Ernesto Verde. Ostateczna rozgrywka. Część 3 - ebook
Ernesto Verde. Ostateczna rozgrywka. Część 3 - ebook
Ostatni tom bestsellerowego cyklu "Upadłe diabły"!
Ernesto Verde – największy drań i kobieciarz, jakiego znamy. Życie towarzyskie oraz interesy to jego chleb powszedni. Dobry przyjaciel, ale słaby partner. Czy to się zmieni? Jego rzeczywistość nabiera innego wymiaru, kiedy wyjeżdża do Stanów. Pewnego dnia na jego drodze pojawia się śliczna Amerykanka, która za kilka miesięcy ma wyjść za jego wspólnika. Verde nie zamierza cofnąć się przed niczym. Faith staje się jego obsesją i pożądaniem. Nieszczęśliwa miłość czy gorący romans? Czy Ernesto i Faith postawią wszystko na jedną kartę i zaryzykują, dając się ponieść emocjom? Ostatni tom „Upadłych Diabłów” z gorącej Hiszpanii przeniesie nas wprost do serca Stanów. Czy w Verdem obudzi się diabeł i porwie nas w otchłań pożądania oraz własnych demonów? Jedno jest pewne, Ernesto nie da nam chwili wytchnienia. Jeśli szukasz prawdziwych emocji, to świat Ernesta ci je zapewni. Polecam! - Patrycja Różańska, autorka „Walcz o mnie” Ernesto Verde. Ostateczna rozgrywka” to idealne zwieńczenie trylogii napisanej przez autorkę, która z każdą kolejną powieścią czyni postępy. Przygotujcie się na temperament i seksapil w czystej postaci! Tego bohatera długo nie będziecie mogli zapomnieć! - Polecam! Czytelniczka
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8290-055-2 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział VI
Rozdział VII
Rozdział VIII
Rozdział IX
Rozdział X
Rozdział XI
Rozdział XII
Rozdział XIII
Rozdział XIV
Rozdział XV
Rozdział XVI
Rozdział XVII
Rozdział XVIII
Rozdział XIX
Rozdział XX
Rozdział XXI
Rozdział XXII
Rozdział XXIII
Rozdział XXIV
Rozdział XXV
Rozdział XXVI
Rozdział XXVII
Rozdział XXVIII
Rozdział XXIX
Rozdział XXX
Rozdział XXXI
Rozdział XXXII
Rozdział XXXIII
Rozdział XXXIV
Rozdział XXXV
Rozdział XXXVI
Rozdział XXXVI
Rozdział XXXVI
Rozdział XXXV
Rozdział XXXVI
Rozdział XXXVII
Rozdział XXXVIII
Rozdział XXXIX
Rozdział XL
Rozdział XLI
Rozdział XLII
Rozdział XLIV
Rozdział XLV
Rozdział XLVI
Epilog
KoniecRozdział I
Ernesto
Przyjazd do Stanów okazał się strzałem w dziesiątkę. Przełożyłem go o kilka miesięcy. Po śmierci Rafaela musiałem dojść do siebie, ale nie chciałem też zostawiać Victora, który przeżył odejście brata. Ja, będąc tutaj, zatraciłem się w interesach, by nie myśleć o niczym innym, tylko zająć czymś głowę, jednak on będąc tym młodszym, potrzebował więcej wsparcia, którego oczekiwał ode mnie. To była niepowetowana strata. Rafael był naszym bratem, naszą ostoją i naszym wsparciem, to on był tym najrozsądniejszym z naszej trójki.
Siedziałem w swoim biurze na Manhattanie i obserwowałem, jak krople deszczu spływają po szybie. Byłem postrzegany jako twardziel o nieskazitelnej opinii. Byłem silny – tak sobie wmawiałem. Jednak czasami przychodziły takie dni, kiedy tęskniłem za Madrytem, za bratem, moimi przyjaciółmi, za klubami. Życie wyglądało zupełnie inaczej, gdy byłem z dala od domu. Zawsze wmawiałem sobie, że poradzę sobie sam, że samotność nie jest taka zła. Myliłem się, brakowało mi Paca, Victora, Kima, a nawet dziewczyn, które czasem potrafiły grać na nerwach. Klub, który tu otworzyłem, pomału zdobywał serca nowojorczyków, chodziłem tam co wieczór, by mieć na wszystko oko. Nie miałem tu nikogo zaufanego, komu mogłem powierzyć sprawy mojego nowego interesu. Pomału klimatyzowałem się w mieście, zdobywałem znajomości, ale nie na tyle, by oddać komuś swoje maleństwo. To moje kolejne dziecko, o które muszę dbać. Chciałem już wychodzić z biura, kiedy na ekranie mojego komputera pojawiło się zdjęcie Victora. Usiadłem w fotelu i przycisnąłem zieloną słuchawkę. Ucieszyłem się, że do mnie dzwoni, zawsze wywoływał uśmiech na mojej twarzy.
– Cześć, Vic – rzuciłem zadowolony.
Widać było po nim, że ma za sobą wiele nieprzespanych nocy. Miał wory pod oczami będące zapewne rezultatem licznych imprez, na jego twarzy gościł dłuższy niż zwykle zarost, a włosy… one żyły swoim życiem.
– Przyjadę do Stanów, chcę z tobą porozmawiać – mówił nieco poważnym tonem.
Nie mogłem mu tego zabronić, może akurat poczuje się tutaj lepiej i dojdzie do siebie.
– Skoro tak, to będę na ciebie czekał – odparłem. – Powiedz tylko kiedy, a Napoleon zarezerwuje, co trzeba.
Napoleon to mój pracownik, moja prawa ręka w tych mniej legalnych interesach.
Victor zaśmiał się delikatnie. Zostawiłem go tam samego, mogłem się domyślić, że wsparcie przyjaciół to wciąż za mało. Byłem egoistycznym dupkiem. Los odebrał nam jednego brata, a ja zamiast zająć się tym młodszym, tym najbardziej emocjonalnym, spakowałem się i wyjechałem.
– Wszystko dobrze? – zagadnąłem.
– Tak, nie mogę się doczekać, aż do ciebie przyjadę – odparł.
Ja też się cieszyłem, mimo że miałem opory przed okazywaniem uczuć.
– Opowiadaj, co u was. Jak w klubie, jak sobie radzicie z Paulą? – Chciałem od razu wiedzieć, co się u nich dzieje.
Odkąd przyjechałem tutaj, żona Paca trzymała nad wszystkim pieczę. Zostawiłem brata i swój dobytek w odpowiednich rękach.
– Jest dobrze, ludzie przychodzą, codziennie mamy komplet.
Chciałem go czymś zająć, aby za dużo nie myślał o tym, co się stało.
– To co? Na niedzielę rezerwować? Pójdziemy na bankiet do mojego wspólnika – rzuciłem.
Victor pokiwał głową zadowolony. Przez chwilę jeszcze rozmawiałem z bratem, a potem do mojego gabinetu wszedł Napoleon, gotowy do drogi. Wziąłem marynarkę i skierowałem się do windy. Moje biuro nie było duże, wynająłem piętro nad biurem mojego wspólnika. Kilka pokoi, mój gabinet, to wszystko. Zjechaliśmy na parking podziemny. Napoleon otworzył tylne drzwi, a ja wsiadłem do samochodu. Ruszyliśmy do klubu. Spojrzawszy na zegarek, wiedziałem, że impreza trwa w najlepsze.
***
Napoleon zaparkował tuż przy wejściu. Wysiadłem, po czym od razu udałem się na górę, tak jak zawsze robiłem w Madrycie. Chciałem, aby Verde Paradise wyglądało tak samo zarówno w Stanach, jak i w domu. Z mojego przeszklonego biura mogłem wszystko uważnie obserwować, sprawować kontrolę. Nalałem sobie whisky do literatki i usiadłem do papierów. Odkąd tutaj jestem, nazbierało się ich całkiem sporo, cały czas nagminnie je przeglądam, uzupełniam, ale one rosną w szybkim tempie, jak tulipany na wiosnę. Ściany w pomieszczeniu były wyciszone, więc mogłem się skupić na pracy, nie słysząc niczego prócz swoich myśli. Dzięki programowi, który mam zainstalowany, widziałem, co się dzieje w klubach w Madrycie. Czułem się jak w domu. Na ekranie mojego telefonu pojawiło się powiadomienie, że jutro mam spotkanie z Chuckiem Mastertonem. Czas ubić kolejny interes, by móc ruszyć z naszą spółką i zacząć działać trochę bardziej legalnie.
Mój budzik jak zwykle zadzwonił za szybko. Miałem ochotę wyrzucić go z dwudziestego piętra i patrzeć, jak rozwala się na kawałki. Była ósma rano, a ja skończyłem pracować około piątej, ciągle jakieś niedogodności, krótszy sen i cała masa innych niedogodności. Wstałem niechętnie z łóżka i zarzuciłem szlafrok na nagie ciało. Mój kutas dał mi znać, że dawno nie miał kobiety. Przez to ciągłe zamieszanie z Paradise i nowy projekt nie miałem kiedy wyrwać laski, choćby na jedną noc.
– Musisz się uspokoić – powiedziałem do swojego przyrodzenia i udałem się pod prysznic.
Musiałem się szybko obudzić i doprowadzić do porządku. Wyszedłem spod letniego strumienia i wytarłem skórę. Poszedłem do garderoby, w której przeważały garnitury. Dziś postanowiłem włożyć jasnoszary w kratę, a do tego błękitną koszulę. Przejrzałem się kilka razy w lustrze i byłem gotowy na negocjacje. W kuchni jak zwykle czekała na mnie ciepła kawa z dwoma łyżeczkami cukru i mlekiem. Pomieszałem ją i napiłem się tego ożywiającego napoju. Zastanawiałem się, do czego zmierza moja współpraca z Mastertonem. Przez nowojorskie pisma byliśmy nazywani magnatami, coś w tym było. On prowadził doskonałe hotele, tu za oceanem, a ja kluby. Nie umknęło to uwadze opinii publicznej.
W tym mieście się nic nie ukryje – pomyślałem. Kiedy jesteś na świeczniku, każdy twój ruch jest publiczny, a wrogowie czekają na twoje potknięcie.
Dojechałem do naszego biura, dzisiejsze spotkanie odbywało się na piętrze Chucka. Przekazałem swojej sekretarce, że ma mnie z nikim nie łączyć przez cały dzień, i zleciłem jej zarezerwowanie naszego samolotu dla Victora, który ma się jutro zjawić w Stanach. Odłożyłem teczkę i udałem się do windy. Zjechałem piętro niżej i przywitałem się z piękną recepcjonistką, która posłała mi szeroki uśmiech.
– Magnolio – zwróciłem się do niej.
– Dzień dobry, panie Verde, pan Masterton czeka na pana u siebie – zakomunikowała, a ja puściłem jej oczko.
Miała coś w sobie, ale nie na tyle, że mógłbym robić z nią cokolwiek poza czułymi słówkami i całuskami w nosek. Ja potrzebowałem lwicy, takiej konkretnej kobiety. Rozglądałem się, krocząc korytarzami. Na ścianach wisiały różne fotografie, które przedstawiały hotele pod szyldem Mastertona.
Ciekawe – pomyślałem.
Poczułem, jak coś uderza w moją klatkę piersiową. Uniosłem wzrok i ujrzałem kobietę, która swoim wyglądem rozbroiłaby niejedną bombę. Jej ciało było smukłe, a włosy opadły na twarz, ale gdy je odgarnęła, oczy wygrały wszystko. Była piękna. Byłem wrażliwy na kobiece piękno, mój kolega w spodniach również to wyczuł.
– Bardzo pana przepraszam – odezwała się nieznajoma, jej głos był tak samo uwodzicielski jak wygląd.
– Nic się pani nie stało?
– Nie, dziękuję i przepraszam – odpowiedziała, zostawiając mnie samego.
Mogłem za nią pobiec i zapytać o numer, ale coś mi mówiło, że nie było to nasze ostatnie spotkanie. Nie wyglądała jak kurierka czy listonoszka, musiała tutaj pracować albo prowadzić jakieś interesy z Mastertonem. Obróciłem się za nią i odprowadziłem ją wzrokiem do windy. Była nieziemska, zadbana w każdym calu, kobieca i ociekała seksapilem. Dla niej mógłbym stracić głowę, zatracić się w niej, a później rzucić z mostu brooklyńskiego. W końcu ruszyłem z miejsca i zapukałem do drzwi, usłyszałem ciche „proszę”. Wszedłem do środka i przywitałem się ze swoim wspólnikiem.
– No powiem ci, Chuck, że w tej twojej firmie co jedna to lepsza – zażartowałem, ale ten sztywniak w garniturze skrojonym na miarę nie pojął mojego dowcipu.
Mówi się trudno.
Szykuje nam się wyjątkowo długa i nuda negocjacja – pomyślałem.