- W empik go
Erotyczny alfabet: Z jak Zakazane - zbiór opowiadań - ebook
Erotyczny alfabet: Z jak Zakazane - zbiór opowiadań - ebook
„Wiedziałam, że wszystkie kataklizmy, jakie są na świecie, trafią na mnie. I jednym z nich było spotkanie z księdzem. Nie byłam gotowa na reakcje, jakie we mnie wywoła. I to zaskakujące zachowanie – przesunął dłonie nieco do góry po ramieniu, patrząc mi przy tym w oczy, jakby się nad czymś intensywnie zastanawiał. Czułam się skrępowana całą sytuacją, ale było w tym coś mistycznego...".
Bohaterowie i bohaterki ostatniego tomu serii „Erotyczny alfabet" poszukują seksualnych doznań poza granicami wyznaczonymi przez społeczne tabu. Romans z partnerem przyjaciółki, z księdzem, z szefem, z teściową, z przybranym bratem? Poznaj opowiadania ze zbioru „Z jak zakazane" i wejdź w świat zupełnie nowych, niebezpiecznych doznań.
W skład zbioru wchodzi 10 opowiadań erotycznych:
Rodzeństwo
Zakazany owoc
I nie wódź nas na pokuszenie
Greckie wakacje z teściową
Ukryte namiętności: Żona prezesa
Zakazane spojrzenia
Córka przyjaciela
Noc zakochanych
MILF
Praktykantka
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-271-1421-7 |
Rozmiar pliku: | 251 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Gdyby nie istniało _jeśli _, nie byłoby żadnych przeszkód. Albo chociaż tej ogromnej, potężnej i silnej przeszkody, która ostatecznie decyduje i hamuje wszystko, co zawiera się w słowach _możliwe_, _być może_ i _ewentualnie_–gdyby przynajmniej jej nie było.
Może to i dobrze, że jest. Jasne, to potrzebne. _Tak obiektywnie_. Bo zdaję sobie sprawę, że to nie w porządku. Jakże nierozsądne jest już samo pojawienie się takiej myśli. A pozwolić jej przejść w uczucia, przenieść tę płochą myśl w fizyczne wyobrażanie, ba, w pożądanie, to–rzecz jasna–wprost ohydne. Wiem to, bardzo dobrze o tym wiem. Nie jestem głupia. A jednak. Ach, dlaczego musi tak być? Dlaczego muszę to czuć? I dlaczego, dlaczego, dlaczego nie podoba mi się ktoś inny, tylko właśnie on?
Mam na imię Jenni. Nie jestem ani zbyt młoda, ani zbyt stara, żeby narzekać na wiek. Jestem na tyle dorosła, że oczekuje się ode mnie, iż będę wiedziała, co jest właściwe, a co nie. Oczekuje się ode mnie, że będę znała własne ograniczenia, swoje prawa oraz zasady panujące w otaczającym mnie świecie. W ogóle jestem w pełni funkcjonującym człowiekiem. Studia wypełniają mi sporą część dnia. Przygotowuję się do różnych egzaminów, staram się o dobre wyniki, bo wkrótce chciałabym osiągnąć swój cel i zostać dziennikarką w wieczornej gazecie. Mam własne mieszkanie, od niedawna jestem całkowicie samodzielna. Podoba mi się to. Czuję, że dobrze trafiłam, jeśli chodzi o miejsce w życiu–idę drogą, która prowadzi we właściwym kierunku.
Mogłoby być idealnie.
Powinno być idealnie.
W życiu wszystko mogłoby być przecież tak, jak człowiek chce, żeby było, bez jakichś większych komplikacji. Gdzie jedna sprawa następuje po innej w przyjemnym, naturalnym rytmie, gdzie żadne wyzwanie ani pragnienie nie wydaje się niemożliwe do realizacji. Ale może to zbyt wielki wymóg wobec tego, co nazywamy życiem i codziennością. Może marzenie o życiu bez większych komplikacji jest egoistyczne? Czasem tak myślę, szczególnie, gdy balansowanie między wyzwaniami a przeciwnościami staje się zbyt uciążliwe. To niełatwe, przyznaję. Albo przynajmniej nie zawsze łatwe.
Christoffer ma mieszkać u mnie przez lato. Ma zacząć nowe studia, złożył wniosek o nowe mieszkanie, ale klucze dostanie dopiero na kilka dni przed rozpoczęciem semestru. Przez nadchodzące miesiące będę pracować, ale mam też trochę wolnego. Oczywiście, że Christofferowi wolno u mnie zamieszkać. Kiedy mnie o to pyta, zgadzam się bez wahania.
I wtedy wszystko się zaczyna.
To, co nie ma prawa się wydarzyć.
Zaczyna kiełkować we mnie ziarenko. To znaczy jeszcze go tam nie ma, nigdy wcześniej go tam nie było. Jest całkiem nowe, obce, nigdy wcześniej nie przyszło mi to do głowy. A może przyszło, ale natychmiast wyparłam tę myśl?
Zaczyna się to bardzo niewinnie, wręcz żałośnie, a potem jest coraz większe i coraz silniejsze, zajmuje coraz więcej miejsca i energii. Dokładnie tak, jak większość spraw, które pojawiają się w życiu. Tak samo jest teraz, z tym maleńkim, na początku zupełnie nieistotnym ziarenkiem. Ale nauczono mnie, żeby nie ulegać pozorom. Bo nawet to, co wydaje się drobne, najbardziej niewinne i na pierwszy rzut oka nieistotne może doprowadzić do największych zmian.
Zaczynam mianowicie go dostrzegać–mojego przybranego brata.
Zaczynam go widzieć inaczej niż wcześniej.
Na początku próbuję odrzucać tę myśl. Mój rozum nakrywa mnie na czymś, czego mi absolutnie nie wolno. Patrzy na mnie poważnym spojrzeniem, a wtedy dopada mnie wstyd i poczucie winy, więc szybko to zamykam. Dzieje się tak przez dłuższy czas. Wypieram tę myśl, mocno, i tak mocno ją odpycham, że mam wrażenie, że odleciała daleko i nigdy nie wróci.
Kiedy rozmawiamy, zatrzymuję na nim wzrok. Wciąż bezwiednie zaczepiam na nim spojrzenie, nawet jeśli nie wymieniamy między sobą słów. Jakbym starała się go zarejestrować w całości, nie chcąc, by coś mi umknęło. Jakbym chciała dostrzec jeszcze więcej z jego ciała, każdy najdrobniejszy szczegół. Na przykład pieprzyki na szyi, na karku. Linie na jego twarzy. Dołki, które pojawiają się koło ust, kiedy tylko się uśmiechnie. I to, jak jego spojrzenie, oczy, usta oraz czoło i policzki synchronizują się w zależności od emocji i sytuacji.
Ciągle zapominam, że to _on _. Patrzę na niego tak, jak patrzę na innych rówieśników. Na przyjaciół i znajomych, osoby, które spotykam przy różnych okazjach.
Obserwuję jego ruchy. Są pewne i zdecydowane, ale bez nadęcia i zbytniej pewności siebie. Wydaje się nawet nieco nieporadny w swojej delikatności. Gdy ciągle odgarnia włosy z twarzy lub zakłada kosmyk za ucho, żeby mu nie przeszkadzał, a ten i tak zaledwie kilka sekund później znów się wymyka. Ma miękki, gładki głos. Wcześniej nie zwróciłam na to uwagi, więc w jakiś sposób mam dziwne wrażenie, że spotkałam nowego człowieka. Był obok, od kiedy nasi rodzice się poznali. Wtedy i my się poznaliśmy i wkrótce staliśmy się sobie bliscy jak rodzeństwo. Ale nigdy, nigdy dotąd go nie dostrzegałam. Czy to możliwe?
Na początku jest zupełnie bezpiecznie. Rejestruję, ale nie zastanawiam się nad tym. Tylko obrazy. Ruchy. Ale kiedy dochodzą uczucia, odpycham je. Robię to pospiesznie. A one uparcie powracają, ciągle powracają. Staram się robić wszystko, by ich do siebie nie dopuszczać, nie dawać im w sobie miejsca. A jednak coraz bardziej go widzę, na coraz więcej różnych sposobów. Wydaje mi się bliższy. Prawdziwszy. Jakby tuż pod moją skórą. Nie przez wymianę słów, ale przez moje spojrzenie. Od kiedy stał mi się bliski na tyle, że zaczęłam o nim śnić i zauważać w nim szczegóły, o których wiem, że nikt inny ich nie dostrzega–wtedy zaczęło do mnie docierać.
Pragnę go.
Zaczynam się bać. Dopada mnie panika. Budzę się w nocy, cała spocona, jakbym uciekała w jakimś szalonym pościgu. Sama zadaję sobie pytanie, czy przypadkiem nie jestem na dobrej drodze do szaleństwa. A może już oszalałam? Pytam samą siebie, o czym ja w ogóle myślę, w jaki sposób myślę i czy naprawdę jestem aż tak głupia i oderwana od rzeczywistości. Odganiam od siebie te wszystkie myśli. Próbuję uciec. Ukryć się. Odizolować. Próbuję z siebie wypluć każdy przejaw akceptacji albo jakiekolwiek „okej” wobec tych myśli i uczuć. Stop i ani kroku dalej. Koniec, wystarczy. To się rozumie samo przez się, że nie ma takiej możliwości. W żadnym razie, za nic na świecie nie wolno mi czuć, że pragnę jego ciała. To absolutnie nieakceptowalne. Niewłaściwe pod każdym względem. Wprawdzie nie łączy nas żadne pokrewieństwo, ale w pewnym sensie jesteśmy jednym. Rodzeństwem, bo choć nie mamy tych samych rodziców, razem się wychowaliśmy. Związek naszych rodziców ustanowił reguły. Niewiele jest reguł na tym świecie, ale jedną z najtrwalszych i najsilniejszych jest ta określająca bycie rodziną–ze wszystkim, co się z tym wiąże. Na przykład czym jest posiadanie rodziców i co oznacza bycie rodzeństwem. Więzy są wyraźne, to nietykalne oczywistości. Nie ma tu nawet przestrzeni na jakiekolwiek pytania czy dyskusje. Rodzeństwo, podobnie rodzeństwo przyrodnie czy przybrane–tego się po prostu nie robi. To nie istnieje.
Tę świadomość próbuję odpierać mentalną przemocą. Robię wszystko, co w mojej mocy, by myśleć o czymś innym.
Spotykam się z ludźmi. Znajomymi, przyjaciółmi. Nawet z byłymi chłopakami. Myślę sobie, że może dałoby się to zamienić na coś innego.(Tak, jestem aż tak naiwna).Spotykam się z nimi, za wszelką cenę próbując wskrzesić uczucia, których już nie ma. Spotykam się z Patrikiem, moim pierwszym chłopakiem, i ponownie próbuję przeżyć emocje, które kiedyś istniały między nami. Staram się patrzeć na niego w ten sam sposób, co kiedyś. Wracam do czasów, kiedy byłam niedoświadczona i gdy oboje nieporadnie szukaliśmy rozkoszy. Przypomnieć sobie, jak nasze ciała, jedno od drugiego, uczyły się pewności. Przyjemności i rozkoszy. Przywołuję we wspomnieniach widok jego penisa na mojej waginie. Jak go obejmuję. Jak się otwieram i drżę. Jak dotykają mnie jego dłonie, jak mnie pieści od stóp do głów. I chociaż naprawdę się staram–czemu nie da się zaprzeczyć–nic się nie dzieje. Chociaż naprawdę, naprawdę z całych sił chcę poczuć, jak coś się we mnie zapala, jak coś płonie, choćby jakaś tęsknota, zainteresowanie–jest w tym kompletna pustka.
Nic.
–Jesteś jakaś dziwna.
To Christoffer. Uśmiecham się, unikając komentarza, i próbuję go tym uśmiechem uspokoić. Jakbym chciała powiedzieć: Ależ nie, dlaczego? Wszystko jest jak zawsze, tak jak ma być. Nic się nie zmieniło. Ale on się nie poddaje.
–Coś się z tobą dzieje. Myślisz, że tego nie widzę?
–Nic takiego.
–Przysięgasz?–Przechyla głowę, zawsze przechyla głowę, gdy chce, by się z nim zgodzono. I do tego mruży oczy–to też taki grymas, który zawsze robi.
–Przysięgam.
Oczywiście wiem, że nie pyta dlatego, że ma na myśli coś złego, wręcz przeciwnie. Ale jak bardzo bym mu nie ufała i do jakiego stopnia nie byłabym pewna, że on rozumie większość tego, co mówię i myślę, nie mogę się przyznać. Wciąż jestem przekonana, że te uczucia w końcu znikną i że któregoś dnia, w niezbyt odległej przyszłości, będę to miała za sobą.
Ale mijają kolejne dni, nie dzieje się nic poza tym, że on zaczyna mi się śnić. Budzę się nagle w środku nocy, jak w upojeniu, i nie chcę już przed sobą uciekać, nie chcę uciekać od myśli. Budzę się spocona, zanurzona w podnieceniu. Pierwsze, co przed sobą widzę, to on. I wtedy wypróbowuję inną strategię. Postanawiam, że uczucia mogą dowolnie we mnie dokazywać. Jeśli zatrzymam je w środku, przynajmniej nikt nie będzie musiał się z nimi konfrontować. Ale nie wolno mi wyjawić ani słowem, nie wolno mi niczego po sobie pokazać, zdradzić się w jakikolwiek sposób moich uczuć do niego. Ale jeśli je w sobie zatrzymam, tuż obok pożądania, a nie w zaufaniu do kogoś drugiego–może uda mi się nie oszaleć. Myślę o tym przez kilka dni, rozważam wszystkie za i przeciw. Rzecz jasna, wciąż jestem świadoma, że najlepiej byłoby zignorować wszystko, co go dotyczy, myśli i uczucia. Ale ponieważ mimo moich ogromnych starań i wysiłków nic nie zadziałało, nie mam innego wyboru, niż przyjąć tę nową strategię.
Dlatego zaczynam dopuszczać do siebie fantazje.
W moich fantazjach zbliżamy się do siebie ostrożnie. Jest równie pewny jak ja. Nasze ruchy poszukują, ale nie do samego końca. Gdzie przebiega granica? Przeciągamy to spotkanie, przekonani co do tego, że nie wolno nam stracić ani jednego wrażenia. A mamy mnóstwo czasu, nic nas nie zatrzyma.
Siedzimy naprzeciwko siebie na miękkim dywanie. Mamy skrzyżowane nogi i patrzymy na siebie, jakby to była jakaś ceremonia. Czy mogę go pocałować? Przecież chcę. Pochylam się do przodu, wyciągając ku niemu głowę i cały tułów. Moje wargi zbliżają się do niego powoli, powoli. Jak zareaguje? Ma na ustach niezdecydowany wyraz. Nie cofa się, ale i nie nachyla do przodu. Za to przyjmuje mój pocałunek. Rozwiera swoje wargi i wita mnie pocałunkiem, który jest ciepły i wilgotny, nieco ostrożny. W moim ciele odpala się elektryczność. Rusza prawdziwa elektrownia. Jego usta są pełne, miękkie, chcę je poczuć jeszcze raz. Całuje mnie przyjemnie, pewnie, długo.
Przysuwamy się do siebie–teraz to nasza wspólna inicjatywa. Gładzi mnie pod ramieniem, a ja czuję, jak pod jego dotykiem dostają gęsiej skórki z powodu niepewności przed tym, co ma nadejść. Jego skóra jest całkowicie ciepła, wyobrażam sobie przepływ krwi wewnątrz jego ciała. Trzyma mnie za przegub dłoni, a ja głaszczę go po ramieniu. Rzuca mi skoncentrowane spojrzenie, jakby nie chciał spłoszyć moich ruchów. Do akcji wkraczają nasze języki, zwiększają tempo między pocałunkami, które stają się coraz intensywniejsze, coraz bardziej żarłoczne. Jego usta otaczają moje, a moje jego, jak w nienasyconym głodzie.
Pożądanie zaczyna eskalować w moim ciele, przychodzi nagle jak gwałtowny wiatr nad polami. Im więcej z niego jest mi dane, jego usta, a także pieszczoty, tym więcej pragnę. Pożądanie zostało obudzone, a gdy już się obudziło, nie da się go uciszyć ani okiełznać. Niczego tak nie pragnę jak go posiąść. Moje ciało nie potrafi teraz nic innego. Nie udaje mi się kontrolować mojej przecież tak posłusznej cierpliwości. A jedyne, co można zrobić z takim uczuciem, kiedy jest wystarczająco silne–to go słuchać.
Jeden pocałunek to nadal jeden pocałunek. Pocałunki to wciąż pocałunki. Usta. Ani mniej, ani więcej. Ale to drugie, to, czym jest kolejny krok–to już coś więcej. Czy on pragnie tego co ja? Czy może jego granica przebiega właśnie tu, przy wymianie śliny? Wstaję i ruszam w kierunku sypialni. Jeśli zechce, pójdzie za mną.
Idzie.
Wchodzimy do sypialni. Materac jest miękki, zapadamy się w niego niczym w łoże z puchu. Nasze twarze zatrzymują powietrze i pustkę pomiędzy nami. Skóra spotyka skórę, jego czoło na moim, nasze usta kontynuują odkrywanie siebie nawzajem. To fantastyczne, że usta potrafią wydobyć z człowieka taką moc. Jak dzięki nim ciało reaguje na tylu poziomach. Robi mi się gorąco w okolicach przepony. Czuję w waginie przyjemne pulsowanie. Mój oddech przyspiesza i jednocześnie ciało się rozluźnia. Jakby ktoś wprawił mnie w trans, gdzie jedyne, co istnieje i na co jest przestrzeń, to relacja między nami. On i ja. Nasze zespolone z sobą wargi.
Rozpinam pierwszy guzik jego koszuli, ten najwyższy. Napotykam jego spojrzenie i zastanawiam się, czy poszłam za daleko. Zakłada ręce pod głowę, rozluźnia się. Figlarność w jego oczach, to znak, że mam kontynuować. Rozpinam więc drugi guzik. Trzeci. I czwarty. Niebawem jego klatka piersiowa jest przede mną całkiem odsłonięta, a poły koszuli leżą rozwarte z obu stron jego torsu i brzucha niczym okienne zasłony. Jest dobrze zbudowany, piękny. Linie na piersiach stanowią wyraźne granice jego mięśni. Widać, gdzie się zaczynają i gdzie kończą. Jak wzniesienia i góry. Głaszczę jego klatkę piersiową, czując rytm bijącego w niej serca. Widzę, jak z każdym oddechem wznosi się i opada. I jak bardzo podniecają go moje pieszczoty.
Od patrzenia na niego sama się podniecam. Mam go tuż przy sobie, jest całkowicie w mojej mocy. Nachylam głowę nad jego torsem i chwytam wargami lewą brodawkę. Ostrożnie ją całuję, potem okrążam ją językiem. Zapiera mi to dech w piersiach. On jęczy, prosząc, żebym nie przerywała. Zamyka oczy, zatraca się w ulotności tej chwili. Robię to, o co prosi, i jednocześnie czuję, jak rozpala się pożądanie w mojej pochwie. Najpierw powoli, stopniowo, a potem nagle eskaluje jak w pożarze. Prowadzę lewą dłoń do łechtaczki i zaczynam się pieścić.
Leżę na boku, a moje usta przez cały czas całują i liżą jego piersi. Ściągam spodnie, mam na sobie teraz tylko majtki. On unosi głowę znad rąk, chce zobaczyć więcej niż mu wolno. Wkładam sobie lewą dłoń w majtki. Zostawiłam je na sobie tylko po to, by musiał jeszcze trochę poczekać. Myśl, że każę mu czekać, podnieca mnie. Pieszczę się powoli. To takie cudownie, kiedy palce dotykają łechtaczki. Jestem już cała mokra. W mojej waginie powstaje siła, która wybucha wewnątrz mnie, wykręca od środka. Cała moja świadomość koncentruje się teraz na źródle tej siły umieszczonym na środku wzgórka łonowego. Jęczę z podniecenia. Z łatwością wprowadzam palce głęboko, między wargi sromowe.
On jakby czytał mi w myślach. W momencie, kiedy sięgam, by rozpiąć mu spodnie, kiedy chcę ściągnąć je na uda i dalej na kolana i przez łydki, on właśnie już to robi. Ma na sobie czarne slipki, które opinają się na jego ciele, wyraźnie uwydatniając wybrzuszenie pośrodku. Wzwód, jego wzwód. Teraz nie mam wątpliwości, że podoba mu się to, co robimy.
Siadam na nim, siadam okrakiem na jego biodrach. Pod pupą czuję jego kutasa, dziel nas tylko materiał majtek. Jego twardy penis przyciska się do mojej pupy. Drażni mnie, a ja jego, zawzięcie. Czuję rozkosz, gdy tak pode mną leży, kiedy jestem tą osobą, która sprawia, że on się tak czuje. Podniecony, spragniony rozkoszy.
Robię na nim biodrami okręgi. Przyciskam ciało do jego kutasa, a potem odsuwam i cała siła jest teraz w moich nogach, które mnie od niego odciągają. Robię to wiele razy. Robię to, żeby go podrażnić. Żeby przez ten taniec podroczyć się z jego kutasem. Żeby zrobił się jeszcze twardszy.
Uśmiecha się do mnie. Ja do niego. Oboje wiemy, co robię. I po co. Rozkoszuje się tym, jest zachwycony. Jego głowa nadal opiera się na splecionych dłoniach.
Nagle chwyta mnie, obraca, zmieniamy położenie. Teraz leżę na plecach, nogami obejmuję jego uda. Znajduję się w pozycji, w której to on ma nade mną pełną kontrolę, zmieniliśmy się rolami. Całe jego ciało leży teraz na moim, znacznie mniejszym. Jest duży, silny. Czuję się bezpiecznie, a jednocześnie przez to położenie eskaluje we mnie pożądanie. Prowadzę rękę do waginy, w której soki zaczynają wprost buzować. Jego siła sprawia, że czuję się taka mała, znacznie mniejsza od niego. To uczucie sprawia, że zaczynam pojękiwać. Staję się niecierpliwa. Całuje mnie po szyi. Podciąga mi koszulkę, dostaje się do moich piersi i całuje je z utęsknieniem.
–Oszaleję przez ciebie–mówi.
Jego słowa świadczą o pragnieniu. O czymś, co trzeba uwolnić, zaspokoić, odlecieć w nieskończoność.
–Pieprz mnie.
Jestem pewna moich słów, nie ma w nich krztyny ostrożności. Niczego bardziej nie pragnę. Niczego nie pragnę bardziej niż tego, by poczuć w sobie jego kutasa.
Ale wiem też, że jeśli tylko przytknie go do mojej waginy, nie będzie drogi powrotnej. Usta, pocałunki, skóra, pieszczoty–to jedno. W pewien sposób wciąż niewinne. Ale penetracja, kontakt narządów płciowych, jego penis we mnie–to coś zupełnie innego.
Ściąga ze mnie koszulkę, z siebie też. Wszystko dzieje się w mgnieniu oka. Potem wyciąga kutasa ze slipek. Jest błyszczący, wyraźnie widać, jak pulsuje w nim krew. Jest nabrzmiały do granic, buzujący z podniecenia. Odsłaniam przed nim swój srom, przyciskam się do niego. Moja wagina się otwiera. Moje centrum przygotowuje się na przyjęcie go.
Nie dopuszczam innej myśli. Muszę go mieć. Muszę. A on nie odmawia. A więc odbywa się to z obustronnej inicjatywy. Jeden człowiek może być głupi, może nie mieć racji, może stawiać granice i tak dalej. Ale nie dwoje. A jeśli tak jest, to musi być okej. Granica się zaciera. Jego i moja. Stajemy się jednością.
Kiedy wkłada we mnie swojego kutasa, tracę zmysły. Wydycham całe powietrze, jakie mam w płucach, jednocześnie przyjmując go w sobie. Wypełnia mnie taka siła, intensywność, że cała moc wszechświata koncentruje się w moich i jego genitaliach, w tym, co razem tworzą. Poddaję się całkowicie temu uczuciu, temu wielkiemu, potężnemu i absolutnie zaskakującemu uczuciu. Z wyjątkową perfekcją wypełnia nie tylko moją waginę, ale całą mnie. Całe moje ciało, wszystkie moje zmysły, każda najmniejsza emocja we mnie koncentruje się na tej jednej chwili na uderzeniach, które nadchodzą w rytmie wchodzącego we mnie członka. Jestem spięta, moja pochwa jest ciasna. Ale im więcej razy on wchodzi we mnie, staję się tam coraz bardziej miękka, coraz bardziej gotowa i coraz lepiej przyjmuję go w sobie. To coś sprawia, że rozkosz nie do opisania. Uczucie jest tak silne, podniecenie tak wielkie, że nie mieści się pod skórą. Muszę jęczeć, wyć, dyszeć. Wykrzykuję jego imię, proszę o więcej. A on mi to daje, z taką pewnością i hojnością. Bierze głęboki wdech i przywiera do mnie mocno, przynosząc mi przyjemność, która dociera aż do moich wewnętrznych ścianek. Pochwa obejmuje ciasno jego twardą erekcję, a on pieprzy mnie w cudownym rytmie. Wewnątrz waginy czuję, jak buzujące w nim pożądanie walczy o miejsce. Jak się rozpycha, wybucha, jak żąda więcej miejsca, ale nie ma już więcej. Chcę jeszcze. On coraz szybciej i mocniej wpycha we mnie swojego członka. Wchodzi głęboko we mnie, do końca. Otaczam go swoją dziką, piękną cipką.
Moja głowa leży oparta o miękki materiał. Czuję się, jakbym dotarła do miejsca nie z tego świata. Zamykam oczy i jedyne, co rejestruję, to totalna rozkosz z tego, co płonie w moim i jego ciele. Jak jego ruchy mnie karmią, jak go ujeżdżam. Nie potrzebuję niczego poza tą rozkoszą, niczego poza moimi zamkniętymi oczami i otwartym wnętrzem, które go przyjmuje. Jest tak cudownie.
Jego skóra wciąż ociera się o moją. Tarcie wydobywa ze mnie soki. Nasze ciała są rozgrzane, jego i moje. Oddechy wypełniają pokój, zostawiają parę na szybach okna. Przywieram do niego, przyciskam go do siebie, chcę być jak najbliżej. Chcę go wchłonąć. Jeśli da się go wcisnąć choćby milimetr głębiej, do mojego najbardziej oddalonego miejsca, do mojego epicentrum, chcę, żeby to uczynił. Chcę go poczuć najmocniej, jak się da, i chcę, żeby on pragnął tego samego. A on to czuje. I robi to. Wchodzi jeszcze dalej. Widzę, jak bardzo skupione są jego oczy. Jak błyskają w nich iskry, jak podniecenie rozszalało się w całym jego ciele. Stał się tym, który wzniósł się na metafizyczne wyżyny erotyki. Kochamy się z żarem, z bliskością i pragnieniem, bez litości.
Nagle on przestaje. Nie wiem dlaczego. Nadal jednak leżę z zamkniętymi oczami, czekam na kolejny krok.
I wtedy to nadchodzi. To. Najbardziej potężne, zaspokajające uczucie, jakie da się przeżyć. Łaskocze, jednocześnie pieszcząc miękkością. Mięso jest szorstkie, a jednak gładkie jak aksamit, mokre, wilgotne i surowe.
Liże mnie czubkiem języka. Robi to z takim wyczuciem, z taką pewnością. Jego język penetruje moją waginę, a potem całuje i pieści wargi sromowe. Łechtaczka jest całkowicie nabrzmiała. Zaczynam odczuwać skurcze. Trudno mi się powstrzymać. Przyciska dłonie do moich ud. Chwyta je mocno, a potem wciska język jak najgłębiej. Robi nim kółka. Całuje mnie tuż przy wejściu do pochwy. To takie cudowne, absolutnie cudowne. Zmienia ruchy, bawiąc się językiem, a ja jęczę do utraty tchu. Nie mogę już wytrzymać. Zaraz eksploduję, a kiedy do tego dojdzie, będzie to najpotężniejszy orgazm, jaki kiedykolwiek przeżyłam. Czuję to.
Prowadzę dłonie do jego karku. Trzymam w objęciach jego głowę. Następnie masuję i głaszczę jego włosy, a on dalej intensywnie mnie liże. A kiedy już nie mogę wytrzymać, chcę poczuć jego język i usta na moim, więc przyciągam go do siebie. Ustaje w ruchach, rozumie, bez wahania dociera tam, gdzie chcę go mieć. Czuję smak mojej cipki. Słodkie miesza się ze słonym, pot ze skórą, jego oddech z moim.
–Chcę mieć orgazm, czując kutasa między nogami.
Los wypuścił mnie z dawnych sideł, ponieważ dzieje się to, co się dzieje. Wszystko inne zostawiam za sobą, wszystko przestaje istnieć. Prowadzi mnie pragnienie bez żadnych hamulców. Impuls, instynkt, przymus, który nikogo ani niczego nie słucha. Który krzyczy, chce, żąda i dostaje, dostaje, dostaje.
Kładzie się na plecach. Jedną rękę podwija pod głową, drugą mocno trzyma stojącego penisa.
–Weź mnie. Weź kutasa.
Siadam na nim. Jego ciało jest całkiem spocone, tak jak i moje. Krople potu widać na jego czole, tors ma zupełnie wilgotny i błyszczący. Moje nogi, uda na jego jędrnym ciele. Wprowadzam w siebie jego penisa. Idzie szybko, wsuwa się do środka bez żadnych oporów. Ujeżdżam go aż do najmocniej triumfującego orgazmu, jaki ludzkość potrafi sobie wyobrazić.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.