- nowość
- promocja
- W empik go
Facet - ebook
Facet - ebook
Dwóch mężczyzn, których losy splata nieszczęśliwy wypadek. Jeden z nich ratuje drugiego przed niechybną śmiercią w tonącym samochodzie. Życie uratowanego jednak jest pełne rozczarowań i postanawia, że ktoś musi za to zapłacić. W grę wchodzą tylko dwie osoby. Facet jest historią o nieradzeniu sobie z frustracją, depresją i codziennością. To opowieść o samotności wśród ludzi i braku bliskości z najbliższymi.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788397275836 |
Rozmiar pliku: | 3,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1
– Będziemy dla państwa monitorować sytuację. A teraz wracamy do kraju. Przypadkowy bohater, a właściwie superbohater – tak chyba można określić pana Adriana z Warszawy, który w heroiczny sposób uratował życie zupełnie obcej osoby. Na miejscu jest nasz reporter, Paweł Żuławski. Pawle, możesz nam powiedzieć coś więcej?
– Witam cię, Aneto. Dokładnie, chyba nie można tego lepiej ująć. Mam obok siebie prawdziwego herosa. Pan Adrian uratował dziś człowieka, wyciągając go z samochodu, który spadł z mostu Łazienkowskiego. Niesamowita sytuacja, wydawać by się mogło, że takie rzeczy dzieją się tylko w serialach.
– Nie od dziś wiadomo, że najlepsze scenariusze pisze samo życie. Pawle, powiedz proszę, co dokładnie się wydarzyło?
– Około godziny dziewiętnastej, z nieznanych jeszcze przyczyn, kierowca stracił panowanie nad samochodem marki Mazda. Z dużą prędkością zjechał na chodnik, a następnie przebił się przez barierki. Auto wpadło do Wisły. To wszystko działo się na oczach pana Adriana, który bez zastanowienia wskoczył do wody…
– Ale to przecież bardzo wysoko?
– To prawda, jednak szczęśliwie się składa, że mówimy o uczestniku zawodów w skokach do wody z trampoliny. Zadanie było niesamowicie trudne i ryzykowane. Ale może przekażę głos samemu zainteresowanemu. Panie Adrianie, jak to wyglądało z pańskiej perspektywy?
– Dzień dobry, to wszystko działo się bardzo szybko i było przerażające. To auto nagle zaczęło trąbić i z dużą prędkością wjechało na chodnik, dlatego przebiło te balustrady. Ludzie krzyczeli. Potem huk, a następnie plusk. Chwilę później sam byłem w wodzie.
– Niesamowite. Co pan wtedy pomyślał? Czemu pan skoczył?
– Szczerze mówiąc, działałem instynktownie. Jestem także ratownikiem wodnym, wiedziałem, że czasu jest bardzo mało. Bogu dzięki, że w środku była tylko jedna osoba. Wstyd się przyznać, ale nikogo więcej nie dałbym rady wyciągnąć. A trzeba było jeszcze się dostać do brzegu.
– No właśnie, woda jest o tej porze dość zimna. A to wszystko działo się prawie na środku rzeki. Jak udało się panu przepłynąć? Bardzo pan ryzykował. Nie tylko życiem tego kierowcy, ale także własnym.
– To prawda. Pewnie udało mi się, bo nie myślałem o tym zagrożeniu. Skupiłem się, by tego pana doholować do brzegu, tak, by się nie zadławił wodą. Było to dosyć trudne, bo był on nieprzytomny.
– Czyli musiał pan wykonać niemalże nadludzką pracę.
– Chyba nie mnie to oceniać. Na szczęście pogotowie stanęło na wysokości zadania i czekało już na brzegu.
– Czy to pan je wezwał?
– Nie, nie miałem czasu. Krzyknąłem do jednej pani na moście, by to zrobiła, a ja po prostu wskoczyłem do Wisły. Jak teraz o tym myślę, to działałem jak na autopilocie.
– Dokładnie! Jakby pan robił to codziennie, zupełnie jakbym ja opowiadał o wyjściu do piekarni po chałkę.
– W takim razie radzę przerzucić się na pieczywo razowe. Cukier też może być zabójczy, proszę o tym pamiętać.
– Prowadzi pan zdrowy tryb życia?
– Tak, sport to całe moje życie. Studiuję na AWF.
– No proszę. Tacy młodzieńcy jak pan Adrian przywracają wiarę w ludzi. Oddajemy głos do studia.
– Pan Adrian z tą folią termiczną na ramionach wygląda nawet jakby miał pelerynę. Prawdziwy heros. Dziękuję, Pawle. A teraz wiadomości ze świata. W stolicy Peru, Limie…
2
– W… Wy… Wyłącz to.
– Nic nie mów. Oszczędzaj siły. Lekarz kazał, byś odpoczywał.
– No właśnie, poza tym nie jesteś pan tu sam! Myśli sobie taki, gwiazdor, że jak już o nim nie mówią, to można wyłączyć. My też byśmy coś obejrzeli. Pogodę na ten przykład.
Wzrok kobiety i mężczyzny powędrował na staruszka. Wyglądał na weterana sal szpitalnych. Nie zamierzał rezygnować z oglądania telewizji tylko dlatego, że nowy pensjonariusz sobie tego życzy. To, że ledwo żyje, nie było żadną okolicznością łagodzącą. W końcu byli w szpitalu.
Krzepki senior już szykował się do zaciętej potyczki słownej z żoną nowego kolegi z sali (sam zainteresowany nie był zbyt rozmowny), kiedy w drzwiach pojawił się lekarz. Jego autorytet zadział i telewizor został wyłączony.
Medyk był dość młody, w podobnym wieku, co jego pacjent. Oczy nowego przybysza jednak już na długo przed wypadkiem nie miały takiego odmładzającego blasku. Były po prostu poszarzałe. Jak wyjęte z plakatu znalezionego przez fanów urbexu.
Z kieszonki białego kitla został wyciągnięty długopis, który zaczął wędrować po karcie pacjenta w górę i w dół. W końcu coś nim napisano, po czym w międzynarodowym geście zastanawiania się został przyłożony do ust. Te w końcu przemówiły:
– No… panie Kornelu… Jeśli kiedyś będę miał syna, to chyba dam mu tak na imię. Jest pan urodzonym szczęściarzem. Na zdrowy rozsądek pańskie obrażenia powinny być trzy razy cięższe. A my tu mamy: złamana ręka, w dodatku lewa. Noga też złamana, ale niezbyt poważnie, chociaż pan i tak raczej nie zagra w Pucharze Intertoto. Oczodół lekko pęknięty, ale też nie ma się czym przejmować. Stłuczonych łącznie pięć żeber. Kilka rozcięć na twarzy, najwyżej zostaną panu ślady. Ale każdy ma przecież jakieś blizny. Jednym słowem, a właściwie dwoma, szczęście w nieszczęściu.
– Panie doktorze, na pewno? A co z mózgiem i organami wewnętrznymi?
– A, pani jest żoną… To tym bardziej ma pan nieprzyzwoitą ilość szczęścia. Wracając do pani pytania – lekkie wstrząśnienie mózgu, ale przy takim upadku nie zwracałbym na to większej uwagi. Płuca całe, inne narządy też nienaruszone. Może trudno teraz w to państwu uwierzyć, ale jest naprawdę dobrze, biorąc pod uwagę okoliczności. Mąż musi tylko dużo wypoczywać. Do widzenia.
– Do widzenia, panie doktorze. Bardzo dziękuję. Słyszysz, wszystko będzie dobrze. Trzeba dziękować Bogu.
– E…he…
Nic więcej nie mógł powiedzieć. Myślenie również przychodziło mu z trudem, więc niezbyt mógł rozpatrywać swoją sytuację jako szczególnie szczęśliwą. A o szczęściu dużo rozmyślał ostatnimi czasy. I nigdy nie było to uczucie, jakby ktoś rąbał jego twarz na opał, a żebra były zrobione z drutu kolczastego. Złamane kończyny bolały tak, że zastanawiał się, czy nie poprosić zrzędliwego dziadka o dokonanie amputacji cążkami do paznokci. Sprawiał wrażenie takiego, który mógłby się na to zgodzić.
Niespecjalnie też wiedział, czemu ma dziękować Bogu. Po pierwsze uważał, że ten powinien mieć znacznie większe problemy niż bliskie spotkania korposzczura z dziewiątą najdłuższą rzeką Europy. Są przecież wojny, epidemie, różnego rodzaju katastrofy. Bo drugie – nieszczególnie w niego wierzył. Głownie przez to, że na świecie było tyle zła dotykającego ludzi, którzy zupełnie na to nie zasłużyli. Bo jak się miały hasła o wolnej woli do sytuacji tych, na których dom spadły rakiety lotnicze? Kornel uważał że świat byłby dużo lepszym miejscem, gdyby ludzie wierzyli w siebie, a nie jakichś wszechmocnych gości, którzy ostatecznie nie mogą (bądź nie chcą) nic zrobić.
Paradoksalnie on nigdy nie miał tej wiary w siebie. Zawsze jej pragnął, wmawiał sobie, że ją ma. Zachowywał się, jakby tak było. Ale sam wiedział najlepiej, że jest inaczej.
Nawet w tej sytuacji. Nie wydostał się z tonącego auta o własnych siłach. Nie wydobyła go także pełna siły i delikatności zarazem ręka stwórcy. Nie. Przedłużenie karty członkostwa w towarzystwie osób zużywających tlen załatwił mu przypadkowy entuzjasta sportów wodnych i ciemnego pieczywa. I, jak sam powiedział, zrobił to ot tak, bez zastanowienia. No bo czemu, kurwa, nie!
Więc teraz leżał w szpitalnej sali, patrzył w sufit, nie za bardzo mógł mówić, był niezbyt przytomny, ale zasnąć też nie mógł. Bolało go wszystko, a cały sztab medyczny twierdził, że nie potrzebuje więcej leków. Czuł się trochę jak na imprezach, gdzie żona mówiła, że już mu wystarczy. Nigdy jej nie słuchał, a rano zawsze się okazywało, że racja była po jej stronie. Szkoda, że teraz nie miał mu kto podać po maluchu ketonalu lub czegoś podobnego. Zapewne inni pacjenci nie mieli niczego takiego pod poduszką.
Zresztą nie miał ich jak zapytać. Twarz miał obandażowaną i z dużym wysiłkiem powiedział do małżonki, by wyłączyła telewizor, który zrzędliwy senior ponownie uruchomił, gdy tylko lekarz wyszedł. Nie wysilał się tak chyba od WF-u na studiach. A od tego czasu nieco wody upłynęło w tej nieszczęsnej Wiśle.
Gdyby spojrzał na siebie z tamtej perspektywy, ten wypadek chyba nie zdziwiłby go najmocniej.
3
Pamiętał to jak dziś. Przyszły wyniki matur. Czekał ze znajomymi pod szkołą. Nikt nie mówił tego na głos, ale czuli, że w wielu przypadkach widzą się po raz ostatni. Tak już działa krąg życia. Ktoś chciał wyjechać za granicę, coś zarobić. Inni już mieli wymarzone studia w Warszawie, Krakowie bądź innym mieście. Były też osoby, które nie miały jeszcze żadnego konkretnego planu.
Ale do tego grona Kornel akurat się nie zaliczał. On od bardzo dawna wiedział, czym chciał się zajmować. Był jednym z tych, którzy mieli tę wiedzę od zawsze. Odkąd babcia wołała na niego „Kornelku”, a starsza siostra „Nelly” (właściwie to obie tak robiły przez całe jego życie) – on chciał rysować komiksy.
Zaczęło się dość nietypowo. Jako kilkulatek buszował po pokoju siostry, kiedy ta bawiła się na podwórku. Ona była już na tyle duża, by wychodzić sama, mogła nawet wyjść poza podwórko i chodzić sama do szkoły. Nelly musiał jeszcze na to poczekać.
Eksplorował więc ten na ogół niedostępny dla siebie teren. Nie było tam nic ciekawego. Na biurku poza książkami, notesami i zeszytami ćwiczeń leżały różne bibeloty. Wśród nich był kolorowy magazyn dla nastolatek. Ich mama mówiła, że Paulina jest jeszcze na nie za młoda, ale rezolutna dziewczynka zawsze umiała naciągnąć babcię na różne rzeczy.
Te kilka stron połyskującego papieru miało się więc okazać kluczowe w życiu młodego odkrywcy. Zaczął przeglądać periodyk, ale nic nie przykuło jego uwagi. Jakieś przedmioty podobne do tych, które widział w łazience. Mama nazywała je „kosmetyki”. Już miał odłożyć gazetę, kiedy natrafił na coś naprawdę niesamowitego.
Kilka fotografii umieszczonych w takiej jakby kratce. Na nich jakieś dziewczyny coś robią, chyba rozmawiają. Potem pojawia się chłopak. One się kłócą, każda podchodzi do przystojniaka osobno. Na ostatniej ilustracji jedna z nich siedzi z chłopcem, przytulona do niego, na jakimś malowniczym skraju lasu. Ale czemu tak się stało?
Kornel domyślał się, że to przez te dziwne chmurki. Dziwne, bo zawsze miały podobny kształt i były nawet w pomieszczeniach. Jakby było tam bardzo zimno, a wszyscy byli przecież w krótkich rękawkach. Może tak jak jego siostra nie słuchali mamy, gdy prosiła, by się cieplej ubrać.
Ale miały jeszcze jedną cechę. W każdej były te dziwne znaczki. Kiedyś tata próbował mu je wytłumaczyć, ale niespecjalnie go zainteresowały. Podobno nie da się bez nich żyć, ale Kornel zdecydowanie żył. Może to była jego supermoc?
Był jednak gotów postawić ją na szali i poszedł ze swoim znaleziskiem do kuchni, gdzie babcia szykowała obiad. Chłopiec zadał jej dość typowe w jego wieku pytanie: „babcia, co to jest?”. W odpowiedzi usłyszał najpiękniejsze słowo w życiu – komiks. Poprosił, by mu go przeczytała. Jako że odmawianie wnukom nie było mocną stroną kobiety, zgodziła się. Po wszystkim miała nadzieję, że Kornel niewiele zrozumiał. No i musiała po raz pierwszy zgodzić się z córką w kwestiach wychowawczych – nie była to prasa dla jej wnuczki.
Częściowo miała rację – chłopak nie za wiele pojmował z historii. Ale rozumiał jedno – to historia jak z kreskówki lub bajek, które czytali mu rodzice. Ale zrobiona z obrazków i tego, co postacie mają do powiedzenia. Gdyby znał wtedy takie słowo, mógłby śmiało powiedzieć, że był tym zafascynowany.
Nowa wiedza zmotywowała go do nauki alfabetu. Codziennie prosił kogoś o pomoc w nauce liter. Poszło dość szybko i już po kilku tygodniach potrafił sam napisać, co miał na myśli, czyli to, co będzie w danym dymku (tata mu powiedział, że tak się nazywają te chmurki). Rysować lubił od zawsze, więc mógł od razu zabrać się za tworzenie własnych komiksów. Już nie będzie musiał nikomu tłumaczyć, co jest na rysunku.
Oczywiście nie ograniczał się jedynie do aktywnego zaangażowania. Czytał wszelkie komiksy, jakie wpadły mu w ręce. Teraz nastał jego czas na naciąganie dziadków podczas wizyt w kiosku. Tak wchłonął go świat Gigantów Kaczora Donalda, Antresolki profesorka Nerwosolka i innych. Nie było tego zbyt wiele, więc miał mnóstwo czasu na sztukę własną.
Jak się okazało, nie był to słomiany zapał kilkulatka wynikający z ciekawości świata. Teraz stał u progu dorosłego życia, za rogiem, koło budynku ogólniaka i z kilkoma kolegami palili papierosy (byli już co prawda dorośli, ale woleli pozostać niezauważeni). A w domu miał pełno projektów swojego autorstwa.
Odkąd skończył gimnazjum regularnie wysyłał swoje prace do wydawnictw i gazet. Jak dotychczas bez odzewu, ale się nie zrażał. Komiksy dały mu wszystko. Dzięki nim szlifował swój warsztat rysowniczy, dużo też czytał na ten temat. Po wszystkie książki w swoim życiu sięgnął po to, by mieć bogatsze słownictwo i lepiej konstruować historie. Chciał nawet pójść do szkoły plastycznej, ale rodzice przekonali go do liceum ogólnokształcącego.
Podobnie było teraz. Kornel chciał wybrać studia artystyczne, a rodzice nie wiedzieli, co zrobić. Bardzo żałowali, że w ich rodzinnym Rzeszowie był Instytut Sztuk Pięknych. Wytrącało im to argument z rąk. W końcu, tuż przed wyborem przedmiotów maturalnych, ojciec zdecydował się na rozmowę. Po kilku minutach pogawędki o piłce i innych drobiazgach zagadnął:
– A więc poważnie myślisz o tym ASP?
– U nas to się tak nie nazywa, ale tak. Naprawdę bym chciał tam iść.
– Mhm… wiem, młody, wiem. Rozumiem i się nie dziwię…
– Ale…
– Ale lepiej, byś mi nie przerywał. Komiksy to świetna rzecz, ale to wciąż raczej niszowa branża. Więc różnie może być. A w życiu, niestety, samo spełnianie marzeń może nie wystarczyć.
– Tato, ja chętnie pójdę do pracy, żeby jakoś zarobić na studia. Jestem dorosły, więc chętnie się wam dorzucę do budżetu.
– Nie o to chodzi. Ale jeśli chcesz pracować, to spróbuj, to będą tylko twoje pieniądze. Mam na myśli, że coś musisz mieć w zanadrzu, żebyś pewnego dnia nie obudził się z dyplomem plastycznym w jednej ręce i plikiem ulotek w drugiej.
– Tak jak z liceum?
– Zgadza się. Chodzi o to, byś zdał też jakiś pospolity przedmiot na maturze i poszedł na jakeś normalne studia. Nie musi to być prawo czy medycyna, ale na przykład ekonomia lub zarządzanie. Najlepiej zacząć od tego, a po roku pójdziesz do tego nie–ASP.
– Brzmi sensownie.
– Od tego są rodzice, by dzieciom coś sensownego powiedzieć. Dobra, nie zabieram ci już czasu.
Podobnie jak trzy lata wcześniej Kornel postąpił zgodnie z sugestią. Zdał geografię i rozszerzony angielski na egzaminie dojrzałości i poszedł na studia ekonomiczne. Rok później pojawił się też na liście studentów Instytutu Sztuk Pięknych Uniwersytetu Rzeszowskiego.
Oczywiście cały czas w jego życiu były komiksy. Wymyślał nowe historie, eksperymentował z kreską, ciągle czytał nowe albumy. Oglądał różnego rodzaju tutoriale w Internecie. Nie miał przez to czasu na pracę, do której tak się garnął przed studiami. Na naukę zresztą też nie.
Jak często bywa w takich przypadkach, znajdywał za to czas na imprezy. Jako student dwóch kierunków miał pod tym względem niezwykle napięty grafik. Średnio trzy imprezy w tygodniu, skutkujące średnio trzema kacami. Kornel miał prawo czuć się zmęczony.
Z czasem rodzice w coraz mniejszym stopniu respektowali to prawo. O ile z początku rozumieli, że młodość musi się wyszaleć, to później zaczęli zwracać synowi uwagę, że za często mu szumi w głowie. Miarka się jednak przebrała pewnego grudniowego wieczoru.
Kornel był ze znajomymi na mieście. Nie było to spotkanie przy mieszance studenckiej, więc już solidnie zawiani poszli szukać nowych wrażeń. I to się zdecydowanie udało, choć nie całkiem przypadło im do gustu. Zwłaszcza podkarpackiemu Stanowi Lee.
Gdy w środku nocy szukali sklepu monopolowego, wpadli na przypadkowego gościa w podobnej sytuacji. Wspólny problem bynajmniej ich nie zbliżył – wywiązała się kłótnia. Doszło nawet do szamotaniny. Z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu Kornel uznał, że ta sytuacja wymaga zdecydowanych działań i rzucił kamieniem. Tak się złożyło, że trafił w witrynę sklepową. Włączył się alarm, niedaleko była policja, a on sam nie był w stanie sprzyjającym brawurowym ucieczkom. Przy okazji spełnił jedno marzenie – w końcu trafił do gazety.
Ta sytuacja wymusiła pewne zmiany w relacji bezrobotny student–rodzice. Kornek musiał rzucić studia plastyczne i pójść do pracy (by w pierwszej kolejności spłacić szybę). I do końca życia znosić, że ojciec mówi na niego „Kornek”, czego szczerze nienawidził.
W ten oto sposób Kornel pojawił się na rynku pracy. Była to długa ścieżka, prowadząca od sklepu odzieżowego w Galerii Rzeszów poprzez Żabki, bycie kelnerem, pracę w call center, a ostatecznie etat w dość dużej instytucji finansowej w Warszawie. Innymi słowy droga od uśmiechu i marzeń o sukcesie artystycznym do zgorzkniałego spojrzenia na telewizyjny materiał związany z nim.
Materiał o superbohaterze.
4
Adrian siedział na żółtej kanapie. Widać było, że czuje się nieco speszony, ale starał się to ukryć przed widzami telewizji śniadaniowej. Dało się jednak zauważyć progres – to był już jego trzeci tego typu epizod w tym tygodniu. Za pierwszym razem brzmiał, jakby podkładano mu głos z popularnego syntezatora mowy.
Kornel widział wszystkie te występy, bo cały czas był w szpitalu – po dwóch dniach dostał potwornego bólu w kręgosłupie. Jego lekarz prowadzący kazał się nie martwić, ale wcześniej mówił, że ma mnóstwo szczęścia. Chyba że szczęście definiował jako rzadsze kupowanie butów. Kornel nie mógł się ruszać, więc obuwia zbytnio nie zużywał.
Niespełniony rysownik mógł tylko leżeć i delektować się faktem, że nie bolą go tylko genitalia i paznokcie. Wspaniałe warunki do śledzenia rozwoju kariery medialnej swojego mesjasza.
Była to dość nieoczekiwana sytuacja. W czasach, gdy wielką popularność i status celebrytów osiągają ludzie, którzy transmitują na żywo, jak biją swoją matkę lub robią ognisko w pokoju, szum medialny wokół kogoś, kto pomógł bliźniemu był niemalże wariactwem. A jednak wszystko wskazywało, że z takim właśnie fenomenem mieli do czynienia.
Gdyby Adrian był obdarzony fizjonomią orków z filmów Petera Jacksona, ta sytuacja zapewne nie miałaby miejsca. Jednak chłopak był bardzo przystojny. Modnie przystrzyżony, zarost podkreślał mocną szczękę. Błękitne oczy, wręcz lazurowe. Zamiłowanie do sportu wyrzeźbiło sylwetkę godną Herkulesa. A do tego miał podstawową cechę atrakcyjności według kobiet na całym świecie – był wysoki.
Kornek też był wysoki, ale na tym lista podobieństw się kończyła. Rysowanie komiksów nie wpływa w żaden szczególny sposób na mięśnie skośne brzucha, wszystkie głowy mięśnia trójgłowego i każdą inną grupę mięśniową. Godzenie pracy z hobby nie szło ramię w ramię z wystarczająca ilością snu. A życie w stresie odbijało się na jego wyglądzie: był chudy, zgarbiony, miał żółte oczy i już niemałe zakola. Ogólnie rzecz ujmując, Kornel raczej nigdy nie będzie mógł się pochwalić ofertą pracy w modelingu. Chyba że na zdjęciach „przed”.
W przypadku Adriana takie oferty to tylko kwestia czasu. Chłopak był wszędzie, a w mediach trzeba działać szybko, bo umiera się prędzej niż gdziekolwiek indziej. Po serii wywiadów znany youtuber ogłosił, że wspólnie z chłopakiem będzie prowadził podcast o pierwszej pomocy. Co ciekawe, internetowy twórca do tej pory zajmował się grami komputerowymi.
Najpopularniejszy student AWF-u miał jeszcze jedną cechę wspomagającą kreowanie go na bohatera. Mianowicie: backstory.
Dorastał w Wyszkowie, niewielkim miasteczku pod Warszawą. Jego ojciec nadużywał alkoholu, a właściwie był skończonym pijakiem. Wszystko spoczywało na barkach matki. Przez to Adrian w dzieciństwie nie mógł liczyć na inne atrakcje, niż krzyki słyszane przez ścianę. W wieku dziecięcym przysiągł sobie, że nigdy nie sięgnie po kieliszek. Udało mu się tej przysięgi nie złamać.
Pewnie nie byłoby to możliwe, gdyby nie dostał się na bezpłatne zajęcia na pływalni dla dzieci z ubogich rodzin. Tam złapał bakcyla do pływania, a trenerzy zauważyli jego talent. Od tego czasu sport był jego światełkiem nadziei. Jak nie był na basenie, to ćwiczył w domu lub biegał, by być jeszcze lepszy.
Już jako dwunastolatek prawie nie oglądał telewizji. Wolał więcej spać i mieć siły do treningów. Stał się maszyną do pływania, dlatego w szkole mówili na niego „Skuter”. Dzięki temu także coraz rzadziej dokuczali mu z powodu ojca.
Potem zaczęły się pierwsze zawody, na nich pierwsze porażki. Po nich pierwsze sukcesy. Uczucie pustki i wściekłości, gdy widział, jak rodzice wspierają inne dzieci. Przekuł to w sportową złość i trenował jeszcze ciężej. Zaczął czytać, jak być jeszcze lepszym. To była jedyna wspólna płaszczyzna ratującego z ratowanym.
Żaden komiks Kornela nigdy nie został nigdzie opublikowany. Adrian kilkukrotnie był w kadrze narodowej na różnych zawodach. Był nawet blisko wyjazdu na igrzyska, ale nieco mu zabrakło do olimpijskiego minimum. Nie poddawał się jednak i postanowił, że na następne się dostanie. Trenował ciężej, odżywiał się lepiej i więcej czasu poświęcał na analizowanie swojej techniki. Najchętniej poświęciłby temu całą dobę, ale musiał pracować, a do tego miał studia. Miał stypendium sportowe, ale nie starczało ono na zbyt wiele – na pewno nie na jego wynajęty pokój z widokiem na ROD Sady Żoliborskie. Musiał więc dzielić dobę pomiędzy zdrową ilość snu, treningi na basenie, siłownię, bieganie, uczelnię i pracę w sklepie z odżywkami. Życie w Warszawie było wymagające, ale kiedyś postanowił, że już nigdy nie wróci do Wyszkowa na stałe. Ograniczał wizyty do minimum. Miał trochę wyrzutów sumienia ze względu na mamę, obiecał sobie jednak, że jak ojciec w końcu zapije się na śmierć (nawet tego nie umiał zrobić porządnie przez długi czas, ale niedawno się udało), to będzie ją odwiedzał częściej. Wychodziło mu różnie.
Cała ta historia została przedstawiona w popularnym magazynie reporterskim. Kornel obejrzał go wraz ze starszym kolegą z sali. Co rusz musiał słuchać westchnień zachwytu nad historią chłopaka. Senior nie omieszkał wspomnieć przy tym, że on był kiedyś taki sam. Na pytanie od trzeciego pensjonariusza, czy może rozwinąć wątek, tylko się obruszył i gniewnie machnął ręką.
Kornel jednym uchem słuchał tej sprzeczki, a drugim łzawej historii swego anioła stróża. Czuł ból w całym ciele i po raz pierwszy pojawiła się w jego głowie niepokojąca myśl – czy ja na pewno mam za co być mu wdzięczny?
5
Minęły dwa kolejne dni pobytu w szpitalu. Ból nieco ustępował, a zrzędliwy staruszek został wypisany do domu. To tyle z pozytywów.
Poprawa była na tyle nieznaczna, że wciąż go wszystko bolało. Na dodatek przyszła jego żona. Nie układało im się, więc ta wizyta nie wzbudziła w nim wielkiego entuzjazmu. A potem było gorzej.
Podobno ubezpieczyciel robił problemy z wypłaceniem odszkodowania. Nie wróżyło to dobrze, bo auto zostało kupione niedawno i jeszcze zostało sporo rat do spłacenia. Potem Kinga powiedziała, że ma teraz ciężki okres w pracy i musiała poprosić ojca, by się tym zajął. Oznaczało to, że finał sprawy może być taki, że to oni będą płacić ubezpieczalni. Kornek zawsze uważał teścia za osobę obdarzoną ilorazem inteligencji durszlaka, w dodatku mającą w sobie tyle werwy, co króliczki z reklamy baterii Duracell. Ale te bez Duracella.
Chciał powiedzieć, że nie kopie się leżącego, ale zrezygnował. Niedawno zdał sobie sprawę, że wiele kwestii odpuszcza. Właściwie miał wrażenie, jakby był bileterem na spektaklu „Życie Kornela”. Wydarzenia mają miejsce, a on jest gdzieś obok. Tuż obok, ale wciąż nie bierze udziału w przedstawieniu. Co najgorsze, nie jest nawet suflerem. Często myśli o sobie z perspektywy osoby trzeciej i widzi, jak dużo by sobie podpowiedział. Ale tego nie robi.
Telewizor na sali był włączony prawie cały dzień. Zarówno dziadek, który już wyszedł, jak i facet który wciąż leżał z Kornelem, byli statystycznymi Polakami i nie uznawali czytania jako formy spędzania czasu. Bez niespodzianek, emitowano kolejny wywiad z Adrianem. Teraz mówił, jak pomóc tonącemu. Miało mieć to związek z tym, że coraz więcej Polaków wylatuje w okresie jesienno-zimowym do ciepłych krajów, a tam spędzają czas nad wodą. Producenci robili wszystko, by wcisnąć nowego gwiazdora do ramówki.
Między małżonkami zapadła niezręczna cisza. Była to dość częsta sytuacja w ich relacji. Ich wzrok mimowolnie skierował się na kineskop. Umięśniony dryblas coś tłumaczył, używając popularnego prowadzącego jako fantoma. Kinga wskazała na niego ruchem podbródka:
– Kilkoro dziennikarzy się z mną kontaktowało. Chcą przeprowadzić z tobą wywiad.
– Jak nas znaleźli?! Skąd wiedzą, że to ja?
– Nie denerwuj się, nie możesz się forsować. Przecież nawet ten dziadek, co tu leżał, widział, że to ty.
– Fakt. Co im powiedziałaś?
– Że z nimi porozmawiasz, jak wydobrzejesz. Kiedy lekarze pozwolą.
– No co ty?! Nie mam ochoty z nikim rozmawiać!
– Kornel, pomyśl. Wszyscy teraz robią pieniądze na twoim wypadku. Więc tym bardziej powinieneś robić to ty.
– Nie zarabiają na tym, co się stało, tylko nabijają kabzę na tym gościu. A nie byłoby tego hajpu, gdyby wyglądał jak Tadzik Norek.
– Ale odkryli go dzięki temu, że spadłeś z mostu. Kornel, daj sobie szansę. Mam nawet pewien pomysł.
– Aż się boję zapytać, jaki…
– Więc nie pytaj, a ja i tak ci powiem. Otóż sądzę, że mógłbyś o tej sytuacji stworzyć komiks.
– Co takiego?! Kinga, czy ty przedawkowałaś Skrzypovitę? Słyszysz sama siebie?! Poza tym nie pomyślałaś, że to dla mnie dość traumatyczne przeżycie i mogę nie chcieć tego rozpamiętywać?
– Rozumiem. Nie musisz oczywiście się zgadzać. Ale chociaż to przemyśl. Sam przecież uwielbiasz ten komiks o wojnie…
– Jaki?
– No ten, gdzie ludzie są zwierzątkami: Niemcy kotami, Żydzi chomikami, a Polacy świnkami morskimi…
– Świniami. A Żydzi to myszy, stąd tytuł Maus. Ale co to ma do rzeczy?
– To na pewno, że, nie umniejszając twojej traumie, Holocaust jest gorszym przeżyciem. A facet napisał o tym komiks. Taki, że chyba nawet omawiali go w szkołach. Przynajmniej tak kojarzę z twoich opowieści. Więc może to dla ciebie szansa, by w końcu się przebić.
– Ale to jego ojciec to przeżył, nie on sam.
– Więc może od razu zrobisz coś przełomowego i opiszesz własne przeżycia? Naprawdę sądzę, że takiej okazji nie powinieneś odpuszczać. Całe życie marzysz, by się przebić. Po prostu pomyśl o tym. A jeśli chcesz teraz mnie uraczyć swoim popisowym daniem: stekiem uszczypliwości, to sobie odpuść i po prostu odpoczywaj. Ja będę już lecieć, mam sporo rzeczy do zrobienia. Trzymaj się.
– Cześć… Kinga, zaczekaj. Dziękuję. Może tego nie widać, ale ja naprawdę doceniam to, co robisz.
– Często to mówisz, ale tylko to. Może zastanów się nad tym, jak to zmienić. Okazywanie wdzięczności nigdy nie było twoją mocną stroną.
– A co było?
– No właśnie… Cześć, Kornel. Jak coś, to pisz.
6
Nie mógł spać. Nie tylko przez ból, ale też przez rozmowę z Kingą. Chyba faktycznie sprawiał wrażenie niewdzięcznego sukinkota. Zawsze miał problem z wyrażaniem emocji. Wyniósł to z domu. Po części wpływała na to wada wymowy, którą starał się zniwelować, ale bardziej pracował nad tym, jak ją maskować. Przez to znał mnóstwo synonimów słów z głoską „r”. Ale niestety nie zawsze to było możliwe, bo co zrobić z takim Robertem albo rabarbarem? Może dlatego drugiego nie jadał ani nigdy nie zakolegował się z żadnym imiennikiem De Niro.
Był introwertykiem, który uciekał do wymyślonych światów lub wymyślał własne. Albo sięgał po alkohol, który pozwalał mu zrzucać narzucone sobie ograniczenia. Sytuacja z wybitą szybą wiele go nie nauczyła. Przez całe jego dorosłe życie procenty były gdzieś w tle, i to niezbyt dalekim.
Przez to nieszczęsne reranie dzieciaki sporo mu dokuczały. Z natury był wrażliwy, ale ukuł szorstki pancerz, by jakoś sobie z tym radzić. Stał się kąśliwy, uszczypliwy i dość nieprzystępny. Mama mu co prawda mówiła, że sarkazm jest bronią głupców, ale było to całe jej zaangażowanie w ten problem. Kornel obwiązał więc swoją wrażliwość i spontaniczność drutem kolczastym.
Ta ostatnia pojawiała się tylko gdy był pod wpływem, i to porządnie. Tym samym przez lata zapisał długą listę głupich czynów po pijaku: od kwestii damko-męskich po występki na pograniczu odpowiedzialności karnej.
Zawsze gdy już wytrzeźwiał, miał o to do siebie żal. Był zły, że nie umie wtedy panować nad sobą i że zawsze w to ucieka, gdy sobie z czymś nie radzi. Uważał, że dla takich ludzi powinno być osobne miejsce w piekle. Obok kotła, gdzie gotuje się facet, który jego wadę wymowy nazwał w taki sposób oraz osoba, która nazwała gorzką czekoladę deserową.