Elora. Wielka wyprawa - ebook
Elora. Wielka wyprawa - ebook
Leśnej polanie, będącej ostoją dla gromady jeży, zagraża stado turni. W takich sytuacjach jeże zazwyczaj opuszczały swój dom, by szukać nowych siedlisk, tym razem jednak sytuacja wydaje się bardziej skomplikowana.
Podczas gdy Rada Wielkiego Kamiennego Kręgu opracowuje plan zapobieżenia napaści, kilka młodych jeży potajemnie wyrusza na poszukiwanie Elory – krainy wiecznej szczęśliwości, o której opowiadają legendy.
Przywódca młodzików, żywiołowy, marzycielski urwis Krążek nie spodziewa się nawet, jak wielką próbą charakteru okaże się dla niego ta przygoda… i jak przypieczętuje ich przyjaźń.
Dokąd prowadzi tajemnicza mapa z groty? I jaki los ostatecznie spotka gromadę jeży? Przekonajcie się sami.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65843-82-1 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Długo wyczekiwany moment wreszcie nastąpił. Słońce schowało się za wzgórza, skały straciły blask, a okrąg Dębowej Polany pogrążył się w mroku. Na ten sygnał jeże rozbiegły się wzdłuż ściany lasu i rozpoczęły przygotowania do nocnej uroczystości. Należało ściągnąć w wyznaczone miejsce jak najwięcej gałęzi, a następnie ułożyć je na ziemi tak, aby powstał z nich dobrze widoczny i charakterystyczny znak.
Aron, senior gromady, wiedział o tym najlepiej i dlatego z wielką pieczołowitością pilnował, by wszystko zostało należycie wykonane. Chodził między gałęziami i przesuwał je, tworząc z nich coraz bardziej rozpoznawalny kształt. Gdy wreszcie praca została ukończona, ciemności niemal całkiem ogarnęły polanę. Cała gromada zebrała się wokoło i w milczeniu wyczekiwała.
Nikt nie wiedział, jak długo może to potrwać. Nawet senior i przewodnicy trwali w bezruchu, wyczekując na odpowiedni sygnał. Niewidoczny dla nich, musiał jednak nastąpić, gdyż Aron poruszył się nerwowo, a następnie powoli podszedł do starego dębu, którego szeroki pień wyraźnie odcinał się od ściany lasu. To wielkie drzewo miało dla całej gromady szczególne znaczenie – w swoim wypalonym przez piorun i spróchniałym pniu kryło ich najcenniejsze skarby, w tym również ten, niezbędny dzisiejszej nocy.
Zniknął we wnętrzu drzewa i po chwili wyszedł, trzymając w zębach niewielkie zawiniątko. Podszedł na środek polany i delikatnie położył je pośrodku drewnianej konstrukcji, przypominającej wielkiego jeża. Rozwiązał włókniste pędy taraku, rozgiął rulon brzozowej kory i wyciągnął ze środka niewielki przedmiot. Położył go na ziemi i w milczeniu czekał. Połyskujący wewnętrznym, rubinowym światłem kamyk ściągnął na siebie uwagę wszystkich uczestników uroczystości. Aron zastygł w bezruchu i czekał. Czas płynął i nic nie mąciło spokoju pogrążonej w mroku polany. Gdy wreszcie księżyc wzbił się ponad wierzchołki drzew, senior wypowiedział kilka, niezrozumiałych dla nikogo słów i delikatnie dotknął leżącego przed nim kamyka, który w tym samym momencie stracił swój blask i rozsypał się – tak jakby był zrobiony z matowego piasku.
Kolejna próba przywołania Srebrnej Tarczy Stworzeń skończyła się niepowodzeniem.
W ciągu ostatnich kilkunastu dni trzykrotnie usiłowano sprawić, by się pojawiła i wyjaśniła przyczynę zagadkowej choroby, jaka dotknęła część gromady. Jeże wierzyły, że pomoże im zwalczyć zło i zaprowadzi porządek. Tak się jednak nie stało. Srebrna Tarcza nie reagowała na ich przywoływania. Aron ze smutkiem pokiwał głową i odszedł w stronę Kamiennego Kręgu. Stało się jasne, że teraz mogą liczyć już jedynie na siebie. Los kilkunastu chorych wydawał się przesądzony.
Zebrane na polanie jeże rozeszły się do swoich nor. Tylko jeden z nich trwał wciąż bez ruchu i wpatrywał się w opuszczone przez Arona miejsce. Tak jak i inni, zdawał sobie sprawę z tego, co się właśnie wydarzyło, jednak dla niego ta kolejna nieudana próba miała dodatkowe znaczenie – zadecydowała o jego najbliższej przyszłości, a być może i o całym życiu...
– Elmarze, chodźmy już! Nie chcę teraz być sama, boję się. – Ponaglający głos wyrwał go z zadumy. Odwrócił się i spojrzał na Kaję.
– Poczekaj chwilę, już idę. – Popatrzył jeszcze raz na misternie ułożoną drewnianą konstrukcję na środku polany i zamyślił się głęboko. Wiedział, że teraz przyszła kolej na niego. Następnego dnia, nim słońce zajdzie nad polaną, będzie musiał wyruszyć, wraz ze swoją drużyną, na wielką, niebezpieczną wyprawę, której cel znajduje się gdzieś daleko, daleko na wschodzie.
– Odnajdę ją, wrócę tu i wszystko będzie jak dawniej. – Elmar dodał sobie otuchy, odwrócił się i odszedł w stronę swojej nory .1
– Nie wiem, nikt tego nie wie! Nikt wam nie powie, co się znajduje po drugiej stronie rzeki. – Stary jeż Mateusz wygładził kolce na obolałym boku, poprawił liść rumianku, przywiązany wodną trawą do łapy i patrząc w płynącą wodę, ciągnął dalej: – Możecie mi wierzyć. Patrzcie sobie na mnie tymi małymi, bystrymi oczkami choćby do nocy, niczego to nie zmieni.
Mateusz wiedział, że kolczaści i tak nie dadzą mu spokoju. Zastanawiał się jedynie, co bardziej rozbudzi ich ciekawość, zachowanie całkowitej tajemnicy, czy raczej ujawnienie kilku drobnych szczegółów. Tak jak każdy stary jeż, lubił opowiadać. Mrużył oczy, kręcił nosem, furczał i mówił, mówił, mówił... Dużo przeżył, wiele widział, a krótkie, stępione kolce na grzbiecie świadczyły o tym, że często był toczony. Nie przechwalał się swoimi wyczynami, ale zawsze, gdy tylko nadarzała się ku temu sposobność, podkreślał wyjątkowość wydarzeń, w których dane mu było uczestniczyć. Świadomość jego wielkiego doświadczenia była w gromadzie powszechna i dawała mu w niej niezbyt jasno sprecyzowaną, ale jednocześnie mocną pozycję. Na dobrą sprawę, jako najstarszy jeż, on właśnie powinien zasiadać na Pierwszym Kamieniu Wielkiego Kamiennego Kręgu. Tak się jednak nie stało – był zbyt zwariowany, by mógł z czystym sumieniem złożyć Przysięgę Rozsądku i dlatego na tym zaszczytnym miejscu od ponad roku zasiadał, piastując funkcję seniora, jego dobry przyjaciel, sympatyczny i rozsądny Pastor. Mateusz bardzo go lubił i chyba właśnie dlatego bywał czasem w stosunku do niego złośliwy.
Kilka dni temu minął pierwszy rok jego rządów – z tej okazji wręczono Pastorowi drugą obręcz. W chwilę potem Mateusz podszedł do niego i cicho rzekł: „Bardzo pięknie, jeszcze dwa lata i będziesz mógł zrobić sobie z nich wózek”. – Powiedział to oczywiście na tyle głośno, by usłyszeli ci, co powinni, i w ten sposób im również humor znacznie się poprawił.
– Mateuszu, Mateuszu! – krzyczeli kolczaści, wyrywając starego jeża z zadumy. – Na pewno wiesz, co jest na drugim brzegu rzeki.
– A co się stanie, jeśli wiem, ale nie powiem?
– Sami to sprawdzimy.
– A jeżeli powiem?
– Będziemy się musieli przekonać, czy masz rację.
– Mhm... w takim razie nie mam wyjścia – wyszeptał stary jeż i bacznie rozglądając się na boki, dodał. – Tam jest... tam jest największa na świecie ta-jem-ni-ca.
Małe jeże natychmiast obróciły się dwukrotnie wokół siebie, skrzyżowały przednie łapki i stanęły gotowe na przyjęcie poufnej wiadomości.
– Dukacie, Krążku i ty, Puszu... posłuchajcie mnie – zaczął poważnie. – Tam... – Wskazał łapą na wschód. – ...jest coś zupełnie innego. Drugi brzeg rzeki i wszystko, co się na nim znajduje, wciąż jest nieznane. Razem z twoim ojcem, Krążku, próbowaliśmy się kiedyś tam przeprawić, lecz rzeka porwała nas i zaniosła aż na Kamienistą Wyspę. Po drodze cały prowiant zjadły nam ryby, nosidło porwała rzeka, a tratwa roztrzaskała się o skały. Siedząc na wyspie, obserwowaliśmy, jak woda przybiera od gwałtownego deszczu. Wdrapaliśmy się najwyżej, jak się dało, i czekaliśmy na ratunek. Na szczęście opatrzność czuwała jednak nad nami – pień drzewa, który utknął między wyspą a brzegiem, uratował nam życie. Prób zdobycia drugiego brzegu było oczywiście więcej. Stary Mat stracił w czasie nieudanej przeprawy większość kolców i ledwo uszedł z życiem. Pork zorganizował ich cztery, każda kolejna kończyła się podobnie, a on sam po ostatniej całkiem postradał zdrowie. Co wam zresztą będę opowiadał, sami znacie te wielce pouczające historie. Woda nas nie lubi i – powiedzmy to sobie szczerze – z wzajemnością. Chcecie wiedzieć, co tam jest? – Po chwili przerwy ciągnął dalej: – Tam, na lewym brzegu Wielkiej Rzeki? Gdybym umiał wam na to pytanie odpowiedzieć, byłbym najszczęśliwszym jeżem na świecie. Może błądzą tam Duchy Zielonej Łąki, zbrojni z naszych legend albo Elfy Fioletowych Myśli? Może tam właśnie znajduje się wejście do Krainy Tęczowego Węża i głębokie nory rakunów lub... – stary jeż zawiesił głos – może błąka się tam zaginiona Srebrna Tarcza Stworzeń. Kto to wie? Tam jest właśnie coś takiego albo nikomu niepotrzebne góry suchych liści. Czasami śni mi się drugi brzeg. Wszystko jest tam inne, nieznane, nowe i pachnące. – Mateusz spojrzał w stronę rzeki i westchnął, po czym powoli, lekko utykając, ruszył w stronę polany. – Tak, tak, na pewno coś tam jest... tylko co to może być?
– Mateuszu! – zawołał za nim Krążek. – Czy zobaczymy się jutro?
– Oczywiście – odpowiedział stary jeż. – Z całą pewnością się zobaczymy. Szkoda tylko, że na tym samym brzegu.
Zniknął w krzakach, a trzej kolczaści jeszcze długo rozmawiali, wpatrujac się w drugi brzeg rzeki.
Pastor od samego rana nerwowo kręcił się wokół swego domu i co chwilę zerkał na słońce powoli zdąrzające nad czubek południowej sosny. Przez całą noc zastanawiał się, co ma uczynić, jak rozstrzygnąć spór narastający od wielu dni w Radzie. Do tej pory udawało mu się jakoś odwlekać decyzję, ale wydarzenia ostatnich dni dramatycznie zmieniły sytuację.
Gdy słońce dotarło na określone miejsce, Pastor podniósł głowę i spojrzał na środek polany. Widok Kamiennego Kręgu przypominał o Przysiędze Rozsądku, którą złożył ponad rok temu, gdy został wybrany seniorem gromady. Jeszcze do niedawna dobrze się układało. Miał własne poglądy, słuchał innych, decydował, spał spokojnie i budził się wypoczęty. Jednak trzy dni temu wszystko się zmieniło, a próby złagodzenia nerwowej atmosfery, jaka ogarnęła gromadę, nie na wiele się zdały. Nie mógł spać i był okropnie zmęczony. Może właśnie dlatego niewielki odcinek łąki dzielący jego dom od miejsca obrad wydał mu się tym razem wyjątkowo długi.
Do Strefy wszedł jako pierwszy z członków Rady – tak nakazywał obyczaj. Usiadł na swoim kamieniu i włożył na szyję dwie metalowe obręcze. Na ten znak pozostali uczestnicy Rady Wielkiego Kamiennego Kręgu mogli zasiąść do obrad.
Wielki Kamienny Krąg utworzony z sześciu jasnych piaskowców zajmował centralne miejsce polany. Największy z nich przeznaczony był dla seniora gromady, którym zwykle zostawał najstarszy jeż, lecz zdarzało się też inaczej, a obecna sytuacja była tego najlepszym dowodem. Starszy od Pastora Mateusz dobrowolnie zrzekł się tej godności. Wiedział, że nie przez wszystkich jest lubiany, a poza tym ponad wszelkie zaszczyty cenił sobie niezależność. Gdy więc Ardor, poprzedni senior, przeszedł do Krainy Tęczowego Węża i szykowano się do wyboru nowego seniora zrezygnował z przynależnego mu przywileju i oddał swój głos na Pastora.
Kandydata na nowego seniora proponowała cała gromada, lecz ostateczną decyzję podejmowały jeże zasiadające w Radzie. Jeżeli wynik obrad był dla niego pozytywny, przywoływano go, ogłaszano wieść i zakładano mu na szyję pierwszą obręcz. W chwilę potem nowo wybrany senior składał Przysięgę Rozsądku. Tego samego dnia Rada rozwiązywała się i nazajutrz, w drodze szyszkowego głosowania, kompletowano nowy jej skład. Gdy cały ceremoniał był zakończony, uroczyście ogłaszano powołanie nowej Rady słowami: „Wszystkie kamienie mają nowy głos, niech senior słucha ich i rozstrzyga”. Od tej pory każda ważna dla gromady decyzja zapaść mogła tylko w tym gronie.
Pastor siedzący już na swoim miejscu, wykonał dwa pokłony, uderzając przy tym obręczami w kamień. Na ten sygnał nadeszli pozostali członkowie Rady i rozpoczęło się posiedzenie.
Na skraju polany przed swoim domem Wini rozdzielała właśnie jagody do niewielkich misek zrobionych z sosnowej kory. Zbliżała się pora południowego posiłku i jej obydwaj synowie powinni siedzieć już na swoich miejscach. Tymczasem, mimo nawoływań, Krążka wciąż nie było widać, a jego młodszy brat wesoło turlał się w trawie, nucąc melodię swojej ulubionej kołysanki.
– Aruszu, weź małego i siadamy w trójkę. Trudno, nie będziemy dłużej czekać, jeżeli go nie ma, to widocznie nie jest głodny.
Krążek całemu temu zajściu przyglądał się z ukrycia. Z natury był posłuszny i dobrze wiedział, co mu wolno, a czego nie. Tym razem jednak nie mógł podbiec do mamy i usiąść przed swoją miską, pełną dojrzałych owoców. Nerwowo pokręcił pyszczkiem, popatrzył na słońce, które właśnie ocierało się o czubek południowej sosny i jak szybko potrafił, pobiegł w las, w sobie tylko znanym kierunku. Chwilę później dotarł na niedużą polanę, przystanął na jej skraju i przez moment nasłuchiwał, sprawdzając, czy nikt się nie kręci w pobliżu. Jeszcze kilka dni temu strażnicy gromady z pewnością zauważyliby go, zatrzymali i odesłali do domu. Teraz jednak, gdy w okolicy pojawiły się turnie, mieli poważniejsze zadania niż uganianie się za kolczastymi.
Krążek stanął na tylnych łapach i przez chwilę węszył. Mimo kręcącego wiatru wyczuł znajomy zapach. „Już są, to dobrze, oby tylko wszystko się udało” – pomyślał i ruszył zdecydowanym krokiem w kierunku środka polany, gdzie na małych ułożonych w krąg kamieniach siedziało pięciu kolczastych. Szósty, największy kamień był jeszcze wolny.
Tego dnia Mateusz był bardzo zajęty. Jego dom po ostatniej wichurze mocno ucierpiał, ostatecznie utracił kształt oraz resztkę i tak wątpliwej funkcjonalności. Jeżeli chciał w nim jeszcze jakiś czas pomieszkać, musiał czym prędzej naprawić szkody. W planie na ten dzień miał również sprawdzenie stanu ścieżek prowadzących do jaskini oraz wyznaczenie nowych jagodowych rejonów dla całej gromady. Kolejność wykonania tych prac była dowolna, jednak najpierw zabrał się do usuwania szkód w obejściu. W tym miejscu najłatwiej było go odnaleźć, a przewidywał, iż w niedługim czasie ktoś będzie go szukał.
Po krótkiej chwili ciszy Pastor podniósł prawą przednią łapę do góry, uderzył obręczami o kamień i wygłosił słowa, zwyczajowo rozpoczynające obrady:
– Niech rozsądek będzie potężny jak słońce. Niech mądrość będzie wielka jak las. Niech prawda będzie jasna jak słoneczny dzień. Rozpoczynam posiedzenie Rady Wielkiego Kamiennego Kręgu. Zanim każdy z was wypowie słowa, chciałbym, aby Głusz przypomniał nam wszystkim wypadki ostatnich dni.
Głusz był jednym z nielicznych jeży w gromadzie pamiętających przenosiny na poprzednią polanę. Nie należał wtedy jeszcze nawet do kolczastych i pętał się przy swojej mamie, nic nie rozumiejąc z tego, co się działo. Gdy jednak trzy lata temu cała gromada wędrowała tu, nad rzekę, miał już w tym swój udział. Zasiadał w Radzie, a w czasie marszu pełnił funkcję dowódcy oddziału zacierającego ślady. Pastor celowo właśnie jemu polecił sporządzenie sprawozdania z wydarzeń, jakie ostatnio miały miejsce. Wiedział, że zrobi to bardzo rzetelnie i zanim po skończeniu przemowy znowu zabierze głos, inni zdążą się wypowiedzieć. Senior bał się przekonywujących argumentów Głusza, którymi mógł zdominować całe posiedzenie. Bał się wreszcie, że będzie musiał przyznać mu rację, choć nie w pełni podzielał jego poglądy.
– Seniorze, Rado Wielkiego Kamiennego Kręgu! Zasiedliśmy tu dzisiaj, aby zabrać głos w niezwykle ważnej sprawie. Wypadki, o jakich opowiem, są powszechnie znane, jednak dla porządku, przypomnę je. – Głusz zrobił krótką przerwę i ciągnął dalej: – Sześć dni temu, podczas wieczornego obchodu, strażnicy natknęli się na ślady kilku turni. Dwa dni później rzeka wyrzuciła na naszą polanę szczątki pogryzionej ryby. Ślady zębów i zapach nie budzą żadnych wątpliwości, kto ją złowił. Jeszcze tego samego dnia, podczas wytyczania nowych rejonów, na dużej jagodowej polanie Mateusz natknął się na turnia z młodymi i został zaatakowany. Był toczony i cudem przeżył. Straże trzymające warty na obrzeżach naszego terytorium składają coraz bardziej alarmujące meldunki i choć nie ma na to bezspornych dowodów, linia graniczna najprawdopodobniej jest przekraczana. Turnie wiedzą już, gdzie jest nasza osada, a nawet jeżeli nie, pozostaje to tylko kwestią czasu.
Głusz zakończył swoje sprawozdanie i tak jak przewidywał, Pastor słowem nie wspomniał, co o tym wszystkim myśli.
Obecność turni w okolicy stała się już faktem. Te futrzane, niemal dwa razy większe od jeży, płoworude stworzenia o wielkich szczękach i długim prostym ogonie, nigdy nie były im przyjazne. Żywiły się głównie jagodami i młodymi pędami roślin, ale nie gardziły również mięsem ani miodem. Gromady turni bezustannie wędrowały w poszukiwaniu nowych terenów. W jednym miejscu pozostawały dopóty, dopóki miały tam co jeść, a następnie ruszały dalej i, niestety, trudno było je wtedy zatrzymać.
Doskonale pielęgnowane jagodowe polany jeży stanowiły dla turni idealny łup, ich nory dawały schronienie, a pełne spiżarnie – komfort lenistwa, toteż jeże zawsze miały z nimi dużo kłopotów. Z natury słabsze, zwykle musiały uciekać, opuszczając swoje terytoria. Był jednak od tego wyjątek – do dzisiaj krażą opowieści o bitwie, jaką jeże stoczyły z turniami na Wysokich Łąkach u źródeł Niemej Rzeki. Kiedy to dokładnie było, nikt nie wie, podobnie jak nieznany jest ostateczny rezultat tamtej walki, niemniej sam fakt jej podjęcia pozostawał bezsporny.
Pastor podziękował Głuszowi i dwukrotnie uderzył lewą łapą w kamień, dając tym samym sygnał rozpoczynający dyskusję. Sitarz podniósł głowę wysoko do góry i senior natychmiast udzielił mu głosu.
– Ja myślę tak – rozpoczął. – Sytuacja, wielce szanowni, jest jasna. Turnie pojawiły się w okolicy i nie pozbędziemy się ich, choćby nie wiem co się działo. Trzy lata temu było podobnie i wybraliśmy wtedy jedyne słuszne rozwiązanie. Przenieśliśmy się tu i przez wszystkie te lata żyliśmy w spokoju. Turnie nie odejdą, więc odejść musimy my, bo inaczej...
– Sytuacja wcale nie jest taka sama – przerwał mu Trop. – Trzy lata temu było jeszcze gdzie się przenosić. Nasza obecna polana dawała możliwości godnego życia. Teraz jest zupełnie inaczej. Na północy i zachodzie są lasy, spustoszone polany i inne stada turni. Pozostaje wycofanie się na południe, a czy wiadomo, co tam jest? – Trop wskazał łapą las ciągnący się wzdłuż rzeki.
– Nie do końca – wtrącił Pastor.
– Las, rzeka, moczary, rozpadliska – dodał Jagodnik. – Będziemy szli nie wiadomo jak długo, a młode jeże mogą temu nie podołać.
– Co w takim razie proponujesz? – zapytał senior.
– Może dałoby się z turniami jakoś dogadać.
– Nikomu się to jeszcze nie udało – odezwł się Trop. – Trzeba bronić polany.
– Bronić!? – zdziwił się Sitarz – Jak sobie to wyobrażasz?
– Przygotujemy się, jest nas dużo.
– Fantazje, wierutne fantazje. Nie damy rady. Zniszczą nasze plantacje i domy, a nas rozpędzą. – Jagodnik pokręcił głową z niedowierzaniem i mówił dalej. – Turnie mają zwyczaj najpierw penetrować nowe obszary. Wysyłają najbardziej doświadczonych, a dopiero potem wyrusza reszta. Mateusz widział matkę z młodymi. To znaczy, że cała ich gromada już tu jest. Jak mamy walczyć z taką zgrają?
– Strażników jest półtorej dziesiątki. Dorosłych jeży drugie tyle i jeszcze dwie dziesiątki kolczastych. – Trop zapalił się do swojego pomysłu.
– Z turniami nie można się dogadać, ani tym bardziej walczyć! – po raz pierwszy odezwał się Kraszan. – Według mnie należy czekać. Zachować ostrożność i czekać. Może odejdą.
– Nie odejdą – mruknął Głusz. – Posłuchajcie mnie. Zbyt mało rozsądku jest w tym, co mówicie. Walka skazuje nas na śmierć, wyczekiwanie tak samo. Turnie nie będą z nami rozmawiać i dzielić się tym, co mogą mieć bez trudu w całości. Rozpędzą nas. Najsilniejszym być może uda się uciec. Reszta zginie. Pomyślmy o naszych dzieciach. Nie obronimy ich. Natura stworzyła nas słabszymi i trzeba o tym pamiętać! Świat nie kończy się na tej polanie. Droga przez las w dół rzeki będzie trudna i nie wiadomo, jak daleka, ale musimy wyruszyć. Tak nakazuje rozsądek.
– I mamy wszystko zostawić? – zapytał Trop. – Jagodowe pola, domy i tak po prostu odejść?
– Tak – potwierdził Głusz zdecydowanie. – W dodatku w nienaruszonym stanie. Trzeba turniom zostawić możliwie największy łup, to ich zatrzyma. Trzeba być dobrej myśli. Znajdziemy nową polanę.
Argumenty Głusza, tak jak przewidywał senior, były najmocniejsze, a jego propozycja najbardziej rozsądna. Pastor wciąż miał jednak wątpliwości.
– Decyzję muszę podjąć dzisiaj, ale zanim to zrobię, chciałbym jeszcze wysłuchać, co Mateusz ma na ten temat do powiedzenia. Proszę go przywołać.
Senior miał prawo poprosić kogoś spoza Rady, by ten uczestniczył w posiedzeniu. Wezwany nie wchodził wtedy do Kamiennego Kręgu, lecz pozostawał w otaczajacej go Strefie i odpowiadał na pytania. Mateusz był najstarszym jeżem w gromadzie, miał duże doświadczenie, jako jedyny zetknął się ostatnio z turniami i wiedział o nich zdecydowanie najwięcej. Mógł się w związku z tym bardzo przydać, choć Pastor dobrze wiedział, że nie wszyscy uczestnicy obrad będą zadowoleni z jego przybycia.
Stary jeż podpierał właśnie sękatym drągiem walącą się ścianę swojego dziwacznego domu, gdy usłyszał nawoływanie.
– Mateuszu, Mateuszu! – krzyczał posłaniec z daleka.
Odwrócił się i podtrzymując pochyłą ścianę, patrzył na biegnącego w jego kierunku kolczastego.
Jeże zazwyczaj mieszkały w norach. Składały się one z niezbyt długiego korytarza zakończonego dwoma, rzadziej trzema komorami. Jedna przeznaczona była na sypialnię, pozostałe stanowiły spiżarnie. Wejście, zabezpieczane na noc kratownicą z patyków, znajdowało się w niewielkim wzgórku powstałym z wykopanej ziemi. Mateusz postanowił jednak zamieszkać inaczej. Wykorzystał naturalną wnękę w porośniętym trawą pagórku, obudowując ją patykami i pokrywając kawałkami kory. Z czasem całość porosła mchem i stała się prawie niewidoczna. Właściciel tego domu, mimo konieczności ciągłych napraw, był z niego całkiem zadowolony. Teraz dokonywał kolejnej, rozmyślając jednocześnie nad sposobem uszczelnienia coraz bardziej przeciekającego dachu.
– Mateuszu, dobrze, że jesteś – wyrzucił z siebie kolczasty, ciężko dysząc. – Senior wzywa cię na obrady. Czy przyjdziesz? Czy mam wrócić i powiedzieć, że zaraz przyjdziesz?
– Mam przyjść do Strefy?
– Tak.
– Teraz?
– Teraz.
– Aha. A co będzie, jeśli w związku z tym zawali się mój dom?
– Nie wiem.
– Tak sobie właśnie pomyślałem. No bo też kogo to może obchodzić. Niech się w końcu rozkraczy jak stara żaba. Ale dość o tym, będzie, co ma być. Biegnij z powrotem i powiedz Pastorowi, że już idę. Tylko sobie łap nie połam, bo widzisz, mój mały... – Przerwał i popatrzył na swoją skręconą łapę. – ...dużo z tym potem kłopotu.
Kolczasty zaraz zawrócił, a Mateusz usiadł i zaczął się zastanawiać. Domyślał się, o co członkowie Rady będą chcieli go zapytać i poszukiwał teraz jedynie właściwego sposobu, by ich przekonać do swojego pomysłu.
– Z pewnością chcą się stąd wynosić i już nawet pakują nosidła. Ech, gdzie te czasy – mruczał do siebie. – Zbrojni, parady i orężne zaciągi. Oni wszyscy o tym zapomnieli albo traktują to jak bajki. – Po tej niezbyt wesołej refleksji wstał i z wiarą, że właściwe rozwiązanie podsunie mu sytuacja, ruszył w stronę Kamiennego Kręgu.
– Już jestem! Troszkę się spóźniłem, przepraszam. Widzę, że wszyscy są. Obudźcie Postka, zaczynamy. – Krążek wdrapał się na swój kamień i usiadł wygodnie.
Postek w najlepsze spał sobie na swoim kamieniu. Był z wszystkich kolczastych najmłodszy i miał zwyczaj zasypiania przy każdej nadarzającej się okazji. Pusz stanął koło niego, szturchnął go i rzekł obojętnym głosem:
– Twoja porcja jagód właśnie się kończy.
– Co z moją porcją... kto ją zjadł i dlaczego? – Postek zbudził się i zmieszany odburknął: – Przestalibyście sobie ze mnie żartować.
– Ależ nikt by nie śmiał żartować z tak poważnego jeża jak ty – kontynuował żarty Pusz.
– Dość już tych wygłupów! – przerwał mu Krążek. – Niech szlag trafi rozsądek. Rozpoczynam posiedzenie Rady Małego Kamiennego Kręgu. Z tego, co wiem, starzy usadowili się już na swoich kamieniach i radzą. Z pewnością gadać będą do nocy, ale i tak wiadomo, czym to się skończy. Będziemy musieli zwijać obóz i wynosić się stąd. Co wy na to?
– A gdyby tak sprawdzić, jak to naprawdę jest z tymi turniami? – zaproponował Dukat. – Może to tylko kilka niegroźnych samic z młodymi. Proponuję zebrać resztę kolczastych i dać im łupnia.
– Zanim komukolwiek cokolwiek zrobimy, idź sobie najpierw zobaczyć, jak wygląda Mateusz po spotkaniu z turniem. A poza tym wydaje mi się, że Postek znowu zasnął. Ja już nie mogę. – Poirytowany Pusz wrzasnął, jak mógł najgłośniej: – Postek, ty ośle, nie śpij!
Mały nerwowo podskoczył, spadł z kamienia i przepraszając wszystkich za swoje zachowanie usadowił się na nim powtórnie.
– No i jak my mamy w takich warunkach o czymkolwiek decydować? Po co w ogóle zawracać sobie tym problemem głowę, skoro Postek i tak prześpi całą resztę życia.
– Chyba mam pomysł – wtrącił Skałka. – Wdrapmy się wszyscy na drzewa i tam przeczekajmy. Z tego, co wiem, turnie po nich nie chodzą.
– Ty natomiast skaczesz po nich jak wiewiórka – zażartował Dukat. – Nie ma co kombinować, trzeba się dobrać turniom do skóry i tyle.
– A może by tak wykopać jedną wielką, solidną norę i schować się w niej – zaproponował Kluczak. – Albo wejść do jaskini, zabarykadować się i przeczekać.
Na dźwięk słowa „jaskinia” Krążkowi błysnęły oczy. Plan, który wymyślił, wiązał się właśnie z tym miejscem i teraz chciał go przyjaciołom przedstawić. Jednak wstrzymał się i dłuższą chwilę słuchał kolczastych proponujących coraz bardziej dziwaczne sposoby rozwiązania problemu.
– Jedno jest pewne – podsumował dyskusję Pusz. – Nie chcemy stąd odchodzić.
– A właśnie, że chcemy – powiedział Krążek bardzo wolno i dobitnie. – Wyniesiemy się stąd prędzej, niż wam się wydaje.
– Nie rozumiem, o czym ty mówisz? – zdziwił się Postek.
– Wiem, co powinniśmy zrobić, ale zanim wam o tym powiem, musicie złożyć przysięgę tajemnicy. Nikt z gromady nie może się niczego dowiedzieć. Zgadzacie się?
Kolczaści zgodnie kiwnęli głowami, po czym na znak przysięgi wysoko podnieśli przednie łapy do góry.
– W związku z tym zamykam tę część obrad Małego Kamiennego Kręgu. Zobaczymy się ponownie przed zachodem słońca przy pochyłej jodle obok jaskini – to powiedziawszy, Krążek zeskoczył z kamienia i nie oglądając się na nikogo, pobiegł w stronę rzeki.
Po chwili pozostali kolczaści zeszli ze swoich kamieni i ruszyli w ślad za nim. Rozmowa o dziwnym, tajemniczym zachowaniu Krążka pochłonęła ich na tyle, że nikt nie zwrócił uwagi na cień przemykający wzdłuż ściany lasu i nienaturalnie rozkołysane źdźbła wysokiej trawy.
Mateusz skłonił się nisko i wszedł do Strefy otaczającej Wielki Kamienny Krąg.
– Dziękujemy ci, że przyszedłeś – powitał go Pastor. – Tym bardziej, że kosztowało cię to z pewnością sporo wysiłku.
Stary jeż uśmiechnął się na znak, że nie ma to znacznia.
– Jako senior gromady wezwałem cię na nasze posiedzenie, by wysłuchać twojego głosu w niezmiernie ważnej sprawie. O turniach wiesz z nas wszystkich najwięcej i w związku z tym zdajesz sobie sprawę, co nam grozi. Czy mógłbyś mi odpowiedzieć na pytanie, jak według ciebie powinniśmy postąpić?
Mateuszowi zawsze dużą przyjemność sprawiał ton oficjalnych wypowiedzi Pastora. Brakowało mu, jak sądził, nieco fantazji, ale i tak, jak na stanowisko, które zajmował, nie był przesadnie rozsądny. To, że on sam został przez niego wezwany, najlepiej o tym świadczyło.
– Szanowna Rado, przywołanie mnie w to miejsce uważam za zaszczyt, choć byłbym nieszczery, gdybym stwierdził, iż nie spodziewałem się tego. Jak słusznie zauważyłeś, seniorze, wiem, co się święci. Turnie mają ochotę dobrać się do naszych pól jagodowych, spiżarni, a w konsekwencji do naszej skóry. Jest to problem stary jak świat. Zawsze przeganiały nas z miejsca na miejsce. Sądzę, że Rada Wielkiego Kamiennego Kręgu i tym razem bliska jest podjęcia decyzji, by opuścić naszą polanę i wyruszyć w nieznane. To bardzo rozsądna decyzja, mi jednak wpadł do głowy inny pomysł. Posłuchajcie.
Mateusz bacznie popatrzył po zebranych, przetarł łapą pyszczek i mówił dalej. Senior i Trop słuchali go z zainteresowaniem, pozostała czwórka jeży spoglądała po sobie nawzajem, jakby szukając potwierdzenia tego, że dobrze słyszą.
– Taki wymyśliłem plan. Oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego, że należy go jeszcze w kilku punktach dopracować. – Stary jeż zakończył i czekał, nie bardzo wiedząc, jak ma rozumieć milczenie członków Rady.
– Czy ktoś chciałby zadać Mateuszowi jakieś pytanie? – odezwał się senior.
Pomysł Mateusza był na tyle zaskakujący, że nikt nie wiedział, jak ma go potraktować. Pastor i Trop zamyślili się głęboko, a reszta członków Rady patrzyła na starego jeża, próbując z jego miny odgadnąć, czy aby na pewno nie żartuje.
– Skoro nikt nie chce o nic zapytać... – Senior zawiesił głos i jeszcze raz popatrzył wkoło. – ...rozumiem, że wszystko jest jasne. W takim razie dziękujemy ci, Mateuszu, możesz odejść.
Stary jeż bez słowa ukłonił się i odszedł.
– Teraz, kiedy wiemy już wszystko, czas podjąć decyzję. – Usłyszał głos seniora.
Odwrócił się i w tym momencie spotkały się ich spojrzenia. Nigdy jeszcze nie widział w oczach Pastora takiego błysku. Stary jeż uśmiechnął się i spokojnie poszedł w kierunku swojego domu, którego opłakany stan martwił go tym bardziej, że wyraźnie zanosiło się na deszcz.
Jaskinia, w pobliżu której Krążek wyznaczył swoim przyjaciołom spotkanie, znajdowała się wewnątrz sporego wzniesienia, w połowie drogi między skrajem polany a graniczną linią terenów gromady. Było to miejsce szczególne. Jeże przechowywały w niej swoje największe skarby. Podkowa, kolba kukurydzy, korzeń w kształcie jeża, sznur, kolorowe szkło, obręcze będące insygniami seniora i inne drobiazgi gromadzone przez lata, porządnie poukładane, leżały w głębi pieczary. Cztery razy do roku, w Dni Przełamania, wynoszono je na polanę i rozkładano w Strefie. Każdy jeż mógł wtedy do niej wejść i zachwycać się. W razie potrzeby jaskinia służyła też jako spiżarnia i schronisko w chwilach niebezpieczeństwa. Gdy jednak nie zachodziła jakaś szczególna okoliczność, do środka mógł wejść jedynie senior oraz, za jego pozwoleniem, członkowie Rady Wielkiego Kamiennego Kręgu.
Na umówionym miejscu Krążek zjawił się pierwszy, chwilę potem nadszedł Kluczak, a za nim z krzaków wyszła pozostała czwórka kolczastych.
– I co teraz? – zapytał Pusz.
– Teraz wejdziemy do jaskini – odpowiedział Krążek spokojnym głosem.
– Oczywiście. Podejdziemy do strażnika, powiemy grzecznie „dobry wieczór”, zapytamy o zdrowie i spacerkiem wejdziemy sobie do środka, czy tak?
– Wcale nie powiedziałem, że wchodzić mamy głównym wejściem. Dostaniemy się do środka od tamtej strony. – Krążek wskazał łapą przeciwległy, łagodnie opadający grzbiet wzniesienia. – Chodźcie za mną, coś wam pokażę.
Ostrożnie wyszli na wzgórze skrywające grotę i zatrzymali się przy niewielkim patyku wbitym w ziemię. Obok niego leżała mała sterta szyszek. Krążek grzebnął kilka razy łapą w ziemi i odsłonił niewielki, okrągły, płaski kamień.
– Skałko, zostaniesz tutaj. My zejdziemy z powrotem tam. – Wskazał na miejsce u podstawy zbocza, po stronie przeciwnej do głównego wejścia do groty. – Gdy stracisz nas z oczu, zaczniesz przekładać szyszki. A kiedy skończysz, odłóż ten płaski kamień i czekaj tu. Ktoś z nas po ciebie przyjdzie. Po tych słowach piątka jeży zbiegła na dół i zatrzymała się w niewielkim zagłębieniu u podnóża wzniesienia.
– No to wchodzimy – zarządził Krążek.
W czasie gdy kolczaści rozglądali się zdziwieni, nie widząc żadnego wejścia, Krążek podszedł do zielonej ściany zbocza i zaczął w niej grzebać. Po chwili oczom wszystkich ukazała się drewniana kratownica wpasowana w skalną szczelinę.
– Przestańcie się gapić. Może ktoś by mi pomógł. – Krążek sapał, próbując otworzyć zamaskowane wejście.
Kluczak i Pusz przyskoczyli do niego i wpychając się między skałę a wrota, otwarli wejście.
– A teraz za mną. Trzymajcie się blisko siebie i bądźcie cicho.
Kolejno jeden za drugim weszli w półmrok wilgotnego korytarza. Zanim zdążyli przywyknąć do ciemności, usłyszeli głos Krążka.
– Skałka powinien już kończyć przekładanie szyszek. Czekamy.
Czas ciągnął się niemiłosiernie. Wreszcie usłyszeli tajemniczy chrobot, a w chwilę potem szeroki na trzy igły promień przeciął mrok korytarza i rozświetlił fragment ściany.
– Patrzcie... patrzcie uważnie – powiedział Krążek powoli.
Kolczaści w wielkim napięciu utkwili wzrok w oświetlonym kręgu na skale, coraz szerzej otwierając oczy ze zdumienia.
– No i co widzicie? – zapytał.