pamięć po obejrzeniu filmu „Szeregowiec Ryan” — nazwałbym ją swoistym rachunkiem sumienia dla każdego, kto życie traktuje poważnie — jest ta z cmentarza poległych żołnierzy. Główny bohater, po wielu latach, prosi swoją rodzinę, aby powiedziała mu, że dobrze przeżył życie. Piękne życie to efekt dobrych wyborów. Oczywiście, można powiedzieć sobie: „Nie będę się uczył, bo kasa jest ważniejsza, a ja mogę ją zdobyć szybko i bez wysiłku”. Trudno się dyskutuje z takimi „ziomalami”, którzy siedzą na ławce przed blokiem i uważają, że wybór nauki to poroniona sprawa. „Ucz się, ucz, bo będziesz worki nosił” — mówią. A kumpel, który handluje narkotykami, nie uczy się, a jeździ nową „beemką”, więc co za farmazony opowiadają rodzice. Chodzi jednak o coś całkiem innego: o jakość życia. Kiedy wiesz, żyjesz piękniej. Otwiera się przed tobą więcej możliwości. Chyba do końca życia nie wybaczę sobie tego, że nie uczyłem się języków obcych. Dzisiaj wiem, że ile kto zna języków, tyle razy życie przeżywa. Ktoś powie, że języki nie stanowią gwarancji dobrego życia, bo przecież można znać języki i źle wybierać. Oczywiście, zgadzam się, ale trzeba przyznać, że kiedy się wie więcej, życie może być piękniejsze.
Żyć dzisiaj i dokonywać dobrych wyborów nie jest łatwo, ponieważ z różnych stron krzyczą do nas fałszywi prorocy, zachęcając do przyjęcia wartości, jakie według danej grupy społecznej są najważniejsze. Panuje tutaj zasada, która bardzo często zbiera obfity plon. Nie ważne, czy masz rację i mówisz prawdę, ważne jest to, jak bardzo jesteś głośny. Okazuje się, że ta zasada w zadziwiający sposób sprawdza się w świecie ludzi młodych. Krzycz, krzycz, a na pewno coś zostanie. Im głośniej, im bezczelniej, tym lepiej. Radio, muzyka, fakty... Radio jest, muzyka jest, ale z faktami bywa różnie. Doświadczył tego jeden z moich znajomych. Ci ostatni już nie dadzą się nabrać na ładnie dobrane słowa i ilość decybeli. W tym przypadku nie przemawia siła argumentów, bo ich nie ma, ale argument siły — a właściwie kasa i zakres słyszalności. Jeżeli coś zaczyna ci pachnieć taką rzeczywistością, omijaj to szerokim łukiem. Nie wybieraj tego, co jest głośne. Najwięcej do powiedzenia mają ludzie, którzy milczą. Oczywiście „spece” od reklamy i marketingu powiedzą, że ze swoimi tezami jesteś co namniej nie na czasie. W świecie biznesu, polityki i pop kultury może i tak, ale przecież tutaj chodzi o życie! Prawda, piękno i dobro bronią się same. Te wartości nie potrzebują reklamy, bo człowiek bardzo szybko przekonuje się, że choć coś nie jest głośne, to jednak do życia niezbędne. Jakby nie patrzeć, system nagłośnieniowy nigdy nie niesie wartości sam w sobie. Pewne prawdy sprzedają ci, którzy stoją przy mikrofonach, a rzeczywistość pokazuje, że im głośniej krzyczą i wchodzą z butami w nasze życie, tym mniej mają do powiedzenia i do pokazania w swoim życiu.
Nie tak dawno odwiedziłem miejsce wiecznego spoczynku brata Rogera z Taizé, założyciela ekumenicznej wspólnoty we Francji, który od wielu lat starał się pokazywać, że życie w jedności i miłości jest możliwe. Było to dla mnie niesamowite przeżycie. Człowiek, który przez całe życie mówił o pokoju i pojednaniu, w wieku 86 lat został zasztyletowany w obecności kilku tysięcy ludzi. To, co mnie uderzyło, to pogrzeb, który oglądałem za pośrednictwem telewizji i grób, który zobaczyłem w Taizé. W czasie pogrzebu nie pojawiło się żadne słowo, które mogłoby świadczyć o chęci nagłośnienia okoliczności śmierci brata Rogera, a grób tego wielkiego człowieka jest taki sam, jak każdy inny. Wśród wielu mogił usypanych z piasku nie wyróżnia się niczym szczególnym. Gdyby nie napis, umieszczony na prostym drewnianym krzyżu, nic nie wskazywałoby, że leży tutaj człowiek tak wielkiego formatu. Można zaryzykować dość dziwne stwierdzenie, które wydaje się absurdalnym: „Wielkość nie polega na wielkości, ale na małości”. Nie będziesz wielki, pijąc mleko poprawiające siłę głosu, ale wtedy będziesz wielki, kiedy twoim napojem będzie mleko pokory i małości.
Dlatego pragnę cię zachęcić, abyś nie wybierał dróg prowadzących na światowe sceny, gdzie w świetle reflektorów ludzie będą ci bili brawa, zakładali laurowe wieńce i nadawali królewskie godności. Historia pokazuje, że to wszystko ma krótkie nogi. Najczęściej bywa tak, że ten, kto szybko wszedł na scenę świata, zszedł z niej równie gwałtownie. John Lennon w jednym z wywiadów powiedział o The Beatles, że są bardziej popularni niż sam Jezus. Pogratulować porównania i pokory. Jednak nie nacieszył się tą popularnością zbyt długo — jakiś nawiedzony fan potraktował go podobnie, jak potraktowano 2000 lat wcześniej Jezusa. Tylko że Ten Ostatni zmartwychwstał, a John jeszcze nie i nie wiadomo, co dalej z nim będzie. Światła estrad gasną, a wraz z nimi gaśnie sława tych, którzy myśleli, że postawią sobie pomnik trwalszy niż ze spiżu. Świat kusi wielkością i wielu ludzi nie potrafi się oprzeć jej magii. W zamian za kilka minut przed kamerą ludzie są gotowi oddać swój czas, dobre imię i godność. Zawsze zastanawiałem się, co kieruje tymi, którzy zgłaszają się do programów takich jak Bar, Big Brother i tym podobne. Czy tylko chęć zdobycia kasy? Oczywiście, w mediach przez kilka tygodni, a nawet miesięcy mówi się o nich, ale czy naprawdę życie tych ludzi zakończeniu emisji takiego programu staje się prostsze i bardziej wartościowe? Jeśli nie widziałeś tego filmu, to zachęcam Cię do obejrzenia obrazu pana Macieja Ślesickiego pt. „Show”. Reżyser pokazuje, jakie tragedie życiowe może przynieść chęć wejścia na szczyty popularności i jak bardzo może się skomplikować życie ludzi ogarniętych manią wielkości i zysku. Jak już wspomniałem, prawdziwa wielkość zaczyna się od małości i wymaga ogromnego wysiłku. Nikt nie staje się wielkim z dnia na dzień. Nawet ten, który w jednej chwili zdobywa tytuł mistrzowski, musi okupić go ogromnym wysiłkiem.
To, co szybko przychodzi, szybko odchodzi i okazuje się, że nie ma żadnej wartości. Bardzo często młody człowiek nie chce się trudzić. Niektórzy chcieliby, aby wszystko przychodziło łatwo, bez bólu i wyrzeczeń. Popsikasz się dezodorantem firmy Adidas i jesteś gość. W życiu tak się nie da i choć reklamy pokazują nam co innego, trzeba chyba być kompletnym naiwniakiem, aby się na taką szmirę dać nabrać. Rzeczy wielkie są owocem wielkiego wysiłku i trudu. Obserwowałem kiedyś chłopców, którzy tańczą na ulicy break dance. Przyjemnie się to ogląda, wszystko wydaje się takie proste, ale przecież za tym kryje się wiele godzin ćwiczeń siłowych, prób i innych zabiegów. Im coś ma być lepsze, bardziej wartościowe, tym większym musi zostać okupione nakładem czasu i wysiłku. Chcesz być gościem, musisz na to zapracować. Kiedy będąc jeszcze w szkole zawodowej, zarobiłem swą pierwszą kasę, zastanawiałem się dziesięć razy, zanim wydałem bodaj złotówkę. Zaraz przypominał mi się smród lakieru i swąd spalonego uzwojenia silników, które naprawiałem. Ceniłem zarobiony pieniądz.
Może gdyby mój tatuś był szefem wielkiej firmy, a mamusia miała dwie stacje benzynowe, wyglądałoby to nieco inaczej. Kiedyś jechałem okazją z człowiekiem, którego młoda krewna dostała na 18. urodziny małą Toyotę. Była oburzona, ponieważ prosiła o różowego Volkswagena „garbusa”. Zaszokowało mnie to. Można powiedzieć, że dziewczynce wszystko się pomieszało. Może gdyby niunia musiała własnymi rączkami zarobić na Toyotę, a także na bluzeczkę, kolczyki i buciki z firmowego salonu, zachowywałaby się całkiem inaczej. Nie tak dawno była u mnie dziewczyna, której życie nie oszczędzało. O wszystko musiała walczyć sama. Rozmowa z nią toczyła się dwa poziomy wyżej niż zwykle. To był inny wymiar.
U nas w zakonie mawiamy, że tylko bogaci mogą pozwolić sobie na tanie rzeczy. Mogę kupić buty za trzydzieści złotych, a gdy po miesiącu mi się rozwalą, stać mnie na kupno następnych. W życiu jest podobnie. Oczywiście, mogę się zachwycić tym, co tanie, ale co z tego, skoro za kilka chwil rozpłynie mi się to w rękach? Dzisiaj wielu mówi, że to tak modnie i przyjemnie mieszkać ze sobą, sypiać, „uprawiać” małżeństwo bez małżeństwa. Nic prostszego! Oczywiście, o czystości przedmałżeńskiej nie ma mowy, bo to przecież takie trudne. Niektórzy, powołując się na popęd seksualny, mówią wręcz, że to nie jest możliwe. To, co wartościowe, idzie w zapomnienie. Lepiej pójść na łatwiznę i nie trudzić się, a że później dochodzi do tragicznych sytuacji, nie szkodzi. Pewna kobieta opowiadała mi o swoim związku z facetem: „Bo widzi ojciec, jak on idzie do tej drugiej, to mówi mi, żebym go odprowadziła, bo ona robi to samo, gdy on jedzie do mnie”. Gwałtu, rety!
Możemy iść na łatwiznę i nie przestrzegać żadnych zasad, ale wszystko do czasu. Buty za trzydzieści złotych rozlatują się po trzydziestu dniach, a to, co chcemy pozyskać szybko i łatwo, może odejść jeszcze wcześniej. Dlatego przestrzegam przed tymi, którzy proponują bezbolesny i bezwysiłkowy świat. Jest w tym jakiś haczyk i to nierzadko taki, który może kosztować nas życie. Ilu jest ludzi, którzy doświadczyli tragedii, bo chcieli iść na skróty! Wszystko wymaga odpowiedniego czasu, który nierzadko łączy się z trudem.
To, co zdobyte z trudem, okazuje się bardzo kruche. Człowiek zawsze chciał zatrzymać to, co piękne, na zawsze. Może dlatego wymyślono aparat fotograficzny. W prosty sposób mogę uwiecznić to, co piękne. Okazuje się jednak, że zdjęcia także blakną i ulegają zniszczeniu. Musimy zostawić po sobie coś więcej niż tylko pożółkłe fotografie. Pamiętam, jak na jednym ze spotkań z młodzieżą podpaliłem kilka fotografii. Swąd był niesamowity, trzeba było wietrzyć salę. Czy czasami po naszym życiu nie pozostanie taki swąd ulatniającej się nicości...? Kiedyś miałem koncert dla grupy młodych ludzi, którzy bardzo powoli zaczynali wchodzić w dorosłe życie. Wśród nich był młody mąż, który odwoził mnie do Krakowa. Była już późna pora, ale za to dobry czas na nocne Polaków rozmowy. „Wie brat co — zaczął mój rozmówca — trochę mnie brat przeraził, mówiąc o miłości”. Zaciekawiony zacząłem wsłuchiwać się w jego wywód. „Powiedział brat, że zgodnie z tym, co napisał św. Paweł w Pierwszym liście do Koryntian, w rozdziale 13., zostanie tylko miłość. A ja patrzę na swoje życie i zastanawiam się, czy moje działania były podyktowane miłością, czy tylko powinnością. Nie wiem, czy pod koniec życia, jak przecedzę wszystko przez sito, zostanie choć odrobina miłości”. Byłem bardzo zaskoczony takim myśleniem, ale jest tutaj ukryta pewna prawda: miłość jest bardzo trwałą wartością, która nie spłonie jak zdjęcia. Jeżeli będziemy ją rozdawać, ona przetrwa wszystko i na koniec życia będzie nas otaczała przepiękna woń wypływająca z naszego dobrego serca. Wszystko przeminie, a pozostanie tylko miłość — ta, o której tak pięknie pisał św. Paweł.
Przykładem może być tutaj mój proboszcz. Pisanie w obecnych czasach o dobrym proboszczu nie przysparza popularności, mimo to zaryzykuję. Pamiętam jak ksiądz Jan otwierał nam drzwi od probostwa, kiedy z ekipą młodych ludzi przychodziliśmy na próbę, lub potrzebowaliśmy klucze do salki katechetycznej. Zawsze uśmiechnięty, poświęcał nam swój cenny czas. Często widzieliśmy go rozmawiającego z ubogimi, którzy prosili o pomoc materialną. Pamiętam jak kiedyś nawet został pobity przez jakiegoś zawianego gościa, któremu nie chciał dać pieniędzy na kolejną flaszkę. Nikt nie jest wieczny! Byłem już w zakonie, kiedy dowiedziałem się, że stracił przytomność i jest podłączony pod respirator. Nie udało się go uratować. Przyjechałem akurat do domu, kiedy trumna z jego ciałem leżała wystawiona w kościele. Kiedy poszedłem wieczorem do świątyni, przy jego zwłokach klęczały największe zakapiory miasta. Widziałem, jak ocierali łzy... Gdyby zostawił po sobie coś innego niż miłość, czy klęczeliby przy jego trumnie? Do dzisiaj zadaję sobie to pytanie. A jak będzie przy naszych trumnach? Kto przyjdzie? Czy zastanawiasz się, ile miłości udało ci się pozostawić w miejscach, które zwiedziłeś? Zrobiłeś fotografie... Przywiozłeś pamiątki... A miłość? Czy zostawiłeś tam choć odrobinę miłości? Tylko ona pozostanie!
Pewna babcia, którą opiekowałem się będąc klerykiem, poprosiła mnie, abym w dniu 1 listopada zawiózł ją wózkiem na cmentarz. Kilka lat wcześniej umarł jej mąż, a ona, sparaliżowana, żyła samotnie niedaleko naszego klasztoru. Kiedy odszukaliśmy grób jej męża, poprosiła mnie i mojego kolegę, abyśmy ją zostawili na chwilę samą. Długo modliła się w milczeniu, a kiedy podeszliśmy do niej, zauważyliśmy w jej oczach łzy. Uśmiechając się powiedziała do nas: „Tak bardzo mnie kochał, że gdy jechaliśmy na uroczystości do rodziny to nawet mi włosy zakręcał wałkami. Już niedługo będę z nim”. Rzeczywiście na płycie nagrobkowej było wyryte jej imię i data narodzin. Pozostało tylko wpisać datę śmierci... Nawet śmierć nie jest w stanie pokonać miłości. Miłość posiada niesamowitą moc, która daje nowe życie. Jeśli człowiek decyduje się na pozostawienie miłości w świecie, nie musi już lękać się śmierci. Oczywiście, wybór miłości wiąże się z tym wszystkim, o czym mówiłem powyżej. Kto wybiera miłość, musi być świadomy, że nie jest to łatwa droga. Co więcej, w dzisiejszych czasach, bardzo niepopularna. Można powiedzieć, że świat mówi do nas ze wszystkich stron: „Wszystko, ale nie miłość!”. Oczywiście, zawsze możesz wybrać coś, co nie będzie miłością. Jesteś wolny. Możesz skierować swój okręt na skały i roztrzaskać go. Ale to prowadzi do śmierci!
Każdy nowy dzień stawia przed tobą prawdę i fałsz, piękno i brzydotę, dobro i zło — wybieraj. Kiedy w klasie stawałem na parapecie i otwierałem okno, widziałem, jak niektórzy uczniowie patrzyli na mnie z politowaniem i może myśleli: „Co ten szalony katecheta znów wymyślił?!”. Pewnie nie mieli odwagi powiedzieć mi, że jestem świrem, ale ja miałem odwagę im powiedzieć o tym, że tak naprawdę to oni są szaleńcami, jeśli, stając na parapecie własnego życia, nie potrafią odpowiednio wybrać. Przecież nie trzeba być Sokratesem, aby wiedzieć, że pewne wybory kończą się tak, a nie inaczej.
Życie jest zbyt piękne, aby je stracić. Maryla Rodowicz śpiewała kiedyś piosenkę do tekstu Agnieszki Osieckiej: „Niech żyje bal, bo to życie to bal jest nad bale. Niech żyje bal, drugi raz nie zaproszą nas wcale”. Kiedy ktoś uświadomi sobie, że życie jest dane, ale i zadane, nie zmarnuje nawet jednej sekundy. Może potrzeba takiej sytuacji, jaka została opisana w książce Paulo Coelho pt. Weronika postanawia umrzeć. Jej wydźwięk nie podoba mi się, ale pomysł lekarza, który oznajmia młodej dziewczynie chcącej popełnić samobójstwo, że to ostatnie chwile jej życia, jest dość ciekawy. Przecież z każdą sekundą zbliżamy się do końca naszej egzystencji na tym świecie i myślę, że to jest doping do tego, aby dany nam czas przeżyć dobrze — wybrać błogosławieństwo. Czy odważysz się żyć dobrze? Poczuć powiew dobra, piękna i prawdy, która jest tuż obok i która oczekuje na twoje odkrycie? Nie zmarnuj tego, co zostało ci już dane. Jest zbyt wiele szczytów do zdobycia, aby włóczyć się dolinami...
3. Załoga, czyli czy kinderpunk musi mieć swoją ekipę?
3. Załoga, czyli czy kinderpunk musi mieć swoją ekipę?
Jak niedobrze żyć człowiekowi w samotności przekonał się już Adam, a później każdy, kto samotności doświadczył. I myślę, że nieprzypadkowo wokalista zespołu Dżem, Rysiek Riedel, śpiewał: „Samotność to taka straszna trwoga”. Do każdego rejsu — nawet tego najkrótszego — potrzebna jest załoga. Cóż dopiero, kiedy patrzymy na rejs, jakim jest nasze życie. Kiedyś byłem świadkiem, jak jeden z kapłanów, chcąc uświadomić tę prawdę, zapytał dzieciaki w przedszkolu, kiedy rodzi się wspólnota. Posłużył się w tym celu sparafrazowanymi słowami Ewangelii. Kilka razy powtórzył pytanie: „Gdzie dwóch lub trzech gromadzi się w imię moje, to co to jest...?”. W odpowiedzi usłyszał z ust małego Mareczka, który mieszkał na jednym z wielkich blokowisk Śląska: „Banda, proszę księdza!”. Jak zwał, tak zwał... Jedno jest pewne: nikt z nas nie jest samotną wyspą. Potrzebujemy innych ludzi.
DALSZY CIĄG DOSTĘPNY W WERSJI PEŁNEJ