Enola Holmes. Sprawa czarnego powozu - ebook
Enola Holmes. Sprawa czarnego powozu - ebook
Enola Holmes powraca w „Sprawie czarnego powozu” – kolejnej opowieści, której akcja dzieje się w barwnych wiktoriańskich czasach. I to powraca w wielkim stylu!
Robi, co tylko zechce, wystarczy, że się na to zdecyduje… Enola Holmes, ulubiona bohaterka nastolatków, znowu rozwiązuje kryminalne zagadki. Przy gwałtownym sprzeciwie słynnego brata, Holmesa. Komu kibicujesz w tym pojedynku?
Enola Holmes powraca w „Sprawie czarnego powozu” – kolejnej opowieści, której akcja dzieje się w barwnych wiktoriańskich czasach. I to powraca w wielkim stylu! Jest zabawna, bystra, inteligentna i przebiegła. Idealne cechy dla młodej detektywki. A oto, jak się tym razem zaczyna ta historia…
U pogrążonego w melancholii Sherlocka Holmesa zjawia się panna Letitia Glover, która nie wierzy w śmierć ukochanej siostry bliźniaczki. Enola, która akurat jest na miejscu, nie marnuje okazji i przepytuje zdesperowaną klientkę brata. Wątpliwości obojga detektywów budzi ton listu od męża zmarłej, nie wspominając o podejrzanej zawartości urny z jej prochami.
Mimo gwałtownego sprzeciwu brata Enola rusza na poszukiwania. Szybko dowiaduje się, że Felicity Glover nie była jedyną żoną hrabiego Dunhencha, która odeszła nagle i w niewyjaśnionych okolicznościach. Odkrywa też, że sprawa jej zniknięcia związana jest z tajemniczym czarnym powozem. Aby odkryć sekrety niebezpiecznego hrabiego, Enola będzie potrzebowała pomocy Sherlocka, siostry zaginionej oraz swego dawnego przyjaciela – wicehrabiego Tewkesbury, markiza Basilwether…
„Enola Holmes. Sprawa czarnego powozu” to idealna lektura dla tych wszystkich, którzy pokochali brawurowe ekranizacje z Millie Bobby Brown i Henrym Cavillem w rolach głównych. I nie mogą się doczekać kolejnych przygód bystrej Enoli, której towarzyszy słynny brat. Możemy już zdradzić, że to nie koniec przygód słynnej perdytorystki i detektywki! Spodziewajcie się kolejnych książek z serii!
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67195-66-9 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
pióra Sherlocka Holmesa, 1889
Ci z państwa, którzy słyszeli o mojej niepospolitej karierze jako pierwszego na świecie prywatnego detektywa, pozostają być może w nieświadomości zdumiewających wyczynów innej, obdarzonej podobnymi talentami potomkini rodu Holmesów, czyli mojej znacznie młodszej siostry Enoli, która zawojowała ostatnio londyńskie kręgi. Wiele osób uznało fakt, że młoda kobieta ściąga na siebie uwagę opinii publicznej, za skandaliczny i pożałowania godny. Gorzej, część z nich ma nawet do mnie pretensje, że nie potrafiłem przywołać siostry do porządku. Korzystam zatem z okazji, by zdać własną, popartą logiką i obiektywizmem relację z moich kontaktów z Enolą Eudorią Hadassah Holmes.
Pragnę od razu zastrzec, że nie kieruję się względami sentymentalnymi. Ba, nie mam nawet żadnych wspomnień związanych z dzieciństwem mojej siostry. Aż do lipca 1888 roku prawie jej nie znałem. Kiedy przyszła na świat w roku 1874, szykowałem się właśnie do opuszczenia rodzinnego gniazda, pragnąc się usamodzielnić i pogłębiać wiedzę. Przyspieszyłem nawet wyjazd w związku z wysoce uciążliwym chaosem, który zapanował w domu po narodzinach dziecka. W ciągu kolejnych kilku lat widywałem ją sporadycznie, czując naturalną u dżentelmena awersję do usmarkanych i nierozwiniętych w pełni osobników rodzaju ludzkiego. Kiedy zmarł nasz ojciec, Enola miała cztery lata i nadal nie umiała zadbać o czystość własnego nosa. Nie przypominam sobie, bym w tym okresie prowadził z nią jakąkolwiek sensowną rozmowę.
Kolejny raz spotkałem ją dziesięć lat po pogrzebie ojca, w lipcu 1888 roku. Nie była to zwyczajna okazja. Nieoczekiwane i niewyjaśnione zniknięcie matki – naszej matki – zmusiło Enolę do wezwania mojego brata Mycrofta i mnie z Londynu. Kiedy pociąg zatrzymał się na wiejskiej stacyjce, dziewczyna czekała na nas na peronie. Wyglądała jak nieopierzony bocian. Obdarzona wyjątkowym jak na czternastolatkę wzrostem, stała przy torach w sukienczynie odsłaniającej jej chude golenie, nie mając na sobie ani kapelusza, ani rękawiczek. Potargane przez wiatr włosy przypominały kawcze gniazdo. Obaj z Mycroftem wzięliśmy ją za dziecko ulicy. Rozpoznaliśmy w niej siostrę, dopiero gdy do nas podeszła. „Pan Holmes oraz... Hm... Pan Holmes?”. Dziewczyna, cechująca się manierami godnymi źrebaka, wydała się nie rozumieć pytań, którymi zasypał ją Mycroft, i kiedy wreszcie dotarliśmy do rodzinnego majątku, czyli Ferndell Hall, nabrałem pewności, że moja siostra jest zdecydowanie mniej rozgarnięta niż typowa przedstawicielka płci pięknej.
Po przybyciu na miejsce Mycroft i ja doszliśmy wspólnie do wniosku, że nasza matka nie padła ofiarą porywaczy. Jako wyznawczyni ideologii sufrażystek po prostu uciekła z domu. Nie przejęliśmy się tym zbytnio, ponieważ doszła już do kresu swoich możliwości reprodukcyjnych i z racji podeszłego wieku stała się jednostką bezużyteczną i niereformowalną. Niemniej jednak czuliśmy, że należy coś zrobić z naszą młodocianą siostrą, która rokowała jeszcze nadzieję na powrót do społeczeństwa. Głusi na jej bezsensowne protesty dopełniliśmy formalności związanych z umieszczeniem jej na znamienitej pensji z internatem, licząc na to, że nabierze tam ogłady i będzie można wydać ją za mąż.
Wróciliśmy do Londynu w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku.
Okazało się wkrótce, że Enola nie dotarła do miejsca przeznaczenia. W dniu zaplanowanego wyjazdu zniknęła bez śladu.
Że też miała czelność! Niewdzięczne stworzenie!
W kolejnych dniach ja, Sherlock Holmes, największy detektyw wszech czasów, wykorzystałem wszystkie swoje umiejętności, by wytropić głupiutkie zbiegłe dziewczątko, które – jak podejrzewałem – przebrało się za chłopaka. Ale nie natrafiłem nawet na najmniejszy jej ślad. Aż wreszcie, ku mojemu wielkiemu strapieniu, inspektor Lestrade ze Scotland Yardu przekazał mi szokującą wiadomość.
Enola postanowiła udawać wdowę.
Wdowę! Po raz pierwszy uświadomiłem sobie, że prawdopodobnie nie doceniłem jej sprytu. Najwyraźniej miała zalążki mózgu, ponieważ przeistaczając się we wdowę, zmieniła wygląd twarzy, by postarzyć się co najmniej o dekadę, a także przywdziała żałobę, która odstręczała potencjalnych fatygantów.
Mimo to przyodziana w czarną krepę zwracała na siebie uwagę. Wyszło na jaw, że dotarła do Londynu. Niepojęte, że odważyła się zapuścić aż do stolicy. Udałem się do Scotland Yardu, gdzie spotkałem młodego arystokratę oswobodzonego z rąk porywaczy przez swoją rówieśniczkę... przebraną za wdowę! Chłopak poinformował mnie, że zdążyła już zmienić powierzchowność i od pewnego czasu udaje starzejącą się pannę w binoklach na nosie.
Podwoiłem wysiłki, chcąc jak najszybciej ją odszukać i uchronić przed niebezpieczeństwami wielkiego miasta. Niestety nie dysponowałem żadną jej podobizną, by zamieścić ogłoszenie w prasie. Enola nigdy nie pozowała do zdjęć. Los jednak chciał, że wpadła mi w ręce nad wyraz interesująca i wiele mówiąca broszurka z szyframi, sprezentowana jej przez matkę. Odkrywszy, iż obie nawiązały potajemnie kontakt, wymieniając się wiadomościami na szpaltach działu ogłoszeń drobnych „Pall Mall Gazette”, podszyłem się pod matkę i zamieściłem anons z prośbą o spotkanie. Pech chciał, że siostra jakimś cudem domyśliła się podstępu. Co więcej, kiedy czaiłem się pod Muzeum Brytyjskim z zamiarem jej pojmania, Enola dostała się do mojego mieszkania i wykradła rzeczoną książeczkę. Gospodyni opisała mi ją później jako ubogą przekupkę dygocącą na jesiennym chłodzie, a ja wówczas uświadomiłem sobie, że minąłem ją na ulicy, kiedy wychodziłem wcześniej tego dnia z domu.
Jeszcze bardziej przejęty losem nieletniej siostry, pełen obaw, że popadła w nędzę, skupiłem swoje poszukiwania na dzielnicach biedoty, gdzie pewnej mroźnej zimowej nocy przebrany za łachmaniarza natknąłem się na tajemniczą Siostrę Nędzarzy, niemą zakonnicę spowitą w czarny habit, spieszącą z pomocą najuboższym. Ba, sam dostałem od niej ciasteczko. Podczas kolejnego spotkania mniszka powierzyła mej opiece pewną słaniającą się damę, informując mnie lakonicznie o tożsamości złoczyńcy, który ją skrzywdził. Rozpoznałem głos „niemej” zakonnicy, uświadamiając sobie z przerażeniem, że jest ni mniej, ni więcej moją rodzoną siostrą! Próbowałem ją pochwycić, jednak zagroziła mi sztyletem i zniknęła w mroku. Zaangażowałem w poszukiwania całą londyńską policję, lecz Enola znów przepadła bez śladu. Wróciwszy do domu o świcie w poczuciu klęski, znalazłem w pokoju porzucony przez nią habit. Cóż za zuchwałość, tupet i niewiarygodne ryzykanctwo ukrywać się w moim mieszkaniu, w czasie gdy gorączkowo jej szukałem po mieście!
Na marginesie dodam, że spiesząc na ratunek młodej lady, dość mocno pokaleczyła krwiożerczego oprawcę swoim sztylecikiem. Zrozumiałem, że moja siostra Enola doskonale da sobie sama radę, jednak, do kroćset, nie mogłem dopuścić do tego, by dorastała na ulicach Londynu. Teraz sam musiałem jej pospieszyć na ratunek. A jednak, mimo moich usilnych starań, gdy zima ustąpiła wiośnie, wciąż nie miałem żadnych na jej temat informacji.
W tym czasie moją uwagę zaprzątnęło niewyjaśnione zniknięcie drogiego przyjaciela, doktora Watsona. Przez tydzień nie jadłem i nie spałem, podobnie jak mój brat Mycroft, jednak nie mogliśmy wpaść na choćby najmniejszy trop. I koniec końców to nie my wyzwoliliśmy nieszczęśnika: zrobiła to nasza siostra! Zamieszczona w gazecie wiadomość doprowadziła nas do przytułku dla obłąkanych, w którym przetrzymywano biednego Watsona. Wiadomość była opatrzona inicjałami E.H. – Enola Holmes.
Zraniony w swojej dumie zachodziłem w głowę, jak mogła tego dokonać.
Nie miałem zielonego pojęcia, gdzie mieszka i z czego się utrzymuje. Proszę, by łaskawy czytelnik przypomniał sobie słaniającą się lady, którą Enola złożyła mi w ramiona. Wkrótce po powrocie Watsona pechowa młoda dama padła ofiarą spisku mającego na celu przymuszenie jej do poślubienia pewnego mężczyzny. Zlecono mi wyratowanie jej z opresji. Wiązało się to z ukradkową nocną wizytą w rezydencji, gdzie jak podejrzewałem, przetrzymywano uprowadzoną dziewczynę. Ubrany w czerń, z przyciemnioną sadzą twarzą zakradłem się do ogrodu na tyłach domu – i nagle spadłem w przepaść! Lądując na dnie głębokiego wykopu, skręciłem boleśnie kostkę.
Równie boleśnie ucierpiała moja duma. Nie przyszło mi do głowy, że ktoś może mieć w mieście „podziemny parkan”, więc dałem się złapać w pułapkę i nie miałem pomysłu, jak się z niej wydostać. Noga spuchła mi tak, że przysiadłszy na zimnych kamieniach, wyciągnąłem z kieszeni scyzoryk, rozciąłem sznurowadła i zdjąłem but. Szarpiąc się z nim w egipskich ciemnościach, zakląłem cicho pod nosem. Chwilę później nad moją głową rozległ się charakterystyczny dziewczęcy głos:
– Wstydź się!
Z wrażenia dosłownie opadła mi szczęka. Wstrząs był tak silny, że na dobrą chwilę ścisnęło mi się gardło, aż wreszcie zdołałem wydusić z siebie pytanie:
– Enola?
Tak, to była ona. Spuściła na dno fosy butelkę brandy i opatrunki, po czym wdrapała się na niewiarygodnie wielkie drzewo wyposażona w sznur. I to, o zgrozo, trzymała go w zębach. Obwiązawszy jego koniec wokół konara, przefrunęła jak przerośnięta małpa na drugi brzeg fosy będącej moim więzieniem. Spodziewałem się, że rzuci mi sznur, umożliwiając wyjście na powierzchnię, ale gdzie tam. Pognała w stronę budynku, by samodzielnie uwolnić porwaną lady, a ja tkwiłbym zapewne w fosie po dziś dzień, gdyby nie to, że w ogrodzie pojawił się pan domu uzbrojony w strzelbę i zaczął do nas kropić! W kilka pełnych grozy chwil Enola pomogła mi wygramolić się na powierzchnię, wdrapać się na ogrodzenie, zeskoczyć na ulicę i uciec. Stopa odmówiła mi posłuszeństwa, więc musiałem uwiesić się na ramieniu siostry, by z trudem kuśtykać u jej boku. Wiem, że mój starszy brat nigdy mi nie wybaczy ani nie zdoła pojąć, dlaczego – kiedy oddaliliśmy się na bezpieczną odległość – poczułem się nagle w obowiązku nie zatrzymywać Enoli. Nakazywały mi to poczucie wdzięczności i męski honor. Uścisnęliśmy sobie z siostrą dłonie, po czym Enola puściła się kłusem niczym dziki kuc z wrzosowisk, pędząc z rozwianymi jak grzywa włosami ku wolności. Przy okazji z ulgą stwierdziłem, że ma na sobie spódnicę, nie spodnie.
Zaledwie dwa dni później ponownie oddała mi pod opiekę nieszczęsną młodą lady, którą udało się jej ocalić przed przymusowym zamążpójściem. Od tamtej pory nie miałem z siostrą styczności poza jednym wyjątkiem, kiedy przez przypadek spotkałem się z nią w domu Florence Nightingale. Tym razem Enola pozowała na sawantkę: w okularach, kapeluszu o męskim fasonie, powalanych atramentem rękawiczkach i ciemnej, wąskiej sukni, jednak – co poczytuję sobie za sukces – od razu ją rozpoznałem. Na mój widok rzuciła się do ucieczki. Pobiegłem za nią aż na najwyższą kondygnację budynku. A ona otworzyła tam okno, zeskoczyła na konar potężnego dębu, zsunęła się na dół i czmychnęła jak zając.
Wściekły i jednocześnie pełen podziwu przystąpiłem do realizacji zleconego mi przez pannę Nightingale zadania, polegającego na odszukaniu pewnej zaginionej kobiety o nazwisku Tupper. Po przeprowadzeniu rekonesansu następnej nocy przebrałem się za ubogiego kulawego starca z siwą brodą i udałem się w okolice okazałej rezydencji, by krążyć tam pod pozorem wypatrywania miedziaków w rynsztoku. Ku mojemu zdumieniu, skromnie ubrana, lecz z całą pewnością arystokratyczna dama przeszła obok mnie na drugą stronę ulicy, wkroczyła na posesję, kierując się w stronę drzwi, i energicznie zastukała kołatką. Była to Enola! Nie mogąc jej zatrzymać, zanim weszła do tego niebezpiecznego domu, zmieniłem plany i postanowiłem obserwować jej poczynania z zewnątrz przez okna. Byłem tak niespokojny o jej bezpieczeństwo, że kiedy zaprowadzono ją na górę, wspiąłem się po porastających ścianę pnączach. Trzymając się kurczowo łodyg, przycisnąłem twarz do szyby. Enola spojrzała na mnie i mrugnęła! Zaskoczony omal nie poluzowałem chwytu i nie spadłem. Wkrótce, zgodnie z utrwalającym się zwyczajem, siostra ponownie mnie przechytrzyła. Kiedy drzwi frontowe otworzyły się z impetem, a ja zastosowałem wobec złoczyńcy kilka ciosów jujitsu, Enola wymknęła się tylnymi drzwiami w towarzystwie uwolnionej przez siebie Tupperowej, której później zapewniła azyl w domu Florence Nightingale.
Następnego dnia, wykrzykując pytania w czaszę trąbki do ucha, udało mi się ustalić, że godna politowania, przygłucha i sędziwa pani Tupper jest gospodynią Enoli, i z pewną dozą satysfakcji wydedukowałem, że Enola zechce ją odwiedzić w rezydencji panny Nightingale. Zaczaiłem się w pobliżu budynku i w towarzystwie niejakiego Reginalda wypatrywałem siostry. Przez dom panny Nightingale przewijało się codziennie kilkadziesiąt osób. Wypatrując swojej niezbyt urodziwej siostry, nie zwróciłem uwagi na uroczą damę w kunsztownie upiętej błękitnej sukni uszytej z trzech różnych tkanin, tymczasem Reginald – owczarek szkocki, będący niegdyś nieodłącznym towarzyszem zabaw Enoli – zaskomlał i szarpnął smycz. Puściłem ją, a pies pognał w stronę elegantki. Ze zdumieniem zobaczyłem, jak „dama” wita go ze śmiechem i łzami, po czym bezceremonialnie przysiada na ziemi, by chwycić go w objęcia. Kiedy zauważyła, że stanąłem obok i przyglądam jej się z góry, uśmiechnęła się i ochoczo chwyciła mnie za rękę, żeby się podnieść. Mam wrażenie, iż wyczuła, że przestałem „patrzeć na nią z góry” w innym niż dosłowne znaczeniu tego zwrotu.
I tak ponownie byliśmy razem. Nie obyło się bez komplikacji, ponieważ tego samego dnia Enola znów ode mnie uciekła. Pozostaliśmy jednak w kontakcie, a kilka dni później udało mi się ją namówić, by w przebraniu damy wsiadła do dorożki wraz ze mną i naszym bratem. Mycroft, spędziwszy noc w towarzystwie swojej zdumiewającej siostry i niosąc jej pomoc w odszukaniu zaginionej księżnej w labiryncie londyńskich doków, doszedł wreszcie do tych samych wniosków co ja:
Enola nie potrzebuje opieki.
Enola nie musi pobierać nauk na pensji dla panien.
Enola nie wymaga wydania za mąż. Przeciwnie, niech niebo ma w opiece mężczyznę, który byłby na tyle lekkomyślny, by się jej oświadczyć.
Następnego dnia przypadały jej piętnaste urodziny, więc cała nasza trójka spotkała się przy ciastkach i herbacie w moim mieszkaniu. Z otrzymanego niedawno listu dowiedzieliśmy się, dlaczego nasza matka postanowiła opuścić rodzinę: jej dni były policzone, zapragnęła więc spędzić końcówkę życia w wolności od dyktatu konwenansów. Kiedy odczytywaliśmy wiadomość, już nie żyła. Enola uroniła kilka łez, jednak raz po raz jej twarz rozjaśniał uśmiech: straciła matkę, ale zyskała braci. Mycroft przestał ją nękać, a ja odkryłem, że darzę ją uczuciem. Wszystko było zatem na dobrej drodze.
Tkwiłem ślepo w tym kojącym przekonaniu, nie przewidziawszy tego, że znów zechce wściubić swój pokaźnych rozmiarów nos w jedno z prowadzonych przeze mnie śledztw...
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------