Excalibur - ebook
Excalibur - ebook
"Excalibur" kontynuuje opowieść o mrocznych czasach w historii Brytanii. Starzy bogowie opuścili królestwo, a nowej religii Brytowie nie chcą zaakceptować. Osłabiony i zdradzony Artur zmaga się z saksońskim wrogiem, próbuje ratować małżeństwo i marzenia. Wydaje się, że wszystkie siły ziemskie i nadprzyrodzone zjednoczyły się w złowieszczym spisku, by doprowadzić go do upadku. Nawet Excalibur może okazać się niewystarczająco ostry, by przeciąć pasmo niepowodzeń…
Czy w gasnącą miłość uda się tchnąć nowy żar?
Jakie siły pomogą Arturowi odeprzeć kolejny najazd i czy Brytania pod wodzą osłabionego militarnie władcy wygra tę ostatnią, najtrudniejszą bitwę?
Oto historia miłości i wojny, lojalności i zdrady.
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7515-637-9 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
------------------- --------------------------------------------------------------------------------
AELLE król Saksonów
AGRYKOLA wódz naczelny Gwentu
AMHAR nieślubny syn Artura i Ailleann, bliźniak Loholta
ARGANTE księżniczka Demecji, córka Oengusa Mac Airema
ARTUR nieślubny syn Uthera, wódz naczelny Dumonii, później gubernator Sylurii
ARTUR-BACH wnuk Artura, syn Morwenny i Gwydre’a
BALIG rybak, szwagier Derfla
BALIN jeden z wojowników Artura
BALISE dawny druid Dumnonii
BORS kuzyn Lancelota i jego czempion
BROCHVAEL król Powys po śmierci Artura
BUDIC król Broceliandy, mąż Anny (siostry Artura)
BYRTHIG król Gwynedd
CADDWG rybak, poddany Merlina
CEINWYN siostra Cuneglasa, życiowa partnerka Derfla
CERDYK saksoński król *
CILDYDD zarządca Aquae Sulis
CHLODWIG król Franków
CULHWCH kuzyn Artura, wojownik
CUNEGLAS król Powys, syn Gorfyddyda
CYWWYLOG niegdyś kochanka Mordreda, służąca Merlina
DAFYDD skryba tłumaczący opowieść Derfla
DERFEL CADARN narrator saksońskiego pochodzenia, jeden z wojowników Artura, później mnich
DIWRNACH król Lleyn
EACHERN jeden z włóczników Derfla
EINION syn Culhwcha
EMRYS biskup Dumnonii, następca Bedwina
ERCE matka Derfla
FERGAL druid Argante
GALAHAD przyrodni brat Lancelota, książę Benoic
GAWAIN książę Broceliandy, syn króla Budica
GINEWRA żona Artura
GWYDRE syn Artura i Ginewry
HYGWYDD służący Artura
IGRAINE królowa Powys po śmierci Artura, żona Brochvaela
ISSA jeden z włóczników Derfla, później jego zastępca
LANCELOT wygnany król Benoic
LANVAL jeden z wojowników Artura
LIOFA czempion Cerdyka
LLADARN biskup Gwentu
LOHOLT nieślubny syn Artura i Ailleann, bliźniak Amhara
MARDOC nieślubny syn Mordreda i Cywwylog
MERLIN główny druid Dumnonii
MEURIG następca tronu Gwentu, później król
MORDRED król Dumnonii
MORFANS „Brzydal”, jeden z wojowników Artura
MORGANA starsza siostra Artura, niegdyś główna kapłanka Merlina
MORWENNA najstarsza córka Derfla
NIALL dowódca oddziału Czarnych Tarcz Argante
NIMUE kapłanka Merlina
OENGUS MAC AIREM król Demecji, główny dowódca Czarnych Tarcz
OLWENA SREBRZYSTA poddana Merlina i Nimue
PERDDEL syn Cuneglasa, później król Powys
PEREDUR syn Lancelota i Ade
PYRLIG bard Derfla
SAGRAMOR numidyjski dowódca wojsk Artura
SANSUM biskup Dumnonii, później przełożony Derfla w Dinnewrac
SCARACH żona Issy
SEREN (1) druga córka Derfla
SEREN (2) córka Morwenny i Gwydre’a, wnuczka Artura
TALIESIN okryty sławą bard
TEWDRYK król Gwentu, ojciec Meuriga, później pustelnik
TUDWAL mnich z Dinnewrac
UTHER nieżyjący król Dumnonii, Wielki Król Brytanii, ojciec Artura, dziadek Mordreda
------------------- --------------------------------------------------------------------------------
* W nawiasach kwadratowych podano wersje imion pojawiające się w pierwszej części trylogii.Miejsca
Nazwy oznaczone gwiazdką są fikcyjne.
----------------- -------------------------------------------------------------------------------------------------
AQUAE SULIS Bath, Avon
BEADEWAN Baddow, Essex
BURRIUM stolica Gwentu; Usk, Gwent
CAER AMBRA* Amesbury, Wiltshire
CAER CADARN* South Cadbury, Somerset
CAMLANN prawdziwa lokalizacja jest nieznana, w książce zasugerowano Dawlish Warren w Devon
CELMERESFORT Chelmsford, Essex
CICUCIUM rzymska twierdza niedaleko Sennybridge, Powys
CORINIUM Cirencester, Gloucestershire
DUN CARIC* Castle Cary, Somerset
DUNUM Hod Hill, Dorset
DURNOVARIA Dorchester, Dorset
GLEVUM Gloucester
GOBANNIUM Abergavenny, Monmouthshire
ISCA (Dumnonia) Exeter, Devon
ISCA (Syluria) Caerleon, Gwent
LACTODURUM Towcester, Northamptonshire
LEODASHAM Leaden Roding, Essex
LINDINIS Ilchester, Somerset
LYCCEWORD Letchworth, Hertfordshire
MAI DUN Maiden Castle, Dorset
MORIDUNUM Carmarthen
MYNYDD BADDON prawdziwa lokalizacja jest nieznana, w książce zasugerowano Little Solsbury Hill niedaleko Bath
SORVIODUNUM Old Sarum, Wiltshire
STEORTFORD Bishop’s Stortford, Hertfordshire
THUNRESLEA Thundersley, Essex
VENTA Winchester, Hampshire
WICFORD Wickford, Essex
YNYS WAIR wyspa Lundy, Kanał Bristolski
YNYS WYDRYN Glastonbury, Somerset
----------------- -------------------------------------------------------------------------------------------------Jestem Saksonem. Moja saksońska matka Erce, kiedy była ze mną w ciąży, została wzięta w niewolę przez Uthera i wkrótce potem przyszedłem na świat. Odebrano mnie matce, kiedy byłem mały, wpierw jednak nauczyłem się języka Saksonów. Później, dużo później, w przeddzień rebelii Lancelota, odnalazłem swą matkę i dowiedziałem się, że moim ojcem jest Aelle.
Jestem więc czystej krwi Saksonem, królewskim bękartem, ale zostałem wychowany pośród Brytów i nie czuję więzi z Saksonami. Dla mnie, podobnie jak dla Artura i każdego wolno urodzonego Bryta, Saksonowie to plaga, która dotarła na nasze ziemie zza Morza Wschodniego.
Nikt nie wie, skąd naprawdę przybyli. Sagramor, który w swych podróżach zapuścił się dalej niż którykolwiek z dowódców Artura, mówi, że ojczyzna Saksonów to daleka, spowita mgłami kraina pełna mokradeł i lasów, choć przyznaje, że sam nigdy tam nie był. Wie jedynie, że leży za morzem i Saksonowie opuszczają ją, uważają bowiem, że ziemie należące do Brytów są lepsze, choć doszły mnie słuchy, że ich ojczyznę nękają inni, jeszcze dziwniejsi wrogowie, którzy przybyli z samego krańca świata. Tak czy inaczej, Saksonowie od czterystu lat przekraczają morze, żeby zagrabić nasze ziemie i teraz rządzą całą wschodnią Brytanią. Nazywamy te skradzione terytoria Lloegyr, Utraconymi Ziemiami, i nie ma w Brytanii człowieka, który nie marzyłby o ich odzyskaniu. Merlin i Nimue wierzą, że tylko bogowie mogą nam w tym dopomóc, podczas gdy Artur chce osiągnąć to samo mieczem. Moim zadaniem było podzielić naszych wrogów i ułatwić zadanie bogom lub Arturowi.
Wyruszyłem jesienią, gdy korony dębów zbrązowiały, buki okryły się czerwienią, a po nocnych przymrozkach następowały chłodne, mgliste poranki. Podróżowałem sam, bo jeśli Aelle zamierzał dotrzymać słowa i stracić emisariusza, lepiej, by zginął jeden człowiek. Ceinwyn błagała mnie, bym zabrał ze sobą drużynę, ale po cóż miałbym to robić? Kilku ludzi nie miało szans przeciwko armii Aelle’a. I tak, kiedy wiatr zerwał z wiązów pierwsze żółte liście, wyruszyłem na wschód. Ceinwyn próbowała mnie przekonać, żebym zaczekał do Samain, bo gdyby rytuały odprawione przez Merlina w Mai Dun odniosły zamierzony skutek, nie byłoby potrzeby wysyłać emisariuszy. Artur jednak ani myślał słuchać o żadnej zwłoce. Wierzył, że Aelle zdradzi, i pragnął usłyszeć jego odpowiedź. Jechałem więc z nadzieją, że przeżyję i wrócę do Dumnonii przed wigilią Samain. Z mieczem u pasa i tarczą na plecach nie miałem innej broni.
Nie udałem się prosto na wschód, gdyż droga ta zawiodłaby mnie niebezpiecznie blisko ziem Cerdyka. Skierowałem się na północ, do Gwentu, a dopiero stamtąd na wschód, ku granicy saksońskiej, za którą rządził król Aelle. Półtora dnia podróżowałem wśród żyznych ziem Gwentu, mijając obejścia i domostwa, znad których przez otwory w dachach unosił się dym. Bydło zaganiane do zagród na zimowy ubój zmieniło pola w błotnistą breję, a porykiwania zwierząt przydawały mojej podróży melancholii. W powietrzu czuło się zimę, a rankami blade, ogromne i jakby opuchnięte słońce wisiało nisko pośród mgieł. Na leżących odłogiem polach gromadziły się stada szpaków.
Im dalej na wschód podążałem, krajobraz zmieniał się coraz bardziej. Gwent był królestwem chrześcijańskim i duże, imponujące kościoły, które mijałem pierwszego dnia, drugiego były już znacznie mniejsze, a okoliczne farmy znacznie uboższe, aż w końcu dotarłem do jałowych ziem, którymi nie władali ani Saksonowie, ani Brytowie i które służyły tylko za tereny łowieckie. Łąki, które żywiły niegdyś całe rodziny, zarosły dębczakami, głogiem, brzozami i jesionami, z domostw pozostały pozbawione dachów ruiny, a chaty przywodziły na myśl zwęglone szkielety. A jednak ktoś tu mieszkał i kiedy jadąc przez las, usłyszałem tupot nóg, sięgnąłem po Hywelbane’a w obawie, że jacyś bezpańscy wojownicy znaleźli schronienie w tych dzikich ostępach. Nikt jednak nie niepokoił mnie aż do wieczora, kiedy to drogę zastąpiła mi grupa włóczników. Byli to ludzie z Gwentu i jak wszyscy wojownicy króla Meuriga nosili pozostałości rzymskich zbroi: napierśniki z brązu, hełmy zwieńczone farbowanymi na czerwono grzebieniami z końskiego włosia i rdzawoczerwone peleryny. Ich dowódcą był chrześcijanin imieniem Carig, który zaprosił mnie do ich fortecy stojącej na polanie, na wysokim, zalesionym wzniesieniu. Zadaniem Cariga było strzeżenie granicy. Chciał poznać cel mojej podróży, ale zrezygnował z wypytywania o szczegóły, gdy podałem mu swoje imię i powiedziałem, że podróżuję w imieniu Artura.
Forteca Cariga otoczona była prostą, drewnianą palisadą, wewnątrz której stało kilka nędznych, zadymionych chat. Ogrzałem się przy ognisku, na którym ludzie Cariga piekli udziec sarni na rożnie zrobionym z włóczni pojmanego Saksona. O dzień marszu od fortecy znajdowało się dwanaście jej podobnych, wszystkie z widokiem na wschód, strzegących granicy przed najeźdźcami Aelle’a. Podobnie było w Dumnonii, choć my trzymaliśmy przy granicy regularną armię. Koszty jej utrzymania były niebotyczne, co nie podobało się zwłaszcza tym, którzy płacili podatki w zbożu, skórach, soli i owczym runie. Artur dokładał wszelkich starań, by daniny były uczciwe i jak najmniej uciążliwe, choć po rebelii obłożył wysoką grzywną wszystkich zamożnych panów, którzy poparli Lancelota. Kara ta spadła głównie na chrześcijan i Meurig, chrześcijański król Gwentu, zgłosił protest, który Artur zignorował. Carig, wierny sługa Meuriga, traktował mnie z pewną rezerwą, choć uprzedził mnie o tym, co czeka za granicą.
– Wiesz, lordzie – rzekł do mnie – że Saksonowie nie pozwalają ludziom przekraczać granicy?
– Słyszałem coś o tym.
– Tydzień temu przejeżdżało tędy dwóch kupców – ciągnął Carig. – Wieźli garnki i owcze runo. Ostrzegałem ich, ale… – Urwał i wzruszył ramionami. – Saksonowie zatrzymali garnki i wełnę, ale odesłali dwie czaszki.
– Jeśli odeślą moją – powiedziałem – przekaż ją Arturowi. – Patrzyłem, jak tłuszcz z udźca, sycząc, skapuje do ognia. – Macie tu jakichś podróżnych z Lloegyr?
– Nie widzieliśmy nikogo od tygodni – odparł Carig. – Ale w przyszłym roku Dumnonia z pewnością zobaczy wielu saksońskich włóczników.
– A Gwent nie? – podpuszczałem go.
– Aelle nie jest z nami zwaśniony – zapewnił mnie Carig. Był nerwowym młodzieńcem, któremu nie podobało się, że strzeże granic Brytanii, a jednak sumiennie wykonywał swoje obowiązki. Zauważyłem też, że jego ludzie są bardzo zdyscyplinowani.
– Jesteście Brytami – przypomniałem mu – a Aelle Saksonem. To niewystarczający powód do waśni?
Wzruszył ramionami.
– Dumnonia jest słaba, panie, Saksonowie to wiedzą. Gwent jest silny. Dlatego zaatakują was, nie nas. – Zadowolenie, które usłyszałem w jego głosie, mnie przeraziło.
– Lecz kiedy podbiją Dumnonię – mówiąc to, dotknąłem rękojeści miecza, żeby odwrócić zły los czający się w moich słowach – ile czasu minie, zanim przybędą na północ i zaatakują Gwent?
– Chrystus nas obroni – rzekł pobożnie Carig i uczynił znak krzyża. Na ścianie chaty wisiał krucyfiks i jeden z ludzi Cariga oblizał palce i dotknął stóp umęczonego Chrystusa. Zobaczywszy to, ukradkiem splunąłem w ogień.
Nazajutrz rano wyruszyłem na wschód. W nocy niebo zasnuło się chmurami i poranek powitał mnie zimną mżawką zacinającą mi w twarz. Rzymska droga, zniszczona i zarośnięta zielskiem, prowadziła w głąb mrocznych, wilgotnych lasów i im dalej jechałem, tym bardziej czułem się przygnębiony. Wszystko, co usłyszałem w przygranicznym forcie, wskazywało na to, że Gwent nie będzie walczył dla Artura. Meurig, młody król Gwentu, nie rwał się do wojaczki. Jego ojciec Tewdryk wiedział, że Brytowie muszą zjednoczyć siły przeciwko wspólnemu wrogowi, ale zrzekł się korony i żył jako mnich nad rzeką Wye, podczas gdy jego syn nie był panem wojny. Bez dobrze wyszkolonych oddziałów Gwentu losy Dumnonii były przesądzone, chyba że świecąca w ciemnościach naga nimfa zwiastowała boską interwencję. Być może Aelle uwierzy w kłamstwo Artura. Tylko czy król Saksonów będzie chciał ze mną rozmawiać? Czy uwierzy, że jestem jego synem? W trakcie nielicznych spotkań zachowywał się uprzejmie, jednak to nic nie znaczyło, albowiem wciąż byłem jego wrogiem. Im dłużej jechałem w siekącym deszczu między potężnymi drzewami, tym większa była moja rozpacz. Dręczyło mnie przekonanie, że Artur posłał mnie na pewną śmierć i, co gorsza, uczynił to z bezdusznością przegranego, który stawia wszystko na ostatni rzut kości.
Około południa wyjechałem z lasu wprost na polanę, przez którą płynął potok. W miejscu, gdzie droga przecinała bród, na pagórku sięgającym mi do pasa, stała wetknięta w ziemię, wyschnięta jodła obwieszona ofiarami. Nie znałem się na czarach i nie wiedziałem, czy drzewo strzeże drogi, ma na celu udobruchać duchy strumienia, czy też jest dziełem dziecięcych zabaw. Zsiadłem z konia i zobaczyłem, że przedmioty wiszące na łamliwych gałązkach to w istocie kostki ludzkiego kręgosłupa. Zrozumiałem wówczas, że to nie dzieci obwiesiły drzewko upiornymi ozdobami. A zatem kto i po co to zrobił? Splunąłem, żeby odczynić urok, dotknąłem stali na rękojeści miecza i przeprowadziłem konia na drugą stronę potoku.
Trzydzieści kroków dalej znowu zaczynał się las. Nie ujechałem połowy drogi, gdy spomiędzy gałęzi wyleciał ku mnie topór. Obracające się ostrze odbijało szarawe światło dnia. Rzut był kiepski i mknąca ze świstem broń minęła mnie o dobre cztery kroki. Nikt nie zastąpił mi drogi ani nikt nie próbował mnie zaatakować.
– Jestem Saksonem! – krzyknąłem w języku wroga. Nikt mi nie odpowiedział, ale usłyszałem ściszone głosy i trzask łamanych gałązek. – Jestem Saksonem! – powtórzyłem i pomyślałem, że może ludzie kryjący się pośród drzew nie są Saksonami, lecz Brytami wyjętymi spod prawa, albowiem wciąż byłem na ziemi niczyjej, gdzie bezpańscy banici z różnych królestw i plemion szukali schronienia.
Miałem zawołać w języku Brytów, że nie mam złych zamiarów, kiedy usłyszałem rozkaz w saksońskiej mowie:
– Rzuć miecz!
– Jeśli chcesz, przyjdź tu i sam go weź! – odkrzyknąłem.
– Twoje imię? – zapytał ten sam głos po chwili ciszy.
– Derfel – odparłem. – Syn Aelle’a.
Celowo posłużyłem się imieniem ojca i musiało ich ono zaniepokoić, bo chwilę później znów usłyszałem ściszone głosy, a zaraz potem spomiędzy drzew na polanę wyszło sześciu mężczyzn. Byli odziani w grube futra, ulubiony strój Saksonów, i uzbrojeni we włócznie. Jeden z nich, najpewniej przywódca, nosił rogaty hełm. To on podszedł na skraj drogi.
– Derfel, powiadasz – rzucił, zatrzymując się kilka kroków ode mnie. – Derfel – powtórzył. – Słyszałem to imię i nie jest ono saksońskie.
– Tak mam na imię – odparłem. – I jestem Saksonem.
– Synem Aelle’a? – spytał podejrzliwie.
– W rzeczy samej.
Zastanawiał się przez chwilę. Był wysokim mężczyzną z grzywą brązowych włosów wystających spod rogatego hełmu. Broda sięgała mu niemal do pasa, a wąsy do skórzanego napierśnika, który nosił pod futrem. Domyślałem się, że to jeden z miejscowych wodzów albo wojownik mający strzec tego odcinka granicy. Wolną ręką nawinął wąs na palce i pozwolił mu opaść.
– Znam Hrothgara, syna Aelle’a – zastanawiał się na głos. – Cyrninga, syna Aelle’a, zwę przyjacielem. A Pendę, Seabolda i Yffe widziałem w bitwie. Ale Derfla, syna Aelle’a… – Mówiąc to, pokręcił głową.
– Widzisz go teraz – odparłem.
Zauważywszy, że tarczę mam wciąż przytroczoną do siodła, podniósł włócznię.
– Słyszałem za to o Derflu, przyjacielu Artura – warknął oskarżycielsko.
– Jego również widzisz – przytaknąłem. – I ma on do pomówienia z waszym królem.
– Żaden Bryt nie ma czego szukać po tej stronie granicy – odparł, a jego ludzie mruknęli zgodnie na znak, że się z nim zgadzają.
– Jestem Saksonem – powtórzyłem.
– Czego więc chcesz?
– To sprawa między mną a ojcem. Tobie nic do tego.
Odwrócił się i wskazał swoich ludzi.
– Sami o tym zdecydujemy.
– Jak cię zwą? – zapytałem.
Zawahał się, ale uznał, że nic się nie stanie, jeśli wyjawi mi swoje imię.
– Ceolwulf – odparł. – Syn Eadberhta.
– A zatem, Ceolwulfie, myślisz, że mój ojciec nagrodzi cię, jeśli usłyszy, że opóźniłeś moją podróż? Czego się po nim spodziewasz? Złota czy grobu?
Było to kłamstwo, ale skuteczne. Nie miałem pojęcia, czy Aelle uściska mnie, czy zabije, ale Ceolwulf na tyle lękał się jego gniewu, że nie tylko mnie przepuścił, ale posłał ze mną czterech ludzi, by towarzyszyli mi w dalszej podróży.
Tak oto wjechałem na ziemie, gdzie tylko nieliczni Brytowie zapuszczali się od pokoleń i przez dwa dni przemierzałem tereny wroga. Na pierwszy rzut oka niewiele różniły się one od Brytanii, zwłaszcza że Saksonowie zajęli nasze pola i uprawiali je na podobną modłę, z tą tylko różnicą, że stogi siana były tu wyższe i bardziej kwadratowe, a domy, które pobudowali, niższe i bardziej solidne. Rzymskie wille były przeważnie opuszczone, choć tu i ówdzie nadal toczyło się w nich życie. Nie było tu chrześcijańskich kościołów ani w ogóle żadnych świątyń, ale raz minęliśmy posąg bożka, u którego stóp leżały drobne ofiary. Nadal mieszkali tu Brytowie i choć niektórzy zachowali własną ziemię, większość z nich była niewolnikami, kobiety zaś – żonami Saksonów. Nazwy miejscowości zostały zmienione i żaden z eskortujących mnie ludzi nie wiedział, jak brzmiały za panowania Brytów. Mijaliśmy Lycceword i Steortford, Leodasham i Celmeresfort. Saksońskie nazwy brzmiały obco w moich uszach, ale osady zdawały się kwitnąć. Nie były to domy i gospodarstwa najeźdźców, lecz ludzi przywiązanych do ziemi. W Celmeresfort skręciliśmy na południe i kiedy jechaliśmy przez Beadewan i Wicford, moi towarzysze z dumą opowiadali mi, że są to ziemie, które Cerdyk zwrócił latem Aelle’owi. Wyłuszczyli mi, że są one ceną za lojalność Aelle’a w nadchodzącej wojnie, która otworzy im drogę do Morza Zachodniego. Byli pewni zwycięstwa. Wszyscy słyszeli, jak bardzo rebelia Lancelota osłabiła Dumnonię i zachęciła saksońskich królów, by połączyli siły przeciwko Brytanii.
Zimowe kwatery Aelle’a znajdowały się w miejscu zwanym przez Saksonów Thunreslea. Było to wysokie wzgórze pośród gliniastych pól i zdradzieckich moczarów. Z płaskiego szczytu wzniesienia rozciągał się widok na południe, daleko za wody Tamizy, aż do mglistej krainy, którą władał Cerdyk. Na wzgórzu wybudowano dwór. Był to okazały budynek z ciemnych, dębowych bali, na którego szczycie zatknięto symbol Aelle’a – pomalowaną krwią byczą czaszkę. W zapadającym zmierzchu jego ogromna, czarna bryła tchnęła grozą. Na wschód od dworu, za drzewami znajdowała się wioska, gdzie dostrzegłem miriady ognisk. Miałem wrażenie, że przybyłem do Thunreslea podczas zgromadzenia i ogniska zdradzały miejsce obozowisk.
– To uczta – wyjaśnił jeden z eskortujących mnie ludzi.
– Na cześć bogów? – spytałem.
– Na cześć Cerdyka, który przybył, by rozmawiać z naszym królem.
Słysząc to, straciłem resztki nadziei. Jeśli liczyłem, że po spotkaniu z Aelle’em ujdę z życiem, wieść o przybyciu Cerdyka pozbawiła mnie złudzeń. Cerdyk był zimnym, okrutnym człowiekiem, podczas gdy Aelle bywał dobrotliwy, a nawet hojny.
Dotknąłem rękojeści Hywelbane’a i pomyślałem o Ceinwyn. Modliłem się do bogów, bym mógł ją jeszcze ujrzeć. Nadeszła jednak chwila, gdy musiałem zejść z konia, poprawić płaszcz, odpiąć tarczę od siodła i udać się na spotkanie z moimi wrogami.
Tej nocy na wyłożonej sitowiem podłodze wielkiej sali musiało ucztować trzystu wojowników. Trzy setki hałaśliwych, radosnych brodaczy o czerwonych twarzach, którzy – w przeciwieństwie do Brytów – wchodzili do sali biesiadnej króla uzbrojeni po zęby. Pośrodku sali płonęły trzy duże ogniska, a dym był tak gęsty, że z początku nie byłem w stanie dostrzec ludzi siedzących przy długiej ławie w drugim końcu pomieszczenia. Nikt nie zwracał na mnie uwagi, albowiem z długimi, jasnymi włosami i gęstą brodą wyglądałem jak saksoński włócznik. Kiedy jednak mijałem ogniska, jeden z wojowników dostrzegł na mojej tarczy pięcioramienną białą gwiazdę – symbol, który rzucił mu się w oczy podczas jednej z bitew. Ponad radosną wrzawą rozległ się niski, gardłowy pomruk. Z każdą chwilą dźwięk ów przybierał na sile, aż wszyscy na sali warczeli na mnie, gdy szedłem ku podwyższeniu, na którym stał stół. Wyjący wojownicy odstawili rogi z piwem i zaczęli walić pięściami o podłogę lub tarcze, a ich złowróżbne bębnienie odbijało się echem od wysokiej powały.
Szczęk ostrza o drewno położył kres wrzawie. Aelle wstał. To jego miecz wyrwał drzazgi z długiej ławy, przy której dwunastu mężczyzn siedziało przy pełnych rogach i półmiskach. Obok Aelle’a siedział Cerdyk, a zaraz za nim Lancelot. Lancelot nie był jedynym Brytem na sali. Miejsce obok zajmował Bors, jego kuzyn, a na końcu stołu zasiadali Amhar i Loholt, synowie Artura. Wszyscy oni byli moimi wrogami, dlatego dotknąłem ostrza miecza i prosiłem bogów o dobrą śmierć.
Aelle wbił we mnie wzrok. Znał mnie, ale czy wiedział, że jestem jego synem? Lancelot był zaskoczony moim widokiem. Oblał się rumieńcem i skinął na tłumacza. Rozmawiał z nim przez chwilę, a gdy skończył, tamten nachylił się w stronę Cerdyka i szepnął mu coś do ucha. Cerdyk również mnie znał, ale ani słowa Lancelota, ani to, że mnie rozpoznał, nie zmieniły nieodgadnionego wyrazu jego twarzy. Była to twarz duchownego – pociągła, gładko ogolona z wysokim, szerokim czołem. Usta miał wąskie, a rzadkie włosy związał z tyłu głowy w ciasny węzeł. Byłaby to pospolita twarz, gdyby nie oczy – blade, bezlitosne oczy zabójcy.
Aelle wyglądał na zbyt zdumionego, by się odezwać. Był dużo starszy od Cerdyka – zbliżał się do pięćdziesiątki i jakkolwiek był to sędziwy wiek, nadal budził szacunek. Był wysokim, postawnym mężczyzną o płaskiej twarzy, złamanym nosie, policzkach poznaczonych bliznami i gęstej, czarnej brodzie. Nosił bogato zdobioną, szkarłatną szatę, jego szyję zdobił gruby, złoty naszyjnik, a nadgarstki – złote bransolety, jednak żadne błyskotki nie były w stanie ukryć faktu, że Aelle był przede wszystkim wielkim jak niedźwiedź saksońskim wojownikiem. U prawej ręki brakowało mu dwóch palców, uciętych zapewne w jakiejś bitwie, za których utratę z pewnością wziął krwawy odwet.
– Miałeś czelność tu przyjść? – odezwał się w końcu.
– Żeby pomówić z tobą, królu – odparłem i przyklęknąłem na jedno kolano. Pokłoniłem się Aelle’owi i Cerdykowi, lecz Lancelota zignorowałem. Dla mnie był nikim, pachołkiem Cerdyka, wyelegantowanym zdrajcą Brytanii, którego chmurna twarz, gdy patrzył na mnie, wyrażała pogardę i nienawiść.
Cerdyk nadział na ostrze noża kawałek mięsa, zbliżył go do ust i się zawahał.
– Nie przyjmujemy posłańców Artura – zauważył jakby od niechcenia. – A głupców, którzy odważą się tu przyjść, zabijamy. – Włożył mięso do ust i odwrócił się, chcąc dać mi do zrozumienia, że nie zamierza zawracać sobie mną głowy. Jego ludzie domagali się mojej śmierci.
Aelle kolejny raz uciszył ich, uderzając mieczem w ławę.
– Przysyła cię Artur? – zażądał odpowiedzi.
Uznałem, że bogowie wybaczą mi, jeśli skłamię.
– Przynoszę pozdrowienia, królu – odparłem – od Erce. I wyrazy szacunku od jej syna, który, ku swej uciesze, jest również twoim synem.
Słowa te nie znaczyły nic dla Cerdyka. Lancelot, który z uwagą słuchał tłumacza, powiedział coś do niego, a ten kolejny raz zaczął szeptać do ucha Cerdykowi. Kiedy chwilę później Cerdyk zabrał głos, nie wątpiłem, że jego słowa były podyktowane podszeptami Lancelota.
– On musi umrzeć – ogłosił. Mówił ze spokojem, jak gdyby moja śmierć nic nie znaczyła. – Mamy umowę – przypomniał Aelle’owi.
– Nasza umowa mówi, że nie będziemy przyjmować emisariuszy od naszych wrogów – odparł Aelle, wciąż się we mnie wpatrując.
– A kimże on jest, jeśli nie emisariuszem? – zapytał Cerdyk, w końcu okazując swój gniew.
– Moim synem – rzekł Aelle, na co zgromadzeni na sali zareagowali okrzykami zdumienia. – Jest moim synem – powtórzył. – A może nie? – zwrócił się do mnie.
– Jestem nim, panie.
– Masz więcej synów – rzucił beztrosko Cerdyk, wskazując brodaczy siedzących po lewej ręce Aelle’a. Mężczyźni ci – domyślałem się, że byli moimi przyrodnimi braćmi – patrzyli na mnie w osłupieniu. – Ten tu przynosi wieści od Artura! – upierał się Cerdyk. – Ten pies – mówiąc to, wskazał mnie nożem – zawsze służy Arturowi.
– Przynosisz wieści od Artura? – zapytał Aelle.
– Przynoszę ojcu synowskie słowo – skłamałem. – Nic więcej.
– On musi umrzeć! – upierał się Cerdyk wspierany pomrukami swoich popleczników.
– Nie zabiję własnego syna – oświadczył Aelle. – Nie we własnym dworze.
– A zatem pozwól, bym ja to uczynił – rzucił zjadliwie Cerdyk. – Każdy Bryt, który się tu zjawi, musi zginąć od miecza. – Zwracał się do wszystkich. – Tak się umawialiśmy! – Ludzie Cerdyka ryknęli zgodnie, tłukąc drzewcami włóczni w tarcze. – To coś – ciągnął Cerdyk, wskazując mnie palcem – jest Saksonem, który walczy dla Artura! To robak, a ty wiesz, co robi się z robactwem! – Do wojowników, którzy wrzaskiem domagali się mojej śmierci, dołączyło wściekłe ujadanie ich psów. Z twarzy Lancelota nie sposób było wyczytać żadnych emocji, za to Amhar i Loholt aż się palili, żeby pomóc mnie ściąć. Zwłaszcza Loholt miał powód mnie nienawidzić, to ja bowiem trzymałem mu rękę, gdy Artur odcinał mu prawą dłoń.
Aelle czekał, aż zgiełk ucichnie.
– W moim dworze – przemówił, kładąc nacisk na słowo „moim”, na znak, że nie Cerdyk, lecz on jest tu panem – wojownicy umierają z mieczem w ręku. Czy którykolwiek z was chce zabić tego tu oto Derfla, pojedynkując się z nim na miecze? – Rozejrzał się po sali, wypatrując kogoś, kto się ze mną zmierzy.
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.