- promocja
- W empik go
Elfy Londynu - ebook
Elfy Londynu - ebook
Współczesny Londyn, w którym elfy i ludzie żyją wspólnie, na podobnych zasadach.
Stare, potężne elfickie rody prowadziły niegdyś ze sobą wojny, po nich nastąpiły stulecia względnego spokoju, jednak rany nie zabliźniają się łatwo i w ostatnich czasach zdają się znów zaogniać. Rośnie też i umacnia się grupa radykalnych głosicieli wyższości rasowej elfów nad ludźmi.
Młoda elfka Arianrhod infiltruje organizację terrorystyczną, szukając osobistej zemsty. Tymczasem miasto staje się areną zakulisowych starć zwaśnionej elfickiej arystokracji. Arianrhod niechcący trafia w sam środek przygotowań wojennych. Wielowątkowa opowieść o konfliktach rasowych, o ambicjach i życiu zdeterminowanym rodowymi powinnościami.
Marta Dziok-Kaczyńska z urodzenia gdańszczanka, od 2006 roku mieszka w Wielkiej Brytanii. Studiowała historię i filmoznawstwo na University of Glasgow w Szkocji. Specjalizowała się w średniowiecznej kulturze dworskiej. Mieszka w Londynie w dzielnicy Islington z mężem i dwiema córkami.
Od 2008 roku prowadzi blog riennahera.com.
Niedawno założyła podcast „Korespondencja z Londynu”, w którym opowiada o różnych aspektach życia w Zjednoczonym Królestwie.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8318-476-0 |
Rozmiar pliku: | 2,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1.
– No nie mogę, weź patrz.
Wagon metra nie wydawał się zatłoczony. O tej porze można było bez trudu znaleźć miejsce siedzące, a każdy pasażer miał doskonały widok na innych podróżujących. Uwagę młodego człowieka przyciąg- nęła stojąca przy wyjściu dziewczyna. Czytała książkę, opierając się o drzwi odgradzające od siebie wagony. Szybę w drzwiach opuszczono, więc ciągły ruch powietrza rozwiewał jej długie kasztanowe włosy, które próbowała zgarnąć i przytrzymać, nie odrywając wzroku od tekstu. Założyła kosmyk za ucho. Szpiczaste ucho elfki.
– No to się, kurwa, rozmówimy.
Barczysty, ogolony na łyso chłopak w dresowej bluzie podniósł się z miejsca i pewnym krokiem ruszył w jej stronę. Jego bliźniaczo podobny przyjaciel podążył za nim. Dziewczyna zmierzyła ich znudzonym wzrokiem.
„Na oko jakieś dziewięćdziesiąt kilogramów każdy, czuć od nich alkohol. Mogę oberwać, ale powinnam dać radę”, oceniła w myślach i westchnęła.
– Jakiś problem, panowie?
– Ty jesteś pieprzonym problemem, dziwko.
Wśród pasażerów przeszedł szmer. Dwie siedzące najbliżej młodziutkie dziewczyny wstały i w pośpiechu przeszły na drugi koniec wagonu.
– Zdajecie sobie sprawę, że was będzie to boleć bardziej niż mnie, prawda? Jestem pełna dobrych intencji i nawet nie muszę udawać, że mam gdzieś wasze chamskie teksty – powiedziała ze wzgardą.
– Tu są dzieci! – Rozległ się głos siedzącej nieco dalej kobiety. Po obu jej stronach siedzieli chłopcy w wieku szkolnym, zajęci graniem na smartfonach i niezwracający uwagi ani na elfkę, ani na agresywnych osiłków. – Wysiadłaby pani, po co komu kłopoty?
Elfka parsknęła śmiechem i schowała książkę do skórzanej teczki. Podwinęła rękawy i założyła ręce na piersiach.
– Zapraszam – rzuciła do osiłków, mierząc ich wzrokiem znudzonej pantery, której nie chce się podnosić ze swojego miejsca.
Zanim zdążyli zareagować, drzwi między wagonami otworzyły się i weszło przez nie dwóch wysokich, smukłych blondynów, sporo wyższych od ogolonych agresorów, choć – tak jak tamci – podobnych do siebie nawzajem. Obaj ubrani byli w ciemnozielone płaszcze z wysokimi kołnierzami. Jeden miał pod płaszczem flanelową koszulę i jeansy, a włosy związał rzemieniem. Drugi wyglądał, jakby szedł do biura. Jego włosy były nieco krótsze i założone za szpiczaste uszy.
– Kurwa, jakiś zjazd ścierwa – pieklił się chłopak w dresie.
Jego kolega stracił nagle rezon i wydawał się raczej nerwowy.
– Czy oni pani przeszkadzają? – odezwał się mniej starannie ubrany elf.
– Poniekąd.
– Ja ci zaraz przeszkodzę, zjebie, będziesz zbierał zęby z podłogi!
– Ej, stary, może ich zostawmy… – próbował uspokoić osiłka przyjaciel.
Pociąg zatrzymał się na stacji. Wszystko rozegrało się błyskawicznie – kiedy drzwi się otworzyły, rosły młodzieniec wyleciał z impetem na peron.
– Kurwa! – Towarzysz wyskoczył za nim, nie tracąc czasu na oglądanie się za siebie.
– Trzeba uważać przy hamowaniu. Trzymać się trzeba – krzyknął za nimi jeden z blondynów.
Na peronie zaczęła zbierać się grupa gapiów. Poszkodowany chłopak, którego bluza upstrzona była plamami krwi cieknącej z nosa, próbował podnieść się z podłogi. Tymczasem w wagonie zapadła grobowa cisza. Parę osób wyszło, ale nikt z czekających na peronie nie ośmielił się wsiąść. Niektórzy, obserwujący scenę znad telefonów lub rozdawanych w metrze darmowych gazet, wrócili do swoich zajęć. Kobieta, która wcześniej odezwała się w sprawie dzieci, wydawała się teraz nerwowa. Elfka pomachała do niej, uśmiechając się szeroko, ale nie był to przyjazny uśmiech.
Jednak w chwili, gdy odwracała się do nowo przybyłych, jej twarz w ciągu sekundy zmieniła wyraz. Nieprzyjemny grymas zniknął, a blondyni zostali uraczeni widokiem promiennych sarnich oczu.
– Bardzo to szarmanckie, choć niepotrzebne. Potrafię sama o siebie zadbać. Niemniej serdeczne podziękowania od rodu Faolain.
– Szkoda, żebyś pobrudziła sobie płaszcz czy złamała paznokieć. Cała przyjemność po naszej stronie. Z wyrazami uszanowania od rodu Shannagher – odparł z uśmiechem ten bardziej elegancki.
– Pozostaję dłużna.
– Drobiazg. Obyśmy spotkali się kiedyś pod bardziej przychylnymi gwiazdami, droga Faolain.
Pociąg zatrzymał się na stacji Moorgate. Blondyni wysiedli, a rozbawiona elfka przewróciła oczami. Jeszcze chwilę patrzyła za nimi przez szybę odjeżdżającej kolejki, po czym wróciła do lektury.
– Powinieneś był poprosić ją o numer, Dylan – powiedział ten bardziej elegancki, kiedy stali na ruchomych schodach.
– Faolain? Serio? Czy ktoś z nas kiedykolwiek miał z Faolainami relacje wychodzące poza uprzejmy brak zainteresowania?
– Zawsze musi być ten pierwszy raz.
– Szkoda czasu. Przy okazji, o której jedziesz odebrać stroje?
– Nie wiem. Czemu pytasz?
– Mógłbyś odebrać też moje, najdroższy kuzynie?
– To dlatego do mnie wpadłeś z samego rana? – Elf przystanął, śmiejąc się szyderczo.
Idący za nimi korytarzem mężczyzna zagapił się i wpadł na nich, sycząc wściekle.
– O, przepraszam bardzo… – powiedział elf, usuwając mu się z drogi. – Oczywiście, że odbiorę, jeśli tylko dasz mi do ręki gotówkę, najdroższy kuzynie. Wciąż wisisz mi za poprzedni raz. Wiem, że jesteś bardzo młody i stosunkowo biedny, ale nie tak młody i tak biedny.
– Nie masz pojęcia, jak biedny jestem.
– Najwyższy czas, żebyś zajął się czymś pożytecznym. Albo przynajmniej dobrze się ożenił. Może trzeba było jednak wziąć telefon od tej Faolain? Oni nie są przypadkiem skoligaceni z Belaisami? Mogłaby cię przedstawić jakiejś powabnej krewnej.
– Desmond, bracie, skąd ci się dzisiaj bierze ta potrzeba sprowadzania mnie do parteru?
Zbliżając się do bramek wyjściowych, sięgnęli do kieszeni płaszczy, aby poszukać kart Oyster.
– Podsuwam ci tylko sposoby rozwiązania kłopotliwej sytuacji. Są gorsze powody, żeby się ożenić niż potrzeba poprawienia statusu materialnego.
– Jak już wspomniałeś, nie jestem aż tak młody ani aż tak biedny. Ile jestem ci winien?
2.
– To moja ostateczna decyzja.
Niewiele osób chciało być powodem irytacji Nevfalathiel Brennan. Na pewno nie Arianrhod Faolain, której z niemałym wysiłkiem udawało się od dłuższego czasu utrzymywać pozycję pupilki komendantki. Osoby, które uporczywie irytowały przełożoną, miały tendencję do popadania w bardzo paskudne tarapaty. Nikt nie wiedział o tym lepiej niż Arianrhod. Ta wiedza była jej przekleństwem i powodem, dla którego w ogóle zadawała się z tym rasistowskim ugrupowaniem. Na razie musiała jeszcze zachowywać pozory zaangażowania.
– Jak sobie życzysz, Nev.
– Nie powinno cię nawet być w okolicy. Przez następny miesiąc.
– Jeśli tak uważasz…
– To naprawdę nie jest kara, dzieciaku. Potrzebuję cię do czego innego i nie zamierzam ryzykować twojego bezpieczeństwa.
Arianrhod uśmiechnęła się półgębkiem. Nev nie była od niej dużo starsza. Najwyżej ze trzydzieści lat. W przypadku elfów taka różnica była nieistotna. Komendantka próbowała jednak prezentować się tak, jakby przemawiała przez nią powaga wieku. Własna matka i babcia wydawały się Arianrhod bardziej młodzieńcze.
– Nie kwestionuję twojej decyzji, ale daj mi prawo do przeżywania nieszczęścia. Ewidentnie nie jestem wystarczająco dobra, żeby nadać się do czegokolwiek ważnego.
– To, co robisz, jest niezwykle ważne. – Blada twarz Nevfalathiel przybrała łagodniejszy wyraz.
Przez chwilę wyglądała nawet przyjaźnie. Arianrhod przyglądała się kobiecie i po raz kolejny zastanawiała, kto wpadł na pomysł nadania jej tak idiotycznego imienia. Nevfalathiel nic nie znaczyło ani znikąd nie pochodziło, było po prostu pretensjonalne.
– No dobrze, zbieram się. Dokumenty mam ze sobą. Skoro mam być poza akcją przez miesiąc, przynajmniej będę miała co robić. Pozostaniemy w kontakcie? – Zsunęła się z masywnego blatu drewnianego biurka i sięgnęła po skórzaną teczkę i prochowiec.
Nev skinęła głową.
– I jeszcze jedno.
Co takiego?
– Postaraj się więcej nie wywoływać burd na mieście.
Arianrhod zamknęła za sobą drzwi i westchnęła głośno. Zarzuciła płaszcz na ramiona i powoli ruszyła w stronę windy.
Wychodząc z budynku, pozdrowiła nocnego portiera. Był człowiekiem, bo – dla niepoznaki – na portierni zatrudniano wyłącznie ludzi. Widząc ją, przerzucił gwałtownie stronę brukowego magazynu, jakby wcale nie wpatrywał się właśnie w zdjęcia nagiej elfki na trzeciej stronie.
Na zewnątrz padał deszcz. Zaklęła pod nosem i nie zważając na czerwone światło, przebiegła na drugą stronę ulicy. Mokre włosy oblepiały jej twarz, więc wchodząc do pubu, prezentowała się żałośnie. Prześlizgnęła wzrokiem po stolikach i znalazła Asgeira Sinclaira, siedzącego w najdalszym kącie sali.
– Witaj, ciebie też miło widzieć, dziękuję, czuję się wyśmienicie. Ach, jak pięknie wyglądasz – powiedział zgryźliwie, kiedy dosiadła się do niego bez słowa.
– I tak lepiej niż ty kiedykolwiek – odburknęła.
– Nieładnie śmiać się z kaleki.
Od czasów wojny, jeszcze zanim urodziła się Arianrhod, jego twarz od nasady nosa aż do lewego ucha przecinała głęboka blizna. Przez sto lat dobrze się zagoiła i efekt dramatyczny osłabł, jednak Asgeir był przekonany o swojej szpetności i nie mógł odżałować utraconej urody. Ale choć blizna odebrała jego twarzy perfekcyjność, i tak całą uwagę patrzących skupiały intensywnie niebieskie oczy elfa. Zwykle ich blask wystarczał, żeby sprowadzić do łóżka każdego, kogo chciał. Co czynił często i chętnie.
– Po co mnie w to wszystko wciągnąłeś? – Arianrhod jęknęła z cierpiętniczą miną, odgarniając z twarzy mokre włosy.
– Ha, rozmawiałaś z Nev. Codziennie żałuję, że nie zostawiłem jej kiedyś na pewną śmierć. Jak już idziesz do baru, to poproszę szkocką. Podwójną.
Przewróciła oczami, wyjęła z torby portfel i wstała od stolika. Po chwili wróciła z dwiema szklankami.
– Obrzydlistwo. – Skrzywił się, pociągnąwszy łyk. – Naprawdę musimy zmienić bar.
– Zawsze tak mówisz.
– Wracając do Nev. Jest jak jest. Rozkaz to rozkaz. – Jednym haustem opróżnił szklankę. – To co, następna kolejka?
– Mieliśmy iść na jednego…
– Nie ma czegoś takiego jak wyjście na jednego.
– Właściwie… co za różnica. Nie żebym wieczorami robiła ze swoim życiem coś ciekawszego.
Wstał i poszedł w stronę baru, a Arianrhod sięgnęła do kieszeni płaszcza po telefon. Miała trzy nieodebrane połączenia i kilka wyrażających troskę esemesów od osoby opisanej w kontaktach jako Ruda. Odpowiedziała pospiesznie: Porozmawiamy jutro, po czym skasowała konwersację i rejestr połączeń.
W ciągu następnych kilku godzin liczba pustych szklanek i kieliszków przed parą elfów powiększała się szybko, dopóki barman nie uderzył w dzwonek oznaczający ostatnie zamówienia. Zaczęli się zbierać.
– Słuchaj, nie przejmuj się Nev. Cała akcja jest przyspieszona, bo trochę się posypała. I dlatego cię tam nie chce. Ale nie wiesz tego ode mnie. W ogóle nic nie wiesz, a jak coś powiesz, wypruję ci flaki.
Wyszli przed lokal i Asgeir przyspieszył, żeby zatrzymać jadącą ulicą taksówkę. Otworzył drzwi i gestem nakazał towarzyszce, żeby wsiadła.
– Chciałam jechać metrem – zaprotestowała.
– Nie chrzań. Wszyscy już wiedzą o twojej akcji w metrze. Masz tu pięć dych i nie marudź.
Fuknęła tylko na niego i zamknęła za sobą drzwi. Po drodze wysłała Rudej kolejnego esemesa: Jutro. BARDZO WAŻNE.
3.
Averil była wściekła. Sheridan próbował przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz coś wytrąciło ją z równowagi, i doszedł do wniosku, że w takim stanie widział przełożoną po raz pierwszy. W końcu wydawała się podobna do swojej siostry w czymś innym niż tylko wygląd.
Biuro, w którym siedzieli, wyglądało jak wyjęte z katalogu, zupełnie jakby przez całe dnie komendantka nie robiła nic poza utrzymywaniem go w idealnym porządku i organizowaniem miejsca dla każdej kartki czy długopisu, które mogłyby zakłócić perfekcyjność przestrzeni. Strategicznie umieszczone przedmioty osobiste podkreślały, że ma jednak życie poza pracą – na biurku stała ramka ze zdjęciem męża i córki, blat białej szafki był domem dla kolekcji bliżej nieokreślonych antycznych bibelotów. Na ścianie wisiały ryciny z historycznymi scenami symbolizującymi wolność, równość i braterstwo ras. Każdy element wnętrza idealnie komponował się z dowolnym innym elementem. Sheridan czuł, jakby swoją obecnością zakłócał spokój sanktuarium.
Kobieta kolejny raz sięgnęła po telefon. Odruchowo weszła do rejestru połączeń i wcisnęła na ekranie ostatni wybierany kontakt, ale od razu włączyła się poczta głosowa.
– Co on sobie, do cholery, wyobraża?!
– To przecież typowy Ailein… – odparł niepewnie Sheridan.
– Tak, typowo bezmyślny. – Obróciła się na krześle w kierunku wielkiego okna i westchnęła.
Rozsiadł się wygodniej. Wszystko wskazywało na to, że spędzi w gabinecie szefowej więcej czasu, niż zamierzał.
– Nie powinienem się w to angażować. To nie jest moja sprawa – przerwał w końcu ciszę.
– Doprawdy? Dla ciebie to tylko sprawa?
Nigdy wcześniej nie słyszał, żeby podniosła głos. Nawet w spięciach z Aileinem zachowywała spokój. Ich konflikty miały zazwyczaj charakter szermierki słownej, która kończyła się, kiedy któreś odpuś- ciło. Najczęściej ona. Z wielu powodów Evendenowi uchodziła płazem większość rzeczy, a od pozostałych miał prawniczkę.
– To wszystko jest niepokojącym zbiegiem okoliczności. Nie martwi cię to?
– Martwi mnie moja siostra. – Averil ewidentnie traciła cierpliwość.
Sheridan przewrócił oczami.
– Dostarczę ją tutaj i na tym kończy się mój udział. Chciałbym, żebyś nie wykorzystywała więcej mojej relacji z Rią. Zwłaszcza w pracy.
Rozległ się dźwięk telefonu. Elfka spojrzała na wyświetlacz aparatu stojącego na biurku.
– Widzimy się wkrótce. – Wskazała ręką wyjście i podniosła słuchawkę, ale nie odezwała się, dopóki nie zamknął za sobą drzwi.
– Wszystko idzie zgodnie z planem.
4.
Arianrhod nie mogła się doczekać końca dyżuru na uczelni. Tego dnia życzliwe uśmiechanie się do autorów naprawdę słabych esejów wydawało się wysiłkiem ponad jej siły. Zresztą, prowadzenie ćwiczeń na pierwszym roku zawsze było ponad jej siły. Starała się, żeby liczba chętnych na jej zajęcia była możliwie jak najmniejsza, co zwykle wpływało na zaangażowanie studentów i jakość kształcenia. A jeśli ktoś przetrwał i zaliczył pierwszy rok, to był to ktoś naprawdę zdeterminowany, kto nie realizował na jej zajęciach romantycznych wizji szkoły magii czy fetyszu na elfki. Ci, którzy zostali, byli zszokowani, jak bardzo doktor Faolain zmieniła się podczas letniej przerwy. I tak co roku. Od lat.
Drobna dziewczyna w różowej bluzie nerwowo zbierała notatki i wpychała folder do plecaka. Miała powody do zdenerwowania, bo będzie potrzebowała sporo szczęścia, żeby zaliczyć paleografię.
– Możemy porozmawiać o tym ponownie po ćwiczeniach w przyszłym tygodniu – powiedziała Arianrhod bez przekonania.
– Tak, będę wdzięczna… Dziękuję, do widzenia – wymruczała dziewczyna, zamykając za sobą drzwi.
Niemal w tej samej sekundzie rozległo się pukanie i do gabinetu zamaszystym krokiem wszedł ciemnowłosy elf. W stroju naśladującym nonszalancki styl gwiazd rocka wyglądał zachwycająco jak zwykle, pachniał jeszcze lepiej. Przewróciła oczami na to przedstawienie.
Ogarnął wzrokiem przestrzeń małego pomieszczenia. Wśród stosów książek i folderów niełatwo było dostrzec podłogę.
– Sheridan, światło mych oczu, cóż sprowadza cię do tej otchłani rozpaczy?
– Też za tobą tęskniłem.
– Dużo jest jeszcze dzieciaków na zewnątrz?
– Trzy panienki.
– Miałam nadzieję, że już koniec. No nic. Fajna koszula, Sher, nie przypuszczałabym, że możesz wyglądać dobrze w bordowym, ale czy masz do mnie jakąś sprawę?
– Bordowy to mój kolor rodowy – zdziwił się.
– Przecież wiem.
– Ha, ha, bardzo śmieszne. Ale tak, mam sprawę. Potrzebuję porady. – Odsuwając krzesło, zahaczył o wieżę z książek, które z łoskotem upadły na podłogę. – Cholera, przepraszam…
Spojrzała na książki, po czym przeniosła wzrok na niego i uśmiechnęła się nieco zbyt szeroko, żeby można było nabrać się na jej szczerość.
– O co chodzi?
– Delikatna sprawa.
– Uuu, dziewczyna? Umieram z ciekawości.
– Załóżmy, że osoba, którą kochasz, wpakowała się w poważne kłopoty. Potencjalnie kryminał. – Jego rozmówczyni skrzywiła się. – A ja zrobiłbym wszystko, żeby jej pomóc, bo przecież każdy może popełnić błąd. A dużo wskazuje na to, że jeszcze nie jest za późno, żeby uniknąć najpoważniejszych konsekwencji.
– Czy ty mnie o coś pytasz? I o co właściwie?
– Gdzie byłaś dwa dni temu wieczorem?
Arianrhod przewróciła oczami.
– Kocham cię i zrobię wszystko, żeby ci pomóc. Niemniej prowadzone jest przeciwko tobie dochodzenie, zarzuty są poważne, a dowody obciążające.
– Muszę cię poprosić, żebyś wyszedł.
Rozsiadł się wygodnie na krześle. Sięgnął do kieszeni, z której wyjął legitymację, i niby od niechcenia rzucił ją na biurko.
– Jestem tu służbowo. Chcesz, żeby uczelnia o tym wiedziała? Nie mam zamiaru ich informować, że jesteś zatrzymana w związku z podejrzeniem o udział w przestępstwie o charakterze terrorystycznym w ramach działalności zorganizowanej grupy. Spytam ponownie: gdzie byłaś dwa dni temu wieczorem?
– W barze – odparła z wyrzutem, zakładając ramiona w obronnym geście.
– Skąd wyszłaś po dwudziestej trzeciej. Gdzie byłaś przedtem?
– Odbierałam zlecenie.
– Od Nevfalathiel Brennan, komendantki zbrojnego ramienia Publikanów.
– No coś ty? – Zaśmiała się nieco zbyt ochoczo, żeby jej uwierzył. – O Brennan wiem tylko tyle, że jest prawniczką i od czasu do czasu ma dla mnie zlecenie na transkrypcję starych manuskryptów, których potrzebuje jako materiału dowodowego. Straszna nuda, głównie akty nadania ziemi, testamenty, dziedziczenie. Ja mam co robić wieczorami, ona pozbywa się dużej ilości zbędnych pieniędzy. Wszyscy są zadowoleni.
– Masz dwie opcje. Albo pójdziesz ze mną dobrowolnie, przepraszając swoje studentki i tłumacząc się pilną sprawą osobistą, albo będę musiał wywlec cię stąd siłą. Emocjonalnie będzie to dla mnie nie do zniesienia, ale poświęcę się, jeśli nie pozostawisz mi innego wyjścia.
5.
Po tym, jak jego przełożony zapoznał się z naprędce sporządzonym sprawozdaniem, które wyjaśniało zarządzone przez Averil zmiany w jego śledztwie, Sheridan chciał się wytłumaczyć. Ale Ailein nawet na niego nie spojrzał.
– To wszystko, możesz iść – odparł krótko.
– Nie miałem wyboru…
– Zejdź mi z drogi.
Evenden z hukiem zatrzasnął za sobą drzwi sali, zimnej i nieprzyjemnej jak wszystkie sale przesłuchań. Arianrhod siedziała na krześle z założonymi rękami i miną wskazującą, że widziała już absolutnie wszystko i nic nie jest w stanie jej zaskoczyć.
Światło jarzeniówek wywoływało u niego ból głowy, ale nikt nie zamierzał zmieniać oświetlenia na nowocześniejsze. W końcu pracował dla instytucji publicznej, pieniądze podatnika można była zmarnować bardziej spektakularnie. Coraz mocniej czuł niewyspanie i to, że od ostatniej kawy minęły długie godziny.
– Wspaniale… – mruknął pod nosem. Zdjął płaszcz, przewiesił go przez oparcie krzesła i usiadł przy stole naprzeciwko kobiety. – Pozwól, że się przedstawię. Kapitan Ailein Evenden…
– Tak, wiem. Ciężki dzień? – przerwała mu.
– Można tak powiedzieć. Wiesz, z jakiego powodu tu jesteś, Arianrhod Faolain?
– Bo moja siostra i Sheridan O’Neill to skończeni idioci?
– Przynajmniej w jednym się zgadzamy. – Uśmiechnął się nieprzyjemnie.
Pokiwała głową ze zmartwioną miną, jakby mu współczuła.
– My się znamy, prawda? Przypomnij mi, proszę, kapitanie Evenden, kiedy miałam przyjemność?
– To było jakieś dwadzieścia lat temu, ulewny deszcz, policyjne syreny, krew na chodniku. Takie okoliczności.
– I jakie było pierwsze zdanie, które wypowiedziałam, kiedy odzyskałam przytomność?
Zmrużył oczy i zacisnął wargi.
– Że nie będziesz ze mną rozmawiać bez prawnika.
– Co za pamięć! Tylko pogratulować. – Klasnęła w dłonie.
– Można było załatwić to wcześniej. Jakieś konkretne nazwisko ma twój prawnik?
– Właśnie się zastanawiam… Brennan? Lindberg? Nie ma absolutnie żadnej różnicy, ile osób tu jeszcze wpuścicie. A ja i tak mam gwarancję, że zginę marnie.
– Jak mam to rozumieć? – Pochylił się nad stołem, przyglądając się jej uważnie.
– Że zginę marnie? To chyba akurat proste.
– To, że nie ma absolutnie żadnej różnicy, ile osób tu wpuścimy.
– A mówią, że jesteś inteligentny.
– Nazwiska.
Parsknęła śmiechem, opierając się o blat stołu.
– Nie płacą mi za wykonywanie twojej pracy, drogi kapitanie.
– Masz zaskakująco dobry humor jak na osobę w twoim położeniu.
– W moim położeniu można mieć już tylko wisielczy humor.
– Albo humor osoby, która najbliższe dekady spędzi zamknięta w bardzo niewielkim pomieszczeniu.
– Masz ciekawe fantazje. – Puściła do niego oko. – Nie masz na mnie natomiast żadnych dowodów. Inaczej byśmy wtedy rozmawiali, prawda? Może zatem po prostu nie jestem terrorystką?
Jak świat światem zawsze wszyscy terroryści twierdzili, że nimi nie są. Chociaż, w przeciwieństwie do niej, nie próbowali z niego szydzić ani dowcipkować. Udawali, że nie rozumieją, o co chodzi, albo bardzo szybko stawali się niezwykle agresywni. Najczęściej obie opcje naraz. Arianrhod stanowiła zatem odmianę. Coraz mocniej czuł, że potrzebuje kawy. Albo papierosa. Albo whisky.
– Z całym szacunkiem, jednym ciągiem wymieniasz nazwiska Brennan i Lindberga. Spędziłem miesiące na rozpracowywaniu ich pobocznego projektu i wiem, że masz bliskie związki z wszystkimi czołowymi postaciami tej siatki terrorystycznej.
– I co z tego, skoro wciąż nie możesz mnie zatrzymać na dłużej niż dwadzieścia cztery godziny, prawda? Nie powiedziałam, że nie mam związków z czołowymi przywódcami Publikanów. Powiedziałam, że nie jestem terrorystką.
– Kim zatem jesteś?
– Nie jestem w nastroju na takie egzystencjalne rozmowy. Na pewno nie z kimś, kogo widziałam raz w życiu i kto spędził wiele miesięcy na śledzeniu mnie. Ale jeśli masz pytania odnośnie do tego, nad czym pracujesz, to zanim zginę, równie dobrze mogę ci pomóc.
– Rozumiem, że proponujesz zeznania. W zamian za?
Rzuciła mu kolejne, tym razem, już drwiące spojrzenie.
– Nie jesteś mi w stanie niczego zaoferować.
– Ochrona?
– Mówił ci ktoś kiedyś, że masz wspaniałe poczucie humoru, kapitanie Evenden?
6.
Korytarze od dawna były puste, gdy Sheridan popijał kolejną kawę z automatu, która wydawała mu się bardziej obrzydliwa niż każda poprzednia. Averil poddała się i pojechała do domu, uznając, że Evenden z czystej złośliwości bierze ich na przeczekanie, w odwecie za działanie za jego plecami.
Drzwi w końcu się otworzyły.
– Cóż, panno Faolain, mogę oferować jedynie wyrazy ubolewania z powodu zaistniałej sytuacji i prosić o wybaczenie.
– Pomyłki się zdarzają, mam wrażenie, że lepiej dmuchać na zimne. Rozumiem, że jestem wolna?
– Absolutnie. Jeszcze raz przepraszam za kłopot i dziękuję za poświęcony czas.
– Cała przyjemność po mojej stronie. O, Sher. Nie rozmawiam z tobą. Miłego wieczoru, kapitanie Evenden – zaszczebiotała Arianrhod i pomachała ręką na pożegnanie. Obcasy jej czarnych botków stukały po posadzce siedziby wywiadu, kiedy zmierzała w stronę wyjścia.
– Ailein, o co tu, do cholery, chodzi? – Sheridan odprowadził elf- kę wzrokiem, uznał jednak, że rozsądniej będzie zostać na swoim miejscu.
– Zechcesz mi wybaczyć, mam mnóstwo pracy. W związku z twoją niekompetencją będę ją teraz musiał zabrać do domu.
– To nie był mój pomysł. – Sheridan spuścił głowę.
– To chyba marne pocieszenie. Bo w tej chwili jej szanse na przeżycie są mniejsze niż kiedykolwiek.
7.
Samochód zatrzymał się na podjeździe przed willą. Dziewczynka z burzą rudych loków wyskoczyła z niego w tej samej sekundzie, w której zgasł silnik, i pognała do drzwi. Wspięła się na palce, wcis- nęła dzwonek i nie czekając na odpowiedź, zaczęła przyciskać go raz za razem.
W końcu w drzwiach ukazał się wysoki elf, ubrany niczym z katalogu prezentującego weekendową modę dla biznesmenów. Dziecko uśmiechnęło się szeroko na jego widok.
– Dziadek! – Dziewczynka rzuciła się na niego, oczekując, że mężczyzna weźmie ją na ręce. – Gdzie mój konik?
– Czeka na ciebie jak zawsze, Ella. Po obiedzie, pamiętasz? – Podniósł ją i pocałował w czoło.
Dziewczynka zmarszczyła nosek.
– Nie chcę jeść…
– Może zmienisz zdanie, kiedy powiem ci, kto dzisiaj przyjechał?
– Gdzie ciocia? – Mała wyrwała mu się z rąk, rzuciła na ziemię plecak i ruszyła w głąb domu.
– Ria przyjechała? – Averil pocałowała ojca w policzek.
– Tak, nastał ten rzadki radosny dzień, kiedy mogę gościć obie córki naraz. – Podał rękę stojącemu obok Averil zięciowi. – Dobrze cię widzieć, chłopcze.
Choć mąż Averil miał niecałe czterdzieści lat, a jej ojciec niemal czterysta, mężczyźni wyglądali na rówieśników. Przy czym jakkolwiek by się postarał, przy teściu Domhnall Johnson zawsze wyglądał jak ubogi krewny. Już dawno przestał próbować dorównać rodzinie żony w dziedzinie stylu i elegancji i tłumaczył sobie, że gdyby chciała elfa idealnego, wyszłaby za jakiegoś. Był weekend, więc chociaż na co dzień nosił się szykownie, jak przystało na wziętego londyńskiego prawnika, teraz bez zażenowania prezentował lekki zarost i zmierzwione włosy.
Kiedy znaleźli Ellę, dziewczynka akurat ładowała się na kolana Rii siedzącej w fotelu w salonie.
– Averil, właśnie opowiadałam mamie o tym, jak odwiedziłam cię w pracy i że bardzo, bardzo mi się tam podobało.
Iris siedziała naprzeciwko córki, trzymając w drobnych dłoniach porcelanową filiżankę. Uśmiechnęła się do zięcia i jak zwykle próbowała udawać, że nie zauważa animozji między nim a młodszą córką. Arianrhod zupełnie zignorowała obecność Domhnalla, nie obdarzając go nawet spojrzeniem, on jednak wiedział z doświadczenia, że niechęć szwagierki bardzo szybko eskaluje, postanowił się więc wycofać i wyszedł, zanim wrogość stała się bardziej otwarta.
– To prawda, Ria sprawia wrażenie zachwyconej. Aż sama mam ochotę cię odwiedzić, córeczko – kontynuowała Iris.
– To raczej niemożliwe – ucięła Averil.
– Och, zdecydowanie powinnaś, mamo. Taki piękny budynek i tyle miłych osób. I jacy przystojni mężczyźni!
– Twój Sheridan tam pracuje, prawda?
– Sheridan, dziedzic rodu O’Neillów, którego znasz od pół wieku, rzeczywiście pracuje z Averil – odparła Arianrhod z promiennym uśmiechem. – Nie ma tam żadnego mojego Sheridana.
– Wciąż żywię nadzieję, że kiedyś się zejdziecie. – Iris wzruszyła szczupłymi ramionami, na które opadały pukle jej długich, kruczoczarnych włosów. – Nie będę przecież żyła wiecznie.
Arianrhod spojrzała podejrzliwie na matkę, która dotąd potępiała jej znajomość z Sheridanem.
– Mam nadzieję, że nie.
– Ria, dziecko, dla ciebie wszystko jest żartem, a ja nie czuję się komfortowo bez widoków na kolejne pokolenie.
Iris nie zwróciła uwagi na starszą córkę, która poczerwieniała na jej słowa.
– A co, jeśli wiązałabym przyszłość z jakąś przepiękną dziewczyną?
– Nie obchodzi mnie specjalnie, co dzieje się w twojej sypialni. Baw się dobrze. Twoja przyszłość wiąże się natomiast z moimi wnukami.
– Ależ masz już najśliczniejszą na świecie wnuczkę. – Arianrhod przytuliła Ellę i pocałowała ją w policzek.
– Wiesz, co mam na myśli.
– Ja nie wiem, mamo. Chcesz mi wyjaśnić? – wtrąciła Averil.
– Babcia żartuje i mi dokucza. – Arianrhod łaskotała dziecko, które chichotało i próbowało się wyrwać.
– Chodź, Ella. Sprawdzimy, czy obiad jest gotowy. – Iris odstawiła filiżankę i wstała z fotela. Była stosunkowo niska jak na elfkę, co kontrastowało ze wzrostem Nialla, wysokiego nawet jak na elfa. Obie córki Iris były od niej wyższe, odziedziczyły wzrost po swoich ojcach.
– A potem pójdziemy do konika?
– Oczywiście, skarbie.
Averil odprowadziła je wzrokiem do drzwi i westchnęła podirytowana.
– Dziękuję, Ria.
– Nie dziękuj. Szczerze mówiąc, mam zupełnie gdzieś to, jak się czujesz. Nie chcę, żeby małej było przykro.
– Nie żałuję tego, co się dziś stało. Martwię się o ciebie.
– To może zamiast wysyłać mojego byłego, żeby wywlókł mnie z pracy, mogłabyś na przykład zapytać: „Hej, co u ciebie, siostro? Nie masz przypadkiem jakichś problemów, w których mogę pomóc?”.
– Zrobiłam, co mogłam. Gdyby zatrzymał cię Evenden, nie rozmawiałybyśmy teraz. Nie mam pojęcia, w co wpakowałaś się tym razem, ale obie dobrze wiemy, że nie jesteś niewinna – powiedziała w końcu. – To nie jest draka na przyjęciu, Ria. W grę wchodzi bezpieczeństwo narodowe i bardzo poważne zarzuty. Na razie znajdujesz się w niezwykle uprzywilejowanej pozycji, a urządzasz fochy, jakbym podebrała ci sukienkę przed balem. Nie wiem, co chcesz usłyszeć. Mam cię przeprosić?
– Masz się ode mnie odpieprzyć. Aresztuj mnie, jeśli sprawi ci to satysfakcję. Tylko przestań się zachowywać, jakbyś robiła mi łaskę i jakby chodziło o mnie, a nie o twój własny interes!
Arianrhod wstała i wyszła z pokoju. W drzwiach wpadła na Nialla.
– Przepraszam, tato – mruknęła pod nosem.
Spojrzał pytająco na Averil.
– Nie chcę wiedzieć, prawda?
– Nawet nie możesz. – Pokręciła głową. – Wiesz, że naprawdę staram się nią opiekować, ale czasem myślę, że chroniąc ją, robimy jej większą krzywdę. Ria szuka kłopotów.
– To pewnie cecha rodzinna. – Uśmiechnął się. – Zatem może w końcu powinna je znaleźć?
– Masz dziecko. Wiesz, że to tak nie działa.
– Zabawne, że najwięcej uwagi poświęcasz temu… – na to słowo położyła szczególny nacisk – …dziecku.
W ułamku sekundy uśmiech Nialla zmienił się w pogardliwy grymas.
– Spodziewałbym się podobnego komentarza po każdym, ale nie po tobie. Mam dwie córki, Averil. Obie jesteście dla mnie tak samo ważne. Jest mi niezmiernie przykro, jeśli to stanowi dla ciebie jakikolwiek problem.
Zanim zdążyła mu odpowiedzieć, w drzwiach stanęła Arianrhod.
– Mam dużo pracy. Będę się zbierać.
Averil rzuciła siostrze karcące spojrzenie, podejrzewając, że chce po prostu zrobić scenę. Ria jednak nie zwracała już na nią uwagi.
– Odwiozę cię na stację – zaproponował Niall.
– Nie trzeba, tato. Zamówię taksówkę.
– Mam ochotę odwieźć cię na stację. Mogę? Weybridge czy Woking?
– Tylko nie Woking. Zdecydowanie Weybridge. No to do zobaczenia wkrótce, co, siostro? Pożegnaj ode mnie Ellę.
– Nie sprawiasz przykrości mnie, tylko mamie – burknęła Averil.
– E tam, mama jest przyzwyczajona, że nie umiem się zachować i nie jestem wzorem cnót i rodzinnego życia jak moja idealna siostra. – Arianrhod puściła do niej oko.
8.
Patrzyła na przesuwające się za oknem samochodu łąki i pola hrabstwa Surrey, szykujące się na nadejście jesieni. Wiele, wiele lat temu o tej porze polowaliby całą rodziną na bażanty. Nie znosiła tego, wyskakujące znienacka spłoszone ptaki zawsze działały jej na nerwy, a na samą myśl o zabijaniu ich było jej niedobrze. Na szczęście polowania były teraz w złym tonie – nie tęskniła za nimi. Czasem tylko brakowało jej tych widoków.
– Zakładam, że nie jestem w stanie ci pomóc, bo gdybym był, już dawno bym o wszystkim wiedział.
Skinęła delikatnie głową.
– Powinnam dać radę. Mam nadzieję, że dam – powiedziała w końcu.
– A jeśli nie?
– Będę wdzięczna za uregulowanie moich spraw. Jak już wcześniej ustaliliśmy, wszystko dziedziczy Ella, masz dokumenty.
Niall nie odpowiedział.
Arianrhod sięgnęła do kieszeni płaszcza i wyjęła z niej telefon. W milczeniu wystukiwała coś na ekranie.
Dojechali w końcu do stacji. Niall zatrzymał samochód przed głównym wejściem.
– Za ile masz pociąg?
– Według rozkładu za jakieś dwadzieścia minut.
– Chcesz poczekać w samochodzie?
– Niekoniecznie. Powinieneś wracać. I tak ci się oberwie.
– Jakoś to przeżyję, przeżyłem gorsze rzeczy – zaśmiał się. – Jeśli będziesz miała ochotę na lunch ze starym ojcem, daj znać. Powinienem być w mieście codziennie przez następnych kilka tygodni.
– Odezwę się, jak będę mogła. I dziękuję.
– Za podwiezienie? Nie wygłupiaj się, to przecież drobiazg.
– Za to, że jesteś po mojej stronie.
Uśmiechnął się do niej.
– Ktoś musi.
Kiedy samochód zniknął za zakrętem, Arianrhod szybko poszła w kierunku przeciwnym do stacji. Skręciła w lewo i weszła po schodach wiodących na parking, na którego końcu znajdował się pub. W niedzielne popołudnie, pewnie jedno z ostatnich ciepłych w tym roku, pełen był przede wszystkim rodzin. Kiedy weszła do środka, przy barze stały tylko pojedyncze osoby.
– Co podać? – zapytał chłopak zza kontuaru.
– Whisky.
– Jakieś konkretne?
– Zaskocz mnie.
Chłopak wzruszył ramionami i poszedł w kierunku półki z butelkami.
– Albo lepiej nalej podwójną – krzyknęła za nim.
Wyciągnęła z kieszeni telefon i wystukała na ekranie wiadomość:
Jesteś w domu?
Odpowiedź nadeszła niemal natychmiast:
Mogę być za godzinę.
9.
Stanęła w drzwiach z wydętymi ustami i zmarszczonymi brwiami, ale po wszystkich wspólnych latach nie potrafił traktować jej wściekłości poważnie. Czasami miał wrażenie, że driady i ludzkie kobiety są ciekawsze od elfek z ich nieprzewidywalnymi reakcjami.
– Co to, kurwa, było?
– Nie jesteś atrakcyjna, kiedy rzucasz kurwami.
Zacisnęła dłonie w pięści.
– Zdajesz sobie sprawę, w co mnie wpakowałeś? Przez ciebie jestem w tej chwili w większym niebezpieczeństwie niż kiedykolwiek.
– Przeze mnie?! To nie ja bawię się w terroryzm.
– Nie masz bladego pojęcia, co robię.
– Bo już ze mną nie rozmawiasz.
Rozsiadł się na sofie.
– Masz ochotę się czegoś napić?
– Mam ochotę dać ci w twarz.
Rozmowa go nudziła. Byli w tym miejscu tak wiele razy, że miał nadzieję jak najszybciej zakończyć zbędne rozmowy i przejść do rzeczy.
– Po co tu jesteś, Ria? Mogę coś dla ciebie zrobić?
– Możesz mnie zostawić w spokoju.
– To ty przyszłaś do mnie. – Uśmiechnął się wymownie.
Prychnęła ze złością. Powtarzała ten sam utarty schemat, z którego sama sobie obiecywała się wyrwać. Mogła jeszcze uniknąć błędu, jeśli tylko jak najszybciej wyjdzie.
– Bo jestem głupia. Czas na mnie.
Wstał i podszedł do niej. Delikatnie chwycił za brodę i odwrócił jej twarz w swoją stronę.
– Hej, Ria…
Przymknęła oczy, gdy ją pocałował. Wsunął rękę pod jej bluzkę i delikatnie wodził palcem po linii zetknięcia bielizny i skóry, a ustami zszedł niżej i muskał szyję. Przygryzła wargę, gdy wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni.
10.
Arianrhod leżała z głową na piersi Sheridana. Jej długie kasztanowe włosy opadały puklami na jego ramię i na poduszkę. Wciągnął głęboko powietrze, wdychając ich zapach. Pachniała lasem.
– Z iloma nadobnymi pięknościami sypiasz w tej chwili? – spytała, żeby przerwać ciszę.
– Tylko ty się liczysz.
– Nie pytałam, ile z nich się liczy, tylko ile ich jest.
– Wystarczy słowo i nie będzie nikogo.
– Aż tak naiwna nie jestem.
– Kiedyś w końcu mi uwierzysz.
Wstała gwałtownie z łóżka i zgarnęła z krzesła jego bordową koszulę. Włożyła ją i podeszła do stojącego na niskim stoliku adaptera. Sheridan przyglądał się z przyjemnością, jak – półnaga i z włosami w nieładzie – przebierała w jego pokaźnej kolekcji winyli. Te oryginalne wydania, które zbierał od dziesięcioleci, stanowiły jego chlubę. W końcu nastawiła płytę i z głośników popłynęła melodia Scarbo- rough Fair.
– Robisz się sentymentalna.
– Ani trochę. Zostawiam ci akompaniament do rozmyślań nad sobą. – Zaczęła zbierać z podłogi swoje ubrania. – Nie wiem, dlaczego zawsze staję się przy tobie taką idiotką.
– Ale koszulę oddaj!
Chwyciła swój prochowiec przerzucony przez oparcie krzesła. Wychodząc, trzasnęła drzwiami.