Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Ewolucja i stworzenie - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
8 września 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ewolucja i stworzenie - ebook

Doktryna stworzona przez Karola Darwina od początku była zapowiedzią filozoficznych emocji. Jej powstanie stawiało pod znakiem zapytania ustalone od wieków metafizyczne dogmaty. Zadrżały bezpieczne podstawy niezmiennego porządku rzeczy. Doszło do zgorszenia arystotelików i purytańskiej Anglii. Czy nie ma ucieczki od tragicznej historii ewolucji? A może gdzieś pod jej powierzchnią tli się światełko nadziei?

W swojej książce Ernan McMullin dowodzi, że traktowanie ewolucji i stworzenia świata przez Boga jako dwóch wykluczających się idei jest wyrazem niezrozumienia tych pojęć. Głębokość historycznej refleksji, rzeczowość i szerokość spojrzenia Autora sprawią, że każdy Czytelnik da się porwać tej filozoficznej odysei.

Jedną z najbardziej charakterystycznych cech nowopowstałej wiary chrześcijańskiej, rozprzestrzeniającej się w Basenie Śródziemnomorskim przed blisko dwoma tysiącami lat, stanowiło wyobrażenie Boga jako „Stwórcy” wszechświata, odpowiedzialnego za wszystko, co istnieje. Odrzucone zostały popularne w tym czasie dualizmy, przedstawiające świat jako arenę walki między równomiernie rozłożonymi mocami dobra i zła. Materia miała być odtąd traktowana już nie jako niezależne źródło cierpienia i grzechu, lecz jako dzieło Bożego stworzenia. Zamiast być wiecznym, jak utrzymywało wielu greckich filozofów, kształtowany przez Boga wszechświat wyłaniał się w sposób stopniowy.       /fragment książki/

Ernan McMullin (1924-2011) światowej sławy filozof nauki, profesor University of Notre Dame. Zajmował się m.in. relacjami między kosmologią i teologią oraz rolą wartości w nauce. Był znawcą życia Galileusza. Autor wielu książek i artykułów naukowych.

Kategoria: Filozofia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7886-124-9
Rozmiar pliku: 6,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Jak kręgi od rzuconego

do wody kamienia

1. Nowy nastrój umysłu

W 1909 r., z okazji setnej rocznicy urodzin Karola Darwina i pięćdziesiątej rocznicy ukazania się jego dzieła O pochodzeniu gatunków, Wydawnictwo Uniwersytetu w Cambridge opublikowało tom pt. Darwin and Modern Science^(). Tom liczył 595 stron i zawierał zbiór studiów, pióra wielu autorów, zarówno analizujących wpływ teorii Darwina na różne dziedziny życia intelektualnego, jak i podejmujących rozmaite wątki naukowe, mające swoje źródło w darwinowskich inspiracjach. Już w rok potem, nakładem Henryka Lindenfelda we Lwowie, ukazał się polski przekład wybranych prac z angielskiego tomu pod wspólnym tytułem Darwinizm a wiedza współczesna^(). Przekład poszczególnych artykułów został wykonany przez znanych polskich autorów: Ludwika Silbersteina, Ludwika Krzywickiego i Konrada Drzewieckiego. Całość wstępem opatrzył Ludwik Krzywicki. Przyjrzyjmy się nieco bliżej temu tomowi. Warto to zrobić, gdyż z jednej strony jest to dzieło o ambicjach naukowych, stara się więc unikać taniej propagandy i tak częstego w sporach o darwinizm emocjonalnego zacietrzewienia (choć nie brak w nim, jak zobaczymy, wzniosłości i napuszenia); z drugiej strony jest to dzieło o charakterze przeglądowym, a zatem można żywić nadzieję, że odzwierciedla ono tendencje i myślowe niepokoje tamtej epoki.

Do polskiego wydania – jak zaznacza autor przedmowy – zostały wybrane tylko te rozprawy, „które zajęły się rozbiorem i uwydatnieniem wpływów w teorii darwinowskiej na poglądy kosmologiczne i filozoficzne, na nauki społeczne i historyczne” (s. VIII). Rozprawy te „z całą mocą uwydatniają i podkreślają doniosłość teorii Darwina jako podniety, co w rozpatrywanej dziedzinie poszukiwań sprawiła przełom zupełny i pchnęła ją na nowe a wydatniejsze tory” (s. VIII). Mimo że styl i pisownia dzielą nas od tamtej epoki, trzeba pamiętać, że nasze własne problemy korzeniami tkwią w tamtych czasach.

Najostrzejsze nawet polemiki z czasem łagodnieją, jeśli nawet nie przez ustępstwa ze strony oponentów, to dzięki przyzwyczajeniu i tępieniu ostrza nowości.

Oto jak Krzywicki, przeszło osiemdziesiąt lat temu, oceniał znaczenie darwinowskiego przełomu: „Wiemy, jaki wpływ ta doktryna wywarła nie tylko na wszystkie działy biologii, ale i na nauki, zajmujące się studiami nad człowiekiem. Ale teoria Darwina dokonała jeszcze czegoś więcej: stała się swego rodzaju nowym objawieniem dla tej prostaczej, manowcami idącej, a zwolna ogarniającej tłumy filozofii codziennej. Doniosłość jej w kształtowaniu myśli naukowej była wielką, ale bodaj nie mniejszym było jej znaczenie społeczne. Ukazała się w okresie, gdy rozpoczynała się wielka praca krzewienia wyników nauki pomiędzy tłumami, i dlatego odrazu oddaną została na pastwę tej nienasyconej żądzy oświaty, którą wiek dziewiętnasty, a przynajmniej druga jego połowa, wyróżnia się od stuleci poprzednich” (s. X).

Te słowa Krzywickiego nie są tylko programową deklaracją. Wyrażają one – w uproszczonej formie, którą można usprawiedliwić charakterem przedmowy – stan zbliżony do tego, co zaczynało się już dziać przynajmniej w niektórych warstwach polskiego społeczeństwa na przełomie stuleci.

Sam Krzywicki był znanym działaczem i pisarzem--publicystą w Polsce porozbiorowej po upadku powstania styczniowego. Pochodził z podupadłej rodziny szlacheckiej, studiował matematykę na Uniwersytecie Warszawskim. Po usunięciu z uniwersytetu za działalność w organizacji socjalistycznej kontynuował studia socjologiczne i antropologiczne w Szwajcarii i Paryżu. Potem poświęcił się działalności naukowo-dydaktycznej na Uniwersytecie Latającym, ucząc socjologii, antropologii i ekonomii politycznej. Uprawiał publicystykę społeczną. Był niewątpliwie typem myśliciela scjentystycznego, ale w połączeniu z silną fascynacją marksizmem^(). W sumie postać reprezentatywna dla polskiego środowiska intelektualnego tamtej epoki. Ale powróćmy do omawianej książki.

Krzywicki trafnie – i nie bez pewnej poetyckiej nuty – ujął ideologiczne przesłanie rewolucji Darwina: „Człowiek jest jednym z ogniw rozwoju nieustającego, który począł się w nieskończoności czasu wśród mgławicy pierwotnej, doprowadził do wyłonienia się układu słonecznego, a w nim globu ziemskiego, powołał na ziemi do istnienia organizmy najprostsze, jednokomórkowe, ażeby kiedyś wytworzyć obecną złożoność i różnorodność życia” (s. X).

Mamy tu prawie wszystkie intelektualne emocje tamtych czasów: wieczność świata (rozwój poczyna się w nieskończoności czasu), teorię Kanta-Laplace`a (o mgławicowym pochodzeniu układu planetarnego), teorie abiogenezy (o powstaniu życia z materii martwej) i wreszcie właściwą biologiczną teorię ewolucji. Cały ten kosmiczny kontekst staje się dobrym tłem dla wielkiego mitu epoki. Krzywickiemu wyrywa się okrzyk: „I wiara w postęp nie jest więc marzeniem czczem i jałowem! Człowiek, który wyszedł z kształtów niższych, otrząsnął się z zwyczajów brutalnych, ten człowiek nie stanie w doskonaleniu swojem” (s. XI).

Krzywicki jest świadom tego, że wielkim naukowym i filozoficznym zasługom teorii Darwina towarzyszyła atmosfera bynajmniej nie naukowej propagandy i nadużywania racjonalnych argumentów: „Dzieła Darwina nie przeniewierzały się zasadom naukowości: podawały fakty, oceniały ich znaczenie, wyciągały wnioski. Ale ci, którzy do nich sięgnęli po argumenty dla celów społecznych, czynili to, objęci żądzą walki, i nadawali piętno wojujące teorii przerództwa. Nawet nagłówki książeczek powiadają o tym stosowaniu teoryi nowej: Darwin a Mojżesz, Objawienie a teorya przerództwa. Świat naukowy ważył jeszcze dowody i argumenty Darwina, jeszcze żywił wątpliwości, co do znaczenia tego lub innego faktu. Oddziały lotne popularyzatorów, zwłaszcza między społecznikami, nie zaznały takiej powściągliwości. W ich ręku teorya Darwina przybierała niekiedy kształty, od których odżegnałby się przyrodnik, wnioski swoją śmiałością i zastosowaniami zadziwiłyby go może” (s. XI).

Nadużywanie teorii Darwina „musiało przyczynić się do wywołania oporu namiętnego” (s. XII). Nową teorię określano epitetami: „opaczna, skandaliczna, plugawa teorya – impia, falsa, scandalosa” (s. XII). Namiętne spory nie zdołały jednak ani zapobiec wpływom darwinizmu, ani osłabić samej teorii. Przeciwnie, jej „przeciwnicy zdziałali bodaj tyleż dla rozkrzewienia teoryi Darwina, co i jej rzecznicy. Tłum prostaków umysłowych dowiadywał się i o przerództwie gatunków i o tej »filozofii brutalnej, co Adama poszukiwała w małpie« i słuchał wykładów wrogich, co rzecz samą wykoszlawiały, ale bądź co bądź krzewiły wiadomość o nowym pojmowaniu świata” (s. XII).

W tych słowach łatwo można wyczuć napięcie wewnętrzne towarzyszące tamtym sporom. Krzywicki stara się zachować bezstronność obiektywnego obserwatora, ale nawet powierzchnia jego pozornie spokojnych słów wzdyma się i faluje pod ciśnieniem głębokich przemian. Na czym te przemiany polegały? O co tu szło? O „stworzenie nowej filozofii – nie! Obawiamy się tego wyrazu i wolimy powiedzieć: nowego usposobienia umysłowego wśród tłumów niedokształconych, poszukujących odpowiedzi na różne wątpliwości” (s. XI). Ale sprawa toczyła się nie tylko o odbiór społeczny doktryn inspirowanych teorią Darwina; ten proces był raczej następstwem innego procesu, dokonującego się ściśle w filozoficznych i naukowych warstwach epoki. Chodzi o pewien „kąt widzenia na przyrodę martwą, żyjącą i społeczną, nadewszystko jako nastrój umysłu” (s. XIV). „Wśród kół, zajmujących się systematyczną pracą naukową i wolnych od wpływu dogmatów, pierwiastki te przybierały wyraz modły naukowej, według której spoglądać poczęto na przyrodę” (s. XIV). Za około pół wieku, Kuhn tego rodzaju „modłę naukową” nazwie paradygmatem. Dziś paradygmat ewolucyjny jest ogólnie przyjętym sposobem myślenia, wtedy dopiero tworzył się wśród sporów i niekiedy psychicznych załamań. Każda modna doktryna bywa traktowana jako herezja, zanim przez nowych postępowców zacznie być uważana za przejaw skostnienia.

2. Darwinowskie rocznice

Zasięg oddziaływania teorii Darwina na inne obszary nauki był rzeczywiście ogromny. Jak ogromny – trudno to nam dziś ocenić. Niech świadczą o tym tytuły prac zamieszczonych w lwowskim wydaniu Darwin and Modern Science. Znajdujemy tu prace o następujących tytułach: Ewolucja materii (W.C.D. Whetham), Geneza gwiazd podwójnych (George Darwin), Darwinizm a socjologia (J.B. Bury), Ewolucja a językoznawstwo (P. Giles), Wpływ darwinizmu na badania w zakresie religii (J.E. Harrison). Jedynie Whetham w artykule, stanowiącym przegląd ówczesnego stanu wiedzy na temat budowy materii, pisze, iż idea ewolucji Darwina „niewiele ma wspólnego z naszymi poglądami na zmianę pewnych rodzajów materii”. Znamienny jest komentarz Krzywickiego do tej wypowiedzi, zamieszczony we Wstępie: „Nie dostrzegł w zakresie swoim wpływu Darwina, bo szukał Darwina imiennego! Nie wziął pod rachubę owego nastroju, który jak kręgi od rzuconego do wody kamienia rozchodzą się jeszcze, gdy kamień już znikł z oczu, tak samo począł się w teorii, przerództwa – począł się, acz nazwisko autora nie wypływało” (s. XIV–XV). Temperament publicystyczny tym razem jednak zaprowadził Krzywickiego zbyt daleko: fizyka tamtych czasów nie ulegała wpływom darwinizmu. George Darwin w swoim artykule przedstawia ówczesne podwaliny pod dzisiejszą teorię ewolucji gwiazd, co również ma niewielki (raczej tylko czysto zewnętrzny) związek z biologiczną teorią ewolucji. Ale autorzy wszystkich pozostałych prac zgodnym chórem podkreślają zależność postępu w swoich dyscyplinach od darwinowskich idei. W przypadku językoznawstwa i religiologii jest to zapewne dużo więcej niż zwykła zależność: obie te dziedziny wiedzy ze stanu larwalnego przeobraziły się w początkujące (choć w okresie pierwotnego entuzjazmu robiące jeszcze sporo błędów) nauki właśnie pod działaniem ewolucyjnych idei niewątpliwie zapożyczonych od biologii.

Protest Whethama, by teorii budowy materii nie wiązać z ideami pochodzącymi od Darwina, ma swoje głębsze podstawy. Fizyka drugiej połowy XIX w. nie była jeszcze gotowa do zasymilowania ewolucyjnych koncepcji. W mechanice klasycznej czas był zewnętrznym parametrem numerującym bieg zdarzeń. Po raz pierwszy kategorię „dynamicznego czasu” wprowadziła termodynamika, bujnie rozwijająca się w drugiej połowie XIX stulecia. Ale czas ten działał antyewolucyjnie: rozpraszanie energii, mierzone wzrostem entropii, prowadziło fizyczne układy ku stanom „coraz mniej doskonałym” i ostatecznie do stanu całkowitej śmierci termicznej (wyrównania temperatur).

„Czy Carnot i Darwin mogą mieć równocześnie rację?” – pytają za Rogerem Caillois autorzy książki Z chaosu ku porządkowi^(). W XIX wieku Carnot (jeden z twórców termodynamiki) i Darwin byli nie do pogodzenia. Spośród wszystkich termodynamików tamtego stulecia najbardziej do idei ewolucyjnych zbliżył się Boltzmann. „Wiemy, że Boltzmann żywił ogromny podziw dla Darwina. Punktem wyjścia teorii Darwina jest założenie o samoistnej zmienności gatunków; dobór naturalny prowadzi następnie do nieodwracalnej ewolucji biologicznej. A zatem, jak u Boltzmanna, przypadkowość prowadzi do nieodwracalności. Sam wynik wszakże jest bardzo odmienny. Boltzmannowska interpretacja implikuje zapominanie warunków początkowych, zniszczenie struktur pierwotnych, podczas gdy ewolucji Darwinowskiej towarzyszy samoorganizowanie się, wiecznie wzrastająca złożoność. Dynamika klasyczna, nauka o wiecznych, odwracalnych trajektoriach, była głucha na problemy, wobec których stanął wiek dziewiętnasty, wiek zdominowany przez pojęcie ewolucji. W tych okolicznościach dochodzi do głosu termodynamika równowagowa, skutecznie przeciwstawiająca swój pogląd na problem czasu poglądom reprezentowanym przez inne nauki – dla termodynamiki czas oznacza degradację i śmierć”^().

Mamy tu do czynienia z ciekawym przypadkiem w historii nauki: dwa niezgodne ze sobą paradygmaty – termodynamika klasyczna w fizyce i teoria ewolucji Darwina w biologii; oba zdobywające coraz szersze uznanie i rozwijające się niezależnie od siebie. Dwie społeczności uczonych, fizycy i biologowie, albo mało wiedziały wzajemnie o sobie, albo przymykały oczy na niedające się wyjaśnić niezgodności.

Tymczasem teoria Darwina święciła dalsze triumfy. W r. 1909 obchodzono 100-lecie urodzin Darwina. Przez świat przeszła fala uroczystości i okolicznościowych wydań (jednym z nich był tom omawiany powyżej). Ale specjaliści tamtego okresu dobrze zdawali sobie z tego sprawę, że teoria Darwina napotyka również na poważne trudności w dziedzinie samej biologii. W międzyczasie narodziła się genetyka i zaczęła już odnosić pierwsze sukcesy. Postawiło to problem genetycznych mechanizmów ewolucji. Przede wszystkim padły ważne pytania: Czy cechy nabyte dziedziczą się? Jeżeli tak, to jak? Jeżeli nie, to, co z ewolucją?

Znany popularyzator ewolucjonizmu, S.J. Gould^(), zwraca uwagę na znaczenie rocznic darwinowskich jako pewnego rodzaju okazji do podsumowań osiągnięć i problemów teorii ewolucji. W 1959 r. świat obchodził setną rocznicę opublikowania O pochodzeniu gatunków. Niezgodność pomiędzy termodynamiką i biologiczną teorią ewolucji nie tylko nie została usunięta, ale jeszcze bardziej nabrzmiała; obie dziedziny poczyniły wielkie postępy, ale ani na cal nie zbliżyły się do siebie. Inny jednak problem dojrzał do rozwiązania. Teza o dziedziczności cech nabytych nie została potwierdzona. Dość dokładnie poznano genetyczne mechanizmy zmienności, ale nie ma wśród nich takiej strategii, która by pozwalała na włączenie do łańcucha genetycznych zmian cech nabytych w ciągu osobniczego życia. Najogólniej mówiąc, ewolucyjna zmienność dokonuje się przez akumulację statystycznie przypadkowych mutacji, spośród których mechanizmy darwinowskie (naturalna selekcja) eliminują mutacje niekorzystne. Teoria Darwina sama uległa daleko idącej ewolucji.

W 1982 r. przypadła setna rocznica śmierci Darwina, a więc pojawiła się nowa okazja do podsumowań. S.J. Gould wyraził ogólną opinię specjalistów, gdy pisał, iż w tym okresie „teoria Darwina znajdowała się w tętniącym zdrowiem stanie”^(). Na stan ten niewątpliwie wpłynęły nowe osiągnięcia w dziedzinie biologii molekularnej, genetyki, biochemii i wiele innych nauk, rzucających wiele nowego światła na fenomen życia i jego rozwój na planecie Ziemi. Triumfy święci tzw. syntetyczna teoria ewolucji, która genetyczne czynniki ewolucji, działające w poszczególnych osobnikach, łączy ze statystycznymi badaniami populacji zamieszkujących dane nisze ekologiczne.

I wreszcie sprzeczność pomiędzy Darwinem i Carnotem dojrzała do rozwiązania. W latach bezpośrednio poprzedzających darwinowską rocznicę obchodzoną w 1982 roku poczyniono wielkie postępy w opracowywaniu tzw. termodynamiki nieliniowej, czyli termodynamiki procesów odbywających się daleko od stanu równowagi, którymi rządzą równania (niekiedy silnie) nieliniowe. Cechą tego rodzaju układów termodynamicznych (z zasady nieizolowanych od bodźców pochodzących z otoczenia) jest to, że mogą one tworzyć „porządek z chaosu”. Porządek taki może prowadzić do powstawania samoorganizujących się struktur, podlegających ewolucji.

Ilya Prigogine jest jednym z tych uczonych, którzy najwydajniej przyczynili się do postępu w dziedzinie termodynamiki nieliniowej (w r. 1977 otrzymał on Nagrodę Nobla za prace nad powstawaniem i ewolucją tzw. struktur dyssypatywnych). W kilkakrotnie już cytowanej książce, napisanej razem z Isabelle Stengers, wyraził on pogląd, że życie zaczyna nam się wydawać w świecie fizyki fenomenem „tak naturalnym, jak spadające ciało”^(). Chciał on przez to powiedzieć, iż zjawisko życia, według dzisiejszych poglądów, jest tak samo niesprzeczne z prawami fizyki jak proces spadania kamienia. Co więcej, analiza prostych procesów, w rodzaju swobodnego spadku kamienia, doprowadziła kiedyś do powstania mechaniki klasycznej. Podobnie współczesne badania prostych modeli procesów nierównowagowych – choć stopniem skomplikowania są one jeszcze ciągle bardzo odległe od niezmiernie złożonych procesów życiowych – doprowadzą zapewne do nowej dziedziny nauki, badającej fizyczne podstawy życia. „W kontekście fizyki procesów nieodwracalnych – piszą Prigogine i Stengers – narzuca się inne spojrzenie na wyniki biologii, na ich znaczenie i implikacje. Dziś wiemy już, że zarówno biosfera jako całość, jak i jej składniki żywe czy nieożywione egzystują w warunkach dalekich od równowagi. W takiej perspektywie życie nie tylko nie jest wyrzucone poza margines ładu naturalnego, lecz jawi się jako najwyższy wyraz istniejących procesów samoorganizacji”^().

Nie możemy jednak ulegać euforii. Życie nie zostało zredukowane do procesów czysto fizycznych. Nie potrafimy skonstruować adekwatnego modelu choćby jednej żywej komórki. Ale zarówno sam fenomen życia, jak i jego ewolucja nie są już czymś wbrew prawom fizyki. Przeciwnie, prawa fizyki stwarzają możliwości dla życia i ewolucji.

Od czasów Karola Darwina teoria ewolucji przebyła długą drogę: sama uległa ewolucji, ale okrzepła i otworzyła nowe horyzonty – horyzonty radykalnie zmieniające wizję świata.

3. Horyzonty doktryny

Wydawca O pochodzeniu gatunków został zaskoczony faktem, że cały nakład tego dzieła, przecież wcale nie popularnego i pełnego „technicznych” szczegółów, został rozsprzedany w ciągu kilku godzin. Popyt księgarskiego rynku nieomylnie wyczuł posmak sensacji. Doktryna ewolucji od samego początku niosła zapowiedź filozoficznych emocji. Być może przede wszystkim dlatego, że rzucała wyzwanie ustalonym od wieków metafizycznym dogmatom. Przekonanie o niezmienności gatunków było podówczas doktryną biologiczną, ale doktryna ta miała głębokie korzenie w filozofii. Samo pojęcie gatunku wywodzi się z filozofii Arystotelesa, w której oznacza ono klasę bytów posiadających taką samą formę substancjalną, czyli tę „zasadę metafizyczną”, która określa naturę rzeczy. Niedorozwój naukowy biologii XVIII i XIX wieku (w porównaniu z czyniącą ogromne postępy fizyką klasyczną), powodował, że przedstawiciele tej nauki, z braku... teorii o podstawach empirycznych, chętnie odwoływali się do filozoficznej doktryny o gatunkach, ale raczej w wydaniu platońskim niż arystotelesowskim, w którym formy zamieszkujące bardziej świat idei niż świat substancji, stawały się jeszcze mniej podatne na zmianę i działanie czasu^().

Ale statyzm zadomowił się nie tylko w biologii. Przypuszczenie, że świat jako całość mógłby ulegać jakimś wielkoskalowym przemianom, w potocznych poglądach XVIII stulecia uchodziłoby za przejaw skrajnej ekstrawagancji. Wprawdzie kosmologia Kartezjusza, a potem Newtona, wprowadziła do świata ruch, ale był to ruch czysto mechaniczny, niezdolny do wyprodukowania niczego, co nie mieściło się już w warunkach początkowych^(). Wprawdzie niezmienne dotychczas niebo astronomów zaczęło już ujawniać gorszące arystotelików zmiany w położeniach „gwiazd stałych”^(), ale były to początkowo drobne korektury do obrazu świata i zbyt techniczne, by mogły zaniepokoić opinię publiczną. Świat tamtej epoki był ciągle jeszcze statyczny i każdą myśl, że coś może w nim ulegać ukierunkowanym przemianom, traktowano jak przypuszczenie, iż bezpieczny dach nad głową wkrótce zacznie się poruszać.

I oto pojawiła się idea ewolucji. Zagrożenie, wstrząśnięcie bezpiecznymi podstawami, ale również prowokacja i wyzwanie. Bo mimo wszystkich zadawnionych przyzwyczajeń, coś z tej idei wisiało już w powietrzu. Mechaniczny świat Galileusza i Newtona nie chciał się otworzyć dla fenomenu życia. Próby Kartezjusza czy La Mettrie’ego^(), by mechanicznie wyjaśnić ten fenomen, prowadziły do pomysłów, które nie mogły zbyt długo ukrywać swojego groteskowego oblicza, a pomysły Hegla i innych idealistów niemieckich o panewolucji ducha i wszechrozwoju przyrody, wprawdzie zupełnie obce duchowi ówczesnych nauk, przynajmniej przygotowywały grunt dla przyrodniczej wizji zmieniającego się świata.

Nieco uprzedzając pojawienie się dzieła Darwina, Herbert Spencer zgorszył opinię publiczną purytańskiej Anglii twierdzeniem, że ewolucja jest naczelnym prawem przyrody, i to zarówno ożywionej, jak i nieożywionej, a także ludzkich społeczeństw, instytucji i moralności. Spencer powitał teorię Darwina jako wsparcie swoich pomysłów, tym bardziej, że w dziedzinie fizyki musiał używać sprytnej retoryki, by przekonać siebie i swoich czytelników, iż prawdziwa zmienność (wraz z wytwarzaniem istotnych nowości) jest nie tylko możliwa, ale i nieunikniona.

Wkrótce idea ewolucji rozsadziła zbyt jeszcze ciasne okładki O pochodzeniu gatunków, wręcz zmuszając samego Darwina do rozciągnięcia jej również na człowieka. Tym samym dla kontynuatorów Darwina otworzyła się droga do roztaczania coraz szerszych wizji. Huxley i Haeckel uzupełnili te wizje rodzajem świeckiej religii, którą atrakcyjnie nazwali „ewolucyjnym humanizmem”. Konflikt z tradycyjnymi postawami stał się nieunikniony.

Pozostańmy jednak przy filozoficznej otoczce teorii ewolucji. Teoria ta niewątpliwie wyzwoliła intelektualną modę na dwa pojęcia, które do dziś urzekają swoją filozoficzną pojemnością. Są nimi: czas i historia. Pojęcia te stanowią bardziej dwa aspekty czy dwa rozwinięcia idei ewolucji niż jej logiczne konsekwencje. W ewolucji czas przestaje być zewnętrzną miarą ciągu zdarzeń; staje się częścią gry, w której jeden etap, rodząc drugi etap, powoduje wyłanianie się nowego i przemijanie. W ten sposób przeszłość wpisuje się w przyszłość – historia narasta.

Wielkie metafizyki XX wieku wchłonęły już w siebie ideę ewolucji-czasu-historii. Kategorie uczasowienia, dynamicznego rozwoju i siły życiowej stały się osnową dla metafizyki Bergsona, najbardziej bodaj wpływowego filozofa pierwszej połowy dwudziestego stulecia, obecnie spychanego w cień przez swojego angielsko-amerykańskiego odpowiednika, Alfreda Northa Whiteheada. Myśl tego ostatniego, mniej znana za jego życia, dopiero teraz przeżywa prawdziwy renesans. Whitehead widzi świat jako proces, którego najbardziej charakterystyczną cechą jest twórcze działanie czasu. Process theology, teologiczna kontynuacja myśli Whiteheada, coraz odważniej kategorię uczasowienia rozciąga na Boga, włączając go w proces stawania się świata.

Podobnie jak Whitehead, również Bergson doczekał się teologicznego rozwinięcia swoich poglądów. Inny Francuz, Teilhard de Chardin, niewątpliwie pełnymi garściami czerpiąc z Bergsonowskich idei, ale silnie zabarwiając je wątkami pochodzącymi z biologii, zdołał utworzyć atrakcyjną konkurencję w stosunku do doktryny swojego poprzednika. Idea ewolucji, ogarniająca już nie tylko naszą planetę, ale cały wszechświat, poprzez kolejne etapy coraz to wyższych stopni złożoności prowadząca do Punktu Omega, kosmicznego zwornika rozwoju, zaraziła wielu religijnych (zwłaszcza katolickich) myślicieli, tęskniących za syntezą nauki i teologii, lecz mylnie biorących Teilhardowskie wizje za ostatnie słowo współczesnej nauki.

Dziś już nie potrafimy myśleć statycznie. Widzimy świat nie tylko przestrzennie, ale i czasowo. Czas zawsze był dla nas wyzwaniem, a jego najbardziej prowokujący argument stanowiła krótkość ludzkiego życia. Dziś pozwoliliśmy się ogarnąć pasji czasu; jego działanie widzimy wszędzie, zrobiliśmy z tego naukę, metafizykę i teologię. Być może chcemy po prostu zwyciężyć czas...

4. Ewolucja czasu

W ostatnich latach zawrotną karierę zarówno kasową, jak i czytelniczą zrobiła niewielkich rozmiarów książka zatytułowana Krótka historia czasu^(). Swój rozgłos zawdzięcza ona nie tylko osobie autora, Stephena Hawkinga, niezwykle uzdolnionego fizyka, ale też na stałe przywiązanego do wózka inwalidy. Również i tytuł działa elektryzująco: dlaczego historia czasu? Jeżeli czas ma historię, to znaczy, że jego historia dzieje się w jakimś innym czasie? Czy to w ogóle ma jakikolwiek sens?

Zwolennicy „ewolucyjnego humanizmu” z przełomu dziewiętnastego i dwudziestego stulecia podnieśli ewolucjonizm do rangi absolutu, który miał rozwiązywać wszystkie metafizyczne problemy. Człowiek powstał, bo stworzyła go ewolucja, życie powstało, bo stworzyła je ewolucja, wszechświat zaistniał, bo tak chciała ewolucja. A oto teraz dowiadujemy się, że i ewolucja wymaga wyjaśnienia. Ewolucja to rozwój w czasie, a czas również ma swoją historię...

Widzieliśmy w poprzednich rozdziałach, że problem czasu pojawił się w termodynamice XIX w. Czas działał destrukcyjnie, a więc antyewolucyjnie. Dopiero nieliniowa termodynamika naszego stulecia poradziła sobie z tym zagadnieniem. Teraz wypada dopowiedzieć całą historię do końca, postawić kropkę nad „i”. Perspektywy ewolucji, jakie przed nami roztacza termodynamika, nie są nieograniczone. Także trzeba za nie płacić ogromną cenę. Prawa termodynamiki są nieubłagane; pozwalają one ewoluować strukturom dyssypacyjnym, ale tylko kosztem ogromnego rozpraszania energii. Każdy wzrost porządku musi być okupiony gigantycznym wzrostem bałaganu. Z tego punktu widzenia wszechświat okazuje się ogromnym ściekiem dla „bezużytecznej energii”; ściekiem, dzięki któremu na naszej planecie ewolucja mogła rozpocząć swój triumfalny pochód.

Co więcej, cena za samą możliwość ewolucji skazuje ją na ostateczny pesymizm. Termodynamika nieliniowa ukazuje mechanizmy rozwoju, ale – zupełnie tak samo jak czyniła to termodynamika ubiegłego stulecia – finał widzi w zagładzie ostatecznych struktur: fluktuacje muszą ostatecznie pochłonąć każdy porządek, globalny wzrost entropii przeważyć jego lokalne ubytki.

Współczesna kosmologia uzupełnia ten obraz dwoma obrazami finału: albo wszechświat rozproszy się w pustce i zamarznie w absolutnym zerze, albo wszystko zostanie zgniecione w nieskończonych gęstościach końcowej osobliwości.

Czy nie ma ucieczki od tej tragicznej historii ewolucji? Przede wszystkim trzeba uświadomić sobie, że jest to tylko historia tego, co dzieje się na powierzchni. Termodynamika ze swej natury zajmuje się wielkimi zbiorowiskami cząstek. By rozwinąć dynamiczną strategię budowania struktur dyssypacyjnych, przyroda musi dysponować wielkimi zasobami materiałowymi. Historia takich struktur musi być historią makroskopową. Ale jak wygląda historia „od wnętrza”, u samych fundamentów, tam gdzie przebiegają najbardziej elementarne procesy przyrody?

Status czasu i przestrzeni w fizyce kwantowej i w kwantowych teoriach pola nie jest jasny. Paradoksy typu Einsteina – Podolskiego – Rosena, łamanie nierówności Bella i związane z tymi problemami wyniki eksperymentalne zdają się świadczyć o tym, że procesy kwantowe jakby lekceważą więzy narzucane zwykle przez odległości przestrzenne. Nasuwa się nieodparte wrażenie, że proces kwantowy jest „pozaprzestrzenny”; fizycy nazywają to „nielokalnością”.

Współczesne próby stworzenia kwantowej teorii grawitacji pozwalają te zagadnienia zaatakować z nieco innej strony i w pewnym sensie na jeszcze głębszym poziomie. Jak uczy ogólna teoria względności, już na etapie makroskopowym grawitacja przejawia się jako zakrzywienie czasoprzestrzeni. Czas i przestrzeń nie są bierną areną – jak to miało miejsce w fizyce Newtona – na której rozgrywa się dramat świata, lecz stają się jednymi z głównych aktorów tego dramatu. Już na tym etapie rozważań historia nie okazuje się czymś, co a priori każdy byt czy układ fizyczny musi posiadać, lecz czymś, co istotnie zależy od wewnętrznej struktury dramatu. Fakt, że nasz świat jako całość ma dobrze określoną historię, którą w tak wielu szczegółach udało się nam już zrekonstruować, jest sam w sobie czymś zaskakującym i wymagającym teoretycznego uzasadnienia^().

Wszyscy fizycy są zgodni co do tego, że na najbardziej fundamentalnym poziomie (w najwcześniejszych momentach, kosmicznej ewolucji i w najmniejszych „elementarnych rozmiarach”) pole grawitacyjne wymaga skwantowania. Wprawdzie nie istnieje dziś ogólnie przyjęta, zadowalająca teoria kwantowej grawitacji, ale prowadzi się intensywne badania teoretyczne w celu jej utworzenia: skonstruowano już wiele roboczych modeli, które coraz wyraźniej ukazują naturę napotykanych trudności i szkicują – mniej lub bardziej zadowalająco – obrazy sytuacji, jakiej należy oczekiwać. Coraz częściej uderza jedna cecha tych obrazów: są one „bezczasowe”, i to na różne sposoby. W obrazie proponowanym przez Hawkinga^() czas nabiera cech przestrzennych i zdaje się tracić tak charakterystyczną dotychczas dla siebie cechę przemijania. W innych (bardziej przekonywających) obrazach zmiana jest jeszcze bardziej radykalna: zarówno czas, jak i przestrzeń rozmywają się i przekształcają w korelacje pomiędzy kwantowymi własnościami, charakteryzującymi funkcję stanu świata. Stan taki nie jest zamarciem i bezruchem; jest nawet czymś bogatszym niż znane nam z naszej niekwantowej codzienności przechodzenie z jednego stanu do drugiego przez wszystkie stany pośrednie. W funkcji stanu wszechświata jest w jakimś sensie zawarte „wszystko na raz”, w całym bogactwie i skomplikowaniu, ale pytać, co jest „przed”, a co jest „po” w takiej sytuacji tak samo nie ma sensu, jak pytać, która strona świata jest „na północ”, gdy stoi się na Biegunie Północnym.

Teologowie od dawna mówili, że Bóg istnieje w wieczności, to znaczy poza czasem i poza przestrzenią, a świat nie został stworzony w czasie i przestrzeni, lecz razem z czasem i razem z przestrzenią. Brzmi to prawie jak przeczucie naszych dzisiejszych spekulacji z dziedziny kosmologii kwantowej, ale wielu współczesnych teologów – zwłaszcza z tzw. nurtu teologii procesu – usiłuje traktować czas „na serio” i w konsekwencji czasowość rozciągać także na Boga. Czy konflikt z naukami ma na zawsze pozostać cechą teologii?

Ewolucja: w biologii (przez teorię Darwina), w naukach społecznych (przez historie ludzi i narodów), w fizyce (przez obecność czasu w najbardziej elementarnych procesach) – stała się kluczowym pojęciem naszego rozumienia świata. Walka z tym pojęciem jest z góry skazana na przegraną, zbyt dużo ono wyjaśnia, jest zwornikiem dla zbyt wielu faktów i jest zbyt płodne filozoficznie. Ale, jak każde ludzkie pojęcie, ma ono swoje granice. Zrozumienie tych granic jest częścią zrozumienia świata.

Michał Heller

Pasierbiec, 9.08.1991

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: