Faking It - ebook
Faking It - ebook
Autorka sensacji YA i przeboju Netfliksa „The Kissing Booth” przedstawia pełną humoru powieść o niby-randkach, niewinnych kłamstwach i poszukiwaniu prawdziwych uczuć.
Sophie, 25 lat
Szuka: osoby towarzyszącej na ślub siostry
Nigdy w życiu… nie była w dłuższym związku
Sophie jest singielką, której życie uczuciowe nie układa się zgodnie z planem. Gdy jej przyjaciółki mają już stałych partnerów, a rodzina nie przestaje się martwić, Sophie decyduje się na desperacki krok: umieszcza ogłoszenie w aplikacji randkowej, które przyciąga Harry’ego – czarującego rozwodnika szukającego rozrywki.
Harry zgadza się udawać partnera Sophie na weselu, a ich niewinna gra wkrótce przeradza się w serię wspólnych występów na rodzinnych i towarzyskich imprezach. Granice między fikcją a rzeczywistością się zacierają…
Czy Sophie zdoła oszukać serce? Czy ściema, która miała być tylko zabawą, otworzy jej drzwi do prawdziwej miłości?
„Faking It” to urzekająca historia o przyjaźni i poszukiwaniu siebie, pełna emocji i zaskakujących zwrotów akcji, która skradnie Wasze serca. Idealna dla fanów Christiny Lauren, Emily Henry, Ali Hazelwood czy Colleen Hoover.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67784-40-5 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
− Jesteś sama?
Pokusa, żeby rozejrzeć się z zaskoczeniem i rzucić jej prosto w twarz: „No proszę! Rzeczywiście!”, jest zbyt silna, by ją odeprzeć, zważywszy jednak, że przed chwilą się zjawiłam, uznaję, że jest jeszcze za wcześnie na robienie z siebie klauna.
Wolę najpierw wypić parę mimoz, bym miała coś, czym będę mogła później wytłumaczyć swoje zachowanie.
− A, tak – potwierdzam i uśmiecham się uprzejmie do mamy Leny.
Spotkałam ją dwukrotnie: raz na rozdaniu dyplomów i drugi raz przed kilkoma miesiącami, kiedy odwiedziłam Lenę po operacji serca.
Zapewne zna mnie tak samo jak ja ją, czyli z opowieści z drugiej ręki i ze sporadycznej obecności w mediach społecznościowych Leny. Ciekawi mnie, co dokładnie o mnie wie, i dochodzę do wniosku, że wybaczę jej pytanie o to, czy jestem tu sama.
Szybko zmieniam zdanie, kiedy cmoka i poklepuje mnie po ramieniu ze współczuciem, o które wcale nie prosiłam.
− Helena wspominała, że trudno ci kogoś poznać. Wielka szkoda.
Moją twarz wykrzywia tik nerwowy. Uśmiecham się sztucznie. „Trudno ci kogoś poznać” – to mówi o mnie przyjaciółka czy raczej jej mama tyle zrozumiała? Szczerze powiedziawszy, wątpię, żeby to był dosłowny cytat z wypowiedzi Leny, ona uwielbia słuchać o moich wyczynach randkowych, podobnie jak ja jej o nich opowiadać.
− Nie to co moja Lena – ciągnie pani Shelton z przyklejonym do twarzy uśmiechem w stylu „Rozpiera mnie macierzyńska duma, ale jeśli uśmiechnę się wystarczająco skromnie, obie możemy udawać, że się nie przechwalam”. – Naprawdę poszczęściło się jej z Johnnym, prawda? Poznali się pierwszego dnia studiów, a teraz są już zaręczeni! Cudownie, nie uważasz? O, a to twój prezent?
Jej wzrok ląduje na kartce w mojej dłoni. Ledwo mam czas, żeby się pozbierać po tym emocjonalnym policzku. A ponieważ mama Leny należy najwyraźniej do tego typu ludzi, którzy oczekują kosztownych prezentów, wygląda na nieco urażoną, że przyniosłam tylko kartkę, a nie zjawiłam się, taszcząc ogrodowy piec do pizzy, który znajdował się na liście.
(Ale szczerze... Lista prezentów na przyjęcie zaręczynowe?! Tak się teraz robi? Czy to ta sama Lena, która na nasze dwudzieste pierwsze urodziny adoptowała dla nas po osiołku?)
Pani Shelton patrzy na mnie zdumiona. Zaczyna bardzo powoli i bardzo krytycznie lustrować mój strój, a na jej twarz wypływa wyraz pogardy. Przestępuję z nogi na nogę. Mimo że nawet jeszcze nie weszłam na imprezę, już wiem, że popełniłam błąd: moja powiewna zielona spódnica za kolano i biała koszulka są zdecydowanie za mało eleganckie w porównaniu z sukienkami koktajlowymi i garniturami, które mają na sobie goście. Ciemne włosy swobodnie spływają mi do ramion, a ja zastanawiam się, czy to również nie był błąd. Może powinnam była się wysilić i zakręcić loki albo zdecydować się na jakieś stylowe upięcie? Wzrok mamy Leny zatrzymuje się na rysie na czubku moich botków, odchrząkuję więc, żeby zwrócić na siebie uwagę. Chyba lepiej, jeśli od razu wręczę prezent i będę to miała z głowy.
Z uśmiechem przyklejonym do twarzy podaję jej kartkę, która zostanie umieszczona na niewielkim stoliku na prezenty, strzeżonym, jak się wydaje, przez panią Shelton.
Wiem, słowo „strzeżony” może być trochę za mocne, ale mama Leny przypomina mi smoka pilnującego skarbów, na co niebagatelny wpływ ma jej krzykliwy bordowy kostium z efektem krokodylej skóry.
− To voucher na manicure – słyszę własne wyjaśnienie. – Sądziłam, że przyda się jej przed ślubem. Albo po prostu jako drobna przyjemność. Żeby mogła naprawdę pochwalić się pierścionkiem.
− Ojej! – Na twarz pani Shelton wypływa nagle szeroki uśmiech. – To doprawdy bardzo ładnie z twojej strony! Brawo! Przepraszam cię, Sophie, właśnie przyjechali stryjeczna babka i dziadek Johnny’ego, muszę... – Nie dokończywszy zdania, odchodzi.
Oddycham z ulgą i zgarniam mimozę z pobliskiej tacy.
Z trudem się hamuję, by nie wychylić drinka na jeden raz. Biorę jednak opanowany (aczkolwiek bardzo długi) łyk i przebiegam wkoło wzrokiem.
Niezła miejscówka. Eden View Plaza to jeden z tych ekskluzywnych małych hoteli w centrum miasta z piękną oranżerią w środku. Znajduje się tu kilka gustownych kompozycji bukietowych i parę nakrytych stolików z krzesłami. Kelnerzy przechadzają się po pomieszczeniu z tacami pełnymi tartinek i drinków. Wygląda to snobistycznie i przepięknie. Jedyne, co studzi (dosłownie) mój zapał, to fakt, że nie da się wyjść na zewnątrz, gdzie chwilowo leje jak z cebra.
Przyjęcie jest huczniejsze, niż mogłam to sobie wyobrazić. Nie żebym była na wielu imprezach zaręczynowych – może trzech albo dwóch? – ale ta tutaj wydaje się nieco nadmiarowa. W zasadzie to bardzo nadmiarowa. Kiedy w zeszłym roku zaręczyła się moja przyrodnia siostra Jessica, wybraliśmy się rodzinnie do naszej ulubionej knajpki. A już na pewno nie przygotowywała z tej okazji listy prezentów.
Choć może to jedna z tych par, które od tej pory wszystko będą tak organizować. Johnny zabrał Lenę na spontaniczny wypad weekendowy z okazji walentynek – święta, które do niedawna Lena uznawała za bezsensowne. Podejrzewam jednak, że zmienia się zdanie, kiedy chłopak wykorzystuje ten dzień jako doskonałą okazję do oświadczyn.
Wygląda na to, że Lena i Johnny zaprosili do świętowania swoich zaręczyn całą rodzinę i mnóstwo znajomych. Rozpoznaję kilka twarzy z ich instagramowych kont, jest także paru naszych wspólnych przyjaciół.
Wreszcie dostrzegam szczęśliwą parę.
Rzucam się w ich kierunku w chwili, gdy kończą rozmowę z innymi gośćmi, których raczej nie znam, i macham wolną ręką, żeby zwrócić na siebie ich uwagę, zanim skradnie ją ktoś inny.
− Lena! – wołam.
Oboje się odwracają – podobnie jak kilka innych osób – a moja przyjaciółka odsłania w uśmiechu swoją charakterystyczną szparę między zębami, podskakuje na palcach i zarzuca mi ręce na szyję, kiedy znajduję się na tyle blisko, żeby dało się mnie przytulić.
− Tak się cieszę, że dotarłaś!
Johnny’ego też ściskam i obojgu mówię:
− Gratulacje! Trzymam za was kciuki. I dzięki za dzisiejsze zaproszenie.
Rozmawiałam już z nimi po tym, jak Johnny oświadczył się miesiąc temu, więc nie jestem pewna, co jeszcze powiedzieć. Czy powinnam powtórzyć to, co pisałam na WhatsAppie i w komentarzach pod postami Leny na Instagramie i Facebooku?
Decyduję się chwycić przyjaciółkę za rękę.
− Pokaż go!
Widziałam, jak robią to na filmach.
Lena chichocze, pokazuje pierścionek, a potem obraca palce to w jedną, to w drugą stronę, żeby zademonstrować brylant połyskujący na jej lewej dłoni. To naprawdę piękny pierścionek. Johnny doskonale zna jej gust. Kamień błyszczy tak mocno, że zdjęcia, które nam wysłała, stanowią jedynie kiepską imitację uroku tego pierścionka.
Johnny idzie przywitać się ze swoimi przyjaciółmi, a Lena opowiada mi o pierścionku i wypadzie w walentynkowy weekend, zachwycając się tym, jak bardzo była zaskoczona, a potem przytula mnie mocno i mówi:
− Tak się cieszę, że cię widzę, Soph! Nie musiałaś wstawać zbyt wcześnie na pociąg?
− Jechałabym i całą noc, żeby być tu na czas – żartuję, chociaż tak naprawdę mówię całkiem serio.
Od kiedy spotykanie się z przyjaciółmi stało się takie trudne i zaczęło wymagać tyle planowania? Słowo daję, że jeśli chcę zobaczyć się z więcej niż jedną osobą naraz, musimy o tym wiedzieć z przynajmniej pięciomiesięcznym wyprzedzeniem, by dopasować swoje grafiki. Tęsknię za spontanicznymi popołudniami, które w czasach uniwerku spędzałyśmy na łażeniu po sklepach, albo za wakacjami, kiedy mówiło się po prostu: „Hej, właśnie do ciebie jadę! Pogadamy sobie!”.
Mówię to Lenie, a ona się śmieje.
− Może powinniśmy się częściej zaręczać. To dobry powód do spotkania!
Choć śmieję się razem z nią, to skóra mrowi mnie nieprzyjemnie i czuję ucisk w klatce piersiowej. Niewiele czasu zajmuje mi zorientowanie się, co jest nie tak. To atak paniki. Dociera do mnie, że być może przyjaciele nie wysilą się, by przyjechać i spotkać się ze mną bez „dobrego powodu”, jakim są zaręczyny, a na to raczej prędko się nie zanosi.
Nie mówię tego głośno, bo to dzień Leny, i nie zamierzam być dziewczyną, której tak bardzo doskwiera brak chłopaka, że musi wszystkim zepsuć humor.
Lena wyczuwa chyba, że coś mnie gryzie, bo szybko zmienia temat. Łapie mnie lekko za rękę i nachyla się, marszcząc nos.
− Widziałam, że dopadła cię moja mama. Powtarzałam jej, żeby nie atakowała werbalnie każdego, kto przychodzi, ale... − Przewraca oczami. – Chyba nie maglowała cię na temat twojego stroju, hm?
Auć.
Ale wiem, że Lena nie ma nic złego na myśli i nie przejmowałaby się, nawet gdybym zjawiła się w starej złachanej piżamie, o ile tylko przyjechałabym, żeby z nią świętować, więc ściskam jej dłoń.
− Szczerze, nie masz się czym przejmować. Po prostu wita gości na przyjęciu. Nie pakuje się w ten sposób w jakieś kłopoty, prawda?
− Hm...
Lena zaciska usta i rzuca mi znaczące, nieprzekonane spojrzenie, ale po chwili znów wybucha śmiechem i promienieje. Naprawdę promienieje: tryska radością i niemal błyszczy, nawet bez pierścionka z brylantem na palcu. Jest tak wyraźnie szczęśliwa, tak całkowicie zakochana i w pełni usatysfakcjonowana wszystkimi aspektami swojego obecnego życia, że trudno tego nie zauważyć.
Też tak chcę.
Czuję niewielkie, ale znajome ukłucie zazdrości, to samo, które pojawia się, kiedy widzę, jak ktoś pisze o awansie w pracy albo że jest na jakichś fantastycznych słonecznych wakacjach, podczas gdy ja tkwię w biurze.
Tak, chcę tego, co wy macie. Ja też chcę poczuć się tak, jakbym miała wszystko.
Bycie singielką jest tak cholernie smutne. Patrzę, jak przyjaciele się ustatkowują, zaręczają, zaciągają kredyty, a nawet zaczynają myśleć o dzieciach albo kupują z bliską osobą zwierzaka... Kibicuję im, rzecz jasna (naprawdę!), ale za każdym razem, kiedy dzielą się dobrą nowiną, czuję się coraz bardziej wyobcowana. Zepchnięta na boczny tor, zapomniana i coraz mniej ważna w ich życiu.
Czuję się samotnie. Rozumiem, dlaczego nikt nie chce być sam.
Żałuję, że nie mam tego, co oni. Chciałabym mieć chłopaka – i wierzcie mi, nie żebym się nie starała. Pragnę tylko, żeby ludzie nie patrzyli na mnie z politowaniem, kiedy pytają o moje życie uczuciowe albo czy już sobie kogoś znalazłam.
Jakbym sama nie czuła się już wystarczająco żałośnie.
Lena patrzy na Johnny’ego, który na drugim końcu sali rozmawia z jakimiś starszymi członkami rodziny, a ja myślę: „Tego też chcę. Chcę poczuć coś takiego i chcę dzielić z kimś to uczucie”. Nie ma znaczenia, że w tej chwili on jej nie zauważa. Ten facet jest jej, a ona wie, że w każdej sytuacji może na niego liczyć. Ich losy są teraz ze sobą splecione, oboje znają się nawzajem równie dobrze jak każde z nich siebie.
Nie podoba mi się, że zazdroszczę przyjaciołom. Nie chcę tego.
− Tak się cieszę, Leno – mówię tym razem naprawdę szczerze.
W ramach toastu stukam delikatnie swoją mimozą o jej kieliszek szampana i biorę łyk.
− Dzięki. Ale... − „Ale”? Jest jakieś „ale”! Dzięki Bogu. Wygląda na to, że trawa nie zawsze jest bardziej zielona po... − Ale czy mogłabyś nie nazywać mnie Leną? Po prostu... no wiesz, rodzina Johnny’ego jest... jest bardzo tradycyjna i niezbyt lubi zdrobnienia.
Omal nie opluwam jej drinkiem.
Hamuję się w ostatniej sekundzie, zakrywam usta dłonią i staram się przełknąć, ale krztuszę się tak bardzo, że część wypływa mi na brodę i Lena musi poklepać mnie po plecach. Goście patrzą na mnie zdegustowani.
Brawo, Sophie. Istne uosobienie wytwornego wdzięku.
Lenie udaje się zdobyć papierowe serwetki (tak eleganckie, że na początku sądziłam, iż są z materiału, ale okazały się jednorazowe, tyle że mają z dziesięć warstw) i osusza mi brodę i szyję, jakbym była dzieckiem. W pewnym sensie to jest bardziej upokarzające, niż kiedy pomagałam jej się wykąpać po operacji, bo Johnny wyjechał służbowo na tydzień, a jej rodzice byli na wakacjach. Policzki mi płoną, bo wszyscy się we mnie wpatrują.
− Nie ochlapałam cię, prawda?
Lena nawet nie patrzy na swoją śliczną białą sukienkę koktajlową, żeby sprawdzić jej stan, tylko zbywa mnie machnięciem ręki. Przywołuje kelnera i wymienia serwetki na szklankę wody, którą następnie mi podaje.
− To nic. Wszystko w porządku?
− Tak, tak, przepraszam, po prostu... Mówisz poważnie?
− O czym?
− Żeby nie zwracać się do ciebie per Lena? Bo rodzina Johnny’ego nie lubi zdrobnień? − Patrzy na mnie zdumiona, jest zbyt zaskoczona, żeby coś wydusić. − Rodzina Johnny’ego – powtarzam.
− Tak.
− Johnny’ego...
Prycha, robi minę, która jest skrzyżowaniem zmieszania i irytacji – chociaż nie jestem pewna, czy jest adresowana do mnie, czy do przyszłych teściów.
− No, po prostu, wiesz. Są bardzo... wyrafinowani.
Wiem. Johnny nie jest nuworyszem. Na studiach był zdziwiony zjawiskiem debetu. Jego rodzice mają posiadłości. W liczbie mnogiej. W tym domy letnie – znowu w liczbie mnogiej. Krążyły plotki, że jedna z ciotek Johnny’ego zna księcia Williama i Kate. Johnny ma rodzinny herb z łacińską dewizą.
Ale nie dlatego jestem tak zdezorientowana.
− Johnny to cholerne zdrobnienie, Leno.
Moja przyjaciółka milknie.
− O, no chyba tak.
Nie, chyba nie mówi poważnie. Niemożliwe, żeby po raz pierwszy dotarła do niej ta myśl. Choć widać wyraźnie, że tak jest, co oznacza, że nie powinnam była tego mówić.
Skoro już przy tym jesteśmy, to może mogłaby również zauważyć, że w linku do listy prezentów widnieje „HiJ”, co wygląda nieco dwuznacznie.
− Podejrzewam, że Lena brzmi trochę nowomodnie – mówi, przybierając oschły i defensywny ton. – W pracy mówią na mnie Helena. Nie wszyscy zwracają się do mnie Lena.
− Tak, tak. Wiem. – Cholera, cholera, cholera. Gdzie jest Ctrl+Z w prawdziwym życiu? – Rozumiem, Heleno. Zapamiętam.
Uśmiecha się do mnie, ale powściągliwie, co wyraźnie wskazuje, że pora to zakończyć, zanim niechcący jeszcze bardziej obrażę świeżo zaręczoną parę. Ściskam ją jeszcze raz i znów gratuluję, bo tak chyba powinno się kończyć rozmowę z przyszłą panną młodą podczas przyjęcia zaręczynowego, a ona przeprasza, ale właśnie zauważyła kuzynów i musi iść z nimi pogadać, co mi w zasadzie całkiem odpowiada.
Szybciej zwiewać bym już nie mogła.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------