Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Falling Like Leaves - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Format:
EPUB
Data wydania:
23 września 2025
2399 pkt
punktów Virtualo

Falling Like Leaves - ebook

Ellis ma wiele oczekiwań co do ostatniego roku w szkole średniej, ale przeprowadzka z Manhattanu do Bramble Falls w stanie Connecticut nie jest jedną z nich. Jednak po rozstaniu rodziców, to właśnie przeprowadza się wraz ze swoją matką.

Bramble Falls to czarujące małe miasteczko. Podobnie jak lokalny barista Cooper Barnett, niegdyś najlepszy przyjaciel Ellis i chłopak, z którym po raz pierwszy się całowała.

W Bramble Falls odbywa się festiwal Falling Leaves, podczas którego świętuje się wszystko, co związane z jesienią. Festiwal wydaje się sympatycznym wydarzeniem, ale Ellis nie ma czasu, aby towarzyszyć swojej ciotce, a zarazem przewodniczącej festiwalu, w organizacji.

Im dłużej Ellis zostaje w Bramble Falls, tym trudniej jest udawać, że nie zakochuje się w tym mieście i jego mieszkańcach. W miarę jak jej powrót na Manhattan jest coraz bardziej odsuwany w czasie, Ellis jest zmuszona zmierzyć się z tym, czego dokładnie chce od swojej przyszłości — i co to oznacza dla jej teraźniejszości.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8425-629-9
Rozmiar pliku: 3,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Kawior jest obrzydliwy, a kto twierdzi inaczej, ten kłamie.

Przesuwam go jednak w ustach językiem jak wykwintne wino, bo tak kazał mi tata, zanim porzucił mnie w kącie przy sztucznej roślinności i poszedł pogadać z jednym z wielu siwych panów zebranych na tym bankiecie. Gdyby nie była to doroczna gala koncernu Street Media, natychmiast bym wypluła to paskudztwo. Nie mogę jednak przynieść wstydu tacie i stać się „dziewczyną plującą w serwetkę drogim daniem”. Trzymam więc rybie jajeczka w ustach z nadzieją, że się rozpuszczą i nie będę musiała się zmuszać do ich przełknięcia.

Z przodu rozświetlonej sali, pełnej drogich sukni i smokingów, gra niewielka orkiestra. Cztery pary korzystają z hotelowego parkietu, a pozostali uczestnicy albo stoją zatopieni w rozmowie, albo siedzą przy stolikach udekorowanych luksusowymi białymi obrusami i stroikami z orchidei. Dzisiejsza gala służy zarówno świętowaniu dochodowego roku, jak i nawiązywaniu kontaktów z potencjalnymi inwestorami. Każdy, kto cokolwiek znaczy w Nowym Jorku, gdzieś tutaj tańczy, śmieje się i zawiera nowe znajomości z możnymi tego świata.

A ja jestem zwykłą stażystką, która ma to szczęście, że jej tata jest kimś ważnym.

– O, znalazła pani ten rzadki przysmak! – Pan Street zaskakuje mnie, gdy nagle zjawia się u mojego boku. Wskazuje głową łyżeczkę w mojej dłoni. Nie ma opcji, żebym obraziła gospodarza tej imprezy, a przy tym dyrektora generalnego i założyciela tego całego medialnego konsorcjum, więc przełykam tę paskudną ikrę i posyłam mu promienny uśmiech. A przynajmniej się staram.

– To prawda. Są pyszne! – kłamię, próbując powstrzymać odruch wymiotny.

– Podobno powinno się je przyciskać językiem do podniebienia, żeby w pełni docenić maślany smak i wyjątkową konsystencję – ciągnie pan Street, kręcąc głową. – Osobiście jednak nigdy nie rozumiałem, jak to może komukolwiek smakować. Rzecz gustu, jak sądzę.

To chyba jakieś żarty.

Wychodzi na to, że mogłam z nim powymieniać kąśliwe uwagi na temat tego ohydztwa i zauważyć, że pewnie wszyscy tu zebrani tylko udają, że są wielbicielami kawioru. Tymczasem sama okazałam się hipokrytką.

Zmarnowana szansa nawiązania głębszego kontaktu.

– Jak się pani podoba na stażu? – pyta pan Street, a w jego miłych brązowych oczach i postępującej łysinie odbija się światło z kryształowych żyrandoli.

– Jest wspaniale – odpowiadam. – Bardzo dużo się uczę.

To tylko w połowie prawda. Nie jest łatwo się czegoś nauczyć od dziennikarzy niższego szczebla, kiedy się dorastało jako córka Brada Mitchella, prezesa koncernu. Gdy miałam pięć lat, dowiadywałam się od taty, czym jest etyka zawodu i dbanie o anonimowość źródeł. A choć dopiero w te wakacje oficjalnie jestem na stażu, przez poprzednie dwa lata spędzałam tu z tatą w wakacje mnóstwo czasu i widziałam, jak działa firma, jak przeprowadza się wywiady, jak się pisze porywające artykuły oraz jak należy rozpoznawać i neutralizować stronniczość. Tata mówi, że mam dziennikarstwo we krwi i że pewnego dnia, gdy on przejdzie na emeryturę, zajmę jego miejsce. Potrzebne mi tylko solidne doświadczenie i odpowiednie kontakty.

Innymi słowy, znajomości z takimi ludźmi jak pan Street.

– To cudownie. – Mężczyzna upija łyk szampana. – Czy któreś z zadań szczególnie panią zafascynowało?

Najlepiej się bawiłam, towarzysząc reporterce wysłanej na pokaz mody, ale dobrze wiem, że nie powinnam się do tego nie przyznawać.

– Wspaniale było zagłębić się w sprawy międzynarodowe. Relacjonowanie wyborów do parlamentu europejskiego oraz sytuacji w Ukrainie naprawdę pomogło mi wiele zrozumieć.

– Rzeczywiście, pani tata wspominał, że interesuje panią sytuacja na świecie. Wie pani, że sam zaczynałem jako korespondent zagraniczny?

Wiem to oczywiście, bo dobra dziennikarka jest zawsze przygotowana.

– Wow, nie miałam pojęcia – mówię, nachylając się w jego stronę, by okazać zainteresowanie. – Może ma pan jakieś anegdotki z tamtych czasów? Lub dobre rady dla początkujących?

– Ellis, nie możesz zająć Edwardowi całego wieczoru. – Słyszę za plecami głos taty, który kładzie mi dłoń na ramieniu. – Jako gospodarz musi pogawędzić jeszcze z wieloma innymi gośćmi.

Pan Street zaśmiewa się pod nosem.

– To niestety prawda, ale może umówilibyśmy się w przyszłym tygodniu na wspólny lunch? – proponuje.

– Byłoby cudownie – odpowiadam.

– Brad, sprawdź u Anity, kiedy mam wolne w kalendarzu, i jakoś się umówcie. Coś mi podpowiada, że twoja córka zajdzie daleko. Po prostu bije od niej pasja – mówi pan Street, patrząc na mnie z szerokim uśmiechem. – Proszę nałożyć sobie jeszcze kawioru, zanim cały zniknie, panno Mitchell.

Odchodzi w stronę grupki ważniaków pogrążonych w ożywionej rozmowie, a tata zwraca się do mnie. Jego uśmiech profesjonalisty przeobraża się w uśmiech ojcowski – to subtelna różnica, dla wszystkich poza mną pewnie nie do wychwycenia. Mierzy wzrokiem moją koszulę i jego uśmiech znika.

– Czy to… twoje dzieło? – Każde z tych słów wibruje rozczarowaniem.

Pociągam nerwowo za brzeg obcisłego topu z odkrytymi plecami, który uszyłam ze starej koszuli. W zestawie z jedwabną spódnicą do ziemi oraz jedną z ozdobnych maminych broszek z kameą można to uznać za strój wieczorowy, chociaż tata najwyraźniej sądzi inaczej.

– Owszem – potwierdzam, żałując, że nie włożyłam czegoś bardziej banalnego.

– Cóż, mimo wszystko zrobiłaś chyba dobre wrażenie.

Wzruszam ramionami.

– W sumie nie mówiłam za dużo.

– Ale wspomniałaś o sprawach międzynarodowych, tak jak ci radziłem?

– Tak.

– Zuch dziewczyna! – Tata puszcza do mnie oko. – Umówię ten lunch na poniedziałek. – Wskazuje dyskretnie kształtną blondynkę po trzydziestce w olśniewającej złotej sukni. – Może teraz pójdziesz się zapoznać z Catherine Howe? To producentka wykonawcza z WorldNet Studios.

Uwagę taty przyciąga grupka starszych facetów po drugiej stronie sali, więc na jego twarz wraca uśmiech profesjonalisty i znów zostaję sama w kącie.

W mojej torebce wibruje telefon, więc choć wiem, że nie powinnam, wyjmuję go, żeby sprawdzić, kto do mnie napisał.

Fern Smakoszka: Daj już spokój z tym nudziarstwem. Impra u mnie! Jest Jordan. ;)

Chowam telefon do torebki i wzdycham. Chętnie bym porzuciła tę sztywną galę i dla odmiany posiedziała trochę ze znajomymi. Chciałabym pokazać swój dzisiejszy strój komuś, kto by docenił, że wyglądam szałowo. Jeśli jednak mam się dostać na Uniwersytet Columbia, a potem mieć zapewnioną pracę w koncernie Street Media, muszę się starać. Nie mam czasu na imprezki czy chłopaków. A ostatnio również dla swojej najlepszej przyjaciółki.

Ściągam więc łopatki, ignoruję ból w stopach i ruszam w stronę Catherine Howe, żeby się jej przedstawić.

*

W świetle sączącym się łagodnie przez okno pokoju leżę na brzuchu na łóżku i gapię się na dość onieśmielający uniwersytecki wniosek aplikacyjny. Z ulicy dochodzi wiecznie ta sama miejska ścieżka dźwiękowa: trąbienie klaksonów, krzyki ekipy budowlanej, wycie syren, gruchanie gołębi. Z niepokojem gromadzącym się gdzieś w przestrzeni między żebrami zaczynam wypełniać rubrykę „dane kontaktowe” – dotarłam już nieco dalej niż przy poprzednim podejściu.

Chyba bardziej się denerwuję tymi studiami, niż przypuszczałam.

Przechodzę do następnej rubryki i natychmiast zanurzam twarz w miękkiej białej kołdrze. Nie wiem, dlaczego to takie stresujące. Przecież właśnie tego chcę – dostać się na te studia.

Znów unoszę głowę, a mój wzrok pada na drugą otwartą kartę na ekranie: to strona Fashion Institute of Technology. W zeszłym roku miałam fakultet z zarządzania sektorem mody, a nauczycielka zaproponowała, żebym spojrzała na program tego instytutu. Uważała, że mam smykałkę do takich spraw. To oczywiście nie mieści się w moim planie życiowym. Zgadzam się z tatą, że dziennikarstwo to znacznie bardziej owocna ścieżka kariery, no i całe życie pracuję na to, żeby się dostać na Columbię. Co jednak szkodzi zerknąć na proces rekrutacyjny tamtego instytutu, tak tylko, żeby zobaczyć, jak to wygląda…

Nie, wcale nie chodzi o to, że nie mogę się zabrać za ten właściwy wniosek.

Strona instytutu się ładuje, a gdy klikam zakładkę „rekrutacja”, zalewa mnie fala spokoju, pewnie dlatego, że nie czuję tu ciężaru całej swojej przyszłości ani związanej z nią presji.

Patrzę na temat wymaganego eseju: „Opowiedz, dlaczego interesujesz się modą. Uwzględnij swoje doświadczenia i inspiracje”. Nagle słyszę pukanie do drzwi.

– Proszę!

Klikam okienko „Wymagane portfolio”, gdy drzwi otwiera tata. Ma zmęczone oczy i jest przygarbiony – wygląda całkiem inaczej niż wczoraj na bankiecie. Podchodzi do łóżka i na nim siada.

– Co tam? – pytam. – Wszystko w porządku?

– Twoja mama… – Tata przerywa, patrzy na ekran mojego komputera i ściąga brwi. Żołądek mi się ściska. – Co ty oglądasz? Chyba już o tym rozmawialiśmy.

– Oczywiście. – Zamykam laptopa. – To nic takiego.

– Ellis, masz smykałkę do projektowania ubrań, ale doszliśmy chyba do wniosku, że to tylko dodatkowa okoliczność, o której możesz wspomnieć we wniosku, żeby przekonać komisję o swoich różnorodnych zainteresowaniach.

– Wiem, tak tylko sobie zerknęłam. Uznałam, że nie zaszkodzi złożyć też wniosek do tego instytutu, tak na wszelki wypadek, gdyby coś nie wyszło. Każdy ma jakąś szkołę drugiego wyboru.

– Aha. – Tata bez przekonania kiwa głową. – No dobrze, nie zapominaj tylko, jaki masz cel. Nie pozwól, żeby drobne pasje odciągnęły twoją uwagę od tego, co naprawdę ważne. Jeśli chcesz odnieść sukces, musisz być wytrwała i uważna.

– Wiem, tato. Zaczęłam już wypełniać wniosek rekrutacyjny na Columbię. Nic się nie martw.

No dobra, na razie wpisałam imię, nazwisko i adres.

– Świetnie. Słuchaj, zajrzałem tu, żeby ci powiedzieć, że musimy z tobą porozmawiać. – Wstaje i pociera kark. – Mama czeka na nas w salonie.

Coś jest nie tak.

– Okej…

Zostawiam komputer na łóżku i idę za tatą do salonu. Mama siedzi sztywno na szarej skórzanej kanapie, wyłamuje palce i patrzy w podłogę. Jasne włosy związała w niedbały koczek. Ma ciemne worki pod oczami, zupełnie jak tata. W mojej głowie rozbrzmiewa sygnał alarmowy.

Mama podnosi wzrok, gdy siadam obok niej.

– Dzień dobry, skarbie.

– Dzień dobry. – Zerkam na tatę, który gapi się na ścianę nad moją głową. – Co się dzieje?

– No cóż – zaczyna mama. – Chcieliśmy z tobą porozmawiać. Na pewno zauważyłaś, że ostatnio między mną a twoim tatą bywało trochę…

– Burzliwie? – podpowiadam.

– Właśnie. Burzliwie. Nie jest łatwo o tym mówić, ale… postanowiliśmy trochę od siebie odpocząć.

W moim ciele zaczyna wzbierać panika.

– Rozwodzicie się?

– Nie – odpowiada prędko tata.

Mama posyła mu gniewne spojrzenie, a potem znów kieruje wzrok na mnie.

– Nie ma co się spieszyć.

Kręcę głową.

– No dobra, wiem, że sporo się kłóciliście, ale nie możecie jakoś się dogadać?

– Nie możemy. Nie tym razem – oświadcza mama. – Na szczęście twoja ciocia Naomi ma trochę miejsca w domu i myślę, że okresowa rozłąka dobrze nam wszystkim zrobi.

Patrzę na tatę z nadzieją, że zaprotestuje. Zaproponuje jakieś inne rozwiązanie. Przecież zawsze jakieś ma.

On jednak dalej wpatruje się w ścianę i tylko porusza nerwowo szczęką.

– Tato? Powiedz coś. Zrób coś!

– Tu nie ma nic do zrobienia, Ellis. Decyzja została podjęta – mówi w końcu tata, patrząc mi w oczy. Twarz ma nieogoloną, a jego włosy wyglądają tak, jakby już ze sto razy przeczesał je dłonią. Wydaje się całkiem zrezygnowany.

– Taka rozłąka nie będzie łatwa dla nikogo z nas, ale jakoś sobie poradzimy – zapewnia mama ze słabym uśmiechem.

– Na jak długo wyjedziesz? – pytam.

Mama nieco szerzej otwiera oczy, jakby coś sobie uświadomiła.

– Och… Cóż, ty pojedziesz ze mną.

– Co? Nie ma mowy! W tym tygodniu zaczyna się szkoła!

– Przez pewien czas będziesz chodzić do szkoły w Bramble Falls. Wrócimy na Święto Dziękczynienia.

– Nie ma opcji! Nie chcę zmieniać szkoły. Tato, powiedz coś!

Tata trzyma się za grzbiet nosa.

– Ellis, tak jak mówiłem, decyzja została podjęta. Słyszałaś, co powiedziała twoja mama.

Wstaję i góruję teraz nad mamą, która siedzi z ciasno zasznurowanymi ustami i unika mojego wzroku.

– Nigdzie nie wyjeżdżam, a już na pewno nie do jakiejś dziury w Connecticut! Nie możecie mnie zmusić do porzucenia szkoły i przyjaciół w ostatnim roku liceum! A co z moimi zobowiązaniami? Jestem wolontariuszką w domu opieki, trzy razy w tygodniu odbywam staż w koncernie Street Media, a w tym roku wreszcie zostałam redaktorką naczelną gazetki szkolnej! Przykro mi, ale nie. Nie wyjadę. Muszę tu zostać, jeśli mam się dostać na uniwersytet. Nie mogłabym mieszkać z tatą?

Mama wreszcie podnosi na mnie wzrok, wyraz twarzy ma zacięty i nieodgadniony.

– To nie podlega dyskusji. – Wstaje. – Wyjeżdżamy jutro z samego rana, więc zacznij się pakować.

– Co?! Nie mogę się nawet pożegnać z Fern ani uprzedzić ludzi, że wszystko rzucam? W przyszłym tygodniu miałam się spotkać na lunchu z panem Streetem. Mamo, proszę, nie rób mi tego!

Serce wali mi jak oszalałe, a oczy zachodzą łzami. Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę.

– Nie możesz niestety zostać. – Mama jest nieugięta, choć oczy jej się szklą. – Przykro mi.

Odwracam się do niej plecami.

– Tato, proszę – błagam. Podchodzę do niego i mrugam intensywnie, próbując powstrzymać łzy.

Tata przyciąga mnie do siebie i całuje w czubek głowy.

– To tylko na jakiś czas, Ellis. Staż będzie tu na ciebie czekał. Jestem pewien, że pan Street chętnie spotka się z tobą na lunchu po twoim powrocie.

Wyrywam się z jego objęć i kręcę głową z niedowierzaniem. Jak może na coś takiego pozwolić?

Zaciskam zęby i patrzę to na jedno z rodziców, to na drugie.

– Nienawidzę was za to, że mi to robicie!

– Ellis…

Żeby nie słuchać bzdurnych argumentów mamy, idę wściekła do swojego pokoju, tupiąc bosymi stopami po drewnianej podłodze. Trzaskam drzwiami i podchodzę do okna, gdzie wreszcie mogę pozwolić, by łzy poleciały mi po policzkach.

Na zewnątrz miasto zalane jest słońcem. Ludzie załatwiają swoje sobotnie sprawy, jakby świat wcale się nie zawalił i nie stanął w płomieniach. Jakby nie wywrócono mi właśnie życia do góry nogami. Jakby w jednej chwili nie zniszczono mojej przyszłości.

Zanim poszłam do liceum, w każde wakacje odwiedzałam z rodzicami ciocię Naomi i kuzynkę Sloane. Wiem doskonale, czego się spodziewać.

Wiem doskonale, że Bramble Falls w stanie Connecticut nie ma mi nic do zaoferowania.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij