Farsalos 48 p.n.e. - ebook
Farsalos 48 p.n.e. - ebook
Monografia jednej z najsłynniejszych bitew świata starożytnego, w której Juliusz Cezar pokonał Pompejusza Wielkiego. W decydującym momencie Cezara zmusił do ucieczki jazdę Pompejusza. Zwycięstwo w wojnie domowej skutkowało zmianami ustrojowymi w państwie rzymskim, w schyłkowym okresie republiki. Gdy legioniści zmagali się ze sobą na całej linii frontu, z lewego skrzydła ruszyła do ataku jazda Pompejusza. Zmasowana szarża dość szybko przełamała opór kawalerzystów Cezara, którzy wpierw wolno, a później coraz szybciej, zaczęli cofać się, odsłaniając prawe skrzydło armii. W euforii kawalerzyści runęli do przodu, pragnąc – zgodnie z rozkazem – wyjść na tyły walczącego tu legionu X. W tym momencie dowodzący jazdą T. Labienus powinien był wydać rozkaz ominięcia kohort i zaatakowania ich z boków i od tyłu. Tak się jednak nie stało, gdyż Rzymianie, lekceważący rolę jazdy na polu bitwy, nie mieli również wartościowych dowódców, umiejących prawidłowo i skutecznie dowodzić szarżą kawaleryjską. Rozpędzone szwadrony kontynuowały więc atak, uderzając od czoła na kohorty piechoty, używające pila w sposób podobny do tego, w jaki obecna piechota używa bagnetów.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-11-16767-4 |
Rozmiar pliku: | 3,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
KONIEC
„TRÓJGŁOWEGO POTWORA”
------------------------------------------------------------------------
Wiosną 53 r. p.n.e. Rzymem wstrząsnęła tragiczna wiadomość. Oto w północnej Mezopotamii, nieopodal miejscowości Karrhe, w starciu ze świetną jazdą i niezawodnymi łucznikami Partów klęskę poniosła wysłana na podbój Persji armia rzymska. Zginęły tysiące żołnierzy rzymskich, a wśród nich również wódz naczelny Marek Krassus, ten sam, który tysiącami ukrzyżowanych powstańców Spartakusa udekorował ongi rzymskie drogi. Los czasami potrafi zemścić się okrutnie i szyderczo, i teraz, po wielu latach, głowa jednego z najpotężniejszych ludzi Rzymu (a na pewno najbogatszego) została przywieziona na dwór króla Orodesa II i, jak pisze Plutarch, posłużyła za rekwizyt trupie teatralnej wystawiającej tragedię Eurypidesa _Bachantki_.
Wrażenie, jakie śmierć Krassusa wywołała w rozpolitykowanym i pełnym intryg Rzymie, można porównać jedynie do trzęsienia ziemi. Oto bowiem z dnia na dzień przestał istnieć „trójgłowy potwór” (Trikaranus), jak nazwał triumwirat, czyli porozumienie między Pompejuszem, Cezarem i właśnie Krassusem, rzymski pisarz Marek Warron. Przestał istnieć potwór, który od wielu już lat rządził bezwzględnie państwem, w praktyce odbierając sens wszelkim republikańskim instytucjom.
Choć więc powszechnie nienawidzono triumwiratu, to jednak teraz, równie powszechnie, zaczęto obawiać się następstw jego zagłady. Tak już bowiem jest, w każdej epoce i pod każdą szerokością geograficzną, że ludzie przyzwyczajają się do znanego zła i wolą go od nieznanej przyszłości. Zwłaszcza że tym razem ta przyszłość rysowała się wyjątkowo ponuro, gdyż rozpad triumwiratu groził największym nieszczęściem, jakie może spotkać każde państwo – wojną domową! Czyż więc można się dziwić, że po śmierci Krassusa wielu obywateli zaczęło po cichu żałować tego, oficjalnie tak znienawidzonego, „trójgłowego potwora”.
Tak naprawdę, to nie bardzo wiemy, kiedy „porozumienie trzech” zostało zawarte – przed wyborem Cezara na konsula roku 59 (przed naszą erą oczywiście) czy też dopiero w trakcie trwania tegoż konsulatu. Zapewne zresztą nie powstało ono od razu, w wyniku jednego spotkania i jednej tylko konferencji, lecz było rezultatem wielu spotkań, narad i przygotowań.
W każdym razie ostateczna, podstawowa formuła tego superrządu Republiki była zadziwiająco, wręcz genialnie prosta i sprowadzała się do stwierdzenia, że „odtąd nie stanie się w Rzeczypospolitej nic, co nie podobałoby się któremukolwiek z trzech”. Ta nader pojemna i skuteczna formuła pozwoliła trzem najpotężniejszym ludziom w Republice zrealizować ich najistotniejsze plany polityczne, a państwu szarpanemu od wielu lat coraz groźniejszymi kryzysami zapewniła względną stabilizację. Teraz sytuacja zmieniła się radykalnie, a bardziej dalekowzrocznie myślących przedstawicieli klasy politycznej Republiki zaczęły dręczyć pytania, na które, prawdę mówiąc, trudno było znaleźć dobrą odpowiedź: Jak ułożą się stosunki między Pompejuszem a Cezarem? Czy państwo nie okaże się za małe dla tych dwóch gigantów? Czy dojdzie między nimi do otwartej wojny, a jeśli tak, to po czyjej stronie się opowiedzieć w tym konflikcie?
Pytania wręcz fundamentalne, bo od prawidłowej odpowiedzi zależało wszystko: byt polityczny, majątek, a nawet życie.
Co więc uczynić, kogo wybrać, aby nie znaleźć się na przyszłych listach proskrypcyjnych? Czyż więc można dziwić się frustracji, wręcz przerażeniu elit politycznych i gospodarczych Rzymu?
W chwili, gdy w Persji dopełniał się los Krassusa, Cezar zajęty był tłumieniem kolejnego powstania Galów, którzy przez wiele lat nie chcieli pogodzić się z utratą niepodległości i przyjąć ofiarowanego im przez zdobywcę dobrodziejstwa _Pax Romana_. Mimo to jednak nie zaniedbywał spraw politycznych i pilnie śledził przebieg wydarzeń w dalekiej „stolicy świata”, interesując się zwłaszcza poczynaniami Pompejusza. Czy już wówczas przewidywał możliwość konfliktu z tym „ulubieńcem fortuny”? Być może tak! Napięcia między triumwirami pojawiały się przecież już za życia Krassusa. Czasami dochodziło do sporów między Pompejuszem a Cezarem, częściej między Krassusem a Pompejuszem. Zawsze jednak był wówczas „ten trzeci”, który mógł podjąć akcję mediacyjną i pogodzić zwaśnionych wodzów. Tak było na przykład w styczniu 56 r. p.n.e., kiedy to Pompejusz na posiedzeniu senatu oskarżył prawie otwarcie Krassusa o przygotowywanie spisku na jego życie. Wówczas wizja rozpadu triumwiratu niepomiernie ośmieliła wrogich Cezarowi optymatów, którzy zaczęli grozić odebraniem mu namiestnictwa w Galii (jawnie zapowiadał to kandydujący na konsula Lucjusz Domicjusz). A to oznaczało nie tylko klęskę planów politycznych, ale mogło w konsekwencji doprowadzić do procesu sądowego i skazania zwycięskiego wodza. Nic więc dziwnego, że Cezar podjął wówczas natychmiastową i energiczną akcję mediacyjną, w wyniku której doszło do zjazdu w miasteczku Luka w Apeninach, gdzie po trudnych negocjacjach odnowiono układ. Pogodzeni ze sobą Krassus i Pompejusz zostali konsulami roku 55 p.n.e. i, realizując obietnice, przeprowadzili uchwałę przedłużającą namiestnictwo Cezara do 1 marca 50 r. p.n.e.
Ale teraz nie było już Krassusa! W razie nowego konfliktu nie było więc nikogo, kto mógłby zaofiarować „misję dobrej woli” i pogodzić zwaśnionych. Dla Cezara była to strata szczególnie bolesna, gdyż – po pierwsze, w większości przypadków Krassus był jego sojusznikiem – a po drugie, w nowo powstałym układzie był on, przynajmniej na razie, stroną słabszą, bardziej znienawidzoną przez senat, a zwłaszcza optymatów i narażoną na ich ataki.
Sytuację dodatkowo pogorszyła śmierć Julii, żony Pompejusza a zarazem córki Cezara, za jednym bowiem zamachem przestała istnieć również więź uczuciowa łącząca tych dwóch obecnie najważniejszych i najpotężniejszych wodzów i polityków w Republice. Teraz więc liczyły się już między nimi tylko interesy polityczne, a te coraz wyraźniej były rozbieżne. W czasie bowiem, gdy Cezar ugruntowywał swą sławę i pozycję poprzez podbój Galii, przebywający w Rzymie Pompejusz zdołał osiągnąć rzecz – w praktyce wydawało się nieosiągalną – względy ludu i równocześnie coraz wyraźniejsze poparcie senatu. Nic więc dziwnego, że zaczął uważać siebie za władcę Republiki z nadania obu jej najważniejszych filarów – arystokracji i ludu. Wprawdzie ze strony arystokracji było to typowe małżeństwo z rozsądku, a w dodatku przez długi czas na pograniczu rozwodu, gdyż wiele wskazuje na to, że większość _nobilitas_ najchętniej pozbyłaby się nie tylko Cezara, ale również Pompejusza, a więc obu „opiekunów” Republiki, i powróciła do bardzo dla nich wygodnej formuły rządów wprowadzonej ongi przez Sullę – ale tak naprawdę tylko nieliczni (jak np. dość ograniczony Katon) wierzyli, że było to jeszcze możliwe. Dla większości senatorów był to więc raczej wybór między mniejszym i większym złem, a — zdaniem większości – tym mniejszym złem był Pompejusz, który przecież w 84 r. p.n.e., gdy w Italii wylądowały wojska Sulli rozpoczynającego wojnę z Cynną i tzw. stronnictwem mariańskim (od nazwiska wielkiego wodza, reformatora i głównego przywódcy popularów, Mariusza), nie tylko stanął po jego stronie, ale nawet przyprowadził do jego obozu trzy legiony sformowane własnym sumptem. Pamiętano Pompejuszowi również i to, że stanął po stronie senatu w czasie buntu Lepidusa i głównie przyczynił się do jego klęski, a w latach 77–72 p.n.e. walczył z powodzeniem przeciw resztkom armii popularów w Hiszpanii.
To były z pewnością plusy (oczywiście z punktu widzenia arystokracji). Były też i minusy, gdyż bardzo ambitny, wręcz pyszny Pompejusz, pozostający w czasach triumwiratu w Rzymie, niebezpiecznie „lgnął do ludu”, sądząc zapewne, że jest to skuteczny sposób na pokonanie Cezara. A takiej „ludomanii” senatorowie bardzo się obawiali.
Tym niemniej jednak „małżeństwo” trwało i wbrew przeciwnościom i rozbieżnościom nawet się umacniało, a dla większości senatorów wciąż wrogiem numer 1 pozostał Cezar, który był przywódcą popularów „od zawsze”, również z powodu związków rodzinnych (ciotka Cezara Julia była żoną Mariusza).
Pamiętano też, że już Sulla, ułaskawiając Cezara pod naciskiem jego krewnych i przyjaciół, ostrzegał przed nim, mówiąc podobno: „Uważajcie na tego źle przepasanego chłopca; siedzi w nim wielu Mariuszów”. Pamiętano Cezarowi również jego jednoznaczne deklaracje sympatii dla popularów, ot chociażby maskę Mariusza wystawioną w pochodzie żałobnym po śmierci ciotki Julii. Dla wielu optymatów to był doprawdy szok; nie zapominajmy bowiem, że był to czas, kiedy wszelka pamięć o Mariuszu i Cynnie była obłożona klątwą.
A nie była to jedyna tego typu demonstracja. Kilka lat później Cezar wprawił ponownie w osłupienie wszystkich _nobilitas_, wystawiając na Kapitolu posąg Mariusza wraz z wszystkimi trofeami upamiętniającymi jego zwycięstwa. W opisie Plutarcha wyglądało to tak: „Nadszedł dzień i ludzie zobaczyli posągi: wszystko błyszczało od złota i olśniewało każdego pięknem artystycznego wykonania, a umieszczone na nich napisy mówiły o zasługach i zwycięstwach Mariusza w wojnie z Cymbrami”.
Nie były to puste gesty. Cezar dawał w ten sposób do zrozumienia senatorom i całej klasie _nobilitas_, jakie są jego poglądy polityczne i na jakim stronnictwie zamierza się oprzeć w swej karierze politycznej. Zapowiadał też w ten sposób obalenie sulliańskiej konstytucji i rewanż za terror, jaki zapanował w Rzymie po zwycięstwie Sulli. Terror, którego omal sam nie stał się ofiarą.
Optymatów ogarnęło więc przerażenie, a najbardziej z nich przenikliwy, i co najważniejsze szczery, _princeps senatus_ Lutacjusz Katulus miał ponoć krzyknąć, że Cezar „zdobywa Rzeczpospolitą już nie przez podkopy, lecz szturmem maszyn oblężniczych”.
Trudno więc się dziwić, że _nobilitas_ (a przynajmniej najbardziej aktywna i wojownicza część tego ugrupowania) uważali Cezara za wroga numer 1, którego należy zniszczyć jak najszybciej, nie przebierając w środkach. Można jednak było przewidywać, że Cezar nie podda się bez walki i dlatego przywódcy senatu zaczęli kokietować Pompejusza, proponując mu rolę sprzymierzeńca i „zbrojnego ramienia” arystokracji.
Cel swój osiągnęli stosunkowo łatwo, gdyż w nowej konfiguracji politycznej Cezar przestał już być Pompejuszowi potrzebny! Wręcz przeciwnie, stał się przeszkodą w realizacji ambitnych planów, niewiele więc było szans na to, aby „potwór trójgłowy” zmienił się w dwugłowego, gdyż obie głowy już wkrótce zaczęły warczeć i szczerzyć do siebie kły.
Oczywiście nie od razu. Przez pewien czas po śmierci Krassusa obaj dotychczasowi sprzymierzeńcy zachowywali się wobec siebie dość poprawnie (Pompejusz nawet zdobył się na wielkoduszny gest, oddając jeden ze swych legionów do dyspozycji Cezara, gdy ten po klęsce pod Atautaka znalazł się on w trudnej sytuacji militarnej). Ale nie brak było też znaków zapowiadających wybuch konfliktu.
Jednym z nich, nader symptomatycznym, było zdecydowane „nie” Pompejusza na propozycję odnowienia związków rodzinnych przez poślubienie Oktawii, wnuczki siostry Cezara.
W senacie odczytano to należycie i ośmieleni poparciem Pompejusza przywódcy optymatów, nie mogąc na razie dosięgnąć bezpośrednio Cezara, zwalczali gwałtownie jego popleczników i agentów politycznych. Odbywało się to, niestety, nie tylko na forum senatu, lecz również na ulicach stolicy w formie walk zbrojnych grup. W rezultacie Rzym był wręcz sterroryzowany przez bandy zbrojne, opłacane bądź to przez Cezara, bądź przez jego przeciwników.
Najgroźniejsze były oddziały Klodiusza, związanego z Cezarem, i Milona, zwerbowanego przez Pompejusza, a popieranego również przez senat. Na ulicach Wiecznego Miasta dochodziło do gwałtownych i krwawych starć. W jednym z nich, do którego doszło z początkiem 52 r. p.n.e. na Via Appia, ludzie Milona zabili Klodiusza – ulubieńca wielu ludzi z najniższych warstw społeczeństwa rzymskiego (m.in. z tego powodu, że przeforsował ustawę zapewniającą proletariatowi stolicy korzystanie z bezpłatnego rozdawnictwa zboża).
Jego zwolennicy zanieśli ciało martwego idola do siedziby senatu i spalili je na stosie zaimprowizowanym z ław, stołów i książek. Przy okazji poszedł z dymem i ten gmach, i stojąca po sąsiedzku hala Basilica Porcia. Od tego momentu w Rzymie zapanowała kompletna anarchia, która w zasadzie uniemożliwiła w tym roku wybór najwyższych urzędników w państwie, konsulów, pretorów itd., a to oznaczało paraliż państwa.
Dramatyczna sytuacja wymaga zawsze zastosowania nadzwyczajnych środków zaradczych. Najprościej oczywiście byłoby uciec się do starej, wypróbowanej metody i wyznaczyć dyktatora, który dysponując na przeciąg tradycyjnych sześciu miesięcy pełnią władzy, mógłby uspokoić i miasto, i kraj, a następnie, po złożeniu swych pełnomocnictw, umożliwić wybór normalnych władz. Ale najprostsze rozwiązania nie zawsze są możliwe do zastosowania. Kogo bowiem obdarzyć tym urzędem? Pompejusza? A co na to powie Cezar? No i co zrobi sam Pompejusz, czy aby nie wykorzysta sytuacji i nie zechce zatrzymać stanowiska dyktatora „na zawsze”?
W związku z tym z „kół zbliżonych do Cezara” wyszedł konkurencyjny pomysł mianowania (a nie wybrania) konsula _sine college_ (bez kolegi), który skupi w swoim ręku całość związanej z tym urzędem władzy i dzięki temu uspokoi miasto i państwo.
Nie wiemy, kto naprawdę był autorem tej, przyznać trzeba, nader interesującej propozycji. Czy był nim sam Cezar? Być może. Tak czy inaczej, na pewno był o niej dobrze poinformowany i na pewno ją akceptował. On też zapewne miał – w zamyśle projektodawców – objąć to stanowisko.
Trudno w pełni zgodzić się z Gerardem Walterem, który twierdzi, że Cezarem kierowała li tylko niecierpliwość w zaspokajaniu ambicji. To tylko część prawdy. W rzeczywistości Cezar bardzo obawiał się o swą przyszłość, zbliżał się bowiem koniec jego namiestnictwa, a to oznaczało, że stanie się osobą prywatną i może być pociągnięty do odpowiedzialności sądowej. Warto pamiętać, że zgodnie z prawem rzymskim osobę piastującą jakikolwiek urząd można było postawić przed sądem dopiero po zakończeniu kadencji, gdy stawała się osobą prywatną.
W przypadku Cezara mogło to nastąpić po 1 marca 50 r. p.n.e., gdyż wtedy kończyło się jego namiestnictwo w Galii. Pamiętajmy również i o tym, że nie mógł on starać się natychmiast (ani osobiście, ani zaocznie) o konsulat, gdyż obowiązywało prawo z roku 342 p.n.e., zgodnie z którym obywatel mógł być dopuszczony do drugiego konsulatu dopiero po upływie dziesięciu lat od wygaśnięcia pierwszego. W przypadku Cezara termin ten upływał w roku 48, kandydaturę swą mógł więc zgłosić dopiero w lipcu 49 r. Przez ponad rok (a dokładnie przez piętnaście miesięcy) byłby więc osobą prywatną, a o to właśnie jego wrogom chodziło.
Pomysł mianowania konsulem nadzwyczajnym był więc dla Cezara nader atrakcyjny z tego właśnie powodu. Po prostu przeszedłby od jednej funkcji do drugiej, a następnie znów otrzymałby namiestnictwo prowincji (a można być pewnym, że zadbałby o ważne i „przyszłościowe” prowincje) i w ten sposób ani przez moment nie byłby wystawiony na ataki wrogów.
Nie wolno poza tym zapominać, że obejmując ponownie (w dodatku jednoosobowo) stanowisko konsula, Cezar zyskiwał ogromny wpływ na sytuację w państwie, a niewątpliwie tak wytrawny polityk, na pewno nie zmarnowałby tej szansy.
Pomysł cezarian nie znalazł jednakże uznania w Rzymie. Prawdę mówiąc, senat stanął przed dramatycznym wyborem. Większość senatorów na pewno obawiała się Cezara na stanowisku jedynego konsula z pełnią władzy, w dodatku mianowanego na to stanowisko wbrew prawu, które nie przewidywało takiej konstrukcji jak jednoosobowy konsulat.
Ale wielu z nich (z podobnych zresztą powodów) sprzeciwiało się również mianowaniu Pompejusza, sądząc (chyba nie bezpodstawnie), że raz osiągniętej władzy może nie zachcieć oddać. Nie zapominajmy również i o tym, że agenci polityczni Cezara mieli niemały wpływ na rozwój sytuacji w stolicy, przekupując galijskim złotem, kogo tylko się dało.
Ostatecznie senat wybrał jednak mniejsze – w swoim przekonaniu – zło i zaakceptował propozycję mianowania jednego tylko konsula z bardzo szerokimi uprawnieniami (między innymi z prawem do werbowania żołnierzy w Italii), powierzając tę funkcję Pompejuszowi. Decyzję tę Dion Kasjusz skomentował następująco: „Ponieważ Pompejusz lgnął do ludu mniej niż Cezar, spodziewali się (senatorzy – przyp. R.R.), że oderwą go od niego i pozyskają dla siebie”.
A taki sojusz bardzo źle wróżył Cezarowi. A jeśli choć przez moment mógł mieć wątpliwości co do swych dalszych losów, to ostatecznie rozwiała je przeforsowana przez Pompejusza ustawa, mocą której każdy obywatel mógł podać pod sąd każdego urzędnika sprawującego swój urząd po roku 70 p.n.e., jeśli ten dopuścił się spekulacji wyborczych. Ustawa ta miała wyraźnie antycezariańskie ostrze, mimo że jej autor zastrzegał się, iż nie dotyczy ona Cezara. Nikt jednak nie miał wątpliwości, że są to tylko puste słowa. Gdyby więc Cezar pojawił się jako człowiek prywatny w Rzymie, natychmiast, jeszcze przed wyborami, pociągnięty zostałby do odpowiedzialności sądowej.
Wprawdzie wyroki sądów były zawsze, również i w starożytnym Rzymie, nieprzewidywalne, a sprzedajność sędziów ogólnie znana (zdarzały się przypadki, że ten sam sędzia brał łapówki od obydwu stron sporu), ale Pompejusz zabezpieczył się przed wszelkimi niespodziankami i zadbał o to, aby jego konkurent nie uniknął kary. W tym celu przeprowadził odpowiednią zmianę procedury sądowej ograniczającą w znacznym stopniu możliwości obrony podsądnym. A co najistotniejsze, zadbał również o sporządzenie listy sędziów, umieszczając na niej osoby, których mógł być zupełnie pewnym. Sędziom zapewniono również ochronę policyjną, aby zabezpieczyć ich przed groźbą ze strony bojówek popularów.
Zresztą „grzechy” wyborcze Cezara były tak powszechnie znane i tak dobrze udokumentowane, że żaden sędzia, nawet najmniej stronniczy, nie powinien mieć wątpliwości co do treści wyroku.
Uprzedzając bieg zdarzeń, Cezar na początku 51 r. p.n.e. zwrócił się pisemnie do senatu z prośbą o przedłużenie mu namiestnictwa w Galii do końca 49 r., liczył bowiem na zwycięstwo w wyborach i objęcie konsulatu 1 stycznia 48 r. Dzięki takiemu rozwiązaniu ani przez moment nie byłby osobą prywatną, a pełniąc funkcje publiczne był – przypomnijmy – nietykalny dla swych wrogów. Jednak senat na wniosek konsula M. Klaudiusza Marcellusa propozycję tę odrzucił.
Można, jak sądzę, zaryzykować tezę, że właśnie wówczas, właśnie tą decyzją, senat zdecydował o dalszym biegu wypadków, a mówiąc konkretnie o wybuchu wojny domowej. Decyzja ta stawiała bowiem Cezara przed hamletowskim pytaniem być albo nie być. Miał do wyboru bądź zaakceptować ją, a tym samym skazać się na klęskę nie tylko zresztą polityczną, ale również osobistą, bądź sprzeciwić się, a to oznaczało w konsekwencji wojnę domową.
Czy to oznacza, że cały senat świadomie dążył do wojny domowej? Nie! Większość senatorów, a także optymatów pozostających poza senatem, zapewne panicznie bała się tej wizji, ale nie potrafiła przeciwstawić się dyktatowi wąskiej grupy przywódców. Tak naprawdę więc to „senaccy jastrzębie”, a nie Cezar rzucili te przysłowiowe już dziś kości, stawiając Cezara w sytuacji bez wyjścia. Warto o tym pamiętać analizując przebieg wydarzeń od momentu decyzji senatu, odmawiającej Cezarowi prawa do przedłużenia namiestnictwa, do momentu, w którym przekroczył on na czele swych legionów małą rzeczkę Rubikon, która dzięki temu zrobiła w historii oszałamiającą karierę. Bo kości raz rzucone, toczą się dalej same, a rzucający przestają mieć wpływ na ostateczny wynik.
Powróćmy jednak do prezentacji wydarzeń. W czasie, gdy w senacie decydowano o jego przyszłości politycznej, Cezar miał jeszcze związane ręce wojną w Galii. Wprawdzie skończyło się najgroźniejsze powstanie Galów pod wodzą Wercyngetoryksa, ale tliły się jeszcze ostatnie gniazda oporu, a zwłaszcza broniło się Uksellodunum, w którym zamknęli się ostatni fanatyczni obrońcy niepodległości kraju. Utrudniało to niewątpliwie Cezarowi wywieranie osobistego wpływu na rozwój sytuacji politycznej w Rzymie. Można więc łatwo wyobrazić sobie, jak bardzo żałował on utraty Klodiusza i jak gorączkowo poszukiwał jego następcy, równie energicznego i rzutkiego, który byłby równie sprawnym jego agentem politycznym w Rzymie.
Ostatecznie wybór padł na Skryboniusza Kuriona. Był to względnie młody, 35-letni utracjusz, ongi przyjaciel Klodiusza, po którym przejął także jego żonę. Cezar, aby związać go z sobą, spłacił jego ogromne długi, sięgające ponoć kwoty 60 milionów sesterców (grubo ponad 60 milionów franków w złocie), co, zdaniem Gerarda Waltera – autora biografii Cezara, stanowiło jedynie skromną zaliczkę na poczet przyszłych honorariów. Wypada zgodzić się z tą opinią, gdyż Cezar nie należał do dusigroszów, wręcz przeciwnie, zyskał sobie dobrze udokumentowaną sławę człowieka hojnego, wręcz rozrzutnego, zwłaszcza wówczas, gdy chodziło o kupowanie ludzi i osiąganie tą drogą zamierzonych celów politycznych.
Przyznać trzeba również, że posiadał on nadzwyczajną zdolność trafnej oceny i kupował jedynie tych, których istotnie warto było kupić. Również i w przypadku Kuriona nie były to pieniądze wyrzucone w błoto, gdyż okazał się on sprzymierzeńcem inteligentnym, przenikliwym i pomysłowym. Dzięki tym cechom charakteru udało mu się przez kilka najtrudniejszych miesięcy z powodzeniem reprezentować w Rzymie interesy Cezara, walcząc z ogromnym uporem i talentem o rzecz dla swego mocodawcy najcenniejszą – czas.
Warto też zauważyć, że zadanie swe realizował stosując niekonwencjonalne metody. Przez pewien okres mianowicie udawał z powodzeniem człowieka neutralnego, niezwiązanego z żadnym obozem politycznym (a nawet w pewnym stopniu niechętnego Cezarowi). Jeśli występował z jakąś inicjatywą ustawodawczą, to zazwyczaj była ona wymierzona równocześnie przeciw Cezarowi i Pompejuszowi lub przynajmniej przeciw senatorom popierającym tego ostatniego. W dodatku były to, jak pisze Dion Kasjusz, wnioski „niebywałe”, zmuszające senat do ciągłych i długotrwałych debat, dzięki którym brakowało po prostu czasu na podjęcie uchwał wymierzonych bezpośrednio w Cezara. A o to właśnie głównie chodziło.
Stosując tę dywersyjną politykę nie wahał się również kierować ostrza dyskusji i krytyki bezpośrednio przeciw sobie. Tak było na przykład wówczas, gdy przedstawił senatowi projekt rzekomo niezbędnych prac nad konserwacją dróg Republiki i zaproponował, aby to jemu właśnie powierzyć to zadanie. Było to przedsięwzięcie tak ogromne i rokujące tak oszałamiające zyski temu, komu zostanie ono powierzone, że niewątpliwie na długo zajęło uwagę nie tylko senatu i całej klasy politycznej, ale również i kół gospodarczych.
Ostatecznie sprawa oczywiście upadła, ale dzięki takim właśnie posunięciom Kurion zyskiwał na czasie, a o to, powtarzam, głównie chodziło, gdyż niecierpliwość wrogów Cezara rosła i bardzo chciano skrócić jego namiestnictwo, a w konsekwencji postawić przed sądem.
Dlatego też już w 51 r. p.n.e. Marek Klaudiusz Marcellus, konsul tegoż roku, zgłosił wniosek o wyznaczenie następcy Cezara. Paradoksalnie, argumentem uzasadniającym ten wniosek były zwycięstwa odniesione przez Cezara w Galii, Marcellus bowiem stwierdził, że wojna z Galami została w zasadzie zakończona, nie ma więc sensu pozostawiania Galii i Ilirii w rękach Cezara i należy już obecnie wyznaczyć jego następcę, który będzie gotów objąć swoją funkcję w marcu 50 r. a więc wówczas, gdy skończy się kadencja Cezara. Przeciwnikom Cezara nie udało się przeforsować odpowiedniej uchwały, gdyż wystąpili przeciw niej trybuni ludowi, ponoć przekupieni przez Cezara, a i Pompejusz odniósł się do tej propozycji nader chłodno.
Marcellus i jego poplecznicy, pokonani w tej zasadniczej sprawie, nie omieszkali jednak wykorzystać swej pozycji, aby przynajmniej upokorzyć i poniżyć Cezara, odbierając obywatelstwo rzymskie mieszkańcom kolonii Novum Comum założonej przez Cezara. Jednego z jej mieszkańców konsul Marcellus kazał nawet wychłostać rózgami (kary tej nie wolno było stosować wobec obywateli rzymskich), radząc mu, aby poszedł do Cezara i pokazał mu pręgi na swoim ciele.
Ataki na Cezara wzmogły się z początkiem roku 50. Funkcje konsulów pełnili wówczas Gajusz Klaudiusz Marcellus (brat stryjeczny Marka) i L. Emiliusz Paulus. Neutralność tego ostatniego udało się wprawdzie kupić za kwotę 1500 talentów¹, ale Marcellus był człowiekiem nie do kupienia, jego wrogość do Cezara wynikała bowiem nie tylko z pobudek politycznych, ale również osobistych². Nikogo więc nie dziwiło, że to właśnie Marcellus prawie natychmiast po objęciu urzędu wysunął projekt odebrania Cezarowi namiestnictwa i wyznaczenia jego następcy dla Galii i Ilirii.
W trakcie dyskusji nad tym projektem w senacie Kurion zastosował swą ulubioną metodę: pozornie poparł projekt uznając go za doskonały, równocześnie jednak zażądał, aby również Pompejuszowi dać następcę³. Rozgorzała zacięta dyskusja, w której Kurion uzasadniał swe stanowisko tym, że obaj wielcy politycy i wodzowie (tj. Pompejusz i Cezar) odnoszą się do siebie nieprzyjaźnie i dlatego, ze względu na dobro państwa, należy im obydwóm natychmiast odebrać władzę. Oskarżył też Pompejusza o dążenie do jedynowładztwa, a w konkluzji stwierdził, że gdyby obaj namiestnicy nie zaakceptowali tej decyzji senatu, to należy uznać ich obu za nieprzyjaciół ojczyzny.
Pomysł – trzeba to przyznać – był znakomity, zwłaszcza jeśli pamiętamy o tym, że trafiał do przekonania wcale niemałej części _nobilitas_, którzy byliby radzi usunąć obu polityków zagrażających, tak czy inaczej, dominującej pozycji senatu. Natychmiast też rozgorzała namiętna dyskusja, która, jak łatwo było przewidzieć, skończyła się na niczym. Nie przedłużono wprawdzie namiestnictwa Cezarowi, ale też nie wyznaczono jego następcy, a to w praktyce oznaczało, że wprawdzie jego namiestnictwo wygasło, ale wobec niemianowania następcy mógł on, a nawet powinien, pełnić nadal swą funkcję.
Oczywiście debata ta nie zakończyła walki stronnictwa optymatów o wyeliminowanie Cezara z życia politycznego. Wniosek o pozbawienie go urzędu wracał jeszcze kilkakrotnie na posiedzenia senatu, lecz próby wznowienia dyskusji rozbijały się o weto Kuriona (miał do tego prawo, pełniąc w tym roku funkcję trybuna ludowego).
W miarę upływu miesięcy atmosfera polityczna w Rzymie stawała się coraz bardziej napięta. Przeważała opinia, iż zaostrzający się konflikt może zakończyć się wojną domową, której – co oczywiste – bardzo się obawiano. Pamiętano przecież doskonale terror Mariusza i proskrypcje Sulli. Atmosfera niepewności panowała zwłaszcza w senacie, którego członkowie mieli pełną świadomość tego, że to właśnie oni przede wszystkim poniosą konsekwencje zbliżającej się burzy, zwłaszcza jeśli zwycięży w niej Cezar.
Mimo to przywódcy stronnictwa pompejańskiego coraz wyraźniej dążyli jednak do bezpośredniej konfrontacji.
Nie mogąc odnieść frontalnego sukcesu, zastosowano metodę „małych kroków”. Między innymi G. Marcellusowi udało się przeforsować w senacie decyzję, pozornie słuszną i bezstronną, nakazującą Pompejuszowi i Cezarowi odesłanie po jednym legionie do Syrii dla wzmocnienia tej zagrożonej przez Partów prowincji. Rzecz jednak w tym, że Pompejusz sprytnie wykorzystał sytuację i oznajmił, że wysyła legion, który swego czasu (po klęsce pod Atuatuką w Galii, w czasie powstania Ambioryksa) wypożyczył swemu sojusznikowi. W ten prosty sposób za jednym zamachem pozbawiono Cezara dwóch legionów.
Zamiary przeciwników w tym względzie były bardzo czytelne, jednakże Cezar nie chciał zadrażniać sytuacji i legiony posłusznie odesłał. Pompejusz wykorzystał zresztą pomysł Marcellusa do maksimum, bowiem legionów tych bynajmniej nie wysłał do Syrii, lecz zatrzymał w Italii, w okolicy Kapui, wzmacniając nimi swą armię. W konsekwencji odniósł więc podwójną korzyść – osłabił Cezara i wzmocnił własną armię.
Przyznać trzeba, że i Cezar okazał się graczem nietuzinkowym i potrafił nawet z tej niekorzystnej dla siebie sytuacji wyciągnąć pewne korzyści. Odsyłając mianowicie żołnierzy Pompejusza zapewnił sobie ich przychylność nagrodą w wysokości 250 sesterców dla każdego żołnierza. Przekupił również oficerów przysłanych po odbiór wojsk i zrobił z nich – jakbyśmy to dziś powiedzieli – podwójnych agentów. Skłonił ich bowiem do tego, aby składając sprawozdanie z przebiegu misji Pompejuszowi celowo przedstawiali sytuację w armii Cezara w czarnych barwach. „Opowiadali mianowicie, że wojska Cezara tęsknią do Pompejusza, że choć tu na miejscu jego sytuacja jest trudna z powodu zawiści politycznych, tam stoją gotowe do usług jego olbrzymie siły, które – skoro tylko znajdą się na terenie Italii – natychmiast przejdą na jego stronę; do tego stopnia Cezar znienawidzony jest przez swoich żołnierzy z powodu nieustannych wojen, tym bardziej, że podejrzewają go o ambicje samowładcze”⁴. Jednym słowem, w razie konfliktu Cezar zostanie pobity przez własne legiony, a Pompejusz odniesie zwycięstwo, praktycznie nie wyciągając miecza z pochwy.
W gruncie rzeczy intryga była szyta dość grubymi nićmi, ale zadufany w sobie i chyba jednak nieco naiwny i niezbyt inteligentny Pompejusz uwierzył w te zapewnienia i nabrał takiej pewności siebie, że miał podobno oświadczyć w senacie, że nie warto kłopotać się i myśleć o przygotowaniach wojennych, bo gdyby jakieś niebezpieczeństwo miało nadejść, on jednym tupnięciem nogi całą Italię napełni swoimi wojskami⁵.
Optymizmu i nadmiernej pewności nie brakowało również konsulowi Marcellusowi, który po raz kolejny postawił w senacie kwestię pozbawienia Cezara namiestnictwa Galii i Ilirii. Tym razem jednak posłużył się sprytnym (przynajmniej we własnym mniemaniu) wybiegiem, rozdzielając dwie kwestie – namiestnictwa Cezara i dowództwa Pompejusza. Najpierw zapytał senatorów, czy zgadzają się mianować następców Cezara. Na tak sformułowane pytanie oczywiście uzyskał jednomyślną odpowiedź twierdzącą. Przecież nikt z _nobilitas_ nie mógł głosować za specjalnymi przywilejami dla Cezara, który był ich głównym wrogiem i „zdobywał podkopami Rzeczpospolitą”.
Natomiast w kwestii pozbawienia dowództwa Pompejusza senatorowie wypowiedzieli się w większości negatywnie, co było również dość łatwe do przewidzenia. Większość senatorów zdawała sobie sprawę z faktu, że podjęcie uchwały o pozbawieniu Cezara namiestnictwa oznacza wojnę. A tę można było wygrać jedynie w sojuszu z Pompejuszem.
Niewykluczone też, że znaczna część senatorów łudziła się, że Pompejusz walczy wraz z nimi o zachowanie ustroju republikańskiego. Wielu jednak – nie zapominajmy o tym – zdawało sobie sprawę, że wybierając między Cezarem a Pompejuszem, wybierają jedynie między mniejszym i większym złem. Zaliczał się do nich Cyceron, który był przekonany, że zwycięstwo Pompejusza może być niebezpieczne dla Republiki, stanął jednak po jego stronie, będąc pewnym, że zwycięstwo Cezara oznacza z kolei jej pewny upadek.
Walka na uchwały nie została bynajmniej zakończona z chwilą przegłosowania wniosków Marcellusa. Zwolennicy Cezara czuwali i trybun ludowy S. Kurion zażądał przywrócenia poprzedniej formuły i wezwał senatorów do podjęcia decyzji o równoczesnym odesłaniu obu antagonistów w zacisze domowe. Tym razem głosowanie dało rezultat odmienny – 370 senatorów opowiedziało się za wnioskiem Kuriona, przeciw było jedynie 22.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że właśnie ten rezultat odzwierciedlał prawdziwe uczucia większości polityków Republiki. Bali się Cezara, ale nie ufali również Pompejuszowi i najchętniej pozbyliby się ich obu jednocześnie. Wynik ten świadczy również, jak w gruncie rzeczy nieliczne było stronnictwo „jastrzębi”. W praktyce liczyło ono właśnie około 20–30 osób. Reszta chciała po prostu pozbyć się Cezara i Pompejusza, bo obawiała się, że ambicje ich obu zburzą w końcu tak wygodny świat Republiki, w której od niepamiętnych wieków przysługiwało elicie politycznej prawo piastowania wysokich urzędów, zdobywanych w wolnej, ale ograniczonej do ich elitarnego grona, rywalizacji. Bronili świata, w którym można było zdobywać bogactwa grabiąc bezlitośnie przyznawane im na rok lub dłużej prowincje.
Można jednak mniemać, że Marcellus nie zrozumiał tej nauczki i postanowił mimo wszystko skłonić senat do zdecydowanego wystąpienia. Nie rozumiał bądź też nie chciał rozumieć, gdyż należał do grona dwudziestu kilku ekstremistów, którzy domagali się odwołania Cezara za wszelką cenę, nawet za cenę wojny domowej!
Do osiągnięcia zamierzonego celu posłużył się Marcellus plotką, która zaczęła wówczas krążyć po Rzymie, że Cezar już zdecydował się obalić Republikę i w tym celu koncentruje swe legiony na granicy Italii. Również i tym razem poniósł klęskę, gdyż Kurionowi i Markowi Antoniuszowi udało się przekonać senatorów, że była to fałszywa informacja, a intencje Cezara są i pozostaną pokojowe. Wówczas rozwścieczony porażkami konsul miał ponoć krzyknąć, że „przeciw bandycie trzeba broni, a nie głosowania” i posiedzenie zamknął⁶.
Wkrótce też okazało się, co miał na myśli mówiąc o broni, udał się bowiem w towarzystwie swego kolegi na urzędzie oraz dwóch konsulów mianowanych na rok następny do Pompejusza, który ze względu na swą funkcję wojskową przebywał poza Rzymem. Wręczył mu miecz, a następnie w uroczystej przemowie wezwał do obrony Republiki przed Cezarem, powierzając Pompejuszowi dowództwo wszystkich sił, jakimi w tym momencie dysponował senat. Zezwolił również na dokonanie zaciągu nowych wojsk. Pompejusz miecz przyjął i oświadczył, że jest posłuszny rozkazom konsulów. Natychmiast też przystąpił, niezbyt jednak energicznie, do przygotowań wojennych.
Od tej chwili wybuch wojny domowej był więc jedynie kwestią czasu. Okazało się również, że rację miał Celiusz, który w liście do Cycerona pisał: „Pompejusz jest zdecydowany nie dopuścić do tego, by Cezar został konsulem, zanim zda swe wojska i przekaże prowincje. Cezar zaś jest przekonany, że jedynym dla niego ratunkiem jest zatrzymanie przy sobie armii… Taki będzie koniec tych wielkich czułości i tego groźnego przymierza – nie tajona wrogość, lecz otwarta wojna”? To bardzo słuszne spostrzeżenie, warto je jednak uzupełnić stwierdzeniem, że „czułości” między Pompejuszem a Cezarem skończyły się dawno, a do wojny jednego i drugiego pchały nie tylko osobiste animozje i ambicje, lecz również (a może nawet przede wszystkim) nieprzejednane stanowisko niektórych przywódców optymatów, gotowych podjąć ryzyko wojny domowej, byle tylko usunąć raz na zawsze Cezara ze sceny politycznej. To z ich winy, przypominam, Cezar znalazł się w sytuacji bez wyjścia i prędzej czy później musiał podjąć radykalne decyzje.
W trakcie tych zaciętych bojów politycznych Cezarowi udało się wreszcie zakończyć podbój Galii. Ostatecznie stała się ona w pełni prowincją rzymską w 51 r. p.n.e. Upadek Uksellodunum odebrał bowiem Galom, nie tylko załodze i mieszkańcom miasta, lecz prawie całemu narodowi, wszelką ochotę do dalszej walki. Niemały wpływ na postawę Galów miały zapewne ich wierzenia. Jak wszyscy Celtowie, uważali oni źródła wodne za opiekuńcze i dobroczynne bóstwa. Gdy więc wskutek rzymskich prac inżynieryjnych nigdy niewysychające źródło, zaopatrujące w wodę Uksellodunum, nieoczekiwanie wyschło, odebrali to jako znak dany od bogów, aby zakończyć walkę. Czyż w tych okolicznościach dalszy opór mógł mieć sens?
A może był to tylko wygodny pretekst? Przez około dziesięć lat plemiona galijskie stawiały bohaterski – choć nie zawsze skoordynowany i konsekwentny – opór. Straty, jakie poniosły, były ogromne. Cezar w swym sprawozdaniu złożonym senatowi w 46 r. p.n.e. wymienia 800 zdobytych miast i miasteczek. Niewątpliwie większość z nich uległa zniszczeniu, gdyż wódz rzymski bynajmniej nie pobłażał swym wrogom, pragnąc zmusić ich terrorem do uległości. Najwymowniej świadczy o tym przykład Avaricum, w którym wymordowano przecież czterdzieści tysięcy ludzi. W walkach – jak wynika z tego samego sprawozdania – zginął milion wojowników, a drugi milion został wzięty do niewoli. O stratach, jakie poniosła ludność cywilna, zwłaszcza wśród kobiet i dzieci, nawet się nie wspomina.
Ogromne połacie kraju były wyludnione, spalone i zrujnowane. Kraj został praktycznie pozbawiony wszelkich zapasów i sił wytwórczych, a nagromadzone bogactwa zrabowane. Trudno więc doprawdy dziwić się Galom, że stracili wreszcie ostatecznie wolę walki, że nastąpiło znane i często spotykane w historii zjawisko zmęczenia biologicznego, które najbardziej bohaterskim narodom odbiera wolę walki (doświadczyli tego Francuzi w czasie II wojny światowej).
Dla Cezara ostateczna kapitulacja Galów stanowiła prawdziwy uśmiech losu, gdyż mógł wreszcie dumnie poinformować senat i lud rzymski, że Galia staje się prowincją Republiki. Ta informacja sprawiła ogromne wrażenie w „stolicy świata” i na pewien czas powstrzymała senat od podejmowania niekorzystnych dla Cezara decyzji.
Swoiste zawieszenie broni trwało jednak krótko. Do ponownego zaostrzenia sytuacji przyczynił się zresztą sam Cezar, który miał wreszcie czas i możliwości, aby osobiście zaangażować się w bieżące rozgrywki polityczne. Zaczął od spotkań z mieszkańcami Galii Przedalpejskiej, dziękując im za poparcie, jakiego udzielali mu przez wiele lat, dostarczając żołnierzy dla ciągle rozrastającej się armii.
Dokonał też inspekcji swoich wojsk i wyznaczył poszczególnym legionom nowe leża zimowe. Z posiadanych dziesięciu legionów osiem zostawił w Galii, gdzie miały stać na straży _Pax Romana_, a dwa ulokował na terenie Galii Przedalpejskiej. Takie rozlokowanie wojsk zadaje kłam wszelkim pomówieniom Marcellusa i świadczy wymownie o tym, że Cezar jeszcze wierzył w możliwość pokojowego załatwienia sporu.
Po przybyciu do Rawenny spotkał się z Kurionem, którego kadencja jako trybuna ludowego właśnie upłynęła. Rozmowy z tym nietuzinkowym politykiem pozwoliły mu zapewne lepiej zorientować się w sytuacji politycznej Rzymu i sformułować wytyczne dla Kwintusa Kasjusza Longinusa i Marka Antoniusza, którzy zostali właśnie wybrani na trybunów ludowych i przejęli po Kurionie funkcje agentów politycznych Cezara.
Być może w wyniku tych rozmów skierował do senatu pismo, w którym oświadczył, że zgadza się na złożenie dowództwa pod warunkiem, że to samo uczyni Pompejusz. W przeciwnym razie „natychmiast przybędzie, aby pomścić krzywdy jemu, jak i ojczyźnie wyrządzone”⁷.
Można by zarzucić Cezarowi pewną niekonsekwencję w działaniu, gdyż z jednej strony osłabił swą pozycję militarną pozostawiając większość swych sił w Galii, a z drugiej strony groził senatorom i Pompejuszowi zemstą, a więc jakby zaostrzał swe stanowisko. Analizując postawę Cezara musimy jednak pamiętać o tym, że był on inteligentnym, przewidującym politykiem i zdając sobie sprawę z nastrojów panujących w społeczeństwie, nie chciał brać na siebie odpowiedzialności za rozpoczęcie wojny domowej.
Rozlokowując więc armię tak, jak wcześniej zostało opisane, wykazywał swą dobrą wolę, wysyłając równocześnie, używając terminologii sportowej, piłkę na stronę przeciwnika. Jego propozycja sprawiała wrażenie słusznej i uzasadnionej, a co najważniejsze – umiarkowanej; gdyby więc została odrzucona (a tego mógł się spodziewać), to wina za wszystko, co się potem stanie, powinna spaść na senat i Pompejusza.
Idąc tym tokiem myślenia można przypuszczać, że wzmianka o ewentualnej zemście miała jedynie uzmysłowić jego przeciwnikom, na co się narażają, odrzucając wyciągniętą rękę, bo wówczas to oni będą winni rozpętania wojny, a Cezar do stolicy przybędzie jako mściciel krzywd swoich i ojczyzny. Z pismem do Rzymu pojechał Kurion, który przy tej okazji pobił niewątpliwie ówczesny rekord szybkości, przebywając odległość 210 km dzielącą Rawennę od Rzymu w trzy dni. Dzięki temu przybył do stolicy 1 stycznia i natychmiast wręczył pismo nowym konsulom, czyli C. Klaudiuszowi Marcellusowi i L. Korneliuszowi Lentulusowi.
Zaliczali się oni do stronników Pompejusza i nie zamierzali początkowo nadawać sprawie biegu, jednakże pod naciskiem Marka Antoniusza, nowego trybuna związanego jak wiemy ściśle z Cezarem, popartego w tej sprawie przez K. Kasjusza, ustąpili i list w końcu odczytano. Wywiązała się gorąca dyskusja. Nie dotyczyła ona jednak treści pisma, gdyż przewodniczący obradom Lentulus wyraził stanowczy sprzeciw, oświadczając, że stawia na porządku dziennym rozważania nad ogólną sytuacją państwa. Wystąpienie swe zakończył swoistym ultimatum, stwierdzając, że „nie uchybi swym obowiązkom wobec senatu i Rzeczpospolitej, pod warunkiem, że każdy wypowie swoje zdanie odważnie i stanowczo; jeśli zaś jak dawniej będą się oglądali na Cezara i ubiegali o jego względy, sam o sobie pomyśli wbrew powadze senatu – i on bowiem zna drogę do łaski i przyjaźni Cezara”⁸.
W niezwykle twardym tonie przemówił nowy teść Pompejusza – Scypion Metellus, oświadczając, że Pompejusz zamierza wypełnić swe obowiązki wobec Republiki, ale wymaga współdziałania senatu. Jeśli go jednak nie uzyska, wówczas „niech senat nie liczy na jego poparcie, gdy tego później zażąda”⁹. Nikt z obecnych na sali nie miał wątpliwości, że są to słowa nie Metellusa, lecz Pompejusza (przypominam, że ten ostatni, pełniąc funkcje wojskowe, nie mógł przebywać w mieście, stał jednak tak blisko, że, jak pisze Cezar, „mowa Scypiona miała to samo znaczenie co własne słowa Pompejusza”).
Wystąpienia te dodały odwagi przywódcom stronnictwa optymatów, którzy zdecydowanie odrzucili wszelkie propozycje zmierzające do złagodzenia konfliktu (m.in. M. Kalidiusza, który zaproponował podjęcie uchwały nakazującej Pompejuszowi wyjazd do przydzielonych mu prowincji). Nawet głosy wrogich Cezarowi, lecz bardziej rozsądnych senatorów (m.in. Klaudiusza Marcellusa konsula roku 51), proponujących nie podejmowanie zbyt drastycznych decyzji do czasu zakończenia przygotowań do starcia z Cezarem, zostały ostro skrytykowane przez Katona, Lentulusa i innych przywódców stronnictwa optymatów, bez żadnych już osłonek dążących do jak najszybszego rozprawienia się z przywódcą popularów. W końcu, w atmosferze politycznego nacisku, wręcz szantażu, podjęto decyzję nakazującą Cezarowi natychmiastowe rozpuszczenie wojsk pod groźbą uznania go za wroga ojczyzny. Nie pomogło nawet weto trybuna M. Antoniusza, które zostało odrzucone ze względów proceduralnych.
Była to fatalna w skutkach decyzja, gdyż praktycznie zamykała drogę do porozumienia między zwaśnionymi stronami, tworząc fakt dokonany, na który powołał się już w dniu następnym Katon. Odrzucił on mianowicie kategorycznie propozycję teścia Cezara, Pizona, wyjazdu do Rawenny‚ podjęcia rokowań, stwierdzając, że lepiej zginąć niż przyjmować warunki od zwykłego obywatela, a takim stał się Cezar z chwilą oficjalnego pozbawienia go funkcji namiestnika. Była to replika bardzo w stylu tego zacietrzewionego, nieco ograniczonego i upartego osobistego wroga Cezara i przywódcy optymatów w jednej osobie. Na jego też wniosek uchwalono decyzję, aby dla udokumentowania, że państwo znajduje się w niebezpieczeństwie, przywdziać szaty żałobne. Była to wprawdzie drobnostka, miała jednak swoją wymowę. W taki bowiem sposób, przyznajmy, nader spektakularny, przywódcy obozu antycezariańskiego próbowali tworzyć fakty dokonane, terroryzując swą determinacją wahającą się jeszcze senacką większość.
Aby jak najszybciej i jak najpewniej osiągnąć cel, jakim było usunięcie Cezara ze sceny politycznej, przeprowadzono w początkach stycznia pełną „mobilizację sił”, spędzając – jak pisze autor _Pamiętników o wojnie domowej_ – do senatu wszystkich, „którzy byli przyjaciółmi konsulów, co mieli obowiązki wobec Pompejusza, z dawna pokłóconych z Cezarem”. Dzięki temu Katon, Lentulus i Scypion mogli nie liczyć się z wetem Antoniusza, a nawet 5 stycznia 49 r. usunąć go po prostu siłą z senatu.
Był to kolejny dowód braku wyobraźni ze strony „pompejanów”, gdyż Antoniusz opuścił senat biorąc wszystkich obecnych za świadków znieważenia jego godności. Już Plutarch zauważył, jak bardzo było to niezręczne i jak wielki argument propagandowy senat dostarczył Cezarowi. Od tej chwili to on właśnie będzie stale występować w „todze” obrońcy świętych i nienaruszalnych praw Republiki bezpardonowo naruszanych przez optymatów.
Należy również podziwiać zimną krew Cezara w tych gorących dniach początku 49 r. Mimo gwałtownie pogarszającej się sytuacji i coraz bardziej zdecydowanych ataków przeciwników, polecił on swym przedstawicielom, aby w oficjalnych wystąpieniach i prywatnych rozmowach zdecydowanie podkreślali, że gotów jest pójść na daleko idące ustępstwa.
Zapowiedzi tych ustępstw były rzeczywiście istotne i, gdyby zostały przyjęte i zrealizowane, to mogły istotnie przyczynić się do rozwiązania kryzysu. Cezar oświadczał bowiem, że w przypadku osiągnięcia porozumienia rozwiąże osiem legionów, a zachowa jedynie dwa i namiestnictwo samej tylko Galii Przedalpejskiej (ostatecznie podobno Cezar godził się nawet na jeden legion i jedną prowincję – Ilirię). W przekazaniu tych propozycji pośredniczył wielki mówca tego czasu – Cyceron, który był wprawdzie całym sercem w obozie optymatów, ale potrafił myśleć dalekowzrocznie i nie był zaślepionym nienawiścią wrogiem Cezara. A ponadto szczerze chciał uniknąć zbrojnego konfliktu!
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki