Eragon - ebook
Ebook
30,31 zł
Audiobook
58,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Eragon - ebook
Fantastyczna książka napisana przez 15-letniego chłopca czyta się łatwo, lekko i przyjemnie. To opowieść o Eragonie, chłopcu, który pewnego dnia znajduje smocze jajo. Od tego momentu zaczyna się jego przygoda z magią, czarami i smokiem.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7480-319-9 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Prolog: Cień grozy
Wiatr zawodził w ciemnościach, niosąc ze sobą woń, która mogłaby odmienić losy świata. Wysoki Cień uniósł głowę i zaczął węszyć w powietrzu. Wyglądał jak człowiek, tyle że miał szkarłatne włosy i rdzawoczerwone oczy.
Wzdrygnął się zdumiony. Wiadomość okazała się prawdą: byli tu. A może to pułapka? Rozważył wszystkie za i przeciw, po czym rzekł lodowatym głosem:
– Rozdzielcie się, ukryjcie za drzewami i krzakami. Musicie zatrzymać każdego, kto się tu zjawi... albo sami zginiecie.
Otaczająca go dwunastka urgali, uzbrojonych w krótkie miecze i okrągłe żelazne tarcze pokryte czarnymi symbolami, rozbiegła się, głośno szurając. One także przypominały ludzi o krzywych nogach i grubych masywnych ramionach, jakby stworzonych do tego, by miażdżyć w śmiertelnym uchwycie. Znad małych uszu wyrastały skręcone rogi. Potworne istoty ukryły się wśród poszycia, pomrukując głośno. Wkrótce szelest liści ucichł i w lesie znów zapanował spokój.
Cień wyjrzał na szlak zza grubego pnia drzewa. Żaden człowiek nie dostrzegłby niczego w takiej ciemności, dla niego jednak słabiutka poświata księżyca była jasna niczym promienie słońca zalewające drzewa. Widział wyraźnie i ostro najdrobniejszy szczegół. Trwał bez ruchu, nienaturalnie cicho, ściskając w dłoni długi jasny miecz. Wzdłuż klingi biegło cieniutkie kręte wyżłobienie. Broń była wystarczająco wąska, by wniknąć między żebra, ale też dość solidna, by przeciąć nawet najtwardszą zbroję.
Urgale nie widziały tak dobrze jak Cień, poruszały się po omacku niczym ślepi żebracy, niezdarnie wymachując bronią. Nagle ciszę przeszyło donośne pohukiwanie sowy. Czekali w napięciu, aż ptak odleci. Potwory zadrżały w zimnym nocnym powietrzu. Jeden z nich nastąpił ciężkim butem na gałązkę, która pękła z trzaskiem. Cień syknął gniewnie i urgale skuliły się przerażone. Z trudem zwalczył niesmak – cuchnęły zepsutym mięsem – i odwrócił głowę. To tylko narzędzia, nic więcej.
Minuty zamieniały się w godziny, a Cień z trudem opanowywał zniecierpliwienie. Woń musiała daleko wyprzedzać swych właścicieli. Nie pozwolił urgalom wstać ani się rozgrzać. Sobie także odmówił tego luksusu. Czuwał za drzewem, nieustannie obserwując szlak. Lasem zakołysał kolejny powiew wiatru. Tym razem woń była silniejsza. Podniecony, uniósł cienką wargę, odsłaniając zęby.
– Szykujcie się – szepnął.
Całe jego ciało wibrowało, czubek miecza zataczał nieduże kręgi. Trzeba było wielu knowań i bólu, by doprowadzić go do tej chwili. Nie mógł teraz przegrać, stracić wszystkiego.
Głęboko osadzone oczy urgali rozbłysły pod nawisami masywnych brwi. Stwory mocniej chwyciły broń. Cień pierwszy usłyszał brzęk: coś twardego uderzyło o kamień. Z mroku wyłoniły się niewyraźne plamy szarości, które zbliżały się z każdą chwilą.
Trzy białe konie niosły jeźdźców wprost w pułapkę. Dumnie unosiły głowy, ich grzywy falowały w blasku księżyca niczym żywe srebro.
Na pierwszym rumaku siedział elf o spiczastych uszach i eleganckim ukośnym zarysie brwi. Był smukły, lecz silny i gibki niczym rapier. Przez ramię przewiesił potężny łuk. U boku, naprzeciw kołczana pełnego strzał o lotkach z łabędzich piór, zwisał miecz.
Ostatni jeździec miał podobną jasną twarz i ostre rysy. W prawej dłoni trzymał długą włócznię, u jego pasa wisiał biały sztylet. Głowę okrywał mu kunsztownej roboty hełm, zdobiony bursztynem i złotem.
Między nimi jechała kruczowłosa elfia dama. Emanowała spokojem, jej ciemne oczy płonęły w okolonej czarnymi lokami twarzy. Strój miała prosty, co tylko podkreślało jej niezwykłą urodę. Do pasa przytroczyła miecz, a przez plecy przerzuciła długi łuk i kołczan. Przed sobą w siodle wiozła sakwę – co chwila zerkała na nią, jakby upewniając się, że wciąż tam jest.
Jeden z elfów przemówił, zniżając głos; Cień nie dosłyszał jego słów. Dama odpowiedziała władczo i jej strażnicy zamienili się miejscami: ten w hełmie wyjechał naprzód, pewniej chwytając włócznię. Bez żadnych podejrzeń minęli kryjówkę Cienia i kilka pierwszych urgali.
Cień już czuł smak zwycięstwa, gdy wtem wiatr gwałtownie zmienił kierunek i powiał w stronę elfów, niosąc ciężki smród urgali. Konie parsknęły gniewnie, zarzucając łbami. Jeźdźcy zesztywnieli, rozejrzeli się niespokojnie, błyskawicznie zawrócili wierzchowce i pogalopowali z powrotem.
Rumak elfiej damy wystrzelił naprzód, pozostawiając strażników daleko w tyle. Porzucając kryjówkę, urgale wypuściły za nimi deszcz czarnych strzał. Cień wyskoczył zza pnia i wykrzyknął:
– Garjzla!
Z jego ręki wytrysnął czerwony płomień, zalewając drzewa blaskiem barwy krwi. Promień trafił wierzchowca elfki, który runął na ziemię z ogłuszającym kwikiem. Elfka z nieludzką szybkością zeskoczyła mu z grzbietu, wylądowała lekko i obejrzała się przez ramię na strażników.
Śmiercionośne strzały urgali zdążyły już powalić oba elfy. Wojownicy spadli ze swych szlachetnych rumaków i legli na ziemi w kałużach krwi. Urgale rzuciły się ku nim.
– Za nią! – krzyknął Cień. – To ją chcę dostać!
Stwory wymamrotały coś w odpowiedzi i popędziły ścieżką.
Na widok dwóch martwych towarzyszy, z ust elfki dobył się cichy krzyk. Postąpiła krok ku nim, potem jednak przeklęła wrogów i śmignęła w las.
Podczas gdy urgale miotały się wśród pni, Cień wspiął się na sterczącą ponad wierzchołkami drzew granitową iglicę. Widział stamtąd cały otaczający ich las. Uniósł rękę, powiedział: „Böetq istalri!” i ćwierćmilowy odcinek lasu stanął w płomieniach. Z ponurą determinacją Cień wypalał kolejne fragmenty, aż w końcu miejsce pułapki otoczył pierścień ognia o średnicy półtorej mili – rozżarzona korona pośród ciemnych drzew. Zadowolony, obserwował uważnie krąg, pilnując, by ogień nie przygasł.
Obręcz ognia zacieśniała się, zmniejszając teren, który musiały przeszukać urgale. Nagle Cień usłyszał wrzaski i ochrypły krzyk. Pomiędzy drzewami dostrzegł poruszenie: trzy śmiertelnie ranione stwory runęły na ziemię. Ujrzał też elfkę, uciekającą przed pozostałymi urgalami.
Z niewiarygodną szybkością biegła w stronę granitowej iglicy. Cień obejrzał uważnie teren dwadzieścia stóp niżej, po czym skoczył i wylądował zręcznie tuż przed nią. Uskoczyła gwałtownie i rzuciła się biegiem ku ścieżce. Z jej miecza ściekała czarna krew urgali, plamiąc trzymaną w dłoni sakwę.
Rogate potwory wynurzyły się z lasu i otoczyły elfkę, odcinając jej drogę ucieczki. Osaczona, rozglądała się gwałtownie w poszukiwaniu wyjścia. Gdy go nie dostrzegła, wyprostowała się i z królewską wzgardą spojrzała na prześladowców. Cień podszedł do niej, unosząc rękę, napawając się bezradnością zdobyczy.
– Brać ją.
W chwili gdy urgale skoczyły naprzód, elfka otworzyła sakwę, coś wyjęła i upuściła ją na ziemię. W dłoniach trzymała duży szafirowy kamień, w którym odbijał się gniewny blask pożarów. Podniosła go nad głowę, jej wargi poruszyły się, formułując desperackie słowa.
– Garjzla! – rzucił gwałtownie Cień.
Z jego dłoni wystrzeliła kula czerwonego ognia i poleciała ku elfce, chyżo niczym strzała. Spóźniła się jednak. Na moment las zalała szmaragdowa poświata, kamień zniknął – a potem czerwony ogień powalił ją na ziemię.
Cień zawył z wściekłości i ruszył naprzód, uderzając gniewnie mieczem w drzewo. Klinga do połowy zagłębiła się w pniu i tkwiła tam, wibrując. Wystrzelił z dłoni dziewięć promieni energii, natychmiast zabijając urgale, po czym uwolnił miecz i podszedł do elfki.
Z jego ust posypały się proroctwa zemsty, wypowiedziane w potwornym, tylko jemu znanym języku. Zaciskając chude dłonie, spojrzał wściekle w niebo. Zimne gwiazdy patrzyły na niego spokojnie niczym obserwatorzy z innego świata. Z niesmakiem wykrzywił usta, po czym pochylił się nad nieprzytomną elfką.
Jej uroda, która zachwyciłaby każdego śmiertelnika, dla niego nic nie znaczyła. Sprawdził, czy kamień naprawdę zniknął, i przywołał czekającego wśród drzew wierzchowca. Przywiązawszy elfkę do siodła, wskoczył na grzbiet konia i ruszył naprzód.
Zgasił płomienie na swej drodze, ale reszcie pozwolił płonąć.Odkrycie
Eragon ukląkł na zdeptanej, zbrązowiałej trawie i fachowym okiem zmierzył ślady. Mówiły mu, że jelenie były na łące zaledwie pół godziny wcześniej; wkrótce zlegną na noc. Jego cel, niewielka, wyraźnie kuśtykająca na lewą przednią nogę łania wciąż wędrowała ze stadem. Dziwne, że dotarła tak daleko i nie padła ofiarą niedźwiedzia bądź wilka.
Niebo było czyste i ciemne. Wiał lekki wietrzyk. Znad otaczających go gór przypłynął srebrzysty obłok. Promienie ciężkiego księżyca w pełni, usadowionego między dwoma szczytami, zabarwiły krawędzie chmury na pomarańczowo. Z górskich lodowców i śnieżnych czap na wierzchołkach spływały po zboczach połyskliwe strumienie. Z dna doliny leniwie podnosiła się mgła, dość gęsta, by niemal przysłonić mu stopy.
Eragon miał piętnaście lat, od osiągnięcia wieku męskiego dzielił go niecały rok. Spod ciemnych brwi na świat spoglądały żywe, piwne oczy. Ubranie miał znoszone, u pasa wisiał w pochwie nóż myśliwski z kościaną rękojeścią. Futerał z koźlej skóry chronił cisowy łuk przed rosą. Na plecy zarzucił wzmocnioną drewnianą ramą torbę.
Jelenie zawiodły go daleko w głąb Kośćca, łańcucha dzikich, niezbadanych gór, biegnącego wzdłuż krainy Alagaësii. O górach tych krążyły niezwykłe opowieści i pochodziło stamtąd wielu równie niezwykłych ludzi. Otaczała je złowroga atmosfera, lecz Eragon nie lękał się Kośćca – był jedynym myśliwym z okolic Carvahall, który odważył się tropić zwierzynę wśród poszarpanych górskich skał.
Polowanie trwało już trzecią noc, powoli kończył mu się prowiant. Jeśli nie zdoła zabić łani, będzie musiał wrócić do domu z pustymi rękami. Rodzina potrzebowała mięsa – zima nadchodziła szybkimi krokami, a nie stać ich było na zakupy w Carvahall.
Eragon podniósł się i ruszył naprzód pewnym siebie krokiem przez skąpany w krwistym księżycowym blasku las. Podążał w stronę polany, na której z pewnością spoczęły jelenie. Drzewa przysłaniały niebo, rzucając na ziemię pierzaste cienie. Jedynie od czasu do czasu spoglądał na ślady; znał drogę.
Na skraju polany nałożył sprawnie cięciwę, wyciągnął trzy strzały, jedną założył, dwie trzymał w lewej dłoni. W promieniach księżyca widział około dwudziestu nieruchomych plam w miejscach, gdzie zwierzęta legły pośród trawy. Łania, o którą mu chodziło, znajdowała się na skraju. Lewą przednią nogę wyciągała niezgrabnie przed siebie.
Eragon powoli podkradł się bliżej, unosząc łuk. Wszystkie starania trzech ostatnich dni doprowadziły go do tej chwili. Po raz ostatni odetchnął głęboko – i w tym momencie nocą wstrząsnęła eksplozja.
Stado śmignęło naprzód. Eragon rzucił się za nim, pędząc przez trawę. Ognisty wiatr oparzył mu policzek. Chłopiec zahamował z lekkim poślizgiem i wypuścił strzałę, celując do uciekającej łani. Chybił o palec. Strzała poleciała ze świstem w ciemność. Eragon zaklął i obrócił się gwałtownie, odruchowo nakładając kolejną.
Za jego plecami, gdzie jeszcze przed chwilą leżały jelenie, widniał krąg osmalonych, dymiących drzew i traw. Wiele sosen straciło szpilki. Trawa na zewnątrz kręgu leżała płasko przy ziemi. W powietrzu unosiły się smużki dymu, niosące ze sobą woń spalenizny. Pośrodku czarnego kręgu leżał lśniący, niebieski kamień. Wśród spalenizny zaczęły pojawiać się pierwsze pasemka mgły, sięgające bezcielesnymi palcami w jego stronę.
Eragon długą chwilę czekał w napięciu, lecz jedyną rzeczą, jaka się poruszała, była mgła. Ostrożnie zwolnił cięciwę i pomaszerował naprzód, ciągnąc za sobą blady księżycowy cień. Po chwili stanął przed kamieniem. Trącił go strzałą i odskoczył. Nic się nie stało, toteż ostrożnie podniósł łup.
Natura nigdy nie zdołałaby do tego stopnia wygładzić kamienia. Jego nieskazitelna powierzchnia miała barwę ciemnego błękitu, przecinanego delikatną siatką białych żyłek. W dotyku kamień był zimny i śliski niczym stwardniały jedwab. Owalny, długi na stopę, ważył kilkanaście funtów, choć wydawał się lżejszy, niż powinien.
Eragon odkrył, że kamień fascynuje go i budzi lęk. Skąd się wziął, do czego służy? Nagle przyszła mu do głowy kolejna, bardziej niepokojąca myśl: czy znalazł się tu przypadkiem, czy też miał do mnie trafić? Jeśli stare opowieści nauczyły go czegokolwiek, to tego, że magię i tych, którzy się nią posługują, należy traktować z najwyższą ostrożnością.
Ale co miałbym z nim zrobić? Noszenie przy sobie kamienia niezbyt go pociągało. Istniała też szansa, że może okazać się niebezpieczny. Lepiej byłoby zostawić go tutaj. Eragon przez chwilę wahał się i o mało nie odrzucił znaleziska. Coś jednak go powstrzymało. Może przynajmniej zapłacę nim za jedzenie, pomyślał i, wzruszając ramionami, schował kamień do torby.
Polana była zbyt otwarta, by na niej bezpiecznie pozostać. Wcisnął się zatem z powrotem między pnie i rozłożył koc wśród sterczących w górę korzeni powalonego drzewa. Po zimnym posiłku złożonym z chleba i sera owinął się ciasno kocem i rozmyślając o tym, co się dziś wydarzyło, zasnął.Dolina Palancar
Następnego ranka słońce wzeszło w orszaku wspaniałych złocistoróżowych łun rozświetlających niebo. Powietrze było rześkie, słodkie i bardzo zimne. Na brzegach strumieni pojawił się lód, niewielkie kałuże całkiem zamarzły. Po śniadaniu złożonym z miski owsianki Eragon wrócił na polanę i starannie obejrzał zwęglony krąg. Światło dnia nie ujawniło żadnych nowych szczegółów, zawrócił więc i ruszył w stronę domu.
Stary zwierzęcy szlak był niezbyt wyraźny, miejscami zupełnie znikał. Ponieważ wydeptały go zwierzęta, często skręcał, lawirował i zataczał pętle. Lecz mimo wad nadal stanowił najbezpieczniejsze przejście przez góry.
Kościec był jednym z nielicznych miejsc, których król Galbatorix nie mógł nazwać swoimi włościami. Wciąż opowiadano historie o tym, jak połowa jego armii zniknęła po wejściu w pradawną puszczę. Zdawało się, że nad górskim łańcuchem na zawsze zawisła aura nieszczęścia, bólu i cierpienia. Choć drzewa sięgały tu wysoko, a niebo jaśniało nad głowami, tylko nieliczni mogli pozostać w Kośćcu dłużej bez groźnych wypadków. Eragon należał do tej grupki. Nie sprawił tego jakiś szczególny dar, lecz nieustanna czujność i dobry refleks. Od lat wędrował po górach, nadal jednak zachowywał ostrożność. Za każdym razem, gdy zdawało mu się, że poznał już wszystkie ich sekrety, zdarzało się coś, co dobitnie pokazywało, jak bardzo się myli – choćby pojawienie się kamienia.
Maszerował szybkim krokiem, pozostawiając za sobą kolejne staje. Późnym wieczorem dotarł na skraj stromego jaru. Daleko w dole płynęła rzeka Anora, która zmierzała do doliny Palancar. Zasilana setkami maleńkich strumieni, rwała ostro naprzód, uderzając brutalnie zagradzające jej drogę kamienie i skały. W powietrzu rozchodził się głuchy pomruk prądu.
Eragon rozbił obóz w zaroślach obok jaru. Przed zaśnięciem długo wpatrywał się we wschodzący księżyc.
***
Przez następne półtora dnia robiło się coraz zimniej. Eragon podróżował szybko, nie widział zbyt wielu zwierząt. Właśnie minęło południe, gdy usłyszał pierwszy szum zwiastujący bliskość wodospadu Igualda. Stopniowo szum zagłuszał wszystko, łącząc w sobie tysiące plusków. Szlak wiódł na wilgotne zbocze, z którego spływała rzeka, pędząc w dół po omszałych skałach.
Przed Eragonem rozciągała się dolina Palancar, widoczna niczym rozłożona w dole mapa. Podstawa wodospadu Igualda, leżąca ponad pół mili niżej, stanowiła północną granicę doliny. Nieco dalej leżał Carvahall, skupisko brązowych budynków. Z kominów ulatywał biały dym, jakby osada rzucała wyzwanie otaczającej ją głuszy. Z tej wysokości gospodarstwa przypominały niewielkie kwadratowe łaty, mniejsze niż czubek kciuka. Otaczała je ziemia – płowa bądź złocista, w miejscach gdzie martwe trawy kołysały się na wietrze. Rzeka Anora płynęła przez dolinę ku jej południowemu krańcowi. Woda połyskiwała w promieniach słońca. Hen, daleko mijała miasteczko Therinsford i samotną górę Utgard. Eragon nie wiedział, co leży dalej, słyszał jedynie, że potem Anora skręca na północ i wpada do morza.
Po krótkiej chwili cofnął się ze skalnego występu i ruszył szlakiem w dół, krzywiąc się ze zmęczenia. Gdy tam dotarł, zapadał już zmierzch, gasząc otaczające go kształty i kolory, i zamieniając świat w masę szarości. Nieopodal w półmroku połyskiwały światła Carvahall; domy rzucały długie cienie. Poza Therinsfordem Carvahall był jedynym miasteczkiem w dolinie Palancar, leżącym na odludziu wśród surowych, pięknych ziem. Oprócz kupców i myśliwych odwiedzało je niewielu podróżnych.
Domy zbudowano z solidnych drewnianych bali i wykończono niskimi dachami – niektóre pokryto dachówką, inne strzechą. Z kominów ulatywał dym o woni palonego drewna. Na dużych werandach gromadzili się ludzie, rozmawiali i dobijali targów. W kilkunastu oknach ustawiono lampy bądź świece. Eragon słyszał niosące się w wieczornym powietrzu głosy. Tymczasem kobiety krzątały się i wędrowały po miasteczku, zbierając mężów, upominając, że siedzą do późna.
Ruszył szybko naprzód, wymijając domy. Jego cel stanowił dom rzeźnika, solidny, szeroki budynek z kominem wypluwającym kłęby czarnego dymu.
Eragon pchnął drzwi. Ciepłą, przestronną izbę oświetlał ogień na kamiennym kominku. Z jednej strony zbudowano szeroką ladę. Podłogę pokrywała słoma. Wszystko było niezwykle czyste, jakby właściciel cały wolny czas spędzał na dłubaniu nawet w najwęższych szczelinach w poszukiwaniu choćby drobinki brudu. Za ladą stał rzeźnik Sloan, drobny mężczyzna w bawełnianej koszuli i długim, zakrwawionym fartuchu. U jego pasa kołysała się imponująca kolekcja noży. Twarz miał bladą, pokrytą śladami po ospie, oczy ciemne i podejrzliwe. Właśnie wycierał ladę szarą poszarpaną ścierką.
Na widok Eragona wykrzywił się w pogardliwym grymasie.
– No proszę, potężny myśliwy powraca w szeregi śmiertelników. Ile tym razem upolowałeś?
– Nic – przyznał krótko Eragon. Nigdy nie lubił Sloana. Rzeźnik zawsze traktował go z pogardą, jak kogoś nieczystego. Sloan, wdowiec, tolerował tylko jedną osobę – swą córkę Katrinę, którą uwielbiał.
– Zdumiewające – odparł teraz z udanym zaskoczeniem. Odwrócił się plecami do Eragona, zeskrobując coś ze ściany. – I dlatego tu przychodzisz?
– Tak – mruknął niechętnie Eragon.
– W takim razie pokaż mi pieniądze. – Gdy Eragon przestąpił z nogi na nogę i nie odpowiedział, Sloan zabębnił palcami o blat. – No dalej, masz je albo nie.
– W zasadzie nie mam żadnych pieniędzy, ale...
– Nie masz pieniędzy? – uciął ostro rzeźnik. – I chcesz dostać mięso? Czy inni kupcy rozdają swe towary? Mam ci je wręczyć bez zapłaty? Poza tym – dodał szybko – jest późno. Wróć jutro z pieniędzmi. Dziś już zamykam.
Eragon posłał mu gniewne spojrzenie.
– Nie mogę czekać do jutra, Sloanie. Ale nie stracisz na tym, wierz mi. Znalazłem coś, czym mogę zapłacić. – Dramatycznym gestem wyciągnął z torby kamień i położył go delikatnie na posiekanej ladzie. Znalezisko zalśniło w blasku tańczących płomieni.
– Prędzej ukradłeś – mruknął Sloan, pochylając się z zainteresowaniem.
Puszczając tę uwagę mimo uszu, Eragon spytał:
– Czy to wystarczy?
Sloan podniósł kamień i zważył go w dłoni. Przesunął palcami po gładkiej powierzchni, oglądając białe żyłki. W końcu odłożył go z namysłem.
– Ładny. Ale ile jest wart?
– Nie mam pojęcia – przyznał Eragon. – Lecz nikt nie zadałby sobie tyle trudu, by go obrobić, gdyby nie miał wartości.
– Niewątpliwie – powiedział Sloan z przesadną cierpliwością. – Ale jakiej wartości? Skoro nie wiesz, proponuję, byś znalazł kupca, który wie, albo przyjął ofertę: trzy korony.
– To głodowa oferta! Kamień musi być wart co najmniej dziesięć razy tyle – zaprotestował Eragon. Trzy korony nie wystarczyłyby na zakup mięsa nawet na tydzień.
Sloan wzruszył ramionami.
– Jeśli nie podoba ci się moja propozycja, zaczekaj do przyjazdu kupców. Tak czy inaczej, zmęczyła mnie już ta rozmowa.
Kupcy stanowili wędrowną grupę handlarzy, bajarzy i trefnisiów, którzy odwiedzali Carvahall każdej wiosny i zimy. Kupowali wszelkie towary, oferowane przez wieśniaków i miejscowych rolników, i sprzedawali to, czego trzeba, by przeżyć kolejny rok: ziarno, zwierzęta, tkaniny, sól i cukier.
Eragon jednak nie chciał czekać aż do ich przyjazdu. Mogło to potrwać jakiś czas, a rodzina potrzebowała mięsa natychmiast.
– Zgoda, przyjmuję – warknął.
– Doskonale, przyniosę ci mięso. Nie chodzi o to, że mnie to interesuje, ale skąd masz ten kamień?
– Dwie noce temu w Kośćcu...
– Wynoś się! – rzucił ostro Sloan, odpychając kamień.
Odskoczył wściekle na koniec lady i zaczął ścierać z noża zeschnięte plamy krwi.
– Czemu? – spytał Eragon.
Przyciągnął do siebie kamień, jakby chciał obronić go przed gniewem rzeźnika.
– Nie chcę mieć nic wspólnego z czymkolwiek, co pochodzi z tych przeklętych gór. Zabierz swój czarnoksięski kamień gdzie indziej.
Ręka Sloana ześlizgnęła się nagle z ostrza. Skaleczył palec, ale jakby tego nie zauważył. Nadal wycierał nóż, plamiąc go świeżą krwią.
– Odmawiasz mi sprzedaży?!
– Tak. Chyba że zapłacisz monetą – warknął Sloan i uniósł nóż, odsuwając się. – Idź, bo cię do tego zmuszę!
Drzwi za nimi otwarły się gwałtownie. Eragon obrócił się na pięcie, oczekując kłopotów. Do środka wmaszerował Horst, potężny, rosły mężczyzna. Za jego plecami dreptała córka Sloana, Katrina, wysoka szesnastolatka. Jej twarz miała zacięty wyraz. Eragona zdumiał widok dziewczyny – zwykle nie mieszała się do sporów ojca. Sloan zerknął czujnie na gości, po czym rzucił oskarżycielsko w stronę Eragona:
– On nie...
– Cisza – polecił Horst gromkim głosem.
Z trzaskiem rozprostował palce. Był kowalem, świadczył o tym potężny kark i przypalony skórzany fartuch. Podwinięte do łokci rękawy odsłaniały muskularne ręce. Pod koszulą było widać włochatą, umięśnioną pierś. Czarna, krzywo przystrzyżona broda wiła się wokół kanciastego podbródka.
– Sloan, co znów zrobiłeś? – zapytał.
– Nic. – Rzeźnik posłał Eragonowi mordercze spojrzenie i splunął. – Ten... chłopak przyszedł tu i zaczął zawracać mi głowę. Prosiłem, by wyszedł, ale się nie zgodził. Nawet mu groziłem, on jednak wciąż mnie ignorował! – Zdawało się, że mężczyzna kuli się na sam widok Horsta.
– To prawda? – spytał głośno kowal.
– Nie – odparł Eragon. – Ofiarowałem mu kamień jako zapłatę za mięso. Zgodził się. Gdy powiedziałem, że znalazłem go w Kośćcu, nie chciał go nawet dotknąć. Co za różnica, skąd pochodzi?
Horst spojrzał z ciekawością na kamień, po czym z powrotem skupił uwagę na rzeźniku.
– Czemu nie chcesz dobić targu, Sloanie? Sam też nie kocham Kośćca, ale jeśli problem stanowi wartość kamienia, wyłożę pieniądze.
Pytanie na moment zawisło w powietrzu, w końcu Sloan oblizał wargi.
– To mój kram – rzekł. – Mogę robić, co zechcę.
Przed Horsta wystąpiła Katrina i odrzuciła na plecy masę włosów, ogniście rudych niczym stopiona miedź.
– Ojcze, Eragon chce zapłacić. Daj mu mięso, a potem zjemy kolację.
Sloan niebezpiecznie zmrużył oczy.
– Wracaj do domu, to nie twoja sprawa. No już, idź!
Twarz Katriny stężała, lecz dziewczyna posłusznie wyszła z izby, wysoko unosząc głowę.
Eragon obserwował wszystko z aprobatą, nie śmiał się jednak wtrącać. Horst szarpnął brodę.
– Doskonale – rzucił z wyrzutem. – Możesz pohandlować ze mną. Co chciałeś kupić, Eragonie? – Jego głos odbił się echem w izbie.
– Co tylko zdołam.
Horst wyciągnął sakiewkę i odliczył stosik monet.
– Daj mi najlepsze pieczyste i steki. Tyle, by napełnić torbę Eragona. – Rzeźnik zawahał się, wodząc wzrokiem pomiędzy Horstem i Eragonem. – Odmowa sprzedania mi mięsa byłaby kiepskim pomysłem – ostrzegł łagodnie kowal.
Sloan zniknął z wściekłą miną w sąsiedniej izbie, z której po chwili dobiegły odgłosy rąbania, pakowania i ciche przekleństwa. Po kilku ciągnących się niemiłosiernie minutach wrócił, dźwigając naręcze opakowanego mięsa. Jego twarz niczego nie wyrażała. Przyjął pieniądze Horsta i zaczął czyścić nóż.
Kowal zebrał mięso i wymaszerował na zewnątrz. Eragon pośpieszył za nim, dźwigając swą torbę i kamień. Twarze owiało im rześkie nocne powietrze, ożywcze po stęchłej atmosferze kramu.
– Dziękuję ci, Horście. Wuj Garrow się ucieszy.
Horst zaśmiał się cicho.
– Nie dziękuj mi, od dawna chciałem to zrobić. Sloan to paskudny złośnik, odrobina pokory dobrze mu zrobi. Katrina usłyszała, co się dzieje, i pobiegła po mnie. Dobrze, że przyszedłem, bo o mało nie doszło między wami do rękoczynów. Niestety, wątpię, czy następnym razem zechce obsłużyć ciebie bądź twoją rodzinę, nawet jeśli będziecie mieć monety.
– Czemu tak się zeźlił? Nigdy nie byliśmy przyjaciółmi, ale zawsze przyjmował pieniądze. I nigdy nie widziałem, by tak traktował Katrinę. – Eragon rozwiązał torbę.
Horst wzruszył ramionami.
– Spytaj wuja, wie o tym więcej niż ja.
Eragon schował mięso do torby.
– Teraz mam jeszcze jeden dodatkowy powód, by pośpieszyć do domu: rozwiązać tę zagadkę. Proszę, należy do ciebie. – Uniósł kamień.
Kowal zaśmiał się cicho.
– Nie, zatrzymaj swój dziwaczny kamień. Co do zapłaty, Albriech zamierza na wiosnę wyjechać do Feinster, chce zostać mistrzem kowalskim. Będę potrzebował pomocnika. Możesz przyjść i odpracować dług w wolnych chwilach.
Zachwycony Eragon lekko pochylił głowę. Horst miał dwóch synów, Albriecha i Baldora, obaj pracowali w kuźni. Zastąpienie jednego z nich było doprawdy hojną ofertą.
– Jeszcze raz ci dziękuję! Chętnie będę u ciebie pracował. – Cieszył się, że przynajmniej w przyszłości odpłaci Horstowi. Wuj nigdy nie przyjąłby jałmużny. Nagle Eragon przypomniał sobie, co powiedział kuzyn, gdy wyruszał na łowy. – Roran chciał, żebym przekazał Katrinie wiadomość, ale nie mogę. Zechcesz zrobić to za mnie?
– Oczywiście.
– Chce, żeby wiedziała, że Roran przyjedzie tu, gdy tylko przybędą kupcy, i że wtedy się spotkają.
– To wszystko?
Zakłopotany Eragon pokręcił głową.
– Chce też, żeby wiedziała, że jest najpiękniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek widział, i że myśli tylko o niej.
Twarz Horsta rozjaśnił szeroki uśmiech. Kowal mrugnął do Eragona.
– Uu, to poważna sprawa, co?
– O tak – odparł Eragon z uśmiechem. – Mógłbyś też podziękować jej ode mnie? To miłe, że broniła mnie przed ojcem. Mam nadzieję, że jej nie ukarze. Gdybym wpędził ją w kłopoty, Roran byłby wściekły.
– Nie przejmowałbym się tym. Sloan nie wie, że mnie wezwała, więc wątpię, by potraktował ją zbyt ostro. Zjesz z nami wieczerzę?
– Przykro mi, ale nie mogę, Garrow na mnie czeka – odparł Eragon, z powrotem zawiązując torbę. Zarzucił ją na plecy i ruszył drogą, unosząc dłoń w pożegnalnym geście.
Ciężar mięsa zmusił go do spowolnienia kroku. Bardzo chciał znaleźć się już w domu, maszerował więc ze zdwojoną energią. Miasteczko skończyło się nagle, Eragon pozostawił za sobą jego ciepłe światła. Perłowy księżyc wyjrzał zza gór, zalewając ziemię upiornym mlecznym blaskiem. Wszystko wokół wyglądało jak wybielone i płaskie.
Pod koniec wędrówki Eragon skręcił z traktu, który nadal wiódł na północ. Ścieżka biegła wśród sięgających pasa traw na szczyt pagórka, skrytego w cieniu potężnych wiązów. Z góry Eragon ujrzał światełko w oknie.
Dom miał dach kryty dachówką i ceglany komin. Okapy sterczące nad bielonymi ścianami rzucały na ziemię cień. Przy jednej ze ścian zabudowanej werandy ułożono stos porąbanych drew na opał. Z drugiej ustawiono narzędzia rolnicze.
Gdy wprowadzili się tu po śmierci żony Garrowa, Marian, dom stał opuszczony przez pół wieku. Znajdował się dziesięć mil od Carvahall, dalej niż jakikolwiek inny budynek. Ludzie uważali tę odległość za niebezpieczną, bo w razie kłopotów rodzina nie mogła polegać na pomocy z miasteczka, lecz wuj Eragona nie chciał ich słuchać.
Sto stóp od domu trzymali w szarobrązowej stodole dwa konie, Birkę i Brugha, oraz kury i krowę. Czasami także świnię, w tym roku jednak nie stać ich było na zakup prosiaka. Między sąsiekami stał wóz. Na skraju pól gęsty szpaler drzew znaczył miejsce, w którym płynęła rzeka.
Gdy znużony Eragon dotarł do werandy, ujrzał sylwetkę poruszającą się za oknem.
– Wuju, to ja, Eragon, wpuść mnie.
Niewielka okiennica trzasnęła cicho i drzwi otwarły się szeroko.
Na progu stał Garrow. Znoszone ubranie wisiało na nim jak szmaty na strachu na wróble. W wychudzonej twarzy pod czupryną siwiejących włosów lśniły ciemne oczy. Wyglądał jak człowiek, którego częściowo zmumifikowano, nim odkryto, że wciąż jeszcze żyje.
– Roran śpi – odparł na nieme pytanie Eragona.
Latarnia migotała na drewnianym stole, tak starym, że włókna drewna sterczały z powierzchni niczym olbrzymi odcisk palca. Obok kuchni, na ścianie, na domowej roboty gwoździach, wisiały rzędy naczyń. Drugie drzwi prowadziły do pozostałej części domu. Podłogę wyłożono deskami, wypolerowanymi do połysku setkami tysięcy kroków.
Eragon zdjął z pleców torbę i wypakował ją.
– Co to, kupiłeś mięso? Skąd wziąłeś pieniądze? – spytał ostro wuj na widok paczek.
Eragon odetchnął głęboko.
– Nie, Horst je nam kupił.
– Pozwoliłeś mu zapłacić? Mówiłem już, że nie będę błagał o jedzenie. Jeśli nie umiemy wykarmić się sami, równie dobrze możemy przenieść się do miasteczka. Nim się obejrzysz, zaczną przysyłać nam stare ubrania i pytać, czy przetrwamy zimę. – Twarz Garrowa pobladła z gniewu.
– Nie przyjąłem jałmużny – warknął Eragon. – Horst zgodził się, żebym odpracował dług na wiosnę. Potrzebuje kogoś do pomocy, bo Albriech wyjeżdża.
– A skąd weźmiesz czas, by mu pomóc? Zapomnisz o wszystkim, co trzeba zrobić tutaj? – spytał Garrow, zmuszając się do zniżenia głosu.
Eragon powiesił na hakach obok drzwi łuk i kołczan.
– Nie wiem, jak to zrobię – przyznał rozdrażnionym tonem. – Poza tym znalazłem dziś coś, co może być sporo warte.
Położył na stole kamień.
Garrow pochylił się nad nim. Jego wychudzona twarz przybrała jeszcze bardziej zachłanny wyraz, palce poruszyły się nieświadomie.
– Znalazłeś to w Kośćcu?
– Tak – odparł Eragon i wyjaśnił, co się stało. – A co gorsza, straciłem najlepszą strzałę; będę musiał wkrótce zrobić kolejne.
Długą chwilę wpatrywali się w pogrążony w półmroku kamień.
– Jak tam pogoda? – spytał w końcu wuj. Uniósł znalezisko i zacisnął na nim dłonie, jakby się bał, że nagle zniknie.
– Mroźna – odrzekł krótko Eragon. – Nie padało, ale co noc przychodził mróz.
Garrowa najwyraźniej zmartwiła ta informacja.
– Jutro będziesz musiał pomóc Roranowi zebrać resztkę chmielu. Jeśli zdążymy pozbierać też dynie, mróz nam nie zaszkodzi. – Oddał kamień Eragonowi. – Zatrzymaj go. Kiedy przybędą kupcy, dowiemy się, ile jest wart. Sprzedaż to pewnie najlepsze rozwiązanie. Im mniej mamy do czynienia z magią, tym lepiej... Czemu Horst zapłacił za mięso?
Eragon potrzebował zaledwie chwili, żeby opisać swą kłótnię ze Sloanem.
– Zupełnie nie rozumiem, co go tak rozzłościło.
Garrow wzruszył ramionami.
– Rok przed twoimi narodzinami żona Sloana, Ismira, rzuciła się z wodospadu Igualda. Od tego czasu Sloan nie zbliża się do Kośćca i nie chce mieć z nim do czynienia. Ale to nie powód, by odmówić sprzedaży mięsa. Chyba chciał zrobić ci na złość.
Eragon zachwiał się lekko i zamrugał ze znużeniem.
– Dobrze wrócić do domu.
Wzrok Garrowa złagodniał, wuj skinął głową. Eragon, potykając się, pomaszerował do swej izby, wepchnął kamień pod łóżko i runął na siennik. Dom. Po raz pierwszy od rozpoczęcia polowania odprężył się całkowicie, pozwalając, by zawładnął nim sen.Dar losu
Wieczorem po powrocie z Carvahall Eragon postanowił zbadać kamień, tak jak to uczynił Merlock. Zamknąwszy się w izbie, położył go na łóżku i szybko wybrał trzy stosowne narzędzia. Zaczął od drewnianego młotka: lekko postukał nim w kamień, który odpowiedział delikatnym brzękiem. Zadowolony, wziął następny młotek, z ciężkiej skóry. Uderzony kamień rozdźwięczał się żałośnie. W końcu Eragon sięgnął po metalowe dłuto. Metal nie zadrapał kamienia, sprawił jednak, iż wydał on z siebie najczystszy ton. Gdy dźwięk rozpłynął się w ciszy, Eragonowi wydało się, że słyszy słaby pisk.
Merlock twierdził, że kamień jest pusty – może wewnątrz kryje się coś cennego? Ale nie wiem jak go otworzyć. Z pewnością istniał powód, dla którego ktoś go oszlifował, lecz ktokolwiek wysłał kamień do Kośćca, nawet nie próbował go odzyskać. Owszem, może nie wie, gdzie jest, nie wierzę jednak, by mag dysponujący mocą pozwalającą przenieść kamień, nie potrafił go odszukać. Czy zatem był mi przeznaczony? Nie umiał odpowiedzieć na to pytanie. Ustępując w obliczu nierozwiązanej zagadki, zebrał narzędzia i odstawił kamień na półkę.
***
Tej nocy coś wyrwało go ze snu. Nadstawił ucha. Wokół panowała cisza. Niespokojnie sięgnął pod siennik i chwycił nóż. Odczekał kilka minut i ponownie osunął się w niebyt.
Nagle ciszę rozdarł pisk, gwałtownie przywracając go do rzeczywistości. Eragon wyskoczył z łóżka i wyciągnął nóż z pochwy. Przez chwilę majstrował przy hubce, wreszcie zapalił świecę. Drzwi były zamknięte. Choć pisk wydał mu się stanowczo zbyt głośny, by mogła go wydać mysz czy szczur, sprawdził pod łóżkiem. Nic. Usiadł na skraju siennika, przecierając zaspane oczy. Powietrze przeszył kolejny pisk. Eragon wzdrygnął się gwałtownie.
Skąd dobiegał ten dźwięk? Nic nie mogło się ukryć w podłodze czy ścianach, zbudowano je z solidnego drewna. To samo dotyczyło łóżka, a z pewnością zauważyłby, gdyby w nocy coś wczołgało się pod słomiany siennik. Jego wzrok spoczął na kamieniu. Zdjął go z półki, mimo woli przycisnął do ciała, i powiódł spojrzeniem po izbie. Nagle w uszach Eragona zadźwięczał kolejny pisk, odbijając się wibracjami w koniuszkach palców. Dobiegał z kamienia.
Kamień od początku stanowił wyłącznie powód frustracji i gniewu, a teraz jeszcze nie pozwalał mu spać! W dodatku nic sobie nie robił z wściekłych spojrzeń Eragona. Tkwił spokojnie na jego kolanach, od czasu do czasu popiskując. Wreszcie wydał z siebie bardzo głośny dźwięk i umilkł. Eragon odstawił go delikatnie i wślizgnął się pod kołdrę. Wszelkie tajemnice, jakie krył kamień, będą musiały poczekać do rana.
Gdy znów się obudził, do izby wpadała przez okno księżycowa poświata. Kamień kołysał się mocno na półce, uderzając o ścianę. W zimnych promieniach księżyca jego powierzchnia wydawała się biała, wyblakła. Eragon wyskoczył z łóżka, dzierżąc w dłoni nóż. Kamień znieruchomiał. Eragon patrzył z napięciem. I nagle kołysanie powróciło, jeszcze szybsze niż przedtem.
Zaklął pod nosem i zaczął się ubierać. Nie obchodziło go, jak cenny może okazać się kamień. Postanowił wynieść go z domu i zakopać. Kołysanie znów ustało; kamień umilkł. Zadygotał lekko, po czym poturlał się naprzód i z głośnym łoskotem runął na podłogę. Zaniepokojony Eragon cofnął się powoli w stronę drzwi, patrząc, jak kamień turla się ku niemu.
Nagle na gładkiej powierzchni pojawiło się pęknięcie, potem następne i jeszcze jedno. Eragon nie mógł oderwać od nich wzroku. Pochylił się, wciąż trzymając w dłoni nóż. Na szczycie kamienia, w miejscu gdzie krzyżowały się szczeliny, mały kawałek zakołysał się, jakby na czymś balansował, po czym uniósł się i opadł na podłogę. Po kolejnej serii pisków z otworu wynurzyła się niewielka ciemna główka, a za nią dziwne kanciaste ciało. Eragon zacisnął palce na rękojeści noża i zastygł bez ruchu. Wkrótce stworzenie wydostało się z kamienia, przez chwilę trwało nieruchomo, a potem śmignęło naprzód i oświetlił je księżyc.
Eragon cofnął się wstrząśnięty. Przed nim, zlizując resztki chroniącej go do niedawna błony, stał smok.Imię mocy
W drodze do domu Roran oświadczył:
– Dziś u Horsta zjawił się obcy, przyjechał z Therinsfordu.
– Jak się nazywa? – spytał Eragon, wymijając zamarzniętą kałużę i maszerując szybkim krokiem. Oczy i policzki piekły go od mrozu.
– Dempton. Przyjechał prosić, by Horst wykuł mu parę tulei. – Masywne nogi Rorana poruszały się szybko w śniegu, przecierając drogę Eragonowi.
– Czy Therinsford nie ma własnego kowala?
– Ma – wyjaśnił Roran – ale brak mu umiejętności. – Zerknął na Eragona i wzruszył ramionami. – Dempton potrzebuje tulei do młyna, rozbudowuje go. Zaproponował mi pracę. Jeśli ją przyjmę, wyjadę z nim, gdy przyjedzie je odebrać.
Młynarze pracowali cały rok. Zimą mełli wszystko, co przynosili im ludzie. W porze żniw kupowali ziarno, a później sprzedawali mąkę. To była ciężka, niebezpieczna praca. Ludzie we młynie często tracili palce bądź dłonie w olbrzymich żarnach.
– Powiesz Garrowowi? – spytał Eragon.
– Tak.
Na twarzy Rorana malował się posępny uśmiech.
– Po co? Wiesz, co myśli o każdym naszym wyjeździe. Jeśli coś powiesz, narobisz tylko kłopotów. Zapomnij o wszystkim i spokojnie zjemy obiad.
– Nie mogę. Zamierzam przyjąć tę pracę.
Eragon nagle się zatrzymał.
– Czemu? – Stali naprzeciw siebie, ich oddechy bielały w mroźnym powietrzu. – Wiem, że jest trudno o pieniądze, ale zdołamy jakoś przetrwać. Nie musisz wyjeżdżać.
– Nie, nie muszę, ale potrzebuję pieniędzy dla siebie. – Roran próbował ruszyć naprzód, lecz Eragon nawet nie drgnął.
– Po co ci one? – spytał ostro.
Jego kuzyn lekko uniósł ramiona i wyprostował się.
– Chcę się ożenić.
Eragona ogarnęło zdumienie i oszołomienie. Pamiętał, jak Katrina i Roran całowali się podczas wizyty kupców. Ale małżeństwo?
– Z Katriną? – spytał, choć właściwie nie potrzebował potwierdzenia.
Roran skinął głową.
– Pytałeś ją już?
– Jeszcze nie, ale wiosną, gdy będzie mnie stać na utrzymanie domu, spytam.
– W gospodarstwie jest zbyt wiele pracy, żebyś teraz wyjechał – zaprotestował Eragon. – Zaczekaj, aż będziemy gotowi do sadzenia.
– Nie. – Roran zaśmiał się. – Na wiosnę będę bardziej potrzebny. Ziemię trzeba zaorać, zasiać ziarno, wyrwać chwasty. Nie mówiąc o innych obowiązkach. Nie, to najlepsza pora na wyjazd. Teraz, gdy czekamy na zmianę pór roku. Poradzicie sobie z Garrowem beze mnie. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, wkrótce wrócę z żoną.
Eragon niechętnie przyznał, że Roran mówi z sensem. Pokręcił głową, sam jednak nie wiedział, czy kieruje nim zdumienie, czy też gniew.
– Pozostaje mi tylko życzyć ci szczęścia. Ale Garrow może nie przyjąć tych nowin zbyt dobrze.
– Zobaczymy.
Znów ruszyli naprzód. Cisza dzieliła ich niczym niewidzialna ściana. Eragon czuł niepokój w sercu; potrzebował czasu, nim spojrzy przychylnie na plany kuzyna. Gdy dotarli do domu, Roran nie poinformował Garrowa o swych zamierzeniach. Lecz Eragon był pewien, iż wkrótce to uczyni.
***
Niedługo potem wybrał się na spotkanie ze smokiem – pierwsze, odkąd ten przemówił do niego. Eragon podszedł doń z lękiem, świadom, że ma do czynienia z kimś równym sobie.
Eragon.
– Tylko to potrafisz powiedzieć? – warknął.
Tak.
Jego oczy otwarły się szerzej na tę niespodziewaną odpowiedź. Usiadł ciężko na ziemi. Do tego ma poczucie humoru. Co jeszcze? Pełnym irytacji gestem złamał stopą suchą gałąź. Słowa Rorana wprawiły go w paskudny nastrój. Poczuł pytającą myśl smoka, toteż opowiedział mu, co się stało. I gdy tak mówił, jego głos stawał się coraz donośniejszy, aż w końcu zaczął wrzeszczeć bezsensownie i wściekać się, póki złość mu nie przeszła. W bezsensownym odruchu uderzył pięścią o ziemię.
– Po prostu nie chcę, żeby odszedł – rzekł bezradnie.
Smok obserwował go obojętnie, słuchając, ucząc się. Eragon wymamrotał kilka starannie dobranych przekleństw i potarł oczy. Z namysłem spojrzał na smoka.
– Potrzebne ci imię. Słyszałem dziś kilka interesujących. Może jedno z nich ci się spodoba. – Zaczął w duchu przeglądać kolejne imiona z listy Broma, aż w końcu natrafił na dwa, które wydały mu się bohaterskie, szlachetne i miłe w brzmieniu. – Co powiesz na Vanilora bądź jego następcę Eridora? To były wspaniałe smoki.
Nie – odparł smok. Zdawało się, że bawią go te próby. Eragon.
– To moje imię, nie możesz go dostać. – Eragon potarł policzek. – Jeśli te ci się nie podobają, mam inne. – Zaczął wymieniać imiona z listy, lecz smok odrzucał je po kolei. Eragon miał wrażenie, że stworzenie śmieje się z czegoś, czego on sam nie rozumie. Na razie jednak nie przywiązywał do tego wagi. – Był jeszcze Ingothold, zabił... – Nagle urwał w chwili olśnienia.
O to chodzi! Wybierałem męskie imiona. Ty jesteś smoczycą!
Tak. Smoczyca z rozbawioną miną zwinęła skrzydła.
Teraz, gdy wiedział, czego szukać, wynalazł pół tuzina imion. Zastanawiał się nad Miremel, ale nie pasowało – w końcu było to imię brązowego smoka. Opheila i Lenora także zostały zdyskwalifkowane. Już miał się poddać, gdy przypomniał sobie ostatnie wymienione przez Broma imię. Eragonowi się spodobało, ale co powie smok?
Spytał zatem:
– Czy jesteś Saphirą?
Smoczyca spojrzała na niego mądrymi oczami. W głębi umysłu odczuł jej zadowolenie.
Tak.
Coś szczęknęło mu w głowie. Jej głos odbił się echem, jakby dobiegał z wielkiej oddali. Eragon uśmiechnął się szeroko w odpowiedzi. Saphira zaczęła mruczeć.Przyszły młynarz
Gdy zasiedli do obiadu, słońce już zaszło. Na dworze zerwał się ostry wiatr, który potrząsał domem. Eragon nie spuszczał wzroku z Rorana, czekając na nieuniknione. W końcu nadeszło.
– Zaproponowano mi pracę we młynie w Therinsfordzie... i zamierzam ją przyjąć.
Garrow powoli przeżuł ostatni kęs strawy i odłożył widelec. Wyprostował się na krześle, splótł palce za głową i wypowiedział jedno suche słowo:
– Czemu?
Roran wyjaśnił. Tymczasem Eragon z roztargnieniem dziobał widelcem jedzenie.
– Rozumiem – odparł Garrow. Umilkł, wpatrując się w powałę. Obaj chłopcy w bezruchu czekali na jego reakcję. – Kiedy zatem wyjeżdżasz?
– Co takiego? – spytał Roran.
Garrow pochylił się, w jego oczach rozbłysła iskierka.
– Sądziłeś, że cię zatrzymam? Miałem nadzieję, że szybko się ożenisz. Dobrze będzie, gdy rodzina znów zacznie się powiększać. Katrina to szczęściara, skoro może cię mieć.
Na twarzy Rorana odbiło się zdumienie, uśmiechnął się z ulgą.
– No to kiedy wyjeżdżasz? – powtórzył Garrow.
Jego syn odzyskał głos.
– Gdy Dempton wróci po tuleje do młyna.
Garrow skinął głową.
– Czyli za...
– Dwa tygodnie.
– Świetnie, mamy więc czas się przygotować. Dziwnie tu będzie bez ciebie. Ale jeśli wszystko ułoży się pomyślnie, nie potrwa to zbyt długo. – Uniósł wzrok i spojrzał na Eragona.
– Wiedziałeś o tym?
Eragon z ponurą miną wzruszył ramionami.
– Do dziś nie. To szaleństwo.
Jego wuj potarł dłonią twarz.
– Po prostu naturalna kolej rzeczy. – Dźwignął się z krzesła. – Wszystko będzie dobrze, to tylko kwestia czasu. Na razie jednak sprzątnijmy talerze.
Eragon i Roran pomogli mu w milczeniu.
Kilka następnych dni było bardzo trudnych. Eragon cały czas był poirytowany. Z nikim nie rozmawiał, zapytany udzielał krótkich, nieuprzejmych odpowiedzi. Wszędzie wokół siebie widział milczące oznaki zbliżającego się wyjazdu Rorana. Garrow szykował mu worek, ze ścian znikały przedmioty, w domu pojawiła się dziwna pustka. Dopiero po niecałym tygodniu uświadomił sobie, że oddalili się od siebie z Roranem. Gdy rozmawiali, słowa przychodziły im z trudem, niezręczne i wymuszone.
Saphira stanowiła balsam na troski Eragona. Z nią mógł rozmawiać swobodnie. Umysłem wyczuwała wszystkie jego emocje i rozumiała go lepiej niż ktokolwiek inny. Przed wyjazdem Rorana przeszła kolejny etap szybkiego wzrostu, zyskując dwanaście cali w kłębie. Była już wyższa niż Eragon, który odkrył, że niewielkie zagłębienie w miejscu, gdzie jej szyja łączyła się z ciałem, stanowi idealne siedzisko. Często odpoczywał tam wieczorami, drapiąc ją po szyi i wyjaśniając znaczenie różnych słów. Wkrótce zaczęła rozumieć wszystko, co mówił, i często komentowała jego uwagi.
Te chwile sprawiały Eragonowi niezwykłą przyjemność. Saphira była równie prawdziwa i skomplikowana jak każdy człowiek. Osobowość miała złożoną i czasami całkowicie obcą, lecz rozumieli się na niezwykłym, niedostępnym innym poziomie. Jej działania i myśli wciąż ujawniały nowe aspekty charakteru. Kiedyś schwytała orła, ale zamiast go zjeść, wypuściła, mówiąc: Żaden powietrzny łowca nie powinien skończyć jako ofiara. Lepiej zginąć w locie, niż umrzeć na ziemi.
Oświadczenie Rorana odsunęło w przyszłość plany Eragona, który zamierzał pokazać rodzinie Saphirę. Dodatkowo przyczyniły się do tego także jej własne ostrzeżenia. Nie miała ochoty się pokazywać, a on zgodził się z nią, częściowo z pobudek samolubnych. Wiedział, że w chwili gdy ujawni istnienie smoczycy, Roran i Garrow zasypią go pretensjami, oskarżeniami, słowami pełnymi lęku... Zatem zwlekał. Postanowił, że zaczeka na znak, iż nadeszła właściwa pora.
W noc przed wyjazdem Rorana Eragon poszedł z nim porozmawiać. Na stoliku stała lampa oliwna, oświetlając pokój ciepłym blaskiem. Słupki łóżka rzucały długie cienie na puste, sięgające powały półki. Roran owijał swe ubrania i dobytek kocem; ściągnięte mięśnie karku zdradzały napięcie. Zawahał się chwilę, podniósł coś z poduszki i podrzucił w dłoni. Był to wypolerowany kamyk, który Eragon podarował mu wiele lat wcześniej.
Roran chciał go włożyć do tobołka, ale zatrzymał się w pół ruchu i odłożył kamień na półkę.
Gardło Eragona ścisnęło się gwałtownie.
Wyszedł.O autorze
Głęboka miłość, jaką Christopher Paolini żywił do literatury fantasy i science fiction, natchnęła go do rozpoczęcia pisania debiutanckiej powieści Eragon. Pracę nad książką rozpoczął jako piętnastolatek, tuż po ukończeniu liceum. Obecnie ma lat dziewiętnaście i mieszka z rodziną w Paradise Valley w stanie Montana, gdzie pracuje nad Najstarszym, drugim tomem trylogii Dziedzictwo.
Więcej o Christopherze, Eragonie i Dziedzictwie możecie dowiedzieć się na stronie www.alagaesia.com.
Wiatr zawodził w ciemnościach, niosąc ze sobą woń, która mogłaby odmienić losy świata. Wysoki Cień uniósł głowę i zaczął węszyć w powietrzu. Wyglądał jak człowiek, tyle że miał szkarłatne włosy i rdzawoczerwone oczy.
Wzdrygnął się zdumiony. Wiadomość okazała się prawdą: byli tu. A może to pułapka? Rozważył wszystkie za i przeciw, po czym rzekł lodowatym głosem:
– Rozdzielcie się, ukryjcie za drzewami i krzakami. Musicie zatrzymać każdego, kto się tu zjawi... albo sami zginiecie.
Otaczająca go dwunastka urgali, uzbrojonych w krótkie miecze i okrągłe żelazne tarcze pokryte czarnymi symbolami, rozbiegła się, głośno szurając. One także przypominały ludzi o krzywych nogach i grubych masywnych ramionach, jakby stworzonych do tego, by miażdżyć w śmiertelnym uchwycie. Znad małych uszu wyrastały skręcone rogi. Potworne istoty ukryły się wśród poszycia, pomrukując głośno. Wkrótce szelest liści ucichł i w lesie znów zapanował spokój.
Cień wyjrzał na szlak zza grubego pnia drzewa. Żaden człowiek nie dostrzegłby niczego w takiej ciemności, dla niego jednak słabiutka poświata księżyca była jasna niczym promienie słońca zalewające drzewa. Widział wyraźnie i ostro najdrobniejszy szczegół. Trwał bez ruchu, nienaturalnie cicho, ściskając w dłoni długi jasny miecz. Wzdłuż klingi biegło cieniutkie kręte wyżłobienie. Broń była wystarczająco wąska, by wniknąć między żebra, ale też dość solidna, by przeciąć nawet najtwardszą zbroję.
Urgale nie widziały tak dobrze jak Cień, poruszały się po omacku niczym ślepi żebracy, niezdarnie wymachując bronią. Nagle ciszę przeszyło donośne pohukiwanie sowy. Czekali w napięciu, aż ptak odleci. Potwory zadrżały w zimnym nocnym powietrzu. Jeden z nich nastąpił ciężkim butem na gałązkę, która pękła z trzaskiem. Cień syknął gniewnie i urgale skuliły się przerażone. Z trudem zwalczył niesmak – cuchnęły zepsutym mięsem – i odwrócił głowę. To tylko narzędzia, nic więcej.
Minuty zamieniały się w godziny, a Cień z trudem opanowywał zniecierpliwienie. Woń musiała daleko wyprzedzać swych właścicieli. Nie pozwolił urgalom wstać ani się rozgrzać. Sobie także odmówił tego luksusu. Czuwał za drzewem, nieustannie obserwując szlak. Lasem zakołysał kolejny powiew wiatru. Tym razem woń była silniejsza. Podniecony, uniósł cienką wargę, odsłaniając zęby.
– Szykujcie się – szepnął.
Całe jego ciało wibrowało, czubek miecza zataczał nieduże kręgi. Trzeba było wielu knowań i bólu, by doprowadzić go do tej chwili. Nie mógł teraz przegrać, stracić wszystkiego.
Głęboko osadzone oczy urgali rozbłysły pod nawisami masywnych brwi. Stwory mocniej chwyciły broń. Cień pierwszy usłyszał brzęk: coś twardego uderzyło o kamień. Z mroku wyłoniły się niewyraźne plamy szarości, które zbliżały się z każdą chwilą.
Trzy białe konie niosły jeźdźców wprost w pułapkę. Dumnie unosiły głowy, ich grzywy falowały w blasku księżyca niczym żywe srebro.
Na pierwszym rumaku siedział elf o spiczastych uszach i eleganckim ukośnym zarysie brwi. Był smukły, lecz silny i gibki niczym rapier. Przez ramię przewiesił potężny łuk. U boku, naprzeciw kołczana pełnego strzał o lotkach z łabędzich piór, zwisał miecz.
Ostatni jeździec miał podobną jasną twarz i ostre rysy. W prawej dłoni trzymał długą włócznię, u jego pasa wisiał biały sztylet. Głowę okrywał mu kunsztownej roboty hełm, zdobiony bursztynem i złotem.
Między nimi jechała kruczowłosa elfia dama. Emanowała spokojem, jej ciemne oczy płonęły w okolonej czarnymi lokami twarzy. Strój miała prosty, co tylko podkreślało jej niezwykłą urodę. Do pasa przytroczyła miecz, a przez plecy przerzuciła długi łuk i kołczan. Przed sobą w siodle wiozła sakwę – co chwila zerkała na nią, jakby upewniając się, że wciąż tam jest.
Jeden z elfów przemówił, zniżając głos; Cień nie dosłyszał jego słów. Dama odpowiedziała władczo i jej strażnicy zamienili się miejscami: ten w hełmie wyjechał naprzód, pewniej chwytając włócznię. Bez żadnych podejrzeń minęli kryjówkę Cienia i kilka pierwszych urgali.
Cień już czuł smak zwycięstwa, gdy wtem wiatr gwałtownie zmienił kierunek i powiał w stronę elfów, niosąc ciężki smród urgali. Konie parsknęły gniewnie, zarzucając łbami. Jeźdźcy zesztywnieli, rozejrzeli się niespokojnie, błyskawicznie zawrócili wierzchowce i pogalopowali z powrotem.
Rumak elfiej damy wystrzelił naprzód, pozostawiając strażników daleko w tyle. Porzucając kryjówkę, urgale wypuściły za nimi deszcz czarnych strzał. Cień wyskoczył zza pnia i wykrzyknął:
– Garjzla!
Z jego ręki wytrysnął czerwony płomień, zalewając drzewa blaskiem barwy krwi. Promień trafił wierzchowca elfki, który runął na ziemię z ogłuszającym kwikiem. Elfka z nieludzką szybkością zeskoczyła mu z grzbietu, wylądowała lekko i obejrzała się przez ramię na strażników.
Śmiercionośne strzały urgali zdążyły już powalić oba elfy. Wojownicy spadli ze swych szlachetnych rumaków i legli na ziemi w kałużach krwi. Urgale rzuciły się ku nim.
– Za nią! – krzyknął Cień. – To ją chcę dostać!
Stwory wymamrotały coś w odpowiedzi i popędziły ścieżką.
Na widok dwóch martwych towarzyszy, z ust elfki dobył się cichy krzyk. Postąpiła krok ku nim, potem jednak przeklęła wrogów i śmignęła w las.
Podczas gdy urgale miotały się wśród pni, Cień wspiął się na sterczącą ponad wierzchołkami drzew granitową iglicę. Widział stamtąd cały otaczający ich las. Uniósł rękę, powiedział: „Böetq istalri!” i ćwierćmilowy odcinek lasu stanął w płomieniach. Z ponurą determinacją Cień wypalał kolejne fragmenty, aż w końcu miejsce pułapki otoczył pierścień ognia o średnicy półtorej mili – rozżarzona korona pośród ciemnych drzew. Zadowolony, obserwował uważnie krąg, pilnując, by ogień nie przygasł.
Obręcz ognia zacieśniała się, zmniejszając teren, który musiały przeszukać urgale. Nagle Cień usłyszał wrzaski i ochrypły krzyk. Pomiędzy drzewami dostrzegł poruszenie: trzy śmiertelnie ranione stwory runęły na ziemię. Ujrzał też elfkę, uciekającą przed pozostałymi urgalami.
Z niewiarygodną szybkością biegła w stronę granitowej iglicy. Cień obejrzał uważnie teren dwadzieścia stóp niżej, po czym skoczył i wylądował zręcznie tuż przed nią. Uskoczyła gwałtownie i rzuciła się biegiem ku ścieżce. Z jej miecza ściekała czarna krew urgali, plamiąc trzymaną w dłoni sakwę.
Rogate potwory wynurzyły się z lasu i otoczyły elfkę, odcinając jej drogę ucieczki. Osaczona, rozglądała się gwałtownie w poszukiwaniu wyjścia. Gdy go nie dostrzegła, wyprostowała się i z królewską wzgardą spojrzała na prześladowców. Cień podszedł do niej, unosząc rękę, napawając się bezradnością zdobyczy.
– Brać ją.
W chwili gdy urgale skoczyły naprzód, elfka otworzyła sakwę, coś wyjęła i upuściła ją na ziemię. W dłoniach trzymała duży szafirowy kamień, w którym odbijał się gniewny blask pożarów. Podniosła go nad głowę, jej wargi poruszyły się, formułując desperackie słowa.
– Garjzla! – rzucił gwałtownie Cień.
Z jego dłoni wystrzeliła kula czerwonego ognia i poleciała ku elfce, chyżo niczym strzała. Spóźniła się jednak. Na moment las zalała szmaragdowa poświata, kamień zniknął – a potem czerwony ogień powalił ją na ziemię.
Cień zawył z wściekłości i ruszył naprzód, uderzając gniewnie mieczem w drzewo. Klinga do połowy zagłębiła się w pniu i tkwiła tam, wibrując. Wystrzelił z dłoni dziewięć promieni energii, natychmiast zabijając urgale, po czym uwolnił miecz i podszedł do elfki.
Z jego ust posypały się proroctwa zemsty, wypowiedziane w potwornym, tylko jemu znanym języku. Zaciskając chude dłonie, spojrzał wściekle w niebo. Zimne gwiazdy patrzyły na niego spokojnie niczym obserwatorzy z innego świata. Z niesmakiem wykrzywił usta, po czym pochylił się nad nieprzytomną elfką.
Jej uroda, która zachwyciłaby każdego śmiertelnika, dla niego nic nie znaczyła. Sprawdził, czy kamień naprawdę zniknął, i przywołał czekającego wśród drzew wierzchowca. Przywiązawszy elfkę do siodła, wskoczył na grzbiet konia i ruszył naprzód.
Zgasił płomienie na swej drodze, ale reszcie pozwolił płonąć.Odkrycie
Eragon ukląkł na zdeptanej, zbrązowiałej trawie i fachowym okiem zmierzył ślady. Mówiły mu, że jelenie były na łące zaledwie pół godziny wcześniej; wkrótce zlegną na noc. Jego cel, niewielka, wyraźnie kuśtykająca na lewą przednią nogę łania wciąż wędrowała ze stadem. Dziwne, że dotarła tak daleko i nie padła ofiarą niedźwiedzia bądź wilka.
Niebo było czyste i ciemne. Wiał lekki wietrzyk. Znad otaczających go gór przypłynął srebrzysty obłok. Promienie ciężkiego księżyca w pełni, usadowionego między dwoma szczytami, zabarwiły krawędzie chmury na pomarańczowo. Z górskich lodowców i śnieżnych czap na wierzchołkach spływały po zboczach połyskliwe strumienie. Z dna doliny leniwie podnosiła się mgła, dość gęsta, by niemal przysłonić mu stopy.
Eragon miał piętnaście lat, od osiągnięcia wieku męskiego dzielił go niecały rok. Spod ciemnych brwi na świat spoglądały żywe, piwne oczy. Ubranie miał znoszone, u pasa wisiał w pochwie nóż myśliwski z kościaną rękojeścią. Futerał z koźlej skóry chronił cisowy łuk przed rosą. Na plecy zarzucił wzmocnioną drewnianą ramą torbę.
Jelenie zawiodły go daleko w głąb Kośćca, łańcucha dzikich, niezbadanych gór, biegnącego wzdłuż krainy Alagaësii. O górach tych krążyły niezwykłe opowieści i pochodziło stamtąd wielu równie niezwykłych ludzi. Otaczała je złowroga atmosfera, lecz Eragon nie lękał się Kośćca – był jedynym myśliwym z okolic Carvahall, który odważył się tropić zwierzynę wśród poszarpanych górskich skał.
Polowanie trwało już trzecią noc, powoli kończył mu się prowiant. Jeśli nie zdoła zabić łani, będzie musiał wrócić do domu z pustymi rękami. Rodzina potrzebowała mięsa – zima nadchodziła szybkimi krokami, a nie stać ich było na zakupy w Carvahall.
Eragon podniósł się i ruszył naprzód pewnym siebie krokiem przez skąpany w krwistym księżycowym blasku las. Podążał w stronę polany, na której z pewnością spoczęły jelenie. Drzewa przysłaniały niebo, rzucając na ziemię pierzaste cienie. Jedynie od czasu do czasu spoglądał na ślady; znał drogę.
Na skraju polany nałożył sprawnie cięciwę, wyciągnął trzy strzały, jedną założył, dwie trzymał w lewej dłoni. W promieniach księżyca widział około dwudziestu nieruchomych plam w miejscach, gdzie zwierzęta legły pośród trawy. Łania, o którą mu chodziło, znajdowała się na skraju. Lewą przednią nogę wyciągała niezgrabnie przed siebie.
Eragon powoli podkradł się bliżej, unosząc łuk. Wszystkie starania trzech ostatnich dni doprowadziły go do tej chwili. Po raz ostatni odetchnął głęboko – i w tym momencie nocą wstrząsnęła eksplozja.
Stado śmignęło naprzód. Eragon rzucił się za nim, pędząc przez trawę. Ognisty wiatr oparzył mu policzek. Chłopiec zahamował z lekkim poślizgiem i wypuścił strzałę, celując do uciekającej łani. Chybił o palec. Strzała poleciała ze świstem w ciemność. Eragon zaklął i obrócił się gwałtownie, odruchowo nakładając kolejną.
Za jego plecami, gdzie jeszcze przed chwilą leżały jelenie, widniał krąg osmalonych, dymiących drzew i traw. Wiele sosen straciło szpilki. Trawa na zewnątrz kręgu leżała płasko przy ziemi. W powietrzu unosiły się smużki dymu, niosące ze sobą woń spalenizny. Pośrodku czarnego kręgu leżał lśniący, niebieski kamień. Wśród spalenizny zaczęły pojawiać się pierwsze pasemka mgły, sięgające bezcielesnymi palcami w jego stronę.
Eragon długą chwilę czekał w napięciu, lecz jedyną rzeczą, jaka się poruszała, była mgła. Ostrożnie zwolnił cięciwę i pomaszerował naprzód, ciągnąc za sobą blady księżycowy cień. Po chwili stanął przed kamieniem. Trącił go strzałą i odskoczył. Nic się nie stało, toteż ostrożnie podniósł łup.
Natura nigdy nie zdołałaby do tego stopnia wygładzić kamienia. Jego nieskazitelna powierzchnia miała barwę ciemnego błękitu, przecinanego delikatną siatką białych żyłek. W dotyku kamień był zimny i śliski niczym stwardniały jedwab. Owalny, długi na stopę, ważył kilkanaście funtów, choć wydawał się lżejszy, niż powinien.
Eragon odkrył, że kamień fascynuje go i budzi lęk. Skąd się wziął, do czego służy? Nagle przyszła mu do głowy kolejna, bardziej niepokojąca myśl: czy znalazł się tu przypadkiem, czy też miał do mnie trafić? Jeśli stare opowieści nauczyły go czegokolwiek, to tego, że magię i tych, którzy się nią posługują, należy traktować z najwyższą ostrożnością.
Ale co miałbym z nim zrobić? Noszenie przy sobie kamienia niezbyt go pociągało. Istniała też szansa, że może okazać się niebezpieczny. Lepiej byłoby zostawić go tutaj. Eragon przez chwilę wahał się i o mało nie odrzucił znaleziska. Coś jednak go powstrzymało. Może przynajmniej zapłacę nim za jedzenie, pomyślał i, wzruszając ramionami, schował kamień do torby.
Polana była zbyt otwarta, by na niej bezpiecznie pozostać. Wcisnął się zatem z powrotem między pnie i rozłożył koc wśród sterczących w górę korzeni powalonego drzewa. Po zimnym posiłku złożonym z chleba i sera owinął się ciasno kocem i rozmyślając o tym, co się dziś wydarzyło, zasnął.Dolina Palancar
Następnego ranka słońce wzeszło w orszaku wspaniałych złocistoróżowych łun rozświetlających niebo. Powietrze było rześkie, słodkie i bardzo zimne. Na brzegach strumieni pojawił się lód, niewielkie kałuże całkiem zamarzły. Po śniadaniu złożonym z miski owsianki Eragon wrócił na polanę i starannie obejrzał zwęglony krąg. Światło dnia nie ujawniło żadnych nowych szczegółów, zawrócił więc i ruszył w stronę domu.
Stary zwierzęcy szlak był niezbyt wyraźny, miejscami zupełnie znikał. Ponieważ wydeptały go zwierzęta, często skręcał, lawirował i zataczał pętle. Lecz mimo wad nadal stanowił najbezpieczniejsze przejście przez góry.
Kościec był jednym z nielicznych miejsc, których król Galbatorix nie mógł nazwać swoimi włościami. Wciąż opowiadano historie o tym, jak połowa jego armii zniknęła po wejściu w pradawną puszczę. Zdawało się, że nad górskim łańcuchem na zawsze zawisła aura nieszczęścia, bólu i cierpienia. Choć drzewa sięgały tu wysoko, a niebo jaśniało nad głowami, tylko nieliczni mogli pozostać w Kośćcu dłużej bez groźnych wypadków. Eragon należał do tej grupki. Nie sprawił tego jakiś szczególny dar, lecz nieustanna czujność i dobry refleks. Od lat wędrował po górach, nadal jednak zachowywał ostrożność. Za każdym razem, gdy zdawało mu się, że poznał już wszystkie ich sekrety, zdarzało się coś, co dobitnie pokazywało, jak bardzo się myli – choćby pojawienie się kamienia.
Maszerował szybkim krokiem, pozostawiając za sobą kolejne staje. Późnym wieczorem dotarł na skraj stromego jaru. Daleko w dole płynęła rzeka Anora, która zmierzała do doliny Palancar. Zasilana setkami maleńkich strumieni, rwała ostro naprzód, uderzając brutalnie zagradzające jej drogę kamienie i skały. W powietrzu rozchodził się głuchy pomruk prądu.
Eragon rozbił obóz w zaroślach obok jaru. Przed zaśnięciem długo wpatrywał się we wschodzący księżyc.
***
Przez następne półtora dnia robiło się coraz zimniej. Eragon podróżował szybko, nie widział zbyt wielu zwierząt. Właśnie minęło południe, gdy usłyszał pierwszy szum zwiastujący bliskość wodospadu Igualda. Stopniowo szum zagłuszał wszystko, łącząc w sobie tysiące plusków. Szlak wiódł na wilgotne zbocze, z którego spływała rzeka, pędząc w dół po omszałych skałach.
Przed Eragonem rozciągała się dolina Palancar, widoczna niczym rozłożona w dole mapa. Podstawa wodospadu Igualda, leżąca ponad pół mili niżej, stanowiła północną granicę doliny. Nieco dalej leżał Carvahall, skupisko brązowych budynków. Z kominów ulatywał biały dym, jakby osada rzucała wyzwanie otaczającej ją głuszy. Z tej wysokości gospodarstwa przypominały niewielkie kwadratowe łaty, mniejsze niż czubek kciuka. Otaczała je ziemia – płowa bądź złocista, w miejscach gdzie martwe trawy kołysały się na wietrze. Rzeka Anora płynęła przez dolinę ku jej południowemu krańcowi. Woda połyskiwała w promieniach słońca. Hen, daleko mijała miasteczko Therinsford i samotną górę Utgard. Eragon nie wiedział, co leży dalej, słyszał jedynie, że potem Anora skręca na północ i wpada do morza.
Po krótkiej chwili cofnął się ze skalnego występu i ruszył szlakiem w dół, krzywiąc się ze zmęczenia. Gdy tam dotarł, zapadał już zmierzch, gasząc otaczające go kształty i kolory, i zamieniając świat w masę szarości. Nieopodal w półmroku połyskiwały światła Carvahall; domy rzucały długie cienie. Poza Therinsfordem Carvahall był jedynym miasteczkiem w dolinie Palancar, leżącym na odludziu wśród surowych, pięknych ziem. Oprócz kupców i myśliwych odwiedzało je niewielu podróżnych.
Domy zbudowano z solidnych drewnianych bali i wykończono niskimi dachami – niektóre pokryto dachówką, inne strzechą. Z kominów ulatywał dym o woni palonego drewna. Na dużych werandach gromadzili się ludzie, rozmawiali i dobijali targów. W kilkunastu oknach ustawiono lampy bądź świece. Eragon słyszał niosące się w wieczornym powietrzu głosy. Tymczasem kobiety krzątały się i wędrowały po miasteczku, zbierając mężów, upominając, że siedzą do późna.
Ruszył szybko naprzód, wymijając domy. Jego cel stanowił dom rzeźnika, solidny, szeroki budynek z kominem wypluwającym kłęby czarnego dymu.
Eragon pchnął drzwi. Ciepłą, przestronną izbę oświetlał ogień na kamiennym kominku. Z jednej strony zbudowano szeroką ladę. Podłogę pokrywała słoma. Wszystko było niezwykle czyste, jakby właściciel cały wolny czas spędzał na dłubaniu nawet w najwęższych szczelinach w poszukiwaniu choćby drobinki brudu. Za ladą stał rzeźnik Sloan, drobny mężczyzna w bawełnianej koszuli i długim, zakrwawionym fartuchu. U jego pasa kołysała się imponująca kolekcja noży. Twarz miał bladą, pokrytą śladami po ospie, oczy ciemne i podejrzliwe. Właśnie wycierał ladę szarą poszarpaną ścierką.
Na widok Eragona wykrzywił się w pogardliwym grymasie.
– No proszę, potężny myśliwy powraca w szeregi śmiertelników. Ile tym razem upolowałeś?
– Nic – przyznał krótko Eragon. Nigdy nie lubił Sloana. Rzeźnik zawsze traktował go z pogardą, jak kogoś nieczystego. Sloan, wdowiec, tolerował tylko jedną osobę – swą córkę Katrinę, którą uwielbiał.
– Zdumiewające – odparł teraz z udanym zaskoczeniem. Odwrócił się plecami do Eragona, zeskrobując coś ze ściany. – I dlatego tu przychodzisz?
– Tak – mruknął niechętnie Eragon.
– W takim razie pokaż mi pieniądze. – Gdy Eragon przestąpił z nogi na nogę i nie odpowiedział, Sloan zabębnił palcami o blat. – No dalej, masz je albo nie.
– W zasadzie nie mam żadnych pieniędzy, ale...
– Nie masz pieniędzy? – uciął ostro rzeźnik. – I chcesz dostać mięso? Czy inni kupcy rozdają swe towary? Mam ci je wręczyć bez zapłaty? Poza tym – dodał szybko – jest późno. Wróć jutro z pieniędzmi. Dziś już zamykam.
Eragon posłał mu gniewne spojrzenie.
– Nie mogę czekać do jutra, Sloanie. Ale nie stracisz na tym, wierz mi. Znalazłem coś, czym mogę zapłacić. – Dramatycznym gestem wyciągnął z torby kamień i położył go delikatnie na posiekanej ladzie. Znalezisko zalśniło w blasku tańczących płomieni.
– Prędzej ukradłeś – mruknął Sloan, pochylając się z zainteresowaniem.
Puszczając tę uwagę mimo uszu, Eragon spytał:
– Czy to wystarczy?
Sloan podniósł kamień i zważył go w dłoni. Przesunął palcami po gładkiej powierzchni, oglądając białe żyłki. W końcu odłożył go z namysłem.
– Ładny. Ale ile jest wart?
– Nie mam pojęcia – przyznał Eragon. – Lecz nikt nie zadałby sobie tyle trudu, by go obrobić, gdyby nie miał wartości.
– Niewątpliwie – powiedział Sloan z przesadną cierpliwością. – Ale jakiej wartości? Skoro nie wiesz, proponuję, byś znalazł kupca, który wie, albo przyjął ofertę: trzy korony.
– To głodowa oferta! Kamień musi być wart co najmniej dziesięć razy tyle – zaprotestował Eragon. Trzy korony nie wystarczyłyby na zakup mięsa nawet na tydzień.
Sloan wzruszył ramionami.
– Jeśli nie podoba ci się moja propozycja, zaczekaj do przyjazdu kupców. Tak czy inaczej, zmęczyła mnie już ta rozmowa.
Kupcy stanowili wędrowną grupę handlarzy, bajarzy i trefnisiów, którzy odwiedzali Carvahall każdej wiosny i zimy. Kupowali wszelkie towary, oferowane przez wieśniaków i miejscowych rolników, i sprzedawali to, czego trzeba, by przeżyć kolejny rok: ziarno, zwierzęta, tkaniny, sól i cukier.
Eragon jednak nie chciał czekać aż do ich przyjazdu. Mogło to potrwać jakiś czas, a rodzina potrzebowała mięsa natychmiast.
– Zgoda, przyjmuję – warknął.
– Doskonale, przyniosę ci mięso. Nie chodzi o to, że mnie to interesuje, ale skąd masz ten kamień?
– Dwie noce temu w Kośćcu...
– Wynoś się! – rzucił ostro Sloan, odpychając kamień.
Odskoczył wściekle na koniec lady i zaczął ścierać z noża zeschnięte plamy krwi.
– Czemu? – spytał Eragon.
Przyciągnął do siebie kamień, jakby chciał obronić go przed gniewem rzeźnika.
– Nie chcę mieć nic wspólnego z czymkolwiek, co pochodzi z tych przeklętych gór. Zabierz swój czarnoksięski kamień gdzie indziej.
Ręka Sloana ześlizgnęła się nagle z ostrza. Skaleczył palec, ale jakby tego nie zauważył. Nadal wycierał nóż, plamiąc go świeżą krwią.
– Odmawiasz mi sprzedaży?!
– Tak. Chyba że zapłacisz monetą – warknął Sloan i uniósł nóż, odsuwając się. – Idź, bo cię do tego zmuszę!
Drzwi za nimi otwarły się gwałtownie. Eragon obrócił się na pięcie, oczekując kłopotów. Do środka wmaszerował Horst, potężny, rosły mężczyzna. Za jego plecami dreptała córka Sloana, Katrina, wysoka szesnastolatka. Jej twarz miała zacięty wyraz. Eragona zdumiał widok dziewczyny – zwykle nie mieszała się do sporów ojca. Sloan zerknął czujnie na gości, po czym rzucił oskarżycielsko w stronę Eragona:
– On nie...
– Cisza – polecił Horst gromkim głosem.
Z trzaskiem rozprostował palce. Był kowalem, świadczył o tym potężny kark i przypalony skórzany fartuch. Podwinięte do łokci rękawy odsłaniały muskularne ręce. Pod koszulą było widać włochatą, umięśnioną pierś. Czarna, krzywo przystrzyżona broda wiła się wokół kanciastego podbródka.
– Sloan, co znów zrobiłeś? – zapytał.
– Nic. – Rzeźnik posłał Eragonowi mordercze spojrzenie i splunął. – Ten... chłopak przyszedł tu i zaczął zawracać mi głowę. Prosiłem, by wyszedł, ale się nie zgodził. Nawet mu groziłem, on jednak wciąż mnie ignorował! – Zdawało się, że mężczyzna kuli się na sam widok Horsta.
– To prawda? – spytał głośno kowal.
– Nie – odparł Eragon. – Ofiarowałem mu kamień jako zapłatę za mięso. Zgodził się. Gdy powiedziałem, że znalazłem go w Kośćcu, nie chciał go nawet dotknąć. Co za różnica, skąd pochodzi?
Horst spojrzał z ciekawością na kamień, po czym z powrotem skupił uwagę na rzeźniku.
– Czemu nie chcesz dobić targu, Sloanie? Sam też nie kocham Kośćca, ale jeśli problem stanowi wartość kamienia, wyłożę pieniądze.
Pytanie na moment zawisło w powietrzu, w końcu Sloan oblizał wargi.
– To mój kram – rzekł. – Mogę robić, co zechcę.
Przed Horsta wystąpiła Katrina i odrzuciła na plecy masę włosów, ogniście rudych niczym stopiona miedź.
– Ojcze, Eragon chce zapłacić. Daj mu mięso, a potem zjemy kolację.
Sloan niebezpiecznie zmrużył oczy.
– Wracaj do domu, to nie twoja sprawa. No już, idź!
Twarz Katriny stężała, lecz dziewczyna posłusznie wyszła z izby, wysoko unosząc głowę.
Eragon obserwował wszystko z aprobatą, nie śmiał się jednak wtrącać. Horst szarpnął brodę.
– Doskonale – rzucił z wyrzutem. – Możesz pohandlować ze mną. Co chciałeś kupić, Eragonie? – Jego głos odbił się echem w izbie.
– Co tylko zdołam.
Horst wyciągnął sakiewkę i odliczył stosik monet.
– Daj mi najlepsze pieczyste i steki. Tyle, by napełnić torbę Eragona. – Rzeźnik zawahał się, wodząc wzrokiem pomiędzy Horstem i Eragonem. – Odmowa sprzedania mi mięsa byłaby kiepskim pomysłem – ostrzegł łagodnie kowal.
Sloan zniknął z wściekłą miną w sąsiedniej izbie, z której po chwili dobiegły odgłosy rąbania, pakowania i ciche przekleństwa. Po kilku ciągnących się niemiłosiernie minutach wrócił, dźwigając naręcze opakowanego mięsa. Jego twarz niczego nie wyrażała. Przyjął pieniądze Horsta i zaczął czyścić nóż.
Kowal zebrał mięso i wymaszerował na zewnątrz. Eragon pośpieszył za nim, dźwigając swą torbę i kamień. Twarze owiało im rześkie nocne powietrze, ożywcze po stęchłej atmosferze kramu.
– Dziękuję ci, Horście. Wuj Garrow się ucieszy.
Horst zaśmiał się cicho.
– Nie dziękuj mi, od dawna chciałem to zrobić. Sloan to paskudny złośnik, odrobina pokory dobrze mu zrobi. Katrina usłyszała, co się dzieje, i pobiegła po mnie. Dobrze, że przyszedłem, bo o mało nie doszło między wami do rękoczynów. Niestety, wątpię, czy następnym razem zechce obsłużyć ciebie bądź twoją rodzinę, nawet jeśli będziecie mieć monety.
– Czemu tak się zeźlił? Nigdy nie byliśmy przyjaciółmi, ale zawsze przyjmował pieniądze. I nigdy nie widziałem, by tak traktował Katrinę. – Eragon rozwiązał torbę.
Horst wzruszył ramionami.
– Spytaj wuja, wie o tym więcej niż ja.
Eragon schował mięso do torby.
– Teraz mam jeszcze jeden dodatkowy powód, by pośpieszyć do domu: rozwiązać tę zagadkę. Proszę, należy do ciebie. – Uniósł kamień.
Kowal zaśmiał się cicho.
– Nie, zatrzymaj swój dziwaczny kamień. Co do zapłaty, Albriech zamierza na wiosnę wyjechać do Feinster, chce zostać mistrzem kowalskim. Będę potrzebował pomocnika. Możesz przyjść i odpracować dług w wolnych chwilach.
Zachwycony Eragon lekko pochylił głowę. Horst miał dwóch synów, Albriecha i Baldora, obaj pracowali w kuźni. Zastąpienie jednego z nich było doprawdy hojną ofertą.
– Jeszcze raz ci dziękuję! Chętnie będę u ciebie pracował. – Cieszył się, że przynajmniej w przyszłości odpłaci Horstowi. Wuj nigdy nie przyjąłby jałmużny. Nagle Eragon przypomniał sobie, co powiedział kuzyn, gdy wyruszał na łowy. – Roran chciał, żebym przekazał Katrinie wiadomość, ale nie mogę. Zechcesz zrobić to za mnie?
– Oczywiście.
– Chce, żeby wiedziała, że Roran przyjedzie tu, gdy tylko przybędą kupcy, i że wtedy się spotkają.
– To wszystko?
Zakłopotany Eragon pokręcił głową.
– Chce też, żeby wiedziała, że jest najpiękniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek widział, i że myśli tylko o niej.
Twarz Horsta rozjaśnił szeroki uśmiech. Kowal mrugnął do Eragona.
– Uu, to poważna sprawa, co?
– O tak – odparł Eragon z uśmiechem. – Mógłbyś też podziękować jej ode mnie? To miłe, że broniła mnie przed ojcem. Mam nadzieję, że jej nie ukarze. Gdybym wpędził ją w kłopoty, Roran byłby wściekły.
– Nie przejmowałbym się tym. Sloan nie wie, że mnie wezwała, więc wątpię, by potraktował ją zbyt ostro. Zjesz z nami wieczerzę?
– Przykro mi, ale nie mogę, Garrow na mnie czeka – odparł Eragon, z powrotem zawiązując torbę. Zarzucił ją na plecy i ruszył drogą, unosząc dłoń w pożegnalnym geście.
Ciężar mięsa zmusił go do spowolnienia kroku. Bardzo chciał znaleźć się już w domu, maszerował więc ze zdwojoną energią. Miasteczko skończyło się nagle, Eragon pozostawił za sobą jego ciepłe światła. Perłowy księżyc wyjrzał zza gór, zalewając ziemię upiornym mlecznym blaskiem. Wszystko wokół wyglądało jak wybielone i płaskie.
Pod koniec wędrówki Eragon skręcił z traktu, który nadal wiódł na północ. Ścieżka biegła wśród sięgających pasa traw na szczyt pagórka, skrytego w cieniu potężnych wiązów. Z góry Eragon ujrzał światełko w oknie.
Dom miał dach kryty dachówką i ceglany komin. Okapy sterczące nad bielonymi ścianami rzucały na ziemię cień. Przy jednej ze ścian zabudowanej werandy ułożono stos porąbanych drew na opał. Z drugiej ustawiono narzędzia rolnicze.
Gdy wprowadzili się tu po śmierci żony Garrowa, Marian, dom stał opuszczony przez pół wieku. Znajdował się dziesięć mil od Carvahall, dalej niż jakikolwiek inny budynek. Ludzie uważali tę odległość za niebezpieczną, bo w razie kłopotów rodzina nie mogła polegać na pomocy z miasteczka, lecz wuj Eragona nie chciał ich słuchać.
Sto stóp od domu trzymali w szarobrązowej stodole dwa konie, Birkę i Brugha, oraz kury i krowę. Czasami także świnię, w tym roku jednak nie stać ich było na zakup prosiaka. Między sąsiekami stał wóz. Na skraju pól gęsty szpaler drzew znaczył miejsce, w którym płynęła rzeka.
Gdy znużony Eragon dotarł do werandy, ujrzał sylwetkę poruszającą się za oknem.
– Wuju, to ja, Eragon, wpuść mnie.
Niewielka okiennica trzasnęła cicho i drzwi otwarły się szeroko.
Na progu stał Garrow. Znoszone ubranie wisiało na nim jak szmaty na strachu na wróble. W wychudzonej twarzy pod czupryną siwiejących włosów lśniły ciemne oczy. Wyglądał jak człowiek, którego częściowo zmumifikowano, nim odkryto, że wciąż jeszcze żyje.
– Roran śpi – odparł na nieme pytanie Eragona.
Latarnia migotała na drewnianym stole, tak starym, że włókna drewna sterczały z powierzchni niczym olbrzymi odcisk palca. Obok kuchni, na ścianie, na domowej roboty gwoździach, wisiały rzędy naczyń. Drugie drzwi prowadziły do pozostałej części domu. Podłogę wyłożono deskami, wypolerowanymi do połysku setkami tysięcy kroków.
Eragon zdjął z pleców torbę i wypakował ją.
– Co to, kupiłeś mięso? Skąd wziąłeś pieniądze? – spytał ostro wuj na widok paczek.
Eragon odetchnął głęboko.
– Nie, Horst je nam kupił.
– Pozwoliłeś mu zapłacić? Mówiłem już, że nie będę błagał o jedzenie. Jeśli nie umiemy wykarmić się sami, równie dobrze możemy przenieść się do miasteczka. Nim się obejrzysz, zaczną przysyłać nam stare ubrania i pytać, czy przetrwamy zimę. – Twarz Garrowa pobladła z gniewu.
– Nie przyjąłem jałmużny – warknął Eragon. – Horst zgodził się, żebym odpracował dług na wiosnę. Potrzebuje kogoś do pomocy, bo Albriech wyjeżdża.
– A skąd weźmiesz czas, by mu pomóc? Zapomnisz o wszystkim, co trzeba zrobić tutaj? – spytał Garrow, zmuszając się do zniżenia głosu.
Eragon powiesił na hakach obok drzwi łuk i kołczan.
– Nie wiem, jak to zrobię – przyznał rozdrażnionym tonem. – Poza tym znalazłem dziś coś, co może być sporo warte.
Położył na stole kamień.
Garrow pochylił się nad nim. Jego wychudzona twarz przybrała jeszcze bardziej zachłanny wyraz, palce poruszyły się nieświadomie.
– Znalazłeś to w Kośćcu?
– Tak – odparł Eragon i wyjaśnił, co się stało. – A co gorsza, straciłem najlepszą strzałę; będę musiał wkrótce zrobić kolejne.
Długą chwilę wpatrywali się w pogrążony w półmroku kamień.
– Jak tam pogoda? – spytał w końcu wuj. Uniósł znalezisko i zacisnął na nim dłonie, jakby się bał, że nagle zniknie.
– Mroźna – odrzekł krótko Eragon. – Nie padało, ale co noc przychodził mróz.
Garrowa najwyraźniej zmartwiła ta informacja.
– Jutro będziesz musiał pomóc Roranowi zebrać resztkę chmielu. Jeśli zdążymy pozbierać też dynie, mróz nam nie zaszkodzi. – Oddał kamień Eragonowi. – Zatrzymaj go. Kiedy przybędą kupcy, dowiemy się, ile jest wart. Sprzedaż to pewnie najlepsze rozwiązanie. Im mniej mamy do czynienia z magią, tym lepiej... Czemu Horst zapłacił za mięso?
Eragon potrzebował zaledwie chwili, żeby opisać swą kłótnię ze Sloanem.
– Zupełnie nie rozumiem, co go tak rozzłościło.
Garrow wzruszył ramionami.
– Rok przed twoimi narodzinami żona Sloana, Ismira, rzuciła się z wodospadu Igualda. Od tego czasu Sloan nie zbliża się do Kośćca i nie chce mieć z nim do czynienia. Ale to nie powód, by odmówić sprzedaży mięsa. Chyba chciał zrobić ci na złość.
Eragon zachwiał się lekko i zamrugał ze znużeniem.
– Dobrze wrócić do domu.
Wzrok Garrowa złagodniał, wuj skinął głową. Eragon, potykając się, pomaszerował do swej izby, wepchnął kamień pod łóżko i runął na siennik. Dom. Po raz pierwszy od rozpoczęcia polowania odprężył się całkowicie, pozwalając, by zawładnął nim sen.Dar losu
Wieczorem po powrocie z Carvahall Eragon postanowił zbadać kamień, tak jak to uczynił Merlock. Zamknąwszy się w izbie, położył go na łóżku i szybko wybrał trzy stosowne narzędzia. Zaczął od drewnianego młotka: lekko postukał nim w kamień, który odpowiedział delikatnym brzękiem. Zadowolony, wziął następny młotek, z ciężkiej skóry. Uderzony kamień rozdźwięczał się żałośnie. W końcu Eragon sięgnął po metalowe dłuto. Metal nie zadrapał kamienia, sprawił jednak, iż wydał on z siebie najczystszy ton. Gdy dźwięk rozpłynął się w ciszy, Eragonowi wydało się, że słyszy słaby pisk.
Merlock twierdził, że kamień jest pusty – może wewnątrz kryje się coś cennego? Ale nie wiem jak go otworzyć. Z pewnością istniał powód, dla którego ktoś go oszlifował, lecz ktokolwiek wysłał kamień do Kośćca, nawet nie próbował go odzyskać. Owszem, może nie wie, gdzie jest, nie wierzę jednak, by mag dysponujący mocą pozwalającą przenieść kamień, nie potrafił go odszukać. Czy zatem był mi przeznaczony? Nie umiał odpowiedzieć na to pytanie. Ustępując w obliczu nierozwiązanej zagadki, zebrał narzędzia i odstawił kamień na półkę.
***
Tej nocy coś wyrwało go ze snu. Nadstawił ucha. Wokół panowała cisza. Niespokojnie sięgnął pod siennik i chwycił nóż. Odczekał kilka minut i ponownie osunął się w niebyt.
Nagle ciszę rozdarł pisk, gwałtownie przywracając go do rzeczywistości. Eragon wyskoczył z łóżka i wyciągnął nóż z pochwy. Przez chwilę majstrował przy hubce, wreszcie zapalił świecę. Drzwi były zamknięte. Choć pisk wydał mu się stanowczo zbyt głośny, by mogła go wydać mysz czy szczur, sprawdził pod łóżkiem. Nic. Usiadł na skraju siennika, przecierając zaspane oczy. Powietrze przeszył kolejny pisk. Eragon wzdrygnął się gwałtownie.
Skąd dobiegał ten dźwięk? Nic nie mogło się ukryć w podłodze czy ścianach, zbudowano je z solidnego drewna. To samo dotyczyło łóżka, a z pewnością zauważyłby, gdyby w nocy coś wczołgało się pod słomiany siennik. Jego wzrok spoczął na kamieniu. Zdjął go z półki, mimo woli przycisnął do ciała, i powiódł spojrzeniem po izbie. Nagle w uszach Eragona zadźwięczał kolejny pisk, odbijając się wibracjami w koniuszkach palców. Dobiegał z kamienia.
Kamień od początku stanowił wyłącznie powód frustracji i gniewu, a teraz jeszcze nie pozwalał mu spać! W dodatku nic sobie nie robił z wściekłych spojrzeń Eragona. Tkwił spokojnie na jego kolanach, od czasu do czasu popiskując. Wreszcie wydał z siebie bardzo głośny dźwięk i umilkł. Eragon odstawił go delikatnie i wślizgnął się pod kołdrę. Wszelkie tajemnice, jakie krył kamień, będą musiały poczekać do rana.
Gdy znów się obudził, do izby wpadała przez okno księżycowa poświata. Kamień kołysał się mocno na półce, uderzając o ścianę. W zimnych promieniach księżyca jego powierzchnia wydawała się biała, wyblakła. Eragon wyskoczył z łóżka, dzierżąc w dłoni nóż. Kamień znieruchomiał. Eragon patrzył z napięciem. I nagle kołysanie powróciło, jeszcze szybsze niż przedtem.
Zaklął pod nosem i zaczął się ubierać. Nie obchodziło go, jak cenny może okazać się kamień. Postanowił wynieść go z domu i zakopać. Kołysanie znów ustało; kamień umilkł. Zadygotał lekko, po czym poturlał się naprzód i z głośnym łoskotem runął na podłogę. Zaniepokojony Eragon cofnął się powoli w stronę drzwi, patrząc, jak kamień turla się ku niemu.
Nagle na gładkiej powierzchni pojawiło się pęknięcie, potem następne i jeszcze jedno. Eragon nie mógł oderwać od nich wzroku. Pochylił się, wciąż trzymając w dłoni nóż. Na szczycie kamienia, w miejscu gdzie krzyżowały się szczeliny, mały kawałek zakołysał się, jakby na czymś balansował, po czym uniósł się i opadł na podłogę. Po kolejnej serii pisków z otworu wynurzyła się niewielka ciemna główka, a za nią dziwne kanciaste ciało. Eragon zacisnął palce na rękojeści noża i zastygł bez ruchu. Wkrótce stworzenie wydostało się z kamienia, przez chwilę trwało nieruchomo, a potem śmignęło naprzód i oświetlił je księżyc.
Eragon cofnął się wstrząśnięty. Przed nim, zlizując resztki chroniącej go do niedawna błony, stał smok.Imię mocy
W drodze do domu Roran oświadczył:
– Dziś u Horsta zjawił się obcy, przyjechał z Therinsfordu.
– Jak się nazywa? – spytał Eragon, wymijając zamarzniętą kałużę i maszerując szybkim krokiem. Oczy i policzki piekły go od mrozu.
– Dempton. Przyjechał prosić, by Horst wykuł mu parę tulei. – Masywne nogi Rorana poruszały się szybko w śniegu, przecierając drogę Eragonowi.
– Czy Therinsford nie ma własnego kowala?
– Ma – wyjaśnił Roran – ale brak mu umiejętności. – Zerknął na Eragona i wzruszył ramionami. – Dempton potrzebuje tulei do młyna, rozbudowuje go. Zaproponował mi pracę. Jeśli ją przyjmę, wyjadę z nim, gdy przyjedzie je odebrać.
Młynarze pracowali cały rok. Zimą mełli wszystko, co przynosili im ludzie. W porze żniw kupowali ziarno, a później sprzedawali mąkę. To była ciężka, niebezpieczna praca. Ludzie we młynie często tracili palce bądź dłonie w olbrzymich żarnach.
– Powiesz Garrowowi? – spytał Eragon.
– Tak.
Na twarzy Rorana malował się posępny uśmiech.
– Po co? Wiesz, co myśli o każdym naszym wyjeździe. Jeśli coś powiesz, narobisz tylko kłopotów. Zapomnij o wszystkim i spokojnie zjemy obiad.
– Nie mogę. Zamierzam przyjąć tę pracę.
Eragon nagle się zatrzymał.
– Czemu? – Stali naprzeciw siebie, ich oddechy bielały w mroźnym powietrzu. – Wiem, że jest trudno o pieniądze, ale zdołamy jakoś przetrwać. Nie musisz wyjeżdżać.
– Nie, nie muszę, ale potrzebuję pieniędzy dla siebie. – Roran próbował ruszyć naprzód, lecz Eragon nawet nie drgnął.
– Po co ci one? – spytał ostro.
Jego kuzyn lekko uniósł ramiona i wyprostował się.
– Chcę się ożenić.
Eragona ogarnęło zdumienie i oszołomienie. Pamiętał, jak Katrina i Roran całowali się podczas wizyty kupców. Ale małżeństwo?
– Z Katriną? – spytał, choć właściwie nie potrzebował potwierdzenia.
Roran skinął głową.
– Pytałeś ją już?
– Jeszcze nie, ale wiosną, gdy będzie mnie stać na utrzymanie domu, spytam.
– W gospodarstwie jest zbyt wiele pracy, żebyś teraz wyjechał – zaprotestował Eragon. – Zaczekaj, aż będziemy gotowi do sadzenia.
– Nie. – Roran zaśmiał się. – Na wiosnę będę bardziej potrzebny. Ziemię trzeba zaorać, zasiać ziarno, wyrwać chwasty. Nie mówiąc o innych obowiązkach. Nie, to najlepsza pora na wyjazd. Teraz, gdy czekamy na zmianę pór roku. Poradzicie sobie z Garrowem beze mnie. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, wkrótce wrócę z żoną.
Eragon niechętnie przyznał, że Roran mówi z sensem. Pokręcił głową, sam jednak nie wiedział, czy kieruje nim zdumienie, czy też gniew.
– Pozostaje mi tylko życzyć ci szczęścia. Ale Garrow może nie przyjąć tych nowin zbyt dobrze.
– Zobaczymy.
Znów ruszyli naprzód. Cisza dzieliła ich niczym niewidzialna ściana. Eragon czuł niepokój w sercu; potrzebował czasu, nim spojrzy przychylnie na plany kuzyna. Gdy dotarli do domu, Roran nie poinformował Garrowa o swych zamierzeniach. Lecz Eragon był pewien, iż wkrótce to uczyni.
***
Niedługo potem wybrał się na spotkanie ze smokiem – pierwsze, odkąd ten przemówił do niego. Eragon podszedł doń z lękiem, świadom, że ma do czynienia z kimś równym sobie.
Eragon.
– Tylko to potrafisz powiedzieć? – warknął.
Tak.
Jego oczy otwarły się szerzej na tę niespodziewaną odpowiedź. Usiadł ciężko na ziemi. Do tego ma poczucie humoru. Co jeszcze? Pełnym irytacji gestem złamał stopą suchą gałąź. Słowa Rorana wprawiły go w paskudny nastrój. Poczuł pytającą myśl smoka, toteż opowiedział mu, co się stało. I gdy tak mówił, jego głos stawał się coraz donośniejszy, aż w końcu zaczął wrzeszczeć bezsensownie i wściekać się, póki złość mu nie przeszła. W bezsensownym odruchu uderzył pięścią o ziemię.
– Po prostu nie chcę, żeby odszedł – rzekł bezradnie.
Smok obserwował go obojętnie, słuchając, ucząc się. Eragon wymamrotał kilka starannie dobranych przekleństw i potarł oczy. Z namysłem spojrzał na smoka.
– Potrzebne ci imię. Słyszałem dziś kilka interesujących. Może jedno z nich ci się spodoba. – Zaczął w duchu przeglądać kolejne imiona z listy Broma, aż w końcu natrafił na dwa, które wydały mu się bohaterskie, szlachetne i miłe w brzmieniu. – Co powiesz na Vanilora bądź jego następcę Eridora? To były wspaniałe smoki.
Nie – odparł smok. Zdawało się, że bawią go te próby. Eragon.
– To moje imię, nie możesz go dostać. – Eragon potarł policzek. – Jeśli te ci się nie podobają, mam inne. – Zaczął wymieniać imiona z listy, lecz smok odrzucał je po kolei. Eragon miał wrażenie, że stworzenie śmieje się z czegoś, czego on sam nie rozumie. Na razie jednak nie przywiązywał do tego wagi. – Był jeszcze Ingothold, zabił... – Nagle urwał w chwili olśnienia.
O to chodzi! Wybierałem męskie imiona. Ty jesteś smoczycą!
Tak. Smoczyca z rozbawioną miną zwinęła skrzydła.
Teraz, gdy wiedział, czego szukać, wynalazł pół tuzina imion. Zastanawiał się nad Miremel, ale nie pasowało – w końcu było to imię brązowego smoka. Opheila i Lenora także zostały zdyskwalifkowane. Już miał się poddać, gdy przypomniał sobie ostatnie wymienione przez Broma imię. Eragonowi się spodobało, ale co powie smok?
Spytał zatem:
– Czy jesteś Saphirą?
Smoczyca spojrzała na niego mądrymi oczami. W głębi umysłu odczuł jej zadowolenie.
Tak.
Coś szczęknęło mu w głowie. Jej głos odbił się echem, jakby dobiegał z wielkiej oddali. Eragon uśmiechnął się szeroko w odpowiedzi. Saphira zaczęła mruczeć.Przyszły młynarz
Gdy zasiedli do obiadu, słońce już zaszło. Na dworze zerwał się ostry wiatr, który potrząsał domem. Eragon nie spuszczał wzroku z Rorana, czekając na nieuniknione. W końcu nadeszło.
– Zaproponowano mi pracę we młynie w Therinsfordzie... i zamierzam ją przyjąć.
Garrow powoli przeżuł ostatni kęs strawy i odłożył widelec. Wyprostował się na krześle, splótł palce za głową i wypowiedział jedno suche słowo:
– Czemu?
Roran wyjaśnił. Tymczasem Eragon z roztargnieniem dziobał widelcem jedzenie.
– Rozumiem – odparł Garrow. Umilkł, wpatrując się w powałę. Obaj chłopcy w bezruchu czekali na jego reakcję. – Kiedy zatem wyjeżdżasz?
– Co takiego? – spytał Roran.
Garrow pochylił się, w jego oczach rozbłysła iskierka.
– Sądziłeś, że cię zatrzymam? Miałem nadzieję, że szybko się ożenisz. Dobrze będzie, gdy rodzina znów zacznie się powiększać. Katrina to szczęściara, skoro może cię mieć.
Na twarzy Rorana odbiło się zdumienie, uśmiechnął się z ulgą.
– No to kiedy wyjeżdżasz? – powtórzył Garrow.
Jego syn odzyskał głos.
– Gdy Dempton wróci po tuleje do młyna.
Garrow skinął głową.
– Czyli za...
– Dwa tygodnie.
– Świetnie, mamy więc czas się przygotować. Dziwnie tu będzie bez ciebie. Ale jeśli wszystko ułoży się pomyślnie, nie potrwa to zbyt długo. – Uniósł wzrok i spojrzał na Eragona.
– Wiedziałeś o tym?
Eragon z ponurą miną wzruszył ramionami.
– Do dziś nie. To szaleństwo.
Jego wuj potarł dłonią twarz.
– Po prostu naturalna kolej rzeczy. – Dźwignął się z krzesła. – Wszystko będzie dobrze, to tylko kwestia czasu. Na razie jednak sprzątnijmy talerze.
Eragon i Roran pomogli mu w milczeniu.
Kilka następnych dni było bardzo trudnych. Eragon cały czas był poirytowany. Z nikim nie rozmawiał, zapytany udzielał krótkich, nieuprzejmych odpowiedzi. Wszędzie wokół siebie widział milczące oznaki zbliżającego się wyjazdu Rorana. Garrow szykował mu worek, ze ścian znikały przedmioty, w domu pojawiła się dziwna pustka. Dopiero po niecałym tygodniu uświadomił sobie, że oddalili się od siebie z Roranem. Gdy rozmawiali, słowa przychodziły im z trudem, niezręczne i wymuszone.
Saphira stanowiła balsam na troski Eragona. Z nią mógł rozmawiać swobodnie. Umysłem wyczuwała wszystkie jego emocje i rozumiała go lepiej niż ktokolwiek inny. Przed wyjazdem Rorana przeszła kolejny etap szybkiego wzrostu, zyskując dwanaście cali w kłębie. Była już wyższa niż Eragon, który odkrył, że niewielkie zagłębienie w miejscu, gdzie jej szyja łączyła się z ciałem, stanowi idealne siedzisko. Często odpoczywał tam wieczorami, drapiąc ją po szyi i wyjaśniając znaczenie różnych słów. Wkrótce zaczęła rozumieć wszystko, co mówił, i często komentowała jego uwagi.
Te chwile sprawiały Eragonowi niezwykłą przyjemność. Saphira była równie prawdziwa i skomplikowana jak każdy człowiek. Osobowość miała złożoną i czasami całkowicie obcą, lecz rozumieli się na niezwykłym, niedostępnym innym poziomie. Jej działania i myśli wciąż ujawniały nowe aspekty charakteru. Kiedyś schwytała orła, ale zamiast go zjeść, wypuściła, mówiąc: Żaden powietrzny łowca nie powinien skończyć jako ofiara. Lepiej zginąć w locie, niż umrzeć na ziemi.
Oświadczenie Rorana odsunęło w przyszłość plany Eragona, który zamierzał pokazać rodzinie Saphirę. Dodatkowo przyczyniły się do tego także jej własne ostrzeżenia. Nie miała ochoty się pokazywać, a on zgodził się z nią, częściowo z pobudek samolubnych. Wiedział, że w chwili gdy ujawni istnienie smoczycy, Roran i Garrow zasypią go pretensjami, oskarżeniami, słowami pełnymi lęku... Zatem zwlekał. Postanowił, że zaczeka na znak, iż nadeszła właściwa pora.
W noc przed wyjazdem Rorana Eragon poszedł z nim porozmawiać. Na stoliku stała lampa oliwna, oświetlając pokój ciepłym blaskiem. Słupki łóżka rzucały długie cienie na puste, sięgające powały półki. Roran owijał swe ubrania i dobytek kocem; ściągnięte mięśnie karku zdradzały napięcie. Zawahał się chwilę, podniósł coś z poduszki i podrzucił w dłoni. Był to wypolerowany kamyk, który Eragon podarował mu wiele lat wcześniej.
Roran chciał go włożyć do tobołka, ale zatrzymał się w pół ruchu i odłożył kamień na półkę.
Gardło Eragona ścisnęło się gwałtownie.
Wyszedł.O autorze
Głęboka miłość, jaką Christopher Paolini żywił do literatury fantasy i science fiction, natchnęła go do rozpoczęcia pisania debiutanckiej powieści Eragon. Pracę nad książką rozpoczął jako piętnastolatek, tuż po ukończeniu liceum. Obecnie ma lat dziewiętnaście i mieszka z rodziną w Paradise Valley w stanie Montana, gdzie pracuje nad Najstarszym, drugim tomem trylogii Dziedzictwo.
Więcej o Christopherze, Eragonie i Dziedzictwie możecie dowiedzieć się na stronie www.alagaesia.com.
więcej..