Fakir z Ipi - ebook
Fakir z Ipi - ebook
16 czerwca tego roku w Warszawie, w godzinach popołudniowych zaginęła Weronika N., lat 21, zamieszkała przy ulicy
Rysopis: wzrost wysoki, twarz pociągła, oczy piwne, włosy blond
Tego dnia ubrana była w niebieską sukienkę
Znaki szczególne: niewielka blizna na szyi, poniżej prawego ucha
Ktokolwiek wie cokolwiek, proszony jest o zgłoszenie się lub kontakt z najbliższą
Kryminał czy moralitet? Historia winy i odkupienia czy medialny spektakl?
Fakir z Ipi to powieść, która stawia pytania o granicę pomiędzy chęcią zrozumienia drugiego człowieka a aprobatą dla potworności.
Pytania o granicę między prawdą a zmyśleniem.
Między życiem a literaturą.
Pewien zaklinacz węży przechwalał się na targu, że ma większą władzę, niż król.
– Patrzcie – mówił – kiedy gram, kobra tańczy, nikt poza mną nie potrafi jej do tego zmusić.
– A więc odrzuć piszczałkę, zobaczymy, co zrobi wąż – poprosił jakiś przechodzień.
– Nie mogę nagle przestać grać, wtedy kobra mogłaby mnie ukąsić.
– Kto ma zatem większą władzę: ty nad wężem, bo swoją muzyką sprawiasz, że on się rusza, czy wąż nad tobą, bo musisz grać, kiedy on chce tańczyć.
Ibn Musa al-Mansur, XIV wiek
„Marek Kochan konsekwentnie w kolejnych książkach opisuje polskie «tu i teraz», przedstawia specyfikę zmieniającej się błyskawicznie rzeczywistości po roku 1989”.
Instytut Książki
„W swej przewrotności i autoironii Kochan zachowuje zdrowy dystans do samego siebie i do tego, o czym opowiada”.
Jarosław Czechowicz
„W końcu pojawił się pisarz, który odważył się opisać to, co inni obchodzą szerokim łukiem”,
Monika Powalisz, EXKLUSIV
Marek Kochan (ur. 1969), prozaik, dramatopisarz. Wydał m.in. zbiór opowiadań Ballada o dobrym dresiarzu oraz powieść Plac zabaw. Opublikował kilkadziesiąt opowiadań w czasopismach i antologiach. Pomysłodawca i redaktor tomu Mówi Warszawa, pierwszej wielogłosowej powieści na temat miasta. Autor dramatów, m. in. Holyfood, Karaoke, Argo, Szczęście Kolombiny. Współpracuje z Teatrem Polskiego Radia: Muzyka supermarketów, Tatanka, Trzej panowie jadą autem. Jego utwory były tłumaczone i publikowane w języku niemieckim, angielskim, węgierskim, serbochorwackim, włoskim, hiszpańskim i hebrajskim.
Fakir z Ipi jest jego trzecią powieścią.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7785-386-3 |
Rozmiar pliku: | 806 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Szesnastego czerwca wieczorem byłem tam. Widziałem. Patrzyłem. Obserwowałem. Uczestniczyłem w wypadkach, które się tam rozegrały.
Siedziałem w aucie zaparkowanym na końcu, a może na początku tej uliczki. Na przeciwległym końcu, sto metrów dalej.
To była ona, jestem pewien, ta sama co na zdjęciach, które pokazywały potem media. Szła w ich stronę, plecami do mnie, w jasnej sukience, z białą torbą. Kiedy zamykam oczy, widzę dwie plamy: sukienka i torba. Dookoła zmierzch, prawie ciemność. Latarnie.
Mężczyzn było kilku. Pięciu, może siedmiu. Na pewno nie więcej niż dziesięciu. Ubrani w bluzy z kapturami. Któryś miał czapkę z daszkiem, jasną, może żółtą czy kremową, świeciła z daleka.
Mężczyźni, nie chłopcy. Mogli mieć na oko dwadzieścia kilka, góra trzydzieści lat. Na ile mogłem to ocenić z daleka. Przyjechali, kiedy ja już tam byłem. Mieli opuszczone szyby. Kiedy przejeżdżali obok mnie, słyszałem muzykę. Coś rytmicznego. Ale nie reggae. Zatrzymali się na końcu uliczki. Była to mała uliczka na peryferiach miasta. Kawałek dalej kończyły się domy i zaczynał się las.
Wysiedli z dwóch samochodów, sportowych, wyścigowych. Jeden był czarny, a drugi chyba czerwony lub bordowy.
Wzdłuż ulicy stały latarnie, świeciły słabo. Światło było lekko pomarańczowe, wokół każdej jasnej plamy widziałem jakby kolorową obwódkę. Musiało być późno, co najmniej dziesiąta wieczorem, bo to przecież czerwiec, zmrok zapadał między dziewiątą a dziesiątą.
Ona szła sama, w jasnej sukience, kołysząc się. Miała buty na wysokich obcasach, na koturnach. Szła wolno, widzę to jak film w zwolnionym tempie. Albo puszczany kilka razy. Szła z wahaniem, jakby zastanawiając się, czy chce iść dalej, czy woli zatrzymać się, wrócić.
Zobaczyli ją, gdy była blisko, i zagrodzili jej drogę. Widziałem znów wahanie w jej ruchach, chciała uciekać, ale wtedy z mojej strony, zza jej pleców nadjechał trzeci samochód. Mignął mi tylko, jechał dość szybko. Ten był większy, terenowy. Wysiedli z niego inni, chyba koledzy tamtych, tak to wyglądało. Zagrodzili jej drogę, osaczyli ją. Na tym odcinku uliczki były głównie wejścia do garaży, tylne furtki. Poza latarniami paliło się niewiele świateł. Była sobota, na pewno wiele osób wyjechało, był czerwcowy weekend. A może ktoś poza mną to widział, nie wiem.
Ale nikt się przecież dotąd nie zgłosił. Nikt nie zawiadomił. Jestem pewien, sprawdzałem to. W każdym razie w mediach nie było ani słowa o tym, że był jakiś świadek. Poza mną.
Ja, jak już mówiłem, siedziałem w swoim samochodzie zaparkowanym sto metrów dalej.
Milczałem przez cały ten czas, zgłosiłem się dopiero teraz, po prawie trzech miesiącach. Niedługo spadną liście, deszcze, potem śnieg zasypie wszystkie ślady. Wiosną będzie za późno. Miejsce zarośnie trawą, nie pozna się, gdzie ją zakopali.
Siedziałem tam, kiedy zapakowali ją do jednego z samochodów, patrzyłem na to zza szyby. Nie potrafiłem wyjść na zewnątrz, coś wcisnęło mnie w fotel. Trzymało, jakbym był przypięty pasami, jak wariat w szpitalu. Widziałem, jak w pewnym momencie uciekła, otworzyły się drzwi, ona wyskoczyła na zewnątrz i zaczęła biec w moją stronę. Chyba krzyczała, nie pamiętam co. Może nie słyszałem przez zamknięte szyby. W samochodzie było kilku, a reszta na zewnątrz, więc ci, co stali obok na chodniku, zaczęli za nią biec. Chciałem wyjść, naprawdę chciałem, ale moje ciało było sparaliżowane. Coś mnie ściskało, przyciskało do fotela, leżało mi na piersi. Nie mogłem ruszyć ręką ani głową. Myślałem, żeby zapalić silnik, ruszyć w jej stronę. Może mogłem ją uratować, zrobić coś, nacisnąć klakson. Nie wiem, przejechać któregoś. Wyjść i krzyczeć. Chyba myślałem o tym wtedy. Ale miałem za mało czasu. Nie zdążyłem się namyślić, przygotować. Ile to było — może kilka sekund. Dogonili ją, przewrócili na ziemię i zawlekli z powrotem do samochodu.
Chyba nikt tej sceny nie widział, nikt nie wyszedł, nie zaalarmował. Tylko ja. I też nic nie zrobiłem. Za szybko się to stało, nie byłem przygotowany. Gdybym miał, nie wiem, więcej czasu, zastanowił się, może mógłbym zareagować.
Znów czekałem, nie wiem na co. Miałem wrażenie, że ten samochód, w którym była dziewczyna, rusza się, buja się rytmicznie. Ale to pewnie tylko mi się wydawało. Może moja głowa kiwała się w takt. Pulsowała mi krew w głowie. Chyba to stąd. Nie mógłbym przecież widzieć, jak samochód się kiwa, było zbyt daleko. Ale tak to teraz pamiętam.
Tamci stali na chodniku, pluli pod nogi, palili papierosy, widziałem z daleka kolorowe kropki na wysokości ich twarzy. Wydaje mi się, jakbym patrzył w zbliżeniu na krople śliny uderzające o chodnik, jakbym słyszał odgłosy spluwania i plaśnięcia śliny. Ale przecież nie mogłem tego słyszeć ani widzieć. Ruszały się sylwetki tamtych, to mogłem zobaczyć, tak. Jedni wchodzili do samochodu, inni wychodzili. Ona już więcej nie uciekała.
Miałem dużo myśli w głowie, dużo pomysłów. Jeden był taki, żeby po cichu odjechać, sprowadzić pomoc. Czy zadzwonić gdzieś, może na policję czy na numer alarmowy. Ale nie mogłem się ruszyć, moje ręce były sparaliżowane, nogi były sparaliżowane. Ciało miałem przyklejone do fotela. Do auta wpadało przez przednią szybę światło latarni. Widziałem na wyświetlaczu zegara, jak mija czas. Prawie pół godziny.
Chyba dużo myślałem, ale nie wiem, co myślałem. Pamiętam światła latarni układające się w sznur, jak girlanda na choince. Ode mnie do nich, do niej. Sznur świateł.
W pewnym momencie zrobił się ruch. Wywlekli ją z tego pierwszego samochodu. Czy wynieśli. Była skrępowana, obwiązana czymś. Może kurtką czy bluzą któregoś. Nie widziałem z daleka. W każdym razie była bezwładna. Niosło ją dwóch, jeden za ręce czy ramiona, drugi za nogi. Otworzyli drzwi do bagażnika terenówki i wrzucili ją tam. Wsiedli do samochodów i pojechali w stronę lasu.
Kiedy byli daleko, moje ciało się odblokowało. Włączyłem silnik i bez świateł, powoli, zacząłem jechać za nimi. Jak najdalej z tyłu, żeby nie stracić ich z oczu, ale żeby nie zauważyli, że za nimi jadę.
Dlaczego nie ruszyłem się wcześniej, sam się teraz nad tym zastanawiam. Przecież mogłem alarmować, mogłem ją uratować. Spłoszyć ich. Może jeszcze wtedy żyła. Mogli porzucić ją przy drodze i uciec. Czuję się tak, jakbym to ja ją zabił.
Ja ją zabiłem, zabiłem Weronikę N. Tak mógłbym powiedzieć.
Przez te miesiące próbowałem zapomnieć o tym dniu. Mogłem milczeć. Nikt mnie tam nie widział. Tylko ja wiem, że tam byłem. Ale jednak przyszedłem, opowiadam o tym.
Jest jesień, robi się coraz zimniej, niedługo spadnie śnieg i przykryje ślady.
Przecież ona nawet nie ma grobu. Wszyscy myślą, że zaginęła, że wróci. Jej rodzina, jej narzeczony, chyba miała narzeczonego. Podobno. Może jest za granicą, myślą. A ona nie żyje, to wiem ja i tamci. Tylko żaden z nich się nie przyzna. Bo by za to poszli siedzieć. Dostaliby dożywocie, jak nic. Za to wszystko, co zrobili. A ona leży gdzieś w tym lesie, zakopana, albo może nie, może tylko przykryta liśćmi i gałęziami.
Czasem, na ulicy, wydaje mi się, że mijam któregoś z nich. Na mój widok przyciskają palce do ust i mówią: ani słowa. Jeśli piśniesz słowo, to cię załatwimy, mówią. I zanim zdążę cokolwiek odpowiedzieć, znikają w tłumie. Oni wiedzą, że ja to ja, że ich widziałem i mogę zacząć mówić. Że policja dojdzie do nich, po nitce do kłębka.
Choć jeszcze są kryci. Na razie są kryci. Dopóki nie mogę sobie przypomnieć żadnych szczegółów. Chroni ich moja dziurawa pamięć.
Chciałbym sobie przypomnieć. Ale mam w głowie pustkę. Żadnego miejsca. Ulicy. Tylko te pomarańczowe światła latarni, jak girlandy. Nie wiem, skąd się tam wziąłem, co robiłem na tej uliczce, dlaczego czekałem w zaparkowanym samochodzie.
Pamiętam dobrze scenę, jak ona idzie tą uliczką, w sukience, z białą torbą zawieszoną na łokciu. Jak oni stają jej na drodze. Jak przyjeżdża trzeci samochód. Jak ona ucieka i doganiają ją, przewracają na ziemię i znów ładują do samochodu. I potem wyjmują i wkładają do bagażnika, jak tłumok. Wkładają do bagażnika trupa, jeszcze pewnie ciepłego.
A może nie, myślę czasem, może wtedy jeszcze żyła.
Patrzę, jak zamykają bagażnik, odjeżdżają. Ruszam za nimi, bez świateł. Wjeżdżają w las, ich samochody zatrzymują się na skrzyżowaniu leśnych dróg. Też staję, daleko z tyłu. Gaszę silnik, bo teraz mogliby mnie usłyszeć. Wraca mi świadomość, sprawność działania. Po chwili namysłu spycham auto kilka metrów w las, żeby nie było go widać z drogi. Zostawiam w aucie dokumenty, portfel, zamykam je i klucz chowam na przednim kole, pod błotnikiem, zaczepiam go na główce śruby, zawsze tak robię, jak gdzieś idę i nie chcę mieć ze sobą kluczyków. Zapamiętuję miejsce, to jest pod dużym rozłożystym drzewem, niedaleko krzyżówki.
Skradam się w ich stronę, podchodzę blisko, słyszę, jak się kłócą, który ma ją nieść. Widocznie jest ciężka. Niewygodna do niesienia. Wreszcie widzę w mroku, jak kilku rusza w las, a reszta zostaje przy samochodzie. Próbuję ich obejść dookoła, żeby mnie nie zobaczyli ani nie usłyszeli. Szybko, żeby mi nie uciekli tamci, którzy poszli w las.
I już kiedy ich wymijam, kiedy zostawiam ich za sobą i przyspieszam kroku, żeby dogonić tych, którzy ją niosą w głąb lasu, nagle czuję silne uderzenie w głowę, upadam, tracę świadomość.
Budzę się, nie wiem, ile upłynęło czasu. Głowa mi pęka. Czołgam się w stronę prześwitu, doczołguję się do drogi. Próbuję wstać. Udaje mi się. Chwiejąc się, idę w stronę, gdzie, jak mi się wydaje, jest mój samochód. Znajduję go. Kluczyki są na miejscu, jakimś cudem. Wsiadam, ruszam, wracam do domu. Nie pamiętam, jaką drogą, nieoczekiwanie rozpoznaję znajome skrzyżowanie, jak automat jadę główną drogą, skręcam do mojej dzielnicy. Parkuję pod domem, wspinam się po schodach, padam na łóżko. Budzę się następnego dnia koło południa. Jest niedziela, biją dzwony w pobliskim kościele.
Nie, to już poniedziałek, przespałem dobę, przez okna wpada hałas samochodów, tramwajów, hałasy z ulicy. Słyszę młot pneumatyczny. Obok jest budowa.
Czytam teraz dużo książek o pamiętaniu i o zapominaniu. Szukam w Internecie, co piszą ludzie z amnezją, z afazją. Często pojawia się myśl, że trzeba o tym mówić, ciągle do tego wracać, opowiadać. Może to uruchomić pamięć, mózg może wtedy, podczas mówienia, uzupełnić szczegóły, jest szansa, że otworzy się w nim film, który jest tam gdzieś nagrany, ale zgubił się do niego link. Trzeba szukać tego linku, przypominać sobie, naciskać to miejsce. Ale komu opowiedzieć, żeby się nie zdradzić, nie przyznać, że to ja ją zabiłem. Przecież mogłem ją uratować. Dlatego mam zasłoniętą twarz, a mój głos jest zniekształcony. Nie chcę być oskarżony i skazany. Nie chcę być ukarany. Przecież nie zrobiłem nic złego. Chcę pomóc. I nie myśleć już o tym. Zamknąć to. Oczyścić się.
W telewizji powiedzieli, że gwarantują mi anonimowość. Mam podpisaną umowę, że nie zdradzą nikomu moich personaliów. Chroni mnie tajemnica dziennikarska, czy jak to się tam nazywa. Tylko na takich warunkach się zgodziłem. Mam nadzieję, że dotrzymają umowy. Jeśli nie, to się schowam i nie powiem nic więcej.
Ale to nie dlatego, żebym krył siebie. Tu nie chodzi tylko o mnie. Ja chcę sobie przypomnieć, dokopać się do tego, gdzie to się stało. Jak sobie przypomnę, to powiem policji, złożę anonimowe doniesienie. Może przypomnę sobie jakieś szczegóły, coś, co pomoże wpaść na trop sprawców. Albo chociaż znaleźć zwłoki.
Nie sądzę, żeby leżały ot tak, w krzakach. Na pewno je ukryli, zakopali. Albo spalili. Gdyby wiedzieć, gdzie szukać, można by przeczesać las. Policja ma swoje sposoby. Niech szukają.
Na dziś to chyba tyle. Dziękuję za uwagę. Wyłączcie. Zmęczyłem się. Nie mam już siły. Chcę iść do domu.2.
Już wiem prawie na pewno, że ten duży samochód terenowy to był Cadillac Escalade. I chyba czarny, prawie na pewno czarny. Widziałem taki sam na ulicy i coś mi się otworzyło, odemknęła mi się klapka. Takich samochodów nie ma wiele w Warszawie, można wszystkie szybko sprawdzić, gdzie były tamtego wieczora.
I przypomniałem sobie, że to nie było na peryferiach Warszawy, tylko gdzieś pod Warszawą. W jakiejś małej miejscowości, gdzie na końcu jest las. Takich miasteczek jest dużo w okolicach Warszawy. Przypomniałem sobie prawie na pewno, że kiedy wracałem, to jechałem autostradą. Jakąś drogą szybkiego ruchu, gdzie są trzy pasy i przy drodze ekrany, osłony od hałasu. Tak że po bokach nic nie widać. Nie wiadomo, co się mija. I potem jakieś skrzyżowanie, gdzie zobaczyłem nazwę mojej dzielnicy, właściwie osiedla, gdzie mieszkam.
Pojawia się pytanie, co ja tam wtedy robiłem, w tej miejscowości. Dlaczego siedziałem w samochodzie zaparkowanym przy małej uliczce niedaleko lasu. Ale to akurat jest bardzo proste, robię sobie czasem takie przejażdżki wieczorem, po okolicach Warszawy, po całym Mazowszu. Jadę godzinę, dwie i wracam. Zawsze wieczorem, gdy nie ma już korków.
Kiedy jadę samochodem, czasem dopada mnie atak senności. Czuję, jak zasypiam, nagle, w pół słowa. Jeszcze jestem przytomny, ale czuję, jak moje ciało zasypia. Myśli mi się rwą, głowa odpływa do tyłu, w górę. Odklejam się sam od siebie. W takiej chwili muszę szybko się zatrzymać, zjechać na pobocze, bo gdybym tego nie zrobił, mógłbym spowodować wypadek, zabić siebie albo jeszcze kogoś.
Wtedy też tak mogło być. Jechałem, nagle poczułem, że zasypiam, zjechałem między domy przy drodze, zdrzemnąłem się. I potem, gdy się obudziłem, oni już tam byli, ci z dwóch samochodów, i zaraz przyszła ona i zza moich pleców przyjechał ten trzeci samochód, Cadillac Escalade.
I przypomniałem sobie, że oni ją wsadzili do tego cadillaca, a nie do wyścigówki. Sportowy samochód jest zbyt mały, by robić w nim złe rzeczy. Na to potrzeba miejsca. Ich tam było kilku i jeszcze ona. Więc to nie mogło się odbywać w małym samochodzie. Oglądałem wczoraj podobny w komisie samochodowym. Hyundai Coupé. Rocznik 2008. Wsiadłem do środka. Tam są właściwie tylko miejsca z przodu. Z tyłu można tylko położyć dużą torbę, żeby siedzieć, jest za ciasno. I jak ona miałaby uciec przez drzwi, gdy ich było kilku w środku. Musiałaby siedzieć. A tam się nic nie da zrobić. Dwie osoby na fotelu mają za mało miejsca na cokolwiek.
Uznałem więc, że w tym punkcie moje zeznania z zeszłego tygodnia były niewiarygodne. To znaczy coś mi się pomyliło, poplątało. Skleiło mi się, że były tam samochody, te dwa sportowe były wcześniej. Ale potem przyjechał ten duży i oni dopiero wtedy ją złapali, i wsadzili do środka.
A potem już dobrze powiedziałem, że ją wyjęli, wynieśli i włożyli do bagażnika. Nie chcieli jechać ze zwłokami. Wieźli ją w bagażniku jak bagaż.
Czyli moja opowieść robi się już bardziej spójna, pełniejsza.
Ale wywiadów nie będę udzielał. W tym momencie mówię do wszystkich dziennikarzy, którzy się dobijali do telewizji. Nie próbujcie, nie dzwońcie. To mnie i tak dużo kosztuje, przyjść tu i opowiadać, przed wszystkimi. Podobno ten program w zeszłym tygodniu oglądało pięćset tysięcy ludzi. Pokazywali mi wyniki badań telemetrycznych. Powiedzieli, że ten może mieć jeszcze większą widownię. Milion, albo i kilka milionów. To mnie krępuje.
Tu przecież nie chodzi o oglądalność. Ja chcę sobie przypomnieć. Zamknąć w głowie to doświadczenie. Zrozumieć, co się stało. Muszę się odsłonić, żeby pomóc pamięci.
Dzięki temu znajdą zwłoki i może uda się wykryć morderców. Po jakichś śladach, po DNA czy czymś takim. Policja ma swoje metody.
Na forach piszą, że jestem tchórzem i że to ja ją zabiłem, bo nie wyszedłem jej ratować, nie pomogłem jej. Pozwoliłem ją zabić, zakopać.
Możecie sobie tak pisać. Sami jesteście tchórzami. Przed klawiaturą każdy jest odważny. Ciekawe, co byście zrobili na moim miejscu. Nie wiecie, jak to jest, gdy się coś takiego widzi, na żywo. Nie wiecie, jak to jest siedzieć w samochodzie i oglądać coś takiego.
Baliście się kiedyś? Czuliście kiedyś lęk, taki skurcz, który przechodzi przez kręgosłup, przez szyję, przez kark, przez skórę głowy, który zaciska mięśnie?
Ja przynajmniej miałem odwagę przyjść i o tym opowiedzieć.
Mogę się przyznać, proszę bardzo. Zabiłem ją. Udusiłem ją i zgwałciłem, a potem zakopałem zwłoki na wysypisku śmieci. I teraz przychodzę do telewizji, żeby o tym opowiadać. Bez skrępowania o tym mówić, prosto do kamery.
Tak, jestem mordercą. M-O-R-D-E-R-C-Ą.
Gorzej. Jestem kimś gorszym. Morderca by się ukrywał. A ja nie kryję się z tym, co zrobiłem. Wychodzę, staję przed kamerami, żeby o tym opowiadać.
Możecie sobie tam, w Internecie, nazywać to, jak wam się podoba. Że to ohydne, obrzydliwe, odrażające. Piszcie sobie, ja będę robił swoje.
Tak, wiem, gloria peccati nulla petenda sui est, pisze Owidiusz w Sztuce kochania — nie należy chlubić się grzechem. Ale ja mam powody, żeby tu przychodzić i opowiadać o tym wszystkim. Chcę, aby moje motywy zostały dobrze zrozumiane. Chcę prześwietlić sam siebie, aby dociec przyczyny tego, co się stało. Dać wam wgląd w to, czego sami — być może — nie zrobiliście, lecz moglibyście zrobić. Gdybyście zrobili, nie rozumielibyście. Przecież każdy mógł się znaleźć na moim miejscu.
Z pewnego punktu widzenia więc poświęcam się dla was. Dzięki mnie możecie pozostać dobrzy, czyści. Nieskalani. Ja jestem trupem, który sam dokonuje na sobie sekcji zwłok, aby wam — oglądającym — to pokazać, od środka. Aby to, co dla was jest niejasne, niezrozumiałe, czytało się jak otwarta książka.
Mam odwagę to uczynić, a więc jestem wart więcej od tych, którzy chowają się, uciekają, nie chcą badać się ani tłumaczyć. Chcielibyście być na moim miejscu, co? Ale nie jesteście, ja tu jestem. Musicie mnie wysłuchać, bo inaczej czegoś nie zrozumiecie, nie będziecie wiedzieli, do czego być może jesteście zdolni.
Zabiłem Weronikę N., udusiłem ją tymi rękami.
Wyznając to, wykraczam poza swój postępek, jestem już kimś innym niż człowiek dokonujący zbrodni. Stojąc obok samego siebie, uwalniam się od ciężaru, który na mnie spoczywał, kiedy byłem tam, w środku.
A przecież chodzi tylko o brak działań, o zaniechanie.
Kto inny zabił, udusił, zgwałcił.
Wyznaję więc za tamtych, za innych. Wina, która mnie obciąża, jest z pewnością mniejsza. Biorę ją jednak na siebie w równym stopniu, zestawiam ją z działaniem tamtych. Muszę udźwignąć ten ciężar. Na tym polega dojrzałość. Nie stawiam siebie wyżej, bratam się z nimi — mordercami, wyciągam do nich rękę. Próbuję ich zrozumieć.
Weronika sponiewierana, zgwałcona, martwa. Schowana pod ziemią, przysypana piaskiem.
Przeze mnie. Nie potrafię od tego uciec. Jestem tam z nią, pod ziemią, zakopany.
Dlaczego na to pozwoliłem?
Nie mogę mówić, coś mnie w gardle dusi, przeszkadza mówić, rwie mi się głos, zaraz się rozpłaczę.
Wyłączcie, proszę was.3.
Przepraszam wszystkich, którzy oglądali wczorajszy program. Nie wytrzymałem. Przeceniłem swoje siły. Ale na szczęście dali mi drugą szansę. Bardzo dziękuję, tego nie było w planie, program jest normalnie co tydzień, a dla mnie zrobili wyjątek, wydanie specjalne. Jeszcze raz przepraszam wszystkich za wczoraj i dziękuję dyrektorom tej stacji, że wyszli poza schemat, że pozwolili mi znowu mówić, nadrobić stracony czas.
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Przypomniałem sobie więcej szczegółów, zwłaszcza z samochodem.
Tylko za chwilę, bo najpierw ogłoszenia, żeby mi nie umknęło.
Do policji: nie będę zeznawał. Mam prawo do odmowy zeznań. Nic nie muszę, nic na mnie nie macie. Na tym etapie nie chcę się wiązać, nie chcę niczego podpisywać. Przecież mi się jeszcze wszystko myli, nie mam jednej ustalonej wersji. Coś powiem, podpiszę, a potem się okaże, że to nie pasuje, jest sprzeczne. Kiedy będę wiedział więcej, kiedy moje zeznanie się sklei, to wtedy je złożę, na razie jest zbyt wcześnie.
Teraz o tym samochodzie. To nie był Cadillac Escalade, tylko Toyota. Landcruser lub Sequoia. Jeden z tych modeli. W każdym razie bardzo duże auto. Ale jestem pewien, że Toyota, a nie Cadillac. Widziałem taki na ulicy, i to wieczorem, o zmroku. Mają w sumie podobne sylwetki, ale to było logo Toyoty, jestem pewien. I światła. Toyoty mają inne światła, takie trochę wystające, kanciaste, jakby karbowane. A Cadillac gładkie. Sprawdzałem to, porównywałem sobie w Internecie. Jestem pewien niemal na sto procent.
Trudno, policja będzie miała więcej roboty, toyot jest więcej w okolicach Warszawy niż cadillaców escalade, nawet kiedy się zawęzi poszukiwania do dwóch modeli, Land Cruisera i Sequoi. Zresztą to przecież nie musiało być auto z Warszawy, mogło przyjechać skądś, skądkolwiek. Także z zagranicy. Widuje się czasem land cruisery na ukraińskich numerach.
Ja numerów nie widziałem, nie miałem szansy ich zobaczyć, a tym bardziej zapamiętać.
I jeszcze taki szczegół, chyba ważny. Przewijałem sobie w głowie ten filmik po kawałku i zatrzymałem się na stopklatce, kiedy ją wyciągają z auta i wkładają do bagażnika. Nagle zobaczyłem, że tam jest ruch, szamotanina. Ona się szarpie, próbuje wyrwać. O mało co nie wypada im na ziemię. Czyli jest wtedy jeszcze żywa. Czyli żyje, kiedy ją wiozą do lasu. I kiedy ją niosą w głąb lasu.
Teraz myślę, że może oni nie chcieli przedłużać sceny w uliczce, uznali, że to zbyt niebezpieczne, ktoś ich zobaczy, zapamięta. I wzięli ją do lasu, żeby dokończyć to, co robili w samochodzie. Pamiętajmy, jest czerwiec, bardzo ciepło. Oni może trochę pijani albo naćpani. Nakręceni tym wieczorem. Sobota.
Czyli teoretycznie mogli ją potem, po wszystkim, zostawić w lesie żywą. Mogła albo umrzeć później, w lesie, albo nawet przeżyć, znaleźć się i zniknąć, wyjechać.
A może też było tak, że zamierzali ją zostawić, ale kiedy już w lesie zobaczyli, że ich śledzę, zdecydowali się ją zabić, udusić ją chustką, którą miała na szyi.
Czyli to też moja wina. W takim scenariuszu również jestem winny.
Zabijam, kiedy nic nie robię, zabijam, kiedy pomagam. Tak czy owak jestem zabójcą. Macie prawo widzieć we mnie kogoś takiego. Zabójcę, mordercę. Ja się w każdym razie tak czuję.
Halo, mówi do was teraz prawdziwy morderca, przypatrzcie mi się. To ja, człowiek który zabił Weronikę N. Możecie na mnie napluć, możecie mnie nienawidzić. Potępiać mnie.
Tylko się najpierw zastanówcie, co sami byście zrobili na moim miejscu. Czy zachowalibyście się inaczej niż ja. Czy na pewno inaczej. A może tak samo?
Teraz co do zwłok. Myślałem o tym. Kiedy zorientowali się, że ich śledzę, mogli ciało lub zwłoki zabrać z powrotem do samochodu i wywieźć gdzie indziej, zakładając, że kiedy się ocknę, sprowadzę policję i las będzie przeczesywany.
Ciekawe, dlaczego się mnie nie pozbyli.
A może myśleli, że nie żyję?
Nie, to nie było silne uderzenie, miałem siniaka, ale nie było krwi. To nawet logiczne, skąd mogli wiedzieć, że ich śledzę, nie widzieli przecież mojego auta. Myśleli pewnie, że jestem przypadkowym spacerowiczem, kimś mieszkającym w okolicy. Nocnym grzybiarzem. Jeśliby mnie sprzątnęli, myśleli pewnie, ludzie zaczęliby mnie szukać, zrobiłby się szum, zaczęto by wypytywać o obce samochody, które tam były tego wieczora, i tak policja mogłaby wpaść na ich trop.
I teraz, kiedy o tym mówię, jak przez mgłę wyłania mi się obraz tego, który mnie uderzył. Na ułamek sekundy przed tym odwróciłem się, bo usłyszałem trzask. To była gałązka, która złamała mu się pod stopami. Miał na sobie bluzę sportową z dużym jasnym napisem Reebok, chyba ciemną, czarną, może granatową, bo w ciemności widziałem tylko ten napis, jakby wisiał w powietrzu. Mignęła mi twarz: raczej pociągła, z romboidalnym kształtem dolnej szczęki. Zaciśnięte usta. Chyba krótko ostrzyżony. Drobne, spiczaste uszy, jak u wampira.
Wydaje mi się, że umiałbym stworzyć portret pamięciowy napastnika.
A może nie, on był w kapturze. Widziałem tylko dolną część twarzy. Górną sobie wymyślam. To było mgnienie oka, bo kiedy on zauważył, że się odwracam, że go widzę, przyłożył mi w głowę tym, co trzymał, to był jakiś pręt, gruby kij, może kij bejsbolowy. Błysk — twarz — i potem ciemność. Romboidalna szczęka — tyle zobaczyłem.
Spróbuję potem mimo wszystko to narysować, tę twarz pod kapturem. Bluzy, napisu jestem pewien, odkopałem w głowie ten obraz, biały napis na ciemnym tle. Reebok.
Muszę się skupić, to wszystko pływa, rozmywa mi się przed oczami i nagle staje się wyraźne.
Ci tam, którzy nagrali mój płacz z wczorajszego programu i puszczają to w swoim filmiku na YouTubie, w zwolnionym tempie, z komentarzem, że to było sztuczne, zagrane, wystawiają świadectwo sobie, a nie mnie.
Widziałem też memy. Niektóre są obrzydliwe.
A więc mam już wrogów. Co was karmi, skąd w was ta nienawiść?
Najbardziej zajadły jest niejaki Blogusław. Chciałbym wiedzieć, kto kryje się pod tym nickiem. I dlaczego mnie tak nienawidzi. Zrobiłem mu coś? Przecież ja go nie znam, nie widziałem go nigdy na oczy. Nie wiem, jak się naprawdę nazywa. Poczytajcie, co ten facet pisze. Dlaczego poświęca mi tyle uwagi? I skąd w nim tyle negatywnych uczuć?
Blogusław nazywa mnie „medialną kreaturą", „podróbką człowieka", „imitacją". To było zagrane, pisze, i to marnie. „Marna sztuka, marne przedstawienie, marny aktor". Nauczył się jednego słowa i powtarza. Pisaty inaczej. Chyba podyplomówkę robi albo ćwiczy do matury. Wchodzi na www.sciaga.pl, kopiuje i wkleja.
Zagrane? Człowieku, gdybym chciał to zagrać, ułożyłbym to sobie inaczej. Byłyby tam może jakieś akcenty, czy przekleństwa. Jakieś „spierdalajacie" i „kurwa". Coś podobnego do typowej reakcji człowieka, który uzewnętrznia długo tłumione uczucia. Rozładowanie emocji, zwykłe, typowe. Ale łzy? Kto umie zagrać łzy?
Ja płakałem, a ktoś to rozbiera na czynniki, analizuje. Kiedy mówię sobą, z głębi siebie, ktoś ma pretensje, że to jest sztuczne, że zagrałem.
Przecież to jest wiwisekcja, operacja na żywym mózgu, na moim żywym organizmie, nie rozumiecie tego? A ten mnie na swoim blogu osądza, wchodzi mi z butami do głowy.
Przyznałem się, powiedziałem to już: zabiłem, zgwałciłem, zakopałem.
Dziękuję tym, którzy mnie bronią na forach. Lub przynajmniej wstrzymują się od oceny. Te głosy są dla mnie bardzo ważne. Podtrzymują mnie na duchu. Dziękuję ci Charlie, dziękuję Eunuch, Emilia_Koza, Garbaty, Wczapceniewidce, dziękuję Wadera 1991. Dziękuję wszystkim. Jesteście wielcy. Robię tu, co mogę, daję z siebie wszystko, żeby sobie przypomnieć. Każdy szczegół może być ważny. Miłe, że ktoś to docenia.
Teraz ta droga. Spróbuję z pamięci opisać drogę, którą wracałem.
Trzy pasy, jak mówiłem wcześniej, czyli szeroka. Po bokach osłony dźwiękowe. I potem tablica z nazwą mojej dzielnicy, co by wskazywało na południe Warszawy. Ale, pomyślałem, przecież mogłem też jechać obwodnicą, to jest wjechać na obwodnicę i przerzucić się przez całe miasto, patrząc na ekrany po bokach i nagle wyłonić się pod tablicą Ursynów. Czyli wjechać od zachodu lub od północnego wschodu, od Radzymina.
Tak, Radzymin, teraz jestem prawie pewien, że to Radzymin. Mogłem wjechać z tamtej strony, wrzuciło mnie na obwodnicę, przejechałem miasto dookoła i nagle znalazłem się na drugim końcu. Obrazy, światła migają mi w głowie.
Dlaczego wtedy nie wybiegłem, nie krzyczałem, nie sprowadziłem pomocy! Mogłem ją uratować. Wystarczyło wstać, ruszyć się. Zrobić coś, cokolwiek. Krzyknąć. Zatrąbić.
A ja nie zrobiłem nic. Siedziałem w fotelu i patrzyłem.
Blogusław ma rację. Tak, jestem marnym komediantem, medialną kreaturą. Więcej, jestem śmieciem, tchórzem. To ja ją zabiłem. Mały, śmierdzący tchórz!
Każdy na moim miejscu zachowałby się inaczej. Wstałby, zatrąbił, spłoszył ich. Byłaby uratowana. Muszę o tym mówić, przyznać się do tego, muszę wyznać swoją podłość.
Chcę, żebyście mną pogardzali, pluli na mnie. Waszą ślinę rozsmaruję sobie na twarzy. To i tak będzie mała kara za to, co zrobiłem. Infima species, najgorszy z najgorszych. Król bagna. Zabił przez zaniechanie.
Zabił albo i nie zabił. Kiedy przypomnę sobie, gdzie są zwłoki, czy choćby gdzie ich szukać, wtedy może okazać się, że jestem niewinny. Że to nie ja zrobiłem. Mam nadzieję, że mnie zrozumiecie, wybaczycie mi.