- W empik go
Ela - ebook
Ela - ebook
Ela poznaje Mariusza w dość nieoczekiwanym momencie swojego życia. Wszystko przeczy ich związkowi – różnica wieku, status społeczny i rodzinny, ale siła uczucia, które zaczyna ich łączyć sprawia, że mężczyzna postanawia odejść od żony, Klaudii.
To nie jest typowa historia kobiety walczącej po zdradzie męża o należne jej prawa, ale opowieść o trzech zagubionych osobach. O trudnych wyborach i bezpowrotnie straconych szansach. O konsekwencjach podjętych decyzji. Tu każda ze stron płaci wysoką cenę za swoje czyny, a nadzieja na miłość i spokojne życie stają pod wielkim znakiem zapytania.
Czy wszystko można usprawiedliwić uczuciem? Czy warto bezwzględnie i z premedytacją dążyć do realizacji własnych planów?
Ela, Klaudia i Mariusz próbują walczyć o szczęście, ale to nie jest łatwe, bo okazuje się, że czasami mieć wybór to najgorsza z opcji.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7835-992-0 |
Rozmiar pliku: | 607 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ONA — Ela, lat 47, na pewno nie pretendowała do roli sobowtóra Izabelli Scorupco, grającej Helenę w Ogniem i mieczem, a już zdecydowanie charakterem i wyglądem przypominała Aleksandrę Popławską, stawiając na odwagę i zdrową bezkompromisowość. Od dawna farbowała włosy na ciepły brązowy kolor z jaśniejszymi, pełnymi słońca refleksami. Obdarzona średnim wzrostem i niewiarygodnie niebieskimi oczami. Matka samotnie wychowująca dorastającą córkę, pracująca w centrum kultury, a po godzinach dorabiająca porządkowaniem dokumentów biura nieruchomości, które, nota bene, prowadził brat Mariusza, Krystian.
***
Połączył ich los, bo tak mówiła ich linia życia, czy zadecydował o tym zwykły przypadek?
Stanęli sobie na drodze zupełnie nieświadomie czy byli sobie przeznaczeni?
Czy ich losy miały prawo się skrzyżować?
Na pewno nie można było tej kwestii rozstrzygnąć za pierwszym razem. Wtedy w ogóle nie zwrócili na siebie uwagi. Zlecenie gruntownego remontu w jednej z sal niezbyt nowoczesnego centrum kultury spowodowało, że Mariusz i Ela spotkali się po raz pierwszy. On to pamiętał, ale bardziej pod kątem transakcji, ona nie. Zresztą wtedy współpraca między nimi nie doszła do skutku, ponieważ wysoka wycena kosztów renowacji zrodziła potrzebę uzyskania dodatkowych funduszy spoza budżetu gminy.
Od tamtej chwili minął rok. Teraz ona sporadycznie była jego szefem, przy zleceniu dla centrum, a on jej, bo z czasem okazało się, że biuro nieruchomości, w którym dodatkowo pracowała, wcale nie należy do jego młodszego brata, Krystiana. Z racji zbyt dużej liczby obowiązków Mariusz część z nich zrzucił na niego, ponieważ Krystian po długoletnim pobycie w Holandii nie wiedział, co zrobić ze swoim życiem.
Ela nigdy w to nie wnikała, nie zwracając uwagi na identyczne nazwiska obu panów, bardziej patrząc na swoją dość kiepską sytuację materialną, która sprawiała, że dorabianie porządkowaniem dokumentów i ogarnianiem biura, czyli po prostu sprzątaniem, okazało się nieodzowne dla poratowania jej domowego budżetu. Nie żeby jej nie starczało na życie, choć, będąc samotną matką, często kilka razy oglądała każdą wydawaną złotówkę, wiele sobie odmawiając. W końcu niestety to, co wiecznie spychała na koniec kolejki potrzeb, samo o sobie przypomniało, a mianowicie dość skromnie ponad piętnaście lat temu urządzone mieszkanie. Nie inwestowała w nie, bo po prostu nie miała na to wystarczających środków. Dlatego też, gdy córka dorosła na tyle, by wziąć na siebie część domowych obowiązków, wymyśliła remont pokoju, a żeby zdobyć na to pieniądze, dzielnie walczyła po godzinach, dorabiając sprzątaniem i wklepując w komputer przeróżne pisma.
Mariusz w końcu podpisał kontrakt na prace w centrum kultury. Ponieważ remont pomieszczenia został rozłożony na cztery jesienno-zimowe miesiące i wymagał codziennego nadzoru, częściej gościł on w biurze Eli, przynajmniej po to, by powiedzieć zwykłe „dzień dobry”. Tacy byli wtedy wobec siebie uprzejmi, zachowując oczywiście wszelkie formy oficjalnej znajomości, nadmiernie używając zwrotów „pani Elu” i „panie Mariuszu”. A on z każdym dniem coraz bardziej wchodził w jej podświadomość. Zakodowała z tyłu głowy jego wizerunek, wyjątkowo elegancką aparycję, zawsze wyprostowaną sylwetkę i te patrzące z zainteresowaniem, nie tylko na nią, roześmiane niebieskie oczy. Okazywał tym niebagatelny szacunek każdemu rozmówcy, a szczególnie swoim pracownikom. Elokwencja, wypływająca z każdego przemyślanego słowa, szczególnie zwróciła uwagę Eli, która, pracując w kulturze, przyjęła pewne normy zachowania.
Złapała się na tym, że codziennie czekała na jego „dzień dobry”. Nie chciała tego, walczyła z pragnieniem, tłumaczyła sobie, że to znacznie przekracza ustalone granice, ale głupie serce przecież tak często nie słucha rozumu. No i w końcu sama przed sobą musiała przyznać, że nie wie kiedy, ale ją zauroczył. W konsekwencji skrycie się w nim podkochiwała, snując marzenia wyłącznie w swojej wyobraźni, na zewnątrz wciąż zakładając swój beznamiętny pancerz. Ten stan rzeczy bardzo jej odpowiadał, dopóki go nie widziała. Na szczęście po zakończeniu realizacji zlecenia dla centrum ich znajomość naturalnie wygasała, choć platonicznej miłości zupełnie to nie przeszkadzało. I na tym etapie miała pozostać, ponieważ Ela wiele razy doświadczyła rozczarowania i nie chciała, by ktoś kolejny raz ją zranił. Nie przypuszczała, że niebawem sama sobie zada najwięcej bólu i wpadnie w zastawioną przez los pułapkę…
Z nudów, by trochę urozmaicić monotonną wiosenną codzienność, zapisała się na treningi kickboxingu, zresztą nie pierwszy raz szukając pomysłu na siebie. W tym wieku? Wiele osób stukało się w głowę, gdy o tym mówiła. Ale na te zajęcia od kilku miesięcy uczęszczała jej córka, Kornelia. Tak entuzjastycznie o nich opowiadała, że i Ela postanowiła spróbować. Jakiż szok przeżyła, kiedy wyszło na jaw, że jednym z instruktorów jest nie kto inny, tylko Mariusz! Kornelia nie miała zielonego pojęcia, że jej mama utrzymuje bliższą znajomość z jednym z właścicieli niewielkiego klubu, więc doznała podwójnego szoku, widząc po raz pierwszy tak oniemiałą, choć na co dzień dość wyszczekaną rodzicielkę. Ela stanęła na progu sali treningowej, usytuowanej w piwnicznych pomieszczeniach budynku po dawnych koszarach wojskowych, i nie mogła zrobić kroku do przodu. Ale tylko przez chwilę, bo z natury nie należała do tchórzy, i skoro już powiedziała A, to i z pozostałymi literami alfabetu też potrafiła sobie poradzić. Zebrała się w sobie i ruszyła w kierunku podchodzącego do niej mężczyzny.
— No dzień dobry. — Mariusz przywitał ją z szerokim uśmiechem na twarzy. — Tak właśnie myślałem, że pani to pani, pani Elu, kiedy Damian zgłosił mi nową uczestniczkę zajęć. — Wyciągnął rękę na powitanie i nieskrępowany przytrzymał dłużej w uścisku jej dłoń. — Bo chyba drugiej osoby o takim imieniu i nazwisku w naszym małym mieście nie ma.
— Jest — odparła, nie do końca przemyślawszy odpowiedź. — Moja siostra.
— Ale ma z pewnością inne imię i, jeśli wyszła za mąż, to i nazwisko.
Musiał tak szczerzyć te równe białe zęby, dodatkowo potęgując jej zmieszanie?
— Tak, oczywiście. — Spuściła wzrok ze wstydem, a czerwony wykwit pokrył całą jej twarz. — Choć ma podwójne nazwisko, panieńskie i męża — dodała znacznie ciszej.
— Pani Elu. — W końcu musiał puścić jej dłoń, bo podszedł do nich drugi trener. — To Damian, mój serdeczny przyjaciel i współwłaściciel naszego małego klubu. Na początek trafi pani pod jego skrzydła, tak jak pani córka, a dopiero z czasem w moje, gdy już zobaczymy, jak panie sobie radzą. Strój, jak widzę… — Zmierzył ją od góry do dołu — …ma pani odpowiedni, choć to z pewnością zasługa Kornelii.
Nie miał prawa pamiętać jej imienia, a jednak użył go bardzo swobodnie.
— Nie tylko — obruszyła się Ela i nagle ją zatchnęło. „O rany — jęknęła w duchu. — Ale robię z siebie idiotkę!”. Wypuściła z płuc nadmiar powietrza i spokojnie dopowiedziała: — Od wielu lat uprawiam różne formy aktywności. Wiem, że to może przy tym sporcie nie za wiele pomoże, ale kondycję fizyczną mam raczej niezłą. Stąd i wybór odpowiedniego ubrania nie stanowił jakiegoś szczególnego problemu. — „Mateńko — walnęła się w myślach w czoło. — Co ja wygaduję?!”. — Może jednak pójdę do szatni — mruknęła, mocno skrępowana budowanym przez siebie niepotrzebnym dystansem.
— Za pięć minut zaczynamy — krzyknął za nią Damian.
— Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? — Ela napadła na Kornelię w szatni.
— Ale czego?
Córka z pewnością nie udawała zdziwienia, nadal pozostając w szoku po wcześniejszym zachowaniu mamy.
— Że pan Mariusz prowadzi te zajęcia! — syknęła przez zaciśnięte zęby.
— Mamo, a czemu to dla ciebie taki problem? — zaczęła spokojnie, chcąc uniknąć niepotrzebnej awantury. — Ja pana Mariusza widzę w klubie dopiero drugi raz. Moje treningi prowadzi pan Damian. Między spotkaniami grupy początkującej i zawodniczej, zajęcia ma jeszcze grupa średniozaawansowana, a do tej pory nie interesowało mnie, kto ją trenuje. Słyszałam kiedyś coś o panu Mariuszu, ale kompletnie tego nie zakodowałam.
— Mogłaś mnie uprzedzić — powiedziała Ela z wyrzutem.
— A skąd mogłam wiedzieć, że się w ogóle znacie?
— Przecież widziałaś go u mnie w pracy.
— Ciekawe kiedy, skoro praktycznie u ciebie nie bywam? Zresztą, gdybym wiedziała, że znasz trenera, na pewno bym cię o tym uprzedziła. — Kornelia wzruszyła ramionami i przeszła do sali treningowej.
Ela przez moment stała bez ruchu. No i po co robiła taką aferę? Z powodu zwykłej kobiecej próżności? Co z tego, że na co dzień chodziła w sukienkach i obowiązkowo na wysokich obcasach? Teraz wiele swoich mankamentów po prostu ukryje pod luźną koszulką, jedynie tego cholernego cieknącego potu i czerwonej z wysiłku twarzy nie schowa przecież za ręcznikiem! No cóż, trzeba jakoś przełknąć tę żabę i mocno przytrzymać w ryzach swoje zainteresowanie, bo głównie o to tu chodzi. O to, by nie wyczytał z jej oczu tego, co usilnie próbowała ukryć. To jest najważniejsze, samodyscyplina, poza tym przecież nie musi robić na nim żadnego wrażenia. Nawet nie powinna, doszła do zdecydowanej konkluzji, po czym westchnęła i podążyła za córką.
***
Co Ela pamiętała ze swojego pierwszego treningu? Hałas powodowany przez intensywne kopnięcia w worki treningowe, obolałe kostki dłoni i piszczeli oraz ukradkowe spojrzenia Mariusza. Wkurzona na sytuację nie przewidziała konsekwencji mocnych uderzeń, wywołanych spięciem i niepotrzebnymi nerwami. Zamiast skupić baczniejszą uwagę na poleceniach i sugestiach trenera, ona wkładaną w ćwiczenie siłą wolała zatuszować swoje niepotrzebne zażenowanie. Tym bardziej że od dawna mieszał jej w głowie swoim zmiennym zachowaniem i wysyłaniem sprzecznych sygnałów. Niby uprzejmy, choć wciąż zdystansowany, a jednak przeciągający spotkania służbowe, zahaczając często o tematy pośrednie, a nie wyłącznie dotyczące pracy. Wiele razy dawał do zrozumienia, że dobrze się czuje w jej towarzystwie. Ale też wiele razy odpowiadał oschle, nagle budując między nimi mur. Niemiłosiernie ją to denerwowało.
Ela znała swoje miejsce. Wiedziała, że Mariusz ma rodzinę, natomiast towarzysząca kobiecie na co dzień samotność była poniekąd jej wyborem. Wynikała bardziej z lenistwa niż życiowych doświadczeń, bo tych za wiele na swoim koncie nie zapisała. Kiedy coś zaczynało się psuć między nią a partnerem, był to nieomylny znak, że tę relację należy jak najszybciej skończyć. Czasami sama wymyślała banalny pretekst, nie potrafiąc walczyć o żaden ze swoich związków. Ba, nawet stanęła z oblubieńcem na ślubnym kobiercu w kościele, ale zaliczyła bardzo krótki staż małżeński, bo od męża alkoholika odeszła równie szybko, jak przyjęła oświadczyny. Swój związek rozpoczęli w lutym, w październiku składali sobie obietnicę spędzenia razem życia w zdrowiu i chorobie po kres swych dni, a rok później Boże Narodzenie spędzali już osobno.
Numerologiczna jedenastka nie do końca przekonana o własnej wartości, wciąż z niską samooceną, szczególnie w odniesieniu do swojej urody, parła do przodu samotnie, pokonując przeciwności losu wspólnie z dorastającą córką. Przez piętnaście lat Kornelia stanowiła centrum jej świata, a niebywale ciężko odcina się pępowinę od osoby, która trzyma przy życiu, każdego dnia motywując do działania. Nikt za Elę nie ogarniał pracy, domu, szkoły i zajęć pozalekcyjnych. A że „mistrzowska jedenastka” w charakterystykę numerologiczną miała wpisane znacznie częściej niż u innych występujące stany melancholijne, musiała uporać się z nimi sama.
Z natury zamknięta w sobie, stawała w pojedynkę do walki z wszelkimi kłopotami. Wciąż szukała skalibrowanego antidotum na powracającą depresję, na początku drogi, jeszcze przed urodzeniem córki, podejmując decyzję o organizacji reżyserowanych przez siebie koncertów, choć w ostateczności wielokrotne słuchanie wybranych piosenek, utwierdzało ją jedynie w przekonaniu o własnej beznadziejności i samotności. Wymyślała repertuar na Dzień Kobiet, by potem płakać w poduszkę i użalać się nad sobą.
Pewnego dnia, prawie trzy lata temu, powiedziała „dość”. Podjęła decyzję, że czas wzbogacić występy wokalne o choreografie taneczne i dzięki temu totalnie zmienić tematykę koncertów. Nie śpiewać tylko o skrzywdzonych i walczących o swoje być albo nie być kobietach, ale zastąpić repertuar płaczliwy iście tanecznym. Zaraziła swoim chwilowym optymizmem kilka pań amatorek i całkiem dobrze bawiły się one i na próbach, i na występie. Tak dobrze, że w kolejnym roku grupa samoistnie się rozrosła, ba, jej grono wzbogacili panowie, chętni do odtańczenia tanga do utworu Michaela Jacksona Dirty Diana. Ludzie lubili przebywać z Elą i cenili płynącą z niej chęć do działania, stąd i realizacje koncertowe cieszyły się dużym powodzeniem, a jej taneczna rodzina zyskiwała coraz więcej nowych członków.
To właśnie wtedy, gdy rozwijała przygodę z tańcem, postanowiła dodatkowo rozpocząć edukację w zakresie pływania. Doszła do wniosku, że już wystarczająco inwestowała w rozwój Kornelii i zajęcia pozalekcyjne córki: balet, pływanie, taniec współczesny, jazdę konną, strzelanie z łuku, a nawet nieudane próby nauki śpiewania. Przyszedł czas na inwestycję w samą siebie. Intensywne treningi dwa razy w tygodniu spowodowały, że w końcu nabrała figury, jakiej nie było jej dane osiągnąć przez całe dorosłe życie, a szczególnie po ciąży. Tak, dojrzałe kobiety często wyglądają lepiej niż w czasach młodości. Imponowało jej, kiedy na fizyczne zmiany reagowała szczególnie „słaba płeć”. Była dumna ze swoich kształtnych ramion i coraz bardziej płaskiego brzucha. Do chwili, aż przestała mieć czas dla siebie, zwłaszcza na czytanie książek, i z przemęczenia zaczęła wyglądać jak zombie.
Wpadła w taki kołowrotek, że myśl o rezygnacji z jakiegokolwiek zajęcia — pracy po godzinach, pływania, aerobiku trenowanego w domu, tańca, a od niedawna kickboxingu — wprowadzała ją w popłoch, a w głowie natychmiast kiełkował niepokój co zrobi z wolnym czasem. Często powtarzała, że siedzenie w domu to koniec wszystkiego, uważając, że w nim ludzie jedynie umierają. Choć z drugiej strony zaczęła się zastanawiać: po co i dla kogo to robi? Czy w końcu znajdzie kogoś oprócz córki i koleżanek, kto to wszystko doceni? Kto zauważy jej umięśnione ciało, ale też dostrzeże, jak ono czeka na czuły dotyk kochanka? Czy spełni marzenia o kompletnej miłości, o której śpiewał Elvis Presley w piosence Let it be me, a której mogła słuchać w nieskończoność? Bo „przecież musi być ktoś po drugiej stronie tęczy”, jak śpiewała Agnieszka Chrzanowska, która pewnie też żyła podobną nadzieją, pisząc utwór Tęcza.
Nadzieja! No tak! Ona umiera ostatnia, jak mówi słynne powiedzenie. Ale czy żyjąc nadzieją, można spełnić którekolwiek z wielu marzeń? Czy nadzieja potrafiła sprawić, że los Eli się odmieni? Przecież i na nią ktoś musiał czekać po drugiej stronie tęczy. Często myślała, że samotność wśród ludzi jest straszna i destrukcyjna, wciąż wypatrując księcia na białym koniu, którego próżno było szukać w dzisiejszych czasach. Czasach dalekich od baśniowych happy endów.PIERWSZY WEEKEND WRZEŚNIA
Krystian: Bardzo panią przepraszam, Pani Elu, ale rozłożyła mnie grypa. Dziś dokumenty w biurze przejrzy z panią Mariusz. Wszystko mu przekazałem, więc nie powinno być żadnych kłopotów. Zresztą przecież Pani wie, co robić, tylko to pismo do spółdzielni zredagujcie razem. Pozdrawiam Krystian.
— Cholera jasna! — krzyknęła Ela, patrząc w sobotni poranek na ekran telefonu komórkowego. — Jeszcze tego brakowało!
Nie dość, że miała ciężki tydzień w pracy, bo po sezonie letnim dostała mnóstwo papierów i faktur do opisania, zaliczyła sprzeczkę z dyrektorem o totalną bzdurę, to jeszcze zamiast fajnego luźnego czasu spędzonego na „pańszczyźnie”, jak określała pracę dodatkową, będzie musiała baczyć na każdy swój gest i pilnować każdego wypowiedzianego przy Mariuszu słowa. Kiedyś tak lubiła jego „dzień dobry”, a teraz niepotrzebnie spinała całe ciało na sam dźwięk jego głosu. Załamka!
Już od samego rana czuła, że coś będzie nie tak. Przez okres wakacji utrzymywała z nim sporadyczny kontakt. Teraz będzie go widywać systematycznie, bo oczywiście z początkiem roku szkolnego przejął jej trzyosobową grupę na kickboxingu. Nagle postanowił osobiście trenować rokujące jego zdaniem zawodniczki, biorąc je pod swoją wyłączną pieczę. Już zdążyła przyzwyczaić się do braku jego widoku, choć ciągle siedział jej w głowie. Lubiła sobie wyobrażać, że jest gdzieś obok, że czuje zapach męskich perfum i… Kurde, dość tego, należało wrócić do rzeczywistości i znów prowadzić swoją grę „niezainteresowanej”. „Opamiętaj się, kobieto — powtarzała sobie w myślach. — Spotkanie z nim sam na sam nie jest przecież totalną katastrofą”. A jednak tego dnia wyjątkowo skręcało ją w żołądku.
***
Biuro nieruchomości mieściło się w dzielnicy nadmorskiej, gdzie nadzwyczaj szybko powstawały nowe osiedla z apartamentami do wynajęcia, które, o dziwo, błyskawicznie sprzedawano. Szczególnie Niemcy i poznaniacy kupowali tu niewielkie dwupokojowe mieszkania, by na wynajmowaniu ich w sezonie letnim szybko zarobić na spłatę wysokiego kredytu, zaciągniętego na zakup nieruchomości. Ta inwestycja w miejsce z widokiem na morze i niewielką odległością do pokonania, by stanąć na piaszczystej plaży, zwracała się każdemu. Biuro Mariusza i Krystiana przeprowadziło wiele takich korzystnych transakcji.
Ela jak zwykle pojechała do pracy na rowerze. Korzystała z tej darmowej i zdrowej komunikacji przez cały rok, niezależnie od pogody. Dziewczynom, czyli jej i córce, w pokonywaniu kilometrów nie przeszkadzał ani deszcz, ani wiejący od morza silny wiatr, ani śnieg, który w ich rodzinnym mieście należał do rzadkości, a jeśli nawet spadał niezapowiedziany, to i tak szybciej topniał niż dzieci zdążyły przygotować sanki.
Tradycyjnie przyjechała do biura kilka minut przed czasem. Mariusz już na nią czekał, siedząc w samochodzie i pisząc coś na telefonie. Lekkim stuknięciem paznokciami w szybę dała znak o swojej obecności. Nie chciała udawać, że go nie zauważyła, i wejść do budynku jak gdyby nigdy nic, tym bardziej że i tak musiałaby na niego czekać przed drzwiami pomieszczenia na czwartym piętrze apartamentowca. W końcu to on był szefem, czy tego chciała, czy nie. Zatrudniał ją i płacił za jej pracę, więc należał mu się szacunek.
W windzie unikali swojego wzroku, rozmowa też jakoś się nie kleiła. A przecież wczoraj na treningu było tak wesoło… Kilka grup naraz walczyło ze swoimi ograniczeniami, stres pokonując śmiechem do tego stopnia, że brzuchy bardziej ich bolały od tej czynności niż kolejnych stacji siłowych. Widocznie dziś humor już nie dopisywał Mariuszowi, sama też zbytnio nim nie tryskała. Rozkojarzona weszła do pokoju socjalnego, by zostawić swoje rzeczy i przygotować obojgu poranną kawę. Nie usłyszała, kiedy stanął za nią, skupiona na prozaicznej czynności wyciągania kubków z szafki nad zlewem. Wpadła na niego tak niefortunnie, że ich wargi na kilka sekund się zetknęły.
— O matko, przepraszam! — Przerażona zasłoniła usta dłonią.
Popatrzył jej w oczy i wiedział już wszystko, potwierdzając każde ze swoich wcześniejszych przypuszczeń. Zdenerwowana Ela próbowała uciec z pokoju i od Mariusza, ale on nagle złapał ją za łokieć i mocno przyciągnął do siebie. Była przygotowana na wszystko, na awanturę, wyrzuty, może nawet przeprosiny, tylko nie na to, że teraz on doprowadzi do połączenia w delikatnym pocałunku. Wyjawiali swe pragnienia dotykiem ust, przekazując skrywane dotąd uczucia. Jak w bajce, w którą oboje nie wierzyli. Zatopili się w swoim świecie, w którym nagle wszystko wskoczyło na swoje miejsce jak puzzle w układance. Bez przypadkowości, nadmiernej intensywności, gwałtowności. Tak jakby codziennie obdarzali się pocałunkami, a nie smakowali siebie po raz pierwszy. Nie zważali na otoczenie, widząc tylko siebie i czując przyspieszone bicie serc. Do rzeczywistości przywrócił ich dźwięk telefonu Mariusza.
— Odbierz. — Oszołomiona Ela nie wiedziała, co mądrzejszego mogłaby powiedzieć.
— Za chwilę. — Mariusz patrzył w jej niebieskie oczy, szukając odpowiedzi na niezadane jeszcze pytania.
— Proszę… — dodała cicho. — Będą tak dzwonić bez przerwy, przecież wiesz.
— Wiem. — Westchnął i spojrzał na wyświetlacz. — To z budowy. Przepraszam, ale muszę odebrać i pewnie jechać, bo z bzdurą nie dzwoniliby w sobotę.
Pocałował ją mocno jeszcze raz i wyszedł, zostawiając Elę z głową pełną wątpliwości. Urzeczywistniły się wszystkie jej skrywane marzenia, ale w ślad za nimi błyskawicznie przyszło opamiętanie i strach. Skąd ten pocałunek? Tak nagle? Czyżby intuicja jej nie zawiodła? Jednak jest nią zainteresowany, tak samo, jak ona nim, tylko udawał? Skoro ona udawała, to on też mógł. Cholera, przecież chyba nie będzie musiała kolejny raz przypominać mężczyźnie o jego żonie i rodzinie? „Matko, co ja zrobiłam! — pomyślała spanikowana. — Znowu trzeba będzie uciekać, zmieniać swoje życie? Hobby, pracę? Czekać? Na co? Na kogo?! Przecież to niemożliwe, młodsi faceci nie szukają sobie starszych kobiet!”.
Z potoku natrętnych myśli wyrwał ją dźwięk przychodzącego SMS-a:
Mariusz: Poczekaj na mnie, musimy porozmawiać.
Już wiedziała, że nie ma po co czekać. „Jesteś cudowna, ale zasługujesz na kogoś lepszego” — te słowa słyszała już wielokrotnie. „Przepraszam, to był nagły impuls”, „ja przecież mam żonę… i nawet ją kocham”, „nie mogę zrobić tego swoim dzieciom”. Opamiętanie przychodziło do mężczyzn równie szybko jak zapomnienie. Doświadczyła tego nie raz! Ukradkowy całus, a potem ogrom wyrzutów sumienia. Co z tego, że ona podchodziła do życia uczciwie, skoro inni pragnęli przez chwilę potraktować je jak zabawę. Uciec od codzienności, poczuć adrenalinę, złapać wiatr w skrzydła, by za chwilę spaść z łomotem ze sfery marzeń i powrócić do rzeczywistości
— Nie! Nie po raz kolejny! — powiedziała na głos. — Znowu to samo! Głupie tłumaczenia, które wiecznie słyszę. Nie chcę tego więcej!
W rekordowym tempie wyrobiła się z pracą. Powkładała do teczek przygotowane w tygodniu papiery, posegregowała dokumenty zalegające na biurku, spakowała przesyłki, napisała pismo do spółdzielni, pozostawiając Krystianowi ostateczną weryfikację, posprzątała biuro i po prostu uciekła. Inną drogą niż przyjechała, wiedząc, że jeśli wróci przez miasto, na pewno spotka po drodze Mariusza, więc pojechała na rowerze ścieżką biegnącą nad samym morzem.
Telefon zadzwonił już po dziesięciu minutach. Nie odebrała. Jechała coraz szybciej… Uciekała przed nim, przed sobą, przed słowami, których nie chciała już słyszeć. Kiedy kolejny raz z torebki dobiegł do niej dźwięk telefonu, nie wytrzymała.
— Jestem na to za stara — wrzasnęła na całe gardło, wzbudzając swoim zachowaniem zainteresowanie mijanych spacerowiczów.
Po powrocie do domu zauważyła pięć nieodebranych połączeń i tyle samo wiadomości.
Mariusz: Odezwij się, proszę.
Mariusz: Dlaczego nie zaczekałaś?
Mariusz: Oddzwoń.
Mariusz: Pozwól mi wyjaśnić.
Mariusz: Porozmawiaj ze mną.
Długo toczyła wewnętrzną walkę, aż w końcu napisała:
Ela: Nie mogę… to nie powinno się wydarzyć… przepraszam.
Odłożyła telefon i rzuciła się na łóżko, płacząc w poduszkę. Z muzyką Il Divo w słuchawkach ustawionych najgłośniej jak się dało, przeleżała do późnych godzin wieczornych, zagłuszając wszystko dookoła, nawet myśli, pozwalając bez ustanku płynąć łzom. W kółko zadawała sobie te same pytania: czy zawsze musiała lokować swoje uczucia w mężczyźnie, który nie chciał na nie odpowiedzieć? Czy za każdym razem musiała zauroczyć się kimś, kto już należał do kogoś innego!? Cholerna głupia głowa!
Nie próbował już więcej nawiązać kontaktu. Nie dzwonił. Nie pisał.
Wszystko mu ułatwiła swoim głupim podsumowaniem: „To nie powinno się wydarzyć, przepraszam”.
Pomyślała za niego… Pozwoliła mu na chwilę refleksji, po której przyjdzie opamiętanie… Jak zawsze wzięła winę na siebie…
Niech i tak będzie!