- promocja
Emilia Brzeska na tropie. Tom 3. 150 wesel i grób - ebook
Emilia Brzeska na tropie. Tom 3. 150 wesel i grób - ebook
Sto pięćdziesiąty ślub w karierze fotografki Emilii Brzeskiej... nie doszedł do skutku. Panna młoda, Cecylia Złota, na darmo czekała na narzeczonego. Zamiast niego przyszedł jedynie SMS z przeprosinami. Gdy Cecylia odkrywa, że jej niedoszły mąż nie tylko wystawił ją do wiatru, ale też zaciągnął na nią kredyt, wspólnie z Emilią – szwagierką in spe – postanawia go odnaleźć. Na jaw wychodzą kolejne kłopoty, w które wpakował się jej były narzeczony, a poszukiwania doprowadzają do nieoznakowanego grobu pośród krzewów...
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788367053051 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wrześniowe wesele Cecylii i Mateusza miało być już sto pięćdziesiątym, w którym będzie uczestniczyła Emilia Brzeska. W niczym nie umniejszało to jednak jej przejęcia i zdenerwowania: myśl o imprezie stresowała ją od wielu tygodni. Tym razem nie szła na ślub ani jako weselny fotograf, ani nawet jako gość państwa młodych. Miała po raz pierwszy wystąpić oficjalnie w roli partnerki przyrodniego brata panny młodej. I przy okazji to na tym weselu czekało ją pierwsze spotkanie z częścią krewnych Kacpra Złotego. To sprawiało, że Emilka martwiłaby się bardziej chyba wyłącznie, gdyby to jej samej przyszło stanąć na ślubnym kobiercu.
Cecylię, zwaną przez bliskich Cylią, poznała już wcześniej. Dziewczyna, przynajmniej pozornie, w niczym nie przypominała starszego brata. Średniego wzrostu, mocno zbudowana – typ raczej sportsmenki, i to trenującej sporty siłowe, niż modelki – z krótko ściętymi włosami o barwie słomy i krągłą twarzą, różniła się od wysokiego, ciemnowłosego Kacpra jak dzień od nocy. W przeciwieństwie do niego była też gadatliwa i zdała się Brzeskiej raczej otwarta na ludzi. Kacper zaprosił ją kiedyś, by poznała Emilię, a potem widziały się jeszcze trzykrotnie. Przy okazji urodzin Cecylii, potem gdy Cylia i Mateusz zapraszali Kacpra i Emilię na wesele i wreszcie niedawno, gdy wyszły razem do kawiarni, by (jak to ujęła Cylia) „lepiej się poznać”. Emilia wtedy głównie milczała, pozwalając mówić Cecylii.
Nie dało się powiedzieć, że są blisko. Prawdę mówiąc, ledwo się znały. Cylia w teorii kilka miesięcy temu sprowadziła się na stałe do Krakowa, do narzeczonego, ale mieszkali dosłownie na drugim końcu miasta. Emilia z kolei w wiosennych i letnich miesiącach miała zajęte niemal wszystkie weekendy, a i w tygodniu część poranków i wieczorów spędzała na robieniu sesji ślubnych. Nie sprzyjało to prowadzeniu bujnego życia towarzyskiego. Sam Kacper też miał sporo roboty, a nigdy nie dało się go uznać za człowieka rodzinnego, więc spotykał się z krewnymi od święta. Nie było okazji do zacieśniania więzi.
Tym większe było zdziwienie Emilii, kiedy Cylia poprosiła ją o spotkanie na trzy dni przed ślubem. Mimo to Brzeska stawiła się w kawiarni przy Małym Rynku punktualnie. Po okolicy kręciły się tabuny turystów i studentów, korzystających z dobrej pogody. Nie nadeszła jednak jeszcze pora, w której okupywano restauracje i kawiarnie, a pracownicy etatowi wciąż tkwili w biurach, więc niewielka salka w Café Magia, w której siadły, była niemal pusta.
– Znałaś chyba sporo panien młodych, co? To znaczy… wiesz. Takich tuż przed ślubem? – spytała Cylia po jakimś kwadransie wymiany typowych uprzejmości i uwag na temat pogody, smaku crème brûlée i tego, jak upłynął im ostatni tydzień.
– Jakoś ze sto pięćdziesiąt – przytaknęła Emilia, wliczając do tego grona „swoje” panny młode i te parę koleżanek, z którymi utrzymywała kontakty, a które zdążyły stanąć przed ołtarzem. – Ale nie posunęłabym się do stwierdzenia, że je znam. Z wieloma rozmawiałam w sumie przez jakieś pół godziny.
– Ale obserwowałaś je podczas ślubów i wesel.
Emilia, niepewna, do czego Cylia zmierza, skinęła głową.
– I były takie, które poznałaś lepiej?
– Tak – przyznała Brzeska ostrożnie. – Z niektórymi spędziłam więcej czasu. Zdarzały się takie, które chciały omówić, jak mają wyglądać zdjęcia. Albo pary, z którymi jechałam na sesję ślubną gdzieś dalej jednym autem lub którym robiłam kilka różnych sesji. Z dwiema czy trzema dalej utrzymuję kontakty, ale to rzadkość.
– Okeeej… – powiedziała Cylia, przeciągając samogłoskę, a potem zawahała się, nim zadała kolejne pytanie.
Emilia czekała, cierpliwie znosząc przedłużającą się ciszę. Miała przeczucie, że za chwilę dowie się, po co naprawdę Cecylia ją tu ściągnęła – bo „poznawanie lepiej przyszłej szwagierki” było raczej tylko pretekstem.
– Często mają wątpliwości? – wypaliła w końcu Cylia.
Emilia zamarła, spoglądając na dziewczynę znad uniesionej filiżanki. Upiła łyk herbaty, by zyskać na czasie i zastanowić się nad odpowiedzią. Cecylia zdołała zbić ją z tropu. Skąd jej w ogóle przyszło do głowy takie pytanie? Czy też raczej – skąd przyszło jej do głowy, aby zadawać je właśnie Brzeskiej? Po pierwsze, nie były blisko, a z wątpliwościami tego typu zwykle szło się do krewnych albo przyjaciół. Emilii, z natury skrytej, nie mieściło się w głowie, aby zwracać się z tak prywatnym zagadnieniem do kogoś niemal obcego. Po drugie, owszem, poznała wiele panien młodych. Z częścią z nich nie miała okazji zamienić więcej niż paru słów. Były i takie, które rozmawiały z nią nie tylko o zdjęciach, ale i o ślubie, przygotowaniach do niego, przyszłym mężu czy sobie. Niemniej – nie zwierzały się jej zbyt często z prywatnych przeżyć, a jeśli mówiły o odczuciach wobec zawierania małżeństwa, zwykle były to uwagi w rodzaju „ależ się denerwuję” albo „Boże, jaka jestem szczęśliwa!”.
Jednak gdy Emilia zastanowiła się nad tym zagadnieniem, starając sobie przypomnieć minione uroczystości, musiała przyznać, że zdarzało się jej zauważyć różne rzeczy. Obserwowała panny młode przez obiektyw aparatu podczas przygotowania do ceremonii, w kościele i na weselu. Zwykle dostrzegała głównie radość, wyczekiwanie, czasem odrobinę niepewności, czy wszystko się uda. Bywało jednak, że widziała i wątpliwości, zdenerwowanie albo niezadowolenie. Starała się po prostu nad tym nie rozmyślać. Rzadko znała młodych dobrze, nie uznawała więc za rozsądne wnikania w ich prywatne sprawy.
– Niektóre – odparła po chwili. – Przynajmniej tak sądzę. Jedna z moich panien młodych, przebierając się w suknię ślubną, wybuchła płaczem i oznajmiła świadkowej, siostrze i matce, że chyba wcale nie chce wychodzić za mąż.
– I co się stało?
– Nic. Wyprosiły mnie za drzwi, chwilę porozmawiały, a potem pojechaliśmy do kościoła. Wesele trwało do białego rana, a panna młoda zdawała się świetnie bawić.
– Och. – Cylia zdawała się niemal rozczarowana taką odpowiedzią. – Już liczyłam na historię rodem z „Uciekającej panny młodej”. Zdarzyło ci się kiedyś, że ktoś zwiał sprzed ołtarza?
– Nie. Na szczęście. Ale trzy razy odwołano wesele za pięć dwunasta, że tak to ujmę.
– Bo?
– Raz państwo młodzi pokłócili się podczas sesji narzeczeńskiej. Na dwa czy trzy tygodnie przed ślubem.
– Żartujesz?
– Skąd. Ich związek rozpadł się z hukiem w moim towarzystwie – stwierdziła Emilia i nawet uśmiechnęła się blado, chociaż podczas tamtej sesji nie było jej do śmiechu. – Raz odwołano wszystko na tydzień przed, ale nie wiem dlaczego. Dostałam tylko informację, że nie będę potrzebna. I raz panna młoda zadzwoniła do mnie kilka dni wcześniej, że wesela nie będzie, bo jej narzeczony okazał się, cytuję, „zdradziecką mendą”.
– Czyli takie rzeczy nie zdarzają się tylko w filmach.
– Czasem życie bywa na tyle dziwne, że gdyby przenieść je jeden do jednego na ekran, widzowie stwierdziliby, że fabuła jest nierealistyczna – zapewniła Emilka, odkładając filiżankę. – Ale większość wesel w mojej karierze przebiegła raczej… normalnie. I panny młode, poza paroma wyjątkami, zdawały się zadowolone.
– A ludzie tak ogółem często odwołują śluby?
– Niezbyt, ale się zdarza. Chociaż zwykle raczej kilka miesięcy, nie dni przed weselem.
Cylia westchnęła i zapadła się głębiej w miękki fotel. Emilia przypatrywała się jej, rozważając, czy powinna – i czy chce – zadać jakieś pytania. Nie potrzeba było Sherlocka Holmesa, by wiedzieć, że siostra Kacpra nie dopytywała o to wszystko bez powodu. W duchu Brzeska denerwowała się coraz bardziej i ze wszystkich sił starała się to ukryć. Nigdy nie wiedziała, co robić w takich momentach.
Milczeć? Pytać? Chodziło nie o obcą osobę, a o siostrę Kacpra. Z jednej strony udawanie, że nie dostrzega problemu, nie było więc rozwiązaniem. Z drugiej nie znała dobrze ani Cecylii, ani jej narzeczonego. W tym przypadku znajdowała więc zastosowanie zasada „wszystko, co powiesz, może zostać użyte przeciwko tobie”. Emilia nie chciała znaleźć się w sytuacji, w której z powodu czegoś, co chlapnie, Cylia weźmie przykład z Maggie Carpenter. Albo wręcz przeciwnie, mimo wątpliwości, stanie przed ołtarzem. A po paru dniach czy tygodniach wskaże familii Złotych palcem Emilię i zakrzyknie gromko: „Popełniłam błąd, ale to wszystko jej wina!”.
– Yhy – wydusiła w końcu z siebie. – Czyżbyś… denerwowała się ślubem?
– To mało powiedziane – przyznała Cylia z kolejnym westchnieniem. – Obudziłam się rano i poczułam się… nie wiem… jak… jak Rachel.
– Czyli…?
– Nie oglądałaś „Przyjaciół”? – Cecylia spojrzała na nią tak, jakby było to dziwniejsze niż rozważanie, czy odwołać wesele na trzy dni przed jego terminem. – Chodzi o to, że zaczęłam się zastanawiać, czy ja naprawdę chcę wychodzić za mąż. I czy mój narzeczony nie wygląda jak kartofel.
Emilia powoli odstawiła filiżankę. Cieszyła się, że nie piła, gdy Cylia zaczęła mówić, bo nie była pewna, czy nie wyplułaby herbaty. Mimo tego, co usłyszała, Cecylia wciąż nie była najdziwniejszą panną młodą, z jaką Brzeska miała do czynienia.
– A wygląda jak kartofel?
– Nie zauważyłaś, jak u was byliśmy? Jak spojrzy się pod odpowiednim kątem, to chyba trochę… O ile kartofel miałby nos. To przez te zakola. Jak nic, za dwa, trzy lata Mateusz będzie łysy – stwierdziła Cylia i uśmiechnęła się do Emilki, a ta nagle zaczęła podejrzewać, że siostra Kacpra robi sobie z niej żarty. Może nie w sprawie wątpliwości przedślubnych, ale odnośnie do kartofla. To sprawiło tylko, że poczuła się jeszcze bardziej niezręcznie. I utwierdziła się w przekonaniu, zrodzonym już podczas ich pierwszego spotkania: zupełnie nie umiała obchodzić się z Cecylią.
– Okej. I co zamierzasz zrobić… z tym kartoflem?
Kartoflany Pan Młody, pomyślała. Niezależnie od tego, czy do uroczystości dojdzie, czy nie, wątpiła, by mogła od tej pory myśleć o Mateuszu inaczej.
– Nie jestem pewna. – Uśmiech Cylii znikł i dziewczyna się skrzywiła. – Trochę lipa odwoływać wszystko prawie dzień przed ślubem. Do którego, dodam, wszyscy mnie pchali. Z mamą na czele. Ona to chyba obdarłaby mnie ze skóry, gdybym się wycofała.
Emilia milczała, przypatrując się Cecylii. Uderzyło ją nagle – może przez wypowiedziane właśnie słowa – jak młoda jest ta dziewczyna. Cylia dopiero za jakiś czas miała skończyć dwadzieścia trzy lata. Brzeska nie była może od niej dużo starsza, ale te kilka lat zdawało się jej teraz przepaścią.
Co ci strzeliło do głowy, żeby tak szybko wychodzić za mąż? – zastanowiła się, choć nie odważyłaby się wypowiedzieć tych słów na głos. Zdarzały się, oczywiście, panny młode młodsze od niej. Dwukrotnie Emilka była fotografką na ślubach osiemnastolatek. Parę razy zdarzyły się dziewczyny koło dwudziestki, chociaż w połowie tych przypadków wyglądało na to, że ślub został przyśpieszony ze względu na ciążę. W przeważającej mierze jednak robiła zdjęcia na weselach dziewczyn parę lat od Cecylii starszych, gdzieś między dwudziestym piątym a trzydziestym rokiem życia.
– Jeśli nie chcesz wychodzić za mąż, to nie do końca lipa – oświadczyła w końcu, modląc się w duchu, by nie pożałować tych słów. – Bo to nie twoja matka wychodzi za… Mateusza. Ale jeżeli zaszliście tak daleko… Na pewno tego nie chcesz?
– Nie jestem pewna – powtórzyła Cylia. – Obym się upewniła, zanim pójdziemy do ołtarza.
– Tak, to byłby dobry pomysł.
– Chcesz wyjść za Kacpra?
Tym razem Emilka próbowała się napić w nieszczęśliwym momencie i nie uniknęła zakrztuszenia. Cecylia wyszczerzyła się w szerokim uśmiechu, jakby dokładnie takiej reakcji oczekiwała.
Boże, co za dziewczyna.
– To sprawa między mną a nim – oświadczyła Emilia zdecydowanie. Zmusiła się do zapanowania nad mięśniami twarzy, starając się nie okazać, że pytanie wywołało w niej lekką panikę. Może była z natury mało waleczna, nieśmiała i miewała problemy z asertywnością, ale nie planowała też pozwolić, żeby młodsza siostra Kacpra jeździła po niej, jak zechce!
– Dobra, dobra, tylko się zastanawiałam. Ja właściwie nawet nie myślałam, czy chcę wyjść za Mateusza. Zdawało mi się, że jesteśmy na to za młodzi. A on się nagle oświadczył. I to przy wszystkich, w moje ostatnie urodziny – westchnęła Cecylia. – W pierwszym odruchu miałam chęć dać mu w łeb, ale potem pomyślałam, że czemu nie? Jesteśmy razem, odkąd skończyłam gimnazjum, dogadujemy się, w sumie to wszyscy tylko czekali na te zaręczyny.
– Poza tobą?
– Chyba poza mną – przytaknęła Cylia. – W ogóle to przepraszam, że się tak uzewnętrzniam. Pewnie jesteś zdziwiona, że w ogóle cię tu ściągnęłam?
Tak, nawet bardzo, pomyślała Brzeska, ale zamiast powiedzieć to na głos, wzruszyła lekko ramionami.
– Zastanawiam się tylko, dlaczego przyszłaś z tym do mnie. Ale to nie tak, że mi to przeszkadza – zastrzegła szybko. Czuła się nieswojo, prowadząc tę rozmowę, ale nie chciała zrażać do siebie Cecylii.
– Zawsze zadawałam się głównie z chłopakami. Można powiedzieć, że chłopczyca ze mnie. Nie mam żadnej koleżanki – wyznała Cecylia. – Może poza jedną z pracy, ale też nie jesteśmy z Zośką aż tak blisko, a ona nie cierpi się z Mateuszem. Nawet moim świadkiem będzie kuzynka, z którą jakoś nigdy specjalnie się nie trzymałam. I która, eee… ma trochę inne doświadczenia życiowe, więc tu na pewno nic by mi nie podpowiedziała. Jakoś wątpię, żeby mogli doradzić mi kumple. Mama, jak już wspomniałam, obdarłaby mnie ze skóry, a babcia to w ogóle, prawie słyszę te lamenty, jak to zostanę starą panną i jak takiego dobrego chłopa z bogatej rodziny puściłam, co cud, że mnie chciał. Do Kacpra… trochę się bałam iść. A pomyślałam, że ty masz doświadczenie.
– Z odwoływaniem wesel? Zrywaniem z kartoflami?
Cecylia machnęła ręką.
– Nie! Z weselami w ogólności.
– Rozumiem – powiedziała Emilia.
I rzeczywiście rozumiała. Cylia nie miała innych alternatyw, a czasem o pewnych rzeczach łatwiej porozmawiać z kimś, z kim nie jest się blisko. Mimo to Brzeska wciąż wolałaby, aby Cecylia znalazła sobie inną powiernicę. Bo może była od niej starsza, może brała udział w wielu weselach, nie oznaczało to jednak, że wiedziała, co Cylii poradzić. Po spotkaniu tych swoich około stu pięćdziesięciu panien młodych mogła bowiem stwierdzić z całą pewnością jedno: nie było dwóch takich samych. I nie istniała żadna uniwersalna rada, jakiej Emilia mogłaby udzielić.
– Chciałabym ci pomóc, ale nie bardzo potrafię – przyznała uczciwie. – Poznałam wiele panien młodych, ale w większości nie wiem, co siedziało im w głowach. Jeśli go nie kochasz, nie chcesz z nim być, nie wyobrażasz sobie siebie przy jego boku za dziesięć lat, powinnaś wszystko odwołać. Tak, będzie chaos, ale moim zdaniem lepsze zamieszanie niż męczenie się z rozwodem… albo sceny tuż po wypowiedzeniu przysięgi. Nieważne, co myślą o tym inni. Ale powinnaś się nad tym zastanowić. Bo, jak sądzę, odwołanie ślubu z Mateuszem oznacza automatycznie zerwanie z nim? I na pewno duże zmiany w twoim życiu. Ja… nie mogę ci powiedzieć, czego chcesz i oczekujesz.
Cylia zamyśliła się. Przez dłuższą chwilę milczała, skupiając na zapomnianym wcześniej deserze.
– W skrócie: radzisz zrobić to, czego chcę.
„To! Jej! Wina!” Emilia już prawie słyszała te okrzyki. Zwłaszcza że rada „rób, co tylko zechcesz” wbrew pozorom rzadko mogła się komuś dobrze przysłużyć. Bo jeszcze nie daj Boże ktoś by jej posłuchał i na przykład rzucił pracę w korporacji, by zostać popularnym aktorem. A potem odkrył, że nie wszystko wygląda jak w marzeniach i może liczyć co najwyżej na rolę statysty.
– Radzę ci wszystko przemyśleć, rozważyć konsekwencje i pamiętać, że to twoje życie. Nie powinnaś robić czegoś, co cię unieszczęśliwi, tylko dlatego, że oczekują tego inni.
Cylia westchnęła, już po raz kolejny, i wbiła łyżeczkę w ciasto. Liczne westchnienia często zdarzały się przyszłym pannom młodym, chociaż prawdopodobnie rzadko z tych samych powodów co Cecylii.
– Dzięki. Za radę i rozmowę.
– Przykro mi, że nie mogę bardziej pomóc.
– Chyba nikt nie może. Nawet na to nie liczyłam. Chciałam się wygadać.
Emilię kusiło, by spytać, co w takim razie Cylia zrobi. Ugryzła się jednak w język. Miała zresztą nieodparte wrażenie, że w ostatecznym rozrachunku odpowiedź brzmiałaby „nic”. Wątpliwości wątpliwościami, ale Cecylię naszły naprawdę późno. Emilia wprawdzie nigdy nie zrywała zaręczyn, mogła się jednak domyślić, że to nie jest łatwe. A już na pewno nie na trzy dni przed ślubem. Nie pomagały i postawa rodziny, i fakt, że dziewczyna mieszkała obecnie u narzeczonego. Uciekając niemalże dosłownie sprzed ołtarza, musiałaby wrócić do domu rodzinnego w okolicach Słomnik, a tam sąsiedzi na pewno wzięliby ją na języki.
Emilii zdarzało się kilkakrotnie widzieć panny młode, które w dniu swojego ślubu zdawały się niepewne, zdenerwowane albo niezbyt szczęśliwe. Z tą, którą ochrzciła Płaczącą Panną Młodą, na czele. Raz czy dwa odnosiła też wrażenie, że to pan młody miałby ochotę znaleźć się gdziekolwiek indziej: choćby jeden, który na ceremonię przybył podpity, a większość wesela spędził, paląc na zewnątrz.
Nikt jednak nie wycofał się w ostatnim momencie. Może liczyli, że wszystko jakoś się ułoży, może za bardzo bali się konsekwencji i samotności, a może uznawali, że rozwód będzie mniej problematyczny niż odwołanie wesela…
– W sumie… zawsze istnieją rozwody. Mama wprawdzie nie może mi tego wybaczyć, ale zdecydowaliśmy się tylko na cywilny. Może to mój fart – oświadczyła Cylia, jakby czytając w myślach Brzeskiej, i wpakowała sobie do ust kolejny kawałek tortu czekoladowego.
*
Ślub nie został odwołany, choć Emilia, jadąc do urzędu stanu cywilnego trzy dni później, wciąż zastanawiała się w duchu, czy Cylia nie weźmie przykładu z bohaterki filmu „Kogel-mogel” i nie postanowi uciec oknem. Długo też biła się z myślami, czy powinna wspomnieć o całej rozmowie Kacprowi. Czuła się trochę tak, jakby znalazła się między młotem a kowadłem. Ostatecznie, mimo wyrzutów sumienia z tego powodu, zagadnięta o spotkanie przyznała tylko, że Cecylia chciała porozmawiać, bo denerwuje się przed ślubem. Może nie były przyjaciółkami, ale gdyby Cylia chciała, aby brat wiedział o jej problemach, zwróciłaby się do niego, nie do jego dziewczyny. Przekazanie mu szczegółów rozmowy zdawało się Emilii po prostu nie fair wobec młodej Złotej.
Na miejscu jednak już czekali i ojciec Kacpra, Filip, i część gości, i najmłodszy z rodzeństwa, Tomek, i sama Cecylia. Najwyraźniej dziewczyna ostatecznie zdecydowała, że wyjdzie za mąż.
Chyba że planowała iść na całość i zaserwować im scenę z „Uciekającej panny młodej”. Emilia miała dziwne wrażenie, że w przypadku Cecylii nie był to scenariusz całkowicie nieprawdopodobny.
Zamiast tradycyjnej sukni ślubnej Cylia postawiła na sukienkę wprawdzie kremową, ale o niewielkim dekolcie i prostym kroju, nadającą się także do noszenia wiosną. Jak wspomniała przy okazji spotkania – był to kolejny punkt zapalny w jej relacjach z matką, która i tak nie mogła się pogodzić z tym, że córka – ateistka – nie planuje brać ślubu kościelnego. Wstyd na całe miasteczko, zwłaszcza przed proboszczem. Brak „porządnej” sukni ślubnej i welonu ponoć również łamał Teresie Złotej serce.
Może Cecylia ostatecznie nie odważyła się zerwać zaręczyn właśnie ze strachu przed matką? Emilka, która spotkała macochę Kacpra tylko dwa razy, nie zdążyła wyrobić sobie o niej zdania, ale na podstawie słów Cylii zaczynała być w duchu wdzięczna, że kobieta nie jest prawdziwą matką Złotego. Wprawdzie nie wyglądało na to, że da się jej przypisać rolę stereotypowej macochy z bajek, ale nie utrzymywała zbyt zażyłych stosunków z pasierbem i nie wtrącała się w jego sprawy.
Emilia rozejrzała się za Teresą, ale nigdzie nie mogła jej dostrzec.
– Kogoś szukasz? – spytał Kacper. Szli pod ramię i Emilka opierała się o niego chwilami może bardziej, niżby należało: chodnik był nierówny, a ona bardzo rzadko zakładała szpilki.
– Teresy.
– Nie jestem pewny, czy przyjdzie – mruknął Kacper półgębkiem, tak by przypadkiem nie posłyszał tych słów nikt z pozostałych gości. – Podobno upierała się, że taki ślub to żaden ślub.
– Urocza kobieta – stwierdziła Emilka z przekąsem.
– Bywa miła – odparł, chociaż chyba bardziej z poczucia obowiązku niż autentycznego przekonania. – Ale to tradycjonalistka.
Emilii przeszło przez głowę, że oto tradycjonalistka, która, sądząc po tym, że obchodziła z mężem dwudziestą trzecią rocznicę ślubu kilka miesięcy temu, najpierw zrobiła sobie dziecko, a potem szybko biegła do ołtarza. Najwyraźniej jednak zapomniał wół, jak cielęciem był.
– Naprawdę myślisz, że nie przyjdzie? – spytała, zerkając na zegarek.
Sami przez korki pojawili się niemal w ostatniej chwili, choć wyjechali sporo przed czasem. Kacper bał się nawet, że nie zdążą, a „Cylia potem ukręci mu głowę”. Jeżeli Teresy jeszcze nie było, prawdopodobnie faktycznie nie planowała się pojawić. Powinni właściwie już wchodzić do środka.
– Na wesele własnej córki?
– Na weselu będzie na pewno. Zresztą… możliwe, że pojawi się w ostatniej minucie. Z taką miną, jakby robiła wielką łaskę. Może myśleć, co chce, ale nawet jeśli nie przyjdzie dla Cylii, nie obraziłaby rodziny Mateusza.
Ruchem ręki wskazał mężczyzn stojących nieco na uboczu. Jeden z nich przyciskał do ucha komórkę. Sądząc po wieku, musieli być to ojciec i przyrodni bracia Mateusza. Ojciec był bardzo podobny do Mateusza – przynajmniej tak zdawało się Emilce, ale odległość utrudniała ocenę – tyle że zupełnie łysy.
I może stanowiło to efekt słów Cecylii, ale kiedy się obrócił, stając do niej bokiem, nawiedziła ją wizja ziemniaka.
Nie miała czasu przyjrzeć się lepiej. Kacper pociągnął ją w stronę Filipa i Cylii. Dziewczyna witała właśnie jakąś parę. Uśmiechała się przy tym, ale spojrzenie miała rozbiegane. Co rusz zerkała na boki, jakby kogoś wypatrywała, przestępowała z nogi na nogę i nie trzeba było utalentowanego obserwatora, by stwierdzić, że jest zdenerwowana. Czy wynikało to z nieobecności matki, czy może wciąż dręczyły ją wątpliwości?
Filip dostrzegł Kacpra i Emilię. Również gdzieś dzwonił, ale na widok syna opuścił telefon i ruszył w jego stronę. Coś w jego minie i postawie zdradzało napięcie. Brzeska przygryzła wargę, ponownie się rozglądając. Czy tylko się jej zdawało, czy w atmosferze dało się wyczuć pewną nerwowość? Dlaczego wszyscy wciąż stali na zewnątrz, skoro do umówionej z urzędnikami godziny została raptem minuta?
I dopiero w tej chwili dotarło do niej, że brakuje nie tylko Teresy.
Nigdzie nie dostrzegała także pana młodego.