- W empik go
Erotyczny alfabet: K jak Kuguar - zbiór opowiadań - ebook
Erotyczny alfabet: K jak Kuguar - zbiór opowiadań - ebook
„Interesuje mnie tylko seks, nie chcę wplątywać się w żadne zobowiązania.
W pokoju zalega cisza. Powiedziała o słowo za dużo? Nagle wyrzuciła z siebie wszystko, co od dawna chodziło jej po głowie, popadła w amok. Tak po prostu. Spojrzała na Nicka. Nie ma czasu nawet zastanowić się nad tym, co mu właśnie naopowiadała, bo nagle on przerywa milczenie:
– Może mogę w tym pani pomóc".
Bohaterki zbioru „K jak kuguar" to doświadczone, silne kobiety, które w życiu przeszły niejedno i mogłoby się wydawać, że osiągnęły już wszystko. Do prawdziwego spełnienia brakuje im tylko jednego: młodego męskiego ciała, które dorówna im energią i seksualną wyobraźnią. Poznaj świat opowiadań, które udowadniają, że namiętność nie zna wieku i granic.
W skład zbioru wchodzi 12 opowiadań erotycznych:
Słowa nie są potrzebne
Świąteczne zakochanie
Pożądanie 11: Kochanek
Wolna kobieta
Vivian
W kąpieli z panią Nilsen
Uczeń
Parkingowy
Na skraju namiętności
Nauczyciel(ka)
MILF
Señora Alicia Tavares
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-271-1397-5 |
Rozmiar pliku: | 301 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Małgorzata stała przed otwartymi drzwiami starej, drewnianej szafy i kompletnie nie wiedziała, w co się ubrać. Zbliżała się dwudziesta pierwsza, a ona szła na spacer z psem – lecz tym razem nie był to zwyczajny spacer. Umówiła się z Grzegorzem, chłopakiem poznanym na Tinderze. Tak właśnie o nim myślała, jak o chłopaku, nie mężczyźnie. Był od niej o osiemnaście lat młodszy i nie umiała myśleć o dwudziestoośmiolatku jak o mężczyźnie. Sama jako kobieta bliżej pięćdziesiątki wcale nie czuła się staro, ale jednak ta przepaść wiekowa trochę ją onieśmielała.
Tak naprawdę zmaczowało ich przez zupełny przypadek. Przynajmniej z jej strony. Koleś na zdjęciu wyglądał na takiego w okolicach czterdziestki, a nie spojrzała na wiek, tym bardziej że nie miała ustawionych tak szerokich widełek. Taki młodzieniec w ogóle nie powinien jej się wyświetlić. A jednak. Tego, czego szukał u starszej kobiety, mogła się tylko domyślać.
Ujął ją inteligentną rozmową. Okazał się błyskotliwy, zabawny i wcale nienachalny. To dlatego w końcu zgodziła się na ten niezobowiązujący spacer. Chciała go poznać, była ciekawa, kim jest jej rozmówca. Wiedziała, czego może się spodziewać, on jechał zupełnie w ciemno, ponieważ nie udostępniała swoich zdjęć w internecie. Jako dość uznana psycholog wolała pozostać anonimowa i raczej nie chciała trafić przypadkiem na swojego pacjenta. Była ostrożna, jednak twierdziła, że przyjemności w życiu się jej należą. Jedną z takich przyjemności był niewątpliwie seks. Miała wysokie libido i nie uważała tego za nic złego. A że była od kilku lat samotną matką – ponieważ ojciec jej dzieci okazał się człowiekiem, z którym lepiej się rozstać niż prowadzić wspólny dom – seksu szukała dokładnie tam, gdzie się go szukało w tych czasach. Nie chciała wchodzić w długie związki, próbowała raz czy dwa, ale okazały się totalnymi niewypałami, dlatego sobie odpuściła. Nie miała na to czasu i ochoty, musiała zajmować się synem nastolatkiem i dorastającą córką. Widocznie nie była stworzona do długotrwałych relacji. Lecz niewątpliwie była stworzona do seksu, na szczęście nie miała z nim problemu. Wybierała mężczyzn w swoim wieku lub kilka lat młodszych, ponieważ nie byli jeszcze tacy zdziadziali. Potrzebowała sprawnych, silnych ciał. Okazało się, że ona także jest dla nich atrakcyjna, mimo że trochę przytyła i mogłaby zrzucić jakieś pięć kilogramów, które jej przeszkadzały. Im to jednak kompletnie nie wadziło. Lecieli na jej rude włosy i piegi, jakby to był jakiś afrodyzjak. No i prawdopodobnie ujmowała ich osobowością i szczerym uśmiechem. Była w tym wszystkim bardzo zmysłowa. To ich do niej ciągnęło. Ale zapewne również fakt, że nie oczekiwała od nich niczego więcej, żadnych związków, miłości, większej bliskości – choć oczywiście preferowała się z nimi spotykać częściej niż raz. Nie lubiła jednak nadto o nich myśleć po spotkaniach.
W końcu wybrała zwyczajne, niebieskie dżinsy, bo na szczęście wieczory, mimo ciepłych i słonecznych dni czerwcowych, stawały się chłodne i można było odetchnąć od ciepła, a oni umówili się, jakby nie było, do parku. Uznała, że nie ma co przesadzać. Narzuciła do tego ulubioną niebieską bluzę sportową z kapturem i adidasy. Wyglądała świeżo. Nikt nie dawał jej tylu lat, ile miała. Brali ją za młodszą. Ale oczywiście nie za osiemnastolatkę.
Wyjątkowo przed wyjściem z psem zrobiła makijaż. Podkreśliła zielone oczy cieniem, maznęła rzęsy tuszem, kości policzkowe zaakcentowała brzoskwiniowym różem, a usta – niezobowiązującym błyszczykiem. Uśmiechnęła się do swojego odbicia. Nie była klasyczną pięknością, ale jej uroda sprawiała wrażenie oryginalnej i zwracała uwagę. Kiedyś wstydziła się rudych włosów i piegów, ale polubiła je, gdy jej pierwszy mąż się nimi zachwycił – i ten zachwyt jej się udzielił. Polubiła nawet swoje wystające obojczyki i nieduże piersi. Ten facet pokazał jej, jaką przyjemność może dawać ciało. Uczył dotyku, rozbierał z pruderii i wstydu. Kładł ją na łóżku i powoli ściągał z niej ubrania, zachwycając się tym, co widzi. Całował każdy centymetr skóry, a później odsuwał się, by ją podziwiać, i prosił, by dotykała się sama. Robiła to jednocześnie ze wstydem i rosnącym pożądaniem. Jej palce dawały jej przyjemność, jego wzrok podgrzewał atmosferę, nadawał sens jej ciału i jej ruchom. Pokochała to tak, jak pokochała jego. On wprawdzie okazał się bardzo kochliwy i po Małgorzacie pokochał kolejną, Edytę, a później następną, imienia nie pamiętała. W każdym razie odszedł, a miłość do siebie jej została. Dlatego nie miała żalu. W pierwszej chwili – owszem, ale później jej przeszło, odpuściła sobie żale i rozpamiętywanie, ponieważ uznała, że tak naprawdę tylko sobie robi tym krzywdę. Zaczęła żyć, niczego nie żałując.
Wyszła z klatki dokładnie w momencie, gdy Grzegorz parkował naprzeciwko swoim czarnym motocyklem. Zrobił na niej wrażenie, gdy zsiadł z pojazdu i się wyprostował. Uznała, że przy nim nawet w ciemnym lesie czułaby się bezpiecznie. Zdjął kask i skinął jej głową. Uśmiech miał ciepły, wyglądał poważnie, ale w oczach odbijała się jego młodość. Małgorzata była onieśmielona, ale i on zdawał się skrępowany. Podali sobie dłonie i uścisnęli je w geście przywitania.
– Idziemy? – Głos miał głęboki. Kiwnęła głową.
Szli przez park, który powoli spowijała szarość. Dzień dobiegał końca. Za drzewami majaczył czerwono-żółty dysk z jednej strony i srebrny z drugiej.
– Chyba jest pełnia. – Małgorzata wskazała głową księżyc.
– I to truskawkowa – przytaknął.
– Truskawkowa? – zdziwiła się.
– Tak, to wyjątkowa pełnia, tak zwana superpełnia, księżyc jest wyjątkowo duży, ponieważ przechodzi przez najbliższy Ziemi punkt swojej orbity.
Spojrzała na niego z uznaniem. Zaimponował jej wiedzą.
Czarny kundelek podleciał z piłką, chcąc, by mu ją rzucić. Zrobiła to.
– To bardzo ciekawe. Czy taki księżyc ma na nas jakiś wyjątkowy wpływ?
– Księżyc zawsze ma na nas jakiś wpływ.
– A ten? – Zatrzymała się, spojrzała na Roberta i przekrzywiła głowę.
– To pełnia w Strzelcu, raczej pozytywna, chociaż mogą opaść pewne złudzenia.
– Możemy stracić skrzydła jak Ikar? – zapytała.
– Może trochę piór, może wystarczy je wyczyścić, by wzlecieć w górę.
– Wiesz, czasem potrzeba otwarcia ran i dobrze wyczyszczonych brudów, żeby zaznać świeżości.
– Masz takie rany?
– Mam nadzieję, że mam już tylko świeżość. – Zaśmiała się i ruszyli dalej. – To powiedz: co ty właściwie robisz na tym Tinderze? Czego szukasz?
– Hmm, swojej Małgorzaty. – Spojrzał na nią z łobuzerskim uśmiechem.
– „Któż to powiedział, że nie ma na świecie prawdziwej, wiernej, wiecznej miłości? A niechże wyrwą temu kłamcy jego plugawy język” – zacytowała.
– Powoli tracę nadzieję na odnalezienie tej jedynej.
– Może za bardzo chcesz?
– Można chcieć za bardzo? Po prostu chcę. – Wzruszył ramionami. Słońce już zaszło za drzewami i zaczął ich dopadać mrok.
– Można pragnąć desperacko, ale skoro jedynie „po prostu”, to masz szansę na znalezienie. Dobrze, że tracisz nadzieję jedynie powoli. Fajny z ciebie facet, myślę, że masz duże szanse na sukces.
– A nie myślisz, że dziewczyny wolą bad boyów?
– A ty jesteś dobrym chłopcem?
– Zwyczajnym.
– Słuchaj – klasnęła w dłonie – jakieś korzyści muszą być z naszej znajomości, znajdziemy ci żonę.
– To jakaś misja? Będziesz pisać ogłoszenie?
– Tak, właśnie, napiszę ci anons na Tinderze. Laski będą do ciebie uderzać drzwiami i oknami. Będzie w czym wybierać.
– Jeszcze później trzeba się wykazać.
– Nie znam cię długo, ale wydaje mi się, że jesteś ciekawym człowiekiem.
– A ty czego szukasz? – zmienił temat i skierował uwagę na nią.
– A ja szukam zabawy, przyjemności. Męża już miałam, nawet dwóch. Wystarczy. Zdradzisz mi, czemu przesunąłeś mnie w prawo w aplikacji?
– Twój opis mnie zafascynował, jest taki nieoczywisty. „Wzruszają mnie pływacy synchroniczni”? Co to w ogóle ma być?
Oboje się zaśmiali.
– Widzisz, umiem w opisy. Tobie też zrobimy.
– Lubię cię. – Zatrzymał się i delikatnie dotknął jej ramienia. To był przyjemny dotyk. Pomimo tego, że byli w mocno zalesionej i zakrzaczonej części parku, czuła się z nim bezpiecznie. A przecież go nie znała. Emanował jednak czymś dobrym.
– Ja też cię lubię – szepnęła. Znów podleciał jej pies i prosił się o uwagę. Przez chwilę szarpała się z nim piłeczką na sznurku, po czym mu ją rzuciła. Ruszyli dalej. Powietrze stało się rześkie, ale nie nieprzyjemne. Szli, milcząc, i to milczenie zupełnie jej nie ciążyło. Ten chłopak był taki akurat. Nie porwała jej fala namiętności, ale coś sprawiło, że lubiła przy nim być pomimo tego, że znali się jedynie krótką chwilę, okamgnienie.
Małgorzata zatrzymała się, gdy wyszli z gęstwiny, i przyjrzała się księżycowi. Był idealnie okrągły, miała wrażenie, że jest ciężki, ledwie wisi nad ziemią i jeszcze chwila, a opadnie. Patrzyli urzeczeni. Zrobiło się dobrze po dwudziestej trzeciej, czas uciekał szybko i przyjemnie.
– Chyba muszę powoli wracać. Dobrze, że moje dzieci już spokojnie mogą zostać same, ale za chwilę zaczną się martwić – stwierdziła.
– Wtedy zapewne zadzwonią – uznał logicznie. – Ale już rzeczywiście późno. Odprowadzę cię.
***
A jednak o nim myślała. Była w tym myśleniu miękkość przypominająca masę lodów roztopioną w upalny dzień i spływającą po nadgarstku. Te myśli oplatały ją niczym lepkie powietrze, które przyklejało się do skóry. Wracała w myślach do ich pocałunku, jeszcze w parku. Po prostu nachylił się nad nią, bo przecież był dużo wyższy, a jego miękkie usta dotknęły najpierw nieśmiało, a później już bardziej odważnie jej ust. Nic więcej nie zaszło. Całowali się kilkukrotnie w drodze powrotnej i to było słodkie, przyjemne, ok.
Włożyła białą sukienkę na ramiączkach sięgającą kolan i sandałki w tym samym kolorze. Szła przez betonową, nagrzaną Warszawę, oglądając ją zza okularów przeciwsłonecznych. Cały ten beton, bloki, chodniki, ulice odbijały ciepło. Jak mało kto lubiła taki skwar. Słońce budziło w niej dodatkową energię, ale też ochotę na seks. Zadzwoniła do jednego ze swoich kochanków, Łukasza, ale ten dziś nie mógł. Drugi lubił brutalny seks, a w niej tego dnia była powolność i łagodność. Miała ochotę delektować się i smakować. Przez chwilę zastanawiała się, czy powinna odezwać się do Grzegorza. Seks z o wiele młodszym mężczyzną wydawał się perwersją. Ta perwersja jawiła się jej jednak słodyczą. Pomyślała, że napisze, nic nie traci. Odpisał szybko: „Przyjedź, mam truskawki”. Odpowiedziała: „To ja kupię szampana”. Chochlik szczęścia wywinął fikołka w jej żołądku. Lubiła ten stan oczekiwania i niepewności jednocześnie. Nie wiedziała, co tak naprawdę ją czeka, ale chciała sprawdzić. Bardzo chciała.
***
W jego brązowych oczach zobaczyła niepewność. Zaprosił ją gestem do środka. Rozejrzała się po niewielkim mieszkaniu. Było jasne i mimo niewielu metrów wydawało się przestronne, pewnie dlatego, że nie posiadało jeszcze wszystkich mebli, nie było niepotrzebnie zagracone. Przywitał ją pocałunkiem. Wpadła w jego ramiona, czując, że mogłaby to całowanie się z nim bardzo polubić. Było niespieszne i nienatarczywe. Ten chłopak nigdzie się nie spieszył. Cieszył się jej obecnością i dawał niezobowiązującą przyjemność. To ona była ważna. Czuła to. Celebrował jej obecność. Nie seks sam w sobie, ale ich bliskość, którą właśnie budowali, by później móc się w niej rozgościć.
Usiedli na balkonie zalanym słońcem i zajadali się truskawkami, popijając je zimnym szampanem. Bąbelki przyjemnie łaskotały w język i szumiały w głowie. Małgorzata czuła, jak jej ciało się rozluźnia. Sięgnęła dłonią do karku i rozmasowała mięśnie. Grzegorz to zauważył, wstał, stanął za kobietą, odsunął jej dłoń i położył tam swoją. Zaczął powoli ugniatać. Małgorzata poddała się temu, przymykając oczy. Dawno nikt jej tak czule i z troską nie dotykał. Miała satysfakcjonujący seks, ale ten dotyk był inny. Grzegorz skupiał się na jej przyjemności.
– Myślę, że na łóżku może być nam znacznie wygodniej. – Doleciał do niej jego ciepły głos. To było ewidentne zaproszenie. Postanowiła je przyjąć.
– A pomasujesz mi też inne części ciała?
– Pomasuję wszystko, co będziesz chciała. – Jego głos troszkę się zmienił, stał się bardziej gardłowy. Mogła się założyć, że mężczyzna stojący za nią ma wzwód.
– To jest bardzo kusząca propozycja i bardzo mi się podoba. – Wstała z krzesła. – Prowadź, jeszcze nie wiem, gdzie masz sypialnię. – Puściła do niego oczko.
Rozbierali się niespiesznie, delektując się dotykiem i bliskością. Jej kochanek pachniał obietnicą zaspokojenia ciekawości i spełnienia. Poddawała się jego palcom, gdy ściągał z niej sukienkę, a następnie białe, koronkowe majteczki. Stanika nie miała, nie musiała go nosić, a upał sprzyjał swobodzie. Grzegorz pozbył się także swojego ubrania i ułożył obok Małgorzaty. Oboje leżeli na boku, twarzami skierowanymi do siebie, i dotykali się leniwie, poznając swoje ciała. Gładził jej ramię, przejechał opuszkami palców po dłoni i zjechał na biodra, gdzie na chwilę się zatrzymał, zataczając kółka. Powtarzała jego gesty z czułym zainteresowaniem. Dryfowali w tkliwym zachwycie nad sobą. Ona zachwycała się jego młodością, on jej miękkością, delikatnością i seksownością.
– Wiesz, ja nie mam dużego doświadczenia – szepnął w jej usta. – Do tej pory nie miałem zbyt wiele szczęścia.
– Może musiałeś spotkać Małgorzatę – odszepnęła mu. – Jeśli chcesz mi powiedzieć, że się stresujesz, to ja też – przyznała. Rzeczywiście czuła ten dreszczyk niepewności, który jednocześnie był dreszczykiem przyjemności pierwszego razu. Pierwsze razy są takie ekscytujące. Nowa osoba, nowe okoliczności, seks niby jest taki sam ze wszystkimi, a jednak zawsze inny. Nie wiedziała jeszcze, jaki będzie seks z Grzegorzem, ale wiedziała bardzo dobrze, że go chce. I na tę chwilę zupełnie jej to wystarczało. Nowość ją pobudzała, nakręcała.
Poczuła delikatne drżenie ciała Grzegorza. Wpadło w jakąś wibrację. Lubiła tę ich powolność. Przysunęła się do niego, objęła go ramieniem i zarzuciła nogę na jego biodro. Spletli się w ciasnym uścisku. Ich usta także się odnalazły. Były bardziej zachłanne niż ich ciała. Nie chciała niczego przyspieszać. Gdy się od siebie oderwali, leżeli tak usta w usta. Bez słów. Oddychając sobą nawzajem. Grzegorz masował jej kark, plecy, gładził wystające pośladki. Czuła jego rosnące podniecenie. Twardy penis ocierał się o jej uda.
Nagle przerwał. Znieruchomiał, jakby niespodziewana myśl przeszyła jego ciało. I rzeczywiście, oderwał się od niej, ale powoli, nie wykonując gwałtownych ruchów, i stanął przy łóżku. Sprawił, że niespodziewany wiatr dosięgnął jej skóry. Skąd wziął się ten powiew, nie wiedziała, ale zabrakło jej jego dotyku.
– Mam pomysł, chciałbym spróbować czegoś. Mogę? – Przekrzywił głowę jak dziecko. Był w tym taki uroczy. Zachciało jej się śmiać. Ale też doskonale widziała w nim mężczyznę. Wysoki, postawny, z ciemną brodą. Wyglądał na starszego niż w rzeczywistości. A jednak w słowach, gestach był jeszcze chłopakiem, który nie miał wielkiego doświadczenia z kobietami. Opowiadał jej o jednym związku, ale dziewczyna nie przepadała za seksem, i kilku przelotnych znajomościach. A jednak miała wrażenie, że intuicyjnie wiedział, co robić.
– Spróbujmy. – Uśmiechnęła się do niego. Klasnął w dłonie uradowany i wyszedł. Słyszała, że stuka szafkami w kuchni. Po chwili wrócił strapiony. W ręku trzymał słoik z czymś, czego nie mogła zidentyfikować.
– Myślałem, że mam nutellę. Bo o tym, że nie mam bitej śmietany, to wiedziałem. – Wykrzywił usta w grymasie. Zrozumiała, że chciał ją czymś wysmarować, by potem to z niej zlizywać.
– A co to jest? – Wskazała głową na słoik.
– Konfitura porzeczkowa mojej mamy. – Parsknął śmiechem, a ona wraz z nim. Chichotali jak wariaci.
– Dawaj ją – wyciągnęła rękę po słoik – tylko najpierw odkręć, mogę nie mieć tyle siły. – Wciąż wstrząsał nią śmiech. Podał jej odkręcony słoik. Wzięła go do ręki i zanurzyła palec w konfiturze, po czym seksownie włożyła go do ust i zlizała. – Mmmm, twoja mama ma talent kulinarny – przekomarzała się. Patrzył oniemiały, jak kobieta ponownie wkłada palec w słoik, a później rozsmarowuje konfiturę na swoich brzoskwiniowych, jasnych sutkach. Grzegorz przełknął ślinę. Małgorzata namalowała słodką linię na brzuchu, którą zakończyła tuż nad wzgórkiem łonowym.
Mężczyzna delikatnie wrócił na łóżko i nachylił się nad Małgorzatą. Całował ją według wskazówek, które mu zostawiła na swoim ponętnym ciele. Zataczał językiem kółka wokół jej sutków, drażniąc je i sprawiając, że stwardniały, wypinając się do jego ust. Ssał lekko i z wyczuciem. Małgorzata czuła mrowienie w podbrzuszu. Fale ciepła rozchodziły się po jej ciele, a w niej wzrastało napięcie. Grzegorz tymczasem znaczył trasę na jej skórze ciepłem i wilgocią. Zlizywał konfiturę z jej brzucha, schodząc niżej i niżej. Zatrzymał się na chwilę tam, gdzie kończyła się wyznaczona ścieżka, podniósł głowę, wyjął jej z rąk słoik, tym razem nałożył na swoje dwa palce, delikatnie rozłożył drugą ręką jej nogi i dotknął mokrej cipki. Wrażenie było niesamowite, konfitura była zimna, a jej wagina rozgrzana. Westchnęła i wypięła się na tę pieszczotę. Rozsmarowywał mazidło po jej wargach. Ślizgał się palcami, drażniąc łechtaczkę. Wypinała się do niego, a on drażnił ją i drażnił, doprowadzając na skraj. I wtedy porządnie oblizał swoje palce, a następnie włożył je w nią, wypełniając jej wnętrze i jednocześnie pocierając mocniej łechtaczkę.
Orgazm przyszedł niespodziewanie, rozlał się na całe jej ciało miękkimi falami. Drżała. Ale Grzegorz nie zakończył wcale wędrówki po jej ciele. Wyciągnął z niej palce, po czym schylił się i zaczął ją lizać zachłannie, spijając soki, które z niej wypływały, zmieszane ze słodyczą konfitury. Fale przyjemności napływały i odpływały, potęgowane pieszczotami. Nie wiedziała, czy orgazm jeszcze trwa, czy może już się skończył, czy to wciąż jeden, czy może kolejne. Poddawała się temu, krzycząc z rozkoszy. Gdy sztorm przycichł, Grzegorz zaczął całować jej uda, delikatnie je podgryzając. Smakował ją, bawił się, sprawdzał, jakby się uczył. Wycałował kostki jej nóg, jednocześnie wbijając palce w ponętne uda. Następnie zajął się palcami stóp. Całował je po kolei, ugniatając podeszwy. Małgorzata czuła się otoczona opieką, zrelaksowana i wypieszczona.
Grzegorz podniósł się i jednym, zwinnym ruchem przewrócił ją na brzuch. Krzyknęła zaskoczona.
– Obiecałem, że cię wymasuję – szepnął jej do ucha.
– Robisz to obłędnie. Wspaniały z ciebie kochanek – komplementowała go. Chciała, by to wiedział.
– Dziękuję. – Przygryzł płatek jej ucha, następnie kark. Delikatnie całował plecy, gładząc je także palcami. Na dłużej zatrzymał się przy pośladkach. – Kręcą mnie twoje piegi – powiedział i zaczął całować punktowo jej pośladki, by w końcu rozszerzyć je palcami. Wdarł się językiem pomiędzy nie i śmiało lizał odbyt, przyprawiając Małgorzatę o kolejne drżenie. Nie skończył na tym, wbił się palcami pomiędzy jej wargi i odnalazł mokrą dziurkę. Wszedł w nią ponownie palcami, ale jednym z nich naciskał nabrzmiałą łechtaczkę. W tym samym czasie jego język poczynał sobie śmiało w jej drugiej dziurce. Wkładał go rytmicznie i wyjmował. Kobieta czuła, że traci zmysły. Dawno nie było jej tak dobrze. Krzyknęła, a jej ciało napięło się, by po chwili rozpuścić się w jego dłoniach. Tym razem orgazm był jeszcze silniejszy. Targał nią w spazmach.
Grzegorz powoli wysunął się z niej, zagarnął do siebie i kołysał w ramionach. Czuła się bezpiecznie. Gdy w końcu jej ciało i oddech się uspokoiły, zapragnęła zaspokoić także jego. Jej usta powtarzały trasę jego ust. Całowała szyję, tors, gryzła sutki, kreśliła językiem kółka wokół pępka. Ale najważniejszy był jego penis. Twardy i sterczący czekał na nią. Przez chwilę pomyślała, że dawno tak się nie rozsmakowywała w seksie. Oni nie potrzebowali typowego stosunku, by cieszyć się sobą i zrobić sobie dobrze. Stwierdziła, że na to jeszcze przyjdzie czas, a teraz mogą poznać swoje ciała.
Najpierw złapała go w dłoń. Grzegorz westchnął i odrzucił głowę do tyłu. Widziała, że zamyka oczy. Dotknęła więc czubka językiem, zlizała słoną kroplę, która się tam znalazła, a zaraz po tym włożyła go do buzi i zaczęła lizać, najpierw niespiesznie, delikatnie, by zaraz ssać trochę mocniej, uważając jednak, by nie przesadzić. Do jej uszu dobiegały coraz głośniejsze jęki Grzegorza. Wiedziała, że jest tak nakręcony, iż długo nie wytrzyma. Złapała jego nabrzmiałego penisa u podstawy i zaczęła poruszać w górę i w dół, jednocześnie liżąc jego główkę i wsuwając ją w usta. Raz, drugi, trzeci. To już było dla niego za dużo. Wygiął się w łuk i krzyknął, a jego sperma wystrzeliła wprost w jej usta. Połykała zachłannie wszystko. Dopiero kiedy Grzegorz przestał wić się w spazmach orgazmu, wyjęła go z ust, puściła i podsunęła się w górę, by ponownie schować się w jego ramionach. Trwali tak w zachwycie.
– Mogę wziąć prysznic? Potrzebuję tego przed wyjściem. – Małgorzata przejechała paznokciem po jego brzuchu.
– Pewnie, a mogę z tobą? – On głaskał ją po rudych włosach.
– No to chodź. – Wyskoczyła z łóżka i zakręciła przed nim zalotnie pośladkami.
– Mrauuu – warknął i wyskoczył za nią.
Pod prysznicem myli swoje ciała z równą delikatnością, jaką okazywali sobie od początku. Małgorzata poczuła na pośladkach nabrzmiały penis Grzegorza. Obejmował ją od tyłu, namydlając piersi.
– Wejdź we mnie – poprosiła. I zrobił to. Powoli się w nią wpasowywał. Wchodził centymetr po centymetrze, rozgaszczał się w jej chętnym wnętrzu, aż w końcu dobił do końca i znieruchomiał. Trwali tak w tym bezruchu, lecz był on jedynie pozorny. Doskonale czuła, jak jego penis drga w jej środku, a jej cipka zaciska się na nim. Małgorzata spinała i rozluźniała mięśnie, masując ich oboje jednocześnie. Grzegorz ocierał się o nią torsem, drażniąc palcami jej sutki. Mijały sekundy, a może minuty. Napięcie w niej znów rosło, jak ciasto, które on wyrabiał. W końcu poruszył się delikatnie, wysunął z niej, by ponownie nabić ją na siebie. Czuła cudowne wypełnienie. Grzegorz powtórzył ten ruch powoli, niespiesznie, sycąc się chwilą. A ona wrzała. W jego rękach stawała się wulkanem, którego pomruki słyszeli oboje. Była tuż-tuż przed wybuchem. Tym razem Grzegorz pchnął mocniej, przyspieszył, zgniatając jej sutki. Dyszał do jej ucha, sam będąc na granicy. Wszedł w nią mocno raz jeszcze, puścił sutek i odnalazł łechtaczkę. Potarł i w tym momencie poczuła, jak jego penis staje się większy, rośnie w niej i wybucha. Jej ciało zareagowało, dostosowało się do niego, dopasowało i Małgorzata stała się Etną. Jej soki tryskały z niej w spazmach, tak jak soki Grzegorza ją zalewały. Stali tak, spleceni w uścisku pod mocnym strumieniem wody, aż w końcu musieli oderwać się od siebie.
***
– Dziękuję ci. – Małgorzata pocałowała Grzegorza prosto w usta, a później jeszcze w policzek. Przyciągnął ją do siebie.
– To ja ci dziękuję, to było… to było… – Szukał przez chwilę odpowiednich słów. – Brak mi słów.
– Wiem. Nie trzeba słów.
– Spotkamy się jeszcze?
– No nie wiem, muszę się zastanowić. – Zaśmiała się, wyswobodziła z jego objęć i wyszła z mieszkania.
Słońce szykowało się do snu, ale wciąż było jasno. Małgorzata szła z uśmiechem na ustach. Tego jej było trzeba. Niepotrzebnie obawiała się seksu z młodym chłopakiem. Dawno nie było jej tak rozkosznie. Czuła się wypieszczona i wyorgazmiona. Tak, zdecydowanie powinna się z nim jeszcze spotkać. A później znajdzie mu żonę. Żeby się chłopak nie marnował.ŚWIĄTECZNE ZAKOCHANIE – OPOWIADANIE EROTYCZNE
Wyszła i z wściekłości kopnęła oponę samochodu, jakby miało to w czymś pomóc. Śnieg zacinał coraz mocniej, a ona czuła, jak w oczach zbierają jej się łzy. Przetarła je szybko rękawem kurtki, naciągnęła mocniej czapkę i otworzyła drzwi.
– Dobra, będą sanki! – Optymizm i radość w jej głosie sprawiły, że oczy Konrada zabłysły. Od trzech godzin powtarzał jak zapętlony: „kiedy będziemy”, co stanowiło jedną z prób cierpliwości, którą zna każda mama sześciolatka. Pomogła mu ubrać rękawiczki, zawiązała mocniej szalik i zapięła kurtkę. Sanki kupiła z myślą o bożonarodzeniowym prezencie, ale teraz wydawało się to jedyną alternatywą, by dotrzeć do domu, do starego domu. Myślała, że akurat to miejsce jest absolutną przeszłością – gdy wyjeżdżała do miasta na studia, była przekonana, że nigdy tu nie wróci, a szczególnie że nie wróci z podkulonym ogonem. Życie to zweryfikowało z typową dla siebie brutalnością i brakiem litości. Jeszcze dwa lata temu nie przypuszczała, że zostanie bez niczego z dzieckiem, a teraz klęła na siebie i swoją lekkomyślność. Drań zostawił ją z dnia na dzień, wyprowadził się z wynajętego mieszkania, na które przestało ją stać szybciej, niż myślała. Gdy byli we dwoje, zapadła decyzja, że ona zajmuje się synem i domem i dorabia jako ilustrator bajek, a on utrzymuje rodzinę. Teraz wysyłał alimenty, które w kontekście jego zarobków wydawały się niepoważne, ale jak się okazało, miał dużo lepszego adwokata, a ona była załamana i przestraszona sytuacją. Wtedy jeszcze, przez całą sprawę rozwodową, która okazała się traumatyczna, była naiwna i myślała, że prawda coś znaczy. Nie chciała prać brudów, wyciągać kłótni, udowadniać zdrady, wtedy chciała, aby to wszystko po prostu się skończyło jak najszybciej. Jeden rok – tyle czasu upłynęło, nim przestała wierzyć w miłość, ale wierzyła jeszcze, beznadziejnie, w odpowiedzialność i ludzką przyzwoitość. Ostatnie miesiące pokazały, że o tych też może zapomnieć. Teraz była on i był Konrad, jej prezent od losu – gdy już myślała, że jest za stara na dziecko, i gdy przestali się starać, nagle się pojawił, wprowadzając w jej życie dużo radości i o dziwo sprawiając, że stała się silniejsza. Teraz, gdyby nie on, pewnie wpadłaby w depresję albo by się poddała, ale jego ufne spojrzenie sprawiało, że mogła przenosić góry, musiała. Miała czterdzieści siedem lat, sześciolatka i plan rozpoczęcia wszystkiego od nowa.
Dziecko i jedna torba – tyle się zmieściło na drewniane sanki. Przykryła Konrada kocem i pociągnęła. Chłopiec roześmiał się zadowolony, a ona modliła się w duchu, by nie okazało się, że przypłaci to wyjście zapaleniem płuc. Miała do przejścia trzy kilometry. Kiedyś chodziła tędy codziennie, na autobus do pobliskiej szkoły. Wioska, w której się wychowała, składa się z łącznie ośmiu domów. W tej chwili nie kojarzyła, aby ktoś z jej dawnej paczki mieszkał w Olchanach, zresztą kontakty dawno im się pozrywały, nawet te wirtualne.
– Mamo, zimno.
Odwróciła się i spojrzała na syna, miał zarumienione policzki.
– To wstawaj, pociągniesz trochę!
Szła koło niego i słuchała radosnego szczebiotu. Jej radośnie nie było. Wiedziała, w jakim stanie jest dom, przyjechała tu pięć tygodni wcześniej, zostawiając małego u ojca, i płakała na progu godzinę. Za czasów jej dzieciństwa już popadał w lekką ruinę, teraz należało skreślić słowo: „lekką”. Wydała ostatnie oszczędności na to, aby naprawiono stary piec kaflowy, oraz na hydraulika, który podłączył dom do wodociągów, i elektryka, który sprawdził i założył nową instalację. Spędziła tydzień, malując ściany, na których pojawiła się pleśń. Dach nadawał się do wymiany, przeciekał w kilku miejscach, ale chłopaki od prądu zlitowali się i załatali to na szybko, ostrzegając, że na wiosnę musi go wymienić. Koniecznie. Dwa pomieszczenia gospodarskie runęły, trzecie stało dzielnie, więc tam zrzucono drewno i węgiel, a ją aż zakłuło na myśl, że kiedyś będzie biegała z węglarką po zimnym podwórku, aby rozpalić i dołożyć do pieca. Myślała o tym, że znów o piątej rano dom będzie lodowaty, wychłodzony. Nienawidziła tego i uciekła, gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja, a teraz, po przeszło dwudziestu kilku latach, wracała pokonana. Tylko teraz jechała do pustego domu, bez zapachu bigosu, bez psa, który powita ją na progu, bez mamy, która powie, że wszystko jakoś się ułoży, bo mamy już nie było od kilku lat, rak zabrał ją w kilka dni, podstępny i niewykryty. Umarła, jeszcze zanim na świecie pojawił się Konrad. Dom był już dawno temu przepisany na nią, jej mama o to zadbała, nie chcąc spraw spadkowych, a gdy poznała Pawła, nie sprzedawali go, bo sam nie był nic wart, a ziemia wydawała się dobrą inwestycją.
Odwrócili się, słysząc hałas. Traktor jechał wolno – to nie była nowoczesna maszyna, raczej zlepek różnych kawałków innych pojazdów – ale jechał, ba! dodatkowo ciągnął przyczepę. W wyobraźni zobaczyła go namalowanego, mnóstwo trybów, kolorowe deski, biały dym, szalony dziadek z czerwonym nosem – uwielbiała takie obrazki, chowała je w pamięci i wykorzystywała.
– Ale czad. – Jej syn złapał ją za rękę i stał oniemiały. Zaśmiała się, ciągnik zatrzymał się przy nich.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.