- W empik go
Emi i Tajny Klub Superdziewczyn. Śnieżny patrol - ebook
Emi i Tajny Klub Superdziewczyn. Śnieżny patrol - ebook
Zbliżają się ferie świąteczne. Emi i jej przyjaciele wezmą udział w szkolnym kiermaszu domowych wypieków i ozdób choinkowych.
Przygotowują się także do ślubu Heli i Kostka. Niebawem wszyscy znów spotkają się w Żabim Rogu, a klacz Brava, ulubienica Tajnego Klubu, wreszcie trafi do nowego domu. Ale przewiezienie konia do stajni na wsi okaże się sporym wyzwaniem. Równie trudne będzie odtworzenie drzewa genealogicznego Bravy…
Czy nowa misja Tajnego Klubu zakończy się sukcesem? Jakie nieoczekiwane odkrycie przyniesie śnieżny patrol w lesie?
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-2380-2 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Cześć, to ja, Emi!
Dawno nie pisałam w Tajnym Dzienniku. A naprawdę jest o czym. Zaraz na początku roku szkolnego wszyscy z naszego Tajnego Klubu Superdziewczyn (z superchłopakiem Frankiem) zapisaliśmy się na jazdę konną. To dopiero była przygoda! W stadninie, gdzie pobieraliśmy naukę, poznaliśmy klacz o pięknym hiszpańskim imieniu Brava. Nowy właściciel chciał ją sprzedać. Mama mówi, że Brava skradła nasze serca. Zresztą nie tylko nasze. Tajny Klub Superdziewczyn dzięki pomocy wielu osób, również ze szkoły, zorganizował zbiórkę na rzecz konia. Udało się nam zebrać fundusze, dzięki którym możemy zapewnić Bravie nowy dom.
A wszystko zaczęło się od zaszyfrowanego listu od Heli i Kostka, naszych znajomych z wakacji w Żabim Rogu. Zaprosili nas na ślub. Postawili tylko jeden warunek – musimy dobrze opanować jazdę konną. Dlaczego? To nie będzie zwykły ślub! Hela i Kostek uwielbiają konie i planują udać się do ślubu konno! A my, członkowie Tajnego Klubu, stworzymy konny orszak ślubny. Kiedy poznaliśmy historię Bravy, pomyśleliśmy, że pokochałaby Żabi Róg, podobnie jak my. A nowożeńcom sprawilibyśmy niezwykłą niespodziankę, przywożąc w prezencie konia. W stajni Kostka zamieszkuje już kilka kucyków i jeden koń, którego znamy od ostatnich wakacji. Malaga, bo tak się nazywa ta klacz, miałaby towarzystwo.
Prawda, że to wspaniały pomysł?
Pani Laura jest zachwycona tym planem. Moi rodzice trochę się martwią. Nie są pewni, czy Kostek i Hela dadzą radę utrzymać jeszcze jednego konia. I właśnie dlatego misją Tajnego Klubu Superdziewczyn jest znalezienie poważnego i stałego zajęcia. Postanowiliśmy, że pomożemy w utrzymaniu Bravy i zdobędziemy środki na paszę dla konia.
Kończy się już pierwszy semestr w szkole, a przed nami ferie świąteczne. Na pewno coś wymyślimy.Tajny Klub Superdziewczyn i nocowanki
Flora pierwsza wpadła na ten pomysł.
Trochę żałuję, że to nie ja. Jestem w końcu szefową Tajnego Klubu Superdziewczyn, więc powinnam sypać pomysłami jak z rękawa. Z drugiej strony stanowimy zespół, a zespół powinien współpracować. Takie jest przynajmniej zdanie mojej mamy. Opowiedziała mi, że w każdej grupie potrzebni są liderzy i członkowie, sprawiedliwy podział zadań i chęć współpracy.
Jako szefowa zostałam liderem, czyli przywódcą. Dbam o dobrą atmosferę, przydzielam zadania i wszyscy mogą na mnie liczyć. Członkowie zespołu to Flora, Faustyna, Aniela i Franek. Każdy z nich miewa ciekawe koncepcje, jak tego dnia Flora.
Zaproponowała, że Tajny Klub Superdziewczyn powinien przynajmniej raz w miesiącu wspólnie nocować.
– Nie mieliśmy żadnego wspólnego nocowania od czasu wakacyjnego wyjazdu do Żabiego Rogu – zwróciła uwagę.
– Nocowanka? – zapytała Aniela. – Dziewczyny z naszej klasy umawiają się na wspólne nocowanie w każdy weekend. Czy to się nie nazywa przypadkiem pidżama party?
Zgodnie jednak postanowiliśmy, że będzie to po prostu wspólne nocowanie.
– Używamy za dużo angielskich słów – oświadczyła Faustyna.
Prześcigaliśmy się w wyliczaniu: hamburger, hot dog, esemes, smartfon i tak dalej. Zawody wygrał oczywiście Franek. Uniósł ręce w zwycięskim geście i oświadczył:
– To ja jestem bossem!¹
Dziewczyny go zakrzyczały, że nie zdetronizuje nigdy jedynego szefa Tajnego Klubu, czyli mnie. Uff! Mogę jednak na nie liczyć.
Wróciliśmy więc do planowania wspólnego nocowania.
– Poczytamy na dobranoc straszne opowieści. Koniecznie przy zgaszonym świetle, przyświecając sobie latarką – ucieszył się Franek.
– A jeśli potem będziemy mieli złe sny? – Aniela miała wątpliwości. – Nie będzie naszych mam, które mogłyby nas przytulić.
Franek nie ustępował, zacytował fragment naszego klubowego zawołania:
Karaluchy, szczypawki, pająki.
Padalce, jaszczurki i żmije.
Nie boimy się was, dziwolągi!
I upierał się, że przeczyta horror.
– Za każdym razem powinniśmy nocować w innym domu – dodała Faustyna. – Chociaż nie jestem pewna, czy moi rodzice będą szczęśliwi.
Flo ją uspokoiła:
– Nie martw się. Moja mama zgodzi się na pewno. Zacznijmy od nocowania u Zwiędłych, a potem zobaczymy.
Chętnie przystaliśmy na plan nocowania u Flory. Tym bardziej, że miała największy pokój z nas wszystkich i mogliśmy liczyć na najzdrowsze na świecie śniadanie, które przyrządzi nam pani Laura.
– Obowiązkowo musimy zorganizować bitwę poduszkową – oświadczyłam. Moja mama w dzieciństwie wygrywała wszystkie bitwy poduszkowe, jakie urządzały z siostrami.
Stanęło więc na tym, że nocujemy u Zwiędłych, będzie bitwa poduszkowa, czytanie horrorów przy latarce i pyszne śniadanie.
W ciągu kilku dni mieliśmy zrobić rozpoznanie wśród naszych rodziców i przekonać się, czy każdy otrzyma pozwolenie na nocowanie poza domem i przyjęcie Tajnego Klubu na nocleg.
Aniela jako pierwsza potwierdziła, że rodzice zgadzają się na nocowanie u Flory i kolejnych osób. Jednak ze względu na młodszego brata, który właśnie ząbkuje, odradzają nam nocleg u siebie.
– Mówię wam, co noc mamy syrenę. Nikt nie może się wyspać. Antek budzi się o piątej nad ranem i koncertuje – przyznała Aniela.
Zostały nam więc tylko cztery domy do wspólnego nocowania.
Moi rodzice zgodzili się bez wahania. Postawili jednak pewne warunki.
Relacjonowałam to z wypiekami na policzkach. Trochę wstydziłam się, że ja, szefowa Tajnego Klubu, mam w domu takie wymagania:
– Po pierwsze, kąpiel wraz z przebraniem się w piżamę może trwać nie więcej niż dwadzieścia pięć minut. Przypada po pięć minut na każdego z nas. Mycie zębów po trzy minuty, w grupach dwu- i trzyosobowych. Daje to dodatkowe sześć minut. Razem możemy spędzić w łazience trzydzieści jeden minut.
– To wszystkie wymagania? – zdziwił się Franek. – To chyba nie jest takie straszne?
– To nie wszystko – burknęłam. – W łóżkach mamy być o dziewiątej. Więc akcja łazienka musi rozpocząć się o dwudziestej dwadzieścia dziewięć.
Flora spojrzała na mnie z troską:
– Zawsze musisz chodzić spać o dwudziestej dwadzieścia dziewięć?
Obrzuciłam ją nieprzyjemnym spojrzeniem, chociaż zdawałam sobie sprawę, że nie powinnam.
– Nie zawsze – odparowałam. – Zwykle na kąpiel mam dziesięć minut i trzy minuty na mycie zębów. Razem daje to trzynaście minut. Więc mam czas do dwudziestej czterdzieści siedem.
– Wtedy na kanałach dziecięcych nadają najlepsze seriale – zauważyła Aniela.
– Czy mam wam przypominać, że nie mamy telewizora?! – prychnęłam.
Podniosła się wrzawa:
– Jak to?! Mamy iść na nocowankę bez telewizora?
– Ja oglądam co wieczór pogodę – zaznaczyła Faustyna. – Potrzebuję informacji na lekcje przyrody.
Uspokoiłam wszystkich, że najważniejsze informacje tata ściąga z internetu, więc nie będzie kłopotu.
W kilka dni po mnie zgłosił się Franek.
– Mój tata bardzo serdecznie zaprasza – oświadczył w czasie kolejnego zebrania. – Musicie tylko zabrać ze sobą suchy prowiant. Tata uważa, że jego zdolności kulinarne są tak kiepskie, że potrafi przypalić nawet wodę.
Pomysł z zapasami przeniesionymi z domu spodobał mi się, bo mama robi najlepsze kanapki na świecie. Przygotowuje je z białej bułki, nie namawia mnie do jedzenia ciemnego pieczywa.
– Druga sprawa to łazienka. Tata pracuje nad nowym eksperymentem, więc mamy zajętą umywalkę – dodał Franek. – Zęby myje się pod prysznicem. Mamy też zepsutą kuchenkę. Tata naprawi ją po zakończeniu eksperymentu.
– A jeśli będziemy chcieli napić się herbaty? – zapytała Faustyna. – Codziennie rano piję rumianek.
– Coś się zorganizuje – potwierdził chłopiec. – Najwyżej wyskoczymy po wrzątek sąsiadów.
Robiło się coraz ciekawiej, a Franek zapowiadał, że to nie wszystko.
– Musicie też zabrać śpiwory. Tata nie lubi prać, więc nie dostaniecie pościeli.
– Hurra! – wrzasnęła Flora. – Uwielbiam spać w śpiworze. Od razu przypomina mi się kemping. To były moje najlepsze wakacje.
Zwróciłam jej uwagę, że nigdy nie była na zwyczajnym kempingu.
– Jeśli masz na myśli wakacje dwa lata temu, to był to kemping elegancki. Wszyscy otrzymywali pościel na miejscu. Spaliśmy w wygodnie urządzonych namiotach.
Upierała się jednak, że zabrała własny śpiwór i spała na karimacie.
W każdym razie mieliśmy już trzy miejsca na nasze wspólne nocowanie. Przyszła kolej na Faustynę.
– Właściwie to rodzice się zgadzają. Nie wiem tylko, czy dacie radę. Wstajemy dość wcześnie – oznajmiła.
– Nocowanie będzie w weekend. W piątek lub w sobotę – zaznaczyłam. – Chyba w weekend możesz dłużej spać.
– Felek może. Ja zawsze wstaję o szóstej trzydzieści rano. To jedyny moment, kiedy mogę ćwiczyć na harfie. Mama akompaniuje mi na pianinie, a ja gram – wyjaśniła Fau.
Zaczęliśmy się zastanawiać, czy wytrzymamy koncert tak wcześnie. Ostatecznie doszliśmy do wniosku, że będzie to interesujący początek dnia.
– Nastroimy się pozytywnie – orzekła Aniela.
Tylko państwo Zwiędli nie stawiali żadnych warunków. Mieliśmy przyjechać w najbliższy piątek około siódmej wieczorem.
Stawiliśmy się wszyscy prawie punktualnie. Franek spóźnił się, ponieważ wracali z profesorem z ważnego wykładu, który odbywał się na uniwersytecie.
– Jeśli chcesz być w klubie, powinieneś zadbać o punktualność – zwróciła mu uwagę Flora.
Pokręcił nosem, ale ostatecznie zgodził się, że to ważne.
Ruszyliśmy do pokoju Flory i zabraliśmy się za przygotowanie posłań. Łóżko Flory jest bardzo sprytnie skonstruowane. Można spod niego wysunąć platformę i w ten sposób powstają dwa dodatkowe miejsca do spania.
Flora i ja od razu zarezerwowałyśmy te miejsca dla siebie.
Aniela i Faustyna stwierdziły, że wolą spać na materacu.
Pozostało nam więc napompowanie materaców. Było to dziecinnie proste, ponieważ okazało się, że państwo Zwiędli posiadają materace elektryczne. Jedyne, co trzeba zrobić, to włączyć wtyczkę do kontaktu i materac sam się napełnia powietrzem. Po paru minutach dwuosobowy materac dla dziewczynek i jednoosobowy dla Franka były gotowe.
– Pościel znajdziecie w szafie – oznajmiła Flora. – Na najniższej półce.
Rozpoczęliśmy więc poszukiwania prześcieradeł i poszewek na poduszki.
– Czy dobrze widzę, że nadal masz pościel dla przedszkolaków? – zapytał Franek, podnosząc w dwóch palcach kolorowy jasiek w misie.
– Jakie słodkie! – oceniła Aniela. – Ja chcę tę poszewkę.
Flora nie była taka zadowolona.
– To moja prywatna sprawa – odcięła się. – Mam prawo spać na takich jaśkach, jakie mi się podobają.
– W klubie potrzebujemy dojrzałych osób – nie ustępował Franek.
Wreszcie musiałam ich rozsądzić. Flora miała rację, Franek nie powinien był oceniać jej pościeli.
Kiedy przygotowaliśmy pokój do spania, pognaliśmy na parter, ponieważ pani Laura zaprosiła nas na kolację.
– Pizza! Makaron! – wrzeszczeliśmy, zbiegając ze schodów.
– Moi drodzy. Proszę o odrobinę spokoju – przywołała nas do porządku mama Flory. – Pan Zwiędły jest wykończony po całym tygodniu pracy. Chciałby obejrzeć mecz.
Zajrzeliśmy do salonu. Tata Flory siedział ze słuchawkami na uszach wpatrzony w ekran telewizora. Po boisku biegali piłkarze.
– Dlaczego twój tata ogląda mecz w słuchawkach? – zdziwił się Franek.
– Mama nie znosi hałasu boiska i krzyków komentatorów – wyjaśniła Flora.
– W takim razie pan Zwiędły nas nie słyszy – zauważyła Faustyna.
– Ale ja was słyszę. Robicie okropny hałas – obruszyła się pani Laura, która przyszła wraz z nami do salonu. – Rybki w akwarium czują się nieswojo. Ogólnie harmider zaburza równowagę pomieszczeń.
Spojrzeliśmy na siebie zdumieni. Pani Laura najwyraźniej jest nie w sosie. Nigdy jeszcze nie zwracała nam uwagi w taki sposób.
Potulnie udaliśmy się do jadalni. Okazało się, że potrzebni są ochotnicy do nakrycia stołu. Zgłosiłam się wraz z Anielą i sprawnie uporałyśmy się z zadaniem. Potem zabrakło chleba. Franek wyskoczył do pobliskiego sklepiku. Wybiła ósma, kiedy wreszcie zjedliśmy kolację. Nie pozostało nam wiele czasu na wieczorne harce, więc postanowiliśmy przeprowadzić naszą wieczorną toaletę możliwie najsprawniej. Najlepszy wydawał się sposób, jaki na kąpiel wymyślili moi rodzice – pięć minut na mycie ciała dla każdego i trzy minuty na czyszczenie zębów w zespołach.
Udało się. Leżeliśmy w łóżkach po mniej więcej trzydziestu minutach.
– Miała być wojna poduszkowa – szepnęła Aniela.
– A rybki? – zauważyła Flora. – Jeśli nadal są niespokojne i nasz hałas je zdenerwuje?
– Zorganizujmy wojnę rano – zaproponowałam. – Teraz poczytajmy horrory. Franek, czy przygotowałeś jakąś straszną książkę?
– Ja? – zająknął się. – No wiecie, miałem ten wykład i w ogóle.
– Zapomniałeś! – podsumowała Aniela.
Flora zaproponowała, abyśmy wybrali coś z jej biblioteczki.
– Tylko nie zwracaj mi uwagi, że nadal mam książki dla maluchów – zwróciła się do Franka.
Przyjrzeliśmy się zbiorom Flory. Czego tu nie było. Pełen zestaw Muminków, Alicja w Krainie Czarów, Piotruś Pan…
– Może przeczytamy na dobranoc Alicję w Krainie Czarów? – zapaliła się Faustyna.
– Musimy działaź zgodnie z planem – upierałam się. – Wybierzmy coś o duchach.
Wreszcie Flora znalazła książkę o duchach. Pewna drużyna, podróżująca z psem samochodem, walczyła z duchami.
– Przecież to Scooby-Doo! Najbardziej tchórzliwy psi detektyw na świecie – zauważył Franek.
– Super. Będziemy się dobrze bawić – oświadczyłam.
– A mieliśmy się bać – nie ustępował Franek. – To historia dla przedszkolaków.
Okazało się, że w pokoju nie ma innych strasznych książek.
– Być może coś się znajdzie w bibliotece na dole. Ale sami wiecie, nie chcę się tam wybierać. Rybki znowu mogą się stresować – wytłumaczyła Flora.
Zabraliśmy się więc za czytanie przygód psa i jego drużyny. Zgasiliśmy światło i zapaliliśmy latarkę. Franek rozpoczął pierwszy rozdział. Już po kilku zdaniach przeszły nas ciarki, bo drużyna została podstępem zamknięta w zamku pełnym duchów. Potem ja przejęłam rolę czytającego. Przeszłam przez kolejną stronę, potem jeszcze jedną, aż usłyszałam wokół chrapanie. Potem nic nie pamiętam.
Rano obudziła nas pani Laura. Twierdzi, że spaliśmy przytuleni do siebie, a przed nami leżała zapalona latarka.
– Coś was musiało porządnie przestraszyć – zauważyła.
– E, chyba nie – odpowiedziałam, ukrywając pod kołdrą książkę o strachliwym psie.
– Pan Zwiędły i ja wychodzimy właśnie na jogging – oświadczyła pani Laura. – Może przygotujecie na nasz powrót jakieś małe śniadanko? Ja lubię omlety, a tata Flory przepada za jajecznicą.
Odwróciła się i truchcikiem wybiegła z pokoju.
– A miało być tak pięknie – zmartwiła się Flora. – Wojna poduszkowa, potem pyszne śniadanie zaserwowane przez mamę…
Wtedy Franek pierwszy rzucił poduszkę. Trafiła prosto we Florę. Flora odrzuciła ją w moim kierunku. Ja do Faustyny, a ta dalej do Anieli. Potem w ruch poszła kolejna partia pościeli. Latały też prześcieradła i śpiwory. Ktoś podstępem włączył do prądu materace, z których jak na zawołanie zeszło powietrze. Po kilku minutach siedzieliśmy wszyscy na sflaczałych materacach na kupie zmiętej pościeli.
– Zabierajmy się do roboty. Mamy niewiele czasu, a mój tata lubi w sobotę zjeść solidne śniadanie – powiedziała Flo.
– Poczekajcie. Chciałam wam opowiedzieć mój sen – zatrzymała nas Faustyna. – Przyśniła mi się Brava.
Skupiliśmy się ciasno wokół Fau i czekaliśmy w napięciu, co powie.
– Myślę, że tęskni za nami. Tak dawno jej nie widzieliśmy.
– Masz rację – przyznałam. – Musimy zorganizować wyprawę do stadniny i odwiedzić naszą kochaną klacz.
Z takim postanowieniem zabraliśmy się za przygotowanie śniadania.