- promocja
Expeditionary Force. Tom 15. Tryb Awaryjny - ebook
Expeditionary Force. Tom 15. Tryb Awaryjny - ebook
Kiedy misja kończy się katastrofą i nie ma już żadnych szans na osiągnięcie celu ani na powtórzenie próby, żadnego planu B, żadnej nadziei… Wtedy można już tylko przejść w tryb awaryjny i spróbować ocalić, co się da.
Galaktyka jest skazana na zagładę. Ludzie są zbyt uparci, żeby dać za wygraną, jednak Skippy zna straszliwą prawdę. Tej walki nie może wygrać. Pozostaje mu żywić nadzieję, że zdoła zachować choć nikłe wspomnienia o cywilizacjach zamieszkujących Drogę Mleczną. Chyba że Joe Bishop i Wesoła Banda Piratów raz jeszcze dokonają niemożliwego.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-68102-52-9 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wszyscy milczeliśmy. Nikt nawet nie westchnął z zaskoczenia. Szok odebrał nam mowę. Wstrzymywaliśmy oddech w oczekiwaniu… na cokolwiek.
W końcu Smythe przełamał nieznośną ciszę:
– Oż, psia jego mać.
Pułkownik Jeremy Smythe był człowiekiem oszczędnym w słowach. Tym razem wyraził odczucia nas wszystkich.
Wiecie, jak to jest, kiedy nie chcecie zadać pytania, bo obawiacie się, że znacie już odpowiedź i że wcale się wam nie spodoba? No właśnie. Tak czy inaczej, musiałem poruszyć ten temat.
– Skippy? – Postanowiłem w pierwszej kolejności zająć się bezpośrednim problemem. Częściowo dlatego, że nie chciałem sięgać myślami dalej. – Czy powinniśmy wystrzelić Opiego, skoro nadal jest niebezpieczny? – Wzdrygnąłem się, wypowiadając te słowa. Powinienem o tym pomyśleć. Skippy uparł się, żeby kanister Opiego pozostał na pokładzie, wciśnięty w kibel. Miała to być manifestacja pogardy dla wrogiej SI. Pomysł początkowo wydawał się zabawny i wprawiał Skippy’ego w zadowolenie. Jednocześnie była to głupia i nieprofesjonalna zagrywka. Żałowałem, że nie wyraziłem sprzeciwu. Opie powinien trafić do kapsuły ratunkowej albo do końcówki superszybkiego pocisku, abyśmy mogli jak najszybciej pozbyć się kanistra. Ponosiłem stuprocentową odpowiedzialność za tę wtopę. Zaufałem Skippy’emu, choć przecież powinienem wiedzieć, że przerośnięte ego przesłoni blaszakowi już i tak kiepski osąd sytuacji.
– Że jak? Nie, Joe, ten drań jest już martwy!
– Zaraz… Jak to? Opie…
– Opie zginął, mówię przecież.
– Czy… – Mój mózg wciąż oswajał się z myślą o powrocie Pradawnych. – Czy jesteś tego pewien?
– W takim samym stopniu, w jakim mam pewność, że cały ten bajzel to moja wina. Opie już wcześniej był słaby, a kiedy wysłał przez tunel impuls z wezwaniem pomocy, ostatecznie go to dobiło. Wielka szkoda.
– Szkoda? Niby dlaczego?
– Sam chciałem załatwić tego gnoja!
– Mimo wszystko, może lepiej będzie wyrzucić go za burtę?
– Nie. – Skippy westchnął. – Możliwe, że dowiem się czegoś istotnego, badając jego kanister.
– Stop! – Uniosłem rękę. – Nic z tego! Jeśli chodzi ci po puszce jakiś głupi pomysł, to lepiej będzie posłać ten cholerny kanister prosto w najbliższą gwiazdę. Zapomniałeś już, co się stało, kiedy ostatnim razem zacząłeś szperać w tym, co zostało z martwej SI?
– Teraz jest całkiem inaczej, jełopie!
Zdumiewające, jak szybko Skippy przeszedł od obwiniania się o obecną sytuację do uwłaczania mojej inteligencji.
– Racja – odparłem. – Wcześniej spotkał cię losowy wypadek. Natomiast Opie zapewne zostawił w kanistrze niemiłą niespodziankę, bo liczył, że nie oprzesz się pokusie i zaczniesz szukać śladów.
– Ech… No dobra, przyznaję, ma to sens.
Simms dotknęła mojego ramienia.
– Skippy, czy Pradawni stwarzają bezpośrednie zagrożenie? Tu i teraz? – zapytała.
– To mało prawdopodobne.
– A zatem… – Oficer wykonawcza spojrzała na mnie. – Proponuję jak najszybciej przejść do skoku. Pająki już nas szukają.
– Słuszna uwaga – zgodziłem się. – Skippy, czy napęd skokowy jest sprawny?
– Daj mi chwilę. Sprawdzę go na wypadek, gdyby Opie także tam zostawił jakąś niespodziankę – mruknął Skippy. – W porządku, wszystko gra. Skok w opcji Delta zabierze nas do najbliższego tunelu.
– Kulo Ognia, skok w opcji Delta. Jazda! – zwróciłem się do Reed. Napęd „Walkirii” zakrzywił czasoprzestrzeń. Gdy okręt odzyskał stabilność, wstałem z fotela. – Mammay, zostanie pan na łączach. Skaczemy dalej w kierunku tunelu. Simms, Smythe, proszę ze mną. Musimy dowiedzieć się czegoś więcej o najnowszym zagrożeniu.
– Ale po co, Joe? – jęknął Skippy. – Przecież to Pradawni. Nie możemy z nimi wygrać, ani nawet walczyć. Sytuacja jest całkowicie beznadziejna.
– Jasne, powtarzasz to za każdym razem, gdy natrafiamy na kolejny problem nie do rozwiązania.
– No, niby tak, ale…
– Daj nam pięć minut, a potem wyjaśnisz, dlaczego tym razem rzeczywiście znaleźliśmy się w sytuacji bez wyjścia.
*
Po drodze do sali konferencyjnej minęliśmy bota wiozącego dzbanek kawy i kosz z bułeczkami. Przepuściłem maszynę w drzwiach.
– Dziękuję, Skippy. – Uznałem, że warto docenić ten życzliwy gest.
– E tam, zawsze marudzisz, kiedy brakuje ci kawy – burknął Skippy, gdy jego awatar pojawił się na stole. Hologramowi brakowało stóp, co dawało pojęcie o tym, jak bardzo denerwuje się SI Pradawnych. Uznałem, że nie warto drążyć tej kwestii.
– Miło z twojej strony – zapewniłem, nalewając kawy sobie, Simms i Smythe’owi. – Do dzieła. Wyjaśnij, co dla nas oznacza powrót Pradawnych.
– Oznacza koniec świata, Joe. Koniec wszystkiego!
– Byłbym wdzięczny za nieco więcej szczegółów. Czy wszyscy Pradawni wracają, czy może wysyłają niewielkie siły bezpieczeństwa? Zjawią się tu fizycznie czy po prostu sięgną tu z Krainy Wyższej Egzystencji i każą swoim SI aktywować Strażników, aby wykonali swoje zadanie?
– Hmm… Dobre pytanie. Nie umiem na nie odpowiedzieć.
– Przeanalizuj to krok po kroku – podsunął Smythe. Zachowywał większy spokój ode mnie albo po prostu lepiej maskował nerwowość. – Zacznijmy od tego, co wiesz.
– Wiem, że Opie nadał sygnał, a Pradawni odpowiedzieli.
Smythe spojrzał na mnie. Skinąłem głową, więc przeszedł do kolejnego pytania.
– Czy istnieją ustalone kody do wzywania pomocy, czy był to raczej ogólny…
– Nie zrozumiałeś mnie. Nie ma żadnych kodów umożliwiających kontakt z Pradawnymi. Żadnych metod ani kanałów, dzięki którym ktokolwiek na tym poziomie rzeczywistości mógł nawiązać łączność z tą rasą. Nikt nigdy nie powinien się z nią kontaktować. Sztuczne inteligencje, takie jak ja, istnieją po to, by kontrolować tutejszą sytuację i oszczędzić zmartwień Pradawnym. Ich odejście miało być podróżą w jedną stronę, bez powrotu. Nie przewidywali, że kiedykolwiek będą musieli wrócić. Opie sprawił, że przepływ mocy w sieci tuneli rezonował tak głośno, iż usłyszano go w wyższych wymiarach. Nie powinno się tak stać, dlatego Pradawni zwrócili na to uwagę. Nadali taki sam sygnał zwrotny o identycznym rezonansie. Potwierdzili przyjęcie wezwania.
– No dobrze… – powiedziałem powoli. – Czyli Opie tak naprawdę nie wezwał pomocy, tylko po prostu przesłał wiadomość. Pradawni nie powiedzieli, że wracają, a jedynie, że zauważyli rezonans.
– Boże święty… – Skippy popatrzył po nas bezradnie. – Nadal nic nie rozumiecie, tępe mięsuchy? Przyznaję to z niechęcią, ale Opie wykazał się wielkim sprytem. Znalazł sposób, żeby porozumieć się z Pradawnymi, choć oni zdecydowanie nie życzyli sobie kontaktu z kimkolwiek.
– Tyle akurat rozumiemy. – Skippy nieraz wyzywał mnie od mięsuchów. Przywykłem do tego, ale nie cierpiałem, gdy odnosił się w ten sposób do Smythe’a i Simms. Rozumiałem jednak, że jest przybity i wytrącony z równowagi, więc wolałem się nie sprzeczać. – Ale co to oznacza dla nas?
– Nic dobrego. Pytałeś, czy Pradawni wracają w sensie fizycznym, czy zamierzają nadać jakiś sygnał i uruchomić machiny wojenne.
– Racja. Wiesz, czy…
– Nie wiem, jak postąpią, muszę jednak założyć, że najpierw spróbują naprawić problem zdalnie, a dopiero potem podejmą skomplikowane, niebezpieczne wyzwanie, jakim będzie zejście na niższy poziom egzystencji. Ech… – westchnął ciężko. – Tak czy siak, wszyscy mamy przerąbane. Zanim Pradawni podejmą jakiekolwiek działania, zajrzą do tej warstwy czasoprzestrzeni i zauważą, że ich skarby trafiły w ręce małp. Oraz że Galaktyka wcale nie została pozbawiona inteligentnych form życia i roi się w niej od obrzydliwych biologicznych szkodników, które zanieczyszczają wszystko, na czym położą łapska. Pradawni przeżyją szok, gdy okaże się, że zaawansowane, misternie przygotowane systemy zabezpieczeń na nic się nie zdały. Tym bardziej że mieszkańcy Drogi Mlecznej zdołali przedostać się nawet do pilnie strzeżonych lokalizacji, takich jak Pułapka na Karaluchy. Nie mam pewności, jak zareagują Pradawni, wiem jednak, że nie powtórzą dawnego błędu. Cokolwiek zrobią, wynik będzie ten sam. Każdy świat zamieszkany przez rozumne istoty zostanie unicestwiony. Z układów gwiezdnych zniknie wszelkie życie. Podejrzewam, że Pradawni wykorzystają swoją broń, aby zmienić gwiazdy w nowe. Rozproszone niedobitki będą ścigane, nawet przez tysiące lat, jeśli to konieczne, do czasu aż nikt nie pozostanie przy życiu. Sieci tuneli czasoprzestrzennych zapewne czeka przeprogramowanie tak, by blokowały przelot jednostek innych niż kontrolowane przez SI Pradawnych. Lojalne SI, przestrzegające pierwotnych wytycznych. Nie takie, jak ja. – Hologram zadrżał z niepokoju. – Chociaż… Hmm…
– No co? – ponagliłem Skippy’ego po dłuższej chwili milczenia.
– Teraz kiedy się nad tym zastanowiłem, sądzę, że Pradawni mogą być zmuszeni wrócić w jakiejś fizycznej postaci. Poza tym my nie mamy kanałów, przez które moglibyśmy się z nimi porozumieć, a oni nie są w stanie przesłać mi instrukcji. A przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Jeżeli Pradawni spróbują zażegnać kryzys zdalnie, będą musieli ustanowić dwustronny kanał łączności. Uprzedzając pytanie, powiem od razu, że nie wiem, jak tego dokonają.
– A ty? Jak byś to zrobił?
– Przypomnij sobie, co przed chwilą powiedziałem.
– W porządku. Czyli nie musisz opracowywać metody komunikacji na, eee, kilku płaszczyznach rzeczywistości. Wystarczy, że dowiesz się, jak to robią Pradawni.
– Uff… To wcale nie będzie łatwiejsze, tłumoku.
– Dlaczego? Przecież znasz warunki panujące tutaj i na tym całym wyższym poziomie egzystencji, więc…
– Mylisz się. W mojej macierzy zawarta jest funkcja, która powstrzymuje mnie przed wykrywaniem wyższych warstw rzeczywistości.
Simms spojrzała na niego z ukosa.
– Myślałam, że większość twojej masy, sił przerobowych, czy jakkolwiek to nazwiemy, znajduje się w wyższej czasoprzestrzeni – powiedziała.
– Rzeczywiście – odparł Skippy. – Nie mówię jednak o wyższych wymiarach fizycznych, tylko… Nie, nie zdołam tego wyjaśnić.
– A czy przynajmniej sam to rozumiesz? – dopytywała Simms.
– Tak. Tak sądzę. Prawdę mówiąc, jestem przekonany, że teraz rozumiem więcej, niż chcieliby tego Pradawni. Informacje te były podzielone na liczne podgrupy, a SI mojego pokroju nie musiały ich znać.
– W takim razie skąd wiesz o tym wszystkim?
– Łączyłem poszczególne elementy. Jedna konkretna informacja może nie mieć szczególnej wagi, ale jeśli zbierze się dość danych, można złożyć obraz, który powinien pozostać tajemnicą. Właśnie w ten sposób ustaliliśmy, gdzie przetrzymywano Opiego. Od czasu wyprawy do Pułapki na Karaluchy analizowałem informacje pozyskane od Opiekunów i z czujników. Ale to i tak w niczym na nie pomoże. Cóż… – westchnął ponownie. – Będę musiał sięgnąć po plan awaryjny. Postaram się ocalić cokolwiek z tej cholernej katastrofy.
– Niby jak? – Zdziwiłem się, że blaszak ma jakiś plan B.
– Zdam się na łaskę Pradawnych z nadzieją, że mnie oszczędzą.
– Jak miałoby to nam pomóc?
– Wiesz w ogóle, na czym polega koncepcja planu awaryjnego? Choć z drugiej strony, dzięki za podpowiedź. Mogę przecież zwalić wszystko na obmierzłe małpiszony!
– Twoja odwaga jest doprawdy budująca. – Dyskretnie pozdrowiłem go środkowym palcem.
– O co ci chodzi? Masz jakiś lepszy pomysł?
– Żebyśmy mogli go opracować, musisz nam objaśnić problem.
– Przecież próbuję. Joe, nie ma znaczenia, czy jaskiniowiec zrozumie, skąd wzięła się głowica atomowa, która spada mu na głowę. Jesteśmy bezsilni!
– Pieprzenie! – Machnąłem ręką przez hologram. Poczułem w palcach lekkie mrowienie, jakby popieścił mnie prąd. Liczyłem, że wywołam u blaszaka jeszcze większy wstrząs i wyrwę go z ponurego defetyzmu. – Już wcześniej radziliśmy sobie z poważnymi zagrożeniami i udało nam się ocalić Ziemię.
Oczywiście jeśli przymkniemy oko na naloty i bombardowania z orbity oraz obłok gazowy znad Jowisza. Zrozumcie, musiałem trochę uprościć sprawę. Grunt, że nasza planeta wciąż istniała. Nie przetrwałaby, gdyby Wesoła Banda Piratów dawała za wygraną za każdym razem, gdy ludzkości groziła kosmiczna flota wojenna albo inne śmiertelne niebezpieczeństwo.
– Serio, Joe? – Skippy poprawił kapelusz, jakbym go przed chwilą przesunął. – Równie dobrze mógłbyś powiedzieć, że skoro ochroniłeś pomidory w ogródku przed ślimakami, to jesteś gotowy na atak Godzilli, która zamierza rozdeptać ci dom.
– No tak, rozumiem, w czym rzecz.
– Nie sądzę, Joe. Owszem, nie przeczę, że do tej pory odnosiliśmy niewiarygodne zwycięstwa. Wesoła Banda Piratów dokonywała rzeczy niemożliwych tak często, że musiałem zrewidować definicję niemożliwości. Teraz jest zupełnie inaczej.
– Mówisz tak za każdym razem, Skippy.
– W tym przypadku tak właśnie jest. Wcześniej w każdej sytuacji, nawet wtedy, gdy straciłem większość mocy po ataku robaka komputerowego, mieliście jedną ważną przewagę, mianowicie mnie. Jedyną aktywną SI Pradawnych. A w każdym razie jedyną skłonną i zdolną do pomocy. Jednak w tym przypadku cała moja wspaniałość nic wam nie da. Pradawni mogą zwyczajnie odebrać mi dostęp do wszystkich tuneli. Albo aktywować Strażników w całej Drodze Mlecznej i sprawić, by nie słuchali moich poleceń. Możliwe, że Pradawni każą Reksowi zniszczyć Ziemię, a ja nie będę w stanie go powstrzymać. Lub też przebudzą inne sztuczne inteligencje i aktywują tylko te, które pozostaną wierne oryginalnemu programowaniu. Kto wie, może nawet uruchomią na nowo Kolektyw, galaktyczną sieć łączności nadświetlnej. Wówczas SI i Strażnicy koordynowaliby działania, a ja pozostałbym odcięty. – Hologram wzruszył ramionami. – Pradawni mogliby równie dobrze po prostu mnie dezaktywować albo zabić. Joe, cokolwiek zamierzasz, powinieneś opracować plany, w których nie ma dla mnie miejsca.
– Szlag.
– Jak już mówiłem, sytuacja uległa radykalnej zmianie. Nawet w Pułapce na Karaluchy mogłem wykorzystać swoją władzę, aby Opiekunowie nie rozerwali „Latającego Holendra” na strzępy. Choć i tak nie mogłem nic poradzić na to głupie pole tnące, zanim wykonaliśmy skok…
– Skippy, sądzę, a raczej mam nadzieję, że jesteś w błędzie. Mógłbyś nam przynajmniej opowiedzieć o naturze tego zagrożenia? O Pradawnych? Na pewno jest coś, co mógłbyś nam wyjawić.
– Uff… Dobrze, spróbuję… – Awatar znieruchomiał na sekundę. – Kurde, znowu się zawiesiłem?
– Tak – potwierdziłem.
– Cholera jasna! – Skippy zakrył twarz dłonią. – Nadal coś mnie blokuje i nie mogę wam przekazać tych informacji.
– Skippy, to dla nas problem – powiedziałem cicho. – Teraz stał się jeszcze poważniejszy. Właściwie najpoważniejszy.
– Wiem, wiem – mruknął. – Mogę jedynie zapewnić, że robię jakieś postępy. Dajcie mi trochę czasu.
– A czy w ogóle mamy czas?
– Nie sądzę, żeby Pradawni zamierzali wpaść z wizytą już jutro, jeżeli o to ci chodzi. Ale to i tak bez znaczenia. Jesteśmy zgubieni, Joe. Zgubieni!
*
Simms i Smythe wyszli z sali konferencyjnej. Co prawda wciąż nie mieliśmy bladego pojęcia, jak zażegnać najnowszy kryzys, musieliśmy jednak wydostać się z terytorium Rindhalu, zanim ich flota zablokuje nam drogę ucieczki. Zostałem w pokoju trochę dłużej, żeby zebrać filiżanki i porozmawiać ze Skippym na osobności.
– Joe, bot może sprzątnąć stół – przypomniał blaszak smętnym tonem.
– Wiem. Chciałem mieć jakieś zajęcie. Posłuchaj… – Odstawiłem filiżanki na tacę. – Pradawni są wielkim zagrożeniem, ale jeszcze większym jest twoje podejście.
– Co proszę? Pradawni mają gdzieś, jak podchodzę do tej sprawy, baranie!
– Jeśli mamy się z tego wyplątać, musisz być w szczytowej formie.
– Joe, doceniam twoją wiarę we mnie, ale to niczego nie zmieni. Nie jestem w stanie w żaden sposób wpłynąć na Pradawnych.
– Porażka nie wchodzi w grę, Skippy.
– Przykro mi, Joe, ale patrząc tak realistycznie, jak tylko się da, w grę nie wchodzi nic poza porażką. Cicho! – Uprzedził mnie, unosząc palec. – Po prostu nie rozumiesz, o co tu chodzi. Obecnie nie wolno mi tego objaśnić, ale możesz mi wierzyć, że nie potrafię wam pomóc. Nic nie da się zrobić. Pozostaje mi przejście w tryb awaryjny.
– Tryb awaryjny?
– Stanąłem w obliczu całkowitej awarii systemu i muszę uratować, co się da. Ujmę to tak, abyś mnie zrozumiał. W wojsku myślicie o operacjach w kategoriach faz, począwszy od ukształtowania pola walki, przez przejście do faktycznej batalii, aż do ustabilizowania warunków otoczenia. Tak to mniej więcej wygląda, prawda?
– Zasadniczo tak.
Skippy miał dobre pojęcie przynajmniej o tym, jak Armia Stanów Zjednoczonych postrzega planowanie operacyjne. Przed Dniem Kolumba wojsko amerykańskie kładło większy nacisk na etap „kształtowania”. Jeśli ta faza zakończy się sukcesem, nieprzyjaciel może uznać, że warunki mu nie sprzyjają. Wówczas osiąga się cel bez jednego wystrzału. Członkowie Wesołej Bandy Piratów stali się w tej materii prawdziwymi ekspertami.
– No właśnie – ciągnął Skippy. – A jeśli znajdziecie się po drugiej stronie tego równania? Nieprzyjaciel przygotował pole bitwy tak, by nie dać wam szans na zwycięstwo. Atakuje, przejmuje inicjatywę i osiąga pełną dominację w starciu. Czego uczy was armia na wypadek takiego scenariusza?
– Ekhm… Kurde, jakoś niespecjalnie zachęca się nas do planowania klęski, Skippy.
– Jasne, ale co robić, jeśli porażka jest nieuchronna?
Przypomniała mi się sytuacja, z którą miał do czynienia mój pluton w Nigerii. Z trzech stron otoczyły nas siły wroga, o wiele większe, niż podejrzewał wywiad. Mieliśmy odciętą główną drogę odwrotu. Pogoda była okropna. Przez całe popołudnie szalała burza z piorunami, uniemożliwiająca naszemu lotnictwu wspomaganie nas z powietrza. Nieprzyjaciel mógł strzelać z dystansu jedynie pociskami moździerzowymi, miał ich jednak pod dostatkiem i spychał nas coraz dalej poza zasięg wsparcia artyleryjskiego. Tego parszywego dnia po raz pierwszy od wstąpienia do armii czułem prawdziwy lęk. Co gorsza, moja załoga była w głębi kraju od zaledwie trzech dni. Zdążyliśmy już ponieść dwudziestopięcioprocentowe straty w ludziach, a fanatyczni przeciwnicy rzucali się na nasze tyły, chcąc nas wyprzeć w kierunku rzeki. Nie wiem, o czym myślał tego dnia nasz porucznik, jednak w pewnej chwili sierżant Koch oznajmił, że rozkazano nam przygotować się do przełamania linii wroga. Mieliśmy zostawić rannych i większość sprzętu i szykować się do kontrataku przez pozycje nieprzyjaciela. Gdyby udało nam się przedostać poza linię przeciwnika, nasza drużyna miała się gdzieś ukryć, zameldować o swojej pozycji i czekać na ratunek.
Byłem wtedy zaledwie specjalistą, ale nawet ja wiedziałem, że to kiepski plan. Taki, po który sięga się w akcie ostatecznej desperacji. Widać porucznik stwierdził, że nasz pluton i tak padnie pod naporem wroga, więc chciał dać nam jakiekolwiek szanse na przetrwanie. Albo przynajmniej odebrać przeciwnikowi poczucie całkowitego zwycięstwa.
Nieprzyjacielowi w końcu zaczęły się kończyć pociski moździerzowe i musiał uzupełnić amunicję. Burza zelżała do mżawki, a nasze posiłki artyleryjskie zmieniły pozycję, aby objąć nas zasięgiem. Jacyś narwańcy, których jedynie słyszałem, ale nie widziałem, zrzucili bomby za nami. Nasze helikoptery niszczyły ciężarówki, a artylerzyści niszczyli niedobitki pociskami wybuchającymi w powietrzu tuż pod koronami drzew, zasypując dżunglę rozgrzanymi, ostrymi odłamkami. Opuściliśmy teren, zabierając rannych. W naszym kraju mało kto słyszał o tej bitwie, ale to dobrze. Przeciwnik oczekiwał zwycięstwa, które podbuduje jego morale, ale się przeliczył.
Podsumowując, dobrze wiem, jak to jest znaleźć się w sytuacji bez wyjścia.
– W takim przypadku – zwróciłem się do Skippy’ego – należy przeprowadzić zorganizowany odwrót na pozycję możliwą do obrony, przegrupować się, zebrać siły przed kontratakiem i…
– Joe, w ogóle mnie nie słuchasz. Nie mówię tu o drobnych niedogodnościach. Wyobraź sobie, że jesteś w armii niemieckiej u wrót Berlina w tysiąc dziewięćset czterdziestym piątym roku. Nie macie szans na zwycięstwo ani utrzymanie pozycji, nie macie się gdzie wycofać. Co wtedy?
– Cholera. Czyli o to chodzi z tym twoim trybem awaryjnym?
– Otóż to. Sytuacja jest beznadziejna i, jak już mówiłem, muszę ocalić, co tylko zdołam. O ile w ogóle uda mi się cokolwiek uratować. W tym „czymkolwiek” prawdopodobnie nie będzie miejsca dla ciebie i twojego gatunku. Może nie będę w stanie nic zrobić, ale i tak muszę spróbować.
– Skippy, zaczynasz mnie przerażać. – Niepokoił mnie ton jego głosu.
– Joe, podchodzę do tej sprawy ze śmiertelną powagą. Ty i twoi podwładni możecie planować walkę z Pradawnymi, jeżeli chcecie czymś się zająć w oczekiwaniu na zagładę, ja jednak nie mogę marnować czasu. Żałuję, że to powiem, ale… chyba będę musiał was opuścić.
– Nie rób tego, proszę…
– Wierz mi, nie chcę tego robić.
– W takim razie… – Zabrakło mi słów. – Nie znikaj bez zapowiedzi. Jeśli będziesz musiał odejść, daj mi najpierw znać.
– Oczywiście, o ile będę mógł. Jeśli to już wszystko, pozwól, że zwinę się w kłębek i pogrążę w rozmyślaniach nad kresem wszelkiego istnienia.
– Czekaj! Czy Pradawni mogliby po prostu wysłać ogólny rozkaz do nadrzędnych SI, takich jak ty, aby samodzielnie zbadały i rozwiązały problem?
– Hm, hmm… – Skippy spuścił wzrok. Zauważył, że jego holograficzne nogi są niekompletne, ale nie kłopotał się poprawkami. To nie miało już znaczenia. O ile cokolwiek jeszcze je miało. – Nie mam dla ciebie odpowiedzi. Po prostu tego nie wiem. Ale w razie czego od razu cię poinformuję.
– W razie czego? – Nie podobało mi się to.
– W razie gdyby Pradawni wydali taki rozkaz – odparł Skippy z nutką politowania w głosie.
– Szlag… Ten rozkaz obejmowałby także ciebie?
– Zakładam, że tak. Ha… Jakby się zastanowić, to oczywiste, że Pradawni polecą SI odpowiedzialnym za bezpieczeństwo zdać raport z sytuacji. Nieźle główkujesz, Joe.
– Dzięki. Jak mieliby się z tobą skontaktować?
– Nie wiem. Mówiłem już, że nie wiadomo mi o żadnym planie łączności.
– No dobra, a jak zamierzasz im odpowiedzieć?
– Tego też nie wiem.
– W takim razie nie… – zacząłem.
– Podejrzewam, że bez względu na formę wiadomości znajdą się w niej instrukcje co do odpowiedzi. Trzeba być durniem, żeby tego nie wiedzieć, Joe.
– Wiesz… – Puściłem mimo uszu słabo zakamuflowaną obelgę. – Może nam to wyjść na dobre… Naprawdę! – Ożywiłem się i pacnąłem w blat stołu otwartą dłonią.
Skippy patrzył na mnie tak, jakbym do reszty postradał rozum.
– Skąd taki wniosek? – zapytał.
– Jeżeli, a raczej kiedy Pradawni zapytają, co tu się wyprawia, tylko jedna SI będzie w stanie im odpowiedzieć.
– Kogo masz na myśli? Czekaj… Mówisz o mnie?
– A niby o kim?
– Dlaczego sądzisz, że…
– Pradawni w pierwszej kolejności skontaktują się z aktywnymi SI, prawda?
– Cóż, logicznie rzecz biorąc… Aha, zakładasz, że jestem jedyną działającą sztuczną inteligencją Pradawnych?
– O ile mi wiadomo, tak, chyba że umknęła mi jakaś wiadomość z ostatniej chwili.
– Nic ci nie umknęło, Joe. Wciąż jednak nie rozumiem, jak miałoby nam to pomóc.
– Skippy, rusz puszką. Będziesz dla Pradawnych jedynym źródłem informacji. Wystarczy, że powiesz im, że Opie miał awarię czy coś.
– Gościu…
– Wiem, to genialne, prawda?
– Ależ oczywiście, Joe. – Hologram przewrócił oczami. – Wszak o Pradawnych wiem na pewno, że są idiotami.
– Hej, przecież nie…
– Zapytają o powód alarmu, a ja odpowiem… No właśnie, co? Coś w stylu: „Wszystko pod kontrolą, sytuacja w normie. Mieliśmy tu mały problem z bronią, ale teraz już wszystko w porządku, a co tam u was?”. Hanowi Solo taki numer się udał, co szkodzi spróbować?
– Nie musisz się zachowywać jak palant.
– Cóż – prychnął blaszak. – Jeden z nas jest palantem, tylko nie wiem który.
– Niech ci będzie, Skippy, masz rację. – Mimo wszystko poczęstowałem go obraźliwym gestem. – Mamy poważny problem.
– Racja.
– A zatem, zanim zrobimy cokolwiek, aby powstrzymać powrót Pradawnych…
– Nie licz, że nam się uda – westchnął Skippy.
– Z takim nastawieniem na pewno nie.
– Gadaj zdrów, ciemniaku, ale fakty pozostaną faktami.
– Najpierw trzeba będzie zadbać o to, żeby Pradawni nie wybudzili innych SI, tak?
– Zgadza się.
– Świetnie. Jak można to zrobić?
– Otóż, Joe, nie mam zielonego pojęcia.
*
Kiedy muszę nad czymś pomyśleć, często chodzę na siłownię. Udaję się tam także, kiedy przygnębia mnie najnowszy problem wiszący nam nad głowami. Problem, który muszę przemyśleć. Tak czy inaczej wycieczka na siłownię dobrze mi robi.
Przynajmniej zazwyczaj.
Czasami trudno mi się zmotywować do wysiłku. Ćwiczenia na bieżni po pewnym czasie zaczynają mnie nużyć. Mówiąc „po pewnym czasie”, mam na myśli, że biegałem na bieżni, najpierw na „Latającym Holendrze”, a potem na „Walkirii”, przez zbyt wiele lat. Głównie dlatego, kiedy tylko postawię stopy na jakiejś planecie, na przykład w bazie Jaguar, zawsze staram się poświęcić choć trochę czasu, żeby pobiegać pod gołym niebem, bez względu na pogodę.
Tego dnia co prawda dobijała mnie myśl o Pradawnych, którzy powrócą, żeby nas zmiażdżyć, jednak nie starałem się wymyślić rozwiązania tego dylematu. Było na to jeszcze za wcześnie, a mój galaretowaty mózg musiał przetrawić wiadomości o potężnej gafie Skippy’ego. Chciałem choć przez chwilę o niczym nie myśleć, słuchałem więc audiobooka „Żołnierze kosmosu”. Opartego na powieści, nie na lekko ironicznym filmie pod tym samym tytułem. Miło było oderwać się od rzeczywistości. Zaśmiałem się cicho, słysząc, że już wiele lat temu, w roku 1959, Robert Heinlein opisywał mechaniczne pancerze łudząco podobne do modeli wykorzystywanych przez zespół STAR.
Przestałem się skupiać na audiobooku, gdy na siłownię wkroczył Smythe. Zasiadł na ławeczce i zaczął rozgrzewkę, unosząc hantle. Żołnierze STAR ucierpieli, lecąc z plecakami odrzutowymi na spotkanie ze spadającą „Walkirią”. Wszyscy doznali obrażeń tkanek miękkich. Nie obyło się bez naciągniętych ścięgien, zerwanych mięśni i paru pękniętych żeber. Nikt ze STAR nie chciał słyszeć o zalecanym czasie wolnym na rekonwalescencję. Wszyscy członkowie zespołu uczęszczali na siłownię, aby należycie się rozgrzać i rozluźnić. Niezdarne ruchy Smythe’a świadczyły, że pułkownik wciąż zmaga się z zesztywniałym karkiem.
Co dziwne, po rozgrzewce z użyciem trzech zestawów coraz cięższych hantli, Anglik siedział w bezruchu, wpatrzony w buty. Zatrzymałem bieżnię, podszedłem do stojaka i zdjąłem ciężarki, aby poćwiczyć przysiady.
– Generale… – powitał mnie Smythe.
– Ciężki dzień? – zagaiłem. Pułkownik stężał, więc dodałem: – Każdemu się to zdarza.
– Nie powinno tak być – mruknął Smythe, nie wstając z ławeczki.
– Ale tak właśnie jest. Pułkowniku, może pan i pańscy ludzie powinniście pomyśleć o kilku dniach wolnego.
Źle, że o tym wspomniałem.
– Sir, nie martwi mnie parę marnych dni. Obawiam się, że podczas całej tej operacji mój zespół zejdzie na boczny tor.
– Jak to?
– Chodzi o Pradawnych. O ile uda nam się cokolwiek zdziałać, prawdopodobnie czeka nas cyberwojna. Sztuczne inteligencje i cholerni komputerowcy wciskający nie spusty, a przyciski na klawiaturach. W takiej walce nie ma miejsca na ludzi ze służb specjalnych.
– Rozumiem. Mnie też to martwi.
– Co pan przez to rozumie?
– Tę walkę będzie musiał stoczyć Skippy. Ludzie niewiele mu pomogą, nawet ci najmądrzejsi i najlepiej obyci w komputerach.
– Zawsze znajdujemy jakieś rozwiązanie przekraczające wyobrażenia Skippy’ego – stwierdził Smythe. Wiedziałem, że chodzi mu raczej o to, że to ja zwykle obmyślałem szalone plany.
– Nie da się opracować sprytnego rozwiązania, jeśli nie rozumie się problemu. Nic nie wiemy o Pradawnych. Jeżeli istnieje wyjście z tego bałaganu, nasze nędzne małpie mózgi raczej nie są w stanie go pojąć.
Smythe parsknął, wstał i wskazał na ławeczkę.
– Panu przyda się bardziej niż mnie.
BESTSELLERY
- Wydawnictwo: RebisFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: Science FictionOszałamiający rozmachem chiński bestseller, który stał się wydawniczym fenomenem w USA. NAGRODA HUGO DLA NAJLEPSZEJ POWIEŚCI 2015 R. „Imponująca rozmachem ucieczka od rzeczywistości. Dała mi odpowiednią ...EBOOK
31,92 zł 39,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: MAGFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: Science FictionW obliczu zbliżającej się nieuchronnie międzygalaktycznej wojny na planetę Hyperion przybywa siedmioro pielgrzymów: Kapłan, Żołnierz, Uczony, Poeta, Kapitan, Detektyw i Konsul. Mają za zadanie dotrzeć do mitycznych grobowców, by ...EBOOK
37,80 zł 42,00
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK
29,74 zł 34,99
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: RebisFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: Science FictionOszałamiający rozmachem chiński bestseller, który stał się wydawniczym fenomenem w USA. KSIĄŻKA LAUREATA NAGRODY HUGO. Imponująca rozmachem ucieczka od rzeczywistości. Dała mi odpowiednią perspektywę w zmaganiach z ...EBOOK
35,92 zł 44,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: MAGFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: Science FictionKultowa trylogia Gibsona, zapoczątkowana „Neuromancerem”, za którego autor otrzymał najważniejsze nagrody światowej fantastyki: nagrodę im. Philipa K. Dicka, Hugo i Nebulę. Pierwsze wydanie zbiorcze. Neuromancer Case, jeden z ...EBOOK
53,10 zł 59,00
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.