-
promocja
Expeditionary Force. Tom 16. Konsekwencje - ebook
Expeditionary Force. Tom 16. Konsekwencje - ebook
Co dzieje się po wyjściu z trybu awaryjnego?
Następstwem oszałamiającego zwycięstwa – zwłaszcza gdy jest ono niespodziewane, całkowite i osta-teczne – powinny być radosne celebracje, nudne przemówienia oficjeli i gratulacje ze strony polityków, a także zasłużony odpoczynek dla Wesołej Bandy Piratów. Jasne, w Galaktyce wciąż panuje bałagan, ale to nic nowego. Tym razem dla odmiany ktoś inny może zająć się jego sprzątaniem.
Chyba że znowu zdarzy się coś naprawdę złego, czemu sprostają tylko piraci. O ile będą w stanie.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Science Fiction |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-68593-00-6 |
| Rozmiar pliku: | 3,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Admirał Uhtavio Scorandum bilansował rachunki na pokładzie krążownika UEZ „To Się w Pale Nie Mieści”, kiedy rozbrzmiał dzwonek informujący, że w pobliżu wskoczył okręt. Musiała to być przyjazna jednostka, inaczej po dzwonku zawyłby alarm i „To Się w Pale Nie Mieści” natychmiast by się zmył.
Poruszając czułkami, Uhtavio podniósł głowę i przechylił ją w oczekiwaniu na meldunek oficera dyżurnego o tożsamości przybyłej jednostki. Jednak po chwili wrócił z uśmiechem do nużącego zajęcia. Cokolwiek się działo, załoga obawiała się mu o tym powiedzieć. Oczywiście mógł sprawdzić wszystko za pomocą komputera, ale uznał, że zabawniej będzie poczekać w napięciu i okazać szczere zdziwienie temu, komu przypadnie nieszczęsne zadanie przekazania niewątpliwie złych wieści.
Złe wieści.
Wzruszył ramionami.
Wszystko będzie lepsze niż ślęczenie nad rachunkami. Musiał jednak dokończyć i musiał zrobić to osobiście. Podwładni, którzy dostarczyli mu zeznania podatkowe, wiedzieli, że uszczknięcie sobie takiej czy innej sumki i złożenie dokumentów z zaniżonymi kwotami było zgodne ze zwyczajem i oczekiwane. Problem tkwił w czymś innym. Otóż pieniędzy okazało się za dużo. Niezależnie od przyjętej metody wyliczeń wychodziło, że ktoś niczego sobie nie „uszczknął”. I właśnie to tak mocno zdziwiło admirała.
Bo mogło to na przykład oznaczać, że w ramach jakiegoś cwanego planu ktoś celowo nie ukradł pieniędzy, aby wypaczyć rachunki. Scorandum nie widział jednak niczego zdrożnego w tym, że mógłby zostać okantowany. Wręcz nagrodziłby osobnika, który zdołałby tego dokonać.
Problem stanowiło raczej to, że ta podejrzana operacja musiała trwać od co najmniej kilku miesięcy, a nieprawidłowości w zeznaniach podatkowych dopiero teraz osiągnęły poziom, którego nie dało się dłużej ignorować.
Ów ktoś zrobił się nieostrożny.
Admirał nie mógł tego tolerować.
Musiał więc…
Z zamyślenia wyrwał go odgłos kroków na korytarzu. W drzwiach stanął podporucznik, którego nazwiska Scorandum nie pamiętał. Przybysz był wyraźnie zdenerwowany, o czym świadczyło niepewne drżenie czułek. Właściwie to drżał na całym ciele. Ze strachu. Ale okręt nie skoczył, więc nie zagrażało im bezpośrednie niebezpieczeństwo.
Co się więc, do cholery, działo?
– Podporuczniku – admirał zaprosił gestem młodego oficera – proszę wejść, nie gryzę.
– S-s-sir – jąkał się tamten i nadal stał jak wryty – w pobliżu zjawił się o-okręt.
– Wiem. Jaki?
– K-kurierski.
Czułki Scoranduma opadły, nim zdążył zapanować nad tym odruchem.
– Dziękuję, ale chodziło mi o to, do kogo należy. – Przygotował się na przyjęcie złych wieści. Jeśli jednostka kurierska należała do Siedemdziesiątej Ósmej Floty i zaraz się okaże, że admirał tej formacji oczekuje od Scoranduma spłaty długu, który zaciągnął w zeszłym miesiącu, to za chwilę dwie osoby będą miały kiepski dzień. A to dlatego, że Uhtavio nie miał pieniędzy. Jeszcze nie. I właśnie dlatego potrzebował pożyczki. Jak powiedzieliby Ziemianie, „to chyba oczywista oczywistość, co nie?”.
– Eee… yyy…
– Podporuczniku, proszę razem ze mną: wdech, wydech, powoli. Może już pan mówić?
– T-tak, sir, panie admirale.
– Wystarczy samo „sir” albo „admirale”.
– Tak jest. Sir.
– No to co z tym okrętem? Rozumiem, że mają dla nas jakąś wiadomość?
– Tak, wiadomość, sir, i pewną osobę.
– Osobę? Kogo takiego?
– Eee… Inkwizytora?
Uhtavio się mylił. Dziś tylko jedna osoba będzie miała zły dzień. On.
*
Kiedy inkwizytor zjawił się na pokładzie, Scorandum wciąż pracował nad rachunkami. Mimo niezapowiedzianej wizyty przedstawiciela Specjalnego Biura Śledczego nie mógł oderwać się od pracy. Musiał skończyć w ciągu sześciu dni i przekazać swojej przełożonej działkę z podatków zebranych od członków załogi, aby ona mogła zapłacić swojemu dowódcy – i tak dalej. Zgodnie z tradycją po awansie na admirała przydzielono mu dowództwo nad najgorszą zbieraniną nieudaczników w Urzędzie. Były to osoby zdegradowane przez innych dowódców i tylko garstka z nich miała potencjał, by zarobić więcej, niż wynosiły koszty utrzymania ich na okręcie. A mimo to góra oczekiwała od niego pieniędzy, bez względu na to, czy je miał. Oczywiście istniało wiele źródeł, do których mógł się zwrócić o pożyczkę – i to z korzystnym oprocentowaniem. Korzystnym naturalnie dla wierzyciela. Bo dla dłużnika mogło oznaczać ruinę. Osoba z zewnątrz uznałaby taki system za nonsensowny, ale do celów Urzędu Etyki i Zgodności był idealny. Przede wszystkim dlatego, że skłaniał nowych admirałów do kreatywności i robienia wszelkich machlojek, które pozwolą im uciułać dość forsy, żeby zapłacić niedorzeczne podatki przełożonym. Jeśli jakiś admirał nie potrafił znaleźć sposobu na zarobienie pieniędzy, to najwyraźniej nie nadawał się na dowódcę UEZ.
Scorandum właściwie sam zastawił na siebie pułapkę. W pierwszych latach na nowym stanowisku wciąż spłacał kilka pożyczek, przez co musiał uprawiać kreatywną księgowość, żeby zapewnić sobie płynność finansową. Jednak z biegiem czasu jego załoga stała się najlepiej zarabiającą ekipą w całym Urzędzie. Niestety wszyscy o tym wiedzieli, w związku z czym oczekiwano od niego wręcz astronomicznych sum.
Zasadniczo nie byłoby to problemem, ponieważ od wielu lat Scorandum krętaczył w sposób, jaki nie śnił się nawet filozofom, dzięki czemu zebrał pokaźny fundusz emerytalny. Większość zaciąganych pożyczek miała jedynie zamaskować jego bogactwo, z którego same odsetki wystarczały na opłacenie kosztów działalności. Był więc ustawiony do końca życia. O ile nadal będzie miał pełną kontrolę nad tym, co robi.
No i dopóki inkwizytor nie zacznie węszyć wokół jego rachunków.
Cholera jasna.
*
Znowu kroki. Tym razem inne. Jedna osoba, ale się nie spieszy. Nie jest zdenerwowana. Porusza się powoli i pewnie. Wolniej, niż chodzi większość, nawet korytarzami nieznanego okrętu. Ktokolwiek to był, już samym swoim chodem chciał coś zamanifestować. Coś dramatycznego. Jakby próbował wywołać strach w innych.
Inkwizytor.
Wiedząc, że będzie miał przesrane, jeśli zespół inkwizytorskich SI prześwietli jego rachunki, Uhtavio Scorandum rzeczywiście poczuł ukłucie strachu. Ale wtedy przechylił głowę.
I rozpoznał te kroki.
W drzwiach stanęła postać odziana w ciemne szaty inkwizytora pierwszego stopnia. Jej twarz skrywał cień rzucany przez kaptur.
– A niech mnie. – Scorandum odchylił się w fotelu. – Zapraszam, inkwizytorze Kinsto.
– Hę? – Inkwizytor znieruchomiał i przemówił piskliwym głosem, niegodnym przedstawiciela Specjalnego Biura Śledczego. Jednocześnie zsunął z głowy kaptur, jakby ten nagle stał się bezużyteczny. – Skąd pan wiedział, że to ja?
– Bo cię znam, Kinsta – odparł z uśmieszkiem admirał.
Tamten zesztywniał.
– Mój tytuł to „inkwizytor Kinsta”.
– Ma się rozumieć. – Scorandum pochylił głowę. – Proszę o wybaczenie.
– Jestem tu w sprawie oficjalnego śledztwa – oznajmił ponuro przybyły.
– Nie wątpię.
– To dobrze.
– Podobnie jak nie wątpię, że twoje dochodzenie całkowicie mnie oczyści. – Scorandum machnął szponem. – Ze wszelkich kłamliwych zarzutów, jakie wysunięto pod moim adresem.
Kinsta wszedł do gabinetu.
– Sam fakt, że uważa je pan za kłamliwe, tylko utwierdza mnie w przekonaniu o pańskiej winie. Bo ja też pana znam.
– Usiądź, proszę.
Kinsta się nasrożył. Chociaż nie. Po dokładniejszym przyjrzeniu Scorandum stwierdził, że się dąsa. Zapewne dlatego, że jego plan dramatycznego wejścia, zaskoczenia i zastraszenia byłego dowódcy spełzł na niczym.
Admirał poczuł niewyraźną emocję. Żal. Nie, współczucie. Kinsta, którego zapamiętał, nie pasował do UEZ ani tym bardziej do Specjalnego Biura Śledczego. Coś się w nim zmieniło. Tylko co?
Scorandum jeszcze się nie martwił. Skoro przydzielili jego sprawę młodszemu urzędnikowi Biura, śledztwo musiało być na wczesnym etapie zbierania dowodów. Uhtavio nie był przesłuchiwany, a przynajmniej nie formalnie. Niezależnie od pytań, jakie zada mu Kinsta, wciąż może odmówić współpracy. Chociaż z drugiej strony stawianie się nigdy nikomu nie wyszło na dobre. Poza tym jednym wypadkiem, ale to był wyjątek.
Dlatego postanowił współpracować. Zamierzał wybadać, co dokładnie chce wiedzieć Specjalne Biuro Śledcze, żeby potem zdecydować, jak zachować się w tej sytuacji. I w razie czego rozważyć, czy nie trzeba będzie – znowu – udać się na wygnanie.
– Jak mogę ci pomóc? – spytał admirał ze starannie udawaną szczerością.
Kinsta się uśmiechnął.
– Najlepiej by było, gdyby się pan przyznał.
– Ach, przydałoby się, żebyś najpierw wyjaśnił mi, o co mnie oskarżacie.
– Na tym właśnie częściowo polega problem – stwierdził z niezadowoleniem Kinsta.
– Hę? – Scorandum nie rozumiał. Po raz pierwszy, odkąd rozpoznał chód młodzieńca, poczuł, że traci inicjatywę. Był więc gotów łgać do oporu, byle tylko wymigać się od jakichkolwiek zarzutów.
– Muszę coś wyznać – rzekł Kinsta i ostrożnie usiadł na kanapie. Próbował zgrywać pewnego siebie w niekomfortowej sytuacji.
– Inkwizytor chce coś wyznać? – Scorandum uniósł czułek. – Tego jeszcze nie grali.
– Biuro nie jest pewne, co dokładnie pan zrobił. Ale wiemy, że coś pan zrobił.
– Ach tak. – Admirał odzyskał rezon. – To może powinieneś przedstawić mi wasze dowody i razem jakoś dojdziemy, o co się mnie fałszywie oskarża, a może nawet wrabia?
– To dopiero wstępne śledztwo.
– Domyśliłem się, skoro mnie nie aresztowaliście.
– Jestem tu, by dopytać o fakty.
– Interesujące – skwitował z uśmiechem Scorandum. Ostatecznie Kinsta był jedynie młodszym urzędnikiem. – Wysłano cię tu, bo jesteś ekspertem w zbieraniu dowodów? Myślałem, że ten etap śledztwa zwykle prowadzi ktoś bardziej doś…
– Wysłano mnie, ponieważ uznano, że jako były członek Urzędu Etyki i Zgodności znam praktyki i procedery uprawiane przez personel UEZ.
– Chciałeś powiedzieć moje praktyki.
Kinsta wzdrygnął się i zesztywniał, gdy dotarło do niego, co robi.
– Możliwe, że wzięto to pod uwagę.
– Daj spokój, Kinsta, przecież się znamy. Razem służyliśmy. Powiedz…
– Proszę zwracać się do mnie „inkwizytorze”. – Były podwładny admirała miał zbolały wyraz twarzy, jego czułki opadły, a ich końcówki nerwowo drżały.
– Wybacz – powiedział Scorandum, chyląc głowę. – Możesz mi powiedzieć, dokąd zmierza to śledztwo? To nie może być sprawa floty, bo kazaliby mi złożyć raport w bazie. UEZ też nie dotyczy – stwierdził, pukając szponem o blat – bo wtedy Biuro prowadziłoby sprawę oficjalnymi kanałami i dano by mi obrońcę z urzędu. – Miał ochotę posłać Kinście wredny uśmieszek. – O co więc chodzi?
– O pańską współpracę z organizacją marketingu wielopoziomowego SkipWay.
– Ahaaa. – Scorandum rozsiadł się wygodniej.
– Badamy też skiptowalutę zwaną „skipcoin”, którą muszą się posługiwać członkowie SkipWay.
– I wszyscy, którzy prowadzą interesy ze SkipWay, nie zapominaj.
– Zapewniam pana, że doskonale pamiętamy o tej wyjątkowo jawnej formie wymuszenia.
– Wymuszenia? – zdziwił się Scorandum, unosząc czułek. – Przypominam, że członkostwo w SkipWay jest dobrowolne. Nikogo nie zmuszamy do współpracy z nami. – Zauważył zdenerwowanie Kinsty i postanowił zlitować się nad swoim dawnym towarzyszem. Młody inkwizytor zjawił się z nadzieją na wygłoszenie pompatycznej przemowy, a tymczasem okazja ku temu wymykała mu się ze szponów. – Proszę, kontynuuj.
– Zauważyliśmy, że Korporacja SkipWay została objęta na Ziemi śledztwem w sprawie domniemanego oszustwa, przekupstwa, niegospodarności i innych nieprawidłowości.
– Nieprawidłowości? Proszę, jakiego trudnego słownictwa cię nauczyli, Kinsta.
– Inkwizytorze Kinsta.
– Ponownie przepraszam. Mogę cię oficjalnie zapewnić, że wiem o tych nikczemnych i złośliwych oskarżeniach pod adresem SkipWay.
– Twierdzi pan, że są niesłuszne?
– Och, tego nie powiedziałem.
– Ale… – Kinsta mrugnął skonsternowany.
– Prawdziwą zbrodnią było to, że łapówki wręczone przez zarząd SkipWay okazały się nieskuteczne. Inaczej nie byłoby żadnego dochodzenia. – Scorandum prychnął. – To lepiej zbadajcie.
– Nasze dochodzenie obejmuje jedynie działalność SkipWay na naszym terytorium. Pojawiły się liczne poważne skargi dotyczące waszych praktyk biznesowych.
– W takim razie – westchnął Scorandum – ta rozmowa może być o wiele bardziej skomplikowana. Obawiam się, że musimy ją odłożyć do czasu, aż załatwię sobie dobrego prawnika.
– To nie jest rozmowa, tylko oficjalne śledztwo – przypomniał Kinsta, podkreślając słowo „oficjalne”, czym chciał zastraszyć admirała.
Oczywiście bezskutecznie.
– Choć chętnie poszedłbym z wami na współpracę, muszę niestety przestrzegać traktatu, jaki zawarliśmy z Chwalebną Republiką Ludową Skippistanu.
– Traktat z nieistniejącym państwem.
– Nie ja go podpisałem, tylko nasz rząd. Podobnie jak nie odpowiadałem za negocjacje tego ordynarnie jednostronnego dokumentu. Ja tylko korzystam na nadgorliwej głupocie innych.
– Był pan doradcą Skippy’ego, kiedy narzucano nam ten traktat.
– Tak, ale byłem wówczas na wygnaniu u Torgalau, a ponieważ zaproponowano mi sporą zniżkę na kupno obywatelstwa Skippistanu, postanowiłem lojalnie służyć Chwalebnej Republice Ludowej.
– Nasz rząd nie uznaje pańskiego podwójnego obywatelstwa.
– Tak czy owak, mamy traktat, którego musimy przestrzegać i który Skippistan gorliwie egzekwuje, jak na pewno wiesz.
– To śledztwo nie dotyczy polityki międzygwiezdnej, tylko sekty SkipWay, która zaraziła swoimi ideami nasze społeczeństwo.
– SkipWay nie jest sektą, tylko dobrowolnym stowarzyszeniem osób chcących służyć społeczeństwu i pracujących razem w celu ubogacenia swojego życia.
– Raczej ubogacenia swoich kont bankowych.
Scorandum mrugnął ze zdziwieniem.
– To właśnie powiedziałem.
– Zatem odmawia pan współpracy?
– Przecież ci pomagam. Ale jednocześnie staram się powstrzymać cię od złamania traktatu i wywołania międzygwiezdnego skandalu. Ja tylko nalegam, byś przestrzegał jego postanowień jak należy. Wszelkie spory dotyczące SkipWay muszą być poddane arbitrażowi w odpowiednim sądzie polubownym.
– Który mieści się w Skippistanie.
– Właśnie.
– I w którym, jak rozumiem, funkcję sędziów pełnią zwierzęta hodowlane zwane kozami.
– Tak. Zauważyliśmy, że dzięki temu wytacza się nam o wiele mniej niepoważnych procesów. Kozi arbitraż działa zaskakująco sprawnie. A teraz – Scorandum otworzył szufladę biurka – jeśli już zakończyliśmy oficjalną część naszego spotkania, może…
– Jak wspomniałem, to wstępne dochodzenie.
Scorandum zamknął szufladę.
– No, wspomniałeś.
– Nie jest pan aresztowany, a tak by się stało, gdyby śledztwo przeszło na wyższy etap.
– Zauważyłem.
– Zgodnie z traktatem ma pan prawo odpowiadać na moje pytania w obecności adwokata, ale nie musi on być obecny, kiedy to ja przedstawiam fakty panu.
– Zgadza się. – Tym razem to Scorandum zrobił niepewną minę. – Rzeczywiście, traktat nic o tym nie wspomina. Niech to. Ktoś odwalił lipę – mruknął.
– Znakomicie – skomentował Kinsta, który po raz pierwszy od przekroczenia progu poczuł się pewnie. – SI w Centralnym Departamencie Gier Hazardowych wykryła dziwną powtarzającą się aktywność, która jeszcze kilka lat temu, kiedy SkipWay dopiero pojawiła się w naszym społeczeństwie, była prawie niezauważalna.
– Jak widać, ciekawość u tak potężnej SI to rzecz szkodliwa – mruknął admirał, ale jednocześnie gestem zachęcił Kinstę, by mówił dalej.
– Ostatnio owa aktywność stała się statystycznie znacząca i wzmogła się wraz ze wzrostem liczby wyznawców SkipWay.
– Mówię ci, że to nie jest sekta.
Kinsta zignorował protest.
– Wygląda na to, że członkowie SkipWay otrzymują swoistą pomoc podczas zakładów, na przykład w postaci wyższych szans na wygraną.
– Ale to może być cokol…
– Odkryliśmy też bardzo interesujący i niepokojący proceder, w którym zakłady rozstrzyga się na korzyść członków SkipWay.
– Hm, to rzeczywiście ciekawe. W takim razie na pewno odnowię swoje członkostwo.
– SI w Centralnym Departamencie Gier Hazardowych stwierdziła, że jedynym wyjaśnieniem jest manipulacja zakładów przez wysoko zaawansowany, nieznany podmiot.
– Mogę zasugerować, że jeśli to jej jedyne wyjaśnienie, to chyba czas zmodernizować ową SI?
– To poważna sprawa! Jeżeli neutralność Centralnego Departamentu Gier Hazardowych zostanie podana w wątpliwość…
– Przecież jego wątpliwa uczciwość od dawna jest przedmiotem zakładów.
– Owszem, ale to nie…
– Czyli chcecie po prostu sprawdzić, czy ktoś poza naszym własnym rządem manipulował oficjalnym systemem hazardowym?
– To nie leży w gestii…
– Kinsta, czyżby przysłano cię tu, ponieważ rząd nie życzy sobie konkurencji w rozkradaniu naszych pieniędzy?
– Nie jestem… – Inkwizytor sapał ze złości. Oficjalne dochodzenia nie powinny przebiegać tak problematycznie. – Materiały marketingowe SkipWay otwarcie głoszą, że wyznawcy Skippy’ego mogą spodziewać się bliżej nieokreślonych „błogosławieństw”.
Scorandum kiwnął powoli głową.
– Ci, którzy ciężko pracują i mają czyste serce.
– Czyli ci, którzy przynoszą wam mnóstwo pieniędzy.
– Prostacko to ująłeś, ale chyba możemy tak powie…
Kinsta wyjął z kieszeni nośnik danych.
– Mam tutaj niezbite dowody na to, że im wyżej wyznawcy Skippy’ego pną się w hierarchii organizacji, tym większe jest prawdopodobieństwo, że będą lepiej traktowani przez bukmacherów, którzy powinni być neutralni! To jest działalność wywrotowa, sir, zbezczeszczenie naszego świętego systemu gier hazardowych!
Scorandum uśmiechnął się i mrugnął.
– Kinsta, czyżbyś ćwiczył tę swoją małą przemowę przed lustrem?
– Tych dowodów – Kinsta ponownie machnął nośnikiem danych – nie da się zignorować.
– Dobrze – westchnął Scorandum i otworzył szufladę biurka, z której wyjął butelkę burgoze. Nie była to żadna ekskluzywna marka, wręcz przeciwnie, zwykły sikacz, jaki kupuje się tylko po to, by się nawalić. Jak tanie wino. – Co mam powiedzieć? Co mogę powiedzieć? – Admirał sprawiał wrażenie, jakby mówił do siebie, gdy odkorkowywał trunek. Stuknął szponem dwukrotnie w korek, po czym przekręcił go w prawo, w lewo i znowu w prawo. Butelka była prawie otwarta, kiedy Scorandum przyjrzał się jej dokładniej. – Och – mruknął z grymasem i docisnął korek z powrotem. – Ale by było. – Odstawił butelkę do szuflady i zasunął ją z trzaskiem.
Gdyby napił się z tej butelki, to rzeczywiście „by było”. Bo chociaż faktycznie zawierała pozornie normalną burgoze, tak naprawdę wypełniający ją mętny płyn był to gęsto upakowany nanofluid zawierający podumysł.
Pradawny podumysł.
– Hm – zamyślił się Scorandum – na czym stanęliśmy?
– Miał się pan właśnie przyznać po tym, jak skonfrontowałem pana z niepodważalnymi dowodami.
– Ale przecież nie pokazałeś mi tych dowodów. – Machnął ręką. – Równie dobrze możesz mieć tam nagranie z samym sobą podczas zabawy w, jak to nazywają ludzie, „karaoke”.
– To nie jest żadne nagranie. Proszę zobaczyć! – Kinsta wsunął nośnik w slot na blacie biurka. Za nimi włączył się ekran naścienny.
I ukazał Kinstę śpiewającego na scenie w nocnym klubie. A raczej niemożebnie wyjącego.
– Kinsta… – Admirał przechylił głowę. – Mogłeś wybrać coś lepszego niż tę ludzką piosenkę „Lollipop”.
– Ale to nie… – Przerażony Kinsta wyrwał nośnik danych.
Jednak nagranie się nie wyłączyło.
– No sam przyznaj – ciągnął Scorandum – drzesz się jak stare prześcieradło.
– Dlaczego to się nie chce wyłączyć? – Kinsta wściekle naciskał guziki na blacie.
Żałosne przedstawienie skończyło się, gdy Scorandum w akcie litości odłączył zasilanie.
– Już. Lepiej?
– Pan – wydyszał Kinsta – pan zhakował mój nośnik!
– To poważne oskarżenie. Mam nadzieję, że dysponujesz na to jakimś dowodem.
Odnóża Kinsty drgnęły. Zerwał się z kanapy i obiegł biurko. Otworzył szufladę, z której triumfalnie wyciągnął butelkę.
– Aha! Mam pana!
Jego były dowódca przesiadł się na kanapę, aby odsunąć się od niezrównoważonego Inkwizytora.
– Kinsta, jeśli chcesz golnąć sobie taniej gorzały, możesz kupić jakąś w okrętowym sklepie z pamiątkami.
– To nie jest…
– Załatwię ci nawet rabat przez wzgląd na dawne dzieje.
Kinsta potrząsnął butelką, w której zachlupotał ciemny płyn.
– To nie jest zwykła butelka burgoze. – Odkorkował ją i przechylił, aby wylać odrobinę na biurko. Pomieszczenie wypełnił charakterystyczny aromat…
Burgoze. Do tego taniej.
– Ale jak to? – skrzeknął Kinsta i zanurzył szpon w trunku lejącym się na blat. Powąchał, po czym uniósł butelkę do ust i upił łyk…
Zwykłej burgoze. Nie nanofluidu.
Otóż kiedy wcześniej Scorandum trzasnął szufladą, specjalna butelka wsunęła się do skrytki, a w jej miejsce pojawiła się zwykła.
– Jeśli masz aż tak kiepski dzień – odezwał się cicho Scorandum, otwierając inną szufladę i wyciągając z niej butelkę wykwintnej burgoze – powinieneś napić się tego. – Nalał dwie szklanki, z czego jedną do pełna. Tę drugą przesunął po biurku w stronę inkwizytora, który wrócił zrezygnowany na kanapę.
– Jak pan to zrobił? – przemówił beznamiętnie Kinsta.
– Dobrze byłoby wiedzieć, o co mnie znowu oskarżasz. – Scorandum uniósł szpon. – Lecz niestety muszę zaczekać, aż zjawi się mój prawnik. Do tego czasu raczmy się po prostu tym znakomitym trunkiem i pogadajmy jak dawni towarzysze.
Kinsta uniósł szklankę.
– Sir, po tym, jak wysłano pana na wygnanie, odszedłem z UEZ. Nie mogłem już znieść tych ciągłych podchodów, kłamstw…
– Ach tak – przerwał mu admirał. – Podchody i kłamstwa z pewnością wynagradzają nam nudę towarzyszącą tej pracy.
– Dla mnie były jej minusami.
– Hmm. W takim razie dobrze zrobiłeś, odchodząc z Urzędu.
– Potem przez jakiś czas służyłem we flocie.
– Wiem, śledziłem twoją karierę, kiedy mogłem. Ale wkrótce zniknąłeś.
– Specjalne Biuro Śledcze prowadziło już dochodzenie w pana sprawie i zaproponowali mi współpracę.
– Dziwię się, że zainteresowało cię takie stanowisko.
– Złożyli mi propozycję nie do odrzucenia.
– A, to rzeczywiście w ich stylu.
Kinsta westchnął i jednym haustem opróżnił szklankę. Odstawił ją w geście porażki i westchnął ponownie.
– Zlecono mi zadanie i zawiodłem. Inkwizytorzy cofną mi licencję, a flota nigdy nie przyjmie mnie z powrotem.
– Jestem pewien, że Urząd Etyki i Zgodności uzna byłego inkwizytora za cenny nabytek.
– Proszę zapomnieć, sir. Dopóki będę miał wybór, nie wrócę do UEZ.
– Hmm. W takim razie… – Scorandum ponownie sięgnął do szuflady i wyjął z niej broszurę reklamową SkipWay. – Czy myślałeś kiedykolwiek o tym, jak wiele ekscytujących możliwości dałoby ci wstąpienie do dynamicznie rozwijającej się organizacji prowadzącej wielopoziomowy marketing?