Exodus - ebook
Exodus - ebook
Czy potrafisz żyć w kłamstwie?
To, co dla Cecelii Horner zaczęło się jako najgorszy rok spędzony ze znienawidzonym ojcem, zmieniło się w lato jej życia po tym, jak poznała Seana, Dominica i Bractwo Kruków. Nowo odnalezione szczęście skończyło się jednak nagle wraz z powrotem tajemniczego Francuza, niebezpiecznego przywódcy grupy. Dziewczyna jest cierniem w jego oku, a jej obecność w Triple Falls może pokrzyżować od dawna przygotowywany plan zemsty.
Cecelia ma wszelkie powody, by nienawidzić Francuza za to, co jej zrobił. Ale granica między nienawiścią a miłością jest bardzo cienka...
„Zrobiłem to, co robią złodzieje. Ukradłem cię..."
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-9484-4 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– To ty jesteś Francuzem.
Opuszcza lekko głowę. Pogarda wypełniająca jego wrogie spojrzenie pali moją skórę.
– Możesz nie używać tego cholernego pseudonimu? – Każde słowo mężczyzny otula silny zagraniczny akcent, który tylko potwierdza to, co już wiem.
Dominic bardzo rzadko mówił po francusku, co budziło moje podejrzenia, ale stojący przede mną mężczyzna i aura, jaką wokół siebie roztacza, nie pozostawiają wątpliwości, kto chowa się za tym pseudonimem.
Przyglądam mu się. Kropla potu sunie po jego skroni. W idealnie skrojonym garniturze wygląda jak król. Materiał przylega do ciała, podkreślając idealnie wyrzeźbione mięśnie. Choć na jego twarzy maluje się wrogość, to właśnie te rysy sprawiają, że zasycha mi w ustach, a dech więźnie w gardle. To bez wątpienia najprzystojniejszy facet, jakiego w życiu widziałam. Oszołomiona, mimowolnie spijam wzrokiem atramentową barwę jego ułożonych w długie fale włosów. Nie odstaje ani jeden kosmyk. Mocno zarysowaną żuchwę opina muśnięta słońcem skóra. Pod gęstymi łukami brwi znajdują się równie gęste rzęsy, które podkreślają pomarańczowozłote płomienie w oczach mężczyzny wodzącego za mną wzrokiem. Drgają płatki jego długiego, szerokiego nosa. Usta wyglądają tak, jakby stwórca poświęcił im sporo czasu, pełne wargi są perfekcyjnie symetryczne. Gniew, który sączy się z każdego centymetra jego skóry, sprawia, że walczę o rozsądek, który odebrała mi jego niespodziewana obecność.
To odziany w garnitur od Armaniego diabeł, którego nigdy nie powinnam spotkać.
Stanowi dla mnie zagrożenie.
Porywam leżący na stoliku obok mnie pilot i naciskam guziki, by przyciszyć muzykę. Jednocześnie szukam stanika od bikini.
– Nie wiedziałam, że to… ty. Nie wiedziałam, że w ogóle istnieje ktoś taki jak… ty.
– Nie powinnaś o tym wiedzieć. – Słowa sączą się z jego ust jak trucizna, aż nie mogę oddychać.
Ale z ciebie idiotka, Cecelio.
Rozglądam się wokół basenu, nie mogąc znaleźć skrawka materiału, aż w końcu postanawiam skrzyżować ręce na nagim biuście. Twarz płonie mi wstydem.
– Po co w takim razie zadałeś sobie trud i ujawniłeś swoje istnienie?
– Bo najwyraźniej nie mogę się posłużyć tymi dwoma kretynami, którzy zakochali się we… – Obnaża ostre kły.
– Wrogu? – Kręcę głową. – Nie jestem waszym wrogiem.
Zaciska usta i uważnie mi się przygląda. Ocenia mnie.
– Nie, po prostu swobodnie korzystasz z brudnych pieniędzy swojego ojca.
– O, świetnie! To coś w twoich oczach to jednak obrzydzenie, bo już się martwiłam, że coś innego.
– Nie pieprzę dziewczynek – mówi powoli, a akcent tylko podkreśla jego niechęć. – I jestem świadomy, że ruchasz się z moimi ludźmi.
Boli, ale nawet się nie wzdrygam.
– Tylko z dwoma. Wyglądasz mi na kogoś, komu też by się to przydało. Jesteś okropnie spięty.
Niezaprzeczalnie zirytowany, wciska dłonie do kieszeni spodni.
– Czego ty, kurwa, chcesz?
– Odpowiedzi. I zapewnienia, że mój ojciec jest bezpieczny.
– Tego nie mogę zagwarantować.
– Ale nie będziesz tym, który go skrzywdzi?
Denerwuje mnie jego wahanie.
– Fizycznie nie. W każdy inny możliwy sposób – tak.
– A co ze mną?
– Ta sprawa cię nie dotyczy.
– Teraz już tak.
– Nie, nie dotyczy cię. Dopilnowałem tego – rzuca zadowolony z siebie, a ja zaczynam rozumieć.
– To przez ciebie… To ty zmusiłeś ich, by się mnie pozbyli.
Przypominają mi się słowa Doma sprzed kilku dni. Trybiki w mojej głowie pracują jak szalone.
„Próbowaliśmy coś osiągnąć i spierdoliliśmy z kretesem”.
Ktoś, kto był na spędzie, powiedział mu o mnie. Człowiek przede mną to ktoś, przed kim odpowiadają Sean i Dominic.
Na chwilę zapada cisza.
– Nigdy nie powinnaś była się tu znaleźć – odzywa się w końcu, zirytowany.
– Wiedziałeś o mnie. Wszyscy o mnie wiedzieliście. – Oczywiście, że wiedzieli. Pierwsza podstawowa zasada to poznać swojego wroga i jego słabości. Ale dla nich byłam tylko porzuconą córką, która w ogóle nie zagrażała ich planom. To kolejny powód, dla którego Sean tak się wahał, czy mnie do siebie dopuścić. – Kim dokładnie jesteś?
Cisza.
– Dlaczego przyszedłeś akurat teraz? Dlaczego chcesz ze mną rozmawiać?
Nadal milczy, a ja intensywnie myślę.
„Ktoś nie potrafił dochować tajemnicy”.
Ktoś mu doniósł, dlatego Sean i Dominic zrobili to, co zrobili. Kiedy mnie zranili w warsztacie na oczach wszystkich, również pragnęli przekazać wiadomość temu, który teraz piorunuje mnie wzrokiem.
Aby mnie chronić.
Klik, klik, klik.
– To dlatego byłam tajemnicą – szepczę. – Nie wiedziałeś, że się pojawię. Żyłeś w przeświadczeniu, że nic mnie nie łączy z Romanem. – Uśmiecham się. Oczy mu się skrzą. Wściekł się. – Nie spodziewałeś się mnie zastać, bo decyzję o przyjeździe podjęłam w ostatniej chwili. Prześlizgnęłam się pod twoim nosem, a oni mnie przed tobą ukryli. – Przebiega mnie dreszcz. – O niczym nie wiedziałeś… Jakie to uczucie?
Groźnie stawia krok w przód.
– Rzuciłaś się na głęboką wodę i chyba nie zdajesz sobie sprawy, jakie to może mieć konsekwencje. Przestań zgrywać twardzielkę i porozmawiaj ze mną poważnie. Daję ci dwie minuty.
Przestaję udawać, bo walczę o coś więcej niż własną dumę.
– Nie jestem tak okropna, jak ci się wydaje.
– Moje zdanie nie ma znaczenia.
– Myślę, że ma. I to bardzo duże. To ty trzymasz mnie z dala od moich…
– Możesz znaleźć sobie kogoś innego, kto będzie cię pieprzył, Cecelio. – Moje imię wypowiada ze wstrętem.
Mężczyzna uważa mnie za zagrożenie, wrzód na jego bestialskim tyłku, pękniętą zębatkę w dobrze naoliwionej maszynie. Ale prześlizgnęłam mu się pod nosem. Nie było mnie w tym mieście od ośmiu lat, a gdy już przyjechałam, Sean i Dominic mnie przed nim ukryli.
Nie potrafię powstrzymać ekscytacji, która mnie wypełnia.
– Możesz go nienawidzić, możesz w stosunku do mojego ojca odczuwać wszystko, co najgorsze, ale w tej chwili zachowujesz się dokładnie tak jak on. Jak robot. Autorytarny typ pozbawiony człowieczeństwa. Masz za to kompleks Boga.
Jego nozdrza poruszają się nerwowo.
– Uważaj.
– Bo co?
Góruje nade mną, posyła ostrzegawcze spojrzenie.
– Nie chcesz mnie wkurzyć.
– To cię denerwuje? I kim, do cholery, jesteś, żeby mi mówić, że mam uważać? Może i trzymasz w dłoni większość kart w tej rozgrywce, ale z pewnością brakuje ci jednej, tej, która należy do mnie. W twoim interesie jest być grzecznym, jeśli chcesz mojej współpracy, mojego milczenia.
Nie odpowiada, ale wyczuwam zmianę w jego postawie.
Słowa te nigdy nie powinny wyjść z moich ust. Mimo to je wypowiedziałam. Zasugerowałam, że nie można mi ufać. Zdradziłam Seana i Dominica, zaczynając pogrywać z tym dupkiem, który próbuje znaleźć nasze najsłabsze punkty, aby udowodnić im, że wierząc mi, popełnili błąd. Dom byłby mną bardzo rozczarowany.
Wracają do mnie słowa, które skierował do Seana tego dnia, gdy w złości wybiegłam z ich domu.
„Mówiłem ci, że nie ma tego w sobie”.
„Daj jej czas”.
Przypominam sobie próby, którym mnie poddawali. Irytujące wymiany zdań z Dominikiem. Nauki Seana na temat tego, w co wierzy, na temat zasad wyznawanych przez bractwo, gdy Dom drwił ze mnie, przekręcał moje słowa. Odkąd postanowili dopuścić mnie do tajemnicy, przygotowywali mnie do konfrontacji takiej jak ta. Wszystko to z powodu faceta, który stoi w tej chwili przede mną. Kiedy się w nich zakochiwałam, przygotowywali mnie na burzę, której na imię będzie Francuz. Jego powrót był nieunikniony.
– Potrafię dochować tajemnicy. Chcę tylko poznać plan.
– To, że tu jesteś, nie oznacza, że dostaniesz jakąkolwiek rolę do odegrania. Sean i Dominic podjęli kiepską decyzję i wiedzieli o tym. Pieprzenie się z nimi nie daje ci prawa głosu. Wiem, że nikomu nic nie powiesz – rzuca z przekonaniem – ale z niewłaściwych powodów.
– Jak to niewłaściwych?
– Ponieważ jesteś lojalna wobec nich – ruchem głowy wskazuje las – i brakuje ci umiejętności oddzielenia własnych uczuć od myśli. Musisz przyjąć do wiadomości, że Roman zrobił kilka niewybaczalnych rzeczy i zasługuje przez to na cierpienie. Odpuść sobie, jak oni, i… żyj swoim życiem.
– Czy to rozkaz?
– Nie. Dobra rada – warczy – którą powinnaś wziąć sobie do serca.
Zaszłam mu za skórę. I gdybym nie znajdowała się w tej chwili na jego łasce, pewnie uważałabym to za coś dobrego.
– Chcę się z nimi spotkać.
– Niemożliwe.
– Nie jestem córeczką tatusia, która się złości, bo straciła towarzy-szy zabaw. Porozmawiaj z nimi. Opowiedzą ci o mnie. Poręczą za mnie – mówię.
Przygląda mi się ze wstrętem.
– Wiem wystarczająco dużo.
Opuszczam ręce, obnażając biust, by jeszcze bardziej go rozwścieczyć. Nie pozwolę mu się zawstydzić, bo nic o mnie nie wie. Nie sprawi, że poczuję się nieswojo w tej nowej skórze, którą obrosłam przez lato. Mój wysiłek jednak idzie na marne, ponieważ on nadal wbija wzrok w moją twarz. Wpatrujemy się w siebie z przeciwnych stron muru, który wzniósł między nami.
– Naprawdę zamierzasz to zrobić?
– Żyjemy w innych światach. Urodziłaś się gdzie indziej niż ja. Jeśli odpuścisz, nie stanę przeciwko tobie. Niewiedza w twoim przypadku naprawdę jest błogosławieństwem, Cecelio. Pamiętaj o tym.
– Nie przepadam za moim ojcem, ale nie chcę, żeby coś mu się stało. Pomogę ci, jeśli obiecasz mi, że zadbasz o jego bezpieczeństwo.
– Niczego nie będę ci obiecywał. Ma mnóstwo wrogów, którzy nie są z nami powiązani. Taki jest ten biznes.
– Nie dla mnie.
– To twój problem.
– Więc co, do cholery, mam zrobić?
Odwraca się w kierunku lasu, olewając mnie.
– Zrób sobie paznokcie.
Wkurzona, chwytam pierwsze, co znajduję na stole. Trafiam na butelkę z balsamem i ciskam nią w jego stronę. Uderza go w sam środek pleców. Odwraca się, a ja wydaję cichy okrzyk i cofam się, wciskając plecy w oparcie leżaka. Szarpie mnie za rękę. To, co rodzi się między nami, nie jest chemią, a ogniem podsyconym szczerą nienawiścią i urazą, które nie mają ze mną nic wspólnego. Ten człowiek niczego nie sugeruje. On mnie nienawidzi do żywego.
– Następnym razem, gdy ze mną zadrzesz, ja zadrę z tobą. – Bursztynowymi oczami omiata moje piersi i mocno zaciska palce.
Tłumię jęk.
– Popełniasz błąd. Prowadziłeś wojnę w imię ludzi takich jak ja. Jak moja matka. Sean i Dominic to przede wszystkim moi przyjaciele i chcę im pomóc. Byli wobec ciebie lojalni. Nie wyjawili nawet twojego imienia! Możesz nienawidzić Romana, ale ja jestem niewinna. Wciąż o niczym nie wiem.
– Byłaś niewinna, ale jeśli nadal będziesz naciskać, przestaniesz być. Jesteś zbyt łatwym celem. – Zniewaga głęboko mnie dotyka. Facet posypuje solą moje świeże rany. – Jesteś za młoda i zbyt naiwna. Uwierzyłaś w każde ich słowo. Musisz zaakceptować fakt, że po prostu zapewniłaś im to, czego potrzebowali.
Dostęp. Byłam środkiem do uzyskania dostępu. Żołądek mi się ściska, gdy przypominam sobie dzień, w którym Sean wrócił po kłótni, by przeprosić. Dominic wszedł chwilę później do mojego domu, gdy ten pierwszy mnie rozpraszał. Może jestem głupia, ale…
– Nie jestem dziwką.
– Wmawiaj to sobie, nie mnie.
Tamtego dnia wszystko się zmieniło. Może wcześniej byłam celem, ale potem stałam się decyzją. Wpuścili mnie do swojego świata, bo mnie w nim chcieli. Jestem tego pewna. Sean mi to wyznał. Podjął ogromne ryzyko. Sypiał z wrogiem i zdradzał mi sekrety, które mnie z nimi związały. Znajomość ze mną oznaczała ryzykowanie wiarygodnością i pozycją w bractwie.
Pragnęłam dowodu ich uczucia i właśnie go dostałam.
– Zależy mi na nich. Bardzo. Pozwól mi odegrać w tym moją rolę.
– Jeśli to prawda, to przestań być cholerną egoistką. Cieszą się, że odeszłaś. I musisz dorosnąć, by poczuć to samo.
– Nie zdołasz utrzymać mnie z dala od nich!
– Wiesz, że zdołam. Nie otworzą się żadne drzwi, do których zapukasz. Nikt się do ciebie nie zbliży. W tym momencie, właśnie teraz… przestałaś istnieć. Jakby nigdy cię tu nie było.
Ogarnia mnie wściekłość, jakiej nigdy wcześniej nie czułam, i wylewa się ze mnie jad.
– Chuj z tobą, ty pierdolony fałszywy Robin Hoodzie, za którego starasz się uchodzić. Jesteś zwykłym skurwysynem! – Wyrywam rękę z jego uścisku. – Wypierdalaj stąd!
Odsuwa się, wkłada wielkie dłonie do kieszeni spodni. Oczy mu płoną, gdy mówi z arktycznym chłodem:
– I właśnie dlatego nie chcę cię z nami.
Unoszę rękę.
– No jasne. Używasz wymówki, że czasem mam okres, by wyrzucić mnie z grupy? Ty i twoja ekipa jesteście niby dobroczyńcami, co? Wszyscy powinniśmy czuć wdzięczność wobec twojego kręgu nikczemnych kutasów? – Prycham. – Pozwól, że podziękuję ci w imieniu wszystkich drapieżników z cipką. – Kłaniam się teatralnie. – Bardzo dziękuję, ale powtarzam, nie jestem twoim wrogiem. – Unoszę wyzywająco głowę. – Zaufali mi, bo wiedzieli, że sobie poradzę. Dopilnowali tego. Zaufali mi, bo ich kocham i przez tę miłość będę ich wspierać. Umniejszaj temu, ile tylko chcesz, ale to jest dla mnie siła napędowa, która tylko umacnia moją lojalność, a nie ją neguje, i pomoże mi chronić ich w ten sam sposób, w jaki oni chronili mnie. I ciebie.
Przez jego twarz przemyka jakby wyraz uznania, ale natychmiast znika.
– Nigdy nie powinnaś być w to zaangażowana.
– Ale teraz jestem, więc pozwól mi być tego częścią.
– Dwie minuty minęły. – Odwraca się i kieruje w stronę lasu.
Odzywam się, bo wiem, że żadne intrygi nie przekonają go, by na mnie spojrzał.
– Naprawdę ich kocham. Może spieprzyli sprawę, ale przyciągnęła mnie do nich ich wierność tobie, twojej sprawie i wszystkiemu, co razem reprezentujecie. Nie spodziewali się, że mnie pokochają. Chcieli mnie jedynie wykorzystać. To dlatego, że nie są w stanie aż tak bardzo mnie oszukać, nadal tu jestem i walczę dla nich. Wciąż jestem zła, ale rozumiem. To oni sprawili, że zrozumiałam. I może to nie miało nic wspólnego ze mną, ale teraz już ma. Proszę, pozwól mi pomóc. – Ocieram łzy, oznakę mojej słabości, i patrzę na niego.
Jest wspaniały, ale też okrutny. I tak bardzo różny od tego, czego mogłam się dziś spodziewać. Oczekiwałam, że pojawi się moje złote słońce lub ciemna chmura. Nie potrafię znieść myśli, że już nigdy ich nie zobaczę. Błagam, a nie powinnam. Powinnam się spakować, cmoknąć wszystkich na pożegnanie i wyjechać. Pieprzyć ojca i całe to gówno, w którym siedzi po uszy. Nic mnie z nim nie łączy. Mogę znaleźć inny sposób, by się zaopiekować mamą. Ale gdy tylko o tym myślę, przed oczami stają mi Sean i Dominic. Paraliżuje mnie strach przed nieznanym. Nie mogę odejść. Jeszcze nie.
– Wierzę w sprawę, w to, co robicie, we wszystko, za czym się opowiadacie. Chcę w to wejść. – To najszczersza prawda, ale obawiam się, że wypowiadam ją za późno.
Stoi plecami do mnie, wyjmuje górę od mojego bikini z kieszeni i upuszcza ją przy basenie.
– Pomyślę o tym.ROZDZIAŁ 2
Pierwsze oznaki jesiennego chłodu boleśnie uświadamiają mi, że decyzja została podjęta. W odpowiedzi dostaję tylko ciszę. Od samego początku odpowiedź brzmiała „nie”.
Od mojej konfrontacji z wrogim nieznajomym minęło zaledwie kilkanaście dni, ale to rześkie powietrze niesie ze sobą jakąś ostateczność. Nigdy więcej nie spędzę letnich nocy pod gwiazdami z Domem, nigdy więcej nie wybiorę się na długą wędrówkę z Seanem. Moje miłość, czułość, lojalność ani poświęcenie nic nie znaczą.
Koniec lata to również koniec wszystkiego, na czym mi zależało podczas pobytu tutaj. Spędziłam tu nieco ponad trzy miesiące, ale czuję, że zaszła we mnie zmiana. Daleko mi teraz do ciekawskiej dziewczyny, którą byłam, gdy tu przyjechałam.
Rzeczywistość zmienia się tak szybko jak spadające wokół liście w przeróżnych odcieniach brązu, karmazynu, złota. Nie potrafię jednak docenić ich piękna, bo myślę o tym, co oznaczają.
Lato się skończyło.
Już po wszystkim.
W tym tygodniu zaczęłam naukę i całkowicie się jej poświęciłam. Praca w fabryce jest dla mnie o wiele trudniejsza po odejściu Seana. Zwolnił się zaraz po tym, gdy zostawił mnie wtedy w gabinecie.
Tylko raz się złamałam i uległam ciekawości, gdy przeszłam przez podwórze Romana na polanę. Zastałam tam jedynie całkowitą ciszę. Ławki zniknęły, teren zaczął zarastać zielskiem. Jakby nigdy nic się tam nie wydarzyło. Szelest liści jest tu jedyną oznaką życia.
Opalenizna na mojej skórze zbladła i wiem, że schudłam. Moja sylwetka zmizerniała tak samo jak serce, ponieważ żyję jedynie wspomnieniami poprzednich miesięcy, kiedy żaden mój uśmiech nie musiał być wymuszony.
Niekiedy ulgę potrafią przynieść sny o długich spacerach we mgle, rozgrzanych spojrzeniach, burzach i zniewalających pocałunkach. Pobudka sprawia, że jestem pełna gniewu, żalu i bólu.
Melinda niespodziewanie okazuje się dla mnie wsparciem. Pracuje ze mną na niekończących się zmianach, informuje o wszystkim, co się wiąże z Triple Falls, ale starannie unika wspominania o tych, za którymi najbardziej tęsknię.
Jakby o wszystkim wiedziała.
Sean powiedział, że pewnego dnia wszystko naprawi.
Pewnego dnia.
Jego słowa były niejasne, pozbawione konkretów, więc każdy kolejny dzień staje się dla mnie wyrokiem.
Im więcej ich mija, tym bardziej uświadamiam sobie, że to nie była obietnica ani gwarancja, a jedynie nadzieja.
Cały ten ból wywołują dwa ciągle nawiedzające mnie duchy. Spełniłam prośbę Seana, nie przejeżdżałam obok warsztatu, nawet nie starałam się do nich pisać. To bezcelowe. Podjęli decyzję, zadeklarowali lojalność. Wspólne chwile nie były dla nich ważne. Ani ja nie byłam ważna na tyle, by zakłócić ich plan działania.
Przynajmniej tak odbieram ich milczenie.
Przy życiu utrzymuje mnie Christy i nasze długie rozmowy. Mówimy o przyszłości, planach i o tym, że wrócimy do nich za rok. Trochę mnie to pociesza. To i tak miał być dla mnie tylko krótki przystanek. Jak się okazało, stał się przełomem. Ale w tej chwili nie wiem, jak dalej potoczy się moje życie.
Im dłużej milczą, tym bardziej pęka mi serce.
Trwam, radząc sobie, jak umiem, ale na każdym kroku, z każdym tyknięciem zegara, przygniata mnie głaz. Każdego ranka otrząsam się ze snów, zdeterminowana, by strzec serca, jakby wcale nie było roztrzaskane na milion kawałków. Ale im więcej liści spada z drzew, tym głośniej grzechoczą odłamki w mojej piersi.
Byłam głupia, myśląc, że to, czego wcześniej doświadczyłam, to był prawdziwy ból rozstania. Dopiero teraz wiem, co to znaczy mieć złamane serce i jak to jest bezpowrotnie utracić cząstkę siebie.
Dryfuję przez życie, niesiona wspomnieniami, snami, niekończącym się bólem, tęsknotą. Balansuję na krawędzi zapomnienia o samej sobie, nie spodziewałam się, że zdołam im wybaczyć. Nie oczekiwałam, że czas odegra tak istotną rolę, że stanie się powodem, przez który odpuszczę.
„Pewnego dnia”.
Dziś się zmuszam, by wstać z łóżka i bezmyślnie się ubieram. Chcę spędzić kilka godzin z dala od swoich myśli. W centrum miasta ledwie udaje mi się zaparkować. Tłum uśmiechniętych mieszkańców Triple Falls i turystów wysiada ze swoich samochodów. Melinda ostatnio nieustannie mówiła mi o tym festiwalu jabłek. Kiedy wychodzę zza rogu na plac, niemal parskam śmiechem.
To w najlepszym wypadku uliczny jarmark dla ubogich. Małomiasteczkowa impreza ze sprzedawcami rozdającymi specjały lokalnych jadłodajni oraz artystami prezentującymi swoje dzieła w namiotach. Daleko jej do jakichkolwiek wielkomiejskich zabaw, ale właściwie ma swój urok. I oczywiście pełno tu lokalnie uprawianych jabłek. Dostrzegam baner reklamowy sadu, w którym urządziliśmy sobie z Seanem piknik o północy. Im dalej idę, tym bardziej żałuję, że się tu pojawiłam. Coraz bardziej chcę wrócić do auta. Wspomnienia seksu między rzędami drzew eksplodują w mojej głowie. Przypominają, że nie jestem już tamtą dziewczyną i może nigdy więcej nią nie będę. Zamiast prędko stąd odejść, przemierzam chodnik wzdłuż straganów i namiotów. Zatrzymuję się, gdy otwierają się przede mną drzwi salonu tatuażu, z którego wychodzi grupka chłopaków.
– Znam cię – rzuca ktoś.
Unoszę wzrok i spoglądam w znajomą twarz.
Potrzebuję chwili, by przypomnieć sobie, gdzie ją widziałam.
– RB, prawda?
Jest ode mnie wyższy o jakieś piętnaście centymetrów i wpatruje się we mnie rozbawionymi, ciepłymi, miodowymi oczami.
– Tak – odpowiada. – A ty jesteś dziewczyną Doma.
– Ja… – jąkam się, starając się coś wymyślić, gdy mój wzrok pada na tatuaż wystający mu spod dekoltu koszulki. Pióra.
Wytrzeszczam oczy, a RB uśmiecha się szeroko, po czym poważnieje i na jego twarzy dostrzegam jakby protekcjonalny grymas. Pociąga za biały bandaż na ręce i odsłania świeże czarne skrzydła na swoim bicepsie.
– Chyba dobrze, że nie wszyscy myślimy jak ty.
Oszołomiona, zastanawiam się, co powiedzieć. Bije ode mnie cierpienie. Widział wtedy mój strach, moje wahanie. Widział, jak wyciągam pochopne wnioski.
– Głowa do góry, dziewczyno. Nie płacz z tego powodu.
Mogłabym mu podać tonę wymówek. Mogłabym wspomnieć, że mój strach wynikał z tego, że znalazłam się na nieznanym terenie, a na kolanach Doma znikąd pojawiła się broń. W ich rozmowie wychwyciłam różne aluzje i niedopowiedzenia, ale to nie wystarczy. Założyłam wtedy na ich temat to, co najgorsze. I nie mogłam się bardziej mylić.
– Przepraszam.
Odpowiada uśmiechem i z dumą napina mięsień pod tatuażem.
– To chyba różnica, gdy wiesz, że jestem po twojej stronie. Szacunek dla twojego chłopaka za to, że dostrzegł we mnie potencjał, gdy byliśmy młodsi.
Nie wiem, co powiedzieć. Staram się nie zwiesić głowy. Zamiast tego patrzę mu w oczy, mając nadzieję, że na mojej twarzy dostrzeże prawdę, zobaczy wstyd i to, że ma rację. Po raz kolejny zostałam pouczona w sposób, który sprawia, że czuję się niezręcznie. Lecz dotarło już do mojej świadomości, że to dla mnie chyba jedyna możliwość rozwoju. Przez te kilka miesięcy Sean sporo mnie nauczył, ale przede wszystkim pokazał mi piękno pokory.
W końcu odzywa się jeden z kumpli stojących za jego plecami. Ma na ręce taki sam opatrunek.
– RB, musimy iść, mamy sprawy do załatwienia.
Dwa nowe kruki.
Zazdroszczę im, bo tam, dokąd się wybierają, ja nie mogę już pójść.
Zbliżam się do tego, który zawołał RB, i podaję mu rękę.
– Cześć, jestem Cecelia.
Patrzy na moją dłoń z rozbawieniem, po czym ją ściska.
– Terrance.
– Miło mi cię poznać. Moje gratulacje.
Uśmiecha się. W jego oczach dostrzegam dumę.
– Dzięki. Jesteś dziewczyną Doma?
– Tak. Cóż, byłam. Teraz już nie jestem pewna. – Patrzę na RB błagalnym wzrokiem, bo wiem, że dokądkolwiek idą, spotkają się z dwoma mężczyznami, z którymi desperacko pragnę się zobaczyć. – Nie powinnam prosić cię o przysługę, ale… kiedy ich zobaczysz… kiedy spotkasz się z Dominikiem… – Kręcę głową, bo wiem, że nie przekaże mojej wiadomości tak, jakbym tego pragnęła. Nie rozmawiałam z Domem od chwili, gdy poznałam prawdę o śmierci jego rodziców oraz roli, jaką odegrał w niej mój ojciec, który zatuszował całą sprawę. – Nieważne.
RB przechyla głowę, marszczy brwi i wpatruje się we mnie jasno-brązowymi oczami.
– Na pewno?
– Tak.
– No dobrze. To do zobaczenia? – rzuca. W pytaniu wyczuwam sugestię. Wymieniamy nieznaczne, konspiracyjne uśmiechy.
– Mam nadzieję. Pewnego dnia – odpowiadam, z całego serca licząc na to, że ten dzień nadejdzie. Że znów będę mogła swobodnie przebywać pośród członków bractwa, że odzyskam przywilej, który wcześniej miałam za pewnik.
Odchodzą, a ja tłumię wyrzuty sumienia, bo po raz kolejny dociera do mnie smutna prawda. Wydawało mi się, że coś wiem. Ale nie. Nie wiem nic. Z mętlikiem w głowie i bólem w piersi szybko omijam wózek z dzieckiem i wtem ktoś oblewa mnie cydrem. Mężczyzna z dwoma maluchami przeprasza, a ja otrzepuję krople z ręki.
– To nic – zapewniam, schodząc z chodnika na główną ulicę miasta.
Tłumy mieszkańców suną wzdłuż niekończących się rzędów namiotów. Większość sprzedawców się uśmiecha. Są nieświadomi toczącej się wojny. Nie mają pojęcia, że za drzewami istnieją mężczyźni walczący w ich imieniu, aby lokalna gospodarka mogła się rozwijać, aby im wszystkim udało się przetrwać.
Im dłużej zastanawiam się nad wydarzeniami ostatnich miesięcy, tym bardziej otwierają mi się oczy na to, co się tu dzieje. Czasem chciałabym zapomnieć. Gdyby tak się jednak stało, wymazałabym z pamięci również duchy, w których teraz jestem jeszcze bardziej zakochana.
Nawet jeśli jestem coraz bardziej zła za to, że ich nie ma i milczą.
Ale wszystko, co robią, ma swoje powody. Mogę ich nienawidzić za pytania pozostawione bez odpowiedzi, za to, że każą mi w siebie wątpić. Mogę też uwierzyć w to, co mi wyjawili, w co chcieli, bym uwierzyła, w ich występki. W nich, zanim zniknęli.
W słoneczne dni tęsknię za Seanem… Za jego uśmiechem, ramionami, żartami… fiutem. Za ciepłymi, słonymi, pachnącymi nikotyną pocałunkami. Językiem na mojej skórze. Powolnymi spojrzeniami, którymi mnie obdarzał, pokazując mi, że wie, o czym myślę. W burzliwe dni tęsknię za Dominikiem – chmurą, która mnie okrywała. Za pocałunkami, które mnie rozpalały, za mocnymi muśnięciami jego języka, za półuśmieszkami, które rozgrzewały moje wnętrze. Za nieściętą jajecznicą i czarną kawą.
Ci mężczyźni wzięli mnie pod swoje skrzydła, pokazali mi życie, rozbudzili moją seksualność. Nie mogę o nich zapomnieć. Jak po czymś takim mam dalej żyć?
Nie mogę przecież wrócić do snu.
Przemierzam zatłoczone ulice i próbuję odnaleźć się w rzeczywistości, w którą zostałam wrzucona. Nie umiem już dłużej powstrzymywać łez. Pociągam nosem jak idiotka, przeciskam się przez tłum rosnący wokół ratusza. Przed wejściem do budynku rozstawiono scenę, na której grają zespoły. Kilkanaście par, które wyglądają, jakby ćwiczyły cały rok, tańczy na ulicy. Obserwuję tę najbliżej mnie. Kobieta i mężczyzna uśmiechają się do siebie, jakby dzielili wspólny sekret. I kiedy obserwuję tę relację bez słów, czuję zazdrość, ponieważ miałam to z Seanem i Domem.
Miałam to.
Teraz mam tajemnice, których muszę dochować. Nigdy nie mogę się nimi podzielić. Ale zachowam je dla siebie, ponieważ nikt nie pojmie ich wagi, nie zrozumie ich prawdy. Sama historia brzmiałaby jak nierealna, pokrętna, prowokacyjnie seksualna baśń z nieszczęśliwym zakończeniem lub – co gorsza – opowieść bez zakończenia.
Kiedy tu trafiłam, chciałam porzucić prostolinijną moralność i niewinność, rozkwitnąć pośród tego chaosu.
I moje życzenie się spełniło.
Powinnam być wdzięczna.
Ale nie jestem, bo rozpaczam nad tym, co się wydarzyło.
I nie mogę robić tego tutaj.
Krok za krokiem przepycham się między zgromadzonymi, aby stąd uciec. Uciec od uśmiechów, wesołości, od ludzi, którzy nie mają pojęcia o wojnie, jaką toczę. Uciec, by nie krzyczeć, żeby się, kurwa, obudzili.
To uczyniłoby mnie tylko kolejną wariatką. Dostrzegam całą ironię tej sytuacji. Ale gdyby wiedzieli, ile ci faceci codziennie ryzykują, może by posłuchali. Może nawet przyłączyliby się do sprawy.
A może są inteligentni i świadomi tyranii, ale celowo postanowili ją ignorować? Nie tak dawno sama żyłam w błogiej niewiedzy.
Walka dobra ze złem to nic nowego. Toczy się każdego dnia. Ale w tym momencie nawet wiadomościom nie można wierzyć, często są podawane w sposób, który wymaga umiejętności odróżnienia faktów od fikcyjnej otoczki. Możemy jednak wybrać, co do siebie dopuścimy, a ci ludzie – tak szczęśliwi – najwyraźniej wybrali mądrze. Może nie powinnam uciekać, a stać się jedną z nich, wtopić się w tłum i grać ignorantkę wobec wszystkiego, co złe na tym popieprzonym świecie. Dzięki temu mogłabym oddychać nieco lżej i pewnego dnia znów bezmyślnie szczerzyć zęby. Niestety z czasem coraz lepiej widać, że to myślenie życzeniowe i że nie da się wrócić do tego, co było.
Sean i Dominic otworzyli mi oczy, pokazali mi wojnę, którą toczą. I teraz wiem, że gdybym stanęła przed wyborem, wykrzyczałabym, że w to wchodzę. Na zawsze.
Uciekam z tłumu i stojąc u wylotu uliczki pomiędzy dwoma budynkami, spoglądam na zespół, którego wokalista wita publikę. Głośny pisk sprzężenia mikrofonu rozdziera powietrze. Mężczyzna przeprasza.
– A teraz, gdy już słuchacie – żartuje i zwraca się do perkusisty – dajmy czadu! – Zaczyna grać gitara, dołącza bas.
Zakrywam twarz dłonią z naciągniętym na nią cienkim swetrem.
Załamuję się na pieprzonym festiwalu jabłek.
Nie dam rady. Jeszcze nie.
Wokalista zaczyna śpiewać, a ja, jak zawsze, chłonę tekst. Słucham o zagubieniu, ciężkich czasach, zachęcie do radości. Mimowolnie ironicznie się uśmiecham, a kolejna łza spływa po mojej twarzy. Ocieram ją rękawem.
Tak, muszę stąd uciec.
„Pewnego dnia”.
Odwracam się, by odejść do samochodu, ale wtedy ktoś kładzie dłoń na moim biodrze. Zerkam przez ramię. Czuję znajomy zapach cedru i nikotyny. Zaciągam się tą wonią i wtulam plecami w pierś mężczyzny. Jego ciepły oddech owiewa mi ucho.
– Dobry kawałek. – Przesuwa rękę, by chwycić mnie za nadgarstek. Obraca mnie tak, że biustem dotykam jego torsu. – Cześć, Szczeniaku.
Gdy się w niego wpatruję, do oczu napływają mi kolejne łzy. Jego oczy się skrzą, kiedy próbuje odczytać wyraz mojej twarzy.
– Co ty…? – Zanim mam szansę dokończyć pytanie, obejmuje mnie w talii i splata swoje palce z moimi, po czym prowadzi mnie na bok. – Co ty, do cholery, robisz? – rzucam teatralnym szeptem.
Wsuwa kolano pomiędzy moje, pochyla się i kołysze. Stoję bezradnie, a Sean ściska moją dłoń.
– No dalej, Szczeniaku – błaga, gdy zaczynamy zwracać na siebie uwagę. Kołysze się w idealnym tempie, zachęcając mnie do tego samego. – Dalej, kochanie – nalega. Przestaje się uśmiechać, kiedy nadal stoję nieruchomo. – Pokaż, że żyjesz.
Nadal mnie tuli i to jest cholernie ekscytujące. Nie potrafię tego zignorować. Sean kołysze się na piętach i seksownie porusza biodrami. Zaraz się poddaję. Pozwalam, by muzyka mnie napędzała, i również się bujam. Na zachętę Sean puszcza do mnie oko, płynnie się obraca i chwyta moją rękę za swoimi plecami. Kilkoro gapiów zaczyna nas dopingować, a ja się rumienię. Ale to Sean i ta jego supermoc, którą opanował po mistrzowsku. Robię więc jedyne, co mogę. Poddaję mu się.
Kiedy tańczymy, Sean śpiewa mi cicho do ucha. Jego idealna sylwetka kołysze się w rytm basu, gdy dołączają organki. Podrygujemy na skraju zatłoczonej ulicy, z łatwością stawiamy stopy, oddalamy się, aby zaraz z równie wielką łatwością do siebie wrócić. Tańczymy, jakbyśmy robili to od lat, a nie od kilku miesięcy. W szmaragdowych oczach Seana połyskuje duma, która rozpala mnie od wewnątrz. Muzyka nagle milknie w połowie utworu, tancerze wokół nas się zatrzymują, ale unoszą ręce i śpiewają słowa. Na ułamek sekundy zapada cisza, zanim ponownie wybuchają wkoło dźwięk i ruch.
Nigdy wcześniej nie słyszałam tej piosenki – lecz teraz wiem, że nigdy jej nie zapomnę. Słowa aż zbyt dokładnie oddają ironię mojej sytuacji. Przemawiają do mojej duszy. Przyjmuję więc ten utwór jako dar. Tutaj, na głównej ulicy miasta, wykradamy chwilę dla siebie, wracamy do siebie i po prostu… tańczymy. Jesteśmy razem w tym momencie, który wcale się nam nie należy, i ignorujemy popieprzony czas, okoliczności i przeciwności losu. I przez te kilka minut oddycha mi się znacznie lżej, serce nie boli aż tak bardzo.
Nie liczy się nic poza złotym słońcem i miłością, którą czuję. Kręcę głową z niedowierzaniem, gdy Sean piorunuje wzrokiem otoczenie, ostrzegając każdego, kto spróbowałby zepsuć tę chwilę. Wiem, że nikomu nie pozwoli zniszczyć tego, co mamy. Kiedy utwór dobiega końca, zebrani wiwatują, a Sean przysuwa się i obejmuje moją twarz. Pochyla się powoli, po czym składa na moich ustach pocałunek tak szczery, że ból, który właśnie zbladł, przeradza się w agonię.
Instynktownie wiem, że „pewien dzień” jeszcze nie nadszedł.
– Muszę iść – mruczy mi do ucha. Palcami odsuwa mi włosy za ramię, a wzrokiem błaga o zrozumienie.
– Nie, proszę…
– Muszę. Przepraszam – mówi.
Kręcę głową i opuszczam wzrok, gdy znów zaczynają płynąć łzy.
Odchyla mi twarz i patrzy w oczy. W jego własnych maluje się ból.
– Proszę, Szczeniaku, jedz – przesuwa kciukiem po moim policzku – tańcz, śpiewaj, śmiej się.
– Nie odchodź – błagam.
Robi ponurą minę i całuje mnie w usta. Znów płaczę.
– Sean, czekaj…
Kiedy mnie puszcza, zasłaniam dłońmi twarz i szlocham, bo czuję, jak z mojej skóry znika jego ciepło.
Dławią mnie łzy i mam wrażenie, że moje serce rozdziera się na jeszcze mniejsze kawałki. Mam dłonie mokre od łez, a wokół mnie zaczynają się gromadzić obcy ludzie. Sean odchodzi, a ja boleśnie odczuwam każdy stawiany przez niego krok.
Nie mogę dać mu odejść. Nie dam rady.
Odsuwam dłonie od twarzy i staram się wyłowić go wzrokiem spośród tłumu. Zaczynam się przepychać pomiędzy zgromadzonymi, aby nie dać mu zniknąć. Nie chcę, by ten taniec był naszym ostatnim, bo nigdy mi to nie wystarczy. Ku mojej rozpaczy nigdzie go nie dostrzegam. Obracam się w kółko, szukam z każdej strony, ale pochłania mnie zbliżający się do sceny tłum. Walczę z napierającymi na mnie ciałami. Pojawia się panika.
– Sean! – krzyczę, rozglądając się na boki. Gdy dostrzegam nastroszone, jasne włosy, puszczam się biegiem. – Sean! – Przepycham się pomiędzy rodzinami i niemal przewracam chłopca z rękami lepkimi od kandyzowanego jabłka. Chwytam go, przepraszam i biegnę dalej. Zauważam ławkę i wskakuję na nią, by lepiej widzieć. – Nie, nie, nie! – Ogarnia mnie panika, gdy niczego nie zauważam.
Nadstawiam uszu. Przysłuchuję się odgłosom miasta i tłumu, aż dociera do mnie cichy, lecz wyraźny warkot silnika. Rzucam się w tamtą stronę, biegnę ulicą i skręcam za róg. Wtem wpadam na niewidzialną ścianę – napotykam srebrne spojrzenie. Dominic opiera się o novę Seana, krzyżuje ręce na piersi i spija mnie wzrokiem. Sean stoi po drugiej stronie auta. Po raz ostatni zerka na mnie ponad maską, po czym wsiada za kierownicę. Wracam spojrzeniem do Dominica, który omiata mnie wzrokiem od stóp do głów. Nieśmiało robię krok w jego stronę, a serce zaraz wyrwie mi się z piersi. On kręci głową.
– Proszę – jęczę. Wiem, że może odczytać błaganie z moich ust. Łzy płyną wartkim strumieniem po moich policzkach. Emocje płoną w jego błyszczących oczach, palce drgają u jego boków, gdy mi się przygląda. Wiem, że chce podejść i wymazać mój smutek. – Proszę – błagam. Nie radzę sobie z cierpieniem. – Proszę, Dom. Proszę, nie odchodź – szlocham.
Czuję, że walczy, chociaż nadal kręci głową. Dostrzegam to w oczach, choć jego postawa przekazuje co innego. W jego spojrzeniu zauważam tęsknotę i żal z powodu naszego obecnego położenia. I to mi wystarczy. Musi wystarczyć.
Nie wymyśliłam sobie jego uczuć. Nie wymyśliłam sobie spędzonego z nim czasu. Nikt nie zdoła umniejszyć ani zanegować tego, co mieliśmy. Nikt. I nie pozwolę, aby ktoś mi to odebrał.
Ale żaden nie wykonuje ruchu w moją stronę, gdy tak stoję i płaczę, i właśnie to przeraża mnie najbardziej.
Dominic chwyta za klamkę, otwiera drzwi, a Sean patrzy przed siebie – albo po to, aby dać mi chwilę z jego przyjacielem, albo dlatego, że nie może już na mnie patrzeć. To mnie nie pociesza. Po raz ostatni zerkam na Dominica i pozwalam mu zobaczyć moją miłość. Przykładam obie ręce do piersi, zamykam oczy i wypowiadam bezgłośnie:
– Kocham cię.
Unoszę powieki i zauważam jego instynktowną reakcję na moje wyznanie. Dominic podchodzi o krok, choć na jego twarzy maluje się niezdecydowanie. Szybko jednak odwraca wzrok i wsiada do auta. W ułamku sekundy znikają mi z oczu.
Rozumiem, że przegrali walkę, którą stoczyli o to, by mnie zatrzymać.
I „pewien dzień” może nigdy nie nadejść.ROZDZIAŁ 3
W Księżycu w nowiu jest taka scena, w której Bella siedzi nieruchomo na krześle – bo pękło jej serce – i gapi się w okno, a pory roku ulatują jej przed oczami. Siedząc na balkonie i obserwując, jak drzewa zrzucają liście i zamierają, nim wypuszczą nowe pąki, uświadomiłam sobie, że przez ostatnie trzy pory roku wegetowałam podobnie jak Bella.
Być może latem czułam miłość, lecz kiedy prószył pierwszy śnieg, rosła moja nienawiść. Nienawiść w stosunku do bezimiennego mężczyzny za to, że odebrał mi szczęście i skazał na marną egzystencję.
Teraz, gdy ubolewam nad tym, że tamci dwaj mnie porzucili, zastępuję miłość wstrętem do ognistookiego, który wydał nakaz, aby zatrzymać mnie w miejscu – czyli nigdzie.
Na święta wróciłam do domu, spędziłam je z mamą i Christy. Przez cały czas próbowałam leczyć złamane serce – wypełnione miłością do tych, którzy je porzucili. A mimo to przez cały ten czas nawet w najmniejszym stopniu nie żałowałam minut spędzonych z Seanem i Dominikiem.
Byłam wdzięczna.
Bardzo.
Przy nich lepiej poznałam samą siebie. To nie były tylko wakacje, ale całe lato odkryć. Przypuszczam, że niektóre osoby mogą przez całe życie nie doświadczyć niczego tak głębokiego jak ja. Pełne pożądania dni i noce spędzone z kochankami pod baldachimem zielonych drzew i migoczących gwiazd ukształtowały mnie na nowo.
Tymczasem mijały minuty, godziny, dni i miesiące, a ja nie wracałam do życia. Trwałam jedynie, gdy ono biegło obok.
Trzymałam się wspomnień, aż pewnego dnia zmusiłam się, by ponownie zacząć żyć. Nauka nie sprawiała mi trudu, a praca stawała się znośniejsza, gdy zbliżyłam się do Melindy i kilku innych dziewczyn z nocnej zmiany. Nie odezwał się do mnie żaden z członków bractwa – ani jeden. Czy to w mieście, na stacji benzynowej, czy w jakimkolwiek innym miejscu przypadkowego spotkania byłam niewidzialna dla wszystkich z wytatuowanym krukiem. Nie tylko utraciłam chłopaków, ale i wszystkich przyjaciół, w tym Laylę i innych związanych z bractwem.
Drań dotrzymał obietnicy. Zostałam całkowicie sama.
Im więcej czasu mija, tym bardziej dociera do mnie, że tak jest lepiej. Jakikolwiek kontakt z kimś związanym z Seanem lub Dominikiem dałby mi nadzieję na przyszłość. Ale ta przyszłość nie nadejdzie.
Pod koniec wiosny udało mi się ukończyć pierwsze dwa semestry na lokalnej uczelni z niemal idealnym wynikiem. To już prawie koniec pracy u ojca. Wypełniłam trzy czwarte warunków naszej umowy, zostało zaledwie kilka miesięcy.
Muszę spędzić ostatnie lato w Triple Falls i będę wolna od Romana Hornera, moich zobowiązań wobec niego, a mamie zostanie zapewnione bezpieczeństwo finansowe.
Wolność jest na wyciągnięcie ręki.
Roman nie wrócił z Charlotte po naszej ostatniej kłótni. Nie spodziewam się, by miał tu przyjechać. Nie wysilił się nawet, by napisać cotygodniowy e-mail. Jak podejrzewałam, nigdy tu nie mieszkał. Wzniósł ten dom niczym świątynię swojego sukcesu.
Gdy lato dobiegnie końca, nie będę musiała dłużej się przejmować ewentualnym spotkaniem z nim twarzą w twarz. Otrzymam sporą część jego fortuny, a nasze więzy zostaną wreszcie zer-wane.
Co dziwne, nie spieszy mi się do wyjazdu z Triple Falls.
Miasto i jego mieszkańcy przypadli mi do gustu. Nie przeszkadza mi monotonna praca. A teraz, gdy zakończyła się nauka, znów mam wolne. Wypełnianie tego czasu zajęciami okazuje się trudnym zadaniem.
Wykorzystuję go mądrze.
Często wędruję po górach. Nie chodzę jednak po szlakach, na które zabierał mnie Sean. Nie jestem aż taką masochistką. Stałam się trochę silniejsza, moje mięśnie wytrzymują już wyprawy po górskich zboczach i długich leśnych ścieżkach. Dzięki aplikacji na telefon podszkoliłam francuski, bo planuję wykorzystać resztki pieniędzy z mojego konta, by spędzić kolejne wakacje za granicą. A teraz, gdy zrobiło się ciepło, wróciłam do opalania się, pływania i czytania na patio domu Romana.
Pozwoliłam sobie marzyć o nowej normalności, więc wychodzę na piwo z koleżankami z pracy i uczestniczę w rodzinnych imprezach Melindy, by jakoś zabić czas. Staram się być dla niej prawdziwą przyjaciółką, taką, jaką ona była dla mnie.
Dziś wieczorem pojawia się jednak nowe wyzwanie. Po ośmiu miesiącach bolesnego milczenia ze strony obu moich ukochanych zgodziłam się na randkę.
Biorę parzący prysznic, po czym krwistoczerwoną szminką maluję usta, wspominając, jak Sean rozciągał je swoim fiutem. Tłumię wspomnienie dźwięków, które wydawał, jak jęczał i wzdychał, gdy szczytował.
Masz randkę.
Randkę, Cecelio.
Zamykam oczy, aby skryć wspomnienia mojego ostatniego spotkania z mężczyzną.
W myślach widzę prawie nieistniejący uśmiech Dominica, gdy bosą stopą wodziłam po jego gładkiej skórze w camaro.
Klnę, biorę chusteczkę i ścieram szminkę.
Randka, Cecelio. Skoncentruj się na randce. Ma na imię Wesley. Jest miły, wykształcony i seksowny.
Nie tak bardzo jak Sean i jak Dominic. I pomimo mojej ogromnej nienawiści do Francuza uważam, że żaden mężczyzna na tej planecie nie jest tak pociągający jak on.
Chuj mu w dupę.
Krew wrze w moich żyłach, ilekroć myślę o tym aroganckim dupku. Być może nigdy się już z nim nie spotkam, ale nie dam mu już władzy, którą niegdyś miał nade mną. Bez namysłu odebrał mi szczęście, wydał wyrok w postaci nieludzkiej kary i zniknął. Kilka miesięcy temu przystałabym na każdy jego plan, byle tylko móc być blisko nich. Czas mi jednak służy. Uleczył mnie. Wzmocnił.
Swoją samolubną decyzją Francuz odebrał mi Seana i Dominica. I właśnie dlatego chciałabym się jeszcze kiedyś na niego natknąć. Ale oni na to pozwolili. Dla mnie to niewybaczalne.
Nadal żywię urazę, lecz z perspektywy minionego czasu jestem w stanie zachować trochę obiektywizmu. Czuję również złość i niechęć – tylko ich potrzebuję, by żyć dalej. Pewnego dnia gniew zniknie. Dla samej siebie wybaczę im to, jak mnie zranili. Lecz nie stanie się to zbyt szybko.
Kręcę głową i skupiam się, by dokładnie wytuszować rzęsy. Nie powinnam o tym myśleć i dobrze o tym wiem. Ale muszę zrobić ten ostatni krok. Muszę wyjść.
Przestałam czekać na „pewien dzień”. Najpierw zamieniłam go na „może kiedyś”, a potem na „z kimś innym”.
I być może tym „kimś innym” jest Wesley.
Leżący na blacie umywalki telefon daje znać o nadejściu wiadomości. Otwieram mu domofonem, postanawiając nie zdradzać kodu do bramy. Tę lekcję już odrobiłam.
Podekscytowana, schodzę na dół w nowej, podkreślającej figurę sukience, którą pomogła mi wybrać moja ulubiona sprzedawczyni. Poprawiam fryzurę i otwieram drzwi.
Chcę się znów śmiać bez nieuchronnego uczucia smutku. Bez powstrzymywania teraźniejszości ze względu na przeszłość. Chcę znów poczuć z kimś bliskość niemającą nic wspólnego z mężczyznami, którzy nie chcą opuścić moich snów i przestać wpływać na moje życie. Chcę się przekonać, czy moje serce może jeszcze mocniej zabić, czy potrafi wykazać jakąkolwiek oznakę życia.
Wystarczy mi sama świadomość istniejącej ku temu szansy.
Proszę, szepczę do tego, ktokolwiek słucha nad nami. Iskra, powiew, cokolwiek.
Widzę, że Wesley wysiada z pick-upa. Kiedy omiata mnie wzrokiem brązowych oczu i pokazuje w szerokim uśmiechu białe zęby, wiem, że dla mnie jest już po randce.
Nic.
Właśnie to czuję. Absolutnie nic. Podczas kolacji i kiedy Wesley bierze mnie za rękę i prowadzi do auta. Serce nie przyspiesza biegu, nie pojawia się ekscytacja, gdy otwiera przede mną drzwi pasażera, delikatnie odsuwa mi włosy za ramię i się pochyla.
Gest jest zbyt intymny, więc w ostatniej chwili odwracam głowę. Nie umiem tego znieść. Nie dotyka mnie z czułością Seana, nie ma ust Dominica. Wesley opuszcza nieco głowę i mi się przy-gląda.
– Ktoś cię zranił.
– Przepraszam. Sądziłam, że jestem gotowa.
– To nic. Tylko… podczas rozmowy przy kolacji wydawało mi się, że błądzisz myślami gdzieś indziej, a sam ciągle nawijałem.
– Nie chodzi o ciebie… – Krzywię się i po jego minie zgaduję, że zastrzelenie go byłoby teraz większym miłosierdziem.
Ma na tyle przyzwoitości, by się roześmiać.
– Au!
Mam ochotę wczołgać się pod jego samochód. Zamiast tego Wesley pomaga mi wsiąść i się pochyla.
– To nic, Cecelio. Przerabiałem to.
Spoglądam na niego z poczuciem winy.
– Zapłacę za swoją część kolacji.
– Jak bardzo jeszcze zamierzasz mnie dziś obrazić? I z jakimi dupkami miałaś do czynienia?
Niezapomnianymi. Z diabłami w ludzkiej skórze.
– Nie miałabym ci za złe, gdybyś kazał mi teraz zamówić taksówkę.
– Jesteś do bólu szczera, ale to dobrze. – Przygryza wargę i patrzy mi w oczy. – Jesteś też do bólu piękna. Schlebia mi, że to ze mną spróbowałaś i może – wzrusza ramionami – kiedyś jeszcze się spotkamy.
– Chciałabym.
Oboje wiemy, że to kłamstwo, ale tak jest łatwiej. Zapinam pas, a on obchodzi maskę samochodu. Wsiada i zapada między nami niezręczna cisza. Podczas jazdy powrotnej Wesley bawi się radiem. Jestem wdzięczna, kiedy w końcu się odzywa:
– To był ktoś z okolicy?
– Nie. Dupek, z którym umawiałam się w domu, w Georgii. – Kłamanie przychodzi mi coraz łatwiej. Nie ma mowy, bym powiedziała prawdę.
Wesley żegna się ze mną przyjacielskim uściskiem, a ja proponuję, że zadzwonię, gdy będę gotowa. Kiedy odjeżdża sprzed mojego domu, przeklinam swoje wierne serce i wkurzona na samą siebie trzaskam drzwiami.
Przygnębiona wlokę się po schodach do sypialni. Zrzucam sandały, wyjmuję telefon z torebki i piszę do Christy.
Ja: Operacja „Żyć dalej” nieudana.
Christy: Nie poddawaj się, kochana. I tak każdy, który się pojawi, będzie w tej chwili tylko lekarstwem.
Ja: Wciąż nie jestem gotowa.
Christy: No to nie jesteś. Niczego nie przyspieszaj. W końcu dasz radę.
Ja: Co dziś porabiasz?
Christy: Netflix and chill ;) Jutro opowiem.
Ja: You go, girl! I pamiętaj, że Cię kocham. Dobranoc.
Godzę się z tym, że dziś właściwie zrobiłam jakiś postęp. Poszłam na randkę. Nieważne, czy się udała. To zawsze jakiś początek.
Odkładam komórkę na szafkę nocną, odsuwam kołdrę, siadam na skraju łóżka i zanurzam stopy w pluszowym dywanie.
Próba prowadzenia normalnego życia po dwóch tak wybuchowych związkach jest wyczerpująca. Po całym tym czasie nadal tęsknię za chaotycznymi nocami, tajemnicą, ekscytacją i seksem. Boże… seks.
Dałam sobie wystarczająco dużo czasu na opłakanie straty. Gdyby tylko serce podążyło za rozumem, poczułabym się o wiele lepiej. Przesuwam palcem po nietkniętych dziś ustach i postanawiam, że dopiero rano wezmę prysznic i zmyję makijaż. Odsuwam kołdrę jeszcze dalej, by usiąść z nową książką, ale zauważam, że na jednej z poduszek leży metalowy wisiorek.
Chwytam go i przysuwam sobie do twarzy, bo nie wierzę, że tu jest ani w to, co oznacza. Zrywam się z łóżka, a moje serce bije szybciej. Rozglądam się po pokoju.
– Sean? Dominic?
Wchodzę do łazienki. Pusta.
Na balkonie również nikogo nie ma.
Desperacko przeszukuję dom, ale przekonuję się, że wszystkie drzwi są zamknięte na klucz.
Nie żeby to miało ich powstrzymać. Nigdy tak nie było. Dowód trzymam w dłoni.
Z rozkwitającą w sercu nadzieją zakładam łańcuszek na szyję i spieszę do tylnych drzwi. Wkładam kalosze, a z kieszeni płaszcza wyjmuję latarkę. Chwilę później przeszukuję podwórze.
– Sean? Dominic?
Cisza.
Świecę latarką w stronę lasu, za boisko ze świeżo skoszoną trawą, a ciepły metal na szyi dodaje mi otuchy. Niemal wbiegam na niewielkie wzgórze prowadzące między drzewami do polany.
Widok, który zastaję, zapiera mi dech w piersi. Wysokie trawy kołyszą się na wietrze rozświetlane setkami robaczków świętojańskich, które unoszą się nad krzewami i gałęziami, połyskując niczym brylanty, po czym nikną w poświacie księżyca.
– Sean? – Przeszukuję każdy kąt polany, każdy cień drzewa. – Dominic?! – wołam. Modlę się, by chociaż jeden na mnie czekał, a najlepiej, żeby czekali obaj. – Jestem – oznajmiam. W ciemnym lesie nadal szukam śladów życia, a światło w mojej dłoni niewiele w tym pomaga. – Jestem – mówię, zaciskając palce na naszyjniku. – Jestem – powtarzam w próżnię.
Nie ma nikogo prócz mnie.
Całkowicie zdezorientowana obracam się w zawrotnym tempie. Szukam, modlę się o jakikolwiek znak, ale to nic nie daje.
Cała nadzieja, którą czułam jeszcze chwilę temu, rozwiewa się na wietrze, szeleści w trawie i znika w połyskujących sosnach nade mną. Mimo to nie skupiam się na bólu. Zamiast tego kładę dłoń na piersi i obserwuję symfonię świateł, która rozgrywa się nad moją głową i u moich stóp. Melodia jest bezdźwięczna, lecz urzekająca. Zauroczona spektaklem, między kciukiem a palcem wskazującym trzymam skrzydło kruka.
Jeden lub obaj uznali mnie za swoją.
Ktoś umieścił ten wisiorek na mojej poduszce.
– Sean?! Dominic?! – wołam ich po raz kolejny.
Powietrze staje się nieruchome, gdy nagle wyczuwam czyjąś obecność. Obracam się gwałtownie, gdy nieopodal mnie rozbrzmiewa głęboki głos z francuskim akcentem:
– Niestety muszę cię rozczarować.