- W empik go
Fatalne zauroczenie. Tom 1 - ebook
Fatalne zauroczenie. Tom 1 - ebook
Na tle burzliwych lat 50. i 60. w Polsce i na świecie rozgrywa się historia inspirowana prawdziwymi wydarzeniami. Iza, młoda dziewczyna z dobrego domu, poznaje na dancingu przystojnego oficera z Warszawy. Urzeczona roztaczanym przez niego czarem jest całkowicie pod jego wpływem. Pomimo sprzeciwu rodziców Iza spotyka się z nim, a wkrótce Romanowicz zupełnie niespodziewanie proponuje jej małżeństwo. Dziewczyna jest kompletnie zaskoczona. Przed nią matura i studia, a zamążpójścia na razie nie brała pod uwagę. W spokojnej, kochającej się rodzinie wybucha konflikt, bowiem rodzice absolutnie nie chcą słyszeć o planach córki, tłumacząc jej, że przecież tak naprawdę nie zna ona człowieka, który ma zostać jej mężem. Głucha na wszelkie argumenty, zakochana i zauroczona dziewczyna robi wszystko, by stanąć na ślubnym kobiercu. Kiedy orientuje się, że popełniła błąd, jest już za późno... Po fakcie Iza zrozumiała, że jej miłość była tylko fatalnym zauroczeniem, że jest w matni, z której nie ma wyjścia. Bohaterkę czeka jeszcze wiele niespodzianek, bynajmniej nie radosnych. Czy Iza kiedykolwiek uwolni się i wróci do rodzinnego domu? Czy w swoim życiu spotka nareszcie człowieka naprawdę wartościowego i wielką wymarzoną miłość? O tym czytelnik dowie się z kolejnych tomów trylogii Fatalne zauroczenie.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7835-894-7 |
Rozmiar pliku: | 621 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Stałam przed lustrem i patrzyłam na siebie z niesmakiem. Miałam usta umalowane pomadką skradzioną z torebki mamy i warkocze ułożone na karku w elegancki węzeł. Na nogach pantofelki na wysokich obcasach. Także pożyczone od mamy, która zgodziła się dać mi je tylko na jeden wieczór. Pomimo wielu starań wyglądałam na to, kim byłam. Na naiwną smarkulę, gapiącą się na siebie z cielęcą miną. Miałam siedemnaście lat, a o życiu wiedziałam tyle, ile wyczytałam w książkach Rodziewiczówny. To znaczy nic!
Właściwie bez guwernantki nie powinnam wychodzić sama na ulicę. Na moje nieszczęście, w Polsce Ludowej guwernantek już nie było, a ja nie byłam panienką z dworu, lecz zwykłą dziewczyną, wychowywaną jednak na takich zasadach, jakbyśmy nadal mieli majątek na Kresach i francuską madame.
To był szczególny dzień w moim życiu. Tego wieczoru miałam po raz pierwszy iść na dansing. Naturalnie nie sama, tylko z przyzwoitką, Anką, naszą młodą sąsiadką. Na moją prośbę półgodzinnym szczebiotem potrafiła ona przekonać mamę, że powinnam się nieco zabawić przed maturalnym kuciem. Byłam uczennicą jedenastej klasy i nie bywałam wieczorami w lokalach, gdyż uczniom nie wolno było uczęszczać na dansingi, a nawet do kawiarni. Moją ostatnią zabawą była studniówka w szkolnej auli, pod czujnym okiem wychowawców pilnujących naszej cnoty, jak diabeł grzesznej duszy. Na studniówce obowiązywała uczennice biała bluzeczka, granatowa plisowana spódniczka i półbuciki na płaskim obcasie. Jedynym napojem wyskokowym, który piliśmy, była lemoniada.
Stałam więc w sypialni rodziców, przed dużym lustrem, które odbijało całą moją postać w nowej, granatowej sukni, uszytej na tę okazję przez naszą krawcową. Suknia miała obcisły stanik, stójkę i szeroką rozkloszowaną spódnicę. Prezentowałam się w niej zbyt młodo i to mi się wcale nie podobało. Westchnęłam z ubolewaniem i zrobiłam do lustra kokieteryjną minkę, przeginając się zmysłowo. Stwierdziłam, że wyglądam idiotycznie.
Skrzypnęły drzwi i do pokoju weszła mama, obrzucając mnie badawczym spojrzeniem. Wiedziałam, że nic nie ujdzie jej uwagi. Miała spostrzegawczość najlepszego agenta CIA, a raczej KGB, bo o amerykańskim wywiadzie niewiele wtedy wiedzieliśmy.
– Nie powinnaś malować sobie ust. Jesteś jeszcze na to za młoda.
– Mamo, proszę. Ja tylko dzisiaj… – Usiłowałam się tłumaczyć, lecz mama już wyjęła chusteczkę z szufladki nocnego stolika i starannie wytarła mi wargi.
– Wyglądasz bardzo ładnie – powiedziała, przyglądając mi się uważnie. – Właściwie powinnaś pójść z kimś rozsądniejszym od Anki, ale trudno, już się zgodziłam. Pamiętaj, żeby nie pić wina i nie tańczyć z nietrzeźwym mężczyzną. Musisz wrócić o dziesiątej, bo jesteś jeszcze uczennicą. Zaczynam żałować, że zgodziłam się na ten dansing.
– Dobrze, mamo – powiedziałam potulnie, lecz w duchu już czułam bunt.
A właśnie, że napiję się wina i będę tańczyć, z kim mi się spodoba! Mama uśmiechnęła się nieznacznie, doskonale wiedząc, o czym myślę. Miałam taką przypadłość, że z mojej twarzy wszystko można było wyczytać, a mama znała mnie przecież od pieluch.
Za oknami zapadła pochmurna lutowa noc. Prószył śnieg z deszczem, a ulice lśniły od wilgoci. Z jadalni dochodziły ściszone dźwięki radia. Widocznie tata słuchał polskiej audycji w BBC, bo Wolnej Europy nie lubił, nazywając ich audycje „jękami pogrzebaczy wojennych”. Ku mojej radości wyśpiewywał drwiąco pod adresem RWE: „Starość nie radość, każdy mi to przyzna. Najpierw dolary, a potem ojczyzna”.
Przed wyjściem poszłam pożegnać się z ojcem. Siedział w głębokim fotelu, przy stojącej lampie z bordowym abażurem. Miał głowę przechyloną w stronę radia, bo z biegiem lat pogarszał się mu nieco słuch. Kiedy pocałowałam go w łysinkę, poczułam zapach dobrej wody kolońskiej. Tata bardzo dbał o swój wygląd i lubił się perfumować.
– Już idziesz? Pokaż się – polecił. – Suknia trochę za długa. Masz zgrabne nogi i powinnaś je odsłaniać. Ale w sumie ujdzie.
Usłyszałam dzwonek do drzwi i poszłam otworzyć. Na progu stała Anka w brązowym płaszczu i niebieskim berecie na starannie zaondulowanych włosach. Miała mocny makijaż i oczy przedłużone czarną kreską. W tym czasie dziewczęta małpowały styl malowania się i ubierania Brigitte Bardot, bardzo popularnej młodziutkiej francuskiej aktorki.
– Gotowa? – zawołała Anka wesoło, wchodząc do przedpokoju. – To idziemy!
– Pojedziecie taksówką! – zawołał ojciec z pokoju. – Iza, zadzwoń po samochód.
Podeszłam do biurka i podniosłam słuchawkę telefonu. Dopiero po dłuższym czasie usłyszałam czyjś zachrypnięty baryton. Podałam adres i pocałowałam w policzek wchodzącą do pokoju mamę.
– Tylko nie wracaj późno! – Usłyszałam jeszcze, zbiegając po schodach.
Po chwili przed bramę zajechała taksówka. Wsiadłyśmy, a Anka podała nazwę modnego lokalu. Auto pomknęło mokrą od deszczu ulicą. Na jezdni odbijały się światła lamp ulicznych i sklepowych neonów. Ukradkiem wyjęłam z torebki lusterko i w półmroku ponownie umalowałam usta.
Przed lokalem stało już kilka samochodów. Dałam Ance pieniądze, by uregulowała należność, a potem wysiadłyśmy. Z bijącym niespokojnie sercem wchodziłam po kilku schodkach do holu. Miałyśmy zarezerwowany stolik. W szatni zdjęłyśmy płaszcze i zimowe czapki, poprawiając fryzury przed lustrem. Prowadzone przez portiera, weszłyśmy do lokalu. Było tu bardzo przyjemnie. Po obu stronach długiej sali stały okrągłe stoliki ze szklanymi blatami i wygodne fotele. Kolorowe kinkiety, umieszczone nisko na ścianach, dawały przyćmione światło, w którym kobiety wyglądały korzystnie. Nasz stolik stał przy dużym oknie przysłoniętym firaną. Parkiet do tańca i miejsce dla orkiestry znajdowały się na końcu sali, przy drzwiach do baru.
Rozejrzałam się niepewnie, czując na sobie spojrzenia siedzących przy stolikach gości. Byłam tu nowa, a bywalcy lokalu znali się choćby z widzenia. Orkiestra jeszcze nie grała, ale bar był już otwarty i pełen mężczyzn siedzących na wysokich stołkach. Barman z wprawą żonglera mieszał koktajle i podsuwał gościom kieliszki oraz zakąski. Podziwiałam zręczność i szybkość, z jaką obsługiwał gości.
– No i jak ci się tu podoba? – zapytała mnie Anka, siadając swobodnie na fotelu i rozkładając menu.
Zauważyłam, że włożyła bardzo obcisły niebieski sweterek, uwydatniający jej dosyć duży biust. Spódniczkę miała krótką, o wiele za krótką, niż na to zezwalała moda. Kiedy założyła nogę na nogę, widać jej było uda. Sięgnęła do torebki, wyjęła papierośnicę i wyciągnęła ją w moją stronę.
– Przecież wiesz, że ja nie palę – bąknęłam, czując wielką ochotę sięgnięcia po papierosa, żeby dodać sobie odwagi. W lokalu niemal wszystkie kobiety paliły.
– Owszem, ładnie tutaj. Ciekawe, jaki mają zespół muzyczny?
– Niezły. Popatrz, ilu dzisiaj wojskowych w lokalu.
Już zauważyłam, że większość stolików zajęta była przez oficerów z tutejszej jednostki. Kręciło się przy nich kilku kelnerów, ustawiających półmiski z przystawkami i butelki gruzińskiego koniaku. Oficerowie byli już pod dobrą datą, bo śmiali się, opowiadając sobie pieprzne dowcipy tak głośno, że słyszałam niemal każde słowo. Poczułam, że się rumienię, i zawstydzona spuściłam oczy. Pożałowałam nagle, że dałam się namówić Ance na ten dansing. Ogarniał mnie paniczny strach na myśl, co to będzie, gdy zobaczy mnie tu przypadkiem jakiś belfer! O, wtedy sprawa oparłaby się o dyrektora i byłoby mi naprawdę ciepło. A mam w tym roku maturę! Nasz dyrektor jest surowy i ma żelazne zasady moralne, których nieubłaganie przestrzega.
Nie wiedziałam, jak powinnam się zachować, kiedy zagra orkiestra. Byłam pewna, że nikt nie poprosi mnie do tańca. Zresztą chyba nie potrafiłam pląsać do tych modnych melodii. W dzieciństwie mama, uwielbiająca taniec, nauczyła mnie tej sztuki. Ale z biegiem lat, zajęta nauką i książkami, przestałam się tym interesować. Kochałam czytać, a rodzice, znając moją pasję, kupowali mi całe stosy książek, w owym czasie bardzo tanich. Stałam się molem książkowym i zdecydowanie odrzucałam propozycje koleżeńskich zabaw. Na studniówce dałam się kilka razy namówić koledze na walczyka i to wszystko. Alinka, moja ukochana przyjaciółka od serca, obawiała się, że mogę zostać starą panną, lecz jakoś mnie to nie wzruszało. Nie lubiłam flirtów i unikałam chłopców, słusznie mając opinię dziwadła. Jednak klasa mnie lubiła, bo byłam bardzo mocna w przedmiotach humanistycznych i zręcznie podpowiadałam na lekcjach czy pomagałam w wypracowaniach.
Rodzice obawiali się, że nawet świadectwo dojrzałości nie zrobi ze mnie osoby dorosłej, bo ciągle jeszcze byłam rozpieszczoną jedynaczką i naiwną gęsią. Ojciec postanowił, że dopiero za rok rozpocznę studia, o ile się w ogóle na nie dostanę. W tym ustroju młodzież z domów inteligenckich miała ogromne trudności z dostępem do uniwersytetów. Władza ludowa postanowiła stworzyć klasę ludzi wykształconych z młodzieży pochodzenia chłopskiego i robotniczego. Dla nas na wyższych uczelniach miejsca z reguły nie było.
W sali robiło się coraz głośniej, ciągle wchodzili nowi goście. Przy stolikach raz po raz rozlegał się wyzywający śmiech podpitych kobiet. Podszedł kelner i Anka zamówiła dla nas tatar, pieczywo, kawę i dwa kieliszki czerwonego wina. Dyskretnie spojrzałam na zegarek. Dochodziła dopiero dziewiętnasta i zaraz miał się rozpocząć dansing. Byłam już zmęczona hałasem i zdenerwowana ciągłym wypatrywaniem jakiegoś nauczyciela.
– Iza, na litość boską, przestań się rozglądać takim wystraszonym wzrokiem. Czego się boisz? – odezwała się Anka, obserwująca mnie spod oka.
– Dobrze ci mówić, ty nie jesteś uczennicą, bo już pracujesz – mruknęłam z ponurą miną. – Gdyby tu wparował któryś z belfrów, to jutro jestem u dyra na dywaniku, a pojutrze mogę mieć wilczy bilet.
– Nie przesadzaj, belfry tu rzadko bywają. Co najwyżej idą do kawiarni na kawkę z mleczkiem i napoleonkę. – Anka starała się podnieść mnie na duchu. – Słuchaj, Iza… – szepnęła, nieznacznie trącając mnie łokciem. – Jak ci się podoba tamten oficer, ten przy stoliku koło kolumny?
– Jaki oficer? – spytałam, miętosząc w dłoni papierową serwetkę.
– No, ten brunet, który siedzi do nas bokiem. O, widzisz, spojrzał w naszą stronę. Cholera, ale przystojny, prawda? – Anka zagryzła dolną wargę i jeszcze wyżej założyła nogę na nogę. Jednocześnie posłała oficerowi kokieteryjne spojrzenie spod rzęs.
Zdecydowałam się zerknąć w jego stronę. Naprawdę był bardzo przystojny. Wysoki, dobrze zbudowany brunet o smagłej cerze. Miał grube czarne brwi i błyszczące oczy w oprawie gęstych rzęs. Wydawało mi się z tej odległości, że oczy miał szare. Lekko wysunięty podbródek z dołeczkiem pośrodku wskazywał na mocny charakter. Siedział z trzema oficerami i, paląc papierosa, rozglądał się po sali. Jego prawa dłoń spoczywała na szklanym blacie, a palce wybijały jakiś rytm.
Zauważyłam, że zaczął się nam przypatrywać, więc prędko spuściłam oczy, wgapiając się niemądrze w podłogę. Poczułam, że znowu się rumienię. To było straszne. Im bardziej próbowałam opanować zmieszanie, tym mocniej się czerwieniłam. Kompletna oferma! A przecież wcale nie byłam rozlazłą ciapą i potrafiłam ostro zareagować, kiedy mi się coś nie spodobało. Ale w nocnym lokalu o tej porze byłam pierwszy raz w życiu i naprawdę nie wiedziałam, jak się zachować, gdy obcy mężczyzna intensywnie mi się przypatrywał. W dodatku taki przystojny oficer…
Anka wyraźnie zagięła na niego parol, bo nieznacznie coraz wyżej podciągała spódnicę pod stolikiem i prowokująco zerkała w jego stronę. Flirciara! Nagle poczułam do niej niechęć.
– Gdy tylko orkiestra zacznie grać, on poprosi mnie do tańca! – oświadczyła Anka z przekonaniem. – Ale facet! Jeszcze go tutaj nie widziałam. Pewnie przyjechał do jednostki. Chyba jakiś wyższy oficer… Iza, jaką on ma rangę?
– Major – powiedziałam, widząc na jego ramionach dwie belki i gwiazdkę.
Anka wiedziała, że znam się na stopniach, bo ojciec niegdyś był oficerem i wychowałam się w środowisku wojskowym.
– To ważniak! – osądziła Anka i z satysfakcją sapnęła. – Spójrz, wszystkie babki gapią się na niego!
Rzeczywiście, siedzące przy innych stolikach kobiety na gwałt wyciągały z torebek lusterka i szminki, poprawiając makijaż, i posyłały mu zachęcające spojrzenia. Chyba tylko ja czułam się fatalnie, jakbym była roznegliżowana.
Z baru wyszli muzycy i zasiedli na podium dla orkiestry, biorąc swoje instrumenty.
– Och, żeby tylko zagrali tango! – wyszeptała podniecona Anka. – Założę się, że on mnie pierwszą poprosi.
Nie zamierzałam się z nią sprzeczać, bo Anka mogła się podobać. Miała ładną cerę, duże zmysłowe usta i jędrne piersi, uwydatnione przez obcisły sweterek. W przeciwieństwie do mnie pewna siebie, umiała zainteresować mężczyznę swoją osobą. Ja, niestety, jeszcze tego nie potrafiłam i byłam wściekła na siebie, zazdroszcząc jej tej swobody, którą daje kobiecie poczucie, że jest atrakcyjna i się podoba.
Orkiestra przez chwilę stroiła instrumenty, a potem rozległy się posuwiste tony walca bostona. Anka z niesmakiem wysunęła dolną wargę. Nie umiała tańczyć bostona i była zawiedziona, mając wcześniej nadzieję, że zagrają tango i będzie mogła przytulić się do partnera.
– Iza, on tu idzie! – pisnęła nagle, poczerwieniawszy z emocji. Prędko obciągnęła na sobie sweterek. – A nie mówiłam, że mnie poprosi?
Major faktycznie wstał z fotela i wolnym krokiem szedł w naszą stronę, odprowadzany zawiedzionymi spojrzeniami innych kobiet. Spuściłam głowę, bo nie wiadomo dlaczego, zrobiło mi się bardzo przykro.
– Czy mogę panią prosić? – Usłyszałam jego niski głos.
Oczekiwałam, że Anka zaraz podniesie się z miejsca, ale tak się nie stało. Siedziała, nie odpowiadając na zaproszenie.
– Czy zechce pani ze mną zatańczyć? – Ponownie padło pytanie i poczułam, że Anka kopie mnie w kostkę.
– Iza, pan major cię prosi – syknęła przez zęby.
Osłupiałam. Mnie? Uniosłam głowę i spojrzałam na pochylonego ku mnie oficera.
– Przepraszam pana, ale ja nie umiem tańczyć – szepnęłam zawstydzona.
– Ja panią poprowadzę. To naprawdę nic trudnego. – Nie ustępował.
Wyciągnął do mnie rękę, pomagając mi wstać z fotela, i uśmiechnął się, ukazując białe zęby. Potknęłam się, idąc na parkiet, i zaczęłam się obawiać, że z nerwów nogi mi się poplączą i gruchnę jak długa na podłogę. W przelocie dostrzegłam zmienioną z zazdrości twarz Anki. Stojąc na parkiecie, odwróciłam się w stronę partnera. Jego ramię objęło mnie w talii, a ja nieśmiało położyłam dłoń na jego ramieniu, pozwalając się prowadzić. Widocznie jednak tańca, jak i jazdy na rowerze nigdy się całkiem nie zapomina, bo szybko odnalazłam rytm bostona. Przez jakiś czas tańczyliśmy w zupełnym milczeniu, a ja nie podnosiłam wzroku, wpatrując się uparcie w baretki na jego mundurze.
– Słyszałem, że ma pani na imię Iza. Izabela? To piękne imię, odpowiednie dla pani – powiedział półgłosem. Był bardzo wysoki, czubek mojej głowy zaledwie dotykał jego podbródka. – Ma pani takie śliczne włosy!
Nareszcie zdecydowałam się na niego spojrzeć. Oczy miał szare i ładnie pachniał. Prowadził mnie po parkiecie, nie próbując przytulać się do mnie.
– Bardzo pan uprzejmy – rzekłam powściągliwie, choć jego słowa sprawiły mi przyjemność.
– To nie uprzejmość, lecz stwierdzenie faktu. Obecnie takie warkocze są rzadkością. Może pani być z nich dumna.
– Najchętniej bym się ich pozbyła. – Zaśmiałam się, czując się już swobodniej. – Wyglądam w tej fryzurze jak stara panna.
– Pani z pewnością nigdy nie zostanie starą panną. Proszę się rozejrzeć. Inni panowie zazdroszczą mi takiej partnerki. Dlatego już z góry zamawiam sobie następny taniec. A może przesiądą się panie do naszego stolika?
– Dziękuję za zaproszenie, ale pozostaniemy na swoich miejscach – oświadczyłam stanowczo.
Wiedziałam, że Anka będzie wściekła, ale nie zamierzałam zanadto się z nim spoufalać.
– Szkoda – westchnął. – Mimo to ja pierwszy zaproszę panią do następnego tańca.
Orkiestra przestała grać, a major odprowadził mnie do stolika i elegancko ucałował moją dłoń. Anka patrzyła na mnie, nawet nie kryjąc gniewu.
– No i co? Dobrze tańczy? O czym żeście rozmawiali? – spytała, udając obojętność.
Postanowiłam dać jej nauczkę.
– Pan major zaprosił nas do swojego stolika, ale odmówiłam.
Anka aż zbladła ze złości.
– Ty idiotko! – wybuchnęła, podskakując na fotelu. – Dlaczego się nie zgodziłaś?
– Bo to nie wypada, Aniu! – pouczyłam ją uprzejmie. – Tylko puszczalskie przysiadają się do stolika obcych mężczyzn. Co innego gdybyśmy tu przyszły w ich towarzystwie.
Widziałam, że Ankę szlag trafia ze złości, ale wcale się tym nie przejmowałam. Dziwne, jeden taniec z nieznanym dotąd mężczyzną dodał mi nagle pewności siebie.
– Masz poglądy z dziewiętnastego wieku! – Prychnęła gniewnie. – Tacy fajni faceci tam siedzą. A co najważniejsze, ta zabawa nie kosztowałaby nas ani grosza, bo oni by fundowali!
– Jeżeli masz ochotę, to możesz sama się do nich przysiąść, bo ja zostanę na swoim miejscu – odpowiedziałam, wiedząc, że to mnie zaproszono, a ją tylko z grzeczności.
Anka doskonale to rozumiała i dlatego była na mnie taka wściekła. Wzięła mnie ze sobą z łaski, dla towarzystwa, będąc przekonaną, że to ona będzie grała pierwsze skrzypce. Pomyliła się, bo mężczyzna, który tak bardzo jej się podobał, zwrócił uwagę na mnie, ją ignorując. Anka, usłyszawszy zaproszenie, błyskawicznie znalazłaby się przy ich stoliku.
Nie wiem, czy w tym dniu zaczęły we mnie buzować hormony, budząc kobietę, dosyć, że usiadłam swobodnie, z nogą elegancko ukośnie założoną na nogę, jak mnie tego uczyła mama. Miałam szaloną ochotę zapalić papierosa, dodając tym sobie odwagi, ale nigdy jeszcze tego nie robiłam i bałam się kompromitacji. Za to pewnym ruchem sięgnęłam po kieliszek z winem i pociągnęłam długi łyk. Naraz lokal stał się cudownym miejscem, a siedzący w nim goście wydali mi się nad wyraz sympatyczni. Nawet Anka z kwaśną miną. Posłałam jej ciepły uśmiech.
– A wiesz, Aniu, bardzo tu miło – stwierdziłam z zadowoleniem.
– On ci się podoba, prawda? – odezwała się, wpatrując się we mnie badawczo. – Bo jesteś teraz jakaś inna. Ale nie ciesz się za bardzo. To dojrzały, doświadczony mężczyzna, a ty jesteś jeszcze bardzo głupia i możesz się boleśnie sparzyć.
– Być może jestem naiwna, ale nie głupia! – odparłam ostro. – Och, przepraszam cię, Aniu, bo już grają i pan major idzie po mnie – zakończyłam z uśmiechem, wstając z fotela.
Było głośno, tłoczno i cudownie, kiedy tańczyłam w jego ramionach. Tym razem była to samba, ale prędko złapałam rytm i, nawet o tym nie myśląc, stawiałam prawidłowe kroki. Mój nowy znajomy zaczął mnie wypytywać, czym się zajmuję, gdzie mieszkam i – niby żartem – czy mam sympatię. Ponieważ nigdy nie rozmawiałam o tych sprawach z mężczyzną, odpowiadałam szczerze, że za kilka miesięcy zdaję maturę i będąc jedynaczką, mieszkam z rodzicami. Przyznałam się, że po raz pierwszy w życiu przyszłam do nocnego lokalu, a na flirty nie mam czasu ani ochoty.
Słuchając mnie, uśmiechał się pobłażliwie. Wyjaśnił, że przyjechał na kilka dni do jednostki, ale mieszka w Warszawie. Powiedział, że ma na imię Antoni. Tańczył bardzo dobrze, poruszając się lekko pomimo wysokiego wzrostu. Nie przytulał się do mnie i nie dmuchał mi w ucho, jak mój szkolny kolega na studniówce, czego wprost nienawidziłam.
Skończyło się na tym, że po tańcu jego koledzy oficerowie przesiedli się do naszego stolika i zrobiło się bardzo wesoło. Anka była w siódmym niebie i wychodziła wprost ze skóry, żeby zwrócić na siebie uwagę majora. Ale mój partner ją ignorował, a nawet kilka razy złośliwie jej przygadał. Przyznaję ze skruchą, iż wcale jej nie żałowałam. Ostatecznie to był mój partner i nie wypadało mi go odbijać. Ciekawe, że przez ten jeden wieczór nauczyłam się więcej niż przez wszystkie lata mego życia.
Panowie zajęli się nami. Na stoliku zjawiły się pikantne przekąski i koniak. Anka, uznawszy, że z majorem jej się nie uda, zainteresowała się młodym kapitanem i tańczyła, flirtując z nim na potęgę. Jeden z oficerów zaczął zachwycać się moimi włosami, lecz major szepnął mu coś do ucha, a oficer natychmiast zaczął rozmawiać ze mną innym tonem. Koledzy majora byli starsi i wcale ich nie znałam, choć miałam w jednostce wielu przyjaciół, gdyż Witek, brat Alinki, mojej kumpelki od serca, był komandosem. Bardzo lubiłam jego kompanów – wspaniałych, wesołych chłopców, z którymi można było konie kraść.
W pewnym momencie doszłam do wniosku, że siedzący z nami oficerowie zachowywali się wobec mojego partnera bardzo powściągliwie, jakby bacząc na każde słowo. Żaden z nich nie próbował ze mną flirtować, a gdy któryś prosił mnie do tańca, major był niezadowolony i wyraźnie to okazywał.
Wokół robiło się coraz głośniej. Kelnerzy przeciskali się pomiędzy stolikami, unosząc tace z potrawami lub zbierając zamówienia. Kompletnie zapomniałam, że jestem pierwszy raz na takiej zabawie, prowadząc wesołą rozmowę i popijając wino. Przy barze siedziało kilku oficerów radzieckich i śpiewało półgłosem rosyjskie piosenki. Byłam rozanielona.
– Tu jest wspaniale! – oznajmiłam głośno, pociągając kolejny łyk wina.
Kręciło mi się w głowie, co potęgowało moją euforię. Kapitan nalał mi do drugiego kieliszka koniak. Wypiłam i oblizałam się. Alkohol bardzo mi smakował. Wszystko wydawało mi się z każdą chwilą piękniejsze i godne podziwu.
– Panno Izabelo, proszę coś zjeść – zachęcił major, podsuwając mi kawałek wędzonego węgorza. – Nie należy pić alkoholu na pusty żołądek, a pani prawie nie skosztowała tego tatara. Rysiu, nie dolewaj już pani.
– Ale ten koniak mi smakuje – wyznałam, unosząc kieliszek i wypijając alkohol do dna.
– Właśnie widzę, lecz koniak pity na czczo prędko idzie do głowy. Powinna pani zjeść coś gorącego. Zamówimy kolację.
– Ach, jacy panowie są mili! – ucieszyła się Anka. – To ja proszę schabowy z frytkami i jakąś sałatką. A ty, Izo?
– Ja dziękuję. Nie jestem głodna – odrzekłam, pozwalając, żeby kapitan napełnił mój kieliszek winem. Miało piękny bukiet i ciemnoczerwony kolor. – Panie majorze, to już ostatni kieliszek. – Prędko uprzedziłam jego komentarz na ten temat.
– Major widocznie obawia się, że będzie musiał odnieść panią na rękach do domu – zaśmiał się drugi oficer. – Nie przyjechaliśmy samochodem.
– To byłoby żenujące. – Zmrużyłam oczy. – Nie zamierzam wracać do domu samochodem, bo wolę się przejść. – Odchyliłam się na fotelu i machnęłam kieliszkiem.
– Musi pani zjeść kolację – oświadczył major apodyktycznym tonem i gestem przywołał kelnera. – Zróbcie dla nas mocnej kawy – polecił. – Mówiłem ci, Rysiu, żebyś nie dolewał pani alkoholu.
Wyciągnął rękę i wyjął mi z dłoni kieliszek, po który zaraz ponownie sięgnęłam. Szybko odsunął butelkę koniaku.
– Na dzisiaj koniec z alkoholem. Przed wyjściem poprosimy jeszcze panie do baru, na kieliszek koktajlu i to wszystko.
Musiał mieć autorytet u kolegów, bo żaden nie zaprotestował, mimo iż nie byli zachwyceni jego decyzją. A może mi się to tylko zdawało, bo byłam już zalana!
Po kolacji jeszcze tańczyliśmy. Byłam w szampańskim nastroju i flirtowałam z kolegami majora, celowo go drażniąc. Na zakończenie zabawy poszliśmy do baru. Pierwszy raz siedziałam na wysokim stołku i, prawdę powiedziawszy, trochę się na nim kiwałam, próbując zachować równowagę. Kiedy z pomocą majora zeszłam z niego, musiałam chwycić się baru, żeby nie upaść, bo chwiałam się mocno na nogach. Ale było mi bardzo wesoło i śmiałam się z byle czego.
Wyszliśmy z lokalu trochę po północy. Owiało mnie zimne powietrze przesycone wilgocią. Już nie padało, lecz ciężkie chmury wisiały nad miastem, przysłaniając niebo. Major ujął mnie mocno pod rękę, pomagając iść po wyboistym bruku, bo nogi wykrzywiały mi się w pantofelkach na wysokich obcasach. Dwóch oficerów pożegnało się z nami i tylko młody kapitan odprowadzał Ankę. Szli przed nami, coś sobie opowiadając i głośno się śmiejąc.
– Czy ma pani w domu telefon? – spytał major, podtrzymując mnie za łokieć.
– Tak, mam.
– To mam nadzieję, że da mi pani swój numer.
– A po co panu majorowi mój numer? – spytałam z nutką ironii.
– Dla pani, Izo, nie jestem majorem, lecz Antkiem, Toniem czy jak sobie pani zechce. A po to proszę, że pragnę jutro do pani zadzwonić. Umówimy się do kawiarni, dobrze? Po południu będę już wolny od zajęć.
– Nie wiem, czy będę mogła, jestem jeszcze uczennicą. Poza tym moi rodzice może nie wyrażą na to zgody. Są nieco konserwatywni.
– Protestuję! Musi pani zachowywać się bardziej stanowczo. Przecież nie robi pani nic złego. O, proszę uważać na krawężnik… Zuch dziewczyna! – jego uwaga ustrzegła mnie od wylądowania nosem w rynsztoku.
Wreszcie dotarliśmy przed mój dom. Bez dalszych wykrętów podałam mu numer telefonu i umówiliśmy się nazajutrz na osiemnastą. Toni, bo tak zaczęłam go nazywać, z ukłonem uniósł moją dłoń do ust, zasalutował i odszedł. Anka, mieszkająca w tym samym domu, na drugim piętrze, przekomarzała się jeszcze ze swoim kapitanem. Na koniec dała mu buziaka i weszłyśmy do bramy.
– No i jak, Iza? Nie żałujesz, że wyciągnęłam cię z domu? – zapytała, wchodząc wolno po schodach.
Potknęłam się i w ostatniej chwili chwyciłam za poręcz, bo kręciło mi się w głowie.
– Och, jasne, że nie żałuję. Było fantastycznie! – wykrzyknęłam z entuzjazmem. – Umówiłaś się z tym przystojnym kapitanem?
– Pewnie! Ładny chłopak i dobrze całuje. A dlaczego pan major ciebie nie pocałował na pożegnanie? Słyszałam, że podałaś mu numer telefonu. Myślisz, że zadzwoni, taki ważniak?
Zmiażdżyłam ją spojrzeniem i ponownie potknęłam się na schodach. Wyraźnie była zazdrosna o mojego Toniego! Postanowiłam, że zrobię absolutnie wszystko, żeby się z nim spotkać ponownie. Chcę go widzieć, jutro, pojutrze i… Tak mocno się potknęłam, że o mały włos nie uderzyłam czołem o schody. „Wielki Boże, jestem pijana!” – uświadomiłam sobie ze zgrozą.
– Mogę się z tobą założyć, że zadzwoni – powiedziałam z wielką pewnością siebie, mijając ją i wchodząc coraz wyżej, na nasze czwarte piętro. – Dobranoc. Śnij o swoim kapitanie – zaśpiewałam głośno i przyłożywszy palec do dzwonka, mocno go nacisnęłam.
Drzwi momentalnie się otworzyły. Na progu stała mama w barwnym szlafroczku na nocnej koszuli. Wymownym ruchem palca stuknęła w tarczę zegarka na ręku. Minę miała bardzo surową, ale ja dobrze znałam swoją rodzicielkę i zaraz dostrzegłam błysk ciekawości w jej oczach.
– Iza, wiesz, która to godzina? – spytała uprzejmie.
– Ha, ha, pewnie już po północy!
Zaśmiałam się beztrosko, zdejmując płaszcz i wieszając go w przedpokoju, bo był wilgotny. Zdjęłam z nóg mamine pantofelki i schowałam do skrytki na buty. Mama w milczeniu obserwowała moje niepewne ruchy.
– Nie, dziecko. Jest po DRUGIEJ! – zaakcentowała ostatnie słowo. – Iza, rano idziesz do szkoły!
Cisnęłam szalik na dywanik i rzuciłam się mamie na szyję.
– Matulu najmilsza! Do diabła ze szkołą. Dziś idę na randkę z moim panem majorem! Z moim Tonim! Najśliczniejszym oficerem, jakiego widziały moje oczy.
– Jezus Maria, Józefie święty! – wykrzyknęła mama, zatykając dłonią nos. – Ty jesteś pijana! Piłaś wino?
– Piłam wino, koniak i koktajle przy barze, na wysokich stołkach! Owszem, troszkę jestem zalana, ale nie tak bardzo. Za to jestem zakochana! Tata śpi?
– Masz szczęście, że ojciec ma mocny sen, bo on inaczej by z tobą porozmawiał – rzekła mama, udając złość. Ale ja wiedziałam, że się nie położy, dopóki mnie dokładnie nie wyspowiada.
Nie myliłam się. Mama wepchnęła mnie do kuchni, zapaliła gaz na kuchence i postawiła na nim czajnik z wodą.
– Zrobię ci gorącej herbaty, a ty opowiadaj, jak tam było na tym dansingu. Dużo tańczyłaś?
– Ani razu nie siedziałam! A tańczyłam przeważnie z panem majorem, najprzystojniejszym oficerem, jakiego znam. Och, mamo, żebyś go widziała! Wysoki brunet, taki miły. Ma na imię Toni i będzie w mieście kilka dni, oddelegowany z Warszawy. Dałam mu numer telefonu, bo chce dziś do mnie zadzwonić – mówiłam, zachłystując się z emocji.
Pragnęłam jednym tchem opowiedzieć mamie o wszystkim, bo nigdy nie miałam przed nią tajemnic. To byłoby zresztą bezcelowe, bo moja mama miała w oczach rentgen. Natychmiast mnie nimi prześwietlała i wykrywała kłamstwo. Nalawszy do kubków herbatę, usiadła na krześle, wskazując mi miejsce obok siebie.
– Posłuchaj, Pikusiu… – Położyła mi rękę na ramieniu. – Ja wiem, że wojskowe mundury zawsze robiły na tobie wrażenie. Pamiętasz, jak w czasie okupacji tak się zachwyciłaś jakimś oficerem SS, że chciałaś za nim pobiec i musiałam na ulicy sprawić ci lanie? A miałaś dopiero cztery latka!
– Naturalnie, że pamiętam. Był zabójczo przystojny – westchnęłam rozmarzona.
– Ale to był esesman! No, mniejsza z tym. Chcę ci zadać jedno pytanie i stanowczo żądam szczerej odpowiedzi. Czy ten oficer nie jest przypadkiem żonaty? Nie chcę, żebyś doznała zawodu i cierpiała. Jesteś jeszcze bardzo młoda i masz czas na takie znajomości z człowiekiem starszym i nieznanym.
Siedziałam nieruchomo, z rozchylonymi ustami, i gapiłam się na mamę baranim wzrokiem. Nawet mi do głowy nie przyszło, żeby go o to spytać. Żonaty? Nie, to przecież niemożliwe! Nie wyobrażałam sobie, żeby w Warszawie czekało na niego jakieś wstrętne babsko i czworo zasmarkanych bachorów. Uświadomiwszy to sobie, poczułam, że robi mi się niedobrze. Boże, a jeśli on naprawdę jest żonaty i ma dzieci? Tacy przystojni mężczyźni nie bywają kawalerami.
– Spytałaś go o to? – powtórzyła mama. – Mogłaś podpytać jego kolegów. Córeńko… – powiedziała z miłością, widząc moją zrozpaczoną minę – to jeszcze nie koniec świata.
– Dla mnie koniec! – oświadczyłam ponuro. – Jestem w nim zakochana. Anka dziś spotyka się ze swoim kapitanem. Jego spytam, powinien coś wiedzieć.
– Pierwsze kotki za płotki. – Mama się uśmiechnęła, dopijając resztę herbaty. – Jeszcze nieraz się zakochasz. Kiedy on chce zadzwonić?
– Dziś po południu. Zaprosił mnie do kawiarni.
Zapaliła papierosa i wolno puszczała ustami kółka z dymu. Widziałam, że była zatroskana.
– Może jednak nie powinniśmy pozwolić ci iść na tę zabawę. Nie znasz się na ludziach. Ale jeśli już się zgodzę na tę kawiarnię, to uważaj, co on ci powie. Mam nadzieję, że zachowasz się, jak młoda dama i nie będziesz manifestować swoich uczuć. Mężczyźni tego nie lubią… No, jeszcze się zastanowię. Masz przed sobą maturę i nie chciałabym, żebyś natknęła się w kawiarni na jakiegoś nauczyciela. Jutro opowiesz mi raz jeszcze wszystko z detalami, a teraz maszeruj spać, bo rano cię nie dobudzę.