- W empik go
Emi i Tajny Klub Superdziewczyn - ebook
Emi i Tajny Klub Superdziewczyn - ebook
Emi to dziewczynka taka jak ty. Wraz z mamą, tatą i czekoladowym labradorem Wedlem mieszka w dużym mieście w domu Na Bateryjce. Emi ma zwariowanych przyjaciół: Anielę, która nie cierpi księżniczek, muzykalną Faustynę, Franka-mądralę, czarującego Lucka i wielu innych.
Pewnego dnia dziewczyny wpadają na pomysł założenia tajnego klubu. Jego motto brzmi: NIGDY WIĘCEJ NUDY!
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7881-431-3 |
Rozmiar pliku: | 5,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
To ja, Emi. Właściwie nazywam się Stanisława Emilia Gacek. No właśnie – Stanisława. Dostałam takie imię, bo prababcia i babcia były Stanisławy. Dzisiaj dziewczynek już się tak nie nazywa. Banalne! Ale JA zostałam z kłopotem. Tata twierdzi, że w skrócie mogłabym po prostu być Stan. I byłoby po kłopocie. Co za pomysł! Stan od stanik. Potem zrymujemy Stan do kasztan, orangutan albo kaftan. Po prostu beznadziejnie.
Wymyśliliśmy więc, tata i ja, że na co dzień będę Emi – to taki skrót od Emilia. To nam się udało! Tym razem doszłam do porozumienia z rodzicami i mam najprostsze pod słońcem trzyliterowe imię. Ale i w przypadku trzech liter w imieniu mogą zdarzyć się wpadki. Kiedyś w parku usłyszałam, jak pewna pani nawołuje: „Emiś, Emi…”. Nie znałam tej pani, ale pomyślałam, że to może jakaś znajoma mamy. Potem pani wydała komendę: „Dziewczyny, za mną!”. Pobiegły za nią… dwa psy i jedna dziewczynka. Ta dziewczynka to byłam ja… Mama obserwowała mnie z ławki i dostała ataku śmiechu. Nie lubię, kiedy ktoś się ze mnie naśmiewa! A już na pewno nie mama. Zdenerwowałam się okropnie i już nie chciałam nazywać się Emi. Tata przekonał mnie jednak, że takie przypadki mogą się zdarzać, bo ludzie lubią nazywać psy własnymi imionami.
Dziwne! Więc zgodziłam się być Emi. Niech będzie.
Mieszkamy z mamą i tatą (tyle że tata jest ciągle w podróżach) w domu z czerwonej cegły, przy ulicy Na Bateryjce. Dom ma pięć pięter, a na każdym jest kilka mieszkań. Na drugim piętrze – Gackowo. Ja wolałabym mieszkać wyżej, powiedzmy, na czwartym, bo stamtąd widać cały plac zabaw. Ale mama twierdzi, że nie cierpi wysokości i że drugie piętro to szczyt jej wytrzymałości. No i zawsze chciała mieć wielki taras z zielenią, jaki mamy. Tata narzeka, że ten taras to jego kara za grzechy i że niedługo nabawi się garba. Co najmniej dwa razy w roku dźwiga ziemię i kwiaty z piwnicy na to nasze drugie piętro.
– Na drugi rok kupię sobie prawdziwy ogrodniczy wózek! – odpowiada wtedy rozgniewana mama.
Lubię mieszkać w domu Na Bateryjce. Z tarasu widzę nasze podwórko, huśtawki na placu zabaw i zawsze wiem, co się dzieje.
Mama ma na imię Justyna. Zajmuje się wieloma rzeczami i spotyka się z różnymi ludźmi. Najczęściej wtedy, kiedy powinna odebrać mnie z zerówki. Pisze też na komputerze, rzecz jasna wtedy, kiedy ja chciałabym w coś pograć. W ogóle jest bardzo zajęta. To się nazywa praca w biznesie. Do tego jest ciągle głodna. Myślę, że nie dają im jeść w tym biznesie.
Tata nazywa się Kuba. Wiecznie coś rysuje. Wszędzie mamy mnóstwo szkiców budynków – na serwetkach, starych gazetach, na kartkach i w zeszytach. Jest architektem. To poważny zawód, bo z jego rysunków powstają prawdziwe budynki. Ma swój własny pokój (tak jak ja!). Trzyma tam mapy, swoje rysunki, stół do kreślenia i bardzo, ale to bardzo dużo książek. Na szczęście, to książki z obrazkami, więc kiedy mam z rodzicami ciche dni i chowam się za kanapą w pokoju taty, nuda mi nie grozi! Oglądam wtedy zamki i domy i wyobrażam sobie, że jestem księżniczką, więc nikt nie może mi rozkazywać. Mama i tata też nie.
No i jest czasem Czekolada. To pies cioci Juli. Mieszka z nami, kiedy ona wyrusza w świat. A to zdarza się co kilka tygodni. Czekolada to brązowy labrador. Tak naprawdę ma odcień smacznej czekolady. Mniam! Ma już swoje lata i choruje na nogi, więc wozimy go na spacery windą. Mama mówi, że ma reumatyzm, jak dziadek. I to już wszyscy z mieszkania numer 8 w domu Na Bateryjce 1.
Powstaje Tajny Klub Superdziewczyn
To był całkiem zwykły dzień. Dzień jak co dzień w naszej zerówce przy szkole podstawowej na ulicy Zielonej. Od początku roku szkolnego nie jesteśmy już przedszkolakami! Przeprowadziliśmy się do szkoły i chociaż mamy osobne wejście, inne niż uczniowie, to już jesteśmy w szkole! I nasza grupa nie nazywa się Żuczki albo Karaluszki czy Okrągłe Brzuszki. My jesteśmy zerówką, a w godle mamy delfiny. Dumne i energiczne delfiny. Lubimy sport, słońce i przygody. Ale najbardziej kochamy zagadki i tajemnice. Może z wyjątkiem Alana. On kocha wygłupy i bójki.
Tego ranka Alan, zamiast szczypać Michasia albo zaglądać dziewczynom pod spódnice, zwołał nas na naradę:
– Hej, mięczaki! Wszyscy na start!
Zeszliśmy się więc w strefie zabawek. Pierwsza przybiegła Pola, która jak cień podąża za nim wszędzie. Dalej Lenka z fryzurą księżniczki. Przyszła też Bianka, chociaż to dziwne, bo zwykle wszystkiego się boi.
Filip i Iwo. Jak zawsze nierozłączni. Michaś trzymał się z dala, to jasne, Alan znowu mu nie odpuści.
Z wrzaskiem wbiegli Maks i Wiktor ze świetlnymi mieczami – w poniedziałki można było przynosić do zerówki własne zabawki. Niechętnie dołączyła Aniela, moja najlepsza koleżanka. Nie cierpi spódnic i nigdy nie chciała zostać księżniczką. No i ja.
– Słuchajcie! Zaczynamy gwiezdne wojny! – ogłosił Alan.
Lenka i Bianka zaraz zaczęły się przekrzykiwać:
– Dzisiaj to ja będę księżniczką! – zawołała Bianka.
– Właśnie że ja! Ja! – odpowiedziała jej Lenka, potrząsając warkoczami.
Zazdrościłam jej. Naprawdę wyglądała dzisiaj jak księżniczka Leia. Od rana dumnie pokazywała warkocze skręcone wokół głowy jak obwarzanki.
Alan spojrzał na nas, dziewczyny, z góry.
– Gwiezdne wojny są dla dzieciaków! – oświadczył.
Miny nam zrzedły. Jako to? Gwiezdne wojny były naszą ulubioną zabawą, odkąd znaleźliśmy się w zerówce! Alan zwykle był Luke’em Skywalkerem, a my, dziewczyny, na zmianę grałyśmy rolę księżniczki Lei.
Alan powiedział tajemniczo:
– Będziemy mieli swój tajny klub. – Rozejrzał się po sali, aby się upewnić, czy pani jest odpowiednio daleko. – Mówię wam, tajny klub to supersprawa – dodał, ściszając głos.
Pani siedziała zamyślona przy oknie. Wycinała litery alfabetu z czerwonej tektury. Dzisiaj mieliśmy poznać literę P.
– Po co nam jakiś klub? – zapytał Filip. – Ja wolę gwiezdne wojny. Są super!
– Ja też, ja też! – chłopaki zakrzyczeli Alana i, gotowi do walki, skrzyżowali świetlne miecze.
– Dobra – zgodził się Alan. – Ale dzisiaj bawimy się bez dziewczyn!
– To niesprawiedliwe! – zawołałam i tupnęłam nogą.
– Jak nie, to nie! – Nadąsana Lenka odwróciła się na pięcie i usiadła przy stole.
Wkrótce potem zgromadziłyśmy się tam wszystkie i zabrałyśmy się za dziewczyńskie zajęcia. Rysowałyśmy i wycinałyśmy, ale każda z nas łypała z zazdrością na chłopaków i patrzyła, jak walczą.
– Nuda. – Aniela ziewnęła.
Nagle coś mi zaświtało w głowie: „Tajny klub? Alan miał świetny pomysł!”.
– Posłuchajcie – wyszeptałam. – Mam supermyśl! – Dziewczyny skupiły się ciasno nade mną. – My też założymy klub. Klub tylko dla dziewczyn – rzekłam uroczyście.
– Czy w tym klubie będziemy bawić się w gwiezdne wojny? – zapytała Lenka cienkim głosem.
– Wiesz, Emi, to fajny pomysł, ale kto będzie szefem? – zastanowiła się Bianka i dodała: – Szefem zawsze jest chłopak. Mój tata jest szefem i mówi, że kobieta-szef to katastrofa.
– Moja mama też jest szefem! – oświadczyłam. – I daje sobie radę!
Ale chyba żadna z nich już mnie nie słyszała, bo przekrzykiwały się wzajemnie.
– Może Alan zgodzi się zostać szefem naszego klubu? – piszczała Pola.
– Albo jakiś inny chłopak! – wtórowała jej Bianka.
– Chłopak nie będzie nami rządził – twardo odpowiedziała Aniela. – To klub dla dziewczyn!
– Tajny Klub Superdziewczyn – dodałam szybko.
I wtedy Bianka oświadczyła:
– Ja chcę być szefem. Tata nauczy mnie rządzić.
Umilkłyśmy wszystkie i popatrzyłyśmy na nią. Pierwsza odezwała się Aniela:
– Ty?! – Przewróciła oczami. – Szefem Tajnego Klubu? A kto boi się much, robali i kotów? I skarży pani? Chyba rozumiesz, że szef powinien być… hm… nieco bardziej odpowiedzialny.
Aniela spojrzała na nas wyczekująco, a kiedy żadna z nas nie zabrała głosu, zwróciła się do mnie:
– Ty, Emi! Ty będziesz najlepszym szefem. W końcu to twój pomysł. Głosujemy!
– Nieprawda. To Alan wymyślił tajny klub! – zaperzyła się Pola, ale ucichła, bo Aniela posłała jej swoje najgroźniejsze spojrzenie.
No i rozpoczęło się głosowanie. Trochę się bałam, że przepadnę. Ale po chwili każda podniosła rękę na znak, że jest za mną. Bianka też. I tak pierwszy raz w życiu zostałam wybrana na szefową. Szefową Tajnego Klubu Superdziewczyn. Jednogłośnie!
– Będziesz superszefem! – Aniela klepnęła mnie w plecy.
– Klub Superdziewczyn! To jest świetny pomysł! – Byłam już tego pewna. Ogłosiłam uroczyście: – Nigdy więcej nudy! Nigdy więcej siedzenia w kącie! Nigdy więcej czekania na rolę wymyśloną przez Alana! Jesteśmy superdziewczynami!
– A co właściwie będziemy robić w klubie? – zapiszczała Lena.
– Będziemy miały swoje tajemnice. I tajną bazę – odpowiedziała szybko Aniela.
– Znajdziemy sobie misję – dodałam. – Założymy Tajne Dzienniki.
– No i będziemy jak prawdziwe damy. Niedostępne!
– Niedostępne? – Zdziwiona Bianka odwróciła się na pięcie. – Zapytam panią.
Zatrzymałam ją.
– W Tajnym Klubie Superdziewczyn nie zdradzamy sekretów obcym.
Bianka wykrzywiła się, jakby miała się rozbeczeć.
– Beks też nie przyjmujemy – zauważyła Aniela. – Mów dalej, Emi – zwróciła się do mnie.
– Moja mama uważa, że kobieta powinna być tajemnicza i niedostępna – wyjaśniałam dziewczynom. – Na przykład, jeśli chłopak zechce wziąć was za rękę, to wcale nie musicie się na to godzić – tłumaczyłam.
– Nawet jeśli to Alan? – zdziwiła się Pola.
Aniela przewróciła oczami.
– Polka! – wrzasnęła. – Myśl, główko! Alan jest nieznośny!
– Ale ja go bardzo lubię – zapiszczała Pola.
Nie przerywałam swojego wykładu:
– Chłopaki powinni przepuszczać nas w drzwiach.
Dziewczyny patrzyły na mnie z podziwem.
– Jesteś ekspertem! – odezwała się nagle Bianka. – Ale czy damy sobie radę?
Nie miałam co do tego wątpliwości. Czułam, że będziemy prawdziwym Tajnym Klubem Superdziewczyn.
I nagle przypomniałam sobie moją sprzeczkę z mamą na temat księżniczki i żaby i chociaż wtedy się z nią nie zgadzałam, to teraz zawołałam:
– Nawet z żaby może wyrosnąć księżniczka! Tak będzie z nami!
Chciałam powiedzieć jeszcze więcej o planach klubu, ale wtedy pani klasnęła w dłonie i oznajmiła:
– Dzieciaki! Wszyscy do koła. Zaczynamy zajęcia!
– Kiedy dostaniemy odznaki? – zaczepiła mnie Aniela, gdy przepychałyśmy się do przodu.
„No tak. Odznaki muszą być” – pomyślałam, a głośno powiedziałam: – Praca domowa. Na jutro każda z nas zrobi projekt odznaki. A teraz musimy się rozdzielić. Już nie możemy siedzieć razem, wszyscy się domyślą, że coś knujemy.
Usiadłyśmy w różnych miejscach koła, aby odsunąć od siebie podejrzenia. Tylko pani patrzyła na nas uważnie i uśmiechała się zagadkowo.
Po południu, kiedy wszystkie dzieciaki poszły już do domu, a mama jak zwykle się spóźniała, narysowałam projekt odznaki klubu i ukryłam go głęboko w kieszeni.
– Wiesz, mamo – zagadnęłam ją, gdy już wreszcie byłyśmy w drodze do domu. – Jak spełnisz pewne warunki, to może przyjmiemy cię do Tajnego Klubu Superdziewczyn.
– Tak, Emiś, tak… Tajny Klub… – zamruczała mama, podśpiewując w rytm jakiejś piosenki „czili”, którą nadawało radio. A ja właśnie wyjawiłam jej wielką tajemnicę! Tajemnicę powstania Tajnego Klubu Superdziewczyn!
„Człowiek nie może liczyć na zainteresowanie. Nawet własnej mamy! – Skrzywiłam się w myślach. – Jeszcze usłyszy o Tajnym Klubie Superdziewczyn!”.Pan ekolog przedstawia Kolumba
Pan ekolog odwiedza naszą zerówkę co dwa tygodnie. Zawsze nosi te same wysokie kalosze i kamizelę z mnóstwem kieszeni. W kieszeniach ma same skarby. Sznurki, scyzoryki, spinacze, a nawet lupę! No i uśmiecha się bardzo miło do naszej pani.
Kiedy pan ekolog nagada się już z panią, rozpoczyna zajęcia, na których poznajemy rośliny i zwierzęta. Alan uważa, że to okropne nudy. Nie zgadzam się z nim. Uwielbiam zwierzęta. Kozy, koty, psy. Pan Kacper, bo tak nazywa się pan ekolog, mieszka na farmie za miastem i ma mnóstwo zwierząt. Trzy koty i cztery psy, które znalazł w okolicy i przygarnął. Poza tym są tam jeszcze kozy, kury, kaczki i nawet jedna świnia.
Chciałabym mieć kota albo psa, albo chociaż szczurka. Bawiłabym się z nimi przez cały czas. Mama jest innego zdania. Uważa, że i tak często przychodzi do nas Czekolada i zostawia w mieszkaniu kilogramy kłaków. Dlatego w naszym domu nie ma zwierząt.
Dzisiaj zajęcia ekologiczne rozpoczęły się przed podwieczorkiem. Dobrze, że już zdążyliśmy zjeść obiad (mniam, były pulpety, moje ulubione, do tego makaron w sosie pomidorowym!). Dobrze też, że wybrałyśmy już odznakę dla Tajnego Klubu Superdziewczyn. Każda z nas pokazała swój projekt. Wygrała odznaka Bianki – na białej tarczy wielka, zielona litera S, a po bokach superbuty na obcasach. Bardzo dziewczyńska! Tak naprawdę wcale mnie to nie ucieszyło. Byłam zła, że dziewczyny wybrały odznakę Bianki. Po pierwsze, dlatego, że ona wszystko wypapla rodzicom i pani… a wtedy nasz klub przestanie być tajny. A po drugie, moja odznaka była tak samo fajna. A nawet fajniejsza. Wybór dziewczyn nie był do końca sprawiedliwy. Ale nie miałam wyjścia – musiałam przyjąć, że od dziś to odznaka Bianki, nie moja, będzie jedynym i oficjalnym symbolem Tajnego Klubu Superdziewczyn. Odrysowałyśmy w tajemnicy odznaki, żeby każda z nas miała taką samą. A potem wkroczył pan ekolog.
Dzisiaj przywiózł dwie klatki. W pierwszej klatce był gołąb. Taki zwykły, szary.
– I co jest ciekawego w takim gołębiu? – prychnął Alan.
Gołąb nazywał się Kolumb. Tak jak ten podróżnik, który żył bardzo dawno temu i odkrył Amerykę. Kolumb miał czerwone oczy, szare pióra w fioletowe plamy i biały kuper.
– Jak myślicie, dzieciaki – zapytał pan ekolog – ile gołębi może żyć latem w okolicach waszej szkoły?
– My nie chodzimy jeszcze do szkoły! – pisnęła Pola.
– Cicho! Jesteśmy przecież szkolną zerówką! – zaprotestował Alan i z zapałem zaczął opowiadać: – Ja widziałem najwięcej gołębi! Kiedy pojechałem z rodzicami odwiedzić dziadków w Krakowie, widziałem bardzo dużo gołębi. Robiły mnóstwo kup! A obok panie sprzedawały kwiaty.
– A fe! – Bianka się wykrzywiła. – Ptasie kupy są wstrętne.
– Tylko jeśli ptak na ciebie narobi – wyjaśnił Alan.
– Zaschnięta kupa gołębia nawet nie śmierdzi – dodał Maks.
– Ludzie, na których narobi ptak, to prawdziwi szczęściarze. Tak mówi moja babcia! – włączyła się Aniela.
– Nie wytrzymam! – wykrzyknął Alan. – Chciałabyś mieć ptasią kupę na głowie?
Ja też miałam coś do powiedzenia na temat kup, ale wtedy pani chrząknęła i poprosiła o ciszę, aby pan ekolog mógł prowadzić lekcję.
– Ptasie odchody są interesujące, lecz zacznijmy od populacji gołębi. W Krakowie obok Sukiennic jest ich mnóstwo. A ile gołębi może szybować w waszej okolicy? – powtórzył pan ekolog.
Wtedy nieśmiało odezwał się Michaś:
– Gołębi, proszę pana, to jest u nas bardzo dużo. Ja myślę, że nawet pięćset.
Pan ekolog aż klasnął z radości.
– Bardzo mądrze! Na tak niewielkim obszarze może mieszkać ponad sześćset gołębi, a zimą nawet o tysiąc więcej.
Spojrzeliśmy z podziwem na Michasia. Nawet Alan był zaskoczony.
– Czy wiecie, co to są gołębie pocztowe? – zadał kolejne pytanie pan ekolog.
Okazało się, że istnieje specjalna rasa gołębi – gołębie pocztowe. W dawnych czasach, kiedy nie było ani telefonu, ani maila, gołębie pocztowe przenosiły wiadomości. Zawsze chciały wrócić do własnego gniazda i dlatego ludzie mieli pewność, że wiadomość będzie dostarczona.
– Kiedyś dzięki gołębiom można było wygrać wojnę – oznajmił Michaś.
– Nie wytrzymam. – Alan się zaśmiał. – To gołębie miały miecze?
– Nie, kawalerze. Gołębie nie były wyposażone w broń – odezwał się pan ekolog. – Informacja to jedna z najważniejszych rzeczy w czasie wojny. Gołębie pocztowe już tysiące lat temu przenosiły wiadomości o ruchach wojska albo prośby o pomoc.
Znowu spojrzeliśmy z podziwem na Michasia. Skąd on to wszystko wiedział?
„Szkoda, że Michaś nie jest dziewczyną. Przydałby się ktoś taki w Tajnym Klubie Superdziewczyn” – pomyślałam z żalem.
Kiedy już wiedzieliśmy wszystko na temat gołębi pocztowych, pan ekolog wypuścił Kolumba z klatki. Wszyscy się rzucili, aby pogładzić jego piękne szare pióra. Kolumb spacerował dostojnie pomiędzy nami i… o rany! Podszedł do mnie. Wybrał mnie! Usiadł na mojej ręce i popatrzył mi prosto w oczy. Siedział bardzo spokojnie, ale dzieciaki znowu zaczęły się przepychać, każdy chciał go dotknąć. Wtedy Kolumb się zdenerwował i, zanim zdążyłam cofnąć dłoń, zadrapał mnie. Miałam na ręce długą krechę i leciała mi krew!
– Dlaczego to zrobiłeś? Przecież bardzo cię lubię! – powiedziałam cicho do gołębia.
Pani zdenerwowała się okropnie i wysłała mnie do pielęgniarki. Kiedy wróciłam, wszyscy oglądali już węża, który był w drugiej klatce.
– Węże żywią się mięsem i połykają swoje ofiary w całości – opowiadał pan ekolog. – Nawet jeśli są od nich większe.
Potem jeszcze mówił o różnych gatunkach węży, nawet tych jadowitych. Ale ja ciągle patrzyłam na Kolumba i na jego czerwone oczy. Myślę, że mogłabym się z nim zaprzyjaźnić.
Tego dnia mama przyjechała po mnie wyjątkowo wcześnie. Pokazałam jej moją rękę, którą od góry do dołu pokrywały plastry. Nie była zachwycona. Nawet podobizną Kolumba narysowaną przez Anielę.
– Emi, jeśli będziesz udawać ptasią mamę, to wypiszę cię z zajęć z ekologii – powiedziała stanowczo.
– Ja? Ptasią mamą? – Roześmiałam się. – Jestem za mała, aby być mamą!
– Hm – chrząknęła mama. – To jest taka przenośnia.
– Przenośnia? – zdziwiłam się. – Co mamy do przeniesienia?
– Nie pora na wykłady. – Mama się skrzywiła. – Nie musiałaś chwytać ptaka i sadzać go sobie na ręce!
Potem słyszałam, jak rozmawiała podniesionym głosem z naszą panią. Żadna z nich nie była zadowolona z tego spotkania.
Wyszłyśmy pospiesznie z sali. Nawet nie zdążyłam zabrać kanapek, które udało mi się zachować specjalnie dla mamy.
„Ptasia mama – pomyślałam, kiedy wracałyśmy do domu. – też coś! Jestem szefem Tajnego Klubu Superdziewczyn”.
Flora poluje na zabawki
– Te wszystkie zabawki teraz są moje! – Flora stanęła w drzwiach, przymrużyła oczy i rozejrzała się po moim pokoju.
Właśnie robiłam porządki w skrzyni skarbów. Z hukiem zamknęłam wieko. Miałam tu kolekcję figurek z najfajniejszych filmów. Mama przywoziła mi je z tych swoich służbowych podróży.
– Nieprawda. One są moje! – krzyknęłam i ruszyłam do drzwi, aby zatrzasnąć je Florze przed nosem. Byłam zła. Po prostu wściekła. Po drodze zgarnęłam nowy globus, który mama kupiła mi wczoraj w galerii handlowej. Nowiuśki piękny globus, który świecił w nocy.
„Może jej nim przyłożyć?” – przyszło mi do głowy. Ale zaraz uświadomiłam sobie, że mama będzie zła, nawet gdybym użyła globusa w samoobronie. I pewnie stracę niedzielny deser. A miały być naleśniki! A niech to! Uwiesiłam się więc na klamce i z całej siły napierałam na drzwi, żeby je zamknąć i wypchnąć Florę z pokoju. Lecz ona z najbardziej złośliwym grymasem na twarzy, na jaki potrafiła się zdobyć, naciskała tak mocno na klamkę, że nie mogłam jej powstrzymać.
– Wygrałam! – obwieściła triumfalnie, wpadając do pokoju. Dosłownie wtoczyła się prosto na fotel, bo puściłam klamkę i drzwi ustąpiły.
To było wielkie wejście. Cisnęłam w nią z całej siły globusem. Globus wydał z siebie ostrzegający dźwięk: piiii, piiii, zapalił się na chwilę i zgasł. Mój nowy świecący globus się zepsuł! Przez Florę!
– Uuuu. Moje zęby! Straciłam wszystkie zęby! – wrzasnęła, obmacując szczękę.
– Florciu! Nie kłóćcie się! – zapiszczała z salonu pani Laura. – Emisiu, jestem pewna, że Flora tylko żartuje.
– To mają być żarty? – Wzruszyłam ramionami. – To wojna!
Flora spojrzała na mnie swoimi kocimi oczami…
– To wojna! – potwierdziła.
Zwykle, kiedy pani Zwiędły i Flora wychodziły, w moim pokoju panował okropny chaos, a zabawki były w opłakanym stanie. Lalki traciły buty, a ich potargane włosy były polepione gumą do żucia. To jeszcze nic, bo niektóre miały wąsy domalowane flamastrem. Niezmywalnym!
Mama, zaskoczona stanem mojego pokoju i zabawek, mówiła wtedy:
– To jest sodoma i gomora (albo jakoś tak), Emilio!
A ja za nic nie mogłam jej wytłumaczyć, że to nie moja wina. Ale dzisiaj nic z tego! Nie poddam się!
– Emisiu! Jak się bawicie, dziewczynki? – wciąż nadawała z salonu pani Zwiędły.
Nie znosiłam, kiedy nazywała mnie Emisią.
– Jestem Emilia, proszę pani – odpowiedziałam, a raczej odkrzyknęłam, z godnością. „I należę do TAJNEGO KLUBU SUPERDZIEWCZYN” – dodałam szeptem.
Oczywiście nikt mnie nie usłyszał. Mama była w tym czasie bardzo zajęta. Jak zawsze, kiedy przychodziła do nas pani Laura.
– Emi, pobaw się z Florką. Grzecznie! – krzyknęła z głębi kuchni.
Westchnęłam. Ja i moje zabawki byłyśmy zdane na łaskę Flory. I miałyśmy być grzeczne!
– Flora. Florcia. – Wzruszyłam ramionami. – Ona jest potworem.
Zawsze, gdy pani Zwiędły pojawiała się w naszym domu, okropnie bolała ją głowa. Mówiła wtedy:
– Po prostu pęka mi głowa, Justysiu! Uratuj mi życie swoją cudowną herbatką! Tą zieloną z hibiskusem!
Ten hibiskus to inaczej chińska róża. Rośnie w donicach albo na drzewach. A purpurowe liście można dodawać do herbaty. Niektórzy mogą mieć po takiej herbatce… he, he… rozwolnienie. Dzisiaj było jak zawsze: mama przygotowała herbatę i podała sałatkę oraz małe kanapeczki z tym pomarańczowym paskudztwem, które nazywa się łosoś. Fu, bardzo go nie lubię. Śmierdzi!
„Może panią Zwiędły dopadnie po hibiskusie rozwolnienie? I sobie pójdą?” – rozmarzyłam się.
Ale mama i pani Laura zamknęły się w salonie, włączyły muzykę (mama nazywała to muzyką „czili”) i zaczęły szeptać coś między sobą. Miały swoje tajemnice. A ja miałam na głowie Florę.
Flora podkradała się czasami pod drzwi i podsłuchiwała. Było mi to bardzo na rękę, bo miałam możliwość ukryć przed nią swoje największe skarby. Jednak dzisiaj siedziała rozparta w moim ulubionym różowym fotelu i nie spuszczała oka z zabawek. Pewnie zastanawiała się, której lalce domalować wąsy! Co mam zrobić, aby wygrać tę wojnę? Albo przynajmniej bitwę?
– Wiesz… Mogę ci zdradzić… pewną tajemnicę – oznajmiłam.
– E, bujasz – odpowiedziała. – Przedszkolaki nie mają tajemnic.
– Jestem w zerówce! – przypomniałam jej. – W tej samej szkole co ty!
– To nie to samo… – Flora gwizdnęła. – Macie osobne wejście, jak przedszkolaki.
„I co z tego, skoro to jest zerówka” – pomyślałam i postanowiłam przypuścić atak: – Jestem szefową Tajnego Klubu!
– Ha, ha, ha! – Flora śmiała się, trzymając się za brzuch. – Ale pomysł, Emka. Nie ma żadnego Tajnego Klubu. Nikt w to nie uwierzy. A już na pewno nikt z mojej klasy.
– Jeszcze o nas usłyszysz! – odparowałam.
Byłam przecież szefową Tajnego Klubu Superdziewczyn. Ale Flora nie miała o tym pojęcia! Chodzi już do szkoły, wchodzi wejściem dla uczniów i zadaje się tylko ze starszymi dziewczynami. Może nawet nosić im tornistry! Ale nie ma pojęcia o Tajnym Klubie Superdziewczyn.
– Mogę to udowodnić – oznajmiłam.
Zmrużyła oczy. Zrobiły się jeszcze bardziej kocie.
– Dobrze. Jeśli mnie nie przekonasz, będziesz musiała mi oddać… – Rozejrzała się po pokoju. – Chudego!
Przeraziłam się. Chudego? Dlaczego właśnie jego? Był jedynym facetem w pokoju, nie licząc kilku miśków. Zaraz wyobraziłam sobie, jak Flora zabiera Chudego, rysuje mu wąsy, przebiera go w sukienki, a potem wciska głęboko do skrzyni pełnej zepsutych zabawek. A Chudy jest tam bardzo, ale to bardzo samotny. Brrr!!!
„O nie – pomyślałam. – Nie oddam Chudego! Za nic. Tajny Klub istnieje! Flora sama się o tym przekona”.
W tej chwili usłyszałam, że ktoś kręci się pod drzwiami. Do pokoju weszła pani Zwiędły.
– Flora, na nas czas. Tata już wraca ze spotkania, uciekamy, prędko.
Podskoczyłam z radości!
– Do widzenia, Emisiu. – Pani Zwiędły pochyliła się nade mną i pogładziła mnie po głowie.
Spojrzałam na nią krzywo.
– Emi – poprawiła się zaraz. – Jaka ona grzeczna – powiedziała i westchnęła, spoglądając porozumiewawczo na moją mamę, która nagle pojawiła się obok.
Przewróciłam oczami. Pani Laura energicznie obciągnęła spódnicę w kolorze łososiowym, która była tak wąska, że zupełnie nie wiem, jak mogła się w nią wcisnąć. Jeszcze większą tajemnicą było to, jak mogła się w niej poruszać. Ale niebawem miałam się o tym przekonać: robiła takie malutkie, malutkie kroczki, mnóstwo kroczków. Musiała ich zrobić ze dwadzieścia, aby przejść z mojego pokoju do wyjścia. Ja robię trzy susy i już jestem w korytarzu. Miała do tego buty na okropnie wysokich obcasach. Tak wysokich, że prawie sięgała głową kryształowego żyrandola w przedpokoju.
Kiedy już dotarła do drzwi, mrugnęła do nas porozumiewawczo.
– Muszę się odświeżyć, dziewczyny – oznajmiła i zniknęła w toalecie.
– Uuu. – Flora wydała z siebie dźwięk znudzonego nosorożca.
Zaraz jednak na jej twarzy pojawił się uśmiech – wyciągnęła telefon komórkowy, który natychmiast całkiem ją pochłonął.
Patrzyłam na nią z zazdrością. Flora miała swój własny TELEFON KOMÓRKOWY! A ja? Mogłam tylko o tym pomarzyć. I na dodatek mama nie chciała mi kupić odtwarzacza MP3! Wszystkie dzieciaki w zerówce już dawno miały empetrójki.
Wreszcie drzwi łazienki otworzyły się i pojawiła się w nich pani Zwiędły.
– Och! – zawołałam z podziwem. – Ma pani śliczną fryzurę.
Wyglądała tak pięknie jak lalki z moich katalogów. Nagle poczułam, że do mojego nosa wchodzi coś bardzo duszącego. Zawirowało mi w głowie.
– A psik! A psik! Aaa psik! – Wyrwało mi się bardzo głośno. – A psik! Aaa psik! – Kichałam dalej, mimo że zatkałam nos. – A psik! A psik! Aaa psik!
Mama przewróciła oczami. Ale czy ja mogę coś poradzić na kichanie? Pani Zwiędły wzięła Florę pod rękę i wyszły obie, zupełnie nie zwracając na mnie uwagi. Po chwili jednak Flora wróciła.
– Tajny Klub! Chudy! – rzuciła w drzwiach, robiąc kocie oczy. – Do zobaczenia, Emka!
Zagrałam jej na nosie.
– Przywołuję cię do porządku, Emilio Stanisławo Gacek! – syknęła mama, kiedy drzwi za paniami Zwiędły zamknęły się wreszcie na dobre. Nadal kręciło mnie w nosie i zdałam sobie sprawę, że coś okropnie cuchnie.
– Co tak śmierdzi? Znowu nie wyrzuciłyśmy śmieci? – Skrzywiłam się.
– To pachną perfumy pani Laury! – wyjaśniła mama z naciskiem na „pachną”.
– Chcesz mi powiedzieć, że ten smród to perfumy?
– Pani Zwiędły to elegancka dama i używa perfum – odparła mama spokojnie.
„Zaraz! Czy to oznacza, że mama już nie jest damą?” – pomyślałam, bo nie pamiętam, aby kiedykolwiek hm… no, śmierdziała. Ale nie zapytałam jej wprost. Ryzykowałabym niedzielny deser. Głośno więc powiedziałam: – A ty, mamo? Ty nie jesteś już damą? Twoje zapachy są takie… takie cudowne.
Mama spojrzała na mnie uważnie.
– To dlatego flakoniki z moimi perfumami tak dziwnie szybko się opróżniają?
Zrobiłam chyba niezbyt mądrą minę, a mama mówiła dalej:
– Ja lubię perfumy świeże i kwiatowe. Takie, które przypominają mi dalekie podróże. – Rozmarzyła się. – Pani Laura – wyjaśniała dalej – używa perfum orientalnych i duszących. To są bardzo kobiece zapachy.
– Fe. Są okropne – prychnęłam. – Po co komu perfumy, które duszą!?
– Każdy wybiera to, co mu się najbardziej podoba. To kwestia gustu – odparła mama.
„Kwestia gustu, kwestia chrustu” – odpowiedziałam jej w myślach, ale zaraz przypomniałam sobie, że Flora planuje odebrać mi Chudego. Odwróciłam się na pięcie i pognałam do swojego pokoju, starannie zamykając za sobą drzwi. Jak miałam przekonać Florę, że Tajny Klub Superdziewczyn istnieje? Przecież nie zaproszę jej do członkostwa. Nikt jej nie polubi. Ale dzięki temu znalazłam misję: ratowanie Chudego z rąk Flory! Mój plan musiał być sprytny.