- W empik go
FarMagia - ebook
FarMagia - ebook
Farmagia – magiczny azyl dla niezwykłych stworzeń – powraca! Smoki, chimery, pegazy i inne mityczne zwierzęta to stali bywalcy tej zaczarowanej farmy, szukający wytchnienia i pomocy Opiekunki o złotym sercu.
Druga część fascynującej serii opowiada o dalszych przygodach Tereski, która swoją dobrocią i troskliwością ujarzmia najdziwniejsze stwory i największe smoki. Nawet olbrzymi Terius, który jednym kłapnięciem paszczy potrafi odgryźć głowę hydrze, przy Opiekunce zamienia się w przymilnego pupilka. Codzienne obowiązki związane z pracą na farmie przeplatają się z niebezpiecznymi przygodami. Gdy się jest Opiekunem magicznych stworzeń, nietrudno wpaść w prawdziwe tarapaty. Na szczęście Tereska zawsze może liczyć na pomoc swojego najlepszego przyjaciela, Jonatana. Jakie przygody czekają na nich tym razem?
Magdalena Jasny
grafik, ilustrator, a od niedawna pisarka. Przez wiele lat współpracowała z redakcją dziecięcą TVP. Była Panią Kredką w „Ciuchci”, domisią Magdą w „Domisiach” i po prostu Magdą w programie Mama i ja. Popularyzowała tam zabawy pobudzające kreatywność i twórcze myślenie. Z niesłabnącą energią zajmuje się twórczością dla dzieci. Ilustruje książki („Przygody Wiercipiętka”, „Bajki Misia i Margolci” i wiele innych). Tworzy też gry planszowe, rebusy, łamigłówki, kolorowanki, labirynty itp. do czasopism dziecięcych.
„FarMagię” napisała dla swojej córeczki – Tereski. To ona była pierwowzorem głównej bohaterki książki, choć tak naprawdę może nią być każda dziewczynka kochająca zwierzęta.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8219-476-0 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wyobraź sobie magiczną farmę pełną fantastycznych zwierząt i niezwykłych istot, znanych z baśni i legend.
Wyobraź sobie, że pod tą farmą kryje się tajemny labirynt z kilometrami kamiennych korytarzy, krzyżujących się, rozwidlających i wijących we wszystkie strony…
I wreszcie wyobraź sobie, że w tym labiryncie znajdujesz bezcenny skarb!
Brzmi fantastycznie, prawda? Tak się wydaje… Niestety, zdobycie skarbu to zazwyczaj początek poważnych kłopotów.
Jonatan przekonał się o tym jakiś czas temu, w bardzo bolesny sposób. Odkrył olbrzymie skupisko szmaragdów w podziemiach Farmagii. Niesamowicie przejęty, ostrożnie odkuwał drogocenne klejnoty od skalnej ściany i wpychał je do plecaka. Niestety, wkrótce ogarnęła go gorączka złota, dobrze znana wszystkim łowcom skarbów. Zaczął wyrąbywać kamienie z tak dziką siłą i niecierpliwością, że zanadto osłabił strop tunelu i wywołał prawdziwą lawinę… Wielkie głazy i ziemia zasypały go niemal zupełnie.
To prawdziwy cud, że przeżył wtedy… Chociaż paskudnie poharatał nogę i w szpitalu wsadzono mu ją w gips. Został unieruchomiony na prawie dwa miesiące! A potem jeszcze utykał przez jakiś czas, dopóki (dzięki treningowi) nie rozciągnął zesztywniałych mięśni i stawów.
Przez ten nieszczęśliwy wypadek musiał porzucić wielki stos szmaragdów. Bezustannie zanudzał swoją przyjaciółkę, Tereskę, opisami niezwykłych okazów, zostawionych w labiryncie… Nie mógł się doczekać powrotu do kopalni.
I właśnie dzisiaj, nareszcie, spełniał swoje marzenie. Towarzyszyła mu elfijka Eliana. Chciała mieć pewność, że tym razem chłopak nie napyta sobie biedy. Razem przemierzali mroczne korytarze, z trudem odnajdując właściwą drogę.
Wielki plecak, wypchany bezcennymi klejnotami, leżał sobie jak gdyby nigdy nic, tuż obok zawalonej ściany. Jonatan wzdrygnął się na wspomnienie długich godzin spędzonych tutaj w ciemności, pod skalnym osuwiskiem…
Szybko doszedł do siebie i energicznie zarzucił plecak na ramię. Aż się zatoczył pod ogromnym ciężarem, ale nic to, da radę! Nie zostawi tutaj ani jednego szmaragdu. Nie po raz drugi!!!
Dumny i szczęśliwy, z determinacją taszczył swój zbiór, a Eliana leciała przed nim, oświetlając drogę do Farmagii. W końcu dotarli na miejsce. Chłopak wspiął się mozolnie po rozchwierutanej drabince i przez klapę w podłodze wlazł do przestronnej pracowni wyposażonej w kaflowy piec, wiekowy sekretarzyk i liczne półki pełne najrozmaitszych medykamentów.
Czekająca w izbie Tereska odetchnęła z ulgą.
Dziewczynka jakiś czas temu została Opiekunką Farmagii. Elfy bezceremonialnie zrzuciły na nią obowiązek uzdrawiania magicznych stworzeń. Na początku bała się okropnie, że nie zdoła żadnego z nich wyleczyć, ale teraz (dzięki pamiętnikom poprzednich Opiekunek) potrafiła zadbać o każde czarodziejskie zwierzę, począwszy od łagodnych jednorożców i poczciwych baku, a skończywszy na krwiożerczych chimerach… Nie wspominając już o tym, że matkowała potężnemu smokowi, Teriusowi. Jonatan bardzo ją wspierał, jednak jego brawurowe pomysły były czasami okropnie irytujące.
Chłopiec uśmiechnął się triumfalnie do przyjaciółki, wyminął ją i popędził na łąkę. Wysypał drogocenną zawartość plecaka obok strumienia. Promienie słońca natychmiast zaczęły tańczyć na lśniących fasetkach, odbijając się od nich, połyskując i puszczając dziesiątki świetlistozielonych „zajączków”. Jednak kamienny pył tłumił nieco blask szmaragdów. Jonatan chciał szybko zmyć kurz z klejnotów, by ponapawać się ich pięknem. No i oczywiście pochwalić się skarbem przed Tereską.
Nie zdążył wypłukać nawet jednego kryształu. Gdy zanurzał go w wodzie, ze wszystkich stron zleciały się niewielkie złote smoki, zwabione blaskiem bijącym od bezcennej sterty. Opadły ją jak stado srok. W dzikim tumulcie rozgrabiały klejnoty, wyrywając je sobie nawzajem i walcząc zaciekle o największe bryłki.
Jonatan, po krótkiej chwili oniemiałego zaskoczenia, rzucił się na ratunek. Zakrył własnym ciałem nędzne resztki skarbu i usiłował schować je pod bluzą. Nie na wiele się to zdało. Gadziny wpychały łapy i pyski w każdy najmniejszy zakamarek i błyskawicznie wyłuskiwały szmaragdy.
Opiekunka, zaalarmowana gniewnymi wrzaskami chłopaka i wojowniczymi gwizdami smoków, wyjrzała z pracowni. Na moment zastygła ze zdumienia, lecz prędko doszła do siebie i pognała nad strumień. Niestety, gdy dotarła do przyjaciela, po zielonych kryształach nie było już śladu.
Jonatan podniósł się z ziemi, złorzecząc najgorszymi słowy. Został mu jeden jedyny klejnot, wcale nie najcenniejszy. Ściskał go w garści, gdy jaszczury rozpoczęły nalot i nie wypuścił podczas walki. Złote potworki, które zdążyły już gdzieś zakamuflować poprzednie łupy, przypuściły atak na ten ostatni szmaragd. Pikowały, celując w chłopca, a on oganiał się od nich ze złością.
– Wynocha!!! Parszywi złodzieje! – ryczał, wymachując wściekle rękami.
To tylko zachęciło smoki do dalszych prób. Jedne siadały mu na ramionach, inne na głowie, a jeszcze inne usiłowały odgryźć pięść trzymającą kryształ.
Tereska krzyknęła groźnie, przywołując je do porządku.
Wszystkie mityczne stworzenia odwiedzające Farmagię czuły przed nią respekt, bo przecież była Opiekunką. Najważniejszą osobą. Pielęgnowała je, gdy były chore, i wspierała w potrzebie. Dlatego udało jej się pohamować gady. Przestały atakować Jonatana, lecz wciąż krążyły nad nim, wypatrując okazji do grabieży.
– Macie natychmiast oddać wszystkie klejnoty!!! – zawołała dziewczynka.
Odpowiedział jej chóralny świergot, podejrzanie przypominający szyderczy śmiech.
– Nie żartuję! Cały skarb ma się znaleźć tutaj z powrotem, bo pożałujecie – dodała, chociaż przeczuwała, że bezczelne jaszczury jej nie posłuchają. Bo w końcu czym mogła im zagrozić? Że nie będzie ich leczyć? Że ich nie opatrzy, gdy się zranią? Doskonale wiedziała, że nie umiałaby odmówić im pomocy… Co gorsza, smoki też to wiedziały i nie przejmowały się czczymi pogróżkami. Jednak zabawa znudziła je w końcu, więc jeden po drugim opuściły łąkę, rezygnując z dalszego polowania.
Jonatan, czerwony ze złości, z trudem zachowywał milczenie. Wiedział, że gdy tylko otworzy usta, znowu zacznie przeklinać. A znał mnóstwo niecenzuralnych słów, właściwie zbyt wiele. I nie chciał, żeby przyjaciółka dowiedziała się, ile ich jest…
Nie mógł jednak odżałować utraconych szmaragdów. Tyle wysiłku włożył w zdobycie tych klejnotów. Tak się naczekał, żeby wreszcie dobrać się do nich… Już planował, co sobie za nie kupi, wymyślił nawet ekstraprezent dla Tereski. A teraz może tylko ubolewać, że w taki głupi sposób wszystko stracił. „A w ogóle do czego tym potworkom potrzebne są moje skarby?” – pomyślał.
– Naprawdę nie mam pojęcia – odparła Opiekunka. Najwyraźniej bezwiednie wypowiedział pytanie na głos.
– Wszystkie smoki kolekcjonują kosztowności – wyjaśniła Eliana. – Budują sobie z nich legowiska.
– No, super! – prychnął Jonatan. – Z pewnością bardzo im wygodnie spać na stercie kamieni. Nie dość, że są wredne, to jeszcze głupie…
– Duże, królewskie smoki, takie jak Terius, zbierają tylko oszlifowane klejnoty i biżuterię. Są bardzo wybredne – poinformował elf Abanto. – Ale tym małym sykofantom nie przeszkadza wyboiste podłoże. Zgarniają każdą błyskotkę, jaka wpadnie im w łapy. Chcą mieć ogromne góry kosztowności, w których mogłyby się zakopać i odpoczywać bezpiecznie.
– Zapewne wielkością zbiorów rekompensują sobie niski wzrost – mruknęła z pogardą elfijka Frida.
Okazało się, że elfy przez cały czas obserwowały rozpaczliwą walkę Jonatana, chociaż oczywiście nikt ich nie widział. Duszki te bowiem potrafią przybrać barwy otoczenia, prawie tak jak kameleony. Tylko bardzo wprawne oko zdoła je wtedy wypatrzyć. Tereska już od dawna nie miała z tym problemu, jeśli skupiła się odpowiednio. Jonatan też radził sobie coraz lepiej. Z łatwością dostrzegał przemieszczające się elfy, znikały mu z oczu tylko wtedy, gdy zastygały bez ruchu.
– A nie wiecie przypadkiem, gdzie są gniazda tych złodziejaszków? – zapytał z nadzieją.
– Nie, nie! Nie!!! – krzyknęła przerażona Eliana. – Nawet jeśli wiemy, to nie powiemy! Rozerwą cię na strzępy, jeśli cokolwiek im zabierzesz. Nie wolno okradać sykofantów!
– Jeszcze nie wiadomo, kto kogo rozerwie… – syknął wojowniczo chłopak.
Elfijka podfrunęła do niego. Przepadała za Jonatanem, który okazał jej dużo serca w przeszłości. Nie chciała, żeby ktoś go skrzywdził.
– Proszę, nie szukaj ich – wyszeptała błagalnie. – To krwiożercze i mściwe stwory. Nie pozwolą sobie niczego zabrać. Znajdą cię choćby na końcu świata i rozszarpią… Zobacz, co już z tobą zrobiły!
Chłopiec dopiero w tej chwili poczuł ból i pieczenie. Ze zdumieniem przyjrzał się podartej bluzie i pokaleczonym nadgarstkom. Na klatce piersiowej, ramionach, plecach i brzuchu również miał podłużne zadrapania i ślady po zębach. Wcześniej był tak przejęty walką i utratą klejnotów, że nie zauważył, jak bardzo jest poraniony. Ale teraz… aż jęknął.
Opiekunka bez słowa chwyciła przyjaciela pod łokieć i zaprowadziła do pracowni. Ściągnęła z niego zniszczony ciuch i zabrała się do odkażania obrażeń. Na szczęście rany, choć liczne, nie były głębokie. Wystarczyło przemyć je wodą utlenioną i opatrzyć. Delikatnie zabandażowała tors i nadgarstki Jonatana. Niestety bluza nadawała się tylko na śmietnik.
– Jak to dobrze, że wczoraj przeniosłeś furtkę – powiedziała, oglądając krytycznie poszatkowany łach. – To był genialny pomysł, żeby zamontować ją obok pracowni. Nie mam pojęcia, dlaczego wcześniej była po drugiej stronie strumienia… Za to teraz mamy tylko dwa kroki do mojego pokoju. Znajdę ci jakieś ubranie, żebyś nie ganiał półnagi po mieście.
– Dzięki! W tych bandażach zanadto przypominam mumię egipską. Jeszcze by mnie kto zawlókł do muzeum… – uśmiechnął się chłopak. – A swoją drogą ten, kto stworzył Farmagię, chyba w ogóle nie myślał. Wszystkie chaty są tu porozrzucane bez ładu i składu…
Tereska wzruszyła ramionami. Nie przeszkadzało jej osobliwe rozmieszczenie budynków. Uwielbiała Farmagię taką, jaka jest, a drobne dziwactwa i niedogodności tylko dodawały jej uroku.
Chociaż trzeba przyznać, że nowa furtka sprawdziła się doskonale. Ustały kłopoty z ciągłym poszukiwaniem bezpiecznego przejścia, przez które mogli bez obaw dostać się na farmę. Wprawdzie magiczny lodowy klucz, który Opiekunka otrzymała od elfów, sprawiał, że każde drzwi mogły się stać bramą do Farmagii, ale zawsze ktoś mógłby ich podpatrzyć i zaatakować. Tak jak w ubiegłe wakacje, gdy prawie straciła czarodziejski wytrych przez pazerność pewnego łowcy.
Dziewczynka odłożyła zbędne opatrunki na półkę, uporządkowała pracownię i skierowała się do wyjścia. Jonatan podążył za nią. Ocalały klejnot wsadził do kieszeni spodni i sprawdzał co chwila, czy go nie zgubił. Po drodze rozglądał się bacznie, wypatrując złocistych gadów. Był gotów bronić swojego ostatniego szmaragdu do utraty tchu… Jednak smoki już się nie pojawiły. Bez przeszkód przeszli przez furtkę prosto do pokoju Tereski.
Opiekunka wygrzebała z szafy swój największy i najbardziej porozciągany sweter. Był tylko trochę za mały na Jonatana. Chłopak powinien dotrzeć w nim do domu, nie budząc niepotrzebnej sensacji. Wprawdzie było zdumiewająco ciepło jak na koniec października, ale z pewnością nie aż tak, żeby paradować po ulicy bez okrycia.
Jonatan wcale nie palił się do wyjścia. Usiadł ciężko na kanapie i ukrył twarz w dłoniach. Dziewczynka doskonale wiedziała, co mu jest. Aż za często wysłuchiwała opowieści o wspaniałych znaleziskach… O tym, jak trudno było wydobyć je z litej skały… I o tym, że tuż przed zawaleniem stropu zobaczył kryształową „szczotkę” wielkości kalafiora… Została pogrzebana pod hałdą kamieni. Chłopiec przez całe dwa miesiące żył wspomnieniem swojej wyprawy do labiryntu… Czy w ogóle zdoła pogodzić się z utratą skarbu? Jeśli nawet, to nieprędko dojdzie do siebie.
Przysiadła obok przyjaciela. Próbowała go jakoś pocieszyć, ale nie umiała znaleźć odpowiednich słów. Tym bardziej, że przedtem ogromnie się bała, iż stos szmaragdów zanadto zainteresuje jakiegoś jubilera czy innego złotnika. Nie chciała mieć kolejnego chciwego prześladowcy na karku. W gruncie rzeczy, gdyby nie rozpacz Jonatana, byłaby bardzo zadowolona z takiego obrotu wypadków.
Chciała go objąć, czy choćby pogłaskać, ale bała się, że urazi pokaleczoną skórę. W końcu tylko poklepała przyjaciela po kolanie, zdając sobie sprawę, jak żałosna jest ta pociecha.
– Wiesz… – zaczęła z wahaniem. – Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Mam wrażenie, że los w jakiś sposób wynagrodzi ci tę stratę…
Jonatan żachnął się z oburzeniem.
– Żartujesz sobie? – warknął. – Niby co miałoby mi zastąpić stertę klejnotów!!!?
– Nie wiem… Są rzeczy cenniejsze od…
– Idę do domu – uciął. – Może po drodze znajdę worek pełen złota. Z pewnością będzie cenniejszy od szmaragdów…
Wyszedł, trzaskając drzwiami.NIESPODZIANKA
Spotkali się następnego dnia w szkole. Wprawdzie Jonatan przeprosił Tereskę za swoje wczorajsze zachowanie, ale wciąż był rozdrażniony i prawie tak złośliwy jak za dawnych czasów, kiedy jeszcze się nie przyjaźnili. Klasowi prześmiewcy, którzy od początku roku szkolnego drwili sobie z ich nagłej zażyłości, teraz zaczęli rzucać zgryźliwe uwagi o rychłym końcu „wielkiej miłości”.
Ku ogromnej uldze dziewczynki, Jonatan zbył te docinki lekceważącym wzruszeniem ramion i wreszcie przestał się boczyć. Przecież wiedział, że przyjaciółka w niczym nie przyczyniła się do jego porażki. Po prostu miał w sobie tyle goryczy, że musiał ją na kogoś wylać. Oczywiście to nie było w porządku, że padło na Tereskę. Postanowił, choć z trudem, odpuścić sobie wreszcie ten skarb… Łatwo przyszło, łatwo poszło… Choć tak naprawdę ani jedno, ani drugie nie było łatwe.
Wszystkie te rozważania snuł na lekcji historii i z tego powodu oberwał jedynkę. Nie potrafił odpowiedzieć na pytanie nauczycielki. Szczerze mówiąc, był tak zamyślony, że w ogóle nie usłyszał tego pytania. Naganną ocenę skomentował nonszalanckim prychnięciem, za co otrzymał dodatkowy minus.
Na przerwie podszedł do przyjaciółki.
– Idziemy dzisiaj na farmę? – zapytał szeptem. – Obiecuję, że już słowem nie wspomnę o szmaragdach.
– Dobra! – ucieszyła się Tereska. – Ja naprawdę rozumiem, że ci ciężko. Tylko że nie umiem nic na to poradzić…
– Spoko, nie mówmy już o tym.
Zaraz po lekcjach pobiegli do domu Tereski. Dziewczynka zdjęła z szyi magiczny klucz wiszący na cieniutkim łańcuszku i otworzyła nim drzwi swojego pokoju. Przeszli przez nie prosto do Farmagii.
Elfy, ogromnie przejęte, czekały niecierpliwie na Opiekunkę, fruwając dookoła furtki. Gdy tylko się pojawiła, zaczęły krzyczeć jeden przez drugiego.
– Chimera przylazła! – poinformował zdenerwowany Abanto.
– Przywlokła się raczej… – sprostował Emanuel.
– Jest bardzo chora!!! – wrzasnęła Frida.
– Leży na sianie i nawet nie ryczy – dodał ktoś.
– W ogóle się nie rusza!
– Ledwo dyszy!!!
Natychmiast popędzili do stajni. Tereska już od jakiegoś czasu niepokoiła się o chimerę, która coraz rzadziej odwiedzała farmę. Zmieniła się też nie do poznania. Przestała brykać i hasać, była niemrawa i ociężała. Dziewczynka nie umiała ustalić przyczyny tego stanu. W notatnikach poprzednich Opiekunek też nic nie znalazła. Poszła nawet do doktor Kasi (dawnej Opiekunki Farmagii) po poradę, ale lekarka nie mogła postawić diagnozy na odległość, bez zbadania pacjentki. Zaproponowała tylko, żeby regularnie podawać chorej specjalne odżywki wzmacniające organizm. Dała dziewczynce szczegółowy przepis. Tereska zaczęła przyrządzać je w nadziei, że pomogą zwalczyć nieznanego wirusa.
Bestia leżała w swoim boksie, sapiąc ciężko. Wyczuła obecność dzieci, uniosła swoje trzy pyski i zamruczała ospale. Dziewczynka usiadła przy niej, a Jonatan pognał do strumienia po wodę dla pacjentki.
Tereska jeszcze nigdy nie czuła się tak bezradna. Do tej pory zawsze potrafiła pomóc chorym stworzeniom, przybywającym do Farmagii. Ale teraz wyczerpała wszelkie możliwości rozpoznania tajemniczej dolegliwości i nie miała pojęcia, co robić. Mogła tylko gładzić chimerę po łaciatym grzbiecie, przeczesywać pieszczotliwie lwią grzywę pierwszej głowy i tulić kozią mordkę drugiej. Żmijowy łeb omijała, bo jakoś wciąż nie miała do niego zaufania.
Wprawdzie elfy zapewniły Opiekunkę, że jest nietykalna i żadne zwierzę w Farmagii nie zrobi jej krzywdy, ale zawsze może być ten pierwszy raz. A nie miała surowicy zwalczającej jad żmii.
Chłopak wrócił z wiadrem pełnym wody. Zwierzak wstał z trudem, wychłeptał ją łapczywie, po czym znów legł na sianie, wzdychając ciężko.
– Przyniosę jeszcze – zaofiarował się Jonatan, dziwnie podekscytowany.
Tereska tylko kiwnęła głową i powlokła się do pracowni, żeby przygotować kolejną porcję mieszanki wzmacniającej. Dobrze chociaż, że chimera bardzo chętnie ją jadła. No i właściwie nie wyglądała źle, nie było żadnych wyraźnych symptomów jakiejkolwiek choroby, nawet przybrała sporo na wadze… Tylko to niepokojąco senne zachowanie i wyraźne osłabienie…
Wracając do stajni z miską pełną odżywki, rzuciła okiem na przyjaciela. Ze zdumienia stanęła jak wryta. Jonatan często zachowywał się dziwnie, ale teraz już chyba przesadził. Odstawił na bok kubeł z wodą i przemierzał łąkę w kucki, skacząc jak żaba i grzebiąc z entuzjazmem w kępkach trawy. Opiekunka zaciekawiła się przelotnie, co znowu wykombinował. Uznała jednak, że chimera jest teraz najważniejsza. Jeszcze zdąży zapytać chłopaka, po jakie licho uprawia te cudaczne podrygi.
Pacjentka kończyła wylizywać miskę, gdy Jonatan wtaszczył wiadro. Postawił je na ziemi i zbliżył się do Tereski.
– Spójrz, co znalazłem! – Wyciągnął ku niej garść pełną małych, lśniących blaszek.
– Co to jest? Jakieś cekiny?
– Łuski!!! – krzyknął triumfalnie. – Łuski tych małych potworków, które mnie wczoraj okradły! Cała łąka jest nimi usiana. Pewnie pogubiły je podczas walki.
– A po co ci one? – Dziewczynka nie widziała w nich nic ekscytującego.
– Jak to? Przecież są złote!!! Pamiętasz, mówiłaś, że los wynagrodzi mi stratę i proszę! Właśnie wynagrodził…
Chłopiec uśmiechnął się od ucha do ucha, uszczęśliwiony i dumny z siebie. Próbował odtańczyć coś w rodzaju twista, ale przerwał w pół kroku, bo kilka drogocennych krążków wypadło mu z ręki.
Chimera obrzuciła go zdumionym spojrzeniem i jęknęła głucho.
– Opanuj się – syknęła Tereska. – Irytujesz ją. Lepiej idź sobie dalej zbierać łuski. Ja tu jeszcze trochę posiedzę… Potem pogadamy.
Jonatan na paluszkach wyszedł z boksu i pogalopował nad strumień.
Opiekunka czuwała przy chorej bestii aż do wieczora. Głaskała ją delikatnie i nuciła monotonnie. Opuściła stajnię dopiero wtedy, gdy chimera usnęła. Chłopiec zdążył przez ten czas uzbierać pełne kieszenie łusek. Tereska z dezaprobatą pokręciła głową.
– Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że to nie jest prawdziwe złoto – zagadnęła. – To zwyczajne łuski, takie same jak u ryb. Tylko kolor mają złoty…
– Co ty tam wiesz? – zaprotestował. – Myślisz, że nie umiem odróżnić metalu od… niemetalu? Zresztą sama zobacz!
Wsypał jej do ręki kilkanaście lśniących płytek. Rzeczywiście nie przypominały normalnych łusek. Były gładkie, zimne w dotyku i zdumiewająco ciężkie jak na tak małe drobinki. Teraz już nie była taka pewna swego.
– Hmmm… Masz rację, to może być jakiś metal. Ale czy złoto? Nie mam pojęcia. Sam kolor jeszcze o niczym nie świadczy.
– No cóż, słuszna uwaga – przytaknął skonsternowany Jonatan. – Ale nie bardzo wiem, jak to sprawdzić.
– Może zapytaj swojego ulubionego nauczyciela – zaproponowała Opiekunka.
W tym roku rozpoczęli naukę geografii, która z miejsca stała się ukochanym przedmiotem Jonatana. Zapewne dlatego, że nowy nauczyciel przyniósł na pierwsze zajęcia ogromny zbiór kwarcytów, kryształów i innych minerałów. Przez całą godzinę opowiadał o nich i o niezwykłych procesach zachodzących pod powierzchnią naszej planety. O tym, jak powstawały te cuda. Wyjaśniał, czym się różnią i dlaczego jedne są cenne, a inne nie.
Podekscytowany chłopak udzielał się na tej lekcji jak nigdy. Zadawał dziesiątki pytań, daleko wykraczających poza program geografii. Na każde z nich otrzymywał odpowiedź. Okazało się, że pan Krzemieniecki pasjonuje się geologią, szlachetnymi kamieniami i kruszcami. Z przyjemnością zaspokajał ciekawość dociekliwego ucznia. A przy okazji zapałał szczerą sympatią do tak rozgarniętego i żądnego wiedzy chłopca. Jak potem skomentowała Tereska, trafił swój na swego.
– Świetny pomysł! – rozpromienił się teraz Jonatan. – Pan Krzemieniecki na pewno będzie wiedział, jak rozpoznać prawdziwe złoto. Zapytam go jutro.
– Tylko nie pokazuj mu tych łusek! – ostrzegła dziewczynka.
– Nie, no skąd! Spytam go tylko tak, teoretycznie.
Tereska źle spała tej nocy. W ogóle nie mogła wypocząć, za bardzo martwiła się tajemniczą chorobą chimery.
Dlatego rano, jeszcze przed wyjściem do szkoły, skoczyła na chwilę do Farmagii. Wiedziała, że nie spóźni się na lekcje. Na farmie czas płynął inaczej. Zawsze wracała do zwyczajnego świata w tej samej chwili, w której go opuściła.
Stajnia była kompletnie pusta, nie został nawet ślad po chimerze. Elfy także zniknęły, ale one zawsze gdzieś przepadały nocami. Opiekunka zazwyczaj nie zwracała na to uwagi, lecz tym razem trochę się zirytowała. Nie miała kogo zapytać, czy bestia w końcu poczuła się lepiej.
Dziewczynka rozejrzała się jeszcze raz po opuszczonym boksie i ruszyła do wyjścia. Raptem potknęła się o jakiś tobołek, prawie całkiem zakopany w sianie. Rozgarnęła źdźbła i z przerażeniem odkryła szczenię chimery. Biedne zwierzątko leżało bez ruchu, z pewnością nieżywe.
Opiekunka w jednej chwili zrozumiała wszystko. Chimera była w ciąży. Dlatego tak się uspokoiła i złagodniała. No i przecież bardzo przytyła.
„Mogłam się wcześniej domyślić” – pomyślała zdruzgotana.
A wczoraj nieszczęsna samica urodziła martwe dziecko i porzuciła je na pastwę losu. „Powinnam była zostać tu na noc” – wyrzucała sobie zrozpaczona Tereska. „Może umiałabym jej jakoś pomóc… Pocieszyć chociaż!”.
Delikatnie podniosła bezwładne ciałko. Wymsknęło jej się z rąk i prawie upadło na ziemię. Złapała je nerwowo w ostatniej chwili. Gwałtowny wstrząs spowodował rozwarcie trzech małych pyszczków. Coś z nich wyciekło. Stworzonko zadrżało i cicho kaszlnęło.
Tereska zasłabła z wrażenia. „Ono żyje!!!” – wykrzyknęła w duchu. Mało brakowało, a znów upuściłaby chimerkę. Za to teraz wiedziała już, co robić. Odwróciła ją główkami w dół i delikatnie oklepała jej grzbiet. Bestyjka wykrztusiła resztki substancji blokującej płuca i wreszcie zaczęła normalnie oddychać.
Dziewczynka ułożyła chimerkę na miękkiej ściółce. Wytarła ją wiechciami siana i wymasowała dokładnie. Na końcu okryła ją swoją kurtką, żeby się porządnie rozgrzała.
Jakie to szczęście, że jedna z poprzednich Opiekunek uratowała w ten sposób nowonarodzonego gryfa i opisała całe zdarzenie w pamiętniku. „Te stare bruliony to bezcenne źródło wiedzy” – stwierdziła Tereska, nie po raz pierwszy zresztą.