Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Enemies - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
30 października 2025
2854 pkt
punktów Virtualo

Enemies - ebook

On zniszczył jej marzenia.

Teraz ona zamierza się zemścić.

Nawet jeśli oznacza to poświęcenie własnego serca.

Daisy Morgan dostaje się na wymarzony staż w prestiżowej firmie Webb&Stern. Po wielu trudnych latach los wreszcie zaczyna się do niej uśmiechać... dopóki na jej drodze nie staje Jamie Chaplin – piekielnie przystojny, pewny siebie i absolutnie egoistyczny drań, który widzi już swoją twarz na okładkach wszystkich biznesowych magazynów w kraju.

Jedną decyzją Jamie odbiera Daisy wszystko: pracę, dach nad głową i nadzieję. A potem składa jej propozycję – bezczelną, niemoralną i… nie do odrzucenia.

Daisy wraca do firmy w roli asystentki samego diabła, gotowa na zemstę. Ale im lepiej poznaje własnego szefa i im głębiej wchodzi w świat rodzinnych tajemnic Chaplinów, tym trudniej jej odróżnić prawdę od kłamstwa. I nienawiść od czegoś znacznie bardziej niebezpiecznego.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788368592450
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

SOUNDTRACK ICH MILOSNEJ HISTORII

HEAVEN IS A PLACE ON EARTHBelinda Carlisle

SPECTRUM (SAY MY NAME)
Florence + The Machine

KISS WITH A FISTFlorence + The Machine

DRUNK IN LOVE (Homecoming live)
Beyoncé

CRAZY IN LOVE (Homecoming live)
Beyoncé

DON’T BLAME ME
Taylor Swift

VEGAS
Doja Cat

POISON IVY
Hemi Moore

SABOTAGE
Bebe Rexha

THE ENEMY
Andrew Belle

HEROE
Enrique Iglesias

BODY
Rosenfeld

HOW DEEP IS YOUR LOVE
Calvin Harris, Disciples

CALL OUT MY NAME
The Weeknd

JUST THE TWO OF US
José James

MIDDLE OF THE NIGHT
Elley Duhé

ENEMIES
Lauv

CAN’T GET ENOUGH
Kat Leon, Nocturn

LABOUR – the cacophony
Paris Paloma

HEAVEN IS A PLACE ON EARTHGrace George

PROLOG

Jamie

„Nie jestem takim człowiekiem”.

Nie jest, bo to ja w tej rozgrywce przybieram postać bezdusznego mężczyzny, którym nigdy wcześniej nie byłem.

To właśnie ta rola i gra, w której przyszło mi się poruszać jednym z wiodących na planszy pionków, nakazuje mi przybrać tę maskę.

Maskę, która nie pasuje do mnie, tak samo jak szczera nienawiść nie pasuje do pięknej twarzy Daisy – dziewczyny, która tak nieoczekiwanie stała się kolejnym punktem tej cholernej rozgrywki, którą musiałem wygrać.

A jednak jestem sprawcą i obiektem jej nienawiści.

I w pełni na nią zasługuję.ROZDZIAŁ PIERWSZY

Daisy

MIESIĄC WCZEŚNIEJ

Prawdopodobnie nigdy nie będę na to gotowa, choć każdy przygotowywał mnie do tego, odkąd skończyłam piętnaście lat.

Wiecie, jak to jest?

Jakby ktoś siłą i bez ostrzeżenia bezdusznie próbował wyszarpać komuś serce z piersi, nie przejmując się tym, czy to będzie bolało.

Nerwowo wycieram spocone dłonie o spodnie, kiedy tylko opadam na krzesło tuż obok jej łóżka. Po spędzonych na nim latach powinno być już podpisane moim imieniem. Staram się oddychać miarowo, jednak nieustannie zwężająca się w szlochu krtań nie podejmuje nawet najmniejszych starań, by mi to ułatwić – szczególnie w tym dniu.

Mimo wszystko unoszę dzielnie brodę i spoglądam w jej stronę.

Tak jak każdego innego dnia, oczy kobiety wciąż pozostają zamknięte. Swoją obecność na tym świecie zawdzięcza już tylko specjalistycznemu sprzętowi, pilnującemu odpowiednich parametrów potrzebnych do życia.

Na to nie da się przygotować.

Lekarze nie dają gotowej recepty. W poczekalni nie dostaje się broszury o właściwym postępowaniu w przypadku wystąpienia ciążącego ci na sercu uczucia, którego nie jesteś w stanie zapomnieć. To, co czuję właśnie w tej chwili, jest tak bolesne, że nigdy nie powinno się wydarzyć.

Mimo goryczy, smutku i totalnego załamania, jakie wypełniają mnie od środka, na mojej twarzy pojawia się uśmiech. Tak szeroki, jak sama kochała to robić. Potrafiła śmiać się tyle razy w ciągu całego dnia, że chwilami wydawało się, że brakowało jej czasu na oddech.

Teraz, kiedy spoglądam na rysy jej twarzy, wracają do mnie wspomnienia naszego małego, ceglanego domu i dużego, zielonego ogrodu, którego zazdrościli nam goście oraz wszyscy przechodnie. Uwielbiała w nim przesiadywać. Był jej lekarstwem na wszystko i świadkiem tak wielu doświadczanych przez nią emocji: od bólu, przez stres, niepewność i smutek, aż po najprzyjemniejsze szczęście.

Szczęście.

To słowo już dawno przestało pasować do naszej rodziny. Kiedyś towarzyszyło naszej trójce na każdym kroku, teraz omijało nas szerokim łukiem.

Nie chciałam dla niej takiego rozwiązania. To, co usiłowałam przyswoić teraz jako nową, mroczniejszą rzeczywistość, nie było moją decyzją. Nie powinno być. Jednak bez pisemnego sprzeciwu taty wobec woli kobiety, którą kochał równie mocno jak ja, czułam się bezsilna.

Moi rówieśnicy wychodzą na miasto w piątek wieczorem, przy dobrych wiatrach kończą cykl imprezowania w poniedziałek rano. Podróżują, zdobywają świat albo zmieniają partnerów w zależności od dnia tygodnia, pragną odnaleźć idealnie pasującą do siebie drugą połówkę.

Mając dwadzieścia trzy lata, powinnam się bawić, śmiać i budować wspomnienia, o których za trzydzieści lat będę mogła mówić, jak o najwspanialszych chwilach mojego życia.

A zamiast tego jestem tutaj, bo już od dawna nie należę do tak zwanej większości.

Nie żałowałam tej decyzji, bo nawet jeśli jakimś cudem ta kobieta poprosiłaby mnie, bym zaczęła żyć własnym życiem, nie zrobiłabym tego. Za bardzo ją kochałam, by odstąpić ją na krok.

Harriet Morgan dała mi dużo miłości, a jej fragmenty w najmniejszych detalach zapisały się w moim sercu. Nic się nie równało z czasem, jaki mogłam spędzić w jej towarzystwie, a już na pewno nie wynagrodziłyby mi go alkohol czy przypadkowy seks.

Byłam jej wdzięczna za wszystko.

I właśnie dlatego przez ostatnich osiem lat każdego dnia zajmowałam to samo miejsce, na tym samym krześle i o tej samej godzinie, bo w głębi duszy za każdym razem cicho pragnęłam niemożliwego – że któregoś dnia ponownie podniesie powieki, popatrzy na mnie swoimi dużymi, zielonymi oczami, szeroko się uśmiechając.

Ale…

– Daisy? – Spoglądam w stronę drzwi. Nawiązuję kontakt wzrokowy z doktor Isidorą. – Damy ci dziesięć minut.

…tak się jednak nie stało.

Ostatni cień nadziei opada gwałtownie na samo dno mojego żołądka, sprawiając, że szeroki uśmiech, za którego pomocą próbowałam przetrwać osiem lat mojego życia, zanika gdzieś między strachem a obejmującym mnie uczuciem niesprawiedliwości.

„To trudna decyzja, Daisy, ale najlepsza, jaką możemy wspólnie dla niej podjąć. Mózg twojej mamy już dawno się poddał. Czas pozwolić jej odejść”.

Nie było na to recepty.

– Cześć, mamuś.

Podnoszę delikatnie jej chudą dłoń, składając na jej wewnętrznej stronie lekki pocałunek. To w nim zapisuję wszystkie uczucia, jakie nagromadziły się we mnie przez ostatnie lata.

– Dzisiaj jest dwudziesty trzeci kwietnia. Pogoda jest okropna. Ciągle pada deszcz, a Londyn już chyba od tygodnia nie widział słońca.

Mówiąc to, podnoszę się z miejsca i przechodzę do wysokiego podwójnego okna. Otwieram na oścież jedną połowę, wpuszczając do środka odrobinę świeżego powietrza, które wprawia w ruch kosmyki moich włosów.

– Pamiętasz nasze wspólne przesiadywanie na werandzie, jak wsłuchiwałyśmy się w melodię padającego deszczu? – Patrzę na moją mamę pogrążoną w beztroskim śnie. – Oczywiście, że pamiętasz. Nigdy nie przepuszczałaś okazji, by zatańczyć w strugach deszczu. Ściągałaś wtedy niedbale buty i nie przejmując się niczym, chwytałaś mnie w objęcia, śpiewając Heaven Is a Place on Earth.

Podchodzę do szafki przy łóżku. Wyciągam z niej szeroką szczotkę do włosów i zaczynam przeczesywać miękkie pasma mamy.

– Dzisiaj niestety nie przeczytam ci Dziwnych losów Jane Eyre, choć i tak znasz na pamięć każdy fragment. Zawsze powtarzałaś, że twoim życiowym zadaniem jest znajomość wszystkich cytatów z książek sióstr Brontë. Całe moje życie kręciło się wokół tych powieści, a wciąż nie potrafiłabym cię w tym przebić.

Robię krótką przerwę, kiedy grymas napływających emocji marszczy moje czoło i nos. Unoszę twarz, mrugam pośpiesznie i przełykam silną potrzebę płaczu. Następnie z trudem podrywam do góry kąciki ust.

Choć to praktycznie niemożliwe, wiem, że mnie słucha i nawet przez sen czuje, że jestem smutna.

– Tata ma się dobrze. Wciąż wspomina wasze wakacje na Rodos w dziewięćdziesiątym szóstym. Jak zawsze zaczyna o nich opowiadać słowami: „To był szalony czas…”. – Zwilżam nerwowo usta. – I mimo że znam tę historię, tak samo jak wszystkie piosenki waszej młodości, to i tak mogłabym jej słuchać bez końca. – Nachylam się tuż nad jej skronią i dodaję cicho: – On wciąż o tobie myśli, mamo. Każdego dnia nie przestaje o tobie mówić i robi to dokładnie tak samo, jakbyście poznali się dopiero wczoraj.

Wspomnienia. Barwnie przesuwają się w mojej pamięci. Są jak klatki najpiękniejszego filmu o cieple rodziny. I śmiem twierdzić, że w ten film miałby dużą szansę na Oscara.

– Ja też będę. Obiecuję – szepczę niczym modlitwę. – Każdego dnia. I nigdy nie zapomnę o tym, co dałaś mi przez piętnaście lat mojego życia. Nie zapomnę, ile prawdziwej, bezinteresownej i niesamowitej miłości od ciebie otrzymałam.

Dreszcz przeszywa mnie na wskroś, oczy, choć walczyłam z tym dzielnie, szklą mi się od łez, a z każdą kolejną minutą mój głos zaczyna się łamać. Nie ma w nim już śladu po ciepłej barwie, za pomocą której chciałam pokazać mamie, że dam radę.

To naprawdę się działo. Koszmar, który najpierw przeżyłam jako dziecko, by teraz mierzyć się z nim jako wciąż niegotowa, choć przecież dorosła już kobieta.

Bezgłośnie staram się to wszystko w sobie zdusić. Nie chciałam, by w ostatnim momencie życia poczuła mój ból. Idąc tutaj, postanowiłam, by te minuty wypełniały uśmiech, lekkość i perspektywa na to, że to nie jest nasze pożegnanie. Chciałam dać jej spokój, którym ona – pomimo trudów codziennego życia – zawsze koiła każdą moją najczarniejszą myśl.

Odkładam na bok szczotkę, by po chwili ostatni raz przycisnąć swój policzek do jej twarzy.

Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię.

– Daisy. Ostatnie słowa, kochanie.

Przytakuję, zwilżając usta.

– To co? Poczekasz tam na mnie, żebyśmy mogły znów razem wypić parzącą język czekoladę w najbardziej upalny dzień w roku? – szepczę, z trudem powstrzymując szloch.

Nie płacz, Daisy. Bądź twarda.

– To nie pożegnanie, to czas. Daję ci odpowiednią liczbę dni i godzin, żebyś znalazła tam na górze najlepszą kawiarnię ze słodkimi cynamonowymi bułeczkami. I pamiętaj: jemy tylko te z dużą ilością pistacjowego kremu, który skutecznie brudzi nasze policzki i powiększa uśmiech. Mamo, po prostu… – Klatka piersiowa zaczyna mi drżeć ze zdenerwowania, kiedy kątem oka dostrzegam, jak doktor Isidora w asyście pielęgniarki zbliża się do łóżka. – Po prostu… zaczekaj tam na mnie. Po prostu na mnie poczekaj. Po prostu poczekaj, mamusiu.

Moje dłonie zaczynają się trząść, kiedy ostatni raz dotykam jej policzków.

Obudź się. Obudź się. Obudź się. Proszę, obudź się.

Ooh, baby, do you know what that’s worth?¹

Ktoś obejmuje moje ramiona, odsuwając mnie od mamy, kiedy jednostajny odgłos aparatury wypełnia cichą przestrzeń pokoju.

Ooh heaven is a place on Earth.

Na prośbę doktor Isidory spędziłam umówioną godzinę w gabinecie psychologa. Odpowiedziałam na rutynowe pytania, jakie zadawano mi przez wszystkie lata czuwania przy mamie. Doskonale wiedziałam, co odpowiadać.

Wychodzę na plac przed hospicjum. Przystaję, zamykam oczy i moknę w ostatnich kroplach ulewy. Oddycham cudownie rześkim powietrzem.

A kiedy po kilku minutach namoknięte ubrania zaczynają mi ciążyć, otwieram ponownie oczy i spoglądam w stronę rozpogadzającego się nieba. Pojedyncze promienie wiosennego słońca wydostają się spomiędzy szarawych chmur.

„Moja mała Daisy. Nie ma sensu płakać z powodu deszczu. Trzeba się radować i szukać po nim tęczy”.

Mama zawsze jej szukała. Biegała radośnie, boso między pokojami, wypatrując jej z każdego okna w domu. Robiła to nawet po najmniejszej ulewie. Ja natomiast zawsze pragnęłam ruszyć na poszukiwania baśniowego garnuszka złota.

Dlaczego?

Bo wierzyłam, że jak złota rybka spełni wszystkie moje życzenia – a ja nie pragnęłam wiele.

Choć los uznał, że miłość najwyraźniej była zbyt cennym marzeniem, a to właśnie jej najbardziej mi brakowało.

Miłości wypełniającej fundamenty miejsca, które nazywałam domem.ROZDZIAŁ DRUGI

Daisy

Nowy start.

Tak brzmiałby tytuł rozdziału książki o moim życiu, gdybym właśnie teraz zaczęła ją pisać – szczególnie że na ten etap i czas czekałam całe cztery lata studiów, podczas których wyposażyłam się nie tylko w przydatną wiedzę, ale i w determinację do walki o swoje.

Ubrana w nowy, elegancki komplet przechodzę przez obrotowe drzwi i zatrzymuję się w przestronnym holu Webb&Stern – jednej z czołowych marek na rynku europejskim z siedzibą w samym centrum Londynu.

Świeżo upieczeni absolwenci kierunków biznesowych z całego świata walczyli o to, by dostać się tutaj na staż. Taki wpis w CV przyciągał zainteresowanie rekruterów. W tym roku jednak firma podjęła dosyć kontrowersyjną decyzję, która odbiła się echem na LinkedInie – otworzyli program stażowy wyłącznie dla osób kończących uczelnie na terenie Wielkiej Brytanii, a to już samo w sobie brzmiało jak szansa dla mnie.

Na nowy start, lepsze jutro i zdobycie wiedzy, która zagwarantuje mi rozwój zawodowy oraz obiecującą przyszłość.

Rekrutacja składała się z trzech etapów, podczas których weryfikowano, czy mam odpowiednie kompetencje i umiejętności, by realizować specjalistyczny program stażowy. Sprawdzali także moje wyniki na studiach oraz referencje, które uzyskałam od zaufanych wykładowców.

Zakwalifikowałam się. Udało mi się osiągnąć coś, co wydawało się prawie niemożliwe.

– Nazwisko?

Barczysty ochroniarz staje tuż przede mną, skutecznie zagradzając mi przejście przez bramki.

– Och. Proszę mi wybaczyć. Daisy Morgan. – Próbuję się uśmiechnąć, ale niekoniecznie przekonuje to mężczyznę do mojej osoby.

Pochyla się nad przygotowaną na biurku listą. Przesuwa opuchniętym palcem po zbiorze nazwisk, a kiedy dostrzega moje inicjały, zakreśla długopisem kwadracik, potwierdzając moją obecność. Następnie podaje mi identyfikator ze zdjęciem.

– Najpierw proszę odłożyć wszystkie metalowe rzeczy oraz osobiste na bok, a następnie przejść przez bramkę – mówi ochroniarz i wskazuje dłonią na bramkę kontroli bezpieczeństwa. – Ma pani przy sobie jakieś ostre narzędzia?

– Nie. – Zaprzeczam ruchem głowy, przechodząc na drugą stronę.

– A szkoda… – Bramka zaświeca się na zielono. Jestem czysta. – Bo tutaj się przydadzą.

– Słucham?

Odwracam się w stronę mężczyzny, który wciąż z tą samą niewzruszoną miną spogląda w moją stronę.

– Dziesiąte piętro. Tam Vanessa z recepcji wskaże pani miejsce spotkania – rzuca znudzony. – Życzę powodzenia.

Moje usta odruchowo się otwierają, by zadać kolejne pytanie, ale ochroniarz zaczyna sprawdzać następną osobę czekającą za mną w kolejce.

Ostre narzędzia? Tak, to był dobry żart.

Zbieram pośpiesznie moje rzeczy, po czym mijam rząd wind i skręcam w korytarz. Rozpoczynam wspinaczkę spiralą schodów na dziesiąte piętro wieżowca.

Nie ufam tym metalowym, klaustrofobicznym podnośnikom. Nie. Ja ich wręcz nienawidzę. Ciasna, mała przestrzeń wywołuje u mnie panikę, nerwy i duszności dokładnie dwie sekundy po tym, jak drzwi zamykają się przed moim spojrzeniem.

Nie potrzebuję dziś tego rodzaju emocji, a mały spacer po schodach postanawiam potraktować jako dobrą rozgrzewkę przed nadchodzącymi wyzwaniami.

Przedstawiam się od razu Vanessie, kiedy docieram do umówionego miejsca. Dziewczyna na oko w moim wieku ciepło wita mnie uściskiem dłoni i prowadzi przez biuro.

Przyjemny zapach świeżo mielonej kawy krążący w powietrzu wywraca mój żołądek do góry nogami, pobudzając narastające uczucie głodu. Rano nie byłam w stanie zmusić się nawet do najmniejszej kanapki. Wiedziałam, że nie bez przyczyny wybrali mnie z setek kandydatów na staż, ale i tak przez stres nie mogłam ani spać, ani jeść.

– Dziękuję – szepczę z wdzięcznością do Vanessy, kiedy otwiera przede mną drzwi pomieszczenia, gdzie zebrała się już garstka osób. Wygląda na to, że wszyscy przyszli tu z podobnym nastawieniem.

W powietrzu czuć nieustępliwą determinację.

Każdy stażysta ma smycz z logo firmy oraz identyfikator z imieniem, nazwiskiem i nazwą uczelni, na której uzyskał tytuł magistra. Ja swój miałam odrobinę nielegalnie – dopiero za miesiąc miałam uroczyste wręczenie dyplomów.

Podenerwowanie miesza się w moich myślach z ekscytacją i narastającą adrenaliną, a to czynniki, które zawsze skutecznie napędzają mnie do działania – do walki o swoje.

Zdawałam sobie sprawę, że czeka mnie ciężka praca – w końcu wszyscy tutaj byli tymi najlepszymi. Czułam, że to będzie miejsce, gdzie pokażę swoją zawziętość, upór, pomysłowość oraz konsekwencję. Dodatkowo niespełna od dwóch tygodni wierzyłam w to, że los się do mnie uśmiechnął i próbował mi teraz wynagrodzić wszystko, co złego spotykało mnie w ostatnich latach – i tak, to była dobra rekompensata.

Niska, zadbana kobieta w pasującej do niej czerni staje przed grupą absolwentów, zwracając na siebie pełną uwagę.

– Witam was serdecznie w głównej siedzibie Webb&Stern. Nazywam się Pauline Lincoln i na co dzień obejmuję stanowisko HR Business Partnera, blisko współpracując z prezesem, panem Domenicem Webbsterem. Podczas trwania programu stażowego będę waszym opiekunem. Bardzo się cieszę, że poznam każdego z was osobiście, a w przyszłości z kimś z was zacznę współpracować. Tak jak rozmawialiśmy podczas spotkań rekrutacyjnych, w tym roku staż kończy się zadaniem aplikacyjnym, po którym Webb&Stern zapewni wybranemu kandydatowi posadę w naszej firmie.

Stażyści, którzy przed moim przyjściem zdążyli się już poznać, wymieniają się między sobą spojrzeniami i cichymi uwagami.

– Dla pewności, że jesteśmy już w pełnym składzie, wyczytam wasze nazwiska. – Pauline sięga po czarną teczkę. – Wyczytane osoby proszę o przejście do sali konferencyjnej. Tam oficjalnie powita was prezes.

Lista nie jest długa – na staż dostało się wyłącznie dwanaście osób – jednak kiedy docieram do sali konferencyjnej, wszystkie miejsca przy stole są już zajęte. Decyduję się więc przystanąć przy oknie, z którego dostrzegam odremontowanego Big Bena. Widok na miasto, które kochałam, z tego piętra był niesamowity – wypełniał mnie optymizmem i siłą, jakiej na ten moment potrzebowałam.

Sięgam do torebki po notatnik oraz długopis i opierając się ramieniem o ścianę, w podpunktach wypisuję najważniejsze informacje o spółce, wynikach uzyskanych na przestrzeni ostatnich lat oraz o największych przetargach, o których czytałam jeszcze nad ranem w metrze.

Dostałam szansę i jeśli te wiadomości miały okazać się moją kartą przetargową, chciałam je mieć pod ręką.

– Chryste. Dziewczyno, wrzuć na luz.

Odrywam długopis od notesu i podnoszę wzrok. Obok mnie stoi dziewczyna o ciemnej karnacji, ubrana w jasny, garniturowy komplet. Przez całą długość jej prawego ucha mienią się różnego rodzaju kolczyki, a krótko ścięte kręcone włosy ma ułożone na żel, tak że przypominają fale.

– Ta kartka zaraz stanie w płomieniach.

Mimowolnie spoglądam na stronę w zeszycie, gdzie faktycznie nie było już miejsca na nowe informacje.

– Sally. – Wyciąga dłoń, którą ujmuję z pogodnym uśmiechem.

– Daisy.

Sally przytakuje i z powrotem wsuwa dłonie do kieszeni spodni. Znudzona błądzi wzrokiem po pomieszczeniu.

– Nie sprawiasz wrażenia, jakbyś chociaż odrobinę cieszyła się z tego, że tutaj jesteś – mówię cicho.

Sally unosi brew, ostentacyjnie lustrując mnie wzrokiem.

– Za to ty dostatecznie pokazujesz, że niespecjalnie przyszłaś tutaj nawiązać przyjacielskie relacje. – Marszczę w zamyśleniu czoło, na co Sally ruchem głowy wskazuje pozostałych stażystów i wyjaśnia: – Oni wszyscy już wiedzą, że chcesz im odbić posadę.

Czuję na plecach strużkę zimnego potu, kiedy przyglądam się innym. Trzymają się razem, zupełnie inaczej niż ja i Sally. My jako jedyne stoimy odłączone od grupy, zdecydowanie na uboczu.

– Moja mama jest bliską przyjaciółką Webbstera. – Sally uśmiecha się ironicznie pod nosem, by chwilę później nachylić się tuż nad moim ramieniem. – Mówiąc o bliskiej przyjaciółce, mam na myśli – szepcze kąśliwie – bardzo bliskiej. Zmusiła mnie do tego stażu. – Wzrusza ramionami. – W sumie tak samo jak zmusiła mnie do tego, bym poszła na studia. Ciągła dyktatura. – Sally wypuszcza ciężko powietrze, opierając się pewniej plecami o ścianę. – Ale nie narzekam. Podobno nawet na stażu otrzymuje się karty lunchowe, a i owocowe czwartki skutecznie mnie zachęciły do dzisiejszego pojawienia się tutaj. Ty pewnie masz apetyt na to wszystko, co tutaj oferują, co? – Wskazuje na mnie brodą, na co, marszcząc nos, przytakuję. – Chcesz dostać tę posadę, Daisy? – Sally prostuje się tuż przede mną. – To lepiej nie popisuj się swoimi notatkami. – Mówiąc to, uderza palcem wskazującym w mój notes. – Webbster nie lubi lizusów.

Otwieram szeroko oczy i wierząc jej na słowo, szybko zamykam okładkę notatnika.

– Och, dzięki. To miłe z twojej strony.

– Znam go już trochę i chętnie podzielę się swoją wiedzą, jeśli dasz się zaprosić na lunch.

Czy ja właśnie zbladłam? Możliwe, że tak, bo czuję, jakby odcięto mi dostęp do tlenu. Zupełnie się tego nie spodziewałam, a już na pewno nie tak bezpośrednio.

– Hm. Przepraszam, ale… – dukam, kiedy odzyskuję trzeźwość myślenia. – Nie chcę, żeby zabrzmiało to nieuprzejmie, ale obawiam się, że odniosłaś mylne wrażenie. Ja nie…

– Tak właśnie sądziłam, że ten pierścionek mnie zgubi. – Sally spogląda na mój pierścionek z tęczową stokrotką na serdecznym palcu. – Jak się na ciebie patrzy, od razu widać, że potrzebujesz męskiej dominacji. – Zaciskam w uśmiechu usta, próbując przełknąć zawstydzony chichot. – A tak zupełnie serio, to milej jest jeść kubełek KFC, kiedy ma się do kogo odezwać. Samotne nabijanie kalorii w ogóle nie daje przyjemności.

– Mówisz o kubełku z hot wingsami i stripsami, a do tego największą porcją frytek? – Muszę brzmieć jak rozmarzona nastolatka, ponieważ Sally uśmiecha się tak szeroko, że widzę jej srebrny kolczyk na wędzidełku zakończony diamentową koroną. – Chyba właśnie kupiłaś moje heteroseksualne serce, które głupio pragnie męskiej dominacji. Zgoda.

Podajemy sobie dłonie w geście porozumienia, kiedy głośne rozmowy zamieniają się nagle w pojedyncze, ciche szepty. Roześmiane podążamy za spojrzeniami innych – w stronę szklanych drzwi, których próg przekracza najpierw wysoki, elegancko ubrany mężczyzna.

Nie potrafię oderwać od niego oczu. Od jego powolnego, ale pewnego siebie kroku i silnej, pełnej determinacji energii, którą emanuje. Patrzę na niego nieprzerwanie do momentu, aż dostrzegam idącą tuż za nim niską dziewczynę w różowym komplecie, z rozmazaną w kąciku ust szminką i przyklejonymi do twarzy blond włosami.

– To chyba jakieś żarty – prycha Sally.

– Znasz go? – pytam, zerkając na nią.

– Tak, i nie jest to powód do dumy – dodaje szybko, odwracając z obrzydzeniem spojrzenie. – To Jamie Chaplin. – Jego nazwisko było znane na mojej uczeni. – Przez cztery lata studiów zostałam zmuszona do akceptowania jego obecności. Byliśmy na jednym roku i przez wszystkie te miesiące nie mogłam zrozumieć, co ten dupek ma w sobie, że za każdym razem, kiedy się pojawiał, ludzie tracili przy nim zdrowy rozum. Sama zobacz. – Wskazuje na siedzące przy stoliku osoby, które ukradkiem wodziły za Jamiem wzrokiem. – Nawet tutaj niemal wszyscy zapomnieli już, jak się nazywają.

Zerkam pośpiesznie na plakietkę Sally. Ukończyła King’s College, więc na pewno nie poznałyśmy się wcześniej. Ludzie studiujący na tej uczelni niekoniecznie przepadali za osobami z innych uniwersytetów. Uważali się za najlepszych – inni nie byli warci ich uwagi.

Już chcę zadać Sally kolejne pytanie, kiedy nagły powiew wiatru tuż za moimi plecami i delikatny dotyk na ramieniu każe mi się odwrócić.

– Hej.

Serce podskakuje mi w piersi i czuję, jakby wylądowało w moim przełyku. Pod palcami zaczyna zbierać mi się pot, a usta wydają się bardziej suche niż przed tym, jak rano nałożyłam na nie porządną dawkę wazeliny.

Z trudem przełykam ślinę i, zadzierając brodę do góry, spoglądam wprost na stojącego przede mną mężczyznę. Jamie.

– Mogę pożyczyć?

W porządku. Już wszystko rozumiem. Właśnie patrzę na kogoś, dla kogo damska część stażystek chętnie cofnęłaby czas i zapomniała o założeniu stanika. Obecni tutaj mężczyźni z urażoną dumą pragną za to poznać jedynie nazwisko jego fryzjera.

Jamie Chaplin jest uosobieniem najlepszych genów, jakie matka natura mogła skrzyżować i przekazać człowiekowi w męskiej postaci. Wszystko w nim sprawia, że w jednej chwili gęsia skórka pokrywa całe moje ciało, a przez zapach jego mocnych perfum umysł wręcz wykręca się jak namoknięta koszulka. Na domiar złego mam wrażenie, że jego intensywne spojrzenie prowadzi mnie wprost do piekła.

– Hm? – dukam.

Jamie jak zawodowiec rozszyfrowuje to pytanie, wskazując brodą na mój długopis. Podążam za jego spojrzeniem jak zahipnotyzowana.

– Mogę pożyczyć? – powtarza.

– Ach. Tak. Jasne. Proszę.

Unoszę kąciki ust, wyciągając w jego stronę długopis.

– Chryste. Ty też? – Sally nie powstrzymuje się od kąśliwego komentarza na temat tej sytuacji.

Sytuacji, w której głupia, idiotyczna i zupełnie naiwna ja, stale wpatrzona jak w najpiękniejsze dzieło sztuki, obserwuję, jak Jamie zaczyna moim długopisem zapisywać ciąg cyfr na nadgarstku blondynki w różowym wdzianku.

Nie dowierzam.

Mrugam pośpiesznie, by się upewnić, że naprawdę to widzę. W sekundzie odrzucam od siebie wszelkie myśli związane z Jamiem Chaplinem w roli głównej i przyznaję Sally rację – ten facet jest dupkiem i zdecydowanie nie potrzebuję zwrotu mojej własności.

– Ta niezdrowa, heteroseksualna atmosfera zaczyna przyprawiać mnie o niestrawność żołądka. – Sally chwyta się teatralnie za górną część klatki piersiowej, jakby próbowała faktycznie przełknąć wczorajszy obiad.

– Greenwich? – Mój żołądek w emocjach znów robi fikołka, a nieustanne powtarzanie w myślach „to dupek, to dupek, to dupek” wcale nie pomaga, kiedy Jamie swoim niskim głosem odczytuje nazwę uczelni z mojej plakietki. – Od kiedy biorą tutaj pod uwagę tak niszową uczelnię?

Odkłada długopis na trzymany w mojej dłoni notes, a następnie z nonszalancją wsuwa dłonie w kieszenie spodni, zupełnie zapominając o dzisiejszej kandydatce na drugą połowę łóżka. Całą swoją uwagę Jamie Chaplin skupia na mnie.

– A może to celowa taktyka? Zaoferować staż słabszym ogniwom, żeby szybciej móc zdecydować, kto jest naprawdę dobry? – Unosi brew.

– Że co, proszę? – pytam zirytowana.

– Och, Chaplin, nie udawaj idioty. Przecież doskonale wiesz, że istnieją w Anglii inne uczelnie poza King’s College. – Sally nawet nie raczy spojrzeć na chłopaka, kiedy wtrąca się w naszą rozmowę, co skutecznie go rozbawia.

– Sally Lynch – artykułuje każdą literę tak dosadnie, że aż mnie robi się niekomfortowo. – Mogłem się spodziewać, że również i tutaj się spotkamy.

Jamie patrzy na Sally ponad moją głową, by po sekundzie znów spoglądać głęboko w moje oczy.

– Więc? – ciągnie. – Co sprowadza tutaj dziewczynę z Greenwich?

– Chyba to, co wszystkich. – Wskazuję na rozmawiających między sobą stażystów. – Chcę tej posady.

Mimowolnie się prostuję, ściągając do tyłu łopatki, kiedy Chaplin krzyżuje ręce na piersiach, napinając biel koszuli na mięśniach przedramion.

– I zakładasz, że akurat tobie się to uda?

Zaciskam dłonie w pięści i zaczynam testować siłę swojej cierpliwości.

– Co masz na myśli?

– Fakt, że żeby dostać tę posadę, trzeba wykazywać się sprytem. – Jamie zaciska mocno usta, jakby się zastanawiał, czy na pewno kontynuować. W końcu dodaje: – I dobrym pomysłem – szepcze arogancko.

Zapominam o dobrych manierach, dając wybrzmieć czemuś, co Sally nazwała „niespecjalnie przyjacielskim nastawieniem”.

– Naprawdę? – Unoszę brwi. – Wyjaśnij mi tę błyskotliwą myśl. – Mówiąc to, widzę iskrę w jego oczach. – I zdradź, proszę, po czym dokładnie wywnioskowałeś, że nie posiadam tych kompetencji?

Jamie bez chwili wahania patrzy na moje dłonie.

Notes.

– Suche informacje ci się tutaj nie przydadzą.

– Tak samo jak pieniądze rodziców – wchodzi nam w słowo Sally, przyglądając się z zainteresowaniem swoim długim, niebieskim paznokciom.

– Tutaj nie przyznam ci racji – mówi Jamie, a ja biorę głęboki wdech, bo atmosfera wyraźnie staje się napięta. – Akurat ty jesteś żywym przykładem na to, że bez nich dzieci miliarderów są niepełnosprawne życiowo.

Jestem prawie pewna, że na kilka długich sekund przestaję oddychać. Sally napina się groźnie i podnosi na Jamiego ostrzegawcze spojrzenie. On patrzy na nią z równie dużą pogardą.

– Już jestem z powrotem! – Pauline przeciska się między stażystami.

Małe poruszenie w sali konferencyjnej sprawia, że niechęć między Sally a Jamiem skutecznie się rozmywa.

Nie spoglądam na Jamiego przez cały wykład Pauline. Niespecjalnie chcę wiedzieć, czy wciąż mnie obserwuje albo czy dalej flirtuje z dziewczyną w różowym. Skupiam się na prezentacji, próbując zapamiętać poszczególne etapy naszego programu stażowego i wydarzenia temu towarzyszące.

Plan zakładał intensywną pracę przez pełne cztery miesiące, a ja byłam na to gotowa.

– Jeśli mogę chociaż raz wystąpić w roli dobrego kolegi ze stażu, to dam ci małą radę, Daisy Morgan… – Włoski na całym ciele stają mi dęba, a serce zamiera w piersi, kiedy głos Jamiego wybrzmiewa tuż obok mojego ucha. – Przemyśl jeszcze raz swoją determinację w dążeniu do celu, którego i tak nie osiągniesz. – Zaciskam mocniej szczękę i staram się nie pokazywać tego, jak działa na mnie jego obecność. – Nie, dopóki ja tutaj jestem.

Choć nigdy nie uznawałam takich praktyk za właściwe, to właśnie w tym momencie przeklinam w myślach jego i wszystko, co z nim związane. Energia, którą emanuje ten mężczyzna, może i jest przyciągająca, ale duszący posmak jego słów pozostawia po sobie na tyle głębokie blizny, że nie dają zapomnieć o bólu.

Sally poznała prawdę szybciej, niż sama byłam w stanie ją dostrzec. Owszem, nie szukam tutaj przyjaciół. Wiem, po co przyszłam i co da mi motywację, by to osiągnąć. Nie przygotowałam się jednak na to, że cholernie przystojny mężczyzna, na którego widok wszyscy zapominali języka w gębie, zostanie moim nemezis.

Osobą, której pokonanie będę traktować jak priorytetowe wyzwanie wśród wszystkich innych.

Odsuwam od siebie wszelkie emocje, uśmiecham się, jakby najprawdziwszy szatan wziął w posiadanie moją duszę, i odwracając się, spoglądam wprost w niemal czarne tęczówki mojego wroga.

– Czas pokaże, Jamie Chaplinie.ROZDZIAŁ TRZECI

Daisy

– Żartujesz, prawda? Nie do wiary, że coś takiego do ciebie powiedział!

Sally w złości rzuca tacę z jedzeniem na stolik, kiedy zajmujemy miejsce w odległej części lokalu. Siadam, podczas gdy Sally szarpie się z własną torebką.

– Ten facet to jakaś porażka i zachowuje się co najmniej, jakby urodziła go sama królowa Anglii. Świeć panie nad jej duszą! Może nie rozumiem tego, bo te gówniane, męskie feromony na mnie nie działają, ale uważam, że coś jest nie tak z laskami hetero, które nie widzą w nim śmiecia…

Bezpośredniość Sally stale mnie zaskakuje.

– Ta cała gadka o tym, jaka to jestem nieodpowiednia na ten program stażowy, nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia. Wyłącznie mnie podirytowała. – Sięgam po ketchup, kiedy pod wpływem zapachu zamówionego jedzenia mój żołądek zaczyna się boleśnie wykręcać.

A Sally wciąż nie zamyka się buzia.

– Uwierz mi, nie musiałam studiować na King’s College, by doświadczyć walki o swoje miejsce. Tylko że u nas nie było czegoś takiego jak walka o miejsce. – Dziewczyna wymierza we mnie nadgryzionym skrzydełkiem kurczaka. – Liczyła się najbardziej przerośnięta ambicja i to, co planujemy z nią zrobić po odebraniu dyplomu. Pomysł musiał być tak dobry, by inni czuli się jak zmieszani z błotem.

Sally wypełniona negatywną energią wrzuca do ust kilka frytek, jakby tym samym chciała zakończyć ten temat.

– Nie lubicie się z Jamiem. – Mówiąc to, patrzę prosto w jej oczy.

– „Nienawidzimy” brzmi lepiej – poprawia mnie od razu, a wyraz jej twarzy zupełnie się zmienia. – To znaczy… Powiedzmy, że dostatecznie poróżniła nas jedna sytuacja, przez którą oboje reagujemy na siebie alergicznie. I tyle.

Wypuszcza ciężko powietrze i opada na oparcie krzesła.

– Poza tym to dupek, manipulator i rozpuszczony dziedzic pieprzonej fortuny rodziców, który myśli, że każdy powinien padać mu do stóp, jak tylko zwróci na niego uwagę. – Unoszę brew, zupełnie nieprzygotowana na taki wybuch. – W porządku, piękna, chyba nie połączyłaś kropek. Mam rację? W takim razie pozwól, że będę twoim przewodnikiem, Daisy. Nazwisko Jamiego nie jest przypadkowe. – Sally opiera się łokciami o stół, skracając dystans między nami. – Jego rodzina odpowiada za Chaplin International.

I to wyjaśniałoby moją pierwszą myśl po poznaniu Jamiego. Do ubiegłego roku Chaplin International mocno wspierało wyróżniających się studentów Uniwersytetu Greenwich. Sama byłam w ich programie stypendialnym.

„Greenwich? Od kiedy biorą tutaj pod uwagę tak niszową uczelnię?”

Jego słowa wciąż wirują mi w głowie, a ja dalej nie rozumiałam tej kwestii.

– To mi się nie klei… – mówię tylko kąśliwie, kiedy wszyscy inni, słysząc te słowa, nie mogliby z ekscytacji wysiedzieć w miejscu. Chaplin International było eksportowym gigantem. Czymś, co zrodziło się w małej szopie pod Watford. – Niby po co Jamie miałby się starać o stanowisko pracy w Webb&Stern, skoro jest to konkurencyjna firma dla Chaplin International, która dodatkowo ma ogromne szanse na to, by wyprzedzić ich w dorocznym zestawieniu Forbesa?

Sally wzrusza ramionami.

– Idę o zakład, że o zamiarach Chaplina sam diabeł mógłby nic nie wiedzieć. Poza tym nie oszukujmy się. Dziewczyno, podczas nudnej prezentacji Pauline miałam wystarczająco dużo czasu, żeby przeskanować tych wszystkich ludzi na LinkedIn. Wnioski? Żadna z osób z listy nie dostałaby się na ten program stażowy, gdyby nie wpływy zamożnych tatusiów. – Rozkłada dłonie, przekonana o trafności swojej tezy. – W świecie biznesowych znajomości listy motywacyjne to fikcja.

Moczę kolejną frytkę w keczupie.

– Ja jednak dostałam się dzięki podaniu.

Sally zatrzymuje dłoń w połowie drogi do kubełka, chcąc sięgnąć po kolejne skrzydełko. Podnosi na mnie wzrok, mruży lekko prawe oko i przechyla głowę.

– Rodzice nie wysłali łapówki?

Kręcę głową, czując skurcz w żołądku na słowo „rodzice”.

– Nie prowadzą własnego dobrze prosperującego biznesu?

Gdy ponownie zaprzeczam, Sally dopytuje:

– Serio dostałaś się tylko dzięki podaniu?!

Z pełną powagą i delikatną dumą przytakuję.

– O wow. Musisz być naprawdę wyjątkowym okazem – uśmiecham się delikatnie na te słowa – albo równie dobra w manipulacji co Jamie Chaplin.

Znów on. Na samą myśl o tym wszystkim, co do mnie powiedział, jeżą mi się włosy na rękach.

„Przemyśl jeszcze raz swoją determinację w dążeniu do celu, którego i tak nie osiągniesz. Nie, dopóki ja tutaj jestem”.

Co za tupet.

– Nie słuchaj mnie. – Sally macha dłonią. – Podlizuj się Webbsterowi, ile tylko możesz. Ceni sobie ludzi z obszerną wiedzą, szczególnie jeśli dotyczy ona jego osoby.

– A ty? Co chciałabyś robić, jeśli kończąc studia, nie chcesz nawet odrobinę skorzystać z możliwości, jakie zagwarantowała ci mama?

Sally przewraca oczami w taki sposób, że aż robi mi się głupio.

– Gwarantując mi je przez łóżko? Równie dobrze sama mogłam to zrobić.

Dziewczyna wyciera dłonie w serwetkę i po chwili ciszy kontynuuje:

– Jeśli serio chcesz wiedzieć, to moim marzeniem jest tańczyć w ekskluzywnych klubach ze striptizem, dopóki nie nabawię się nieoperacyjnych żylaków, a moja skóra nie zacznie przypominać tej zrzuconej przez węża. Zarobione pieniądze przeznaczę na rachunki, świetne jedzenie i ubrania z second handów, mając przy tym czas wyłącznie dla siebie.

Sally mnie serwetkę w dłoniach i niedbale rzuca ją na tackę.

– Nie potrzebuję do tego złudnego szczęścia, wyścigu korporacyjnych szczurów, hemoroidów od siedzenia za biurkiem i wrzodów żołądka od deadline’ów na wczoraj. – Opada na krzesło wykończona swoim monologiem. – Czy twoje milczenie oznacza, że ty tego właśnie pragniesz, podejmując współpracę z Webb&Stern?

– Też – mówię ostrożnie, z lekkim uśmiechem. – Jednak przez większą część twojej wypowiedzi wyobrażałam sobie ciebie w klubie ze striptizem. Jesteś biseksualna?

Sally uśmiecha się od ucha do ucha, jakby była dumna z mojego pytania.

– Nie. Jestem zdeklarowaną lesbijką, totalnie zakręconą na punkcie dziewczyn, ale jeśli chodzi o kluby… – Zaciska ciasno usta i konspiracyjnie pochyla się nad stolikiem. – Kocham patrzeć na to, jak mężczyźni pożerają mnie wzrokiem i czerpię niesamowitą satysfakcję z tego, jak ten płomień w nich gaśnie, kiedy tylko się dowiadują, że kręci mnie to samo co ich.

Nigdy wcześniej nie poznałam osoby, która w przeciągu zaledwie czterech godzin znajomości stałaby się w stosunku do mnie tak bezpośrednia i otwarta. Sally emanuje energią, której na obecnym etapie mojego życia naprawdę potrzebuję. Chciałabym, żeby mnie nią zaraziła. Pragnę się więcej uśmiechać. Poczuć tę niesamowitą lekkość ducha i zacząć czerpać z życia tak jak ona.

– Nie myśl nad tym zbyt intensywnie, Daisy. Jesteś zbyt nieśmiała, by zostać kandydatką do moich nocnych fantazji.

Otwieram usta i chwytając się za pierś, udaję, że mnie to uraziło. Sally zanosi się głośnym śmiechem.

– Zabolało. I nie jestem nieśmiała! – Rzucam w nią frytką. – A przynajmniej nie, kiedy już bliżej kogoś poznam. Daj mi się trochę rozkręcić.

– Skoro tak mówisz. – Dziewczyna bez pytania chwyta za ostatnią nóżkę kurczaka w moim kubełku. – Mamy cały miesiąc, by się dowiedzieć, jakiego demona w sobie kryjesz.ROZDZIAŁ CZWARTY

Daisy

Ten dzień zdecydowanie należy do mnie – razem z Sally zdobyłyśmy wyróżnienie na forum grupy stażowej za najlepiej opracowaną strategię działań, którą firma powinna wdrożyć w nadchodzących pięciu latach, by nie spaść z zajmowanego miejsca na rynku.

Czuję satysfakcję z dwóch powodów.

Po pierwsze, wygrałyśmy z Sally dzięki moim kompetencjom, wiedzy i niezłomności, która pomogła mi przetrwać nieprzespane noce, jakie poświęciłam na doprecyzowanie tego projektu. Sally wniosła do niego wyłącznie opowieść o imprezie na Ibizie i ostatniej kłótni, którą przez tydzień prowadziła ze swoją mamą.

Drugim powodem jest Jamie Chaplin i jego drugie miejsce. Zajął je wraz z Demi, nazywaną przeze mnie i Sally Różowym Mundurkiem. Dziewczyna od pierwszego dnia stażu nie nosiła żadnego innego koloru niż najprawdziwszy, wyrazisty róż.

Najważniejsze jednak, że byli tuż za nami.

Tuż za nami.

Płonąca satysfakcja tętni w moich żyłach.

Wciąż nie mogę przestać się uśmiechać na wspomnienie spojrzenia Jamiego, pełnego nienawiści i niesamowitej złości, którym obdarzył mnie w momencie wyłonienia zwycięzcy. Wyglądał dokładnie tak, jakby ktoś wyrwał mu z dłoni ulubiony batonik, gdy miał na niego największą ochotę.

I to właśnie zapoczątkowało jawny konflikt między nami.

Mamo, gdybyś tylko mogła zobaczyć mój uśmiech.

Czuję się, jakby ten moment w moim życiu był dokładnie tym, na który tak bardzo czekałam. Może los w końcu uznał, że zasługuję chociaż na niewielką wiązkę światła w szarej codzienności.

Nigdy nie widziałam się w roli baletnicy, nauczycielki czy architektki. Już w szkole, nie żyłam marzeniami dzieci w moim wieku. Widziałam się w roli elegancko ubranej kobiety, która pije zdecydowanie zbyt dużo kawy, przemierza w szpilkach korytarze biurowca i pracuje z ludźmi zaangażowanymi w pracę tak samo jak ona.

I właśnie dlatego, każdego dnia nad ranem, kiedy wstawałam do Webb&Stern czułam miłe podekscytowanie na myśl o tym, co przyniesie mi nowy dzień w firmie.

„Opowiadałam ci już wiele razy o Sally. Ta dziewczyna to kwintesencja szalonych pomysłów” – szeptałam w myślach do mamy.

Zaraz po ogłoszeniu wyników Sally razem ze swoim przyjacielem Martinem postanowiła pożegnać deszczowy Londyn i zarezerwowała bilet do Włoch, aby rozkoszować się południowym słońcem.

Jeśli miałabym zmienić swoje życiowe plany i marzenia o byciu odnoszącą sukcesy bizneswoman, to mogłabym to zrobić tylko po to, żeby stać się spontaniczną Sally Lynch.

– Wszystko, o czym wspomniała pani w mailu, się zgadza. Dom jest ładny, zadbany, a ten okazały ogród powinien przyciągnąć uwagę nowych lokatorów. – Czuję skręt w żołądku, kiedy siadam do stołu z agentką nieruchomości, Violett Gibbins. – Proszę mi wybaczyć, ale muszę zadać jeszcze jedno, ostatnie pytanie. Dlaczego chce go pani sprzedać?

Nie chcę tego robić, mamo. Naprawdę nie chcę.

– Tak… – Biorę niespokojny wdech. – Ten ogród jest wyjątkowy. Moja mama miała rękę do kwiatów, a dom, cóż… – Mogę jeszcze się wycofać. Nie powinnam tego robić. – Mam z nim same dobre wspomnienia, ale… – Oblizuję nerwowo usta. Nie. Muszę to zrobić. – Jestem tutaj sama i niestety miesięczne koszty jego utrzymania zdecydowanie przekraczają mój budżet.

Agentka przytakuje, zapisując moją odpowiedź w notesie. Drżą-cą dłonią sięgam po szklankę z wodą. Mam wrażenie, że ściany miejsca, które było dla mnie najlepszym schronieniem, zaczynają na mnie napierać.

– W jaki sposób dotąd sobie pani radziła?

– Otrzymywałam dosyć wysokie stypendium oraz zasiłek. Dodatkowo oszczędności odłożone przez rodziców bardzo mi w tym pomogły.

Gibbins kiwa głową, a ja z sekundy na sekundę czuję coraz większe poczucie winy. Zawiodłam rodziców.

– Skoro mowa o rodzicach… Będzie potrzebna zgoda właściciela nieruchomości na jej sprzedaż.

Przesuwam po stole teczkę z podpisem: DOM.

– Tuż przed pogorszeniem zdrowia taty, który formalnie był właścicielem, zgromadziliśmy wszystkie potrzebne dokumenty i wobec tego teraz to ja jestem pełnoprawną właścicielką domu.

Violett sięga po kilkustronicowy plik.

– Tak… – szepcze, przesuwając pośpiesznie wzrokiem po literach. – Wygląda na to, że wszystko się zgadza.

Z trudem uśmiecham się do niej, chcąc zrobić dobre wrażenie, nawet jeśli ta gra niekoniecznie mi się podoba.

– Czy ma pani do mnie jakieś pytania? – Zaprzeczam ruchem głowy. – Wspaniale. W takim razie do końca tygodnia skontaktuję się z panią za pośrednictwem maila w sprawie wyceny nieruchomości. – Kobieta podnosi się ze swojego miejsca i ściska moją dłoń. – Proszę się nie martwić, panno Morgan. Sprawię, że nowi właściciele równie mocno pokochają ten dom.

Doskonale wiem, że te słowa miały mnie pocieszyć, sprawić, żebym mniej się martwiła tym, co nadejdzie, kiedy złożę swój podpis w stosownym miejscu. Jednak, gdy wreszcie zamykam za Violett drzwi, zamiast poczuć ulgę, zamykam oczy i nerwowo chwytam powietrze. Właśnie podjęłam próbę oddania czegoś, na co moi rodzice pracowali całe życie, a dla mnie stanowiło opokę i bezpieczne miejsce, gdzie mogłam zniknąć przed całym światem.

Sprzedaż domu miała być ostatecznością, a okazała się nieunikniona. Życie kosztuje, szczególnie to po studiach, kiedy praca jest niepewna, a nieopłacone rachunki w niesamowitym tempie piętrzą się na stosie w kuchni. Czasami myślę, że wystarczy mrugnąć, a pojawiają się nowe: ostatnie faktury za hospicjum, dwie zaległe raty za pogrzeb, miesięczna opłata za opiekę taty, a do tego koszty związane z naprawą dachu, który zaczął przeciekać.

Pozbawiona sił opadam na najniższy stopień schodów i chowam twarz w dłoniach. Jestem wykończona ciągłym podejmowaniem istotnych decyzji.

Może i Webb&Stern jest moją szansą na rozwój oraz w jakimś stopniu spełnieniem marzenia, ale przede wszystkim ma mi dać wynagrodzenie. Cholernie wysokie wynagrodzenie, dzięki któremu bez problemu mogłabym sobie poradzić z zaległymi płatnościami i po kilku miesiącach wyjść na prostą, przy zachowaniu tych czterech ścian, bez których nie wyobrażam sobie życia.

Nie odpuszczę, mamo. Będę walczyć do samego końca.ROZDZIAŁ PIĄTY

Daisy

Z tygodnia na tydzień czuję coraz bardziej napiętą atmosferę rywalizacji między mną a Jamiem – a przynajmniej tak twierdzi Sally, podkreślając, że do widowiska, jakie prezentuje nasza dwójka, brakuje jej jedynie popcornu.

Można powiedzieć, że podczas stażu w Webb&Stern zyskałam zarówno przyjaciółkę, jak i wroga.

Tamtego dnia, kiedy siedziałyśmy z Sally w KFC, nie zdawałam sobie jeszcze sprawy, jak bardzo jej potrzebuję w swoim życiu. Dziewczyny pełnej pozytywnej energii, sarkazmu i niekończących się pomysłów, które nie były w żaden sposób związane z naszymi zadaniami stażowymi. Sally to lekkoduch, żyje tu i teraz. Nic jej nie ogranicza – wierzy, że może mieć wszystko.

Ja przez lata pracowałam na to, by być twardo stąpającą po ziemi kobietą. Wiedziałam, że wciąż muszę rozbudowywać tę wizję o nowe cele, zadania i obowiązki. Nie mogłam pozwolić sobie na to, by kogoś zawieść. Nawet jeśli dwie najbliższe mi osoby, dla których każdego dnia starałam się być najlepsza, nie potrafiły powiedzieć mi, jak bardzo są ze mnie dumne.

Dzięki Sally mogę wreszcie poczuć trochę luzu, przed którym do tej pory tak bardzo się wzbraniałam. Jednak w tej nowej rzeczywistości tuż obok mojej nowej przyjaciółki jest jeszcze on.

Wysoki, zawsze ubrany elegancko, ewidentnie preferujący marki premium – Jamie Chaplin. Wygląda jak model z okładki „Vouge’a”, a dzięki swojemu ponadprzeciętnemu intelektowi ma też spore szanse, by osiągnąć naprawdę dużo.

Niejeden jego rywal próbowałby pewnie sabotować jego pracę, może nawet uciekać się do agresji, byle tylko przeszkodzić mu na drodze do sukcesu.

Ja jednak miałam inny plan.

Postanowiłam pokonać go na własnych zasadach, wykorzystując do tego pomysłowość, pewność siebie i zaangażowanie. Miałam zbyt dużo do stracenia, aby teraz odpuścić. Za wszelką cenę chcę zrealizować plan i zdobyć stanowisko w Webb&Stern. Wtedy, pełna satysfakcji, uśmiechnę się szeroko do Jamiego Chaplina, przekazując mu tym samym, że zwycięzca jest tylko jeden.

Nie może być inaczej, tylko takie zakończenie stażu biorę pod uwagę.

Cisza w sali konferencyjnej powoli staje się dla mnie niewygodna, szczególnie kiedy wróg numer jeden nieprzerwanie wpatruje się we mnie z drugiego końca długiego stołu. Wytrzymuję dokładnie dziesięć minut, trwając nieruchomo za ekranem laptopa, gdy w końcu podnoszę wzrok.

Jamie swobodnie odchyla się na oparcie krzesła, uderzając palcami o blat. Nawet na sekundę nie przestaje się na mnie gapić.

– Próbujesz wyczytać z mojej twarzy sposób na pokonanie mnie w końcowym projekcie czy po prostu zaczynam ci się podobać? – Unoszę wysoko prawą brew, choć w tej chwili nie wyobrażam sobie, że cokolwiek mogłoby mnie łączyć z panem Wszystko Mi Się Należy.

– Próbuję zrozumieć, co tutaj jeszcze robisz.

Okej, rozumiem aluzję. Nie jestem jedną z nich – akurat tutaj Sally miała rację. Zdecydowana większość stażystów dostała się do programu przez znajomości rodziców czy innych wpływowych osób. Ja zawalczyłam o tę pozycję sama, z czego jestem niezwykle dumna. Nie zmienia to jednak faktu, że czuję się, jakby wpuszczono mnie do towarzystwa, w którym nawet przez przypadek nie powinnam się znaleźć.

Tutaj każdy wyraźnie zaznacza swój status społeczny. Wszyscy uwielbiają mówić wyłącznie o sobie i o luksusach, w jakich przyszło im żyć. Na tle wszystkich stażystów to właśnie Jamie wyraźnie miał się czym pochwalić, posiadając w swoim zawodowym i prywatnym życiorysie Chaplin International.

On jednak jako jedyny najczęściej siedział zamyślony w ciszy.

– Wciąż uważam, że tutaj nie pasujesz. – Całą moją energię pożytkuję na powstrzymanie się od przewrócenia oczami. Nie pierwszy raz słyszę z jego ust podobne słowa. – Co wiesz o pracy w dziale sprzedaży i rozwoju?

– Zdajesz sobie sprawę, że jesteśmy na tym samym poziomie, jeśli chodzi o edukację, prawda? – Nachylam się nad stołem, opierając pewnie łokcie o blat.

Jamie nie porusza się nawet o milimetr, a mimo to czuję chłód w jego głosie.

– Niestety różnica między nami, Daisy, polega na tym, że ja swoje umiejętności nabyłem, jeszcze zanim wstąpiłem do King’s College – zaznacza. – Uczyłem się tego wszystkiego od początku swojego życia.

– Ach, czyli chcesz przez to powiedzieć, że należy ci się to stanowisko, bo twoi rodzice mają jedną z największych firm na wyspach, tak? – Nie ukrywam zaskoczenia na twarzy, a Jamie nerwowo zaciska szczękę. – Wybacz, ale niestety jesteś w błędzie.

– Mój brat ma firmę – mówi twardo, artykułując każde słowo, żebym na pewno zrozumiała. – Moi rodzice odeszli rok temu – dodaje obojętnie, a ja czuję, jak wzdłuż kręgosłupa spływa mi zimny pot.

Tragedia, która obiegła cały brytyjski świat przedsiębiorców, była jego osobistym doświadczeniem.

Doświadczeniem, którego sama jeszcze nie przepracowałam.

– A tak, poza tym, to tak. – Podnoszę na niego wzrok, gdy znów się odzywa. – Tak właśnie sądzę.

Patrzę prosto w jego oczy, próbując dostrzec chociaż jedną prawdziwą emocję, jaka mogłaby się w nich kryć. To by mi wystarczyło, żeby dowiedzieć się, jakim naprawdę jest człowiekiem. Zamiast tego jego chłodne oblicze, pełne niezdrowej determinacji przekonuje mnie skutecznie, że w siedzącym przede mną mężczyźnie nie ma czegoś takiego jak emocje.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij