- promocja
- W empik go
Emi i Tajny Klub Superdziewczyn. Tom. 8. List w butelce - ebook
Emi i Tajny Klub Superdziewczyn. Tom. 8. List w butelce - ebook
Kolejny tom przygód Tajnego Klubu Superdziewczyn. Nigdy więcej nudy!
Tajny Klub Superdziewczyn już wie jak troszczyć się o środowisko! Wszystko rozpoczyna się od ekowarsztatów, podczas których przyjaciele poznają upcykling czyli sposób na kreatywne przetwarzanie odpadów. Pani Laura przekonuje swoją rodzinę, że czas zerwać z życiem w mieście, wśród hałasu i smogu, i planuje przeprowadzkę nad morze. A to oznacza wyjazd Flory i rozbicie Tajnego Klubu Superdziewczyn! Wkrótce cała paczka, ze łzami w oczach, wybiera się na wybrzeże, aby pomóc w poszukiwaniu nowego lokum dla Zwiędłych. Tam czeka ich nowa ekomisja – przyjaciele organizują wielką akcję sprzątania plaży, w trakcie której znajdują nad brzegiem morza tajemniczą butelkę z przesyłką w środku. To list w butelce, ale kto go wysłał i dlaczego? Czy odnajdą nadawcę? Czy Flora opuści Tajny Klub Superdziewczyn? Dołącz do Emi, Faustyny, Anieli, Flory i Franka. Przekonaj się, że w Tajnym Klubie Superdziewczyn nigdy nie ma nudy.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-4641-2 |
Rozmiar pliku: | 2,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Cześć, to ja, wasza Emi!
Sami wiecie, jak wiele się ostatnio działo. Tajny Klub wyruszył na niebezpieczną ekspedycję! Postawiliśmy sobie za cel poszukiwanie przygód i muszę przyznać, że mieliśmy ich w bród. Mózgiem wyprawy był profesor Kaganek, który wybrał niedostępne miejsce w leśnej głuszy na pierwszy wspólny biwak rodzinny dla wszystkich związanych z Tajnym Klubem.
Mimo protestów pani Laury myliśmy się w zimnej wodzie ze strumienia i czyściliśmy naczynia piaskiem. Spaliśmy na łonie natury i nie mieliśmy dostępu do internetu. Mieliśmy limit bagażu, prawie jak w samolotach tanich linii lotniczych, co nie bardzo podobało się żadnej z mam. A profesor zacierał ręce!
Podróżowaliśmy grupami, a każda z nich miała własną nazwę i proporzec. To był naprawdę megapomysł, bo wiecie co? Do mojej drużyny, Róży Wiatrów, w której składzie byli też mama i tata, dołączył też Lucek! To mój sąsiad z pierwszego piętra, pamiętacie go? Próbował ograć mnie kiedyś w Rummikuba. Ale przeliczył się, bo nie można pokonać mistrza! W czasie wycieczki przekonałam się jednak, że prawdziwy z niego dżentelmen. Poczęstował mnie w trasie swoim drugim śniadaniem i chciał mi pomóc nosić ciężkie bagaże. Ale co to, to nie! Jestem szefową Tajnego Klubu i naprawdę zaradną dziewczyną. Dałam radę.
Profesor bez przerwy udzielał nam wskazówek, czym bardzo utrudniał nam podróż. Wcale się nie dziwię, że ostatnio nie mają z Frankiem na swoim koncie żadnych genialnych wynalazków, skoro obaj tak wszystko komplikują. Ale o wynalazkach jeszcze wam opowiem.
Wskazówki profesora były albo zaszyfrowane alfabetem Morse’a, albo pisane zwykłym językiem, za to bardzo, ale to bardzo skomplikowane. Nawet mój tata ich nie zrozumiał, przez co raz zgubiliśmy drogę. Wtedy właśnie Lucek wykazał się przytomnością umysłu i nas uratował!
Otrzymywaliśmy współrzędne miejsc, do których mieliśmy dotrzeć, i dodatkowo poszukiwaliśmy po drodze ukrytych liścików zawierających potrzebne informacje. W ten sposób trafiliśmy do zagubionej gdzieś na końcu świata wioski Sadełko, gdzie dawno, może sto, a nawet dwieście lat temu, stał potężny zamek. Dzisiaj została z niego kupka kamieni, których nie można było nawet nazwać porządnymi ruinami. Ale tam właśnie przekonaliśmy się, że nasza wyprawa ma sens, bo odnaleźliśmy SKARB! Mega!
Więc znowu o Lucku. Chociaż nie przyjęliśmy go do Tajnego Klubu Superdziewczyn, okazał się całkiem pomocny. Bo muszę powiedzieć, że Tajny Klub Superdziewczyn miał również swoją własną tajną misję do zrealizowania w czasie tej wyprawy! Chcieliśmy jako pierwsi dotrzeć do ruin i odnaleźć ukrytą w podziemiach bibliotekę pewnej bardzo oczytanej księżnej. Nie uwierzycie, kto miał chęć nas wyprzedzić! Nikt inny jak mama Flory! Uwierzyłabym, gdyby na taki pomysł wpadła mama Anieli, która należała kiedyś do zastępu harcerek i własnoręcznie wyszyła proporzec zastępu Jaskółek. Ale przecież pani Laura bała się nawet mrówek! Za to Lucek był właścicielem saperki i dzięki temu udało się nam odnaleźć skarb.
Cała ekspedycja byłaby megaudana, gdyby nie nasz pech! Prawie udało się nam wyśledzić ducha księżnej, ale do sprawy wmieszał się profesor Kaganek, który wcielił się w rolę zjawy. Dorośli są czasem nieobliczalni! Myślą, że my, dzieci, nic nie kapujemy!
Powinniśmy pomyśleć o powrocie do Sadełka, aby przekonać się, jakie są dalsze losy naszego skarbu. Odwiedzilibyśmy mnicha, który zdradził nam sekret ruin. Sprawdzilibyśmy, czy odkopano i odrestaurowano bibliotekę księżnej. Wiem też, że na pewno wystrzegalibyśmy się ponownego spotkania z gromadą gęsi, które chciały się z nami rozprawić na wiejskiej drodze.
Teraz zajmujemy się w szkole ekologią. Uważam, że to świetny temat dla Tajnego Klubu Superdziewczyn. Będziemy walczyć o naszą planetę!
A… i jeszcze słowo na temat wynalazków! Nie chwaliłam się wam dotąd, ale mam mnóstwo przebojowych pomysłów, jak usprawnić życie. Najbardziej chciałabym wynaleźć specjalny długopis, który przekazywałby wiedzę prosto do pamięci. Skanowałby wszystkie informacje podczas pisania i natychmiast wrzucałby je do pamięci długotrwałej. To byłoby megarozwiązanie! Zaoszczędzilibyśmy mnóstwo czasu na nauce! Wyobraźcie sobie, ile zyskałby na tym Tajny Klub Superdziewczyn! Moglibyśmy zrealizować dwukrotnie więcej misji i odkryć znacznie więcej tajemnic. Chyba muszę zarazić tym pomysłem profesora. Może podejmie się prac nad takim długopisem? Oczywiście, kiedy już się upora ze wszystkimi proekologicznymi działaniami.Jesteśmy eko, czyli drugie życie odpadów
Piątki lubię najbardziej. Nie tylko dlatego, że tego dnia mamy najmniej lekcji w ciągu całego tygodnia i wychodzimy na basen. Często w naszej szkole właśnie w piątki mają miejsce różne interesujące wydarzenia. Dwa tygodnie temu w piątek jakiś chłopiec z pierwszej klasy zamknął się niechcący w klasie. Pół szkoły zbiegło się, aby go ratować. Drugie pół cieszyło się, bo odwołano ostatnią lekcję. Nam przepadła przyroda, co bardzo uradowało całą moją klasę. Pani dyrektor była gotowa wezwać straż pożarną, żeby ratować ucznia, ponieważ za nic nie można było otworzyć drzwi. Zastanawiałam się, czy nie maczał w tym palców jakiś potężny czarodziej. Jednak w końcu nasz pan ochroniarz, ten który jest fanem futbolu, zamachnął się i kopnął z całej siły w drzwi. Ustąpiły, a uczeń został uratowany. Ci, którzy stali najbliżej, relacjonowali, że kiedy wyważano drzwi, bohater całego zajścia siedział w najlepsze na dywanie ze słuchawkami w uszach i przeglądał książki na temat Minecrafta¹. Miał ich całą stertę. To się nazywa bibliofil²!
Natomiast w najbliższy piątek mają zostać zorganizowane warsztaty, których temat jak dotąd owiany jest absolutną tajemnicą. Z wypiekami na twarzy czekamy na ujawnienie przedmiotu tych warsztatów. Mamy oczywiście swoje typy.
Omówiliśmy to nawet w Tajnym Klubie Superdziewczyn. Niestety, nie wzbudziło to entuzjazmu Franka.
– Uważam, że Tajny Klub powinien poruszać zagadnienia, które dotyczą wszystkich – stwierdził oburzony. – Poza tym przypominam wam, że jestem uczniem zupełnie innej szkoły i nie zanudzam was naszymi projektami.
Flora była tego dnia wyjątkowo złośliwa. Od razu zaproponowała Frankowi rozwiązanie.
– Mogę poradzić ci jedno – po prostu przenieś się do naszej szkoły. Słyszałam, że będą nam powiększać klasy – powiedziała.
Dawałam jej znaki, żeby przestała, ale Faustyna mi przerwała:
– Nie gniewaj się. Strasznie się ekscytujemy tymi warsztatami – broniła nas Fau. – Po prostu umieramy z ciekawości.
Nie zważając na dalsze protesty Franka, pogrążyłyśmy się w rozmowie.
Franek dał w końcu za wygraną i oddał się lekturze grubaśnej siążki na temat kosmosu.
– Nie mam warsztatów, ale za to mam arcyciekawą lekturę – prychnął i przestał się odzywać.
W sumie bardzo nam to odpowiadało.
– Mam nadzieję, że w trakcie tych warsztatów nauczymy się robić oryginalną biżuterię – powiedziała Aniela i klasnęła w dłonie z radości. – Moja ciocia przywiozła mi kilka bransoletek z Maroka, jestem nimi zachwycona.
– Ja chciałabym, żeby jeden z warsztatów poświęcony był architekturze – zabrała głos Faustyna. – Starsze klasy robiły już makiety różnych budynków i byłoby cudownie móc wykonać własną.
– Może zapiszesz się na praktyki do taty Emi – włączyła się Flora. – W końcu jest znanym architektem.
Tym razem musiałam ją uszczypnąć, bo dokuczała nam bez opamiętania.
Mnie marzyły się jakieś doświadczenia albo warsztat kulinarny.
– Moglibyśmy się nauczyć przygotowywać różne egzotyczne potrawy – stwierdziłam. – Na wzór tych słynnych programów kulinarnych.
– Flo, a ty? – zapytała Aniela. – Co chciałabyś robić?
Flora wydęła usta i rzekła:
– Mnie jest obojętne. Najważniejsze, że odwołano nam wszystkie lekcje.
Faustyna spojrzała na nią karcąco i powiedziała:
– Nie spodziewałam się, że uszczęśliwia cię po prostu brak lekcji. Ja chciałabym spróbować czegoś absolutnie nowego. Niech warsztaty będą poświęcone magii!
– Mega! – podchwyciłam. – Nauczylibyśmy się wróżenia z kart i używania czarodziejskiej różdżki. Moglibyśmy rozwiązywać natychmiast wszystkie zagadki.
– A nawet przewidywania przyszłości. To mogłoby się przydać przy kartkówkach! – dodała Flo.
– Właśnie! To jest pomysł dla Tajnego Klubu! – podchwyciła Aniela.
Kiedy nadszedł dzień warsztatów, okazało się jednak, że ich tematyka nie ma nic wspólnego z naszymi oczekiwaniami.
W piątek rano przy głównym wejściu do szkoły powitał nas olbrzymi plakat z wypisanym hasłem: „Warsztaty ekologicznego życia dla dzieci «Co dobrego możesz zrobić dla swojej planety?»”.
– Jasne. Już wszystko jest eko – jęknęła Flora, kiedy tylko zobaczyłyśmy ten afisz. – Wyobraźcie sobie, że u nas w domu już się nie je normalnych słodyczy. Nie mogę zjeść zwykłego batona albo krówki. Tylko ekokrówki albo ekosezamki – biadoliła.
– To chyba dobrze. Na twoim miejscu cieszyłabym się, że mam takich świadomych rodziców. Niektóre słodkości są naprawdę bardzo niezdrowe – zauważyła Faustyna. – Słyszałam, że nawet stacje telewizyjne nie zgadzają się na ich reklamowanie.
Flora zrobiła niezadowoloną minę i mówiła dalej:
– Teraz okazuje się, że i szkołę mamy ekologiczną.
Dziewczyny ze starszych klas, które pracowały jako wolontariuszki przy organizacji warsztatów, wręczyły nam ulotki z planem dnia.
Można było wybrać zajęcia spośród wielu różnych propozycji, jak np. warsztaty zdrowego gotowania, relaksacji i jogi czy koncentracji. Stanęłyśmy przed kolejnym plakatem, na którym przedstawiono program wszystkich spotkań.
– Więc nici z magii, architektury czy biżuterii – westchnęła Flo, studiując broszurkę.
– Przecież tobie było wszystko jedno! – zauważyła Fau.
Trochę mnie zaniepokoiła ich rozmowa. Miałam wrażenie, że jeszcze chwila, a wybuchnie kłótnia.
Flo jednak wyjaśniła bardzo spokojnie:
– Tak mi się wydawało. Ale potem spodobał mi się pomysł magicznego szkolenia. Nauczyć się używać czarodziejskiej różdżki – to byłoby coś! – zapaliła się. – Korzystałabym z niej przy odrabianiu lekcji. Albo wtedy, kiedy spóźniałabym się do szkoły.
Rozprawiałybyśmy pewnie jeszcze dłużej, ale usłyszałyśmy nad głowami miły, ale stanowczy głos:
– Ponieważ nie mamy w ofercie ekowarsztatów zajęć z posługiwania się czarodziejskimi różdżkami, muszę was prosić, abyście ustąpiły miejsca zainteresowanym uczniom i kontynuowały rozmowę gdzie indziej.
Odwróciłyśmy się jak na komendę. Obok nas stała nowa pani od przyrody, która ledwie przed miesiącem rozpoczęła pracę w naszej szkole.
Stremowane zamilkłyśmy na chwilę i bez słowa spoglądałyśmy na nową panią. Na szczęście udało mi się dość szybko odzyskać mowę.
– Ależ my jesteśmy zainteresowane udziałem w warsztatach! – wykrzyknęłam.
Pani spojrzała na nas z powątpiewaniem i zapytała:
– A więc jakie zajęcia wybrałyście?
Spojrzałam na ulotkę i przeliterowałam prędko nazwę, która jako pierwsza wpadła mi w oko:
– Może up… cykling… – Zająknęłam się, ale prędko się poprawiłam, chociaż kompletnie nie rozumiałam, o czym mówię: – Tak właśnie. Upcykling.
Kiedy odeszłyśmy w bardziej zaciszne miejsce, zapytała:
– Co was zainteresowało w upcyklingu?
Zapadła krępująca cisza.
– Wydaje mi się, że… – zaczęłam. W końcu jako szefowa Tajnego Klubu Superdziewczyn musiałam ratować sytuację. Niestety, nic rozsądnego nie przychodziło mi do głowy, więc zamilkłam.
Wtedy odezwała się Flora:
– To chyba coś związanego z rowerami.
Pani pokręciła przecząco głową i puściła do nas oko.
– Wyjaśnię wam. Sądzę, że będziecie zadowolone z waszego wyboru. Upcykling to inaczej reinkarnacja odpadów, czyli dawanie im drugiego życia.
Flora skrzywiła się.
– Więc będziemy chodzić po śmietnikach?
Nauczycielka uśmiechnęła się lekko i odrzekła:
– Dzisiaj nie. Ale zapewniam was, jak tylko staniecie się fankami upcyklingu, odpady będą was zajmowały nieustannie.
– To może jednak wybierzemy jakieś inne warsztaty… – zaproponowała nieśmiało Flo.
– Macie ogromną ofertę zajęć – oznajmiła pani. – Tematy są naprawdę różnorodne: oszczędzanie wody, ekogotowanie, ekouprawy…
Gdy tylko Flora usłyszała słowo „ekouprawy”, wzdrygnęła się i natychmiast zgodziła się na upcykling.
– Co to, to nie! To już wolimy te odpady, proszę pani. Ja mam ekologiczny ogródek w domu i naprawdę nie cierpię wyrywać chwastów. Nawet pani sobie nie wyobraża, ile trzeba się namęczyć, żeby oczyścić zagonki z zielska.
Doskonale wiedziałam, o czym mówi Flora. Jej mama założyła w zeszłe wakacje ekologiczny warzywnik i nałożyła na biedną Flo obowiązek pielenia grządek.
Okazało się, że pani od przyrody coś jednak o tym wie.
– Zaskoczę cię. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, jaka to ciężka praca. Sama uprawiam pomidory i inne warzywa tutaj, w mieście, a także na działce u moich rodziców, na wsi. Kiedy byłam w twoim wieku, pielenie ogrodu należało do moich codziennych obowiązków.
Tego już było dla Flory za wiele. Po prostu osłupiała, a my wraz z nią.
– Planuję stworzyć ekologiczny warzywnik w naszej szkole – kontynuowała pani. – Moglibyśmy uprawiać marchewki, buraki czy cebulę. A wiosną nowalijki! Masz doświadczenie, więc już dzisiaj cię zapisuję do zespołu ogrodników – dodała i wyciągnęła notatnik. – Jak się nazywasz?
– Flora Zwiędły – wymamrotała z niechęcią Flo.
– Zwiędły… Zwiędły… – powtórzyła nauczycielka kilkakrotnie. – Coś mi mówi to nazwisko… Wiem! Uczestniczę w zajęciach jogi razem z przemiłą panią, która tak samo się nazywa. Zaraz… na imię ma Laura! To twoja ciocia?
Flora przewróciła oczami i burknęła:
– To moja mama.
– Dziwne – stwierdziła pani, uważnie przyglądając się Flo. – Macie zupełnie inną energię. No dobrze. Nie zatrzymuję was. Za chwilę startują zajęcia z upcyklingu. Ruszajcie.
Pobiegłyśmy w kierunku klasy, gdzie właśnie zaczynały się zajęcia o drugim życiu odpadów. Byłam podekscytowana, bo temat naprawdę wydawał mi się megaciekawy. Za to Flora wlokła się na końcu i rozprawiała o tym, jak bardzo niesprawiedliwe jest to, że będzie uprawiać teraz dwa ogródki: domowy i szkolny.
Pierwsza niespodzianka czekała nas jeszcze przed wejściem do sali. Drzwi obłożone były starymi kartonami i szarym papierem, a powyżej dyndała tektura, na której widniało hasło: „ODPADY SĄ SUPERSUROWCEM”.
Weszłyśmy do klasy i okazało się, że wszystkie ławki są już zajęte. Flora syknęła z niezadowoleniem, ale usiadła posłusznie na dywanie obok Anieli, Faustyny i mnie. Po chwili zajęcia się rozpoczęły.
Głos zabrała jedna z osób prowadzących. Na głowie miała czapkę wykonaną z gazety.
– Witajcie na warsztatach upcyklingu. Naszym zadaniem jest pokazanie wam, że odpady mogą być wartościowe, i tylko od was zależy, jak je wykorzystacie. Jestem przekonana, że po zakończeniu warsztatów każdy z was podzieli moje zdanie i zgodzi się, że odpady są naszym skarbem.
Po sali przebiegł szmer zdziwienia. Chyba nie tylko my nie miałyśmy pojęcia, co to jest upcykling.
Na tablicy multimedialnej zobaczyliśmy prezentację na temat różnych sposobów wykorzystania odpadów. Czego tam nie było – ozdoby choinkowe wykonane z płyt CD, pacynki ze starych skarpetek czy zabawki z kapsli, niepotrzebnych sprężynek i tekturowych rolek po papierze toaletowym. Ogromnie mi się podobały oryginalne instrumenty stworzone z butelek i puszek. Po raz pierwszy zobaczyłam ksylofon³ z butelek po wodzie mineralnej. Mega!
Po pokazie rozpoczęły się prawdziwe warsztaty. Prowadzące rozdały nam rozmaite odpady: zużyte kartony różnej wielkości, nakrętki od plastikowych butelek, stare płyty CD, gumki recepturki i puszki.
– Nie martwcie się. Na potrzeby dzisiejszego spotkania większość odpadów umyliśmy. Trzymacie w dłoniach najczystsze odpady świata – wyjaśniła jedna z naszych opiekunek.
Pani w papierowej czapce ogłosiła:
– Waszym zadaniem będzie wykorzystanie tych na pierwszy rzut oka bezużytecznych odpadów i wykonanie z nich różnych praktycznych przedmiotów. Widzieliście na prezentacji wiele ciekawych przykładów upcyklingu. Skorzystajcie z tych inspiracji.
– Dobierzcie się w kilkuosobowe zespoły – zaproponowała. – Będziecie wspólnie pracować.
Stanęłyśmy natychmiast w szeregu gotowe na nową emocjonującą misję.
– Widzę, że jeden zespół już mamy – stwierdziła pani, wskazując na nas.
Chyba byłoby to dziwne, gdyby Tajny Klub Superdziewczyn nie zgłosił się w całości!
Kiedy podzieliliśmy się już na grupy, czekało nas coś jeszcze:
– Zanim rozpoczniecie prace, przeprowadźcie w każdym zespole burzę mózgów i ustalcie, co będziecie tworzyć – zaproponowała druga prowadząca.
Dowiedzieliśmy się, że burza mózgów to sposób na wypracowanie pomysłów, który można zastosować w szkole, w wielkich firmach, a nawet w domu.
Każda grupa dostała olbrzymie arkusze papieru i mnóstwo karteczek samoprzylepnych. Na karteczkach mieliśmy wypisywać swoje pomysły, a potem umieszczać je na arkuszach.
– Ja chyba nie potrzebuję robić czegoś takiego w domu – stwierdziła Flora z westchnieniem. – Moja mama ma tysiąc pomysłów na minutę. Sama mogłaby zapełnić tuzin takich kartonów.
– Pamiętajcie, że nie ma złych pomysłów – zakomunikowała pani. – Nie ograniczajcie się. Może zbudujecie samochód, a może rakietę. Im więcej wam przyjdzie do głowy, tym lepiej.
Z zapałem przystąpiłyśmy do działania. Już po chwili nasz arkusz był szczelnie zalepiony karteczkami.
Przyszedł czas na dokonanie wyboru. Mieliśmy zadecydować, jakie przedmioty skonstruujemy. Zdań było tyle, ilu członków w zespołach. Na szczęście panie okazały się bardzo pomocne.
My, czyli grupa złożona z dziewczyn z Tajnego Klubu, miałyśmy wielką kolekcję zwariowanych pomysłów. Wśród nich był kartonowy stołek dla Flory, na którym mogłaby siedzieć w czasie pielenia ogródka warzywnego. Koncepcja spodobała się obu paniom, ale po krótkiej dyskusji uznałyśmy, że nie da się tego zrealizować. Okazało się, że nie mamy żadnych wsporników, i stołek mógłby się zawalić w trakcie użytkowania.
Potem rozważałyśmy lunetę, dzięki której można by było oglądać superksiężyc albo inne ciekawe zjawiska na niebie. Zgromadziłyśmy już kilkanaście tekturowych rolek po papierze toaletowym, które miałyby posłużyć do budowy oprawy lunety. Niestety, wśród odpadów nie znalazłyśmy żadnej zużytej soczewki!
– Jak to? Nikt nie pozbywa się okularów? – zdziwiła się Flora.
Trzeci na liście był domek dla Fiolki, naszego podwórkowego kota, którym opiekują się na co dzień Faustyna i jej brat Felek. Właściwie Fiolka chodzi własnymi drogami, ale uznałyśmy, że w dowód uznania jej zasług na osiedlu przy ulicy Na Bateryjce powinna otrzymać własne przytulne mieszkanko.
– Bingo! – ucieszyła się pani w czapce z gazety. – Popieram ten pomysł. Macie do tego niezbędne surowce.
Z entuzjazmem przystąpiłyśmy do budowy mieszkanka dla Fiolki.
Jako głównego budulca użyłyśmy pudła po telewizorze. Skleiłyśmy poszarpane boki supermocną taśmą. W przedniej części domku wycięłyśmy otwór, a powyżej namalowałyśmy portret Fiolki. Musi przecież wiedzieć, że to jej własne pomieszczenie. Na boku wykroiłyśmy okienka, aby Fiolka mogła obserwować, kto zbliża się do jej domu. Wewnątrz przygotowałyśmy kocią kanapę skonstruowaną z opakowań po makaronach i kaszach okrytych starymi ręcznikami. Oby tylko te pomysły spodobały się lokatorce!
Po skończonej pracy okazało się, że zostało nam sporo kartonu, więc dobudowałyśmy mniejsze pomieszczenie, z którego Fiolka mogłaby korzystać latem albo w podróży. Pomyślałyśmy, że nadawałoby się ono także do wynajmu innym kotom lub do przyjmowania gości. W końcu koty też mają swoje życie, prawda?
Warsztaty dobiegły końca. Poza kocim domkiem powstały zabawki, ozdoby do domu, ramki na zdjęcia z płyt CD oraz instrumenty, chociaż niestety nikt nie wykonał ksylofonu.
– Mega! – podsumowałam warsztaty, kiedy wyszłyśmy już z sali, taszcząc domek Fiolki.
Dziewczyny były tak zajęte transportowaniem naszej konstrukcji, że tylko przytaknęły. Ale ja i tak wiedziałam, że są zachwycone.
Zanim wyszłyśmy ze szkoły, spotkałyśmy jeszcze panią od przyrody.
– Widzę, że warsztaty upcyklingu zakończyły się owocnie – stwierdziła. – Cóż to za budowla? Pochwalcie się.
– Domek dla Fiolki, naszego podwórkowego kota – odpowiedziała Flora.
– Dzisiaj dachowce mają dobrze – zauważyła pani, oglądając efekty naszej pracy.
Następne dni minęły pod hasłem akcji kolekcjonowania rozmaitych odpadów, takich jak kartonowe opakowania, puszki czy korki, oraz innych przedmiotów dotąd uznawanych za niepotrzebne.
W tajnej bazie, gdzie organizowałam spotkania Tajnego Klubu Superdziewczyn, umieściłam specjalne pudło, w którym gromadziłam te wszystkie odpady. Napisałam na nim czarnym niezmywalnym flamastrem:
SKARBY TAJNEGO KLUBU SUPERDZIEWCZYN.
NIE WYRZUCAJ NICZEGO BEZMYŚLNIE – ZOSTAW TO TUTAJ.
Mama bardzo się przejęła moim ekologicznym stylem życia i oświadczyła, że wprowadzi nową jakość do naszego domu.
– Jesteśmy tym, co jemy – oznajmiła nam pewnego dnia i przedstawiła plan wdrożenia nowej zdrowej diety, która miała zapewnić naszej rodzinie energię i spokój.
Odtąd już każde śniadanie w domu Na Bateryjce składało się tylko ze zdrowych składników: najpierw woda z cytryną dla odkwaszenia organizmu, potem jaglanka z migdałami i cynamonem lub płatki owsiane na wodzie z owocami. Byłam jedyną osobą, której przypadło do gustu nowe menu. Tata unikał jak mógł nowych zasad żywienia. Kiedy nadchodziła pora śniadania, wymykał się z domu, wymawiając się koniecznością wyprowadzenia na spacer Czekolady. Ja jednak wiedziałam, że idzie do baru osiedlowego, gdzie serwowano prawdziwą jajecznicę na porządnym bekonie.