- W empik go
Farreter - ebook
Farreter - ebook
Z początkiem lata w Trójmieście dochodzi do fali makabrycznych zbrodni. Morderca, wykorzystując nawiązania do filmów oraz języka jidysz, zabija kolejne osoby i podrzuca ich ciała policji.
Alicja Zając i jej zespół śledczy starają się rozwikłać zagadkę, która przypomina… gładko ułożony scenariusz serialu kryminalnego. Okazuje się, że prawda jest o wiele bardziej złożona, a żadna z ofiar nie jest przypadkowa.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-962461-7-2 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Ludzie ciągle pragną poklasku.
Matowy męski głos wypowiedział te słowa ze stoickim spokojem. Osoba stojąca obok mogłaby uznać nawet, że ich autor jest zupełnie pozbawiony emocji. Byłoby to jednak kłamstwo. Mężczyzna spoglądał na leśny krajobraz rozpościerający się za oknem domku letniskowego. Przepełniony ptasim śpiewem las zdawał się zupełnie nieświadomy wydarzeń rozgrywających się w małej drewnianej chatce. Mężczyzna uśmiechnął się mimowolnie, gdy ta myśl przemknęła mu przez głowę.
– Jesteśmy tak naprawdę marionetkami w rękach ignorantów, nieliczących się ze zdaniem innych. Ważna jest tylko ich racja, jak to trafnie ujęto w pewnym filmie o nauczycielu. Szkoda, że wielu uważa to dzieło za komedię.
Mężczyzna zawiesił wzrok na małym kolorowym ptaku, który usiadł na werandzie i nie zważając na nic, nucił radośnie oraz donośnie swą melodię.
– Natomiast wy jesteście jak te ptaki. Pyszni, kolorowi i głośni. Nie liczycie się z opinią innych, drwicie z obyczajów mieszkańców tego kraju. Z ich wartości. Z ich historii. Śpiewacie pieśń o tolerancji, ale tak naprawdę zagłuszacie wszystkich wokoło. Uważacie się za wyrocznię.
Ptaszek nadal wesoło świergolił, nie zauważając czającego się za nim wielkiego rudego kota. Ten powoli skradał się do niczego nieświadomej ofiary, zajętej śpiewem i demonstrowaniem wszystkim kolorowego podgardla oraz piersi. Mężczyzna przyglądał się całej scenie w absolutnym milczeniu; nie kibicował żadnej ze stron.
– Ironia – mruknął w końcu, gdy kocisko szykowało się do skoku na ofiarę. – Wystarczy jeden gest, jeden czyn, aby wszystko zmienić. Odwrócić to, co zdaje się nieuniknione.
Kot skoczył, ale w ostatniej chwili ptak spostrzegł drapieżnika i cudem uniknął śmierci; w kocich pazurach pozostało jedynie kilka kolorowych piórek.
– A czasem los bywa przewrotny. Już myślisz, że złapałeś Pana Boga za nogi, a tymczasem okazuje się, że w rzeczywistości to diabeł trzyma ciebie.
Mężczyzna popatrzył na niepocieszonego rudego kocura, który spoglądał tęsknie za swą niedoszłą zdobyczą, i otworzył delikatnie okno. Zwierzę odruchowo zareagowało zainteresowaniem, a gdy usłyszało wołanie człowieka, radośnie miauknęło, następnie podeszło do wyciągniętej dłoni, odzianej w niebieską nitrylową rękawiczkę, ubrudzoną w kilku miejscach czerwonymi plamami. Mężczyzna podrapał pieszczotliwie kocura po łebku, a ten odwdzięczył się mu głośnym mruczeniem. Człowiek podszedł po coś stojącego w głębi domku i po chwili pojawił się z kawałkiem pieczonego udka kurczaka. Podał go kotu, który obwąchał uważnie smakowity kąsek, po czym capnął i uciekł z łupem.
– Czasem jednak ktoś może dopomóc losowi. Wtedy obie strony nie ponoszą strat. Przynajmniej teoretycznie. Chyba się ze mną zgodzisz?
Mężczyzna odwrócił się i spojrzał na prawie nagie, zakrwawione ciało człowieka w sile wieku, przywiązane do krzesła. Z pewnością kiedyś należało do postawnego trzydziestolatka, o zapadających w pamięć, symetrycznych rysach twarzy. Teraz jednak bardziej przypominało zmaltretowany ochłap, który z trudem łapał powietrze przez zmiażdżony nos. Usta miał zatkane kolorową szmatą, tak mocno upapraną krwią oraz wymiocinami, że ciężko było rozpoznać, czym była wcześniej. Stopy i dłonie nieszczęśnika zostały strzaskane, kolana wygięte w nienaturalny sposób, a niemal cały tors na wysokości klatki piersiowej pocięty. W lewym udzie tkwił głęboko wbity skalpel, upaprany krwią. Przerażona ofiara patrzyła ze zgrozą na swego oprawcę, który podszedł do niej i lekko przechylając głowę na bok, posłał jej ciepłe spojrzenie, niczym kochankowi.
– Jednak niezależnie od scenariusza zawsze najbardziej przejebane ma zwykły kurczak. Nieważne, jak bardzo jest kolorowy, piękny i głośny, ostatecznie trafia pod nóż i nikogo to nie obchodzi.
Mężczyzna uśmiechnął się przyjaźnie i wyjąwszy skalpel z ciała ofiary, wrócił do przerwanego wcześniej zajęcia.ROZDZIAŁ 1
Alicja Zając z ponurą miną spoglądała na biurko zawalone stertą papierów, spod której wystawała stara czarna klawiatura. O nowej mogła zapomnieć, bowiem zawsze na wszystko brakowało pieniędzy. Czuła się zmęczona. Straszliwie zmęczona, a miała dopiero trzydzieści dwa lata. Co gorsza, był środek tygodnia, jej partner poszedł na długo wyczekiwany urlop, do tego dziś wypadały jej urodziny, o czym koledzy z wydziału kryminalnego nie pozwolili zapomnieć.
Od zawsze wiedziała, że chce być detektywką. Już w dzieciństwie interesowała się wszelkiej maści kryminałami oraz thrillerami, co wyróżniało ją na tle rówieśniczek. Z tego powodu uchodziła za dziwadło – wolała w czasie wolnym czytać książki Agathy Christie, niż bawić się lalkami albo plotkować o chłopakach. W szkole policyjnej szybko jednak zrozumiała, że literatura to fikcja w najczystszej postaci, a praca na Komendzie Wojewódzkiej Policji w Gdańsku, budynku dosłownie zaklętym w czasach PRL-u, wiąże się z wypisywaniem setek raportów, protokołów i innych dokumentów. Tak, służba w policji to w ogromnej mierze wypełnianie papierków. Przed przejściem do wydziału kryminalnego Alicja spędziła siedem lat w dochodzeniówce i przez ten czas niemal dziewięćdziesiąt procent jej spraw dotyczyło bójek pomiędzy pijakami czy dresiarzami, awantur domowych oraz drobnych kradzieży, czasem wręcz na absurdalnie niską kwotę. Rekordem była sprawa, gdzie dwaj sąsiedzi kłócili się o dwadzieścia złotych – jeden z mężczyzn podobno wypił więcej jakiejś taniej wiśniówki niż jego kolega i na tyle poszkodowany wycenił swoje straty. Cóż, uroki bycia policjantem w Polsce.
Od dwóch lat Alicja specjalizowała się w poszukiwaniu osób zaginionych, do czego naprawdę miała smykałkę, jednak z powodu braków kadrowych na jej biurko spływało pełno drobnicy. Liczyła, że po przejściu do wydziału kryminalnego tego typu farsa się skończy, jednak rzeczywistość boleśnie sprowadziła ją na ziemię. Jedyne, co ją pocieszało, to fakt, że trafiła do zespołu ze swoim dawnym kolegą Adamem Królem, który zaciągnął się do policji po zakończeniu kariery wojskowej.
Mimo doświadczenia oraz młodego wieku Alicja nadal nie wyrosła z dziecięcej pasji, jaką były książki kryminalne oraz filmy akcji. Bawiły ją przedstawiane tam absurdy. Detektyw palący papierosa na miejscu zbrodni w początkowej scenie z Kruka albo zadeptywanie dowodów w dowolnej serii spod szyldu CSI. Nie mówiąc już o wszelkich pościgach i strzelaninach. Owszem, dochodziło do takich sytuacji, ale nie na taką skalę, jak choćby w Bad Boys. Z drugiej strony tego typu filmy zwyczajnie pozwalały jej się zrelaksować i zapomnieć o prawdziwym horrorze, z jakim stykała się na co dzień w pracy. Jak mawiali jej starsi koledzy: „Najpierw czarny humor, potem fakty, inaczej oszalejesz w tej robocie”.
Dziś potrzebowała odpoczynku bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Był koniec maja, jej urodziny, ciepły dzień za oknem, a ona musiała spędzić sama blisko osiem godzin w papierach – oczywiście o ile nie dojdą jej nadgodziny, będące wręcz standardem od lat. Zapowiadało się naprawdę uroczo.
Razem z Adamem prowadzili sprawę zaginięcia prominentnego oraz medialnego działacza jednego ze skrajnych ugrupowań LGBT o wymownej nazwie Tęczowi Spartiaci. Facet był szerzej znany w sieci jako Pan Migotka, co ciekawie kontrastowało z nazwą grupy, której przewodził. Oprócz tego prowadził na YouTubie bardzo agresywną kampanię przeciw nietolerancji, obecnym władzom oraz Kościołowi. Choć zdaniem Adama – będącego, o ironio, w jednopłciowym związku małżeńskim – sam zaginiony mógłby robić za wręcz sztandarowy przykład radykalnego świra, bijącego kogo popadnie tylko za to, że ma odmienne poglądy. Jedyne, co go odróżniało od wariatów z krzyżem na plecach, to peleryna w barwach tęczy oraz tandetny spartanin, będący plastikową imitacją hełmu greckiego hoplity. Zresztą do prokuratury nieraz wpływały pozwy przeciw Panu Migotce za obrażanie uczuć religijnych, mowę nienawiści, a raz nawet za pobicie. Co ciekawe, poszkodowanym w bójce okazał się gej, który publicznie dostał w twarz na jednym z wieców Pana Migotki, bo zwrócił mu uwagę, że przecież wiele osób homoseksualnych jest wierzących, co niekoniecznie przekłada się na coniedzielne spacery do lokalnego kościoła. Nie spodobało się to ani „modnemu” youtuberowi, ani jego zwolennikom, którzy wyrazili swój sprzeciw w sposób wyjątkowo dobitny. W rezultacie musiała interweniować policja, aresztowano cztery osoby, wystawiono szereg mandatów, a media dostały kolejne wiadro pomyj do wylania w swoich serwisach.
Niestety Pan Migotka zniknął ledwie tydzień temu, nie pozostawiając po sobie żadnych śladów, a w prasie oraz w mediach społecznościowych już linczowano policję za opieszałość, bezduszność i lekceważenie całej sprawy – bo zaginiony był gejem. Oczywiście tłuszcza, która głosiła takie bzdury w odniesieniu do pracy służb mundurowych, nie miała cienia pojęcia, jak czasochłonne jest szukanie zaginionej osoby, nawet w dobie wszędobylskiego monitoringu, którego stan techniczny w wielu miejscach pozostawiał wiele do życzenia i nie miał nic wspólnego z tym, co pokazywano w amerykańskich serialach. W takich sprawach nie miało znaczenia, kim jesteś i ile masz pieniędzy. Jeśli ktoś znał się na rzeczy i nie chciał, by cię znaleziono, to szanse na odszukanie takiego delikwenta były niemal równe zeru. Między innymi dlatego wiele ofiar zaginięć przez dekady zapełniało całe szafy z nierozwiązanymi sprawami, a fakt bycia osobą nieheteronormatywną nie miał tutaj nic do rzeczy.
Na domiar złego od ponad pół roku na świecie trwała pandemia, a po zanotowaniu pierwszych przypadków zakażeń w Polsce w marcu rząd prewencyjnie wprowadził krajowy lockdown, obejmujący między innymi zakaz zgromadzeń. Dołożył tym samym policjantom i innym służbom mundurowym huk roboty, ale kto na Wiejskiej zważałby na takie detale.
– Aż tak ciąży ci kolejny krzyżyk? – usłyszała twardy, męski głos.
Alicja odwróciła się i ujrzała Adama. Jej przyjaciel był wysokim, barczystym mężczyzną, o gładko ogolonej kanciastej twarzy, którą niemal zawsze ozdabiał promienny uśmiech oraz wyjątkowo krzaczaste czarne brwi, tak niepasujące do krótko ściętych włosów. Jasne niebieskie oczy ostro kontrastowały z mocno opaloną skórą, poznaczoną na lewym przedramieniu oraz mocarnej dłoni licznymi bliznami – pamiątkami z Afganistanu oraz Iraku, gdzie służył w żandarmerii wojskowej jako śledczy w stopniu starszego sierżanta.
Zielone oczy Alicji, obecnie przekrwione z niewyspania, zalśniły radośnie na widok przyjaciela oraz tlącej się w jej sercu płochej nadziei.
– Adam! Jak miło, że zrezygnowałeś z urlopu, aby mnie wesprzeć w papierkowej robocie – rzuciła radośnie, po czym wstała i przytuliła się do mężczyzny, trzymającego w jednej ręce białe pudełko, z którego unosiła się słodka woń czekolady. – Szczególnie dzisiaj – dodała, zerkając na opakowanie.
Alicja ledwo sięgała swemu partnerowi do szczytu klatki piersiowej. Mierzyła raptem sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu, a jej jasna cera oraz długie, cienkie blond włosy spięte z tyłu w kok wydawały się przy opalonym przyjacielu jeszcze jaśniejsze. Była drobną kobietą, ale dzięki latom treningu i pracy w policji wyrobiła sobie muskulaturę. Na jej nieszczęście nie było tego widać pod mundurem czy codziennym ubraniem, przez co często spotykała się z kpinami i lekceważeniem ze strony mężczyzn, na których trafiała podczas pełnienia służby. Gorsze były jedynie łapczywe spojrzenia nocnych klubowiczów, gdy wybierała się umalowana i elegancko ubrana z przyjaciółmi na piwo. Nieraz miała wrażenie, że mężczyźni patrzą na nią po prostu jak na kawał mięsa, który można zeżreć i zostawić resztki bezdomnym psom. Nie zachęcało jej to ani trochę do ponownego wejścia w jakikolwiek związek, a szczególnie z jej obecnym oraz bolesnym bagażem doświadczeń na tym polu.
– Aż tak dobrze to nie ma – rzucił Adam z uśmiechem, na co Alicja odpowiedziała spojrzeniem zbitego szczeniaka. Przyjaciel schylił się i pocałowawszy solenizantkę w policzek, wręczył jej pudełko z czekoladowym tortem. – Prezent od Johna. Wszystkiego najlepszego z okazji…
– Nawet nie kończ – burknęła, robiąc naburmuszoną minę. – Wystarczy, że ci kretyni zrobili mi niespodziankę – dodała, wskazując kciukiem na pokój obok.
Wiele osób śmiało się, że czas w wojewódzkiej się zatrzymał, brutalnie miażdżąc wyobrażenia o warunkach, w jakich pracują policjanci. Zamiast otwartych przestrzeni biurowych rodem z filmów i seriali, zespoły policyjne gnieździły się w malutkich pokoikach, zwanych żartobliwie „celami”, gdzie poza dwoma biurkami, szafą oraz regałem znajdowały się stare metalowe szafki na akta. Wszędzie wręcz pachniało PRL-em, co starsi wiekiem pracownicy podkreślali na każdym kroku. Nowością były jedynie wymienione windy, bowiem stare pamiętały jeszcze Gierka i nie spełniały żadnych norm bezpieczeństwa.
– Z czystej i niczym nieskrępowanej ciekawości: co dostałaś?
Alicja odłożyła karton z tortem na stos papierów piętrzący się na jej biurku, sięgnęła do swej przepastnej czarnej torby, którą jej brat nazywał „torbą przechowywania”, co miało nawiązywać do jednej z wielu gier w jego kolekcji, po czym wyciągnęła pudełko z filmem DVD. Na jego froncie widniał ogromny napis Alicja w Krainie Czarów, fotografia zaś sugerowała, że to dość wiekowa produkcja. Adamowi jednak na widok opakowania zaskrzyły oczy, chwycił je pośpiesznie i zaczął skrupulatnie oglądać.
– No… muszę przyznać, że mają gust – stwierdził z podziwem.
– Błagam cię… Oprócz tego dostałam białego pluszowego królika – mówiąc to, Alicja wyjęła z torby niedużą, puchatą maskotkę, trzymającą w łapkach czerwone serduszko.
Adam jednak nie zwrócił uwagi na pluszaka, za to nadal studiował obwolutę pudełka.
– Oryginalna wersja musicalu telewizyjnego z tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego piątego roku, a nie ten badziew sprzed kilku lat.
– Tak się składa, że ja ten badziew nawet lu…
– Zamilcz, dziewczyno, i nie bluźnij więcej – przerwał jej Adam, kładąc na jej małych, delikatnych ustach ogromny palec. – Ten crap nie ma prawa równać się z majstersztykiem Harrisa i Zindela.
– Kogo?
– Boże, wybacz jej, bo nie wie, co czyni – westchnął Adam. – Taka młoda, a zarazem taka naiwna.
– Bardzo zabawne – mruknęła Alicja i odebrała przyjacielowi film. – Słuchaj, jestem wdzięczna za ciasto i w ogóle, ale mamy dopiero środę i czeka mnie długi dzień. Nie chcę być niemiła, ale jeśli nie przerwałeś urlopu, skądinąd zasłużonego, to…
– Mam spadać – dokończył za nią z uśmiechem Adam.
– Z ust mi to wyjąłeś.
– Ale widzimy się w sobotę? – upewnił się. – John naprawdę się wkręcił i już zaczął szaleć w kuchni.
– Myślałam, że w waszym związku to ty robisz za kurę domową, od kiedy odszedłeś z wojska.
– Ej, dziewuszko. – Pogroził jej palcem Adam. – Jestem od ciebie starszy, silniejszy i mądrzejszy, więc z szacunkiem.
– Co do pierwszych dwóch mogę się zgodzić – odparła wesoło Alicja, po czym dodała już bardziej matowym głosem, w którym wyraźnie pobrzmiewało zmęczenie: – Naprawdę nie musicie się tak starać. Wystarczy grill w ogrodzie i zimne piwo.
– Ciesz się, że Johna tutaj nie ma, bo by dał ci burę. A poza tym on naprawdę świetnie gotuje i tym razem ma zamiar…
Harmider dochodzący z korytarza, znajdującego się tuż koło ich pokoju, przerwał im rozmowę. Wrzaski jakiegoś mężczyzny niosły się echem po całej komendzie, a towarzyszył im równie wzburzony kobiecy głos. Alicja i Adam wyjrzeli z zaciekawieniem na korytarz, gdzie kilku policjantów starało się uspokoić i wyprowadzić z budynku parę awanturników. Oboje nosili na twarzach kolorowe maseczki z tęczowym symbolem pacyfizmu. Mężczyzna miał przymocowaną do dżinsowej kurtki tęczową flagę, która wyglądała na nim niczym peleryna. Natomiast kobieta, w ostrym makijażu i o różowych włosach, wydzierała się na stojącego obok policjanta, starającego się ze wszystkich sił zachować kamienny spokój. W końcu cała grupa zniknęła na schodach, choć ich krzyki nadal rozchodziły się po korytarzach budynku.
– Pieprzeni Tęczowi Spartiaci – mruknął Adam z dezaprobatą. – I niby jak ludzie tacy jak ja mają traktować tych kretynów poważnie? Czy oni w ogóle zdają sobie sprawę, jak bardzo nam szkodzą tym darciem ryja? Nie mówiąc już o wieszaniu na każdym kroku tej swojej flagi, której znaczenia nie rozumie pewnie z dziewięćdziesiąt procent tych baranów.
– Nic mi nie mów – westchnęła Alicja, wracając do biurka. – Przez tę obecną sprawę mam już dość telewizji oraz Internetu. Ciskają w nas gównem z każdej strony, a ja nie mam absolutnie żadnego punktu zaczepienia. Nie jestem magikiem, który potrafi wyciągnąć królika z kapelusza.
– Sępy zwęszyły padlinę i teraz ucztują.
– Powiedział cwaniak siedzący na urlopie – rzuciła Alicja zmęczonym głosem i opadła z cichym łoskotem na fotel obrotowy, który zdecydowanie był na nią za duży. Odruchowo zaczęła szperać w torbie i po chwili wyjęła z niej widelec. Chwyciła pudełko z tortem, uszczknęła kawałek i wepchnęła sobie do ust.
– Smakuje? – spytał Adam, patrząc z lekkim uśmiechem na przyjaciółkę, która z głową odchyloną na oparcie fotela nieśpiesznie żuła kęs ciasta.
– Yhm – mruknęła zadowolona, nadal z pełnymi ustami. W końcu przełknęła i dodała: – Naprawdę dobry. Kupny?
– Ty naprawdę chcesz się narazić Johnowi – zaśmiał się Adam. Jednak szybko spoważniał i zapytał: – Coś się ruszyło w sprawie Pana Migotki?
– Tak zupełnie szczerze? Nic a nic. Facet wyparował, nie pozostawiając po sobie absolutnie żadnego śladu. Nawet jego konta bankowe nie budzą podejrzeń i została na nich kasa, której nie ruszano od blisko trzech tygodni – odparła, żując z zadowoleniem tort. – Modlę się tylko, aby nie przerodziło się to w coś gorszego… Wtedy prasa będzie miała używanie przez kolejne pół roku. Albo i dłużej.
– Masz na myśli trupa? – rzucił poważnie Adam.
– Dokładnie tak. Nikogo nie będzie interesować prawda. Nawet gdyby facet zapił koks wódą i padł gdzieś w rowie na atak serca, to ta szarańcza zaraz dopisze własną wersję wydarzeń. A obecna władza i zaborczość prokuratora generalnego wcale by nam nie pomogła.
– Lepiej nie kracz tak głośno, bo zaraz Pokoniewski dobierze się nam do tyłków, a ja naprawdę chciałbym dokończyć mój urlop w spokoju. Zresztą dopiero się zaczął i mam w planach opierdzielać się przez najbliższe dwa tygodnie.
– Było iść na zmywak, a nie do policji – zażartowała Alicja. – Naprawdę rozumiem, że ten urlop ci się należy jak psu miska, ale jestem w kropce. Przydałaby mi się druga para rąk i oczu do pomocy. Sam widzisz, ile tego jest – stwierdziła z irytacją, wskazując widelcem stosy papierów na biurku.
– Gość nie zając, nie ucieknie. Pewnie gdzieś się zamelinował po którymś z marszów, bo przecież sama widziałaś, co wyrabiał na nagraniach w Warszawie i Poznaniu. Jak wrócę w połowie czerwca, to znajdziemy gnojka – stwierdził Adam i spojrzał na zegarek. – Na mnie już czas. Mąż czeka z obiadem.
– Pozdrów Johna i podziękuj za tort.
– Widzimy się w sobotę o piętnastej. Masz przyjść i nie chcę słyszeć żadnych wymówek. I podziel się z kolegami, a nie wcinasz samolubnie – dodał Adam.
– Tak, tak. Obiecuję – odparła Alicja od niechcenia.
– Twój brat wpadnie na imprezę później, bo transmituje jakiś mecz. Choć nadal nie bardzo rozumiem, jak można się jarać oglądaniem, jak ktoś gra w grę.
– A ja nie rozumiem, jak można się jarać oglądaniem dwudziestu dwóch kolesi biegających po murawie za piłką.
– Touche – zaśmiał się Adam i ruszył spokojnym krokiem do wyjścia. Po drodze zajrzał jeszcze do sąsiednich pokoi i przywitał się z kolegami, których oczywiście poinformował o torcie.
Alicja przełknęła kolejny kęs, westchnęła i spojrzała ponuro na stos papierów. Dzień dopiero się zaczął, a ona tak bardzo nie miała ochoty dzielić się czekoladowym tortem.
***
Mężczyzna siedział w niemal pustej kościelnej ławie, spoglądając spokojnie na księdza żywiołowo przemawiającego z ambony do nielicznego zgromadzenia. Jego słowa odbijały się echem od kamiennej nawy kościoła, trafiając wprost w zlęknione serca oraz umysły wiernych. Strach. Strach to najsilniejsza broń, która od zawsze towarzyszyła władcom tego świata. Narzędzie mogące zniewolić miliony, gdy trafiło w nieodpowiedzialne ręce. Strach przed karą, strach przed wirusem, strach przed wojną, strach przed zagładą. Strach… przed człowiekiem udającym Boga. Niewidzialna siła, zaciskająca się na krtaniach swych ofiar z taką mocą, że odbierała im wolną wolę oraz rozsądek; zamieniała ich w dzikie, przerażone zwierzęta zdolne do najgorszych okropieństw, byleby tylko przetrwać.
Mężczyzna słuchał w milczeniu przemowy człowieka w sutannie, obarczającego winą tych, których sam się bał. Których nie tolerował, nie rozumiał i nie chciał zrozumieć. Bo nie pasowali do jego wizji świata. Byli inni, choć tak naprawdę wielu z nich było tak samo zakłamanych, jak ten odziany na czarno paw. Fałszywy prorok. Faryzeusz dwudziestego pierwszego wieku.
– Bóg widzi waszą bierność – grzmiał duchowny. – Widzi, jak nie reagujecie. Jak poddajecie się waszym lękom, jak milczycie, gdy mija was kolorowy tłum pełen obelżywych myśli i haseł. Oni są jak plaga przetaczająca się przez nasz świat. Spójrzcie, do czego doprowadzili w Ameryce, w Anglii czy nawet u naszych zachodnich sąsiadów. To oni są wirusem, a Bóg jest lekarstwem, który zwalcza wszelką nieczystość. Jednak to wymaga poświęcenia. Poświęcenia z naszej strony, aby nie być zatwardziałym i nie wyprzeć się go, tak jak zrobił to święty Piotr w godzinie swej słabości. Zatem pytam was, moi mili: Czy jesteście gotowi na poświęcenie?
Mężczyzna w ławce uśmiechnął się pod maseczką, która zasłaniała mu pół twarzy. Spoglądał na duchownego, który skończył kazanie i zajął się dalszymi obrządkami liturgicznymi. Nieliczni wierni rozsiani po ławkach ogromnego kościoła zdawali się głęboko przeżywać każde słowo wypowiedziane przez ich fałszywego pasterza. Tak. On zasiał w nich strach. Dojmujący, lodowaty i pozbawiony moralnych hamulców. Ludzie uklękli na dźwięk dzwonków. Mężczyzna jednak nadal siedział na swoim miejscu, obserwując otoczenie. On bowiem wierzył. Prawdziwie wierzył, nie dawał się omamić słowami fałszywego nauczyciela. Chwilę potem wierni ruszyli do ołtarza. Mężczyzna powoli podążył za nimi. Wreszcie stanął naprzeciw księdza i spojrzał mu prosto w oczy, gdy ten podniósł hostię do góry.
– Ciało Chrystusa.
– Amen – odpowiedział mężczyzna tak lodowatym głosem, że ręka duchownego mimowolnie zadrżała.