Faebound. Więzy magii - ebook
Faebound. Więzy magii - ebook
Czy dwie elfie siostry przetrwają w zdradzieckim świecie fae, w którym miłość i fałsz tylko czekają, by je upoić?
Yeeran jest nieustraszoną wojowniczką armii elfów i w życiu nie zaznała niczego poza przemocą. Jej siostra, Lettle, zarabiając na życie jako wróżbitka, szuka w przepowiedniach obietnicy lepszej przyszłości.
Kiedy fatalny błąd prowadzi do wygnania Yeeran z krainy elfów, obie podążają przez pustkowia poza granicami królestwa. Nieoczekiwanie trafiają do krainy fae – legendarnych istot niewidzianych od tysięcy lat.
Niebezpieczny, ale też uwodzicielski świat fae pochłania Yeeran i Lettle bez reszty. Siostry rozdarte między lojalnością wobec swojej elfiej ojczyzny a pokusami będą musiały podjąć decyzję, która zaważy na ich losach…
„Napisany z epickim rozmachem romans fantasy przepełniony magią i namiętnością”.
Samantha Shannon, autorka Zakonu Drzewa Pomarańczy
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-08-08707-7 |
Rozmiar pliku: | 8,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Opowieść o pszenicy,
nietoperzu
i wodzie
Na początku były trzy bóstwa.
Asase narodziło się z ziarna pszenicy – z pojedynczej cząstki, która wypuściła pędy. W miarę jak Asase rosło, jego korzenie stawały się górami, z liści pleniły się lasy. W przestrzeniach między gałęziami formowały się doliny, a głębokie bruzdy w korze przybierały postać wąwozów.
I tak powstała ziemia.
Ewia przyleciało na skrzydłach ciemności, przynosząc światu dzień i noc. Jako dwugłowy nietoperz rozgościło się na niebie ponad królestwem swojego krewniaka. Gdy jedna z jego twarzy spoglądała w dół, ziemię oblewało światło; gdy zaś patrzyła ta druga, opadał na nią mrok.
I tak powstało słońce.
Jako ostatnie wszechświat obdarzyło swą obecnością Bosome. Płynęło pośród korzeni Asase, tworząc rzeki i morza, po czym zajęło miejsce obok Ewii, srebrna kropla wody na nieboskłonie, która swym ruchem sterowała przypływami i odpływami.
I tak powstał księżyc.
Trzy bóstwa żyły szczęśliwie przez niezmierzony czas, aż pewnego dnia Asase oznajmiło:
– Pragnę dziecka, więc je stworzę.
Z ziaren ziemi Asase wykiełkowali ludzie – gałązki stały się kośćmi, a z kwiatów rozkwitały uśmiechy.
Widząc wielkie szczęście krewniaka, Ewia powiedziało:
– Ja także pragnę dziecka, więc zrobię je po swojemu.
I tak oto ze skóry własnych skrzydeł Ewia ukształtowało rasę fae, o zębach i uszach spiczastych jak u nietoperzy.
Przez następne stulecia Bosome obserwowało radość swego rodzeństwa, zarazem jednak dostrzegało wady jego dzieła. Ludzie byli zbyt krusi, żeby dłużej przetrwać, a fae zbyt pyszni, by dbać o własnych rodziców. Dlatego Bosome zaczerpnęło w garść wody, aby powołać do istnienia elfy, które obdarzyło zarówno spiczastymi uszami fae, jak i pokorą ludzi.
Na długo zapanował ład, lecz było to zwodnicze. Bóstwa dały bowiem swoim dzieciom coś, co nie mogło zapewnić długotrwałego pokoju.
Wolną wolę.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Yeeran
Yeeran przyszła na świat na polu bitwy i na polu bitwy żyła. Pewnego dnia miała też na nim zginąć – była pewna, że to jej przeznaczenie.
Z jej pierwszym oddechem mieszały się dym i popiół uśmierconych wrogów kobiety, która wydała ją na świat. W chwili gdy z usteczek Yeeran wyrwał się niemowlęcy krzyk, zawtórowały jej bojowe zawołania członków plemienia, którzy szarżowali do ataku. Porody na froncie nie były niczym niespotykanym.
A mimo to wciąż brakowało im żołnierzy.
Yeeran westchnęła głęboko, wpatrując się w mapę wojenną. Każda dolina i każde wzgórze zostały pieczołowicie wyryte przez najzdolniejszych kartografów w kawałku dębiny. Jak na rzecz trzymaną w sypialni było to kosztowne rękodzieło, ale ukochana Yeeran nie słynęła z umiaru.
Na mapę padał snop księżycowego światła – w miejscu, gdzie Ziemie Elfickie zachodziły na Krwawiące Pole, pierwszą linię walk. Yeeran powiodła wzrokiem po czterech elfickich dystryktach: Księżyca Przybywającego, Półksiężyca, Zaćmienia i Księżyca Ubywającego. Ten ostatni należał do jej własnego plemienia.
Zacisnęła dłoń na krawędzi mapy, żłobiąc paznokciami rysy w drewnie. Analizowała formacje armii – białe znaczniki symbolizowały obecne położenie żołnierzy, którzy znajdowali się pod jej dowództwem.
Namierzyła pojedynczy pułk, obozujący w oczekiwaniu przy wschodniej wieży garnizonu. Jej własny.
– Yeery – rozległo się w ciszy jej zdrobnione imię. Salawa podeszła do niej na palcach. – Wracaj do łóżka. – Jej oddech był ciepły, gdy musnęła ustami wygolony bok głowy Yeeran, aż po koniuszek ucha.
Yeeran odwróciła się i przeciągnęła dłonią po nagich plecach Salawy, na które opadały ciężkie warkocze, bogato zdobione koralikami i klejnotami.
– Nie mogę zasnąć – wyznała.
Salawa nie odpowiedziała od razu. Yeeran ceniła to w swej kochance – tę nieustającą skłonność do namysłu. Każdy drobiazg trzeba było rozpatrzyć, każdą myśl pieczołowicie utkać, żeby była warta wypowiedzenia.
– Dwadzieścia lat czekałaś, by awansować do stopnia pułkowniczki. Niewielu wierzyło, że zdołasz to osiągnąć przed trzydziestymi piątymi urodzinami, a tymczasem proszę. Stoi przede mną najmłodsza pułkowniczka Armii Księżyca Ubywającego, która kiedykolwiek...
– Jeszcze nie stoi – poprawiła ją Yeeran. – Stanie dopiero jutro.
Salawa wstrzymała oddech, bo nie lubiła, gdy jej przerywano. Dopiero kiedy Yeeran przesunęła dłoń z jej obojczyka na policzek, uspokoiła się na tyle, by podjąć:
– Sen nie okradnie cię z tej chwili. O poranku twój pułk będzie na ciebie czekać.
Wyjrzała przez okno na Gural, wiecznie żywe miasto będące sercem dystryktu Księżyca Ubywającego. Yeeran podążyła za jej spojrzeniem.
Z kominów wieńczących kopulaste dachy unosił się ku rozgwieżdżonemu niebu dym. Yeeran wiedziała, że w tawernie roi się o tej porze od żołnierzy, którzy poprawiali sobie humor korzennym rumem. Choć dla większości mieszkańców wciąż trwała późna noc, w miejskich piekarniach zaczął się już poranek, wiatr pachniał bowiem świeżym pieczywem.
Łagodna twarz Salawy stężała, kiedy ta spojrzała dalej, w kierunku Krwawiącego Pola. Ogień bitwy barwił jej zielone oczy na orzechowo, a Yeeran prawie czuła żar bijący od płomieni, które się w nich odbijały.
– Mam coś dla ciebie – powiedziała Salawa cicho. – Żeby uczcić twój awans.
Yeeran cofnęła dłoń z policzka ukochanej. Jej podarunki zawsze były pretensjonalne i jarmarczne – a także niepraktyczne. Yeeran nie nosiła biżuterii ani nie interesowały jej wyszukane suknie, bo żadna z tych rzeczy nie pomagała w bitwie.
Jedynym drobiazgiem, jaki zatrzymała, był złoty pierścień, który wszyła w podszewkę munduru. Nie miał dla niej znaczenia sentymentalnego. Zrobiła to, bo wiedziała, że jeśli polegnie na polu walki, pierścień padnie prawowitym łupem dzieci, które żyły z ograbiania trupów pokonanych. Takie cacko pozwoliłoby im się wyżywić przez cały rok – w dzieciństwie Yeeran sama marzyła o tym, by pewnego dnia natrafić na równie cenny skarb.
– Myślę, że to ci się naprawdę spodoba – stwierdziła Salawa, wyciągając coś spod łoża z baldachimem.
Yeeran uśmiechnęła się krzywo, a Salawa zachichotała, prezentując jej spory okrągły przedmiot w pokrowcu.
Yeeran pokonała całą długość sypialni w zaledwie trzy kroki. Wzięła podarunek z rąk ukochanej i uniosła róg pokrowca, by mu się przyjrzeć.
Okazało się, że to kunsztownie wykonany bęben. Korpus był z mahoniu o głębokim czerwonym połysku, barwy świeżej krwi. Z kolei metalowe elementy – śruby i obręcze – zrobiono ze złota inkrustowanego szafirami. Wzdłuż korpusu, wyłącznie dla ozdoby, biegły w dół perełki. Jednakże najwspanialszym elementem tego instrumentu była bez wątpienia membrana z czarnej skóry.
– Ze starego obi? – wymamrotała, przeciągając dłonią po napiętej skórze.
Obi były jedynymi zaklętymi stworzeniami w krainie. Niegdyś równie pospolite co jelenie, wędrowały w stadach po Ziemiach Elfickich. Yeeran ujrzała je oczami wyobraźni: pędziły przez lasy, ich białe rogi cięły listowie, a kocie sylwetki prześlizgiwały się między drzewami gładko jak pióro po papierze.
Niestety, atrament tego pióra prawie już wysechł, bo większość obi została wytrzebiona ze względu na ich magię.
Magię niezbędną do tworzenia broni takich jak ta, pomyślała Yeeran. Gdy dotknęła membrany, poczuła mrowienie w palcach.
Salawa uśmiechnęła się szeroko, splatając dłonie pod brodą.
– Zgadza się – przytaknęła. – Z najstarszego obi, jakiego naszym łowcom kiedykolwiek udało się wytropić.
Z wiekiem kolor skóry każdego obi ciemniał, co sprawiało, że zawarta w niej magia zyskiwała na sile. Pozwalało to tworzyć jeszcze potężniejsze przedmioty. Niestety, starsze obi cechowały się wyjątkową inteligencją i sprytem – wytropienie ich niemalże graniczyło z cudem. Podarunek Salawy był więc niezwykle rzadki i cenny.
Yeeran czuła magię promieniującą ze skóry. Zastukała palcami w membranę i nadała wibracjom powietrza konkretny kierunek, formując z nich w swoim umyśle mały pocisk. Czynność ta przypominała przekształcanie dźwięku w broń. Niewidzialna siła trafiła w biały znacznik, stojący na drewnianej mapie w odległości trzech metrów.
Bębnostrzał zawsze był mocną stroną Yeeran. Wymagał on przede wszystkim jasnej intencji, a czystość dźwięku i siła magii zaklętej w tym kawałku skóry obi mogły uczynić jej umiejętności niedoścignionymi. Jeżeli jej wrogowie sądzili, że niczym ich już nie zaskoczy, to wkrótce miała ich czekać niespodzianka.
Salawa zaklaskała.
– Najlepsza pułkowniczka Armii Księżyca Ubywającego ma teraz najpotężniejszą broń.
Yeeran ostrożnie schowała instrument do pokrowca. Podeszła do ukochanej, objęła ją i wtuliła twarz w jej włosy.
– Dziękuję – powiedziała. – Będę się cieszyć tym prezentem do końca życia.
– Czy w takim razie możemy wrócić do łóżka? Jutro nadejdzie szybciej, niż się spodziewasz – wymamrotała Salawa.
Yeeran westchnęła i pozwoliła Salawie się poprowadzić. Weszły pod jedwabną pościel, a Salawa dopasowała się do konturów jej ciała – wtuliła głowę w miękkie zagłębienie pomiędzy ramieniem i piersią ukochanej, po czym z zadowoleniem zamruczała.
Zapadła w sen, a jej oddech się wydłużył. Yeeran patrzyła, jak z nastaniem świtu paciorki fraedium w jej włosach zaczynają lśnić. Kryształ ten miał podobne właściwości co słońce, dlatego używano go do uprawy roślin i ogrzewania domów zimą.
Delikatnie odsunęła jeden z paciorków z twarzy Salawy, żeby światło jej nie zbudziło. Przez chwilę trzymała kryształek w palcach, zachwycając się jego ciepłem. Nawet tak maleńki odłamek był w stanie wspomóc cały cykl rozwoju rośliny. Wykarmić rodzinę.
Pozwoliła paciorkowi opaść.
Gdyby mieli ich więcej...
Fraedium było bowiem walutą toczącej się wojny.
Pod przesiąkniętymi posoką ziemiami Krwawiącego Pola kryły się nienaruszone pokłady tego cennego kryształu. Za bogactwem podąża władza – tam zaś, gdzie jest władza, prędzej czy później musi dojść do eskalacji przemocy.
W ten właśnie sposób wybuchła Wieczna Wojna.
Yeeran zastanawiała się, jak wielu żołnierzy oddało życie za tę niewielką ilość fraedium we włosach jej ukochanej. Oblewała ona czarną skórę Salawy – ciemniejszą nawet od umbrowej karnacji Yeeran – ciepłym, szafranowym blaskiem.
Choć każdy elf wyglądał inaczej, to znaczenie miała tylko jedna różnica: przynależność do plemienia. Yeeran, tak jak Salawa, przynależała do Księżyca Ubywającego. Yeeran była Księżycem Ubywającym, bo dowodzić żołnierzami plemienia znaczyło dla niej tyle samo, co być plemieniem.
Nikt nie pokazał jej tego lepiej od Salawy.
Na przeklęte słońce, ależ ona jest piękna, pomyślała.
Piękna we śnie i zaciekła na jawie.
Dla Yeeran sen już nie nadszedł, ale ona wcale nie chciała spać. Rozbudzona wizjami chwały, mocy i śmierci, wolała patrzeć, jak blask świtu rozjaśnia skórę ukochanej.
*
O poranku Yeeran wymknęła się cicho z sypialni Salawy i ruszyła przez miasto. Zmierzała w stronę Krwawiącego Pola, więc z każdą chwilą odgłosy walk stawały się coraz intensywniejsze. Echa bębnostrzałów brzmiały równie kojąco, co ekscytująco.
Od dziś była pułkowniczką.
Z pobliskich koszarów dolatywały słowa jakże znajomej rymowanki:
Elfickie plemiona – jedno, drugie, trzecie i czwarte!
Ubywające, Przybywające, Półksiężyc i Zaćmienie,
To księżyc daje nam siłę, z niego nasze istnienie!
Z daleka łatwo było wziąć te wesołe dziecięce głosy za grupkę maluchów dokazujących na placu zabaw, kiedy jednak Yeeran skręcała za róg, nie spodziewała się ujrzeć ani jednego dziecka.
Trzy bóstwa i trzy ludy u progu naszej ery,
Zostały tylko elfy i ich plemiona cztery!
Nie, ci żołnierze przestali być dziećmi dawno temu. Maszerowali sztywno do rytmu piosenki, miny mieli zacięte. Yeeran patrzyła, jak najbliższy jej chłopak obraca się na pięcie, a jego mała głowa obija się o ścianki hełmu.
Nie mógł mieć więcej niż dziewięć lat.
– Pułkowniczko Yeeran Teilo. – Porucznik nadzorujący musztrę spostrzegł jej nadejście.
Yeeran się skrzywiła, bo miała nadzieję, że przekradnie się niezauważenie.
– Poruczniku Fadel – odpowiedziała salutem na salut.
– Czy pani pułkowniczka przyszła wyznaczyć nowego bębnowego?
Rola ta przypadała zwyczajowo najmłodszym rekrutom w armii. Yeeran uważała ją za cokolwiek dziwną, bo sama nie powierzyłaby nikomu innemu obowiązku konserwacji swojego bębna. Wieczorami potrafiła spędzać całe godziny na czyszczeniu korpusu instrumentu z krwi wrogów i na pieczołowitym natłuszczaniu membrany.
Choć ten nowy bęben nie będzie wymagać aż tylu zabiegów, pomyślała z żalem.
Zwisał on właśnie z jej ramienia – ciężki i solidny dowód miłości Salawy, oparty o jej biodro.
– Dziękuję, bębnowy nie będzie mi potrzebny. – Pokręciła energicznie głową.
W pierwszej chwili Fadel zmarszczył zdumiony brwi, lecz zaraz potem na jego twarzy zagościła powaga.
– A co z szeregową Haną? Zapewniam, że jest najlepsza z najlepszych. – Skinął na dziewczynkę, nieco wyższą od rówieśników, a ona wystąpiła z szeregu.
Mundur wisiał na jej chudej sylwetce niczym flaga na maszcie, brzuch miała jednak wzdęty z niedożywienia. Yeeran poczuła bolesny ucisk we własnym podbrzuszu, bo powróciły do niej wspomnienia dzieciństwa.
Dziewczynka zacisnęła brudne palce w pięść i uderzyła się w wątłą pierś. Im głośniejszy dźwięk wydawał taki salut, tym większy okazywał respekt, a ona huknęła się tak mocno, jakby była gotowa połamać sobie żebra.
Yeeran postanowiła dać sobie spokój z oficjalną etykietą i przykucnęła, żeby się z nią zrównać. Hana zerknęła na porucznika niepewnie, ale Yeeran przyciągnęła jej spojrzenie szczerym uśmiechem.
– Wszystko w porządku – zapewniła. Sięgnęła do kieszeni po złotą monetę. – Zjedz dziś wieczorem solidny posiłek zamiast tej koszarowej papki. Zrobisz to dla mnie?
Dziewczynka z rozdziawioną buzią gapiła się na monetę, po czym niespodziewanie wypaliła:
– Za mniej mnie sprzedali.
Z ust Yeeran wyrwało się zaskoczone sapnięcie.
Kilka lat wcześniej przywódczyni wprowadziła nowy program poboru, który pozwalał na sprzedaż dzieci do Armii Księżyca Ubywającego za pół srebrnika – pełniły one wówczas funkcję strażników dystryktu, a ich jedyną rodziną byli odtąd towarzysze z koszarów.
Rodzenie dzieci stało się opłacalnym zajęciem.
„Wojna nie kieruje się żadnymi zasadami. Są w niej wyłącznie wojownicy i przegrani” – tak brzmiały słowa przywódczyni, gdy ogłaszała program.
Patrząc na Hanę, Yeeran nie była pewna, czy się z nimi zgadza.
Wstała i odeszła, zostawiając za sobą dziewczynkę i zdębiałego porucznika Fadela.
Yeeran wmawiała sobie, że jej niecierpliwy krok wynika z chęci spotkania z nowym pułkiem, w rzeczywistości jednak uciekała przed widokiem małoletnich żołnierzy i przed własnymi wspomnieniami wszechogarniającego głodu, który nigdy tak naprawdę nie przestał jej doskwierać.
*
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------