Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Emaus oraz inne spojrzenia do wnętrza Pisma - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
19,00

Emaus oraz inne spojrzenia do wnętrza Pisma - ebook

Pierwsza część książki dotyczy najbardziej tajemniczych scen z życia Jezusa: Emaus, rzezi niewiniątek, pojmania, przeklęcia drzewka figowego. Część druga to eseje o kobietach-ofiarach z najstarszego tekstu Biblii – Księgi Sędziów. Autor śledzi nieoczekiwane więzi Erosa z Thanatosem, gry i zabawy ze śmiercią, rytuału religijnego z polityką i wojną, świętości z przemocą, ofiary z katem, ciała z duchem. Nie interesuje go Bóg filozofów i teologów, Absolut, abstrakcyjne, oderwane pojęcia czy alegoria moralna, lecz „Bóg żywy”, który miota ludźmi w piekle materii i ukazuje się im jako przemożna siła, tchnąca miłością i gniewem, fascynująca i straszna zarazem.

Spis treści

Motto

Od autora

Strona Pana Emaus

Noc świętego Marka

Jak to z drzewem figowym było

Rzeź niewiniątek

Strona kobiet Msza za Jael

Sekwencja Dalili: czułość i brzytwa

Żona lewity, czyli pobożna anatomia

Ciało, jego grzeszność, życie i śmierć w nauczaniu apostołów

Kategoria: Filozofia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7453-181-8
Rozmiar pliku: 750 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Od au­to­ra

Książka ta jest wy­ra­zem pew­nej po­ku­sy, z której – nie lękając się sen­ty­men­ta­li­zmu ta­kie­go wy­zna­nia – chciałbym się zwie­rzyć właśnie te­raz, choć ese­je, które tu ze­brałem, po­wsta­wały lat kil­ka, a samo to uczu­cie to­wa­rzy­szyło mi chy­ba za­wsze, od chwi­li, gdy po raz pierw­szy, biorąc ka­te­chi­zmową edu­kację, ze­tknąłem się z nie­po­kojącą urodą bi­blij­nych opo­wieści. To ja­sne: początki owej po­ku­sy i owe­go nie­po­koju były bar­dzo mgli­ste, nieświa­do­me, nie do na­zwa­nia – żywiły się ma­te­rią dzie­cięcej wia­ry, dzie­cięcym od­czu­wa­niem bla­sku i mro­ku sa­crum, oscy­lo­wały między radością a lękiem, między obawą a na­dzieją, bez należyte­go wspar­cia ro­zu­mu, bez po­mo­cy, ja­kie dają roz­ma­ite pożytecz­ne lek­tu­ry i, naj­zwy­czaj­niej, samo życie, jeśli trwa ono przy­najm­niej parę dzie­siątków lat.

Po­ku­sa zaś, o ja­kiej tu mówię, jest pro­sta, a po­nad­to chy­ba po­wszech­na: to po­trze­ba „nie­wier­ne­go To­ma­sza”, aby we­tknąć pa­lec w ranę Ta­jem­ni­cy. A także bar­dziej zdrożna po­trze­ba voy­eu­ra, aby – po­zo­stając za ku­li­sa­mi dziejów, nie po­nosząc od­po­wie­dzial­ności i wie­le nie ry­zy­kując – zerknąć w ich ciem­ne wnętrze.

Obie te po­trze­by zbie­gają się tu więc w jed­no. Ale chy­ba nie muszę tłuma­czyć, że pierw­sze z owych pra­gnień ma dla mnie o wie­le większą wagę. Że to ono w isto­cie stoi u początków tej książki, pod­czas gdy dru­gie – z ko­niecz­ności i, w pew­nym sen­sie, nie­sta­ran­nie czy nie­kon­se­kwent­nie – tyl­ko mu to­wa­rzy­szy. Stało się tak dla­te­go, że to sa­crum Pi­sma (przede wszyst­kim tam, gdzie mowa jest o Je­zu­sie Chry­stu­sie) ma dla mnie moc nie­od­partą, że prze­waża w mo­ich myślach nad pro­fa­num Hi­sto­rii. Jed­nak prze­cież zbie­gają się one nie­rzad­ko, dukt Pi­sma i dukt Dziejów, w jedną ścieżkę, w je­den trakt. Snują ra­zem.

Nie lek­ce­ważę jed­nak hi­sto­rycz­nych me­cha­nizmów. Prze­ciw­nie: to w nich często zda­rza mi się wi­dzieć klucz do me­cha­ni­ki sa­kral­nej, to one nie­rzad­ko pod­su­wają mi roz­wiąza­nia tych pro­blemów, które uważam za szczególnie za­gma­twa­ne w re­li­gij­nym my­ste­rium tre­men­dum i re­li­gij­nym my­ste­rium fa­sci­nans, lub pro­wadzą po­przez mrocz­ne za­ka­mar­ki dys­kursów. Lecz bywa i od­wrot­nie: świat pro­fa­num sta­je się jaśniej­szy, bar­dziej zro­zu­miały w świe­tle sa­crum (choć prze­cież nie łagod­niej­szy).

Ale to uwa­gi ba­nal­ne, ba­nal­ne spo­strzeżenia.

Ważniej­sza od nich jest tu kwe­stia „nie­wier­ne­go To­ma­sza” i mo­je­go dzie­dzic­twa w jego du­cho­wym spad­ku. Nie, nie je­stem przy­wiązany do jego em­pi­rycz­nych rosz­czeń, do jego próby, by na­ma­cal­nie zgłębić Mi­ste­rium. Nie po­dzi­wiam także jego od­wa­gi, która za­pew­ne – jak w po­dob­nych przy­pad­kach zwykł ma­wiać Chry­stus – płynęła z ubóstwa du­cha i ser­ca nie­sko­re­go do wia­ry. Istot­ny jest na­to­miast dla mnie To­ma­szo­wy nie­pokój wo­bec Ta­jem­ni­cy, istot­na jego nie­obojętność, która nie chce ogra­ni­czyć się do świa­dec­twa wzro­ku. I nie cho­dzi tyl­ko o pra­gnie­nie scep­ty­ka, który chciał-by roz­wiać złudze­nia zmysłów, który chciałby strzepnąć sen z po­wiek i wypłoszyć złośli­we­go de­mo­na spod czasz­ki, aby otrzeć się o sam rdzeń praw­dy. Cho­dzi o taki stan du­cha, który każe zmie­rzyć się z Li­terą – dla sa­me­go jej ist­nie­nia i dla sa­me­go prze­ko­na­nia, że pod jej wygładzoną po­wierzch­nią coś się skry­wa.

Ta­kich miejsc, ta­kich ta­jem­nych prze­paści, które czają się pod po­wierzch­nią słów i li­ter, jest w Piśmie oczy­wiście mnóstwo. Nie wszyst­kie z nich miały i mają dla mnie jed­naką moc. Nie wszyst­kie mnie tak samo in­te­re­sują i wy­dają mi się z ta­kich lub in­nych względów ważne. Do­ty­czy to zwłasz­cza Sta­re­go Te­sta­men­tu, którego dra­ma­tyczną, trudną urodę zacząłem do­ce­niać znacz­nie później niż piękno No­we­go Za­ko­nu. Tym, co naj­moc­niej mnie w nim przy­ciągnęło, stała się naj­pierw – by tak rzec – spra­wa ko­biet. Ich stał się los w otchłani ar­cha­icz­nej kul­tu­ry, z ja­kiej zda­je re­lację naj­star­sza we­dle niektórych ba­da­czy Bi­blii jej część: Księga Sędziów.

W No­wym Te­sta­men­cie na­to­miast za­wsze fa­scy­no­wały mnie te frag­men­ty Ewan­ge­lii, których nie po­tra­fiłem so­bie wyjaśnić, a nad którymi – w moim mnie­ma­niu – prześli­zgi­wały się obojętnie, nie­rzad­ko ich nie za­uważając, pra­ce roz­licz­nych eg­ze­getów. Tym roz­ma­itym eg­ze­getom, a także re­li­gio­znaw­com, za­wdzięczam oczy­wiście spo­ro, nie za­wsze zdając sprawę z mo­ich wo­bec nich długów, ale przede wszyst­kim chciałem szu­kać dro­gi przez se­kret­ne i ważne dla mnie miej­sca na własną rękę, choćby błądząc, choćby do ni­cze­go nie do­chodząc.

Wędrówka ta uzmysłowiła mi, że to ta­jem­ni­ca jest naj­lep­szym – może wręcz je­dy­nym możli­wym – ob­ra­zem praw­dy. I że dla­te­go właśnie trze­ba się z nią bo­ry­kać, nig­dy w isto­cie nie do­cie­rając do kre­su, do tej smu­gi ja­sne­go światła, która jest rdze­niem wszyst­kich rze­czy. W tej wędrówce po­nad­to chciałem do­tknąć pew­nych powiązań, których nie widać zbyt wyraźnie na słów po­wierzch­ni: nie­ocze­ki­wa­nych więzi pomiędzy Ero­sem a Tha­na­to­sem, gry i za­ba­wy ze śmier­cią, ry­tuału re­li­gij­ne­go z po­li­tyką i wojną, pogaństwa z mo­no­te­izmem, świętości z prze­mocą, ofia­ry z ka­tem, ciała z pneumą – i mnóstwa in­nych. A szczególnie ważne były dla mnie owe pa­ra­dok­sal­ne więzi, które wy­ni­kają z prze­ci­wieństw, z an­ty­no­mii, z bra­ta­nia się zma­gających się sił.

Nie­od­par­ty im­puls pchał mnie ku różnym tek­stom, miej­scom i enig­mom Pi­sma – tym zwłasz­cza, które wiążą się z osobą i dzie­ja­mi Je­zu­sa. Próbowałem więc, nie bez emo­cji, do­tknąć kil­ku ta­jem­nic jego losu, zaświad­czo­nych w ewan­ge­liach. Po to również, by od­na­leźć w nich pew­ne pier­wiast­ki uni­wer­sal­ne, pew­ne pa­ra­dyg­ma­ty i wątki, które nie są tyl­ko przeżytym już i sko­dy­fi­ko­wa­nym dzie­dzic­twem, ale żywym wiąza­niem – także dla czasów nam współ-cze­snych, także dla in­nych prze­strze­ni kul­tu­ry i zbio­ro­we­go życia niż re­li­gia.

W obu tych kręgach, sta­ro- oraz no­wo­te­sta­men­to­wym, które stały się przed­mio­tem mo­jej uwa­gi, siłą rze­czy se­lek­tyw­nej, próbowałem po­ru­szać się po śla­dach Ru­dol­fa Otto (myślę oczy­wiście o jego książce Świętość), to zna­czy zająć się przede wszyst­kim nie Bo­giem fi­lo­zofów i teo­logów, Ab­so­lu­tem, abs­trak­cyj­nym, ode­rwa­nym pojęciem czy ale­go­rią mo­ralną, lecz „Bo­giem żywym”, który zwy­czaj­nym wierzącym uka­zu­je się jako prze­można siła, tchnąca miłością i gnie­wem, nie­podat­na na wszel­kie ra­cjo­na­li­za­cje i spe­ku­la­cje, wy­my­kająca się wszel­kim sys­te­ma­tom. Który mówi do lu­dzi swą nie­od­partą mocą. Który mio­ta nimi w pie­kle ma­te­rii. Który jest ta­kim właśnie, ja­kim wi­dzie­li go wiel­cy mi­strzo­wie Ru­dol­fa Otto – święty Paweł, święty Au­gu­styn czy Lu­ter – albo mi­sty­cy i he­re­zjar­cho­wie.

Próbowałem za­tem. Nie wiem jed­nak, czy mi się to udało. Czy­tel­nik ze­chce sam rozsądzić te spra­wy.

Pisząc szki­ce ze­bra­ne w tej książce często wra­całem pamięcią, jak za­wsze w ważnych chwi­lach, do mo­ich Dziadków, Ma­rii i An­to­nie­go L., których nie ma wśród żywych od bli­sko trzy­dzie­stu lat. I żal mi było, jak zwy­kle, że nie mam ani Ich czy­stej wia­ry, ani Ich do­bro­ci, które po­zwo­liły Im znieść wszyst­kie moje krnąbrności, nie­po­ko­je i bun­ty, a mnie ob­da­rzyły tymi je­dy­ny­mi po­god­ny­mi dnia­mi dzie­ciństwa i młodości, ja­kie miałem. To ja­sne, że tak jak wte­dy, nie po­dzie­la­li­by Oni mo­ich poglądów na wie­le spraw, o których tu piszę, może na­wet na wszyst­kie. Że wie­le rze­czy Ich by po pro­stu bolało. Ale to ja­sne również, że bez Nich właśnie nie po­wstałaby ta książka. I wiem, wiem to na pew­no, że nie jest to Ich ostat­ni dar: bo są w mo­ich myślach.

War­sza­wa, paździer­nik 1997Stro­na Pana Emaus

Fot. Zbi­gniew Mikołejko

Naj­wyższa sa­mot­ność Chry­stu­sa, naj­wyższa sa­mot­ność człowie­ka… Pan­to­kra­tor z ruin kościoła na wzgórzu San Giu­lia­no – w głębi­nie lasów po­nad ro­jo­wi­skiem etru­skich grobów, pod me­cha­nicz­nym spoj­rze­niem idiot­ka­me­ry.

1

Od chwi­li, gdy po­znałem opo­wieści o Zmar­twych­wsta­niu, jed­na z nich nie dawała mi spo­ko­ju. Jej słowa wciąż po­wra­cały, wciąż – przy­mknąwszy oczy – na­po­ty­kałem ten sam ob­raz: trzech wędrujących „do wsi, zwa­nej Emaus”, trzech ska­mie­niałych w wi­dze­niu, jak Święto­krzy­ski Piel­grzym. W tekście tym – tak to czułem – sku­piał się sens wy­da­rzeń pas­chal­nych. Bez nie­go doświad­cze­nie Wiel­kiej Nocy byłoby ogołoco­ne, za­mknięte w dra­ma­cie Męki, w pu­st­ce Gro­ty, której strzegł anioł. W prze­rażeniu nie­wiast i apo­stołów.

2

Naj­pierw więc – myślę – w przy­wiąza­niu do scen na dro­dze w Emaus i w tam­tej­szej go­spo­dzie był pro­test dzie­cin­nej re­li­gij­ności, która nie mogła przyjąć tra­ge­dii Krzyża i Gro­bu. Pamiętam prze­cież, wciąż pamiętam, mój lęk, gdy po raz pierw­szy przy­pro­wa­dzo­no mnie do sym­bo­licz­ne­go gro­bu w pa­ra­fial­nym, go­tyc­kim koście­le, abym pod ostry­mi żebra­mi skle­pień uj­rzał na­gie­go Chry­stu­sa, złożone­go wraz z kru­cy­fik­sem na śmier­tel­nych ma­rach, wśród fio­le­to­wych powić. Dzie­je Człowie­ka z Na­za­re­tu wy­czer­py­wały się dla mnie bo­wiem w su­biek­tyw­nym apo­kry­fie, który spra­wia so­bie chłopięca gno­za, w na­iw­nej „ewan­ge­lii dzie­ciństwa”, bli­skiej – mimo dy­stan­su wieków i doświad­czeń – tym fan­ta­stycz­nym tek­stom, których tak bar­dzo po­trze­bo­wała wia­ra wcze­sne­go chrześcijaństwa. Choć, gdy czy­tam te­raz na przykład Pro­to­ewan­ge­lię Ja­ku­ba czy Arabską ewan­ge­lię dzie­ciństwa, widzę tam zna­ki śmier­ci: ów nie­do­rosły Ju­dasz, który – po­prze­dzając cios rzym­skiej włóczni – rani bok nie­do­rosłego „Pana Ias­su”, owe eks­pe­ry­men­ty z wężem i zabójcze działanie sa­crum, sku­pio­ne­go w nie­spo­koj­nym synu Józefa-cieśli…

Lecz wte­dy – w cza­sie, gdy miałem lat nie więcej niż dzie­sięć – cały akt zbaw­czy Je­zu­sa spro­wa­dzał się w mo­ich oczach do świe­tli­stej chwi­li Na­ro­dzin w szo­pie, w baśnio­wej sce­ne­rii hołdu zwierząt, pa­ste­rzy i Trzech Króli (ich obec­ność i dary otwie­rały od za­raz per­spek­tywę świątecz­ne­go ry­tuału – z kolędami, cho­inką i książkami w pre­zen­cie). W tej dzie­cin­nej eko­no­mii zba­wie­nia całe życie Je­zu­sa – jego obec­ność w tłumie, jego słowa i po­ry­wające ob­ra­zy cudów – były tyl­ko do­po­wie­dzią do baśni, którą – na mocy pa­ra­dok­su wia­ry – otwie­rał hap­py end.

3

Nie wie­działem, śniąc co roku w śnieżne, gru­dnio­we dni na War­mii sen o Gwiazd­ce, że po la­tach, w ja­kimś tekście Eu­ge­na Dre­wer­man­na, na­po­tkam myśl, iż Zmar­twych­wsta­nie nie było ak­tem jed­no­ra­zo­wym, lecz do­ko­ny­wało się przez całe życie Je­zu­sa. Nie wie­działem też, że dzięki tej re­flek­sji – która te­raz zda­je mi się czymś pro­stym, po­zba­wio­nym re­we­la­tor­skie­go sen­su (zupełnie tak, jak­bym po­szu­ki­wał „skra­dzio­ne­go li­stu” z opo­wia­da­nia Po­ego już po lek­tu­rze tej hi­sto­rii) – za­cznę ro­zu­mieć głębiej swą pier­wotną fa­scy­nację sce­na­mi z Emaus. Sce­na­mi, które prze­no­siły Je­zu­sa na powrót w człowie­czy wy­miar. Które na chwilę, jaką trwa lek­tu­ra, wy­dzie­rały go Trans­cen­den­cji.

Klucz Dre­wer­man­na oka­zał się tu czymś lep­szym od tego, który pod­su­wały ob­ra­zy dwu ho­len­der­skich mistrzów: Rem­brand­ta i Ver­me­era.

4

Pierw­szy od­bie­gał od tego, co wi­działem zwy­kle, za­mknąwszy oczy: od ob­ra­zu spo­wi­tej ku­rzem dro­gi, dro­gi wijącej się śród ka­mie­ni i karłowa­tych krzewów, którą zmie­rzają trzej wędrow­cy (ich twa­rzy i suk­ni, tak bar­dzo wy­ra­zi­stych w mym wi­dze­niu, nie po­tra­fiłbym opi­sać, choć wiem, że Izra­eli­ci tam­te­go cza­su przy­po­mi­na­li bar­dziej Greków niż chałacia­stych Żydów z Orien­tu, do ja­kich upo­dab­niają ich an­ty­se­mi­tyzm czy nieświa­do­mość później­szej iko­no­gra­fii). Od­bie­gał też od mych wy­obrażeń o fi­nal­nym akor­dzie tej wędrówki – mimo że na płótnie Piel­grzy­mi w Emaus Rem­brandt jemu właśnie poświęca uwagę. Jed­nak w żółta­wych światłach ob­ra­zu (które mają kie­ro­wać naszą myśl nie ku na­tu­ral­ne­mu lux, lecz ku nad­zmysłowe­mu, trans­ce­dent­ne­mu lu­men) do­ko­nu­je się ja­kieś za­ma­za­nie sen­su opo­wieści albo – ra­czej – jego roz­połowie­nie. Oto Rem­brandt za­wie­sił jak­by swą de­cyzję i waha się, czy odesłać wi­dza ku de­wo­cyj­ne­mu wy­mia­ro­wi tej sce­ny (z umiesz­czo­nym tu cen­tral­nie Chry­stu­sem w złoci­stej, pro­mie­niującej au­re­oli), czy ku jej „ro­dza­jo­wości” (więc: ty­po­wa ho­len­der­ska go­spo­da z XVII wie­ku, trzej podróżni przy sto­le i po­dający im sługa...).

5

Ver­me­er także umieścił swoją scenę w go­spo­dzie: bar­dziej asce­tycz­na i ta­jem­ni­cza niż u Rem­brand­ta, przed­sta­wia ona grupkę lu­dzi sku­pio­nych wokół siedzącego za stołem Chry­stu­sa. Za chwilę ro­ze­gra się ostat­ni – naj­ważniej­szy – jej akt: Pan zo­sta­nie roz­po­zna­ny i odej­dzie, by się uka­zać zgro­ma­dzo­nym w Wie­czer­ni­ku apo­stołom. A za­tem...

Wi­działem ową scenę w trzech wa­rian­tach, na trzech ze­sta­wio­nych ze sobą re­pro­duk­cjach. Pierw­sza przed­sta­wiała za­le­d­wie szkic do niej – kan­cia­sty za­rys li­nii, nie­malże „ku­bi­stycz­ne” for­my przed­miotów (ten stojący na sto­le dzba­nek, który przy­po­mi­nał tak bar­dzo inny, z późnego płótna Cézan­ne’a!). Na re­pro­duk­cji dru­giej wid­niał go­to­wy już ob­raz. Re­pro­dukcją trze­cią była fo­to­gra­fia: ob­raz wi­siał na ścia­nie, nad głową no­bli­we­go pana w oto­cze­niu urzędników po­li­cji. Bo płótno Ver­me­era – ozdo­ba jed­ne­go z rot­ter­dam­skich muzeów – nie było płótnem Ver­me­era: na­ma­lo­wał je w la­tach 1936--1937 ge­niusz imi­ta­cji – van Me­ege­ren, biorąc „po kawałku” z in­nych ar­cy­dzieł mi­strza, prze­kształcając i po­zując po­sta­ci, by nie za­gu­bić nic z „du­cha”. I to się – przy­znaję – po­wiodło. Ale czyż można udać się do Emaus, czyż można je jakoś pojąć, po­przez la­bi­rynt z puz­zli? Lecz – jed­nak – nie­po­koi mnie coś w pro­duk­cie van Me­ege-rena: nie­po­koi jego wybór, jego prze­czu­cie, że dla ge­nial­ności fał-szer­stwa, dla pełnego od­da­nia imi­to­wa­nej praw­dy, Emaus jest naj­lep­szym mo­ty­wem.

6

Praw­dy o Emaus nie od­dają dzie­je tego mia­sta, choć – jeśli użyć me­ta­fo­ry Re­na­na – nie należało ono do tych miast Ju­dei, które eg­zy­sto­wały „poza hi­sto­rią”. Wprost prze­ciw­nie: bli­skość Je­ro­zo­li­my ska­zy­wała je na hi­sto­rię – cza­sem aż do za­tra­ce­nia. Jed­nak Emaus prze­trwało wszel­kie bu­rze, mimo że nie ominęły go sza­leństwa stra­tegów, bun­tow­ników i pa­cy­fi­ka­torów.

Naj­pierw Juda Ma­cha­bej­czyk zma­gał się w jego oko­li­cach z Sy­ryj­czy­ka­mi. I tak po­wia­da o ich wo­dzu Pierw­sza Księga Ma­cha­bej­ska: „Po­tem powrócił do Je­ro­zo­li­my i w Ju­dei od­bu­do­wy­wał obron­ne mia­sta: twierdzę w Je­ry­chu, w Em­maus, w Bet-Cho­ron, w Be­tel, w Tam­na­ta, Fa­ra­ton i w Te­fon; w każdej – wy­so­kie mury, bra­my i za­su­wy” (1 Mch 9, 50).

Później w owym mieście – położonym w do­li­nie Sza­ron, u podnóża Gór Judz­kich, i zwa­nym przez sta­rożyt­nych także Ni­ko­po­lis – sta­cjo­no­wał rzym­ski gar­ni­zon oku­pa­cyj­ny (od 47 roku p.n.e.). W 44 roku p.n.e. Emaus zo­stało znisz­czo­ne za niepłace­nie po­datków i to samo spo­tkało je w czwar­tym roku na­szej ery, gdy ju­dej­ski par­ty­zant Atro­ges na­padł w jego po­bliżu na rzym­ski konwój, za­bi­jając cen­tu­rio­na Ariu­sa. Z owych znisz­czeń Emaus pod­no­siło się po­wo­li i w cza­sach, gdy ewan­ge­li­sta opo­wia­da o spo­tkaniu w dro­dze ku nie­mu, było być może wioską. Jed­nak już w 68 roku We­spa­zjan umiesz­cza tu V Legię Ma­ce­dońską, a mia­sto po­ja­wia się na ma­pie Pto­le­me­usza (II wie­ku), na Ta­bli­cach Peu­tin­ge­ra (III wie­ku) i w Tal­mu­dzie (który w III wie­ku pod­kreśla współobec­ność tu trzech wy­znań: mo­za­istycz­ne­go, sa­ma­ry­tańskie­go i chrześcijańskie­go). W 221 roku – dzięki za­bie­gom pre­fek­ta, przy­ja­cie­la Ory­ge­ne­sa i au­to­ra za­gi­nio­nej księgi O cza­sach, Ju­liu­sza Afry­kańczy­ka – Emaus otrzy­mu­je pra­wa mia­sta rzym­skie­go i (ze swy­mi umoc­nie­nia­mi, sta­dio­nem, te­atrem, świąty­nia­mi i łaźnia­mi) sta­je się jed­nym z ważniej­szych ośrodków pro­win­cji sy­ryj­sko-pa­le­styńskiej. Jed­nak po znisz­cze­niach (w po­wsta­niu sa­ma­ry­tańskim, w na­jaz­dach per­skim i muzułmańskim) nie od­zy­sku­je zna­cze­nia. Zbu­rzo­na zosta­je także – to istot­ne – jego ba­zy­li­ka, naj­star­sza ponoć ba­zy­li­ka chrześcijańska. Od tej pory – przez śre­dnio­wie­cze po współcze­sność – Emaus to już tyl­ko arab­ska wio­ska Am­was – miej­sce wy­ko­pa­lisk i piel­grzy­mek.

Śre­dnio­wie­cze nie in­te­re­so­wało się zupełnie owym Am­was: krzyżowcy i pątni­cy tego cza­su – kie­rując się li­terą (za­tem błędem ko­pi­sty) ka­no­nicz­ne­go tek­stu – gdzie in­dziej po­szu­ki­wa­li Emaus z opo­wieści ewan­ge­li­sty. Gdzie in­dziej też – bliżej Je­ro­zo­li­my – bu­do­wa­li świąty­nie dla upa­miętnie­nia pierw­sze­go spo­tka­nia zmar­twych­wstałego Je­zu­sa z ucznia­mi. Co­raz to in­nej arab­skiej wio­sce – byle tyl­ko dzie­liło ją 60 sta­dionów (11 ki­lo­metrów) od Świętego Mia­sta – przy­dzie­la się za­tem ten sym­bo­licz­ny za­szczyt: krzyżowcy uważają za Emaus z ewan­ge­lii miej­sco­wość Qi­ri­jat Je­arim (dziś Abu Gosz) w 1145 roku wznoszą tam kościół pod we­zwa­niem Najświętszej Ma­ryi Pan­ny, Arki Przy­mie­rza; jed­nak półtora wie­ku później – jak po­wia­da ano­ni­mo­wy prze­wod­nik z 1280 roku – czczo­no „pamiątkę Emaus” w dzi­siej­szej arab­skiej wio­sce El-Qu­bej­beh (jej fran­cisz­kański kościół wy­bu­do­wa­no już w początkach na­sze­go stu­le­cia).

7

Więc hi­sto­ria prze­to­czyła się jak­by obok Emaus z opo­wieści. Tyl­ko ar­che­olo­go­wie w ru­inach domów i świątyń próbują zdo­być jej świa­dec­twa. Tyl­ko eg­ze­ge­ci prze­li­czają sta­dia i ki­lo­me­try, usiłują od­na­leźć „to właśnie miej­sce”, stwier­dzić, czy rację ma ka­no­nicz­ny za­pis, ze swy­mi 60 sta­dio­na­mi od­ległości od Je­ro­zo­li­my (zdro­wy rozsądek pod­po­wia­da, iż je­dy­nie wte­dy – wy­szedłszy pod wieczór z Emaus – można zdążyć do Mia­sta przed nocą), czy też dać wiarę ra­czej ko­dek­so­wi sy­na­ic­kie­mu (Alef), który mówi o 160 sta­dio­nach (czy­li 29 ki­lo­me­trach), więc od­da­je rze­czy­wi­ste położenie Emaus.

Nie­pokój eg­ze­getów wy­ni­ka też z pew­nych różnic między ewan­ge­li­sta­mi. Oto dru­gi z syn­op­tyków, Ma­rek, po­wia­da prze­cież, używając grec­kie­go ter­mi­nu agros (wieś, po­siadłość wiej­ska): „Po­tem uka­zał się w in­nej po­sta­ci dwom z nich na dro­dze, gdy szli do wsi. Oni powrócili i oznaj­mi­li po­zo­stałym. Lecz im też nie uwie­rzy­li” (Mk 16, 12-13). Trze­ci zaś ewan­ge­li­sta syn­op­tycz­ny, Łukasz, używa na­zwy wyraźniej­szej od Mar­ko­wej – kome. Ona również ozna­cza „wieś”, ale już bez nie­ja­sności, że cho­dzić może o po­siadłość wiejską, coś w ro­dza­ju rzym­skiej vil­la ru­sti­ca.

Lecz te różnice i spo­ry nie mają istot­ne­go zna­cze­nia dla tkan­ki tej opo­wieści (choć przy­znam, że bar­dziej wierzę Łuka­szo­wi, bo to on właśnie ją opo­wia­da w swo­im cy­klu pa­syj­nym, pod­czas gdy Ma­rek skreśla ją w trzech su­chych, bez­na­miętnych zda­niach). Nie mają, bo jej struk­tu­ra zo­stała utrwa­lo­na na za­wsze: słowa zo­stały już wy­po­wie­dzia­ne, ręce za­krzepły w ge­stach, syl­wet­ki wędrowców rozpłynęły się w przed­wie­czor­nym zmierz­chu (choć prze­cież ich wi­dzi­my: w dro­dze, gdy roz­pra­wiają o wy­da­rze­niach ostat­nich dni i mówią o me­sjańskich pro­roc­twach; w go­spo­dzie, gdy za­sia­dają za stołem i łamią się chle­bem...).

8

Bliższe owej praw­dzie – która opie­ra się na tym, że wi­dzi­my (choć nie wie­my i nie po­tra­fi­my ob­li­czyć) – są owe jar­mar­ki z Czech i południo­wej Pol­ski, „emau­sa­mi” zwa­ne, z których najsław­niej­szy jest kra­kow­ski, u stóp zwie­rzy­niec­kie­go klasz­to­ru. Oto bo­wiem ma­ni­fe­stu­je się w nich żywot­ność od­ro­dze­nia, lu­do­wa świa­do­mość, że już jest „po wszyst­kim” – po Męce i Zmar­twych­wsta­niu, po ocze­ki­wa­niu. Że na­stał czas na­dziei i pro­ces od­ku­pie­nia dopełnił się do ostat­ka.

Lecz prze­cież i one – w swym śre­dnio­wiecz­nym ro­do­wo­dzie – mieszczą obcą opo­wieści treść pogańską, z jej dążeniem do roz­luźnie­nia, użycia na­wet, na po­gra­ni­czu sa­crum i pro­fa­num. To wiąże je bar­dziej z ostat­nią drogą przodków, którym wty­ka­no pi­san­ki za pa­zuchę, niż z drogą do Emaus. Z grą słów, ob­razów i gestów, z ja­kich utka­na jest hi­sto­ria Łuka­sza.

9

Hans Küng pi­sze o niej, że jest to „bar­dzo pre­cy­zyj­na opo­wieść”.

Oto ona: „Tego sa­me­go dnia dwaj z nich byli w dro­dze do wsi, zwa­nej Emaus, od­da­lo­nej sześćdzie­siąt sta­diów od Je­ro­zo­li­my. Roz­ma­wia­li oni z sobą o tym wszyst­kim, co się wy­da­rzyło. Gdy tak roz­ma­wia­li i roz­pra­wia­li z sobą, sam Je­zus przy­bliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były nie­ja­ko na uwięzi, tak że Go nie po­zna­li. On zaś ich za­py­tał: «Cóż to za roz­mo­wy pro­wa­dzi­cie z sobą w dro­dze?». Za­trzy­ma­li się smut­ni. A je­den z nich, imie­niem Kle­ofas, od­po­wie­dział Mu: «Ty je­steś chy­ba je­dy­nym z prze­by­wających w Je­ro­zo­li­mie, który nie wie, co się tam w tych dniach stało». Za­py­tał ich: «Cóż ta­kie­go?». Od­po­wie­dzie­li Mu: «To, co się stało z Je­zusem Na­za­rej­czy­kiem, który był pro­ro­kiem potężnym w czy­nie i słowie wo­bec Boga i całego ludu; jak ar­cy­kapłani i nasi przywódcy wy­da­li Go na śmierć i ukrzyżowa­li. A myśmy się spo­dzie­wa­li, że On właśnie miał wy­zwo­lić Izra­ela. Tak, a po tym wszyst­kim dziś już trze­ci dzień, jak się to stało. Nad­to jesz­cze niektóre z na­szych ko­biet prze­ra­ziły nas: były rano u gro­bu, a nie zna­lazłszy Jego ciała, wróciły i opo­wie­działy, że miały wi­dze­nie aniołów, którzy za­pew­niają, iż On żyje. Po­szli niektórzy z na­szych do gro­bu i za­sta­li wszyst­ko tak, jak ko­biety opo­wia­dały, ale Jego nie wi­dzie­li». Na to On rzekł do nich: «O, nie­ro­zum­ni, jak nie­sko­re są wa­sze ser­ca do wie­rze­nia we wszyst­ko, co po­wie­dzie­li pro­ro­cy! Czyż Me­sjasz nie miał tego cier­pieć, aby wejść do swej chwały?». I za­czy­nając od Mojżesza po­przez wszyst­kich pro­roków wykładał im, co we wszyst­kich Pi­smach od­no­siło się do Nie­go. Tak przy­bliżyli się do wsi, do której zdążali, a On oka­zy­wał, ja­ko­by miał iść da­lej. Lecz przy­mu­si­li Go, mówiąc: «Zo­stań z nami, gdyż ma się ku wie­czo­ro­wi i dzień się już na­chy­lił». Wszedł więc, aby zo­stać z nimi. Gdy zajął z nimi miej­sce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im. Wte­dy oczy im się otwo­rzyły i po­zna­li Go, lecz On zniknął im z oczu. I mówili na­wza­jem do sie­bie: «Czy ser­ce nie pałało w nas, kie­dy roz­ma­wiał z nami w dro­dze i Pi­sma nam wyjaśniał?». W tej sa­mej go­dzi­nie wy­bra­li się i wrócili do Je­ro­zo­li­my. Tam za­sta­li ze­bra­nych Je­de­na­stu i in­nych z nimi, którzy im oznaj­mi­li: «Pan rze­czy­wiście zmar­twych­wstał i uka­zał się Szy­mo­no­wi». Oni również opo­wia­dali, co ich spo­tkało w dro­dze, i jak Go po­zna­li przy łama­niu chle­ba” (Łk 24, 13-25).

10

Oto dwaj lu­dzie schwy­ta­ni (a my wraz z nimi) w paść. Schwy­ta­ni tym łatwiej, że są w dro­dze, która łudzi ich otwar­tością prze­strze­ni. Tym też, że jest drogą, że z po­zo­ru znają jej cel czy kres. Lecz oto z obu stron tej dro­gi czy­ha na nich ich własny wzrok – on jest sie­cią Pana, który za­czaił się jak ptasz­nik.

Albo – mówiąc w in­nej już me­ta­fo­ry­ce – Pan uczy­nił z nich ele­acką strzałę, której zda się je­dy­nie, że leci, że się po­ru­sza. Bo ruch w prze­strze­ni (a i w cza­sie, jeśli pojąć go jako „te­raz właśnie”) jest tu iluzją: dla­te­go wszyst­kie wysiłki eg­ze­getów i krzyżowców, ar­che­ologów i śre­dnio­wiecz­nych pątników chy­biają celu – Emaus z Ewan­ge­lii nie jest punk­tem na ma­pie, rze­czy­wistą nazwą rze­czy­wistego mia­sta. Sama jak­by hi­sto­ria – w prze­mien­nym ryt­mie bu­do­wa­nia i bu­rze­nia, za­po­mi­na­nia i anam­ne­zy, w kon­tra­punk­tach re­li­gii i kul­tur – do­wiodła nie­uchwyt­ności „miej­sca” (także w tym sen­sie, w ja­kim pojęcie to od­no­si się do określo­ne­go ustępu w tekście). Może więc ono zmie­niać swą nazwę (Emaus, Ni­ko­po­lis, Am­was) i swe położenie (Emaus? bez­i­mien­na dla nas vil­la ru­sti­ca? Qi­ri­jat Je­arim? El-Qu­bej­beh?). Może być sy­ryj­skie, ju­dej­skie, rzym­skie, sa­ma­ry­tańskie, per­skie, chrześcijańskie, arab­skie. Bo za jego sprawą wkra­cza­my w pole prze­mie­nie­nia i trans­gre­sji, w jego pa­ra­dok­salną – bo opartą na nie­wia­do­mych nam pra­wach ru­chu – nie­ru­cho­mość.

11

Dro­ga do Emaus z Ewan­ge­lii Łuka­sza za­wie­ra się bo­wiem w prze­strze­ni, którą wy­zna­czają odwróce­nie i powrót. W ich per­spek­ty­wie złudze­nie jest je­dyną rze­czy­wi­stością, w ich per­spek­ty­wie punkt dojścia za­mie­nia się w punkt wyjścia, kres prze­obraża w początek. Są jak po­sta­wio­ne na­prze­ciw sie­bie lu­stra, które mamią nie­skończo­nością oczy: wśród roz­mnożonych odbić zda ci się, że idziesz do Emaus, ale do­cie­rasz do Je­ro­zo­li­my; po­wra­casz do Wie­czer­ni­ka, ale z ob­ra­zem tego, co cię „spo­tkało w dro­dze” i w go­spo­dzie, „przy łama­niu chle­ba”.

Łukasz po­ka­zu­je wyraźnie, gdzie usta­wio­no tu zwier­ciadła. Naj­pierw ucznio­wie zo­ba­czy­li więc Je­zu­sa, ale go nie roz­po­zna­li (albo dla­te­go właśnie nie mo­gli roz­po­znać, że go uj­rze­li): „Gdy tak roz­ma­wia­li i roz­pra­wia­li z sobą, sam Je­zus przy­bliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były nie­ja­ko na uwięzi, tak że Go nie po­zna­li”. W zakończe­niu zaś pe­ry­ko­py – jak w lu­strze – mamy już odwróce­nie: po­znają go, lecz w tej sa­mej chwi­li (może dla­te­go właśnie, że po­znają) prze­stają go wi­dzieć: „Gdy zajął z nimi miej­sce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im. Wte­dy oczy im się otwo­rzyły i po­zna­li Go, lecz On zniknął im z oczu”. A jesz­cze: „Wszedł więc, aby zo­stać z nimi”, lecz ich z nagła opuścił, rozpłynął się w zmierz­chu. Za­tem, jak to jest z tymi pa­ra­dok­sa­mi: oto widzą go, a nie po­znają – oto po­znają, a już go nie ma między nimi? Oto widzą go, choć „oczy ich były nie­ja­ko na uwięzi” – i nie mogą go uj­rzeć, choć „oczy im się otwo­rzyły” (in­a­czej niż na ob­ra­zie Rem­brand­ta, gdzie jest wi­docz­ny – w po­wo­dzi złote­go światła, w au­re­oli z pro­mie­ni, ja­kiej od ma­la­rza żądała po­pu­lar­na chry­sto­lo­gia)? Co mówią te me­ta­fo­ry, po­nad to właśnie, że uwięzią, że sie­cią Pana stał się włas­ny ich wzrok, który po­ru­sza nimi w ciem­nościach zewnętrznych nie więcej, niż Ze­non z Elei swą za­krzepłą w po­wie­trzu strzałą? Czy można po­prze­stać na ba­nal­nej kon­sta­ta­cji, która roz­strzy­ga wszyst­ko – cały ten dra­mat nie­po­zna­nia, agno­ia od­po­wia­dającej na po­do­bieństwo lu­stra mej dzie­cin­nej gno­zie – w licz­ma­nie, w wyświech­ta­nym fra­ze­sie o „pa­ra­dok­sie wia­ry”?

Otóż nic poważniej­sze­go nad ten banał. Bo za­trzy­mu­je się on tam właśnie, gdzie trze­ba i gdzie za­trzy­mała się wia­ra mo­ich dzie­cin­nych lat: nad po­wierzch­nią, aby zdać sprawę z jej skry­tości i (bez żad­nych cu­dzysłowów) głębi. Gdyż tak można wyłożyć te po­ja­wie­nia się i znik­nięcia, te wi­dze­nia i niewi­dze­nia: jako pro­sty prze­kaz, że odtąd wia­ra będzie pa­ra­dok­sem, który obróci wni­wecz, wy­ni­cu­je i odwróci świa­dec­two zmysłów. I także – jak do­wo­dził św. Paweł, mówiąc o Krzyżu, owym „głupstwie dla po­gan” i „zgor­sze­niu dla Żydów” – pa­ra­dok­sem, który stra­wi na­wy­ki za­sta­nych kul­tur. Na struk­tu­rze tego pa­ra­dok­su – jak wykłada Je­zus w dro­dze do Emaus – opie­rać się będzie odtąd wypełnie­nie (któremu bliższe jest Au­fhe­bung He­gla niż grec­kie narzędzia dia­lek­ty­ki) pro­roc­kich na­tchnień i me­sjańskiej na­dziei Izra­ela: „Czyż Me­sjasz nie miał tego cier­pieć, aby wejść do swej chwały?”.

Jed­nak, mimo wszyst­ko, wnętrze owe­go pa­ra­dok­su (który jest za­wie­sze­niem zmysłów, ich „uwięzią”, ich agno­styczną ciem­nią – działającą wszakże na po­do­bieństwo ca­me­ra ob­scu­ra, z mi­me­tyczną mocą, sku­pioną na tym tyl­ko, co jest w da­nej chwi­li do po­ka­za­nia i utrwa­le­nia) rozświe­tla jakaś ra­tio. Wca­le nie ra­tio ser­ca, jak życzył so­bie Pas­cal (La co­eur a ses ra­isons, que la ra­ison ne con­na­it pas). Bo łudzą sie­bie ucznio­wie, po­wia­dając: „Czy ser­ce nie pałało w nas, kie­dy roz­ma­wiał z nami w dro­dze i Pi­sma nam wyjaśniał?”. Łudzą sie­bie, gdyż nie roz­po­zna­li go prze­cież. Gdyż – wstecz zwróceni – po­szu­kują w so­bie, nie­obec­ne­go wte­dy, świa­dec­twa ser­ca. A jeśli za­tem nie ser­ce, „rdzeń wia­ry” (jak chciał Schle­ier­ma­cher), to co? Od­po­wiedź jest za­iste ja­sna, za­war­ta w sa­mym cen­trum opo­wieści Łuka­sza, w słowach Pana: „O, nie­ro­zum­ni, jak nie­sko­re są wa­sze ser­ca do wie­rze­nia we wszyst­ko, co po­wie­dzie­li pro­ro­cy!”. Więc to nie­ro­zum kładzie się cie­niem na wszyst­ko – na tra­dycję i wiarę ser­ca, na pro­roków i Pi­sma, na na­uki i Mękę Je­zu­sa, na świa­dec­two pu­ste­go Gro­bu. Oto za­tem idea, ni­czym wiązka światła w po­mro­ce nie­po­zna­nia: wia­ra spra­gnio­na ro­zu­mu, ro­zu­mu po­szu­kująca – ja­ko­by fi­des qu­aerens in­tel­lec­tum (lecz prze­cież bez owych scho­la­stycz­nych im­pli­ka­cji, które wy­snuł An­zelm z Can­ter­bu­ry dla po­trze­by swo­je­go wie­ku). I ro­zum po­bu­dzający wiarę do wie­rze­nia, do tego, by w ope­ra­cjach pa­ra­doksów stała się ona wiarą i obnażyła swój sens.

12

W całej opo­wieści Łuka­sza ja­sne jest, że Je­zus to­czy grę z ucznia­mi. Jest nie do roz­po­zna­nia i zni­ka roz­po­zna­ny. A nie­kie­dy na­wet uda­je: „Tak przy­bliżyli się do wsi, do której zdążali, a On oka­zy­wał, ja­ko­by miał iść da­lej”. Jest więc jak ak­tor, jak mim. Ku cze­mu odsyła ów mi­me­tyzm? W jaką prze­strzeń, sko­ra ta – za­war­ta między Je­ro­zo­limą a Emaus, skry­ta w lu­strza­nych odwróce­niach i pa­ra­dok­sach, wy­ma­gająca ro­zum­ności w wie­rze ser­ca i światła w mro­ku – jest iluzją, optyczną pułapką? Oto, jeśli do­brze się przyj­rzeć, cała ta nar­ra­cja prze­cież utka­na jest z mnożących się powtórzeń i po­wrotów: Je­zus zmar­twych­wstały po­wra­ca zno­wu do swych uczniów, zno­wu jest z nimi w dro­dze i po­wta­rza im pro­roc­twa Pism, zno­wu wykłada swe me­sjańskie za­da­nie i gnie­wa się po­now­nie na ich nie­ro­zum, zno­wu łamie się z nimi chle­bem, błogosławiąc go, jak ongiś, illo tem­po­re, w Wie­czer­ni­ku. Zja­wia się i sam Wie­czer­nik: tam po­wra­cają dwaj ucznio­wie, aby (zno­wu) powtórzyć, co im się przy­tra­fiło po dro­dze i w go­spo­dzie (tej sym­bo­licz­nej imi­ta­cji Wie­czer­nika, ze szczątko­wym tyl­ko, nie­do­ko­na­nym przy­po­mnie­niem wspólnej Pas­chy). A i ucznio­wie: czyż nie opo­wia­dają raz jesz­cze o ostat­nich dniach – o wy­da­niu na śmierć Je­zu­sa z Na­za­re­tu, o sądzie nad nim i wy­ro­ku, o ko­na­niu na Krzyżu i za­wie­dzio­nych na­dzie­jach żydow­skie­go ludu, o pu­st­ce Gro­bu i aniołach na straży, o prze­rażeniu nie­wiast i apo­stołów? Lu­stra usta­wio­ne są tu gęsto, gęściej, niż zdołam to opi­sać. Usta­wio­no je jed­nak nie dla sa­mej mi­go­tli­wej ich gry. Przez nie oto do­ko­nu­je się sum­ma­rium losu Je­zu­sa. Z ich po­mocą – pierw­szy raz po Zmar­twych­wsta­niu – może zo­stać podjęty te­mat sen­su eg­zy­sten­cji Je­zu­sa, jego me­sjańskich prze­zna­czeń, jego ofia­ry. Ów la­bi­rynt lu­ster (w których wszyst­ko się w so­bie na­wza­jem od­bi­ja, w so­bie na­wza­jem od­twa­rza, w których wszyst­ko jest sym­bo­lem cze­goś in­ne­go, gdzieś odsyła) jest też za­ra­zem i pętlą cza­su, w jaką za­mie­niła się dro­ga uczniów ku Emaus (tak czy­ha Pan...).

Tym sa­mym hi­sto­ria opo­wie­dzia­na przez Łuka­sza wy­zu­ta zo­stała jak­by ze swej teraźniej­szości. Opo­wie­dzia­na w cza­sie przeszłym do­ko­na­nym, za­trzaśnięta w struk­tu­ry pa­ra­doksów, schwy­ta­na w zwier­cia­dla­ne od­bi­cia, wtłoczo­na w me­cha­nizm po­wrotów – zda­je się odsyłać wyłącznie ku temu, co mi­nio­ne. Ku przeszłości. A więc – także – przy­po­mi­na ry­tuał, obrządek, w którym w nie­skończo­ność re­kon­stru­uje się mit (owa „te­atral­ność” Je­zu­sa, jego li­tur­gicz­ne ge­sty za stołem), w którym mit wciąż po­wra­ca (w po­zo­rach cza­su i prze­strze­ni).

13

Jed­nak teraźniej­szość zo­stała tu­taj „wyłączo­na” (czy „wykluczo­na”) nie tyl­ko i nie tyle ze względu na przeszłość; albo nie tyl­ko i nie tyle ze względu na po­trze­by mi­tycz­ne­go, właśnie oto sta­no­wio­ne­go, porządku. Ten ład bo­wiem nie po­wsta­je dla zi­lu­stro­wa­nia przeszłości (jak złudnie pod­szep­tują nam lu­stra, tak pre­cy­zyj­nie wpro­wa­dzo­ne przez Łuka­sza). Jego od­nie­sie­niem jest za­tem przede wszyst­kim przyszłość. Dla niej – i tyl­ko dla niej – za­sta­wio­no pułapkę w posępnym kra­jo­bra­zie pod Je­ro­zo­limą (to pułapka uczy­nio­na przez ro­zum, przez jego wewnętrzny pej­zaż: w tekście nie ma żad­nych – poza chle­bem i stołem – przed­miotów, żad­nych zbędnych re­kwi­zytów i ob­razów, żad­nych domów i, wyłączając trzech wędrowców, lu­dzi; ich obec­ność pozo­staje w domyśle, pod­po­wia­da ją kon­tekst – po­prze­dzające i następne pe­ry­ko­py).

W pew­nym sen­sie to, co się dzie­je w tekście, można od­czy­tać jako fi­gurę zda­rzeń, które do­ko­nały się tuż po śmier­ci i Zmar­twych­wsta­niu. Wy­pad­ki są nie­zwykłe, porażają swym nagłym bie­giem, odsyłają od tra­ge­dii ku na­dziei, od na­dziei ku zwątpie­niu. Ucznio­wie i nie­wia­sty z oto­cze­nia Je­zu­sa (mówi o tym tekst) są prze­rażeni. Żyją w lęku i za­gu­bie­niu, nie wiedzą, co począć. Ze­wsząd może czy­hać na nich nie­bez­pie­czeństwo, wszędzie może być za­sta­wio­na na nich paść. Także na dro­dze do Emaus. Tam jed­nak je­dy­nie Je­zus za­sta­wia na nich sidła, by (jak myślą, a myślą do­brze) na­tchnąć ich otuchą, by do­wieść praw­dy o Zmar­twych­wsta­niu i uka­zać im drogę.

Jed­nak Łukasz nie pi­sze swej opo­wieści „na gorąco” – tuż po tra­gicz­nej Pas­sze roku trzy­dzie­ste­go. Jego hi­sto­ria po­wstała ponoć około roku 70 (lecz jesz­cze przed zdo­by­ciem i zbu­rze­niem Je­ro­zo­li­my przez le­gio­nistów Ty­tu­sa). Jest to czas, gdy chrześci­ja­nie prze­nieśli się już do Pel­li. Gdy nie żyje już pierw­szy „bi­skup” Je­ro­zo­li­my, „Brat Pana”, Ja­kub Młod­szy (strącony ze szczy­tu Świątyni, ka­mie­no­wa­ny i do­bi­ty ude­rze­niem fo­lusz­ni­cze­go wałka) – przywódca żydo­chrześci­jan. Nie żyje też i Paweł z Tar­su, jego opo­nent, twórca chrześcijańskie­go uni­wer­sa­li­zmu i – jeśli Łukasz jest także au­to­rem Dziejów Apo­stol­skich – du­cho­wy mistrz trze­cie­go z syn­op­tyków.

Chrześcijaństwo jest więc w pew­nym zamęcie, w pół dro­gi – po­dob­nie jak tuż po śmier­ci Pana. Ale z zamętu, z prze­rażenia i nie­pew­ności, wie­dzie tyl­ko jed­na dro­ga – dro­ga ku Emaus. Bo oto właśnie uka­zu­je ten mo­ment, gdy pier­wot­ne chrześcijaństwo tra­ci swą więź z ju­da­izmem i prze­kształca się w wiarę uni­wer­salną. Bo gdzież pro­wa­dzi dro­ga z Je­ro­zo­li­my przez Emaus? Na co się otwie­ra? Jaką przyszłość ozna­cza?

Ar­che­olo­go­wie wy­do­by­li na po­wierzch­nię jej po­zo­stałości: i jest to dro­ga rzym­ska, via ro­ma­na, ku rzym­skie­mu wiodąca ce­lo­wi. Dro­ga z Je­ro­zo­li­my przez Emaus kończy się bo­wiem w Ce­za­rei Nad­mor­skiej (na­zwa ta nie jest bez zna­cze­nia). U jej kre­su – za ho­ry­zon­tem – wyłania się port, je­den z portów śródziem­ne­go mo­rza Im­pe­rium. U jej kre­su po­ja­wia się też rze­czy­wi­sta sto­li­ca pro­win­cji – stąd bo­wiem, z Ce­za­rei Nad­mor­skiej, włada­li Pa­le­styną i ju­dej­ski­mi państew­ka­mi He­ro­diadów rzym­scy pro­ku­ra­to­rzy. Tu – nie gdzie in­dziej – stał też dom Pon­cju­sza Piłata (w 1961 roku wy­kry­to w ru­inach później­sze­go te­atru szczątki ta­bli­cy z tej bu­dow­li – z wy­pi­sa­nym na niej grec­ki­mi li­te­ra­mi imie­niem właś­ci­cie­la i de­dy­kacją dla ce­sa­rza Ty­be­riu­sza).

Więc dro­ga do Emaus jest osta­tecz­nie drogą ku Rzy­mo­wi. A Rzym to świat – to otwar­cie na uni­ver­sum.

Lecz jest to także świat, w którego części wschod­niej mówi i myśli się po grec­ku. Po grec­ku również pi­sze Łukasz. I do Greków ad­re­su­je swą następną pe­ry­kopę – tę, w której cie­le­sny aż do prze­sa­dy, aż do try­wial­ności, Chry­stus zmar­twych­wstały oka­zu­je zgro­ma­dzo­nym w Wie­czer­ni­ku Je­de­na­stu swe rany i je na ich oczach („wo­bec nich”) kawałek pie­czo­nej ryby, prze­gry­zając ją pla­strem mio­du (Łk 24, 36-43).

To, co roz­poczęte w go­spo­dzie w Emaus, znaj­du­je tak oto swe ma­te­rial­ne dopełnie­nie.

Lecz ja wolę tam­to nie­do­ko­na­nie – gest błogosławieństwa, łama­nie chle­ba, nagłe znik­nięcie i otwar­te w zdzi­wie­niu usta uczniów. W prze­zro­czy­stym, kru­chym ni­czym szkło lu­stra po­wie­trzu przed­wie­czor­nej go­dzi­ny. W miej­scu, do którego pro­wa­dzi Deus ab­scon­di­tus – ukry­ty Bóg dzie­cin­nej gno­zy i agno­styków.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: